W weekend opowiadałam komuś o mojej podróży do Peru i przypomniało mi się, że wciąż zostało mi kilka jej etapów do zrelacjonowania. Nie miałam czasu zrobić tego od razu, a im więcej dni mijało, tym trudniej było mi się zebrać. Zdecydowanie jestem zwolenniczką spisywania wrażeń na gorąco, nic nie zastąpi takiej świeżej relacji, wspominałam o tym zresztą w poście o pisaniu. No i zwyczajnie dużo łatwiej pisze się o tym, co teraz dzieje się w naszym życiu, niż odgrzewa stare kotlety. Weekendowa rozmowa zawiodła mnie jednak do oglądania zdjęć, stwierdziłam że miejsce jest zbyt piękne, żeby nie wylądować na blogu, nie lubię też mieć niezamkniętych spraw i postów-widm, usiadłam więc do przygotowania posta z Huacachiny, oazy na pustyni.
EDIT: Wbrew moim obawom, pisało się bardzo przyjemnie, taka nieplanowana okazja do wspomnień pozwoliła mi przenieść się z powrotem do atmosfery tamtej podróży, dalej utrzymuję jednak, że najciekawsze są relacje pisane na świeżo.