Po sporej przerwie powracam do relacji z naszej wyprawy do Peru. Dla przypomnienia: byliśmy już w lesie deszczowym, dotarliśmy piechotą pod Machu Picchu i spotkaliśmy tam lamy. Po półtoragodzinnym podejściu po nierównych, wysokich kamiennych schodach ledwo człapałam, jednak nie było czasu na odpoczynek. Zjedliśmy porządny peruwiański obiad i pociągiem opuściliśmy Aguas Calientes, do którego wrócę jeszcze w ogólnym podsumowaniu wyprawy.
Naszym celem było Cusco, jednak ponieważ było już dość późno, a bilety bezpośrednie koszmarnie drogie, postanowiliśmy zatrzymać się po drodze w Ollantaytambo, małym miasteczku w górach. Urzekło mnie swoimi wąskimi uliczkami, jednak prawdziwym hitem była starsza pani, za którą przeszłam pół miasteczka. Ubrana schludnie w tradycyjny górski strój peruwiański, wśród dziesiątek podobnie wyglądających kobiet wyróżniała się platynowym warkoczem. Skąd przyjechała, jak trafiła do tego górskiego miasteczka? Może to jej rodzina ma nietypową historię? A może po prostu odbarwiła i przefarbowała włosy, ale z jakiego powodu? Przy okazji na zdjęciach możecie też zobaczyć tradycyjny strój „wyjściowy”, który mieszkańcy zakładają, by fotografować się z turystami i jeden z wszechobecnych wózków z jedzeniem, piciem i bliżej niezidentyfikowanymi substancjami we wszystkich kolorach tęczy.
Z Ollantaytambo łapiemy collectivo taxi, czyli dzieloną taksówkę/busik za kilka soli i po godzinie bohaterskiej walki z zawrotami głowy i mdłościami (kierowca widocznie był przyzwyczajony do mknięcia 100 km/h pełnymi dziur serpentynami na wysokości 3300 m.n.p.m, my trochę mniej) jesteśmy na miejscu. Cuzco to chyba najbardziej turystyczne miasto Peru. My zatrzymujemy się w „bohemowej” dzielnicy San Blas, która wygląda jak kolonialna wersja Kazimierza nad Wisłą.
Po krótkim spacerze w San Blas wybraliśmy się do centrum. Zaczęliśmy od głównego placu miasta, Plaza de Armas, przy którym znajduje się m.in. katedra Santo Domingo, w której wisi jedyny na świecie obraz przedstawiający ostatnią wieczerzę, gdzie Jezus i apostołowie raczą się świnką morską, popularnym peruwiańskim przysmakiem.
Cusco, oprócz tego że położone jest bardzo wysoko (3300 m.n.p.m.), to jeszcze leży na wzgórzach, w związku z czym ciągle trzeba wspinać się po jakichś schodach.
Dla złapania oddechu zatrzymujemy się na Inca Kolę, ulubiony napój Peruwiańczyków. Marka została kupiona przez koncern Coca-Cola, a Peru jest podobno jedynym krajem, gdzie sama Coca-Cola nie jest ich najlepiej sprzedającym się produktem. Inca Kola, choć zwycięska, dla mnie jest obrzydliwie słodka i nie do wypicia. Smakuje jak rozpuszczona guma do żucia.
Przy okazji rzucamy okiem na nadchodzące koncerty…
i zaliczamy szybką prasówkę:
Kierujemy się na miejski targ – Mercado de San Pedro. Po drodze mijamy jeszcze panią włączającą i wyłączającą miejskie fontanny, która przemieszczała się po mieście ze pieskiem w plecaku.
Docieramy na zadaszony targ. Zgodnie z naszymi przewidywaniami, okazuje się że można tu kupić wszystko i jeszcze więcej. Są ubrania, materiały, rzeczy do domu, ale przede wszystkim niezliczone ilości różnego rodzaju jedzenia.
Zaczynamy od części owocowo-warzywnej, gdzie uśmiechnięta pani wyciska dla nas sok z kilku owoców i marchewek wielkości cukinii. Obowiązuje zasada „wielka dolewka”, z tym że od drugiej porcji absolutnie nie można się wymigać.
Na targu można nie tylko zrobić zakupy, ale i zjeść przy którymś z niedrogich stoisk.
Siedząc na wspólnych ławkach przy ladzie, wszyscy ze sobą rozmawiali, łącznie z osobami, które przyszły osobno. Zastanawiam się czy w Warszawie są jakieś miejsca z ulicznym, niedrogim jedzeniem, niebędące jednocześnie okropnym kebabem czy zapiekanką? W Krakowie ostatnio polecono mi rewelacyjne ponoć burgery w niepozornej budce przy Nowym Kleparzu, gdzie za kilka złotych dostaje się prawdziwą bułkę i porcję świeżej wołowiny z ziołami.
W Cusco, tak samo jak w innych górskich miastach, większość starszych kobiet miała włosy zaplecione w długie, łączące się na dole warkocze.
Mieliśmy też okazję spróbować okrągłego peruwiańskiego chleba pan chuta z anyżem, był lekko słodki w smaku i bardzo zapychający.
Z kolei sery mocno przypominają w smaku oscypki. A pan sprzedawca ma genialną czapkę!
Docieramy do działu mięsnego. Zaczyna się niewinnie – mijamy stoiska z suszoną rybą i mięsem.
Po drodze ciągle przebiegają nam pod nogami dzieci, widzimy je też bawiące się za ladą – widocznie rodzice często zabierają je ze sobą do pracy.Towarzystwa dotrzymują im też psy, zwykle dość nieoczywistej urody, których przy stoiskach z mięsem kręci się wyjątkowo dużo.
Spacerując między straganami co chwilę przeżywaliśmy moment „aaa, wow”, gdy natykaliśmy się na podroby czy inne części zwierząt u nas raczej nie wystawiane na widok publiczny. Oszczędzę Wam krowich głów z wystającym mózgiem, ale ośle (?) szczęki wydały nam się szczególnie interesujące – do czego można je zużyć? Łypiące z lady oko ściętej świni przywiodło mi z kolei na myśl „Folwark Zwierzęcy”.
Mercado San Pedro to chyba najbardziej fascynujący targ, na jakim miałam okazję być. Gdy po dłuuugim czasie w końcu dałam się stamtąd wyciągnąć, okrężną drogą ruszyliśmy z powrotem do San Blas. Mijaliśmy wracające z (pewnie dość elitarnej) szkoły dzieci w pięknych mundurkach,
Ale i odkryliśmy dość zabawny posąg jakiegoś inkaskiego władcy, zaprojektowany z dużym rozmachem i patosem, sprawiający wrażenie umiejscowionego dość przypadkowo.
Docieramy do dzielnicy San Blas i metodą dość losową wybieramy jedną z mniej zatłoczonych uliczek i decydujemy się na serwującą tradycyjne trzy- lub czterodaniowe obiady malutką restaurację. Z trzech opcji zestawów wybieramy maniok z guacamole, awokado z kurczakiem (genialne! najlepsze awokado, jakie jadłam), zupę z quinoa i moje ulubione lomo saltado, którego nie ma na zdjęciu, bo opowiem o nim przy kolejnej okazji. Miejsce nazywa się Venecia Snack Bar i jest przy ul. Carmen Alto. Jeżeli będzie w Cusco, to punkt OBOWIĄZKOWY. Za śmieszną cenę zjedliśmy tam najlepsze jedzenie, na jakie trafiliśmy w Peru.
Na koniec wypiliśmy po szklance chicha morada, napoju z czerwonej/fioletowej kukurydzy. Trochę się krzywiłam, bo z książek o Tomku Wilmowskim utkwił mi w głowie fakt, że w procesie produkcji i fermentacji napoju ważnym krokiem jest przeżucie nasion kukurydzy. Na szczęście okazało się, że zapamiętałam źle i chodzi o chichę alkoholową, taką przynajmniej mam nadzieję. Smakowała w każdym razie średnio.
To już koniec naszej przygody z Cusco, miastem z którego Indiana Jones czy Tomek Wilmowski z ekipą spokojnie mogliby wyruszać na swoje wyprawy. Łatwo jest ich tam sobie wyobrazić, kupujących kapelusze, noże czy suszone mięso na długą wyprawę. My z kolei ruszyliśmy na pustynię, w końcu puszczę już mieliśmy zaliczoną, ale o tym opowiem Wam w kolejnym odcinku.
Nudzi Ci się w podróży? Mam idealne rozwiązanie!
[sc name=”Banner”]
31 thoughts on “Peru: Cusco”
Ale świetne! Zdjęcia, opis, wszystko! Trochę Ci zazdroszczę, bo to niesamowita przygoda : )
Cudowne zdjęcia i opisy!
Świetne zdjęcia :) Bardzo chcę tam pojechać, może kiedyś… ;)
Świetne te zdjęcia! Jak Ty to robisz? – uwielbiam zdjęcia miejscowych ludzi , jest to dla mnie najlepsza pamiątka z wakacji, w tym roku byłam w Grecji i udało mi się uwiecznić kilka takich momentów, ale większość zdjęć była robiona z ukrycia. Zdjęcie portretowe zrobiłam tylko raz i tylko ten jeden raz starczyło mi odwagi na zapytanie starszej kobiety czy mogę je zrobić. Pytasz tych wszystkich ludzi o pozwolenie czy po prostu robisz zdjęcia?
Dziękuję bardzo! Tu wszystko dokładnie opisałam: http://joannaglogaza.stronaob.pl/2013/06/taking-pictures-of-people-street-photography.html
Zdjęcia jak zawsze niesamoiwte! Zdumiewa mnie, że tyle kobiet tam ma takie długie, grube włosy – w Europie spotkać kogoś z takimi to raczej rzadkość. :)
Piekne ! A ja pozdrawiam z Limy i zapraszam do odwiedzenia o wiele mniej turystycznej czesci Peru ;)
Planujesz wkrótce jakieś podróże? :)
Jeżeli chodzi o takie miejsce w Warszawie gdzie można dobrze zjeść za małe pieniądze, to króluje bar mleczny Złota Kurka przy placu Konstytucji :) Samo miejsce nie jest reprezentacyjne, ale jak ktoś nie chce tam siedzieć, jedzenie można wziąć ze sobą na wynos. Jest tam absolutnie wszystko i nigdy się nie zawiodłam ;)
pretty good work.
super zdjęcia! też niedawno wróciliśmy z Peru:) było niesamowicie:)
http://mamasaidbecool.blogspot.com/
Piękne zdjęcia :-)
Natomiast treść, w porównaniu do świetnego poziomu Twoich postów o modzie itp, troszkę chaotyczna i mam spory niedosyt. Bardzo ubogo opisałaś wszystko.. – to taka moja uwaga na przyszłość. Zdaje mi się, że te podróżnicze wątki starasz się opisać jak suchą relację, prawie jak reportaż, z mało ciekawie dobranymi zdaniami, mało tam jest Ciebie i Twoich odczuć. Ale może taki był zamiar ;-)
Pozdrawiam i życzę kolejnych udanych podróży.
Jeszcze polecam Ci tego bloga: http://weterynarzbezgranic.wordpress.com. Młodzi weterynarze (ale nie to jest istotne ;)) w tym momencie przesiadują w Nowej Zelandii, po odwiedzeniu już Australii i południowych krajów Azji, podróżując wyłącznie stopem i śpiąc tylko w namiocie. Ale linkuję, ponieważ dziewczyna ma niepowtarzalny dar pisania i po prostu wspaniale czyta się jej relacje, już od paru miesięcy czysto podróżnicze, nie weterynaryjne. Opisy ludzi, krytyczne spojrzenie na społeczeństwo danego kraju i oczywiście z odniesieniem do przyrody. Zerknij w wolnej chwili, warto! :-)
Cześć Asia! Dziękuję Ci bardzo za cenną opinię. Też nie jestem szczególną fanką tekstu w tym poście:) Myślę że popełniłam spory błąd nie dzieląc relacji na mniejsze części, nie robiąc notatek na bieżąco i biorąc się za nią tak późno – następnym razem wezmę na to poprawkę. A bloga chętnie poczytam, dziękuję za link!
W Warszawie polecam Halę Koszyki przy ul. Koszykowej- coś w rodzaju targu lokalnych dostawców z małym barem (potrawy przygotowywane są z produktów dostępnych na hali) i patio. Świetna sałatka z komosy i ziołowe wytrawny drinki. Pozdrawiam!!
Oo, już o niej sporo słyszałam, sprawdzę na pewno, dzięki!!
Świetny post! Super zdjęcia i opisy!
Ochhh, Tomek Wilmowski! To jedna z moich ulubionych postaci książkowych! Aż sobie wrócę do tego epizodu z chichą, też mi zapadł w pamięć. A Twoje zdjęcia – bajeczne, jestem fanką pani z pieskiem w plecaku.
ohhh lomo saltado! kocham! jadlam prawie codziennie :)
Wspaniałe miasteczko.. dziecko leżące na taczce, całkiem świetnie się prezentuje!
Podziwiam, za świetne zdjęcia i możliwość wyprawy :)
Uwielbiam Twoje wpisy podróżnicze! Świetnie, że to o czym piszesz jest „udokumentowane” zdjęciami. Z niecierpliwością czeka na kolejną część, ty bardziej, że podróż do Peru to moje wielkie marzenie :) W Tunezji, w miejscowości Nabeul też jest taki targ ze wszystkim. Pierwszy raz widziałam tam m.in. baranie flaki i łby kozłów wiszące na hakach. Poza tym (czego zresztą ani trochę nie żałuję), zniszczyłam tam espadryle, które nasiąkły wszystkimi zlewkami z działu mięsnego i rybiego :) Jeżeli chciałabyś zobaczyć kilka moich zdjęć z Tunezji właśnie, to zapraszam tutaj.
Asiu, Twoje zdjęcia z podróży, nieustannie mnie zachwycają. Chciałabym mieć w swoich albumach takie fotografie, bo byłyby najlepszą pamiątką z każdego wyjazdu. Niestety, do Twojego poziomu bardzo mi daleko. Pozostaje mi jedynie cieszyć oko na Twoim blogu :)
Pozdrawiam serdecznie!
Piękne, klimatyczne zdjęcia… Ośle szczęki – hardcore!
No jest, wreszcie! Już myślałam, że nie doczekam się kolejnego wpisu z Peru! Przeczytałam jednym tchem i mam nadzieję, że nie będę musiała znowu tak długo czekać na kolejny wpis :)
Tymczasem zapraszam do siebie na relację z wyprawy Tanzania – Zanzibar :)
tez kocham mercado san pedroi chyba kupowałam sok u tej samej pani;)
Asiu, dawno nie przeżyłem tak miłego zaskoczenia „internetowego” trafiłem kiedyś na Twojego bloga za pośrednictwem zdjęć, które kocham robić, ale nie ukrywam, temat mody to nie mój konik…teraz, teraz z zapartym tchem przeczytałem dwa wpisy, podziwiam bardzo dobre i interesujące zdjęcia podróżnicze i jestem zachwycony. Gdyby nie to że muszę uciekać już sprzed komputera, na pewno pochłonąłbym jeszcze ze 2 wpisy, w kolejce czeka ten o fotografii streetowej.
Pozdrawiam serdecznie z Bielska!
Ale miło, dziękuję!!
Zafascynowały mnie te ośle szczęki – wiem, że na pierwszy rzut oka może to szokować kogoś, kto mięso kupuje w supermarkecie, ale to jest jak dla mnie oznaka tego, że społeczność nie marnuje żadnej części zabitego zwierzęcia. Coś, czego o sobie jako o ludziach Zachodu powiedzieć nie możemy, niestety.
relacja jest super!
mialam ostatnio okazje sluchac opowiesci z peruu i boliwii od znajomej ktora spedzila tam kilka tygodni.
Swinka morska na ostatniej wieczerzy mnie rozwalila! :)
ale najgorsze z tego wszystkiego bylo zobaczenie zdjec plodow lamy, ktore mozna bylo kupic na targowiskach…. zgroza.
Uwielbiam czytać to co piszesz i wręcz kocham Twoje zdjęcia. Na wpisy z Peru chyba czekam najbardziej, gdyż Ameryka Południowa to moje marzenie. I zaczynam oszczędzać :)
Świetna relacja, marzę jeszcze bardziej :)
Hi, just became alert to your own website by means of Search engines, found that it must be genuinely insightful. I am gonna be cautious regarding belgium’s capital. I am going to love in the event you commence this from now on. Plenty of other folks are going to be reaped the benefit from a creating. All the best!
Droga imienniczko, grzebię sobie w Twoich blogowych archiwach, a tu taka miła niespodzianka :) Wszystkie moje wspomnienia z Peru (również z Cuzco) wróciły. Lomo saltado też uwielbiam, a Inka Cola bardzo mi smakowała. Ostatnio odświeżyłam sobie ten smak w Berlinie, pan w sklepie z południowoamerykańskimi smakołykami miał na stanie Inka Colę.