Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Czy stać Cię (tylko) na konsumpcję?

Byłam wczoraj u Karoliny Sobańskiej nagrywać podcast. Kiedy wracałam na rowerze (na rowerze się najlepiej myśli), przypomniałam sobie, że podzieliłam się różnymi sztuczkami na to, jak kupować mniej i trickami w stylu listy przyjemności, które nie są zakupami, ale nie powiedziałam najważniejszego.

Stać nas na więcej, niż na życie w konsumpcyjnym kołowrotku. I zasługujemy na bycie kimś więcej niż tylko konsumentami.

Jestem bardzo wdzięczna losowi, że załapałam się jeszcze na dzieciństwo offline. I nie napisałam tego zdania po to, żeby zgrabnie przejść od niego do standardowej tyrady “ach ta dzisiejsza młodzież, tylko na Instagramie siedzi”. Nie mamy prawa na “dzisiejszą młodzież” narzekać, bo sami im taką rzeczywistość zgotowaliśmy. Z obsesją na punkcie marek i standardami piękna wystrzelonymi w kosmos. Dlaczego im to robimy? Myślę, że każdy z nas zna odpowiedź. Jak mówi znany cytat, gdyby jutro rano wszystkie kobiety obudziły się pełne miłości i akceptacji dla swojego ciała, zbankrutowałyby nie tyle konkretne firmy, co całe branże.

Pieniądze kręcą naszym światem. To nasza chciwość sprawiła, że mierzymy się z upadkiem dziennikarstwa i na każdym większym portalu czytamy o “zrelaksowanych nogach Małgorzaty Rozenek na plaży w Sopocie”. Zresztą nie wiem czy “dziennikarstwo” to nawet dobre słowo – redakcje portali wypełniają media workerzy, którzy tworzą żenujące, toksyczne treści, mając jeden cel – żeby się klikało i zarabiało. A więc musi być krótko i sensacyjnie. Bo na nic innego nie starczy nam uwagi, poszatkowanej przez wyskakujące powiadomienia, scrollowanie social mediów i przeklikiwaniu się z jednej zakładki na drugą. 

Czasem się zastanawiam, czy dzieci w szkołach będą się kiedyś uczyć o tych dzikich początkach Internetu, kiedy wszystkie chwyty były dozwolone i nikt nie zastanawiał się nad długofalowymi skutkami walki o naszą uwagę za wszelką cenę. Tak jak my patrzymy z niedowierzaniem na reklamy z lat 50, w których lekarze zachwalają papierosy.

A cena, jaką płacimy za uczestniczenie w tej ogólnoświatowej gloryfikacji konsumpcji, jest ogromna. 

Płaci środowisko naturalne. Giną lasy, wycinane pod kolejne uprawy. Giną ludzie, pracując w dramatycznych warunkach. I to nie tylko na drugim końcu świata – polecam Wam bardzo reportaż “Urobieni” Marka Szymaniaka. Giną zwierzęta – a wcześniej żyją życiem, za które powinniśmy się wstydzić – oddzielane od matek po urodzeniu, uwięzione w ciasnych klatkach, w których nie mogą się nawet obrócić, faszerowane antybiotykami, nigdy nie wychodzące na zewnątrz – no chyba że po to, by dojechać do rzeźni. I wszystko po to, żeby ktoś mógł więcej zarobić. Jak właściciele takich “farm” patrzą sobie w twarz w lustrze? Nie mam pojęcia, pewnie jakoś to sobie racjonalizują. 

Niewygodnie jest o tym czytać, wiem. Ale to, że nie będziemy o tym mówić, nie sprawi że problem zniknie.

Płacimy my. Nerwicą, depresją czy innymi chorobami, które kwitną w atmosferze ciągłego porównywania swojego stanu posiadania i wciąż podnoszącej się poprzeczki. Rozpadem więzi społecznych – tak to się nazywa w gazecie albo w podręczniku do wstępu do socjologii. W praktyce oznacza to, że odwołujemy wyjazd na ślub bliskiej koleżanki, bo musimy nadgonić zaległości w pracy i nie wiemy, jak mają na imię sąsiedzi zza ściany. Za to towarzyszy nam ciągłe poczucie, że wciąż mamy i robimy za mało.

Jak to się stało, że daliśmy sobie wmówić, że MUSIMY mieć adidasy za 500 zł, matę za 700 i wakacje w Tulum, żeby nasze życie miało sens. To pytanie retoryczne, bo wiem jak – rzesze marketingowców od kilku dekad starają się, żebyśmy czuli się niewystarczający, i robią to coraz agresywniej i coraz skuteczniej – w końcu mają coraz lepsze narzędzia. Czyjąś etatową pracą jest wmawianie nam, że jesteśmy niewystarczająco fajni. A już najbardziej mnie denerwuje cyniczne granie na naszym poczuciu winy, przerzucanie na nas odpowiedzialności i wciskanie nam kolejnych produktów pod etykietą “ratowania planety” czy “self care”. Produkt sprzedany, my zadowoleni, bo może i kupiliśmy siódmą szarą bluzę, ale przynajmniej z eko marki, więc sumienie mamy spokojne. A tak naprawdę siedzimy w tym samym starym schemacie, tylko zamiast sukienek z Zary kupujemy eko gadżety.

 

strona z mojej nowej książki

 

I wiem, że strasznie trudno jest się z tego wygrzebać, bo większość świata jest tak urządzona. To trochę jak walka Dawida z Goliatem. I absolutnie nie piszę tego z pozycji wygranej – mnie też zdarza się czasem ześlizgiwać po tym lepkim lejku w sam środek wyprzedaży w Oysho Sport, zwłaszcza kiedy mam stresujący czas w życiu prywatnym czy pracy.

Ale nie poddaję się, bo wiem że warto. Że mogę czas na analizowanie czy kupić, co kupić, w jakim sklepie i gdzie jest darmowa dostawa, przeznaczyć na długi spacer z przyjaciółką i jej śmiesznym psem z różowym nosem. Bez wyrzutów sumienia, że mogłabym w tym czasie robić coś bardziej produktywnego.

Bo staram się pamiętać, że długofalową satysfakcję da mi nie kolejny zakup, ale to, na ile moja codzienność klei się z moimi wartościami i tym, jaką osobą chcę być. 

Bo wierzę, że każdy z nas jest kimś o wiele większym niż tylko konsumentem. Oddaną wnuczką. Zapalonym składaczem modeli szybowców. Królową przytulania. Mistrzem smażenia naleśników. Zdeterminowaną biegaczką. Cierpliwym tatą. I czy naprawdę chcemy zaniedbywać te role kosztem wpadania w obsesję na punkcie rzeczy, które za dwa lata będą niemodne?

To jest strasznie trudny temat. Bo przecież są zakupy, które poprawiają nasz komfort życia – ja na przykład uwielbiam Kindla, swoje słuchawki wygłuszające, ba, nawet swój odkurzacz bezprzewodowy, który sprawił, że sprząta mi się dużo przyjemniej. Wczoraj nie mogłam znaleźć swoich ukochanych kulotów kupionych w tajskim second handzie i było mi naprawdę smutno na myśl, że miałabym ich nie mieć – szczęśliwie tylko ześlizgnęły się z wieszaka i leżały na dnie szafy.

Jak w takim razie odróżnić, kiedy coś jest uzasadnionym zakupem, który ułatwi czy wzbogaci nasze życie, a co zbędną zachcianką, wciśniętą nam z zewnątrz potrzebą czy niezdrową obsesją? To też temat na inny post, ale od razu mówię, że nie mam na to odpowiedzi, która sprawdzi się w każdej sytuacji. Możemy przyglądać się swoim motywacjom, możemy zadawać sobie sprytne pytania, a i tak czasem zaliczymy wtopę. Bo to jest zwyczajnie strasznie trudne.

 


 

Nie mam żadnej zgrabnej myśli na zakończenie tego wpisu – liczę na to, że Wy mi ją podsuniecie. Jest mi zwyczajnie bardzo smutno, że wciąż siedzimy w fazie “zysk po trupach” i nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, żebyśmy z niej wyszli. I że cały ten rozwój technologii wykorzystujemy do ogłupiania się coraz bardziej – bo im mniej się nad tym wszystkim zastanawiamy, tym łatwiej coś nam sprzedać. I pewnie, że jest też wiele fajnych inicjatyw, ruchów, społeczności w Internecie. Ale to wciąż kropla w morzu i ogólna tendencja jest dość ponura. Ale może to tylko pogoda i jutro będę bardziej optymistyczna?

 

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

185 thoughts on “Czy stać Cię (tylko) na konsumpcję?”

  1. Asiu, fajnie że poruszasz ten temat.
    Myślę że tak po prostu jest nam „łatwiej”? Zastanawianie się nad tym co dla nas dobre jest trudniejsze i wymaga większego wglądu niż kliknięcie „kup to”.

    Jak zwykle w punkt swoją drogą.
    Serdecznie pozdrawiam

    1. Na pewno! Ile w ogóle wysiłku wkłada się w to, żeby zakupy były… jak najmniejszym wysiłkiem. Zapamiętane dane karty, kupowanie jednym kliknięciem, odroczone raty i 136427 innych ułatwień.

  2. Wszystkiemu winny jest kapitalizm. Warto też pamiętać że to nie my, szarzy ludzie, jesteśmy kapitalistami, a ludzie jak Jeff Bezos. My jesteśmy tylko trybikami.

    1. Wszyscy jesteśmy kapitalistami ;) i nie ma w tym nic złego. Kapitalista to ktoś kto posiada prywatną własność. Tylko tyle i aż tyle. Gorzej jeżeli jesteśmy konsumpcjonistami przywiązanymi nadmiernie do przedmiotów. Nie rozumiem trochę wtrętu o Jeffie Bezosie, ale ok.

      1. mjosko27@wp.pl

        Hej Asiu chciałbym poprosić Cie o wpis na temat dbania o bieliznę, a konkretnie biustonosze? Co zrobić żeby służył jak najdłużej w końcu nosimy go przy ciele i trzeba często prac? jakie materiały wybierać? Pozdrawiam

  3. Bardzo madry tekst… Obawiam sie ze nie wyjedziemy z tego oglupienia dopoki cos nie zatrzesie w doslownym I mocnym tego slowa znaczenia naszym swiatem…kiedys myslalam ze ta szansa bedzie masz wirus ale wszystko szybko wrocilo do starego porzadku. Mieszkam teraz na wyspie srodziemnorskiej I podczas porannego spacer nad morzem Sobie uswiadomilam jak moj swiat sie skurczyl w pozytywnym tego slowa znaczeniu.. Nagle sie okazalo ze juz nie mam dostepu do tylu marek ubran I kosmetykow Co mialo miejsce w Polsce, jest mniej wydarzen, mniej sie dzieje, mniej polityki, ciaglych zmian, przemyslen I tysiacy sposobow na zycie I nagle poczulam ulge. Ulge ze juz nie musze w tym uczestniczyc, ulge patrzac na spokojnych I usmiechnietych ludzi moze I majacych mniej bodzcow I dostepu do produktow tego swiata… Ale jakos tak szczesliwszych bedac tu I teraz… . Super tekst Bardzo do mnie trafil… A ty kochana jestes moja ulubiona blogerka

    1. Mrs Sun Seeker

      Taaak Karola! Mam te same doświadczenia. Mieszkam w małej wiosce w Norwegii, mam słaby dostęp do wielu marek, wyjazd do centrum handlowego jest wyprawą i coraz bardziej czuję, że mam tu na miejscu wszystko. I zyskałam ogromny spokój.

      Asiu, bardzo ważny temat poruszyłaś, też coraz częściej nad tym myślę. Dlaczego wszyscy sobie to robimy?! Nie wiem, jak można to globalnie zmienić, 0 pomysłów. A coś trzeba zmienić, bo zasuwamy coraz ciężej, żeby kupować coraz więcej. A życie ucieka i nie ma do końca jak wyjść z tego kołowrotka. Przynajmniej nie jest to takie proste.

        1. A ja ostatnio zaczytywałam się w ciekawostkach o Mongolii i ludziach, którzy tam żyją na stepach. Mongolia jest dla mnie teraz dużo bardziej kuszącą destynacją niż Nowy Jork śladami Carrie Bradshaw – czy możemy to uznać za mikrozmianę na lepsze? Poza tym mam podobne przemyślenia dotyczące kołowrotka, w jaki się zapędziliśmy. Może to głupie, ale na moim balkonie zamieszkał pająk. W związku z pracą zdalną mam czas, by go poobserwować – ten to ma życie, prawdziwy minimalista! Zrobił raz sieć i cierpliwie czeka, aż coś wpadnie. Nawet gdy w pajęczynę wpadnie kawałek suchego liścia, pająk entuzjastycznie biegnie na pajęczynę, żeby sprawdzić, co tam się udało złowić, wygląda to naprawdę zabawnie. Je jedną muchę na raz, nie robi zapasów. Jak jest najedzony to idzie spać i ma wywalone do końca dniówki. Przysięgam, że obserwowanie tego pająka jest ciekawsze niż przeglądanie sklepów internetowych czy czytanie o nogach Rozenek.

          1. Sprostowanie – w pierwszym zdaniu o pająku jest skrót myślowy:) chodziło mi o to, że może ta historia jest głupiutka, ale jest przykładem na to, że dużo bardziej teraz cieszą mnie takie drobiazgi, obserwacja natury a nie np. kosmetyczne haule na YT. To, że pająk zamieszkał na balkonie jest normalne, nie głupie ;) baj de łej, mówi to osoba cierpiąca na arachnofobię od dziecka.

              1. Hej Asia! Sporo jadu się na Ciebie wylewa. Wiesz… Szanuję Twoją decyzję o opublikowaniu tego tekstu ze świadomością jak wielu wątków nie jesteś w stanie w nim poruszyć, a wiesz, że są z nim połączone. Dla mnie to odważne posunięcie. Z jednej strony temat wielowątkowy, z drugiej czytelniczki, które przyjmą dłuższy tekst, ale nie za długi. Zanim któraś z was napisze, że ona by przeczytała 3x dłuższy, przyjmijcie do wiadomości, że nasza zdolność skupienia jest od wielu lat konsekwentnie osłabiana (takie czasy z SM). Co do konsumpcji, myślę, że warto o niej mówić, debatować, dyskutować a może nawet się kłócić, bo temat poruszany nie jest zapomniany i może prowadzić po latach do systemowych zmian na lepsze. My sporo możemy i jednocześnie niewiele. Piękna zmiana systemowa to np. regulacje dotyczące nie wpuszczania na rynek plastikowego szajsu udającego stylowy termo kubek z flamingiem albo biustonoszy, które rozciągają się, tuż po ich założeniu. Gdybyśmy nie mogli kupić za grosze spożywczego syfu typu tłuszcz+cukier+sól albo wziąć rat na telewizor wszystko wyglądałoby inaczej ? Konsumpcja jest ok, problemem są chore warunki pracy, agresywny marketing, produkcja szajsu trafiającego zaraz na śmietnik. Twój tekst jest naprawdę ok.

            1. Ja mam cichą nadzieję, że to nie tylko moja obserwacja, ale haule zakupowe mocno tracą na atrakcyjności/ popularności. Chwalenie się bezmyślną nadmierną konsumpcją już chyba ludziom zbrzydło. MAM NADZIEJĘ :D
              A na youtube dużo bardziej wolę oglądać kanały minimalistów, wszystkie beauty gurus odsubskrybowałam ;)

            2. HA! Właśnie miałam napisać że mam arachnofobię i nie mogę zastosowac tej terapii. XD Kurczę. Idę na taras szukać pająka.

          2. Rewelacja!
            Oby wielu z nas zachwycało się każdego dnia słońcem, śpiewającymi ptaszkami, pająkiem w pajęczynie…
            Każdego dnia szukam radości w obserwacji przyrody, ludzi i otaczającego świata..
            Odeszłam od hauli zakupowych na yt ( z przerażeniem stwierdzam ile forsy wydałam na te wydmuszki- kiedyś na kilka cieni od SENNA 500 zł.
            Przed chwilà zamówiłam nową książkę Joasi- i tu płacimy za wiedzę/ kurs, a nie za książkę. Jeżeli komuś drogo, to trzeba kupić w Empiku książkę za 30 zł w promo.
            Nie mam dużo pieniędzy, ale tu warto..
            Pozdrawiam serdecznie i nie mogę się doczekać książki- mam pierwszą SLOW FASHION – rewelacja:)

        2. Dokładnie. Marzę o takim powrocie do prostoty i skupienia.
          A teraz prozaicznie – słyszę praktycznie wszystko i wszędzie – jakiej marki słuchawki wyciszające możesz polecić?

      1. „mnie też zdarza się czasem ześlizgiwać po tym lepkim lejku w sam środek wyprzedaży w Oysho Sport”
        Uśmiałam sie przy porannej kawie :) pozdrawiam pozytywnie!

      1. Edukacja, nauka zachwycania się światem od dzieciństwa i budowanie poczucia własnej wartości, do tego nauka szczerości, także przed samymi sobą, w kwestii wyrażania swoich potrzeb. Ty swoją cegiełkę dokładasz.

    2. Karola, a zdradzisz co to za wyspa? Ja też myślę o wyjeździe, bo ten smog mnie dobija a mojego męża astmatyka dosłownie wykańcza… Może jakiś wpis na ten temat (tj.życia za granicą, nie smogu i tego co nam robi)?
      Podzielisz się Asia swoimi przemyśleniami? Ja polecam wpisy Angeliny z Porozmawiajmy o tobie i jej e-booka na ten temat. Sama zakupiłam i jakoś wszystko stało się bardziej realne. To taki mój plan 6 letni – z terminem realizacji na 50 urodziny ;).
      A temat ważny. Mam dwoje nastolatków i naprawdę się martwię dokąd ten świat zmierza… Z dzisiejszego poranka – mój mąż który kocha poranne biegi o wschodzie słońca i korzysta z jesiennej pory, żeby przy okazji pooglądać jelenie (na szczęście jeszcze można je spotkać w Puszczy Niepołomickiej, zwłaszcza w czasie rykowiska) wrócił dziś załamany, bo słyszał myśliwych, którzy strzelają do ogłupiałych od hormonów zwierząt. Jak to jest możliwe, że prawo na to pozwala? Czy to ma związek z kapitalizmem i konsumpcjonizmem? Nie wiem… W czasie, kiedy informacje o tym jak i co czują zwierzęta i ile ich ginie bezpowrotnie , są dostępne na jedno kliknięcie to nie mieści się w głowie.

  4. Chyba nie ma dobrej odpowiedzi, jesteśmy skazani na ciagłe balansowanie między wywołanymi przez speców od marketingu zachciankami a rzeczywistymi potrzebami. Ja jestem przykładem osoby, która popadła w przesadę w przeciwnym kierunku – tak bardzo nie chciałam dać się złapać w pułapkę narzuconych potrzeb, że długo odmawiałam sobie zakupu rzeczy, które finalnie bardzo podniosły mój komfort życia. Długo mi zajęło pozwolenie sobie mentalnie na kupowanie np. aptecznych kremów, które bardzo pomogły mojej problematycznej cerze, czy automatycznego odkurzacza dla alergików. Zaznaczę, ze nie chodziło o finanse, a o pozbycie się poczucia winy, że kupuję coś, co zostało stworzone przez zespół ekspertów od marketingu i wywołało we mnie potrzebę posiadania. To chyba jeszcze jedna ciemna strona całej sytuacji – wśród tylu wykreowanych potrzeb łatwo jest stracić orientację co do własnych…

    1. Dokładnie, czasem człowiek już się gubi czy jest to rzeczywista potrzeba, czy tylko mu się wydaje, że ma za mało skarpetek?

  5. Przyczyn jest multum, kontekst historyczny złożony i w ogóle dysertacje akademickie można na ten temat pisać. Dorzucę tylko jedna rzecz: postępująca laicyzacja. Miejsce Pana Boga/Jahwe/gdzie indziej Allaha zostało puste – i korporacje ochoczo je wypełniają. Szum, zgiełk, harmider – brak ciszy, w której tylko i tyłku w niej można zbliżyć się do Słowa.
    Ha, ale to jedna z przyczyn czy skutków?

    1. Może nie tyle laicyzacja co brak wartości, duchowości…. ostatecznie wielkie religie też mają swoje kłopoty m.in. związane z tym że stały się korporacjami skupionymi na władzy i dobrach doczesnych.
      Innym źródłem nadmiernej konsumpcji są w moim odczuciu różne problemy psychiczne, co widzę u samej siebie, im większy czuje niepokój, lęk, tym łatwiej mi się na coś skusić. Zagłuszam swoje problemy rzeczami.

        1. Joanno – dzięki za ten tekst. Czuję ten dysonans u siebie też… W trakcie pandemii o tym dużo myślę i marzy mi się powrót do prostego życia – każdy ma swój kawałek ziemi, żyje z tego, co wyhodował… Ale w tej rzeczywistości to niemożliwe. Potrzebna byłaby całkowita zmiana świata.
          A propos braku duchowości, do Asi – uważam, że to jedna z przyczyn. Jezus powiedział „Szczęśliwi są świadomi swojej potrzeby duchowej / (dosłownie ubodzy w duchu)” no i ” więcej szczęścia wynika z dawania niż z otrzymywania”.
          A jeśli chodzi o problemy natury psychicznej – one były zawsze, również przed erą konsumpcjonizmu. Teraz nam doszła pogoń za rzeczami, pseudo przeżyciami, które pełnią jakąś rolę w naszym życiu psychicznym – czy to nałogu, nagradzania się czy wypełnienia pustki. A ponieważ dotyczy to ogromnej części społeczeństwa, to cierpi coraz więcej osób. Dlatego myślę, że to skutek :)

          1. Bardzo się z tym zgadzam! Jak dobrze ze nie jestem sama w takim patrzeniu na swiat?Życie duchowe, życie religijne stało się tak niemodne, wielka szkoda

    2. To jest dobre spostrzeżenie – centra handlowe trochę mimochodem zastąpiły kościoły ;) i to nie w takim dosłownym znaczeniu. Bardziej chodzi mi o to, że jeżeli rozwinięte społeczeństwa się ogólnie laicyzują i odchodzą od religii to mało która jednostka potrafi sobie bez jakichś religijnych ram zorganizować dobre życie duchowe. Taka jest prawda niestety, że tylko piwko i telewizorek, w weekend grill a wczasy we „Władku”, i zero głębszej rozkminki życiowej, pasji, czegokolwiek.
      Często ten brak duchowego życia wypiera i zastępuje konsumpcja… :(

  6. Hej, właśnie wpadłam tu przeczytać blogpost z Twojego newslettera. Wiem, że miałaś dobre intencje, bo śledzę Cię od wielu lat, ale po przeczytaniu tego posta i jego newsletterowej oprawy czuję niesmak. Rozumiem, co chciałaś powiedzieć, ale przekaz wypadł zupełnie bez empatii dla osób mniej uprzywilejowanych. Wezwania do powstrzymania karuzeli konsumpcji od osoby z wielkiego miasta, dobrze sytuowanej na tyle, że w bardzo młodym wieku może pozwolić sobie na własne mieszkanie w centrum europejskiej stolicy, z długą historią egzotycznych podróży do prześledzenia na blogu, zupełnie do mnie nie trafiają (choć się z nimi zgadzam). I na końcu newslettera uroczy dodatek – jeśli chcesz wiedzieć, jak mniej kupować, kup moją nową książkę. Wiem, że pracujesz, aby zmieniać wizerunek internetu i blogosfery, ale słowa o powstrzymywaniu się od kupienia sobie mieszkania na kredyt od osoby, która, jak rozumiem, zarabia głównie na blogowaniu, i to duże pieniądze, brzmią dla mnie fałszywie. Zwłaszcza, że nieszczególnie wierzę w mit osoby self-made, zawsze pochodzimy z bardziej lub mniej wspierającego i zamożnego środowiska. Tym bardziej brzmi to przykro, moralizatorsko. Sama mieszkam w dużym mieście i często łapię się na tym, że nie dostrzegam na co dzień w jakiej uprzywilejowanej bańce żyję. Podobnie jak Ty do blogposta, nie mam puenty dla tego komentarza. Po prostu coś, co zauważyłam, i mnie zasmuciło.

    1. Nie pisałam nigdzie o powstrzymywaniu się od kupowania mieszkania na kredyt – i nie myślę, że nie powinno się kupować mieszkań na kredyt, o ile tylko nie zadłużamy się ponad swoje możliwości. W ogóle nic nikomu nie każę robić, tylko zastanawiam się, jak to się stało, że cała nasza rzeczywistość kręci się wokół pieniędzy – i dlaczego rozwój poszedł w tę stronę. Przykro mi, że zabrzmiało to dla Ciebie moralizatorsko, nie miałam takiej intencji, pisząc mój tekst. I nie wydaje mi się, żebym nie była nieświadoma uprzywilejowanej bańki, dość często o tym piszę, ale dzięki że zwróciłaś na to uwagę, bo to mega ważny temat.

      1. A ja uważam, że trochę się czepiacie o tę książkę. Nawet jeśli ktoś pisze o ważnym problemie, nie da się przestać krytykować? Ani na chwilę? Nie można założyć, że Joasia ma dobre intencje i po prostu nawet nie przyszło jej do głowy, żeby usunąć reklamę z tego wpisu? Bądźmy dla siebie milsi. Nawet jeśli coś pomyślimy, czasem warto się ugryźć w język – choćby po to, żeby wrażliwcom nie podcinać skrzydeł.

      2. A ja nie. Nigdzie nie jest napisane, że musisz tę książkę mieć, już, zaraz, w tym momencie i umrzesz, jak jej nie kupisz. Książka jest adresowana do pewnego grona odbiorców: osób, które mają problem z zakupami ubraniowymi i podaje konkretne rozwiązania, które zadziałały u autorki. Ja nie mam problemów z szafą, mam system i zawsze mam się w co ubrać, logicznym jest, że nie sięgnę po tę książkę. Natomiast dla osoby, która szuka takiej wiedzy lepszym jest kupienie jednej książki, niż 3 kolejnych sukienek i dwóch par butów, które jej nie pomogą. Asia porusza konkretny problem w poście i podaje więcej rozwiązań w książce, którą możesz kupić, jeśli masz problem, nie odnosi się do mieszkań na kredyt. W ogóle to porównanie jest bardzo nietrafne, bo każdy potrzebuje dachu nad głową, a 30 par butów prawie nikt. Kupowanie konkretnej wiedzy niekoniecznie jest taką konsumcją o jakiej Asia pisze i należy to rozróżnić, naprawdę uważam, że takie czepianie się jest na wyrost. Owszem, można było tę reklamę zrobić subtelniej, ale jak dla mnie wiadomość jest czytelna.

    2. Olu -miałam takie samo wrażenie. Łatwo jest pisać, że pieniądze nie mają znaczenia i że świat nie powinien się kręcić wokół pieniędzy kiedy nie zarabia się minimalnej krajowe, lub kiedy nie mieszka się w małej miejscowości gdzie sposoby zarobienia są ograniczone. Sama też żyję w bańce ale wystarczy, ze odwiedzę mój dom rodzinny to bańka pęka.

      1. Ale Asia nie pisze wcale o tym, że pieniądze nie mają znaczenia. Mam wrażenie, że osoby krytykujące w ogóle nie zrozumiały o czym jest ten tekst. On się odnosi raczej do rzeczywistości, w której żyjemy, a która, niezależnie od tego ile mamy pieniędzy i na co nas stać, koncentruje się wokół zakupów i szeroko pojętej konsumpcji. I tego, czym karmimy się na co dzień, jakimi obrazami i treściami – właśnie napędzającymi konsumpcję, kreującymi szkodliwe wzorce, wbijającymi nas w poczucie bycia niewystarczającymi. Nawet jeśli kogoś nie stać na rozpasaną konsumpcję ze względów finansowych, to i tak ten ktoś w tym uczestniczy, bo tym się karmi, tego pragnie, to ogląda wszędzie i przyjmuje za wzorzec dobrego życia.

        1. On się odnosi raczej do rzeczywistości, w której żyjemy, a która, niezależnie od tego ile mamy pieniędzy i na co nas stać, koncentruje się wokół zakupów i szeroko pojętej konsumpcji. I tego, czym karmimy się na co dzień, jakimi obrazami i treściami – właśnie napędzającymi konsumpcję, kreującymi szkodliwe wzorce, wbijającymi nas w poczucie bycia niewystarczającymi. -> to właśnie starałam się przekazać jako główną myśl tekstu i to, że przecież bycie człowiekiem to o wiele więcej niż bycie konsumentem i że dajmy się ograbiać z wartościowych ról, zajęć, społeczności, które paradoksalnie mają dużo większą szansę dać nam spełnienie niż osadzenie w konsumpcji. Ale z wielu różnych powodów strasznie trudno nam się z tego otrząsnąć.

        2. A Ty sie nie nauczylas,ze w zyciu nie mozna byc czyims adwokatem?inne osoby nie musza odbierac rzeczy tak,jak Ty odbierac,trzeba szanowac granice innych ludzi,nie krytykowac i zrozumiec,ze dla innych jestes pylkiem,czyli wiecej skromnosci,nie wystepuj z pozycji nauczyciela,co to znaczy,,mam wrazenie,ze osoby krytykujace nie zrozumialy?..inne osoby zrozumialy,ale inaczej niz Ty i maja takie prawo…takze pokora,luz i skromnosc…

    3. Hej Ola! Mieszkam w małym/średnim mieście ok. 60 tys. mieszkańców, na zwykłym osiedlu, w bloku z lat 70., dookoła miasta są wsie, które czasami odwiedzam. I na co dzień obserwuję ten świat mniej uprzywilejowanych osób – oboje rodziców pracujących, małe mieszkania, samochód sprowadzany z Niemiec itd. I ich wszystkich też jak najbardziej dotyczy problem konsumpcjonizmu :( Nachalne reklamy Media expert, gdzie Marian i Barbara sami już mają w domu swój sklep rtv agd, trafiają właśnie do tych konsumentów. Śmietniki wypełnione po brzegi, małe dzieci ze smartfonami, hulajnogami elektrycznymi pod moim blokiem, kosze w Biedronce wyładowane śmieciowym jedzeniem i plastikiem, tłumy na promocjach w sieciówkach (w jedynej galerii w mieście). I żeby na to wszystko zarobić wiele z tych osób bierze dodatkową pracę albo wyjeżdża za granicę – bo właśnie nie są w stanie się zadowolić tym, co mają. Te osoby tak bardzo wierzą, że będą bardziej uprzywilejowane przez posiadanie tych wszystkich rzeczy (z reklamy czy tych co ktoś z rodziny lub sąsiad). Ich dzieci mają teraz od 0 do 18 lat i to są kolejne pokolenia mniej uprzywilejowanych ludzi z małych miast, którzy będą nakręcać konsumpcjonizm. Smutne to, ale tak to widzę. Mało prawdopodobne, żeby ktoś z moich sąsiadów czytał bloga Joanny. Byłoby pięknie, bo boli mnie serce na widok tej karuzeli konsumpcjonizmu.

      1. Oczywiście, że tak! Jeśli ktoś ma złudzenie, że 500+ w biedniejszych rodzinach idzie na edukację dzieci czy lepszej jakości jedzenie lub wypoczynek, to jest w ogromnym błędzie. Ci ludzie są karmieni tymi samymi bzdurami co cała reszta – że ciuch czy gadżet jako oznaki dobrobytu zwiększą ich wartość. Już nie mówiąc o rodzinach,w których 500+ idzie na wódkę, ale to zupełnie inny temat.

      2. W punkt. Też mnie martwi ten konsumpcjonizm. Może dziecko kilka lat temu zapytalo się mnie dlaczego otrzymał tyle prezentów od Mikołaja, przecież tylko jeden zamawiał…

    4. Odebrałam ten post raczej jako refleksyjne zastanawianie się na głos, a nie rozkaz życia w ten czy inny sposób. Podobno jest tak, że to co razi nas u innych, często jest tym, co nie pasuje nam w samych sobie. Cieszę się, że na blogu na którym teraz jesteśmy znajduję zarówno relacje z egzotycznych podróży (i zakupów w tamtejszych secondhandach) jak i trzeźwy osąd rzeczywistości z wyjazdu po owoce pod Grójec, żeby nie oceniać kogoś, kto pali kaloszem w piecu-kopciuchu, skoro na normalny opał (i lepsze życie) go w danym momencie nie stać.

  7. Zawsze jak mam chwilę słabości to staram się zajrzeć na twojego bloga, czy czasem nie ma czegoś nowego do przeczytania, czegoś co by mnie poprowadziło na właściwi tor zakupowy, zazwyczaj to się udaje :) chce zmienić swoje nawyki, jednak otaczający nas świat temu nie sprzyja, twój blog pomaga mi trzymać się w ryzach. Nawet jeśli będziesz powtarzać jak mantrę te swoje przemyślenia, to bardzo dobrze!

  8. Mam to niesamowite szczęście w życiu, że jestem bardzo leniwa. Pierwszy problem przy zakupach internetowych i rezygnuję z zakupu wychodząc z założenia, że jeśli mam coś mieć to to i tak wpadnie w moje ręce, choćby zupełnym przypadkiem. Moje mieszkanie mebluję od 3 lat – wszystko meblami z drugiej ręki, kupionymi za grosze bo mam ograniczony budżet. Od 3 lat nie mam komody jamnika bo uważam ze ich ceny na olx są niebotyczne i tak sobie czekam aż trafi się ten mój jeden przeznaczony mi egzemplarz, co jakiś czas sprawdzając oferty i grupy śmietnikowe. Spędzam nad tym więcej czasu niż gdybym po prostu pojechała i kupiła nową lub odrestaurowaną sztukę od handlarza, ale też uwielbiam kupować rzeczy od pierwotnych właścicieli. Kryształy po dziadku z Gdyni, szafę po prababci z Helu, stół od pani z Chojnic, krzesła od ludzi ze Słupska. Poświęciłam dużo czasu na kompletowanie tych otaczających mnie elementów, ale pamiętam wszystkich tych ludzi i historie przedmiotów, emocje które mi towarzyszyły w tamtym czasie. Do tej pory pamiętam słowa kiedy odbierałam wazon od pewnej pani, że „dziadkowie byli fajnymi ludźmi, cieszę się, że wazon będzie teraz wprowadzał dobre wibracje w domu kogoś młodego, kto go doceni, zamiast kurzył się w naszej piwnicy”. Kupowanie rzeczy nie jest problemem. Problemem jest bezrefleksyjne kupowanie czy zbieranie kolejnych przedmiotów do którego przyzwyczaja nas aktualny model świata. Strasznie się cieszę, że wszyscy zaczynamy to w końcu dostrzegać i zrzucamy balast. Ja też się tego dopiero uczę, jestem w pół drogi, ale jestem ze swojego pokolenia cholernie dumna.

    1. A ja mam odwrotnie. Nie lubię rzeczy po innych ludziach. Z tych właśnie powodów z których Ty je lubisz. Nie chcę mieć rzeczy w domu, które pamiętają starych właścicieli, ich wspomnienia, emocje. Pragnę, by rzeczy które posiadam były tylko moje. Wypożyczam książki z biblioteki i nie mam z tym problemu. Ale książki z antykwariatu już nie są dla mnie.

  9. Myślę, że jesteśmy w takiej toksycznej relacji z konsumpcją. Bo cały marketing nam tworzy coś ala związek przemocowy: jest obniżanie poczucia naszej wartości, wmawianie nam, że inaczej się nie da, tworzenie nieosiągalnych standardów (przynajmniej dla większości) i karanie nas za to, że nie spełniamy tych standardów (ile na świecie jest osób które odmawiają sobie zanurzenia stóp w morzu bo ich ciało nie jest „beach ready”), ale jest też „miesiąc miodowy” – ta krótka chwila gdy po kupieniu i założeniu nowej sukienki czujemy się po prostu ładne, ten wyrzut cudownej mieszanki adrenalina, dopamina, serotonina gdy „upolujemy” na przecenie parę wymarzonych butów.
    I dla tej uzależniającej mieszanki neuroprzekaźników tkwimy w tej zależności od konsumpcji.
    Ale! Z każdej toksycznej relacji można wyjść. Czasem wystarczy ta jedna osoba, która nas wesprze i pokaże, że nasze dotychczasowe życie wcale nie jest odgrywane według jedynie słusznego scenariusza. I że tak w ogóle to możemy być scenarzystami i reżyserami a nie tylko aktorami.
    Może powinnyśmy założyć „bandę komplementariuszy”. Bo jakby każda z nas codziennie od kogoś usłyszała, że ma super włosy albo jest świetna w pracy albo, że robi pyszną jajecznicę… gdybyśmy słyszały jakie jesteśmy ekstra zamiast ile nam brakuje do ideału to może nie musiałybyśmy poprawiać sobie humoru zakupami?

    1. Uuu totalnie! To jest genialne porównanie. Nigdy o tym w ten sposób nie myślałam, ale ta dynamika rzeczywiście jak w toksycznym związku. It’s official: kapitalizm jest jak narcystyczny partner.

      1. Chciałam zaznaczyć jedna bardzo ważna rzecz: konsumpcjonizm to nie jest kapitalizm i kapitalizm to nie jest konsumpcjonizm. Nie trzeba daleko sięgać, wystarczy sprawdzić Wikipedię by zobaczyc, ze jeden z głównych ojców kapitalizmu, Adam Smith, bardzo mocno krytykował konsumpcjonizm jako wroga rozwoju gospodarki. Proszę, nie mylmy tych pojęć.

    2. Doskonałe porównanie! Co do komplementów, można sobie ustawić powiadomienie od Asystenta Google w telefonie i codziennie dostawać komplement. Taki umilacz:)

    3. Pomysł z „bandą komplementariuszy” jest genialny. Dlaczego tak rzadko mówimy sobie miłe słowa? Kobieta kobiecie wsparciem…

  10. Zgadzam się, a szczególnie zasmuca mnie trend „self care” które w gruncie rzeczy sprowadza się do ezoterycznego gadania i pokazywania nowych przedmiotów.

  11. Porównanie z papierosami jest bardzo, ale to bardzo celne!
    Tekst w punkt.
    Ja sądzę, że jeszcze dużo czasu upłynie do momentu, w którym ludzkość się otrząśnie. Chyba wydarzy się to dopiero, gdy katastrofa ekologiczna, u której progu jesteśmy, się po prostu rozkręci i bardzo odczuwalnie wpłynie na nasze życia.

  12. Eh. Nieopatrznie związałam moją ścieżkę kariery z dziedziną bardzo blisko współpracującą z marketingiem. Na co dzień słucham o tym, jak to produkt X jest sprzedawany, by „zaspokoić potrzebę samoakceptacji klientek” co jest moim zdaniem tym samym, co opisałaś w artykule słowami (sparafrazuję) „ żerowanie na naszych kompleksach” itd. itd. Zastanawiam się czasami, czy Ci ludzie już tak dawno się oderwali od Ziemi, że tego nie widzą?

    Jeżeli chodzi o zidentyfikowanie swoich rzeczywistych potrzeb to jest to niesamowicie trudne, sama obserwuję z przerażeniem jak zmienia mi się gust pod wpływem mody co do pewnych rzeczy (kiedyś kochałam czarne rurki, teraz minęła na nie moda, więc już mi się nie podobają…).

    W sumie to dopiero parę lat temu zaczęłam pracować, ale już denerwuje mnie, jak ponad 1/3 cześć dnia spędzam w pracy przy MacBooku, (bo tylko one obsługują programy potrzebne w pracy) nie mając czasu na kawę z przyjaciółką w środku dnia czy spacer w parku (nawet nie wspomnę o tym jak są projektowane miasta i osiedla w celu zmaksymalizowania zysków deweloperów nie pozostawiając zieleni, nie projektując mieszkań do życia ughhhg!)

    1. Smutne bardzo jest to co piszesz o planowaniu miast – a myślę, że w Polsce i tak nie jest najgorzej pod tym względem. Ja jestem wielką fanką planowania z lat 50 i mieszkam już w trzecim mieszkaniu z kolei z tego okresu:)

    2. Mały offtop: kocham pana rolnika, który nie sprzedał ziemi developerom, dzięki tem mieszkańcy przyległych bloków raz w roku widzą kombajn, a nie drugi blok 3 metry od swoich okien ;) (https://bit.ly/3lxjlHG)

      Dziś sobie pomyślałam, jak żyli moi dziadkowie: najważniejsze były posiłki i odpoczynek ;) (wiem, że inny ustrój i praca w państwowych zakładach, i same te zakłady nie koniecznie miały ekonomiczne uzasadnienie), ale kurcze, oni się stresowali 1/100 tego co ja, myślę, że nie dożyję do takiego wieku jak oni ;) A z drugiej strony, już jako dziewczynka obiecałam sobie, że nie będę tak jak oni – 40 lat w jednym miejscu pracowała.

  13. Asiu, bardzo mnie ten tekst poruszył. Myślę często o sobie z czasów gdy żyło się tylko offline. Moja podstawówka i liceum przypadały na lata 90. Moja rodzina żyła bardzo skromnie, ale równie skromnie żyły rodziny moich koleżanek. Czasem ktoś się czymś popisywał, ale generalnie toksyczne porównywanie się nie było dla nas problemem. Ubrania tylko z ciucholandu, wakacje tylko u babci, Filipinka lub Bravo z kiosku, przegrywane kasety – na to starczało kieszonkowe. Dzwonienie po kogoś domofonem, bo nie wszyscy mieli telefon stacjonarny (a nikt nie miał komórki). To co jednak pamiętam najbardziej to czas. Tego czasu miałam aż za dużo, czasem nie wiedziałam co z nim robić i czasem aż powodowało to moją melancholię. Pisałam pamiętnik, grafomańskie wiersze, czytałam, chodziłam na spacery bez celu, leżałam na podłodze słuchając płyt rodziców. Jako młodsza dziewczynka też bardzo lubiłam się modlić, chociaż moi rodzice nie chodzili do kościoła ( to tak a propos wcześniejszych komentarzy o duchowości). Dużo marzyłam, tworzyłam sobie w głowie „wymyślone światy”. Czasem trochę dokuczała mi samotność, bo poza szkołą nie bardzo gdzie miałam okazję poznawać nowych ludzi. I potem chyba w 1999 zainstalowaliśmy sobie internet. Wspominam te kilka pierwszych lat jeszcze jako takie połączenie online z offline. Bo używałam go jako taka typowa dziewczyna z offlineu, offlinowymi metodami ;) Łączyłam się na chwilę przez modem, żeby wysyłać do poznanych na czatach ludzi długie maile. Maile z kolei pisałam offline (wiadomo czasy przed stałym łączem). Pół godziny ściągałam piosenkę, którą ktoś mi wysłał jako załącznik – ile ona potem dla mnie znaczyła. Ile znaczyła dla tej osoby która pół godziny męczyła się żeby ją załączyć. Te mailowe korespondencje trwały miesiącami (często z osobami, z którymi nie było jak wymienić się zdjęciem, bo „nie mam skanera”). Wygląd, status społeczny nie miały większego znaczenia. Potem wreszcie następowały spotkania i kończyły się najczęściej przyjaźniami, miłościami. Wspominam te kilka lat z wypiekami na twarzy, to był okres tak bliskich i silnych relacji z ludźmi mimo odległości. I to był taki slow internet. Dosłownie i w przenośni. A potem weszły media społecznościowe i ten internet stał się inny. Szybszy, łatwiejszy, tańszy, bardziej nastawiony na kupowanie i reklamę, na obraz. Relacje internetowe też trochę słabły, może też dlatego, że dorastałam. Teraz wszyscy wydają się być online non stop, na wyciągnięcie ręki, ale też nikt nie ma na nic czasu. Nie chciałabym wrócić do czasów offline, ale mam ogromny sentyment do tego świata „przejściowego”. Dla mnie był w jakiś sposób magiczny.

    1. To prawda, była w tym okresie przejściowym jakaś magia. Bardzo Ci dziękuję za ten komentarz, nie wiem czemu, ale skojarzył mi się z klimatem książki „Lata powyżej zera” Anny Cieplak. Ja pamiętam, że we wczesnym internecie sprawdzałam sposoby sznurowania sznurówek w trampkach i plecenia bardziej skomplikowanych bransoletek z muliny:)

  14. Ja mam ogromny niesmak do tego, ile potrzeb zakupowych kreują w nas blogerki* zajmujące się minimalizmem, zero waste, slow life itd. Czy funkcjonowanie w internecie faktycznie musi sprowadzać się do polecania produktów? Wiem, że dla wielu jest to źródło dochodu i tego nie kwestionuję, ale gdzie tu logika…

    *To nie szpila w Ciebie personalnie. Gdy ta myśl zrodziła się w mojej głowie podczas pandemicznego spaceru nie przyszłaś mi do głowy jako przykład. Nadal nic mi nie przychodzi związanego z Tobą, oprócz…

    PS: … piżamy lunaby, którą niedawno dostałam w prezencie (na własne życzenie) i nie mogę odżałować, że żegnasz się z marką. Cu-do!

  15. Miałam ostatnio z narzeczonym zażartą dyskusję na temat tego o czym pisałaś, o żerowaniu na naszych kompleksach jeżeli chodzi o kosmetyki. W dyskusji mówiłam o tym, że jestem świadoma jak mają działają reklamy i że staram się kupować rozsądnie. Argumenty skończyły mi się w momencie gdy zaczeliśmy rozmawiać o moich zbiorach kosmetycznych. Narzeczony spytał mnie czy faktycznie potrzebuję wszystkiego co mam. No nie, nie potrzebuję. Nie potrzebuję 4 palet cieni, 5 podkładów, 4 korektorów itp. itd. Jak zaczynam analizować, to część z tych rzeczy kupiłam bo ktoś polecił na insta, bo była promocja i tak dalej. A jeszcze kilka lat temu miałam faktycznie po jednym produkcie z każdej kategorii. Tylko wtedy nie oglądałam makijażowego youtuba ;)

  16. fajnie, że wróciłaś do pisania, bardzo lubiłam czytać Twoje posty, np. ten o wymarzonym śniadaniu czy o kolejności przeglądania ulubionych stron w Internecie, bądź ten o drobnych przyjemnościach :) mam nadzieję, że masz coś jeszcze w zanadrzu :D pozdrawiam!

  17. U mnie jest trochę na przekór – im więcej zarabiam, tym mniej wydaję i mam ochotę na konsumpcjonizm. Dużo czasu spędzam oglądając różne polecenia na fb czy IG, wiele rzeczy mi się pogoda, ale jak przychodzi do kupna to tracę zapał, nawet nie pod kątem finansowym, tylko wydaje mi się ta rzecz całkowicie zbędna. Ostatnio pomyślałam że jest to podświadomie związane z ilością trudu jaki wkładam w swoją pracę, że nie chce wydawać pieniędzy na to co mnie ucieszy na chwilę, a potem kolejna rzecz zagraci dom i będę się denerwować że znów mam mało miejsca w domu. I okazuje się, że najlepiej odpoczywam w lesie, na rowerze lub czytając książkę w łóżku, w legginsach kupionych 8lat temu, a oszczędzone pieniądze idą na nadpłatę kredytu na mieszkanie.

    1. Też najbardziej lubię oglądać swoje zarobione pieniądze na koncie oszczędnościowym. Jak byłam nastolatką, to zawsze się zastanawiałam, czemu moja mama nie kupi sobie jakiejś wypasionej torebki, skoro przecież mogłaby, a teraz to też ostatnia rzecz, na którą chciałabym wydać kasę, na której zarobienie poświęciłam przecież czas. I też jestem team las, rower i książka:)

  18. Asiu, dziękuję Ci za ten wpis! Jesteś moim heroldem racjonalnej codzienności. To mimo wszystko pocieszenie duszy – przeczytać u Ciebie taki mocny post, będący całkowicie w zgodzie z moimi myślami. Może kolejne osoby to przekona do eksperymentów, do roku bez zakupów, do obserwacji i refleksji!
    XXI wiek to jakiś rollercoaster wśród wieków. Kiedyś przeczytałam, że obecnie jednego dnia bombarduje nas tyle bodźców (media społecznościowe, radio, TV, reklamy na ulicy, muzyka z każdej strony, nawet rozmowy na miliony tematów etc.) ile w XIX wieku człowiek doświadczał przez CAŁE SWOJE ŻYCIE. To dało mi wiele do myślenia o nerwicach, depresjach, atakach paniki, gonitwie myśli, a także o głębokim znaczeniu wyciszenia i slow life. Wróćmy do przeszłości!

  19. Czytałam książkę Urobieni i historie tych osób wgniotły mnie w ziemię. Ale komentarze pomiędzy historiami czynione przez ekonomicznych płaskoziemców pokroju Rafała Wosia już mi mocno nie leżały, bo często skutek mieszał się tam z przyczyną :/ niemniej jednak dla samych tych historii książkę warto przeczytać. Niejedną łezkę uroniłam.

  20. Dziękuję Ci za ten wpis, głos rozsądku w tym zwariowanej rzeczywistości, która nas otacza. Wyżej pojawiło się już tyle mądrych wypowiedzi, że nie będę się powtarzać jednak chciałam Ci dać znać, że Twój blog to jedno z moich ulubionych miejsc w sieci i bardzo sobie cenię Twoją działalność :)

    PS Mam wszystkie Twoje książki a każda jedna lepsza od drugiej!
    PS2 Tak mi smutno, że to koniec Lunaby ale rozumiem Twoją decyzję. Będę ciepło o Tobie myśleć w zimowe poranki, kiedy będę paradować po mieszkaniu w mojej-Twojej ulubionej flanelowej piżamie :)

  21. Niestety masz Asiu rację :( Organizuję teraz wieczór panieński przyjaciółki. Naoglądałam się oczywiście Instagrama i stron reklamowych, na których wszystko jest pięknie udekorowane i na bogato. Chciałam podobnie. Bardzo dużo walki kosztowała mnie rezygnacja z kolejnego plastikowego gadżetu, a i tak sporo tego wyszło. I ta świadomość, że to tylko jeden wieczór – tyle śmieci, jest przytłaczająca. Ale chciałam, żeby miała pięknie..
    W ogóle konsumpcjonizm mnie przeraża. Na każdą okazję powinien być nowy ciuch, nowy but, nowa torebka… Czy kiedyś z tego wyjdziemy?

  22. Moja siostra to klient idealny – ona o zakupie zapomina w momencie, gdy paczka przyjdzie. Nawet metek nie odcina, niektórych rzeczy nie nosi i po kilku latach wyrzuca wraz z metkami. Setki butów, torebek. Nie ma już gdzie tego trzymać.
    Nasza mama ma to samo, tylko ma niską emeryturę więc chcąc, a raczej niechcąc – na mniejszą skalę. Widzę jak ją skręca, aby kupić czterdzieste klapki po wizycie listonosza.

    Ja kiedyś też taka byłam, do tej pory chochlik we mnie siedzi – ale już jestem w stanie zapytać siebie „stara, czy ty naprawdę tego potrzebujesz?” i zrezygnować.

    Zmagam się z trochę innym problemem – mimo tego, że jestem oszczędna, wiecznie mam problemy finansowe, albo boję się, że będę je miała. Sprawia to, że mam pracę główną + 3 dodatkowe, co skutkuje tym, że na nic nie mam czasu. Na nic. Zrezygnowałabym chociaż z jednej, ale dzięki nim, po 2 latach wreszcie pozwoliłam sobie na kupno laptopa(i nie, nie Mac – budżet miałam 2.5 k). Czasami się zastanawiam, czy to mentalność biedaka nie stoi mi na przeszkodzie – bo naprawdę jestem oszczedna, po knajpach nie chodzę, na wakacjach zagranicznych byłam raz w życiu(a mam 32 lata), staram się mało kupować i wiecznie pod kreską, albo w jej granicach :/

    Aktywna zawodowo jestem od 13 lat, kiedyś myślałam, że po takim okresie stać mnie będzie na mieszkanie, albo na pół – oj głupia ja :D Czasami po prostu mam mindfuck – na tle tych oszalałych konsumpcyjnych żyję jak w ascezie, a mimo to kwestia lotu na ślub siostry do Francji wkrótce sprawia, że muszę się zapożyczyć.

    1. A prowadzisz budżet albo chociaż spisujesz wydatki? Ale tak detalicznie, każdą złotówkę? Czasem wydaje nam się, że wydajemy pieniądze racjonalnie, a jak się człowiek temu przyjrzy, to wychodzą różne ciekawe rzeczy.

    2. Kurcze, może to zbyt bezpośrednie pytanie, ale mogę zapytać czym się życiowo zajmujesz/ jakie wykształcenie, że takie problemy Cię spotykają :(? Już z Twojego posta da się wyczytać, że jesteś bardzo inteligentną dziewczyną, napawa mnie to złością, że w naszym kraju są takie warunki pracy, że takie osoby jak ty – normalnie pracujące, nie mogą sobie pozwolić na zakup potrzebnych rzeczy tak po prostu – z pensji…

    3. Lidia, też tak kiedyś miałam. Nie znam Twojej sytuacji, niemniej polecam Ci „Kurs wychodzenia z długów” – bezpłatny, na blogu Michała Szafrańskiego. Jest nie tylko dla zadłużonych, po prostu pomaga ogarnąć finanse. A jeśli Ci się nie chce, to może spróbuj przygotowywać budżet: nie tylko spisywanie wydatków, ale przede wszystkim ich planowanie. To tak jakoś psychologicznie działa, że nadwyżki zaczęły się u mnie znajdować. Mam nadzieję, że u Ciebie również tak będzie.

    4. jest coś w tej mentalności biedaka, sama się na tym łapię! kontekst: moja rodzina była naprawdę bardzo biedna i do końca liceum oglądałam pięć razy każdą złotówkę i dziękowałam za każde 10 zł które udało mi się dorobić. łapałam się każdej pracy, bo tak samo robiła moja mama, żeby móc przeżyć.

      i widze, jakie to głupie myślenie! lepiej jest skupić się na jednej pracy, ale lepiej płatnej, niż trzech kiepsko płatnych. problem z syndromem biedaka (tak na szybko sklecam to określenie, nie wiem czy takie coś istnieje) polega na tym, że odczuwa się ciągły strach o utratę dochodu i brakuje takiej racjonalnej refleksji nad tym, jakie naprawdę mamy możliwości.

      zajmuję się zawodowo tym samym, co mój mąż, on zarabia więcej niż ja (potrafi negocjować – ja biorę co dają). ale to ja wydaję więcej, bo ciągle muszę mieć jedną dodatkową butelkę szamponu w domu „w razie czego”, muszę mieć zapas jedzenia na czarną godzinę (i tak mam ze wszystkim). próbuję się tego od lat oduczyć, ale to cholernie ciężkie! wiem doskonale, że mam pod domem sklepy i nie brakuje mi pieniędzy, wystarczy pójść kupić makaron czy pastę do zębów, a nie je chomikować. a mimo tej świadomości i tak jest mi bardzo trudno.

      nie mam długów ani kredytu, mam drobne oszczędności, radzę sobie finansowo dobrze, ale widzę, że moja głowa pracuje zupełnie inaczej niż głowa osoby, która dorastała w domu, gdzie niczego nie brakowało. mój mąż nie podejmie się pracy, która mu się nie opłaca. ja podejmuję się każdego zlecenia, bo mam podejście, że „każda złotówka się przyda” :o

  23. Gorąco polecam książkę wybitnego polskiego socjologa Zygmunta Baumana „Konsumowanie życia“.
    Nic mądrzejszego w tej kwestii się nie ukazało….

    1. Miałam tę książkę jako główną lekturę na jednym z przedmiotów na studiach (commodification of urban spaces chyba), o dziwo właśnie w Londynie, byłam bardzo dumna że mogę przeczytać w oryginale:) Aż chyba sobie przejrzę znowu!

  24. Asiu! Bardzo dziękuję za ten wpis pod wpływem emocji. Mam poczucie, że te trudne emocje są nam bardzo potrzbne, bo dają nam znak, że to co się dzieje wokół nas nie jest ok i dobrze się na to złościć! Na początku pandemii przeżywałam podobną złość. Ze wsząd influencerzy nawoływali do ograniczania zakupów, troski o środowisko, skupienia się na relacjach i zaciskaniu pasa, po czym codziennie reklamowali nowe produkty, które dostawali w ramach współpracy.

    Chciałabym jeszcze odnieść się do „zarzutu”, że reklamujesz swoją książkę przy okazji tego wpisu. Zarabianie pieniędzy na swojej pracy jest zdrową motywacją. Dzięki temu, że piszesz swoje książki i sprzedajesz swoje produkty możesz pozwolić sobie na luksus oferowania swoim obserwatorom tylko tego, co jest dla Ciebie naprawdę wartościowe. Dla mnie to ważne, bo wchodząc na Twojego bloga czy ig wiem, że nie jesteś uzależniona od swoich sponsorow i to co polecasz wynika z realnego przekonania że to jest coś dobrego. Dzięki temu nie mamy u Ciebie reklamowej papki. Książka jest zgodna z ideą wpisu więc dla mnie to normalne że przy okazji wpisu będziesz ją promowała. Pozdrawiam Ciebie i wszystkie osoby które tu wchodzą, bo ich komentarze są dla mnie bardzo wartościowe i inspirujące?

    1. Dzięki Alicja za zrozumienie i dobre słowo! Rozumiem skąd pochodzą głosy krytyki, ale też myślę że mało kto widzi, jak to wygląda od drugiej strony. Gdybym prowadziła bloga po godzinach, pewnie pracowałabym w jakiejś firmie, która coś produkuje albo w agencji reklamowej albo w jakimkolwiek innym miejscu, które jest częścią tego kołowrotka – jak większość osób w dużych miastach. Moja kontrola nad tym, co dzieje się z efektami mojej pracy byłaby niewielka. Ale to jakoś nie boli ludzi tak, jak to że ktoś zarabia na swoich produktach – a jak jeszcze zarabia dużo, to już w ogóle!

      Odrzucam 95% propozycji reklamowych, często po długich testach i prześwietleniu marki odmawiam – nie dlatego, że uważam że blogerzy „nie powinni się sprzedawać” tylko dlatego, że chce się czuć sama ze sobą w porządku i to dla mnie ważniejsze niż duża i łatwa ale niesatysfakcjonująca kasa z reklam. Przestałam robić poradniki zakupowe, bo doszłam do wniosku, że mimo że wybieram rzeczy o dobrych składach i takie, które sama bym kupiła, to może część osób składnia to do nieplanowanych, niepotrzebnych zakupów – to też duża kasa. Zrezygnowałam z prowadzenia Lunaby, bo uznałam że nie mam energii na doprowadzenie wszystkiego do takich standardów transparentności/odpowiedzialności, jakie byłyby dla mnie zadowalające – ale też zwyczajnie nie jest to rzecz, która mnie jakoś szczególnie rozwija i cieszy. I jak w końcu napisałam i wydałam książkę samodzielnie, w 100% tak jak chciałam, pomagającą w praktycznych krokach wyrwać się z błędnego koła ciągłego kupowania ciuchów, to też mi się obrywa za jej promowanie.

      Absolutnie nie narzekam, słyszę te głosy i rozumiem skąd się biorą, choć ja patrzę na sprawę inaczej i nie muszę się z nimi zgadzać. Mam też masę darmowych treści na blogu, z których śmiało można korzystać i zawsze mnie to będzie cieszyło, że komuś pomogły. Nie jest też wyliczenie moich poświęceń – podjęłam te wszystkie decyzje dla siebie, bo wartością nr 1 dla nie jest życie w zgodzie z własnym sumieniem i robienie rzeczy, które mnie ekscytują. Tylko chciałam przedstawić taki widok od środka, o którym strasznie rzadko się mówi.

      W ogóle pieniądze, oszczędzanie i ogólne ogarnięcie finansowe to ciekawy temat i wciąż strasznie drażliwy, aż chyba coś o tym napiszę następnym razem. Moim zdaniem strasznie brakuje edukacji w tym temacie, chociażby w szkołach – jak sobie przypomnę, jak u mnie wyglądały zajęcia z „przedsiębiorczości”, to aż mi włos jeży na głowie. Dzięki jeszcze raz:)

      1. Z niecierpliwością czekam na wpis o podejściu do pieniędzy.
        Czytając Twoją odpowiedź i pojawiające się kolejne komentarze przyszło mi do głowy kilka refleksji, które są związane z pracą, finansami i konsumpcjonizmem.
        Chcąc być jak najbardziej profesjonalnym i starać się robić cokolwiek na dobrym poziomie musimy inwestować w to swój czas, zaangażowanie i pieniądze. Dobra jakość produktu czy usługi będzie kosztowała. I to, że ktoś chce za to zapłatę to naturalne.
        Zakladam, że za sukcesem książki i innych Twoich produktów nie stoi jeden prosty trik w postaci dobrego marketingu. Przypuszczam że, na cenę książki w niebezpośredni sposób składają się takie rzeczy jak twoje studia, inwestycja w warsztaty pisania, sumienne prowadzenie bloga, budowanie społeczności w SM itp, itd.
        Pracuję jako psychoterapeutka i psycholog. Niektórzy ludzie „oburzają” się, że biorę pieniądze za swoją pracę, bo przecież powinnam pomagać a nie liczyć tylko na zarobek. Sęk w tym, że aby profesjonalnie i jak najlepiej pomagać muszę inwestować w szkolenia, superwizję, literaturę, pomoce a także w odpoczynek, który pozwala zachować sprawność umysłu podczas sesji. Podsumowując za ceną produktu czy usługi stoją koszta których nie widać. Nasz wybór na co wydajemy pieniądze, ale nie oburzajmy się, że ktoś wykonując swoją pracę chce otrzymać za to pieniądze. Asia reklamuje się na własnych kanałach, co w tym dziwnego?

      2. Totalnie 100% zgoda. Pieniądze w (nadal) post-peerelowskiej Polsce to temat tabu. A bogacenie się to już w ogóle największe przestępstwo. To nic, że ciężko pracujesz na sukces i zasłużone wynagrodzenie. Zawsze znajdzie się ktoś, komu to przeszkadza…. :( Zawsze jak bogaty to na pewno ukradł i w ogóle to lepiej niech odda, bo ma za dużo…. Ech.

  25. Wszystko spoko, bardzo się generalnie z tymi założeniami zgadzam i bardzo Cię lubię jako stała czytelniczka, ale przypominasz mi trochę społeczeństwo zachodnie – za czasów szafiarskich zwiedzałaś świat i żyłaś w ogromnym nadmiarze, miałaś mnóstwo markowych rzeczy o których nastolatki marzyły (czytam Twojego bloga od początku i pamiętam jak nie raz i nie dwa widziałam stylizacje na które było mnie stać wiele lat później :))) – dużo osób przechodzi takie fazy kiedy np zaczyna zarabiać swoje pierwsze pieniądze. Jak słyszę od zachodnich że mamy mniej podróżować tanimi liniami ze strony ludzi, którzy już się nazwiedzali i co roku latali na egzotyczne wakacje, a u nas dopiero od kilku lat społeczeństwo ma szansę się wyrwać…

    To jak Lewis Hamilton, który zarabia na motorsporcie który jest mega szkodliwy dla środowiska, ma 30 samochodów, nakorzystał się z życia i po 30 stwierdził że musimy ratować planetę, przejść na weganizm i się ograniczać – on sam sprzedał jeden prywatny samolot. I jeszcze zmusza psa do jedzenia wegańskiej karmy – raczej mnie to nie przekonuje :P Lubię Cię, kupiłam wszystkie Twoje książki ale dla mnie jesteś trochę takim Hamiltonem ;)

      1. Jeśli mogę się przyłączyć do powyższego wątku, myślę, że właściwą postawą byłoby przyznanie się do swojego przywileju, popełnionych błędów oraz rozpoznanie socjologiczno- ekonomicznej sytuacji osób słabo zarabiających. Dla wielu zaspokojenie podstawowych potrzeb jak np. mieszkanie, ubranie, które nie będzie do wyrzucenia po jednym sezonie, zapewnienie dobrych warunków swoim dzieciom, przychodzi z trudem. Dodatkowo współczesny świat jest tak skonstruowany, że musimy siedzieć po 8 i więcej godzin w pracy, w której warunki nie należą do najlepszych (brak poszanowania BHP, bezsensowne zasady, toksyczny szef itp.), spędzać kilkadziesiąt minut na dojazdach, mieszkać w miastach pełnych śmieci i brzydoty. Do tego widzimy obok i w mediach luksus i bogactwo nielicznych, którzy patrzą na innych z góry, jeśli nie stać ich na podobny poziom życia. Przeciętny człowiek odreagowuje swoje stresy właśnie konsumpcją w postaci np. kupna przecenionych ubrań. Zauważmy, że ludzie słabo zarabiający (nie mówię o najbiedniejszych) również wpadają w wir konsumpcji – konsumują po prostu tanie rzeczy. Gdyby słowa o nadmiernej konsumpcji napisane przez Joannę dotarły do osób, które mają czas na wypoczynek, godne zarabianie w przyjaznych dla ciała i umysłu warunkach mogłyby być inaczej odebrane – bez porównań do Hamiltona. Myślę, że aby pisać o problemie nadmiernej konsumpcji i skutecznie docierać ze swoim przekazem należy pochylić się i uznać problemy tak dużej ilości ludzi, którzy żyją w toksycznym dla człowieka warunkach.

        1. Nie raz o tym wszystkim pisałam, na pewno napiszę jeszcze nie raz. Nie da się poruszyć każdego wątku w każdym tekście. I o ile dostrzegam ten problem oczywiście, to nie jestem za niego odpowiedzialna. Nie mogę go też rozwiązać, bo potrzebne są zmiany systemowe. Mogę tylko dzielić się swoją drogą i praktycznymi małymi zmianami, które wypracowałam, ale wiadomo że bez zmiany na poziomie makro to nie ma większego znaczenia. Dlatego zawsze chodzę na wybory i zawsze zachęcam do tego czytelników – a potem obrywam, że prowadzę polityczną propagandę i powinnam skupić się na ciuchach. Podsumowując – dziękuję za Twój głos, na pewno dużo się mogę jeszcze nauczyć, jak my wszyscy (zresztą dlatego też poszłam na socjologię) ale naprawdę nie jestem bezrefleksyjnym millenialsem płynącym radośnie na tratwie zbudowanej z pieniędzy rodziców i rzucającym okruchy biedakom z Planu B, dziwiąc się że nie mają eko termosów za 120 zł;)

          1. Cześć Asiu. Doskonale rozumiem przesłanie posta i obie strony dyskusji w komentarzach. Chodzi o to, że aby zrozumieć, że czegoś nie potrzebujemy i że kupno danej rzeczy nie da szczęścia, najlepiej ją kupić i poczuć ten przesyt.
            Dlatego aby społeczeństwo stało się bardziej „świadome” musi się wzbogacić, skonsumować i wyciągnąć wnioski.
            Natomiast ja również tekst odebrałam jako krytykę płynącą od osoby, która przecież na naszych oczach przeszła przez ten proces i wie jak to wygląda od podszewki. To nie jest żadna złośliwość, bo razem z Tobą przeszło tę drogę wielu Twoich czytelniczek. Natomiast rozumiem co może stać na przeszkodzie do zrozumienia tego procesu przez wielu, i niestety nie jest to zawsze próżność i głupota.

            1. Ja też rozumiem skąd się biorą te głosy i zgadzam się jak najbardziej, że nie zawsze chodzi o próżność i głupotę, ba, myślę że w ogromniej większości przypadków o nie nie chodzi.

    1. BRAWO! Ja myślę, że coraz więcej ludzi to zauważa i zaczyna dostrzegać pewne zakłamanie w takich wpisach.
      To jest trochę tak: Ja mogłam być wszędzie, mogłam się ubrać, pouzywac życia, ale Wy bądźcie mądrzejsi i tak nie róbcie. Myślę, że fajnie, że uświadamiacie coraz większą ilość ludzi o ważnych problemach, ale też dajcie też innym szansę na naukę na błędach. Tak wiem, że lepiej zapobiegać pewnym rzeczom niż je później naprawiać, ale na tym też polega dorastanie do mądrości. To jest trochę tak jak młodymi ludźmi, którzy nie wybawia sie w czasach szkół średnich mają potem problem z wyjściem na prostą gdy zaznaja „wolności” na np. studiach.
      Nie zrozumcie mnie źle. Być może obserwuje zbyt dużo blogow/innstagramerow o podobnej tematyce i zaczynam czuć nadmiar pewnych treści. Ale też denerwują mnie fale tych samych tematów na wszystkich kanałach.

      Temat jest ciężki. Dla każdego znaczy co innego. Co człowiek to opinia i na pewno nie ma jednoznaczne odpowiedzi

    2. Karolino, a czy nie uważasz, że to o czym piszesz jest trochę naturalną koleją rzeczy?
      Przypomina mi się zawsze w tym kontekście lekcja historii w liceum, na której mój nauczyciel opowiadał co nieco o ruchu hippisowskim w USA. Po czym stwierdził, że u nas ten ruch nie do końca istniał, bo ciężko było „odrzucać dobra materialne” w momencie, kiedy się ich po prostu nie miało. U nas w tamtych czasach przecież stało się w kolejkach po wszystko.
      Sama miałam szał zakupowy, gdy zaczęłam więcej zarabiać. Na szczęście większość rzeczy mam i noszę nadal. Teraz przyszło nasycenie i większa świadomość. Wydaje mi się (a może to tylko moja bańka), że nasze społeczeństwo jeszcze do końca się nie nasyciło konsumpcją. Myślę jednak, że w przeciągu najbliższych lat stanie się to faktem i pójdziemy drogą społeczeństw zachodnich, gdzie podobno bardziej się „jest” niż „ma”.
      W internecie krąży „złota myśl” o treści: „pieniądze szczęścia nie dają, tym którzy je mają”. I to jest moim zdaniem clue problemu. Żeby z czegoś zrezygnować trzeba najpierw to mieć. Żeby dowiedzieć się, że kolejna para butów w miesiącu nie da nam szczęścia, trzeba to w takiej czy innej formie przerobić na własnej skórze.
      Podsumowując, zgadzam się z Tobą co do zasady, ale nie oceniałabym Joanny aż tak surowo :)

      1. Tekst Asi jest zupełnie o czymś innym.
        Nawiasem mówiąc, to trochę przerażające, że coraz mniej osób potrafi czytać ze zrozumieniem.

        1. Mam wrażenie, że niektóre krytyczne wypowiedzi nie są o tekście Asi tylko bardziej mówią o samych autorkach tych wypowiedzi – ich założeniach i wewnętrznych filtrach, przez które rozumieją każdą wypowiedź.

  26. Przeczytałam ten tekst siedząc przed namiotem nad małym cichym jeziorkiem na Mazurach. Jesteśmy tu z z trójka naszych dzieci, które bawią się patykami, woda i piaskiem (no dobra, mają też plastikowe wiaderka i lopatki:) ).
    Jeździmy na rowerach, przyglądamy się żurawiom i bobrom, bujamy w hamaku, czasem słuchamy deszczu w namiocie. Mamy brudne, bose stopy.
    Można i tak. To dla nas naturalne, ale przyznam że czuje ciężar misji:)

  27. Pstra Matrona

    W mojej bańce na szczęście posiadanie durzo i drogich rzeczy jest raczej wstydem niż powodem do dumy. Żyjemy sobie w jakiejś takiej zabawnej gloryfikacji naszej „biedackości” i jest w tym trochę poczucia wyższości wobec ludzi, którzy nie potrafią się freegańsko wyrzywić czy ogarnąć mieszkania za 1000 zł na 3 osoby w centrum Warszawy, i ta postawa jest też zła, ale ogółem myślę że to pozytywne zjawisko. Byłoby mi wstyd przed znajomymi mieć buty ze sklepu, albo iphona nie mówiąc o samochodzie. Ale zdaję sobie sprawę, że to bardzo mała bańka. Ja świadomie wybieram bycie biedną, bo daje mi to poczucie pełnej wolności, nie robię w życiu niczego czego nie chcę robić, tylko po to żeby mieć pieniądze. Żyję tylko ze sztuki i to finansowo beznadziejne, ale kiedy pracuje nad tym co kocham to jest mi absolutnie obojętne co jem, jak wyglądam, gdzie mieszkam i co inni sobie o mnie myślą. Ogranicza to moje potrzeby konsumpcyjne do jakiegokolwiek jedzenia, komunikacji publicznej i kofeiny, wszsytko inne jest mi absolutnie obojętne i takie momenty w życiu kocham najbardziej. Pewnie gdybym miała wiecej kasy, to ten konsumpcyjny swiat bardziej by mnie kusił i latwiej byłoby mi wpaść do tego leja, ale jeśli regularnie muszę wybierać czy kupić bilet na autobus czy bułkę na śniadanie, to te wszystkie wyprzedarze i inne marketingowe uroki w ogóle mnie nie dotyczą.

  28. Moim zdaniem główny problem nie leży w tym, ile i co kupujemy, tylko że sukces jest definiowany jako bogactwo materialne, a nie bogactwo duchowe, udane życie rodzinne, krąg bliskich i wspierających się przyjaciół, bliskie obcowanie z przyrodą. Dopiero przedefiniowanie wartości, którymi żyjemy, pociąga za sobą zmianę stylu życia.
    Polecam Wam książki Naomi Klein (autorki „No logo”): „Doktryna szoku” i „NIE to za mało”. To świetna analiza, jak doszliśmy do tego punktu w historii ludzkości jak się przeciwstawić światu opartemu na konsumpcji, wykorzystywaniu planety, ludzi i zwierząt.

  29. Joanno, a nie pomyślałaś, że może po prostu przebywasz w takim środowisku? Naprawdę w Polsce, a nawet w Warszawie, są ludzie koło trzydziestki, którzy nie mają kont w social mediach, nie mają telewizorów, nie odczuwają potrzeby zakupu „modnych” przedmiotów i nie korzystają z wyprzedaży. Mają czas na swoje pasje, spotkania z rodziną i przyjaciółmi, potrafią odpoczywać, nie biorą ze sobą wszędzie telefonu, są offline tygodniami.
    Wprawdzie nie odczuwam potrzeby zdobywania dóbr materialnych, ale problemem u mnie jest nadal nie do końca ekologiczny styl życia.
    Mój tata jest rolnikiem z malutkim gospodarstwem pod Warszawą (tylko uprawa rolna) i nie znam osoby, która bardziej by szanowała przedmioty niż on (chyba wszystko u niego dostaje drugie życie). Ale to już inne pokolenie :)

    1. Raczej nie przebywam w takim środowisku, absolutnie się też zgadzam, że są ludzie, którzy żyją inaczej. Ale statystyki pokazują, że taka jest ogólna tendencja – jako społeczeństwo konsumujemy coraz więcej.

      1. Zastanawiam się, czy ta ogólna tendencja dotyczy Polski? Europy? Świata? Bo w Polsce najczęściej wypłacana pensja to zdaje się 1800 zł (wiadomo, oficjalnie, reszta czasem pod stołem). No i teraz pytanie – czy większość Polaków faktycznie konsumuje coraz więcej? Czy dopiero co ma okazję, żeby w ogóle zacząć?

        1. Mediana to 2900 netto, 4094 brutto. Tendencja ogólnoświatowa, ale w Polsce – od 2000 roku wydatki gospodarstw domowych wzorsły ponad dwukrotnie. Wiadomo, że inflacja, rosnące ceny robią swoje, ale nie 2x – tendencja aż do pandemii jest ewidentnie wzrostowa.

  30. Ja dążę do tego żeby mieć jak najmniej rzeczy, jak są jakieś okazję typu urodziny czy święta to skupiam się na prezentach niematerialnych. Nie mam wielu rzeczy ale jak coś potrzebuje to kupuje dobrej jakości bo teraz mnie stać jak nie trwonię kasy na prawo i lewo. Na dobrą poduszkę, na fizjoterapeutę itp. Dlatego nie mogę się doczekać twojego tekstu o najlepiej wydanej kasie w ostatnich latach. I podzielam twoje zdanie. Za ileś dziesiąt lat ludzie się obudzą i nie będą wierzyć że świat teraz tak wygląda.

  31. Zgadzam się z Magi , że tekst jest zupełnie o czym innym. Problem konsumpcjonizmu dotyczy wszystkich niezależnie od uzyskiwanych przychodów. Moim zdaniem zarzucając autorce tekstu życie w wygodniej bańce nie zauważamy, że sama na to wszystko zapracowała i ile wysiłku to wymagało. Nie można dzielić ludzi tylko na tych którym się udało i tym którzy nie mieli tego szczęścia. Na to jak wygląda nasze życie składa się wiele czynników, miejsce zamieszkania i pracy jest tylko jednym z wielu. Problemem jest świat wykreowany w SM. W chwili obecnej nie mamy czasu aby zastanowić się czego potrzebujemy lub jakie są nasze marzenia. Te wszystkie piękne plaże, palmy i zachody słońca, każdy chce tam być i to już. Skupmy się na tym na czym NAM zależy i tego się trzymajmy. W Polsce nadal oceniamy ludzi przez pryzmat posiadanych dóbr, to przysłowiowe zastaw się a postaw się… Tylko jakim kosztem.

  32. Wszystko co piszesz jest bardzo ładne tylko strasznie obłudnie. Bo własnie Ty i Twoje koleżanki influenserki zajmujecie się zawodowo tworzeniem sztucznych potrzeb u ludzi właśnie pod płaszczykiem „slow life i „self care”.
    Teraz piszesz że denerwuje się cyniczne granie na poczuciu winy z hasłami „ratowania planety”… no cóż, w grudniu reklamowałaż markę Lirene pod przykrywką „niespiesznej rutyny” zachwycając się że mają część szklanych opakowań i idą w stronę ekologii. Jeżeli to nie jest hipokryzja to nie wiem co. No ale pokazując darmowe rzeczy nie jezdziłabys na wakacje do Tajlandii. Naprawdę już wolę blogerki które nie pieprzą o życiu slow, tylko po prostu robią haule i rozdania. One przynajmniej się nie oszukują.
    W ogóle pandemia unaoczniła jak jałowym „zawodem” jest influenserstwo. Zwłaszcza takie lajfstajlowe. W sytuacji jakiegoś kryzysu nie macie kompletnie nic do zaoferowania.

    1. Tak, co więcej, nawet w zeszły tygodniu pokazywałam majtki z Lidla z bawełny organicznej, mimo że nikt mi za to nie płacił. Bo i w przypadku Lirene, i Lidla uznałam, że spoko że robią konkretny krok w dobrą stronę. Nie odpowiadam za koleżanki influenserki, mogę tylko kierować się własnym uznaniem i sumieniem – które jak widać nie zawsze pokrywają się z uznaniem i sumieniem innych osób.

      No ale pokazując darmowe rzeczy nie jezdziłabys na wakacje do Tajlandii. -> to zwyczajnie nieprawda, w ogóle nie przyjmuję darmowych rzeczy, a współprace z markami są minimalną częścią moich przychodów, więc nie mają większego znaczenia w kwestii wakacji w Tajlandii.

      1. Asiu, abstrahując od tekstu, zawsze bardzo podziwiam Twoje odpowiedzi na komentarze. Wydaje mi się, że to musi wymagać dużo wewnętrznego poukładania a mimo to pewnie czasem jest „kosztowne emocjonalnie”. Dziękuję ze poświęcasz swój czas i uwagę na to. Pozdrawiam!

        1. Dziękuję bardzo! Kiedyś było na pewno bardziej kosztowne, teraz mi dużo łatwiej spojrzeć z zewnątrz chłodnym okiem, często łapię jakiś nowy punkt widzenia albo pomysł na nowy wpis:)

          1. Jak już o pomysłach na wpisy mowa, to nieśmiało przypomnę, że kiedyś wspominałaś, że może napiszesz, jak korzystasz z bullet Journala i ja wciąż liczę, że to nastąpi!
            Jestem też ciekawa, jak się „wychladza oko” do czytania różnych komentarzy (poza tym, że na terapii ;)). Przychodzi mi do głowy jedynie częsta ekspozycja.

      2. Konkretny krok w dobrą stronę? A jest tyle marek, które od początku są po prostu na dobrej stronie. Też jest to dla mnie zaskakujące. I mimo, że ogólnie podzielam pogląd, że powinnismy konsumować mniej, to dla mnie ten post to bardzo ograniczone spojrzenie na problem. Tak, rozumiem, że nie wszystkie tematy da się poruszyć. To o czym piszesz, że możesz po prostu zamknąć swoją firmę, nie musisz nic reklamować – jest to bardzo uprzywilejowana pozycja. Mało tego, przecież zdobyłaś swoją popularność właśnie pokazywaniem konsumpcji. Jakoś mnie to wszystko razi. I nie wiem o jakich rozwiązaniach systemowych dokładnie wspominasz, ale ogólnie ekologiczne rzeczy są droższe, więc jeśli systemowo zmusi się ludzi do takich rozwiązań, to znowu uderzy to najmocniej w biedniejszą część naszego społeczeństwa. A sama napisałaś na Instagramie, że nie miałaś energii na wprowadzanie ekologicznych rozwiązań do swojej marki odzieżowej…

    2. Ile jadu :D
      Słyszałam sporo głosów, że influencerki nie mają tak naprawdę nic do zaoferowania, a w czasie kryzysu to wychodzi – ja się nie zgadzam, ale obserwuje wartościowych ludzi (Asia, Szafasztywniary, DoktorkaNieuczka) i nawet dużo się dzięki nim nauczyłam, odkryłam dużo książek/filmów/seriali/ciekawych instagramerek z pouczającym kontentem.

  33. Mam wrażenie że w tym wpisie brakuje empatii. Łatwo mówić o tym że nie powinniśmy się zadłużać powyżej naszych możliwości gdy ma się pieniądze. To nie jest przecież tak, że ludzie chcą brać ogromne kredyty. Robią to by poprawić swój komfort życia. Jeżeli para z dziećmi może albo mieszkać z rodzicami w 60 metrowym mieszkaniu albo wziąć kredyt (nawet i wielki) ale mieszkać na swoim to oczywiste że wezmą kredyt. Podobnie gdy dziecko wraca ze szkoły i błaga Cię o elektryczną hulajnogę bo inne dzieci w szkole je mają. Dużo ciężej jest mu wtedy wytłumaczyć zasady działania kapitalistycznego systemu i spirali konsumplzionizmu.

    Problem który został poruszony w tym wpisie jest dużo bardziej skomplikowany i mam wrażenie że takie płytkie podejście do tematu jest bardzo szkodliwe. Widać że napisany został z bardzo uprzywilejowanej perspektywy i tak jak wspominałem, bez empatii dla ludzi z gorszą sytuacją finansową.

    1. To prawda, nie poruszyłam tej kwestii w tej wpisie, dobrze że o tym wspominasz i go uzupełniasz. Zgadzam się po całości, to podobny case co dziwienie się, czemu ludzie kupują w Pepco/sieciówkach zamiast w second handach, gdzie przecież taniej i lepsza jakość – bo second handy są fajne i hipsterskie jak są naszym wyborem, a nie koniecznością. I dlatego też uważam, że możemy sobie kupować wielorazowe butelki i nie brać reklamówek przy zakupach, ale bez zmian systemowych nie zmieni się na dobrą sprawę nic.

  34. Trochę mi smutno po przeczytaniu tego wpisu. Jako osoba 10 lat od Ciebie młodsza właśnie zaczęłam swoją pierwszą poważną pracę jak programistka (więc wreszcie mam bardzo dobre zarobki po latach oszczędzania na wszystkim). Bardzo chciałabym zacząć podróżować, odwiedzić jak najwięcej krajów – ale podróże są coraz bardziej krytykowane, zwykle przez osoby które są trochę starsze niż ja i dużo same już przeżyły, i po tych przeżyciach doszły do wniosku że czas przestać i postulować o dbanie o planetę – a wiadomo że loty samolotem są bardzo szkodliwe. No i tak, zgadzam się z tym że podróżowanie nie jest eko, ale jednocześnie to jest mój czas, moja szansa. Chciałabym chodzić do sieciówek i kupować to co chcę, to co mi się podoba. Chciałabym mieć dwadzieścia lat butów bez wyrzutów sumienia. Nie wiem co chcę przekazać, i nie wiem jak wyrazić moje myśli – no ale czuję że starsze pokolenia nie powinny od nas wymagać że nie będziemy doświadczać tego co oni mieli szansę doświadczyć. Bo w sumie w ten sposób to my płacimy za ich błędy

    1. Gratki! Ten shaming o którym piszesz to mega ważna i trudna sprawa i rozumiem, że tak się czujesz. W tekście nie chodziło mi o krytykowanie kogokolwiek, właściwie moja główna intencja była dość pozytywna – chciałam przekazać, że warto dostrzec w sobie kogoś więcej niż konsumenta. Ale po drodze wylało mi się trochę frustry.

    2. Hej Loala!
      Jeśli jesteś młodsza od Asi o 10 lat to ode mnie również. Pozdrawiam ze świata IT (po kilku przenbranżowieniach, również jestem programistką). Chciałam Ci tylko napisać, że jak byłam na studiach, to najchętniej wykupiłabym wszystkie ciuchy z Mohito czy Reserved, wydawały mi sie takie super. Nie kupowałam bo 1) nie miałam hajsu i szukałam tańszych (tak! tańszych) 2) jestem straszną „złotówą” ;) Ale pamiętam to uczucie, że bardzo chciałabym mieć. Pamiętam też, że jak zaczęłam mieszkać sama, to kupowałam ten biały papier toaletowy (w moim domu rodzinnym zawsze był szary, także ze względów finansowych). I pamiętam, jak w podstawówce nie mogłam się zdecydować na wiosenną kurtkę, a mama pwoiedziała „możesz mieć dwie” – to było Wow (ale aż za dużo, i finalnie wybrałam jedną).

      Minęło trochę czasu, zaczęłam lepiej zarabiać, i w zasadzie mogłam kupić już to, co chciałam w Mohito, tylko… jakoś już nie chciałam. Przeszło mi. Poczułam, że to była tęsknota za brakiem możliwości a nie za samą rzeczą. Nie wiem czy to Twój przypadek, ale piszę ten post także dla siebie, żeby sobie tę zmianę czarno na białym opisać. Potem trafiłam na Michała Szafrańskiego i Marcina Iwucia, zaczęłam prowadzić budżet domowy (i okazało się, że, pomimo stwierdzenia z poprzedniego zdania, na ciuchy idzie sporo kasy i trzeba to zoptymalizować). Odkryłam, że większą radochę mam z odkładania: najpierw na finansową poduszę bezpieczeństwa, a potem z myślą o inwestowaniu.

      Czy podróżuję? Tak. Czy mam wyrzuty sumienia? Tak, ale nie duże. Czy optymalizuję. Tak – jak już gidześ dolecę, kombinuję, ile jeszcze mogę zobaczyć za pomocą pociągu. Z tym „zabranianiem” czegokolwiek przez starszych ludzi, kótrzy już swoje zobaczyli jest trochę tak jak z jedzeniem mięsa. Europa już „się go najadła”, pojawia się trend redukcji spożycia (także z powodów troski o planetę i klimat) ale trudno oczekiwać od bogacących się Chin, żeby taki sam trend pojawił się u nich (skoro przez lata dostępu do takiego jedzenia nie mieli). I to jest własnie punkt, w którym warto wlączyć zdrowy rozsądek i „optymalizację”.

      Właśnie przeczytałam artykuł w Wysokich Obcasach Extra o tym, że nie da się „nie produkować śmieci”. Kończył się konkluzją, że nie potrzebujemy 1 osoby żyjącej idealnie wg zasad „zero-waste/”, ale miliardów działających wg nieidealnego „zero-waste” ale konsekwentnie, każdego dnia – i tę myśl zabieram dla siebie, żeby jakoś nie zwariować i czerpać z życia przyjemność (w obliczu chylącej się ku upadkowi planety).

      Pozdrawiam Cię więc w duchu „less&smart-travelling”, życzę powodzenia w programowaniu. IT i niezależność finansowa są super :)

      PS. Szary papier NEO z biedronki polecany przez http://instagram.com/szafasztywniary to złoto!

      1. „Poczułam, że to była tęsknota za brakiem możliwości a nie za samą rzeczą.” – W samo sedno i odnosi się chyba do każdej dziedziny życia. Brak możliwości rodzi frustrację.

    3. Loala, ja mam 36 lat i już poleciałam do kilku krajów, miałam też kiedyś 20 sukienek z sieciówek (naraz). Dziękuję ci za otworzenie mi oczu, że twojemu pokoleniu też potrzeba takich doświadczeń i to bez względu na to jak ja je oceniam z perspektywy czasu. Trzymaj się tam ciepło!

    4. To jest podobny argument do tego że bogate kraje nie powinny pouczać biednych o ekologii, skoro same zaśmieciły świat. Tylko że planeta nie będzie się pytać, czy żyjemy w biednym, czy bogatym kraju, jak spadać na nie będą klęski ekologiczne spowodowane przez ludzkie działania.

    5. Taka mi jeszcze refleksja przyszła do głowy, Loala, że czemu nie chcesz uczyć się na błędach innych, w tym przypadku tych starszych pokoleń, za które to „błędy płacisz”? Dlaczego więc chcesz popełniać te same błędy, a potem, za jakieś 10 lat żałować?

    6. A ja się tak zastanawiam: po co chcesz mieć 20 par butów, w których nie będziesz chodzić (bo nie wierzę, że można mieć tyle i na co dzień wszystkich używać, chyba że jest się gwiazdą Hollywood)? I szafę szmat, których nie będziesz nosić? Żeby mieć i nacieszyć się samym posiadaniem?
      Nikt nie mówi, a już na pewno nie Asia, że teraz to trzeba się ubierać w łachmany i biegać najlepiej boso, jak Cejrowski, a na wakacje to najlepiej na RODos, jeśli w ogóle, bo inaczej to jest straszna konsumpcja, zakupoholizm, przykładanie ręki do wyzysku i w ogóle śmierć dla planety itd. Ale z drugiej strony po co trwonić swój cenny czas i życiową energię na spacery po galeriach, przeglądanie sklepów internetowych, zastanawianie się co kupić, gdzie kupić, jak najtaniej/najlepiej/najwięcej kupić?
      Nie lepiej wypisać się z tego kołowrotka? Żyć bardziej po swojemu zamiast przeglądać instagramy przeróżnych influencerek i nakręcać się do kolejnych zakupów.
      Chyba że wszystko powyższe co opisałam jest czyjąś pasją (nie piszę złośliwie, zakładam, że to możliwe, chociaż dla mnie dziwne) i właśnie tym, co ta osoba chce w życiu robić. Wtedy to co innego.

      Ja obecnie często rezygnuję w ogóle z zakupu, bo np. długo szukam jakiejś konkretnej rzeczy i łapię się na tym, że poszukiwania czegoś, co spełniałoby moje wymagania zajmują mi tyle czasu, że mi go zwyczajnie szkoda. Wolę więc nie szukać w ogóle i zdać się na łut szczęścia – może kiedyś trafię na tę rzecz zupełnie niespodziewanie i przypadkiem, wtedy kupię albo i nie,bo już nie będę jej chciała ;)

      A argument, że płacisz za błędy starszego pokolenia w ogóle do mnie nie przemawia. Każdy płaci za czyjeś błędy. Z kolei za nasze błędy płacą inni (w kontekście mody i zakupów – choćby pracownicy szwalni na Dalekim Wschodzie). Tak już jest. Ludzkość to naczynia połączone. Nie ma się więc co nad sobą użalać, że się ponosi konsekwencje działań innych ludzi, bo z kolei konsekwencje naszych działań też ponosi ktoś inny. Trzeba po prostu żyć najlepiej, jak się potrafi.

  35. Przyznam, że czuję się jak kosmitka, czytając ten wpis. Marzenie o butach za 500 zł, bo podobno trzeba je mieć, wydaje mi się tak abstrakcyjne, że trudno mi uwierzyć, że wielu ludzi czuje presję, by za tak wydumanymi trendami podążać. To, co Asiu podajesz jako odtrutkę na konsumpcjonizm, mnie wydaje się po prostu zwyczajnym życiem i dziwne jest dla mnie, że trzeba to tłumaczyć. Sama kupuję, kiedy czegoś potrzebuję i tyle, rzeczy to rzeczy. Czy moja postawa jest naprawdę tak niespotykana? Dziwaczne też wydaje mi się kupowanie z nudów, by się pocieszyć itd., chyba że chodzi tu też o rozrywki typu kino, czy jedzenie. Ale szaleć po sklepie z ciuchami, by kupić piątą bluzę, to co najmniej dziwaczne wg mnie.

  36. Ja myślę o tym w ten sposób, że też nie podoba mi się obwinianie marketingowców, dziennikarzy czy właścicieli rzeźni. Wszyscy mamy rachunki do zapłacenia, musimy jakoś zapłacić na mieszkanie – w takiej Warszawie np. horrendalne kwoty, i to wynajmu, bo kogo stać na wkład własny nie biorąc kredytu, a potem nie zadłużając się na pół miliona? Musimy wykarmić siebie i rodziny, a koszty żywności stale rosną i będą rosły. Póki funkcjonujemy w tak urządzonych państwach i w takiej odmianie kapitalizmu, która nie ma nic wspólnego z systemem regeneracji (gospodarki, zasobów, ludzkich sił), indywidualna wina nie powinna być zrzucana na ludzi, którym może brakować kapitału społecznego i kulturowego, bo zapieprzają po 16h na dobę, żeby jakoś wyżyć. Jeśli już, to powinniśmy widzieć winę w systemie, który pozwala wzbogacać się na kapitale – bogatym (ah, te kupowane „pod wynajem” albo „na inwestycje” któreś z kolei nieruchomości…), nie podatkuje właściwie milionerów i miliarderów (jeff bezos ma przecież więcej $$$ niż kiedykolwiek mógłby wydać na cokolwiek!). Samo konsumowanie to tylko plaster na okropny bezsens i rzeczywistość, którą zastajemy i musimy mieć jakich mechanizm obronny. Tak samo z scjentyzmem, zanikiem duchowości, kultem produktywności, pracy i sensu, który jest nam wpajany. Kiedy liczy się tylko to, co da się zmierzyć, trudno odczuwać człowieczeństwo.

  37. O jak bardzo się z Tobą zgadzam. I super, że tak młoda osoba to widzi. Uważam, że chciwość ludzka zaprowadziła nas na krawędz katastrofy i niestety światełka w tunelu nie widzę. Jesteśmy skonstruowani tak, żeby ciągle za czymś gonić i to wykorzystują marketingowcy. Na tym opiera się świat, a gdyby tego nagle zabrakło, to z czego byśmy żyli? Wystarczylo, kilka tygodni pandemii, by się okazało… To jest błędne koło.

  38. Jak świat światem ludzie sobie czegoś zazdrościli i jak świat światem pieniądze były wyznacznikiem pozycji i tego, co można za nie kupić (łącznie ze spokojem i poczuciem bezpieczeństwa oraz wolnością życiowych wyborów). Nie winilabym marketingowcow, zmienił się tylko rodzaj Konsumpcjonizm ale nie jego istota.

    1. Konsumpcjonizm i nadprodukcja to wymysł XX-wieczny. Przedtem nie było czego konsumować, bo wyprodukowanie czegokolwiek było bardzo drogie i większość ludzi po prostu wegetowała, walcząc o przeżycie. Gromadzenie dóbr dotyczyło nielicznych.

      1. zgadza się, ale to nie znaczy że wtedy byli inni ludzie, o innej mentalności. Gdyby wtedy mogli, tez by kupowali bez umiaru, jak ówczesna elita finansowa. W każdej epoce historycznej, jak tylko ktoś miał kasę obrastał w przedmioty, których w takiej ilości nie potrzebował.

  39. Od dłuższego czasu przestałam czytać blogi, bo zauważyłam że każde przeglądnięcie listy czytelniczej kończy się u mnie potrzebą kupienia kolejnych rzeczy. Cudowne kosmetyki, ciuchy, sprzęty do ćwiczeń lub gotowania bez których nie można żyć – i tak w kółko. W pewnym momencie sama wpadłam w tę machinę i stałam się jej trybikiem, polecając na blogu kolejne cudowne kosmetyki, eh… Nie spodziewałam się tak mądrego i trafionego idealnie w punkt postu. Mam ostatnio spory problem z konsumpcjonizmem, więc dziękuję – oby więcej takich wpisów :)

  40. W końcu ktoś to powiedział głośno! Braaawo!Bardzo mnie zdziwiła Twoja decyzja o zamknięciu Lunaby, ale argument „w końcu ile potrzebujemy piżam?” jest najważniejszym i najsłuszniejszym. Mam wrażenie ze gro osób które po prostu na modzie zarabia, iz Polski, wyciera sobie usta stwierdzeniami ze w końcu jest to produkowane w Polsce z dobrych materiałów wiec można kupić w sezonie 100 sukienek czy 18 dresów. Tylko do licha, ile my tych rzeczy potrzebujemy? Naprawdę, w końcu czas się ograniczyć, a wmawiać nam ze jakość i ze z Polski wiec ilość kupionych rzeczy nie gra roli. A chyba gra, czy nie mam racji? Wiadomo, produkty lokalne to zawsze mniejsze zło, ale na Boga, załóżmy chociaż 3 razy każdą nowa kupiona rzecz… apeluje o to do polskich (wszystkich!!!) blogerek.
    podziwiam Cię za odwagę, konsekwencje, myśle ze jeszcze niejedno zdziałasz i to w zaskakującym dla nas wszystkim kierunku.
    Trzymam kciuki za dalsze twoje plany!

  41. Asiu, Bardzo ci polecam odcinek podcastu Sroczynskiego w tok fm: “filozofia kapitalizmu”. Jest rewelacyjny i mysle ze sie nie zawiedziesz. Mysle tez, ze masz niezla intuicje i bardzo ciekawe obserwacje:) Prawde mowiac czekam na wiecej :)

  42. Przypomniała mi się reakcja mojej szefowej, która na informację, że jej pracownica związała się z dużo młodszym mężczyzną, rzuciła komentarzem „przecież ona już jest taka zużyta!“. Zapomniała dodać, że „zużycie materiału“ nastąpiło w wyniku drenażu energii i sił życiowych przez korporacyjną maszynerię.

    No właśnie, w finalnej fazie konsumpcjonizmu, następuje „utowarowienie“. Człowiek odgrywa w nim równocześnie dwie role: potencjalnego nabywcy, a zatem adresata marketingowych strategii, oraz potencjalnego towaru, poszukującego nabywców.
    Nie ma już żadnej różnicy w poszukiwaniu idealnego odkurzacza, czy idealnego partnera na Sympatii czy Tinderze. Wybieramy najkorzystniejszy dla nas wariant, a egzemplarze z drobnymi wadami, przetarciami, nierównościami odrzucamy.

    Dziewczyny, opamiętajmy się ! Ten system pasożytuje na ludziach, wykorzystując fundamentalną ludzką potrzebą bycia zauważonym i zaakceptowanym przez innych do swojej perfidnej ideologii nieograniczonego wzrostu gospodarczego. Czy rozpaczliwe dążenie do budowania optymalnego wizerunku i pokazywania w social media najdoskonalszej wersji siebie nie ma temu właśnie służyć ?
    Powtórzę ze Viktorem Franklem, że życie nie ma żadnego uniwersalnego sensu poza tym, jaki mu sami/same nadamy. Kupujemy dobra materialne, których nie potrzebujemy, za pieniądze, których nie posiadamy, żeby zaimponować ludziom, których nie lubimy.
    A później tyle depresji, beznadziei, rezygnacji, egzystencjalnej pustki…Czy o to nam chodzi ?

    Asiu, robisz dobrą robotę podejmując takie tematy. Reklama Twoich książek na blogu jest jak najbardziej w porządku, bo to Twój blog i czytamy Twoje treści za darmo. Komu to nie pasuje, niech sobie wykupi prenumeratę na Wyborczą lub Newsweeka ; ) Pozdrawiam

  43. Ale tak w temacie maty – niedawno na instastories wspominała o macie jako o dobrze zainwestowanych pieniązdach, miał byc o tym wpis.
    Zeby nie było, od miesięcy szukam wszystkich info o matach bo muszę jednak kupic cos porządnego, mata za 100 zwyczajnie sie nie sprawdziła i kosztuje mnie bardzo dużo nerwów:/

  44. Popraw mnie jeśli się mylę, ale dla mnie ten tekst jest pisany pod wpływem czystego, szczerego gniewu, dlatego jest taki konkretny i bardzo konstruktywny :-)
    Moim prywatnym „wybawieniem” od tego o czym piszesz, było przesuniecie środka ciężkości z „ja” na myślenie o sobie jako części większej całości, w sensie usunięcie tego antropocentrycznego myślenia na poczet ustawienia siebie w kręgu ekosystemu, stania się jego częścią, a nie samotna wyspą. Dopiero to zdjęło ciężar z moich ramion, to ze nic nie muszę, a większość rzeczy mogę robić w zgodzie z wyznawanymi wartościami. Swego czasu zaczęłam bardzo dobrze zarabiać i nie przewróciło mi to w głowie, bo wiedziałam ze pieniądze nie są dla mnie główna wartością w życiu, są cyframi które gwarantują większa lub mniejsza sile nabywczą. Do tej pory mój rodzony brat nie może tego zrozumieć, jak można być „tak mało ambitnym”, żeby nie chcieć zarabiać jeszcze więcej. A ja znalazłam mój własny balans w tym wszystkim i nie boje się sobie spojrzeć na siebie w lustrze. Myśle tez ze ta siła pochodzi z mieszanki wychowania, doświadczeń życiowych i klasycznej wiedzy. Co z tego, ze dzisiejsze pokolenie Z nie przyswaja wiedzy, tylko znajduje odpowiedzi w internecie, skoro i tak nie wiedza w jakim kontekście tego użyć, ani co to oznacza. Gotowe odpowiedzi to nie to samo co przerobienie tego wewnątrz
    i zrozumienie.
    Komentujący piszą tu o złym kapitalizmie, ale często wracam myślami do czasów kiedy kapitalizm miał się bardzo dobrze, a właściciele olbrzymich fabryk myśleli o swoich pracownikach, przy fabrykach powstawały żłobki, ochronki dla sierot, szkoły. Ci ludzie rozumieli, ze wraz z wielkimi pieniędzmi przychodzi odpowiedzialność i potrzeba dzielenia się. Co przekładało się dalej na powszechny szacunek ze strony pracowników. To zjawisko już niestety nie istnieje.

    1. Eee… te żłobki powstawały, żeby kobiety mogły pracować w fabryce. Oddawało się dziecko w poniedziałek i odbieralo w sobotę. Naprawdę wolałabys pracować u dziewiwetnastowiecznego fabrykanta czy obecnie w korpo z platnymi nadgodzinami, płatnym urlopem macierzynskim i dostępem do służby zdrowia?

      1. Korporacje nie dają tego wszystkiego z dobroci serca. Płatne macierzyńskie wymusza prawo, z płaceniem za nadgodziny jest różnie, prywatną opiekę medyczną na większą skalę wymusił rynek pracownika. Lepsze warunki pracy mamy dzięki XIX- wiecznym strajkom, a korporacje chętnie by to ludziom odebrały. Widać to po tym, co się dzieje w Azji – ot, wystarczy wybrać najtańszego dostawcę i udawać, że się nie ma nic wspólnego z tragicznymi warunkami pracy – bo to wina poddostawcy…

        1. Są korporacje i korporacje (pracowałam w wielu miejscach, serio) – niektóre faktycznie nie mają duszy i wysysają człowieka, ale ta, gdzie teraz pracuję, jest spokojna, pełna benefitów i serio wspiera pracowników, wspiera mamy na macierzńskim, organizuje nowe projekty które wspierają naszych pracowników LGBT+. Większość ludzi się w niej odnajdzie – natomiast z punktu widzenia osoby, która zna też małe, kreatywne firemki, startupy – tam wykorzystywano pracowników najbardziej ;)

  45. To nie żaden kapitalizm jest przyczyną- to ludzkie działania, które tych nieco świadomych wypychają ogromnym wstydem.
    Nasze lenistwo, my, to człowiek jest odpowiedzią na te wszelkie katastrofy pojawiające się w koło nas. Coraz rzadziej spotyka się nastawienie, że to na co zapracujesz ciężką pracą przynosi więcej radości. Nikt o tym dzisiaj nie myśli. Czasu jest za mało, człowiek jest przebodźcowany, a cywilizacja tych bodźców daje coraz więcej zabierając tym samym cenny czas. Trudno z takiej tragi-karuzeli wyskoczyć. Jedyne co można robić, to uświadamiać i mieć nadzieję…

  46. Po pierwsze, chciałabym Ci podziękować za bardzo wartościowy tekst, do którego z pewnością będę wracała. Bardzo zgrabnie ujełaś to co czuję od jakiegoś czasu. Jednocześnie rozumiem też osoby, które czują niechęć. Sama staram się kupować mniej, ale obserwuję moją mamę, która na każdą okazję stara się sobie kupić nową sukienkę. I rozumiem ją. Miała w liceum raptem kilka ubrań i teraz, kiedy może sobie na to pozwolić, spełnia swoje ubraniowe zachcianki. „Syty głodnego nie zrozumie” ale przynajmniej się stara. Myślę, że absolutnie każdy, niezależnie od tego, czy jest „syty”, czy „głodny” może wynieść z tego tekstu główną myśl- jesteśmy kimś więcej niż konsumentami. A „najeść” można się na różne sposoby. Podróżą, sukienką, spacerem. Ważne, abyśmy byli świadomi swoich potrzeb i umieli je optymalnie zaspokajać. Być może ta sama radość, która pojawia się podczas zakupów, może wystąpić podczas innych zajęć. Każdy może to zbadać sam ;) niezaleznie od zasobności portfela.

  47. Wszystkiemu winny jest kapitalizm :(( Warto też pamiętać że to nie my, szarzy ludzie, jesteśmy kapitalistami, a ludzie na górze. My jesteśmy tylko trybikami, które wykonują co potrzeba…

    1. Stanowczo odmawiam bycia nieświadomym trybikiem. Poprzez moje wybory polityczne i konsumenckie mogę przyczynić się do zmian. Nawet jeśli trochę to potrwa.

    2. a w jaki to sposób kapitalizm wpływa na Twoje potrzeb zakupowe? Kapitalizm to bogacenie się dzięki własnej pracy, i kapitał prywatny. Czy wolisz, żeby wszystko było Państwowe? Wtedy ludzie przestana kupować i mieć kompleksy, że na coś ich nie stać? I przestaną uważać, że są wartościowi jeśli nie mają przedmiotu x czy y?

  48. Czasami życie wymusza na nas ograniczenie konsumpcji. Mój partner ma silną alregię na środki zapachowe zawarte w kosmetykach. Pod groźbą rozwodu nie mogę używać nie tylko żadnych pachnideł, ale również kremów, środków do pielęgnacji włosow, płynów do płukania tkanin, zapachowych proszków do prania. Wykluczone są również eko-kosmetyki i produkty apteczne w których składzie zawarty jest „fragrance“. I nagle się okazało, że nie mam żadnych dylematów zakupowych, bo oferta bezzapachowych produktów jest po prostu ograniczona.

    Początkowo trochę mnie irytowało, że muszę rezygnować ze wspaniałych zdobyczy przemysłu kosmetyczno-farmaceutycznego, lub po każdych świętach i imieninach znosić w biurze chodzące reklamy najnowszych perfum. Ale z czasem się przyzwyczaiłam, że mam w szafce wyłącznie mydło siarkowe, szampon dla dzieci i bezzapachowy krem do twarzy/balsam co ciała – i nie brakuje mi absolutnie niczego. A ile kasy zaoszczędziłam, to tylko mój portfel wie !

    Co więcej, przeszkadza mi kakofonia zapachowa w kinach, teatrach i galeriach handlowych. Ludziom o stępionym zmyśle powonienia wydaje się, że jak ciuchy pachną Persilem, włosy L’Orealem, ciało Rituals, a skóra Coco Chanel, to wtedy dopiero są zadbani i atrakcyjni. Niestety, śmierdzą nieznośnie!

  49. Ja w tym roku odkryłam lumpeksy. Kiedyś nie mieściło mi się w głowie jak można kupować używane ubrania, teraz nie mieści mi się w głowie jak można wydawać za jedną rzecz więcej niż 10 zł czy kupować rzeczy z poliestru. Optyka się zmienia i warto wykonywać tę pracę u podstaw.

  50. Asiu, chciałam pogratulować społeczności, dużo komentarzy skłoniło mnie do refleksji i spojrzenia na sprawę z innej strony, może większego zrozumienia. Twój komentarz gdzieś wyżej też mnie zastanowił. Rzeczywiście czasami skupiamy swoją agresję na osobach podpisanych z imienia i nazwiska (influencerach), mimo że właściwie robią to co wiele osób w firmach, sprzedają (reklamują) coś… Więc na pewno warto powstrzymać trochę osobiste uszczypliwości (mówię to do siebie, choć na szczęście robię to tylko w swojej głowie ;)). Chociaż jednak powiedzenie, że tak pracuje większość osób (w miastach) to jednak też za duże uproszczenie. Poza tym, w jakiś sposób jednak lądujemy na danym stanowisku, to nie totolotek. W ramach zawodu np. księgowej, można wspierać 'lepsze’ (potrzebniejsze?) firmy. Jednak nie wykluczam, że żyję w bańce, w której potencjalne możliwości są większe niż realne. To jeszcze powiem, co mnie uderza ostatnio. Wydaje mi się, że podpada to pod konsumpcjonizm, choć nie wiem, czy byś się zgodziła. Ostatnio wielu influencerów wydaje ebooki. Naprawdę nie wątpię, że są autorzy, którzy wydali naprawdę wartościowe pozycje i czytelnicy są w 100 % zadowoleni z stosunku jakości do ceny. Jednak czy np. kupowanie ebooka z kilkunastoma prostymi przepisami, w dobie tylu darmowych przepisów w internecie, sama się zastanawiam, czy to jest jakaś forma konsumpcjonizmu? Naprawdę jakąś złość to we mnie wywołuje, że tak to misternie jest przeprowadzone, koncentracja na danym temacie na profilu naszej ulubionej 'influencerki’, uświadamianie, w sumie często najpierw o istnieniu tematu (o którym traktuje dany ebook) i przy okazji o jego wadze, coś darmowego po zapisaniu się na listę oczekujących, live, rabaty.. a po jakimś czasie jakiś nowy temat wjeżdża na tapet (albo nowe, jeszcze lepsze potrawy i łącznie wyjdzie ze 100 „sprawdzonych przepisów”, w tym na kanapkę z szynką i ogórkiem :|). No dla mnie to jest naciąganie ludzi. Wiadomo, że mam na myśli konkretne osoby, ale mam nadzieje, że nie napisałam w sposób, w który da je się namierzyć, bo nie chcę nikogo obgadywać. Na pewno w tej mojej 'złości na sytuację’ jest ten aspekt, że jest kogo oskarżyć o takie 'zuchwalstwo’, z imienia i nazwiska można wskazać kto to tak „naciąga”! A przecież na każdym kroku natykamy się na niedopracowane produkty i nie rugam w myślach ich sprzedawców. W księgarniach też pewnie leży masa pozycji wątpliwej jakości, ale nie robię krucjaty po pobliskich sklepach, że jak to tak można takie bezwartościowe rzeczy sprzedawać. No właśnie, a skąd ja wiem, że one nie prezentują za dużej wartości? No i kolejny strzał w kolano, bo właśnie tylko raz kupiłam takiego ebooka (na szczęście pieniądze szły na cel charytatywny przy zakupie w danym dniu). Poza tym niestety domyślam się z innych treści prezentowanych przez osoby, które mam na myśli, ale też z faktu, że czasami ktoś ewidentnie chwilę po złapaniu bakcyla w jakimś temacie, staje się autorem książek w danym temacie. Ale może się mylę i ktoś wszystkie ciężkie merytoryczne działa wytacza w płatnych produktach. Jednak właśnie zastanawia mnie strona odbiorców. Czy nie kupują trochę produktów osób które obserwują w sumie nawet nie z potrzeby, tylko bardziej tak z ciekawości, tak jak z ciekawości oglądają posty z jej życia? Ja tak chyba zrobiłam w przypadku tego zakupu, o którym wspominam. I na pewno ktoś po przeczytaniu jest zadowolony. Tylko właśnie, jak sobie przejrzy przepisy, zrobi ze 2-3, nie wróci do nich za bardzo, zapomni, że ma taki plik na kompie w ogóle. To jak dla mnie pomysł zakupu powinien być oceniony raczej negatywnie ;) Niby lasy nie płoną, ale jednak przesuwamy nasze wydatki w ramach budżetu z zakładki „rzeczy potrzebne/oszczędności” na takie wydmuszki, „paplaninę” osoby, która ma gadane (pisane?). Konsumowanie tego typu treści za darmo (np. wpisów niektórych osób) to też taki trochę konsumpcjonizm, płacimy swoim czasem.

    PS. Jeszcze raz pragnę podkreślić, że mówię o części osób wydających produkty 'z treścią’, wiele osób tworzy dobre, merytoryczne treści i za uporządkowanie ich, opisanie, wydanie w formie książki jak najbardziej można 'żądać zapłaty’ i z czystym sumieniem konsumować ;).

    1. Generalnie w monetaryzmie jest popyt na pieniądz. Każdy potrzebuje pieniędzy na życie, bo w rozwiniętych gospodarkach handel wymienny nie ma racji bytu. Jednak nie każda praca, choć społecznie istotna, ten dochód generuje. Praca opiekunów domowych osób starszych i niepełnosprawnych, opieka nad dziećmi, kultura, sztuka, formy wolontariatu nie przynoszą zysków, a wręcz oczekiwania społeczne są takie, że powinny być nieodpłatne. Dlatego rynek zasypany jest produktami, które są sprzedawalne, choć ich wartość jest wątpliwa. Ta rzeczywistość wymusza również szybką produkcję bubli (fast fashion, fast food, fast byleco) byleby tylko dało się nakleić metkę z ceną i szybko zarobić. Jest również całkiem sporo osób, które dysponują dochodem pasywnym bez stałego angażowania własnej pracy. Stad też pomysły influencerów i pseudoautorów, by wypuścić na rynek produkt i czerpać z niego stałe zyski finansowe. Wystarczy raz na pewien czas „przypilnować biznesu” i nie marnować swojej energii każdego dnia na pracę na etacie. Oczywiście w oczach plebsu gwiazda instagrama ma smykałkę to biznesu, w przeciwieństwie do pielęgniarki, która przegrała życie za psie pieniądze.
      Kluczowe jest nasze podejście. Dopóki uwiedzeni magią marki lub celebryty, sztucznie wytworzoną potrzebą, impulsywnymi reakcjami w stylu „muszę to mieć“ finansujemy własnie taki konsumpcyjny model życia, to może mamy przez moment frajdę z zakupów. Długoterminowo płacimy jednak wszyscy za erozję służby zdrowia, systemu oświaty czy wszystkich społecznie kluczowych branż z niskim wskaźnikiem rentowności.

      1. To, to! Aj, jak mnie irytuje, że pensja/cena nie jest żadnym wyznacznikiem wartosci! Ze ten nasz świat jest tak urządzony.
        Pamiętam, jak kiedyś tłumaczyłam koledze, który był zachwycony tym kolesiem z dokumentu chyba „Free solo” (wspiął się bez asekuracji na jakąś bardzo wysoka i trudna sciane), że dla mnie on nie jest żadnym bohaterem. Jest może osoba, która wykorzystuje swoje predyspozycje i jest pracowity czy wytrwaly. Ale dla mnie bohaterem jest osobą, która wykonuje pracę w stylu nauczyciel czy opiekun i robi to z sercem, codziennie. Tylko w patriarchalnym społeczeństwie liczy się praca/osiagniecia, która spełnia męskie kategorie sukcesu. Zawody uznawane za kobiece są nisko cenione, a przecież to one często są najistotniejsze. Bardzo mnie ciekawi, jakby wyglądał nasz świat, gdyby to kobiety go stworzyły. Na pewno nie byłby pozbawiony wad i problemów, ale prawdopodobnie bylyby one zupelnie inne.

    2. Dokładnie wiem o czym piszesz. Skusiłam się ostatnio nawet na taki ebook i to był mój pierwszy i ostatni raz. Przepis na kanapkę z twarożkiem i rzodkiewką – doprawdy?

  51. Super post! Przyjemnie się go czyta i bardzo mądrze napisane. Zgadzam się w 100%, konsumpcjonizm jest w tych czasach mega poważnym problemem, którego nie jest świadomych wiele osób.
    Pozdrawiam serdecznie ❤

  52. Hej,
    Tak sobie myślę,że Twój artykuł jest nie na czasie,a teraz modne jest głównie działanie zamiast kupowania. Co mam na myśli mówiąc działanie? Otóż, smażenie naleśników, bieganie,bycie super tata, itp. Kupowanie i konsumpcjonizm są passe.
    Pozdrawiam.

  53. Ja zawsze się zastanawiam, czy dany zakup mi ułatwi, czy utrudni życie. Uwielbiam gadżety i zakup na przykład odkurzacza – robota uważam za jeden z najlepszych w życiu (ile czasu zaoszczędziłam na codziennym odkurzaniu!). Z kolei zakup kolejnej paletki cieni jest u mnie poprzedzony zastanowieniem się, czy rzeczywiście tego potrzebuję i czy mi to nie utrudni życia (bo na wyjście będę musiała jeszcze podjąć decyzję, czym się pomalować, więc marnuję moją decyzyjność na pierdoły).
    Polecam, podejście dość mocno ułatwia zakupy, czasami konsumpcja jest potrzebna ale warto pilnować, aby nie stała się ważna dla samej konsumpcji, a nie celu.

  54. Kupowanie nie jest samo w sobie złe. Problem robi się wtedy, kiedy kupuje automatycznie, bo chce więcej i więcej. Mamy trochę dziwne czasy. Nasze babcie nie śniły o takich możliwościach jakie mamy dzisiaj. Niestety człowiek się niezwykle szybko przyzwyczaja do luksusów.

  55. Sądzę, że nastąpi przełom. Coraz więcej osób odnajduje spokój w minimalizmie i czuje się przytłoczona nadmiarem. Slow fashion w końcu wyprze ideę kolekcji torebek w wyścigu o prestiż – i uważam, że właśnie to ma realną szansę na poprawę generalnej sytuacji. Dość cynicznie, niestety. Ale akcentowanie względów etycznych czy ekologicznych nie wypala, bo ludzie są już ich świadomi i będą je bagatelizować, dopóki nie zobaczą pustych półek z warzywami. Nielicznych na dłużej przejął Las Amazoński, mało kogo obeszła katastrofa w Rana Plaza. Tak jak palaczy do rzucenia nałogu nie przekonywały względy zdrowotne – dopiero ostracyzm wpłynął ewidentnie na spadek liczby palących. Moda na bycie eko, zero waste, slow fashion i minimalizm może być wybawieniem. Szkoda, że część weteranów tych ruchów obrusza się na osoby, które tylko podążają za trendem. Niech podążają, moda jest potężnym narzędziem, liczą się skutki tych działań. Jesteśmy tym pokoleniem, które musi się przesycić, żeby kolejne złapało umiar. Ta historia zatacza koło enty raz z rzędu. Poprzednie pokolenie do minimalizmu zmusiła sytuacja polityczna, obecne zmusi przede wszystkim klimatyczna. Obyśmy tylko zdążyli zmądrzeć.

  56. Genialny i głęboki wpis. Tak bardzo się z Tobą zgadzam, ja także cieszę się, że urodziłam się jeszcze w nieco innych czasach. Szczerze mówiąc przeraża mnie obecna młodzież. Kiedyś potrafiliśmy cieszyć się z byle czego, z ludzika z żołędzi czy z zamku z piasku – teraz większość dzieci po prostu by tego nie zrozumiała…

  57. Szanowna Pani,

    Banowanie osób, których poglądy nam się nie podobają i które w żaden sposób Pani nie obraziły, jest bardzo niedojrzałą praktyką. Jak Pani nie chce dyskutować, to po co Pani wypowiada swoje opinie publicznie na IG?

    Pozdrawiam,
    LM

      1. A jakaś refleksja na temat banowania osób, które np. kupują Pani książki czy piżamy? Czy tylko „mogę, to robię, co z tego, że to dziecinne”?

  58. Dzień dobry Joanno. Jestem tu nowa, Twojego bloga odkryłam wczoraj :) Bardzo podoba mi się, to, co piszesz. Tematem less waste (także własnego czasu i szarych komórek) interesuję się już długo. Nie mam Instagrama (miałam 3 miesiące tylko), ani nawet Facebooka. Skasowałam go po 10 latach użytkowania, ponieważ doszłam do wniosku, że ilość dobrych, pożytecznych informacji tam zawartych jest jednak na tyle znikoma, że nie ma sensu dłużej tam być. Ponadto FB jest narzędziem rozmontowującym demokrację oraz pogłębiającym podziały społeczne, ale nie o tym chcę tu mówić. Tak więc żyję sobie bez social mediów i przyznam, że jest mi z tym doskonale.
    Na pewno SM byłyby mi potrzebne, gdybym miała swoją markę czy firmę i wspomnień media stanowiłyby to dla mnie narzędzie promocji czy popularyzacji.
    Jeśli chodzi o ubrania – trochę rozumiem tę niechęć do polskich producentów. Wielu z nich chce odnieść taki sam sukces jak Zara, więc uciekają się do tych samych metod. Flagowym przykładem jest firma Risk Made in Warsaw, której ubrania, mimo, że piękne, są nie złej, a skandalicznej jakości, szyte w większości z bardzo marnej wiskozy, która czasem już po jednym założeniu się zniekształca i kulkuje, a swetry „z wełną i kaszmirem” mają wełny 15% a kaszmiru 5% a reszta to poliester oraz dodaną metkę z napisem „Italian wool” i kosztują około 700 zł. Mówię zupełnie serio.
    Takie marki psują reputację polskim producentom i robią im wszystkim zły PR.
    Z drugiej strony są też inne firmy, które przywiązują ogromną wagę do ekologii oraz jakości. Albo tylko jakości, ale to już i tak bardzo dużo. Staram się właśnie u takich tylko producentów kupować.
    Zgadzam się z Tobą, że prawdziwe bycie eko, to kupowanie mniej, a dobrej jakości, już nie tak istotne w którym sklepie.
    Ponadto warto kupować po prostu takie ubrania, w których będzie się chodzić. To brzmi może dziwnie, ale wcale nie jest oczywiste w dzisiejszych czasach, w których wszystko jest postawione na głowie.
    Ja sama nie jestem wolna od grzechu, żeby nie było :) Mam takie ubrania, które choć są ładne i dobrze w nich wyglądam oraz są świetlnej jakości, wiszą w szafie, bo nie mam gdzie ich nosić. Albo też nie są stosowne.
    I tak np. mam świetną dość obcisłą, dresową sukienkę z dekoltem – nie założę jej do pracy, bo jest zbyt sexy i nie czułabym się dobrze. Na weekend jej nie założę, bo w weekendy preferuję nosić spodnie. I tak oto sobie wisi w szafie :)
    Mnie wydaje się, że ubrania są głównie po to by wyglądać stosownie w sytuacjach dopasowanych do naszego życia. Tak więc teraz nauczona na własnych błędach, zanim coś kupię, zastanawiam się dwa razy, do czego mi to pasuje i gdzie ja będę w tym chodzić.

    Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuje za Twój blog.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *