Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Jak zhakowałam aktywność fizyczną,
czyli magia małych kroków

Ponad 5 lat temu przeprowadziłam się do Warszawy. Choć trudno mi to sobie teraz wyobrazić, cała aktywność fizyczna, która towarzyszyła mi w tamtym momencie, to spacer na przystanek tramwajowy czy po zakupy do sklepu.

Po kilku miesiącach przeniosłam się z dalekiego Bemowa bliżej centrum, na Muranów i kupiłam sobie rower. I zaczęłam tym rowerem jeździć na biznesowe spotkania, do znajomych, na zakupy. Nagle poczułam się jakaś taka bardziej rozruszana i zaczęło mi się więcej chcieć.

Po kolejnych kilku miesiącach adoptowałam ze schroniska psa. Psa, który gardzi piłeczkami, patykami, a kiedy rzucę mu zabawkę, robi kilka kroków, po czym zawraca i patrzy na mnie wzrokiem pod tytułem“sama rzuciłaś, to sama sobie przynieś”. Nie bawi się też z innymi psami, na spacerach drepcze statecznie mniej więcej przy nodze, słowem – trudno mu zapewnić odpowiednią dawkę aktywności fizycznej. A że aktywność jest mu potrzebna także dlatego, że jest dość okrąglutki i bardzo łakomy, to nie ma rady, trzeba z nim po prostu dużo chodzić. Więc chodzę. Trzy razy dziennie, codziennie.

W międzyczasie zaczęły mnie pobolewać plecy od ciągłego, wielogodzinnego siedzenia przed komputerem. Ponieważ mój brat ma z plecami bardzo poważne problemy i wiem, że nie ma z tym żartów, zaczęłam chodzić na pilates. A potem testować różne jogowe zajęcia, aż w końcu, po roku zaglądania to tu, to tam, znalazłam takie, które mi pasują.

I to nie tylko pod względem samego nauczania, ale i miejsca i godziny. Już się nauczyłam, że mogę odkryć najwspanialsze zajęcia świata, ale jak nie będą w odległości 10 minut jazdy rowerem od mojego domu, to nie będę na nie regularnie chodzić.

Po pół roku chodzenia na jogę wkręciłam się na tyle, że zaczęłam praktykować również w domu. Kiedyś Wam o tym więcej opowiem, bo to dość ciekawe – na początku joga wydawała mi się nudna i bez sensu, teraz praktykuję ją właściwie codziennie.

Skoro już bywałam tak często w klubie fitness, postanowiłam poćwiczyć siłowo. Wiecie jak to jest – im więcej się człowiek rusza, tym bardziej mu się chce ruszać jeszcze więcej. Wkręciłam się w ćwiczenia z obciążeniem na studiach w Anglii, ale później jakoś o nich zapomniałam. Odswieżylam sobie co i jak i trochę ćwiczyłam sama, trochę chodziłam na zajęcia ze sztangami. A potem, kilka miesięcy temu, odkryłam kettlebells i przepadłam. Podoba mi się precyzja ruchów, jasne zasady i to, że niemal z tygodnia na tydzień można obserwować, jak ciało staje się silniejsze. Kiedy przyszłam na pierwsze zajęcia w styczniu, mogłam wypressować (czyli podnieść jedną ręką nad głowę) kettla o wadze 8 kg – z biedą. Teraz mogę wypressować 14 kg – co prawda też z biedą, ale 12 kg już pięknie i bez problemu.

Oczywiście to nie był liniowy proces. W ciągu tych pięciu lat czasem byłam chora i miałam przerwę, czasem trafiła mi się jakaś kontuzja, czasem miałam coś innego na głowie i na parę tygodni zupełnie zapominałam o ćwiczeniach. W pewnym momencie mieszkałam blisko pięknego lasu i często biegałam z psem, zamiast spacerować. A potem się przeprowadziłam i porzuciłam bieganie na rzecz czegoś innego. Swoją drogą, właśnie obliczyłam, że podczas tych pięciu lat mieszkałam w pięciu różnych miejscach.

Chodziło mi po prostu o pokazanie, że metoda małych kroków dobrze się u mnie sprawdza. I pewnie u wielu innych osób jest podobnie. Kiedyś wpadałam w krótkotrwałe zrywy aktywności, narzucałam sobie niemożliwe do utrzymania tempo i przy pierwszym kryzysie rezygnowałam. Długo żyłam też w przekonaniu, że wysiłek fizyczny jest po to, żeby się na maksa zmęczyć i spalić jak najwięcej kalorii. Jak nie leżę po treningu na podłodze ledwo żywa, to straciłam czas i równie dobrze mogłam zostać w domu.

A potem zmądrzałam. I zaczęłam inaczej o sobie myśleć i inaczej do siebie podchodzić. Myślę że punktem przełomowym był ten nieszczęsny ból pleców, naprawdę nieprzyjemny. Odkryłam, że w spokojniejszym ruchu, nastawionym bardziej na precyzję, a mniej na zajechanie się, też można odnaleźć przyjemność. Oczywiście nadal lubię się zmęczyć i jak już idę na trening, to się nie oszczędzam, ale uzupełniam to łagodniejszymi formami ruchu. W życiu bym nie uwierzyła, że będzie mnie tak cieszyć, że mogę już dotknąć ziemi całymi dłońmi przy wyprostowanych nogach, albo że zaczyna mi wychodzić stanie na głowie. W ogóle zawsze byłam najbardziej nierozciągnietą osobą świata, nienawidziłam uczucia rozciągania i starałam się go na wszelkie spodoby unikać – udawało mi się to na przykład przez 10 lat trenowania narciarstwa. A jednak mi się odmieniło.

Sukces metody małych kroków leży również w tym, że nasza codzienność nie zmienia się gwałtownie. Mamy czas przyzwyczaić się do tych drobnych zmian. I zupełnie niepostrzeżenie stają się one naszą nową normą.

Nie mamy poczucia, że musimy się poświęcać. Zacisnąć zęby. Przejrzeć motywujące cytaty na Instagramie i jakoś się zmusić. Silna wola ma to do siebie, że jej zasoby kiedyś się jednak wyczerpią. Dużo łatwiej jest, kiedy ruch jest czymś, co dodaje nam energii i radości.

Gdyby ktoś mi te 5 lat temu powiedział, że będę 2-3 razy w tygodniu chodzić (a raczej jeździć rowerem) na kettle, kolejne 2-3 razy na jogę, a w pozostałe dni praktykować jogę w domu, to może jeszcze jakoś bym uwierzyła. “No, w końcu się spięłam w sobie” – tak bym pewnie pomyślała.

Ale gdyby ten sam ktoś powiedział mi, że wszystkie te aktywności dają mi prawdziwą radość i zazwyczaj są wyczekiwanym momentem dnia, to popukałabym się w czoło.

A jednak tak jest. Kiedy rozwijam matę do jogi, to czuję się jak w prywatnym, ultraluksusowym spa. Wiem że zaraz skupię się na swoim oddechu i przestanę się zastanawiać, czy na pewno odpisałam na wszystkie ważne maile. Mam wrażenie, że i kettle, i joga są wyjątkowo wdzięczne, jeśli chodzi o uważność i bycie tu i teraz. Jeśli przestanę być skupiona podczas tureckiego wstawania, zrzucę na siebie kilkanaście kilo żelastwa. Kiedy odpłynę myślami w pozycji kruka, prawdopodobnie zaryję nosem w ziemię.

Pierwszy raz w życiu zaczęła też mieć dla mnie znaczenie precyzja. Łatwo jest puszczać mimo uszu uwagi trenera o przyklejaniu lędźwi do podłogi przy podnoszeniu nóg, kiedy nie odczuwamy negatywnych konsekwencji. Ale jeśli potem plecy bolą nas tak, że nie możemy znaleźć sobie pozycji, w której jest nam choć w miarę wygodnie, to człowiek zaczyna się przykładać nie tylko do ilości, ale też do jakości tego co robi.

Podsumowując, kilka końcowych rad od osoby, która jeszcze kilka lat temu myślała, że rada “znajdź formę ruchu, która będzie Ci sprawiać taką przyjemność, że nie będziesz mogła się doczekać zajęć” to jedno wielkie pitu pitu. A teraz wydaje więcej pieniędzy na legginsy i sportowe skarpety, niż na normalne ubrania. Gdybym miała przenieść się w czasie, powiedziałabym sobie, że:

  • Nie ma się co zmuszać czy zaciskać zębów, tylko warto do skutku szukać takiej formy aktywności, która naprawdę cieszy i ekscytuje. Nawet jeśli trwa to długo. Polecam też wybrać się do różnych instruktorów czy nauczycieli tej samej dyscypliny – czasem nie odpowiada nam nie sam sport, ale wydanie, na jakie trafiliśmy.
  • W procesie szukania dużo się o sobie uczymy. Ja na przykład wiem, że lubię takie formy ruchu, w których zasady są jasne, jest pewna powtarzalność, można sobie samodzielnie stopniować wyzwania i łatwo zmierzyć progres. Nie lubię zajęć z kategorii, którą nazywam “hop do przodu” – hałas, chaos, głośna muzyka, nie do końca wiemy co robimy, ale jedziemy ostro 173645 powtórzeń, bo nie można odpuszczać i #nopainnogain. Ja wiem, że się w tym miejscu wielu osobom narażę, ale kilka razy zdarzyło mi się trafić na prowadzony w ten sposób crossfit. Nie przepadam też za grupowym cardio – wybrałam się kiedyś na spinning i czułam się tak przebodźcowana, że gdybym tylko była bliżej wyjścia, to uciekłabym w połowie.
  • Jak już znajdziemy aktywność, którą lubimy, to warto się jej trzymać i być regularnym. Można wtedy łatwo obserwować postępy, które są naprawdę wielką satysfakcją, przynajmniej dla mnie. Nawet jeśli to takie drobiazgi, jak złapanie się rękami pod kolanem w wojowniku z lewą nogą z przodu, podczas gdy do tej pory mogłam się złapać tylko pod prawą.
  • Wytrwałość i regularność mają też tę zaletę, że poznajemy ludzi, z którymi ćwiczymy i nasze zajęcia sportowe stają się nagle wyczekiwanym wydarzeniem towarzyskim. Bardzo fajnie jest też otaczać się ludźmi, którzy żyją aktywnie. Ja zaczęłam się ruszać zdecydowanie więcej, odkąd poznałam mojego chłopaka, który wymiata w sztukach walki, a dla relaksu idzie popodciągać się na drążkach w parku.
  • Jeśli odczuwamy jakikolwiek dyskomfort (który nie jest złamanym piszczelem czy żebrem – wtedy polecam jednak szpital), warto się wybrać do fizjoterapeuty. Mnie seria wizyt tak odmieniła komfort codziennego funkcjonowania, że cały czas zadaję sobie pytanie, dlaczego nie zebrałam się do tego wcześniej.

Na koniec jeszcze raz powtórzę przyświecająca mi przy pisaniu tego tekstu myśl, bo nie wiem czy dobrze wybrzmiała. Jeśli robimy coś małymi krokami, po kawałeczku, na spokojnie, ale regularnie i wytrwale, to mamy dużo większe szanse na wprowadzenie trwałej zmiany. Brzmi banalnie, ale ja całe swoje życie funkcjonowałam w rzeczywistości “przyciśnij mocniej”. I kiedy odkryłam, że nagle, bez wielkiego spinania się w sobie, tak jakby mimochodem, mogę nagle podnieść dużo więcej, albo zgiąć się dużo mocniej, byłam w ciężkim szoku. Czułam się, jakby spotkała mnie jakaś niespodzianka od losu, na którą w ogóle nie zasłużyłam. A to właśnie magia regularnego działania.

Ciekawa jestem, jak to wygląda u Was. Ćwiczycie? Zawsze tak było? Jaką formę ruchu lubicie najbardziej? Dajcie znać, bo to super ciekawy temat, mogę o nim gadać i gadać!


Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

82 thoughts on “Jak zhakowałam aktywność fizyczną, </br>czyli magia małych kroków”

  1. Ćwiczę regularnie od jakichś 4 lat – 6 dni w tygodniu, z jednym dniem na regenerację. Moja motywacja była początkowo jak większości – schudnąć. Schudłam 30kg, ale zajawka została,bo czuję się psychicznie źle, gdy nie pocwiczę. Ćwiczę w domu, głównie z YT. Ćwiczenia siłowe, hiity, pilates. Lubię intensywne ćwiczenia, lubię się spocic i zmeczyc. Ale słucham swojego organizmu, który czasem potrzebuje tyko dobrego rozciągania. I gdyby ktoś te 4 lata temu powiedział mi, że będzie mi źle bez sportu, to uznałabym to żart roku.

  2. Jestem aktywna w sensie sportowym, nie rekreacyjnym od kilkunastu lat. Na wsi gdzie mieszkałam i szłam na szybki spacer (nie znałam wtedy nordic walking i myślałam, że to sama odkryłam) albo biegałam to samochody się zatrzymywały i ludzie pytali czy mnie podwieźć ? jak odmawiałam i mówiłam, że biegam to patrzyli jak na dziwaczkę. Niestety moja aktywność była dziwna i zupełnie jej nie rozumiałam. Kilka miesięcy biegałam a potem nagle nie miałam siły i ochoty. Trwało to parę lat, a ja myślałam, że to lenistwo. Miałam wyrzuty sumienia, że ciągle zaczynam od początku. Przy tym źle się czułam, chudłam, tyłam. Jak zaczęłam biegać regularnie co drugi dzień po 10 km i przy tym tyć i mieć zadyszki poszłam do lekarza. Kilka diagnoz – alergia pokarmowa (duszności i bóle brzucha po jedzeniu), słaba spirometria (alergia na pyłki), niedoczynność tarczycy (zmęczenie, brak sił, problemy ze stawami, zły nastrój), wysoki kortyzol (nie wolno ćwiczeń grupowych, które wywołują rywalizację i stres), a po jakimś czasie hipoglikemia i hiperinsulinemia (bardzo złe samopoczucie, senność, zawroty głowy, tycie). Teraz po wielu latach szukania przyczyn dlaczego nie mogę uprawiać ukochanego sportu tak jakbym chciała i braku osiągania wyników w sporcie, wiem, że wszystko musi mieć umiar i należy dostosować sport do swoich możliwości, ale NIGDY NIE WOLNO PRZESTAĆ BYĆ AKTYWNYM. Trzeba słuchać swojego ciała, czuć co się lubi, a czego nie, ale trzrba ruszyć tyłek żeby wyjść i coś porobić. Radość potem bezcenna. Nie wyobrażam sobie życia bez roweru, biegania, kettli i bieżni zimą, bez rozciągania, jogi i tańca. Dieta oraz aktywność powodują, że prawie nie odczuwam żadnych dolegliwości. Wszystko dzięki temu, że całe życie próbuję, nie muszę być najlepsza, osiągać żadnych wyników, wystarczy, że lubię to co robię. Pozdrawiam serdecznie.

    1. Świetny artykuł, dziękuję, właśnie teraz mi go potrzeba :) Wyczekuję na ten o jodze, bo ja już robię do niej trzecie podejście. Tak na rozum wydaje mi się, że to dla mnie lepsze niż wyciskanie na siłce, ale jak przychodzi co do czego, to jakaś taka mi się wydaje bez sensu, bo albo jakieś totalne powolne rozmemłanie albo tempo jak stopięćdziesiąt i stawy mi nie nadążają lub źle wchodzę w pozycję i poprawiam się w trakcie, co jest chyba najdurniejszym, co można zrobić :( Ciekawi mnie, co napiszesz, bo do tego tekstu i doświadczenia mogę odnieść się 1:1.

      1. Tak sobie myślę, że jeśli chodzi o jogę, to szukać, aż się znajdzie odpowiednią nauczycielkę. Ja na jogę trafiłam przez przypadek, akurat miałam kontuzję, nie mogłam się wspinać i myślałam, że mnie dosłownie rozniesie. Fizjoterapeuta wysłał mnie na jogę do znajomej.
        Zawsze wydawało mi się, że joga to strasznie wolne nudy. A tu, po pierwsze wcale nie tak wolno (vinyasa), a po drugie Iza to tak niesamowity wulkan pozytywnej energii, że nie da się wyjść z zajęć i nie uśmiechać.
        I zdecydowanie zawsze jestem zdania, że nauczyciel/prowadzący/trener to klucz do wszystkiego.

      2. A próbowałaś już jogi? Na pewno zajęcia grupowe byłyby dobre, ale jeśli brak takiej możliwości to polecam kanapki na YouTube Małgorzaty Mostowskiej, wiele tłumaczące filmiki ma tej Anatomia jogi.
        Polecam i sama też korzystam z tych filmików

      3. Ja też wiele razy pochodziłam do jogi ale tutaj też sprawdziła się metoda prób i małych kroków . Już wiem, że lubię ćwiczyć rano w domu, muszę mieć przewietrzone mieszkanie, olejki eteryczne w kominku i fajne ubranie … a jak niedawno kupiłam najpiękniejszą matę świata to czas praktyki uległ znaczacemu wydłużeniu … praktykuję 5 razy w tygodniu ale też zdarza się, że odpuszczę i to też jest ok.

  3. Ja też się uczę słuchać siebie i stosować małe kroki. Aktywna jestem już od kilku lat – najpierw wymagało to przezwyciężenia przekonania, że jestem sportową niedojdą – nie jestem! Jak już odkryłam, że są sporty, w których jestem całkiem niezła to rzucilam się trochę w wir próbowania nowych rzeczy. Byłam tenisistką, biegaczką, narciarką, surferką, ćwiczyłam siłowo, wspinałam się, wiosłowałam. Potem mi się odechciewało. I wtedy mój wewnętrzny krytyk mówił no tak, niczego nie doprowadzasz do końca, słomiany zapał, blablabla. Dopiero stosunkowo niedawno pozwoliłam sobie na więcej luzu i zaakceptowałam, że potrzebuję wielu bodźców i czasem mam zajawkę na zumbę, a czasem biegam po 50 km tygodniowo. Tylko joga jest ze mną na stałe. I tak naprawdę ta samoakceptacja przyszła gdzieś razem z praktykowaniem jogi. Myślę, że Twój tekst w tym całym fit świecie i pędzie za doskonałością jest bardzo ważny. Koniec końców – chodzi o to, żeby się ruszać regularnie – czy to będą spacery z psem, czy rzut piłką lekarską w dal ma mniejsze znaczenie. Pozdrowienia :)

  4. Ja niedawno odkryłam metodę małych kroków, którą stosuję nie tylko do aktywności fizycznej, ale też do nauki hiszpańskiego, asertywności i powoli podłączam nowe działania. Przy sporcie chwyciło, zauważyłam rezultaty po 3 miesiącach systematycznej pracy :) Rzeczywiście jest tak, że jak się codziennie nie dostarczy choć małej 5-15 min dawki to czegoś brakuje i dzień jest niepełny :) Poza tym zauważyłam, że jestem bardziej zorganizowana i pewna w tym co robię. Takie skutki uboczne to ja lubię! :)

  5. Cześć,
    Prawie w ogóle nie ćwiczę :( w pobliżu nie mam ani jednego miejsca gdzie można ćwiczyć (najbliższe ponad 10 km od domu), a w domu nie mogę się zmotywować. Próbowałam ćwiczyć z YouTube, ale szybko się demotywuję :( nie mogę znaleźć sposobu.
    Pozdrawiam,
    Kasia

    1. Polecam aplikację Lewandowskiej ;). Serio, miałam tak samo, że żadne ćwiczenia na YT mnie nie wciągały, albo szybko nudziły, a z tą aplikacją ćwiczę już pół roku i jest świetna!

    2. Hej.
      Polecam Ci kurs o odchudzaniu i aktywności autora książki „Mini Habits” , jest na Udemy.
      W promocji można kupić za 40 parę złoty.

      Autor kursu wyjaśnia, aktywność fizyczna nie powinna być przykrym obowiązkiem lecz zabawą.
      Nie planuj sobie 30 min ćwiczeń tylko np zrób 1 pompkę czy 2 – 3 minuty ciężarkami 1kg w wolnej chwili, gdy oglądasz tv bądź Youtube na reklamie wstań zrób wymachy rąk, stanie na palcach czy potańczyć sobie jak wolisz ;-). Jeśli nie masz przeciwwskazań zainteresuj się HIIT. Starczy nawet 15 sekund intensywnego truchtu w miejscu.
      Robienie czegokolwiek przez choćby minutę co np godzinę jest lepsze od nie robienia niczego i nie katuj się 30 min treningami ;-)

  6. W 100% się zgadzam – najlepiej znaleźć sobie taką aktywność, która nam po prostu sprawia największą frajdę! Po latach trenowania albo z przymusu albo dla schudnięcia, w końcu trafiłam na moją obecną wielką pasję – dwubój olimpijski. I naprawdę, okazało się, że można zupełnie mieć gdzieś to czy JA OD TEGO SCHUDNĘ, kiedy po prostu jara mnie sam trening, robienie postępów, obserwowanie mojego coraz silniejszego ciała. Kocham to! I po prostu z uśmiechem idę na kolejny trening. A mina ludzi, kiedy dowiadują się, że taka niewielka korposzczurka jak ja podnosi spore ciężary – bezcenna :D

  7. Ja preferuję taką aktywność sportową, przy której można ogladać seriale:) i jest to np. kręcenie hula hoopem, ale takim dużym i ciężkim, przez ok. 20 min dziennie,potem ćwiczenia na plecy i ramiona z kijem (od szczotki np.) oraz opcjonalnie japoński slow jogging – taki śmieszny i wolny „bieg” na śródstopiu, nawet nie trucht – spokojnie tez mozna przed telewizorem:) Jak sie pogoda ustabilizuje to moze odważę sie na dworze:) Też długo szukałam aktywności, która by mi odpowiadała (nienawidzę ćwiczeń typu by Ann czy Chodakowska, tak samo biegania, to na pewno nie dla mnie). Teraz ćwiczenia kojarzą mi sie z miłymi chwilami z serialem:) Może być też jazda na rowerze, ale lubię jeździć tylko bardzo szybko i przed siebie, a niestety nie znam fajnych ścieżek w okolicy (chyba ich po prostu nie ma), w ogóle słabo sie orientuje w terenie i boję się że sie zgubię;) A jazda w kółko po parku to bez sensu, może slow jogging w parku będzie ok, o ile nie będą zapieprzać z kosiarkami non stop, bo wtedy tylko sie zdernerwuję.. Oczywiście brakuje mi systematyczności, ale od jutra już codziennie:)

    1. Taaaak, zapomniałam o tym napisać, nienawidzę machania nogą 40 razy, wszystkie Chodakowskie i zajęcia grupowe z nazwami z literek (BPU? TBC?) u mnie odpadają, umieram z nudów. Ale na przykład moja mama bardzo lubi. A kij to super sprawa!

  8. Bardzo wartościowy wpis :-) u mnie niestety nadal tylko tymczasowe „zrywy”, mimo że znam konsekwencje i wiem, że powinnam się więcej ruszać przy moim siedzącym trybie pracy… Na szczęście wiosna, więc niedługo będę jeździć rowerem :-D
    Mam do Ciebie Joasiu pytanie przy tej okazji: pamiętam, że w zeszłym roku kupiłaś sobie taką białą kurtkę przeciwdeszczowa w Orsay – czy twoim zadaniem ten materiał jest dość wytrzymały czy raczej na 1 sezon? Bo przydałaby mi się taka na rower (znowu są w sprzedaży) i zastanawiam się czy warto. Z góry dziękuję za odpowiedź :-)

  9. Gdyby nie to, że kojarzę, że Ci nie po drodze (a też wyznaję zasadę, że nawet do najlepszego instruktora nie pojadę na zajęcia, jak mi za daleko), to poleciłabym sztangi i stretching u Gosi Bryzgiel w Europlexie. Kobieta prowadzi ten pump z taką cierpliwością, dokładnością i łagodnością, że w życiu nie sądziłabym, że tak można (zwłaszcza, że wcześniej chodziłam do gościa, który oszukiwał całą salę co do liczby serii, które jeszcze zostały i darł się wniebogłosy – co też miało swój urok, ale na dłuższą metę okazało się męczące). Zgadzam się w pełnej rozciągłości, że jak już znajdziemy coś, co nam pasuje, to na zupełnym luzie wpasujemy to w codzienny grafik.

    Dodałabym tylko od siebie, że czasem preferencje się zmieniają. Ja dwa lata temu całą wiosnę i lato jeździłam na rowerze, rok temu już znacznie mniej, w tym sezonie na rower jeszcze nie wsiadłam. Trochę szkoda, ale też nie chcę się zmuszać. Wiem, że mój obecny styl życia (inny sposób ubierania się, toboły, inne trasy, którymi się poruszam) średnio się mają do roweru, więc odpuszczam. Może mi kiedyś wróci, a może nie, ale nauczyłam się sobie nie wyrzucać.

    Nieodmiennie za to od jakichś dwóch jestem już team zumba i raczej się nie zapowiada na zmianę, a kiedyś szału dostawałam na myśl o zajęciach grupowych tanecznych. Dużo może się zmienić!

    Pozdrowienia serdeczne, pięknie wyglądasz! <3

  10. Ja dzięki rodzicom sport uprawiam od zawsze i jestem im za to bardzo wdzięczna. Jednak te sporty czasem się zmieniają i moim ostatnim odkryciem jest power pump, czyli aerobik ze sztangami. Nigdy nie pomyślałabym, że się w coś takiego wkręce, ale faktycznie, jak widzi się progres i staje się coraz silniejszym, to chce się dalej! :)

  11. Kiedyś też zawszę ćwiczyłam zrywami, kupowałam karnet ćwiczyłam parę tygodni zmuszając się, a jak tylko przychodził okres gdzie miałam mało czasu to rzucałam wszystko i już nie wracałam. Aż odkryłam jogę, najpierw też zrywami w domu, ale samej trudno mi było się zmotywować, a jak poszłam na zajęcia to przepadałam. Ponad pół roku chodzę regularnie i wciąż nie mogę uwierzyć że w końcu znalazłam aktywność na którą chcę chodzić i nie muszę się do niczego zmuszać.

    1. Asiu szkoda, że się zniechecilas do spinningu, to jest akurat moja ukochana forma aktywnosci! Tylko ze spinningiem trzeba też małymi kroczkami. Ja zaczęłam u super instruktora, który na poczatku przez kilka zajęć kazał nie przejmować sie reszta grupy i nie wstawać. Pierwsze zajęcia to była i tak masakra! Przeciazylam organizm. Ale za 3 razem wiedzialam już, że jestem gotowa aby wstać i wtedy polknelam bakcyla. Miałam akurat to szczęście, że siłownia była pietro nad moim biurem. O 7 spinning i potem to uczucie tak niesamowitego unoszenia i odprezenia! Miałam w pracy energię jak nigdy! Niedlugo połowa zespołu chodzila ze mna na spinning. Teraz jednak jestem po zlamaniu lokcia i operacji i wszelka aktywność fizyczna oprócz basenu odpada :-(

      1. Uch, to szybkiego powrotu do zdrowia! Myślę, że z żadnym instruktorem by mi się nie spodobało, nie chodzi o intensywność, to po prostu nie aktywność dla mnie:) Ale super, że Ci się podoba!!!

  12. Joanna , polecam książkę One Small Step Can change Your Life. The Kaizen Way. To mała kieszonkowa książka do polkniecia w parę chwil która dokładnie pisze o czym Ty i rozbiera na małe kawałki dlaczego metoda mały kroków jest dla nas zwykle łatwiejsza do przyswojenia niż rewolucyjne zmiany których się boimy i ostatecznie przegrywamy.

  13. Przed moimi zajęciami jest spinning i czasem się załapię na kilka ostatnich minut. Czuję się przebodźcowana od samego siedzenia na sali. xD

  14. Dla osób które chcą ćwiczyć w domu mega polecam yogowy kanał na yt Flow with Adee, zwłaszcza starsze filmiki, ona te cwiczenia robi tak, jakby jadła pyszne lody i to się udziela ;) Mnie to bardzo relaksuje. Plus mam tak, że jak ćwiczę codziennie, to czuję dużo potrzebę ruchu na następny dzień, ale jak odpuszczę więcej niż 2, to jakbym zaczynała od 0 :/

  15. Hej! A ja tak przy okazji napiszę, bo mało osob zdaje sobie sprawę: z karta Multisport po zarejestrowaniu konta, 1h na rowerze Veturilo dziennie jest za darmo. (To nie reklama.) To był moj kroczek w tamtym roku do roweru i powrotu do domu z pracy. A teraz jestem na etapie wybierania swojego na stałe :)))

  16. To nie takie proste

    Nie wiem, taki o niczym trochę ten wpis… 'Miałam problem, ale już nie mam, wystarczyło przestać go mieć. Po prostu zacznij’. Ja jestem na etapie, w którym sama myśl o aktywności fizycznej boli. Treningi, te takie intensywne, nie konczą się poczuciem satysfakcji tylko płaczem. W domu, w szatni na siłownię, pod prysznicem. Nienawidzę być spocona, czerwona i śmierdząca, to dla mnie tak przykre uczucie że zwyczajnie go unikam. Unikam też innych ludzi, bo zawsze mam wrażenie, że na mnie patrzą i jest mi tym gorzej (tłumaczenia że nie patrzą już słyszałam, dziękuję). W życiu nie adoptowałabym psa właśnie dlatego, że trzeba z nim wychodzić, a ja do tego stopnia nie lubię aktywności fizycznej, że deklaracja, że 2-3 razy dziennie CODZIENNIE wyjdę pochodzić jest poza moim zasięgiem. Spokojne gadanie Chodakowskiej czy właśnie energiczny doping Mel B z youtube też mi nie odpowiadają, więc nie mam nawet pomysłu, co mogę robić w domu. Więc nie robie, ale też bądźmy szczerzy – nie próbuję nic znaleźć. Czasami mam przez to wyrzuty sumienia, zwłaszcza, gdy ktoś wciska mi swoją crossfitlozofię w twarz, ale nie na tyle, by zacząć ćwiczyć.

    1. Co za dziwny komentarz. Joasia dzieli sie swoim doświadczeniem ze sportem, które może komuś pomóc wdrożyć go w swój stały grafik (wszyscy wiemy, ze warto, choćby odrobinę- dla zdrowia. Wszyscy wiemy też, że bywa z tym różnie.). To nie jest wpis o niczym, tylko o metodach, jakie na nią podziałały. Gwarantuję Ci, że większość z nas nie lubi być czerwonym i spoconym, a jednak całkiem spora część uprawia sport. Śmieszą mnie argumenty pt. To uczucie jest dla mnie zbyt przykre, nie będę uprawiać sportu, jednocześnie napiszę komentarz o tym, że noe lubię wciskania 'crossfitlozofii’ (cokolwiek by to niebyło…), bo czasem mam wyrzuty sumienia, że jednak się nie ruszam. Nie ćwicz i się nie żal, ale nie narzekaj na wpis, skoro nawet nie próbujesz zrozumieć, dlaczego powstał.

    2. Sa tacy ludzie, ktorzy na kazde rozwiazanie znajda problem.

      Jesli nie chcesz cwiczyc to nie cwicz, ale nie wciskaj sama sobie (i innym przy okazji), ze cos z tym chcesz zrobic. To jest twoj wybor, do ktorego masz pelne prawo. Zaakceptuj i ciesz sie zyciem.

      1. śmiem protestować, czerwona i śmierdząca chlorem jak najbardziej, ale fakt spocona nigdy :)
        zagorzała miłośniczka basenu

      2. Haha, w sumie racja :) Ale joga czy fit-joga też raczej nie powodują bycia spoconym i śmierdzącym, także myslę, ze jest nadzieja i dla takich sceptyków ;) Ja się pocę znacznie bardziej niż przeciętne kobiety i w sumie często mi wstyd na zajęciach grupowych, ze się ze mnie tak leje, ale aktualnie mam to w pompie. Zaczynałam od treningów przed laptopem a finalnie skończyłam na salce do fitnessu. Polecam Paulę Piotrzkowską z treningfitness.com – ma dużo różnych rodzajów ćwiczeń, myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Nawet jak miałby to być streching czy zdrowy kręgosłup (uwielbiam!), gdzie się nie spocisz, ale ciało będzie dziękować. Buźka! Karolina

  17. Jak byłam mała to grałam w koszykówkę i ogólnie uprawiałam dużo sportu. Jak poszłam na studia to sport zamieniłam na imprezy :D Po studiach zaczęłam pracować jako freelance, z domu, i na początku prawie w ogóle tego ruchu nie miałam. Aż do czasu, kiedy zaczęły się problemy najpierw z plecami, a później – dużo, dużo gorsze – z karkiem. Takie, które doprowadzały mnie do zawrotów głowy, bólów głowy, a czasem to nawet i do łóżka, bo nie byłam w stanie usiedzieć nawet kilkunastu minut przy komputerze. Lekarze, fizjoterapeuci, tabletki, masaże. W tym samym czasie moja babcia (która zawsze była osobą mega aktywną, chodziła po kilka km dziennie), musiała mieć operację właśnie gdzieś tam na karku, bo początkowo ignorowała ból i nabawiła się mielopatii. Po operacji nie jest już tak aktywna i w pewnym sensie nie jest już w 100% sprawna. Wtedy mnie olśniło, że „nie chcę tak mieć kiedyś, nie chcę przechodzić przez to samo”. Lekarka, do której chodziłam, od dawna namawiała mnie na pilates. Wydawało mi się, że będę się nudzić. I może pilates nie jest jakąś mega interesującą aktywnością, ale wystarczyło, że poszłam z odpowiednim podejściem: to ma mi pomóc. I staram się pokonywać samą siebie za każdym razem, z każdym ćwiczeniem :) I serio pomogło. Chodzę, bo lubię, a przy okazji kark nie boli i naprawdę jestem szczęśliwa.

  18. Oj tak dobry fizjoterapeuta to wybawienie!Miałam te same odczucia jak Ty gdy poszłam pierwszy raz do fizjo – jak ja mogłam tego wcześniej nie robić tylko żyć z dyskomfortem? Trzy wizyty i ból który towarzyszył mi przez parę lat zniknął, a jak teraz wraca to wiem jakie ćwiczenia mi pomogą. Ja od września trenuję regularnie wspinaczkę i odnalazłam w tym niesamowitą pasję, chodzenie na zajęcia sprawia mi mega przyjemność, mam do tego świetnych ludzi w sekcji. Akurat wspinaczka daje jeszcze to, że jak tylko robi się ciepło to jedziemy na weekend w skałki :).

  19. dzień dobry Joanno dzień dobry Wszystkim :) hmmm czytam i czytam i u każdego prawie już joga zagościła na całego. zaczynam pomału to ogarniać myślami A jeszcze nie zaczęłam fizycznie. zawsze wydawało mi się że joga mnie zanudzi… i nadal się tego boję ale chciałabym spróbować. lubię taniec i taką formę aktywności- bardzo przyjemnej aktywności. Gdy się ma psa to spacery nabierają większego sensu i czy się chce czy nie to iść trzeba A chodzenie jest dobre zwłaszcza po lesie. Lubię wędrówki po górach. A w domu mam Biegacza który już tyle lat biega i mów że jak pobiega ( lubi nocami) to wie że żyje ;) co jeden człowiek to inny i o to tu chodzi. pozdrawiam i dzięki za pomocny post. asia

  20. Ja od podstawówki jeżdżę konno i dlatego zawsze miałam ruch 5-6 razy w tygodniu, a do tego w wakacje dochodziła jazda na rowerze. Na II roku studiów w ramach wf’u poszłam na jogę i przepadłam! Semestr się skończył, więc zaczęłam ćwiczyć sama w domu. Teraz jestem za granicą, koń został w domu, więc skupiam się głównie na ćwiczeniu w pokoju. Bardzo doceniam to, że potrzebuję tylko strój bez żadnych zbędnych akcesoriów czy gadżetów, które nie zmieściłyby się do mojej walizki ;)

  21. Swietny artykul! Bardzo byl mi potrzebny. Dziekuje. Od kilku lat walcze ze zmotywowaniem sie do ruchu fizycznego. Tez ciezko mi zrozumiec jak mozna czerpac przyjemnosc z cwiczen. Mam za soba kilka zrywow aktywnosci fizycznej i kilka epizodow zniechecenia spowodowane tym,
    ze te obiecane i oslawione endorfiny po wysilku fizycznym, o ktorych wszyscy mowia, jakos nie chca sie akurat u mnie pojawic…
    Ja po treningach bylam jescze bardziej zmeczona i glodna i musialam spac dluzej, zeby sie zregenerowac. Nie dodawalo mi to wcale wigoru i energii do zycia, tak jak mialam obiecane ;) Teraz rozumiem, ze moze poprostu ta forma aktywnosci nie byla dla mnie. Jestem spokojna introwertyczka, nie przepadm za aerobikami , salsami i wyciskaniem brzuszkow do momentu az doslownie robi sie niedobrze. Mysle ze joga i spokojny precyzyjny wysilek po troche kazdego dnia, to moze byc cos dla mnie. Dziekuje za inspiracje i pozdrawiam

  22. To super że tak przydała ci się ta metoda! Ja ją stosuję do wytwarzania nowych nawyków, w tym regularnego przeglądania zdjęć. Nagrodą jest tu każde usunięte zdjęcie, co może dziwnie brzmieć, ale to niesamowite uczucie.

  23. Cześć!

    przede wszystkim gratuluję-luzu i podejścia.
    Ja zawsze byłam nadaktywna, na zajęciach sportowych-prymus, crossfit, ciężary, 4-5razy w tygodniu siłownia i cisnęłam, leciałam, uprawiałam jogę-ale do bólu na 100% możliwości aż trzy lata temu, gdy myślałam, że wszystkim zaimponuje moim szpagatem i ponadnaturalnym rozciągnięciem, trafiłam na mistrza jogi, który pokazał mi, że nie tędy droga i że robię sobie krzywdę.

    I gdy odpuściłam wymagania w sporcie to okazało się, że jestem w stanie też popuścić gumę w majtkach w innych miejscach-mój związek stał się szczęśliwszy, bo przestałam tyle wymagać od siebie i od partnera, zmieniłam pracę-na spokojniejszą i bardziej zgodną z moim sumieniem, adpotowałam psa i chodzimy na szcześliwe spacery bez liczenia kilometrów czy kalorii, a za chwilę, po latach starań zostanę mamą.

    Jestem milion razy zdrowsza i szczęśliwsza, wciąż uprawiam sport jogę u tego samego nauczyciela i jestem mu szalenie wdzięczna.
    Mamy więc zgoła inne historie, Ty musiałaś przestać się zmuszać a ja musiałam nauczyć się odpuszczać.

    serdecznie Cię pozdrawiam!

  24. Droga Asiu, inspirujący wpis. Dziekuję. Może dzięki niemu coś zmienię i będę ćwiczyć regularnie. Powinnam, bo w wyniku moich dolegliwości i leczenia, mocno przytyłam, a już wiem, że zmuszanie się li tylko w pogoni za szczypłą sylwetką nie wystarczy i nie o to chodzi. Przy okazji, chciałabym żebyś wiedziała, że być może ratujesz moje zdrowie i życie. Po lekturze Twojego wpisu o terapii, poszlam na taką, wygooglowawszy akademickie centrum, bo nie radziłam sobie ze znalezieniem psychoterapeuty, a objawy byly już nieznośne. Chodzę i jest duuużo lepiej. Jesteś moim prywatnym coachem, choć o tym nie wiedzialaś. To, że trafiłam na Twojego bloga, to jedna z lepszych rzeczy ostatnich lat. Wiec nie nie nie!!!! nie chcę slyszeć, że blogi kończą się. Mogłabym codziennie czytać Twoj nowy wpis. To dla mnie jak codzienna dawka prawdziwej przyjemności. Jestem od Ciebie sporo starsza, a podziwiam Cię, Twoj piękny jezyk wypowiedzi (rzadkość dzisiaj), glębię przemyśleń, mądrość życiową…. Poprzez swoje teksty stałaś mi się bliska jak przyjaciółka. Przepraszam za może zbyt patetyczny ton. Jesteś potrzebna i oczekiwana. Pozdrawiam serdecznie.

  25. A ja to mam szczęście do dziwnych sportów :D Całe swoje nastoletnie życie biegałam na orientację, przestałam, z rożnych powodów, na początku studiów. Pózniej przez kilka lat szukałam z większym lub mniejszym zaangażowaniem czegoś innego i jakoś nigdzie nie mogłam na stałe zagrzać miejsca. Aż wreszcie w zeszłym roku pomogłam mojemu chłopakowi założyć drużynę… quidditcha! Najpierw tylko pomagałam organizacyjnie, przed samym graniem opierałam się długo, bo sporty zespołowe uważałam zawsze raczej za zło konieczne. Ale jak już poznałam mimochodem zasady i zżyłam się z ludźmi z drużyny, to postanowiłam jednak spróbować. I choć na pewno nie jestem dobra, to sprawia mi to zaskakująco dużo radości. Także polecam szukać też wśród takich dyscyplin, które początkowo wydają się zupełnie nie dla nas ;) No i nie ograniczać się do tych powszechnie znanych!

    1. Anika miotły są, chociaż niestety jeszcze nie opatentowaliśmy jak je zmusić do samodzielnego unoszenia się z ziemi :( Chwilowo służą po prostu jako element wprowadzający dodatkowe zasady, a my musimy biegać. Ale i tak jest super :D

  26. moglabys wiecej powiedziec o fizjoterapeucie (wizytach i efektach), prosze? mam rozne problemy i oczywiscie wierze w we wlasciwie wykonywane cwiczenia, diete, leki, ale ze fizjoterapeuta zlikwiduje moje problemy, trwajace czasem lata, w kilka godzin..to sceptycyzm mnie ogarnia..no bo wiadomo na jednych dziala akupunktura, na innych ziola czy jakis kregarz albo homeopatia -na to nie starcza mi wiary..jednak bol zmusza do poszukiwan i decyzji..

    1. Nie stawiałabym fizjoterapii w jednym rzędzie z homeopatią:) Na pewno nie jest tez tak, że da się fizjoterapią rozwiązać każdy problem, zwłaszcza w kilka godzin. Więc myślę, że moje doświadczenie za wiele Ci nie pomoże, bo jak sama piszesz są różne problemy. Mogę Ci polecić dobrego fizjo (Marcin Uciński z Orthosa w Wwie), ale nic więcej nie pomogę, bo nie mam wiedzy na ten temat, poszłabym z takim pytaniem do specjalisty. Trzymam kciuki!

      1. Fizjoterapeuta przede wszytkim zdiagnozuje problem. Mnie np przez pół życia raz na jakiś czas zaczynają boleć plecy. Fizjoterapeuta po przebadaniu odkryl że jedną z przyczyn ją przykurczone mięśnie łączące udo z miednicą. Polecił ćwiczenia rozciągające, które pomagają. Czasami tez problemem mogą byc np „pozlepianie mięśnie”, które można „poruszyć” poprzez odpowiedni masaż. Fizjoterapia to nauka. Homeopatia- hmmm… Wierzenia połączone z dziwnym czymś:P Dla mnie jakby porównać lekarza i bacie krysię zrzucającą uroki z dzieci:D

  27. Ja mam psiaka, który uwielbia bieganie za piłką albo patykiem :P Uwielbia bieganie samo w sobie :P I tak ostatnio zaczęłyśmy biegać razem po parku ^^ Od razu chętniej się do tego zbieram, kiedy mam takie towarzystwo ^^

  28. Delikatnie mówiąc zazdroszczę. Sama od dawna planuję włączyć w rytm dnia nieco więcej aktywności fizycznej ale wcale się nie udaje. Może wiosną wsiądę na rower, chociaż w taki sposób coś zadziałam dla własnego dobra, bo moje plecy też zaczynają pracę biurową odczuwać.

  29. Bardzo dobry tekst, podpisuję się pod większością zawartych argumentów. A motywacja z zewnątrz jest moim zdaniem bardzo krótkotrwałą pomocą, dopóki nie mamy przekonania po co nam ta cała aktywność fizyczna, dopóki nie czujemy wewnętrznej potrzeby i nie widzimy wymiernych korzyści, ciężko będzie wytrwać. Znalezienie formy, którą się lubi jest kluczowe. Mimo tego, że sport pełnił zawsze w moim życiu ważną rolę, w pewnym momencie kręciłam się w kółko poszukując czegoś dla siebie i wtedy właśnie trafiłam na kettle i przepadłam – żadna inna forma treningu (a próbowałam ich wielu) nie przyniosła tak wymiernych efektów w postaci liniowo rosnącej siły i zgrabnej sylwetki. Świetne uczucie kiedy cieszysz się na nadchodzący trening, a korzyści sylwetkowe stają się przyjemnym skutkiem ubocznym. Miałam szczęście trafić na właściwy trening z właściwym człowiekiem – nie spotkałam lepszego trenera niż Paweł Tarkowski, który nie tylko nauczył mnie techniki, ale i powiedział po co właściwie to robimy, a dla mnie to istotne, żeby widzieć sens w ćwiczeniach, a nie tylko machać nogą w rytm „motywujących” tektów w stylu „dasz rade” ;). A zabawna anegdotka związana z tym komentarzem jest taka, że na zajęciach grupowych prowadzonych przez Pawła (akurat wpadłam wyjątkowo do innego klubu niż ten, w którym ćwiczę zazwyczaj) zobaczyłam znajomo wyglądającą twarz, zastanawiałam się skąd kojarzę te wielkie oczy i kiedy usłyszałam imię tejże niewiasty „zatrybiłam” :D, wchodzę więc na bloga, aby się upewnić, a tu tekst o aktywności fizycznej i kettlach :D Przypadek? Nie sądzę ;p

  30. Dzięki za wpis. Co chwilę mi coś dolega i brakuje mi sportu. Pora się delikatnie poruszać. Może faktycznie skoro jest północ to dobrze byłoby porozciągać się przed snem :). Mały kroczek w stronę celu – zdrowia.

  31. Ja rekreacyjnie jeżdżę konno raz w tygodniu, choć chciałabym częściej, ale niestety brakuje mi czasu. Oprócz solidnej dawki ruchu (i zakwasów 2 dni później :)) daje mi też niesamowity relaks psychiczny i odcięcie od problemów. Mimo, że nie uprawiam jakoś specjalnie sportu jestem w stanie machnąć trochę km po górach czy 50 i więcej na rowerze. To chyba pozostałość po dawnej, młodzieńczej kondycji. Mieszkam w małym mieście i niestety nie ma tutaj zróżnicowanych zajęć, ale zawsze da się coś wykombinować. Zastanawiam się ostatnio nad aquaerobikiem, mimo, że jest uważany za sport dla starszych pań. :)
    Jeśli miałybyście jakąś youtubową propozycję filmów związanych z rozciąganiem to bardzo proszę. Oprócz yogi, która jakoś do mnie nie przemawia.

  32. Fajny wpis. Mi od dawna po głowie chodzi joga, ale do tej pory miałam z nią marne doświadczenia na zajęciach prowadzonych w siłowni… I też mi się wydaje, ze nie o dyscyplinę tu chodzi tylko o sposób w jaki miałam okazję ją poznać. Poleciłabyś jakąś szkołę jogi w Warszawie? Najlepiej taką, której nauczyciel podejdzie ze zrozumieniem, że nie wszyscy są super rozciągnieci- ja nie jestem :)
    Pozdrawiam cieplutko

  33. Niestety ale przyznam, że nie jestem fanka aktywności fizycznej. Z natury jestem leniuchem, tak więc chętnie całe popołudnia spędzałabym przed komputerem, ewentualnie z dobra książką. Wiem jednak, ze brak ruchu nie jest dobry zarówno dla naszej figury, jak równiez i dla zdrowia, tak wiec musiałam przekonać się do aktywności,

    Najważniejsze to znaleźć aktywność fizyczną, która rzeczywiście przynosi nam przyjemność i którą lubimy uprawiać! Sama zimą lubię jeździć na nartach, tak więc staramy się z mężem przynajmniej na jeden weekend wyskoczyć na stok. Natomiast latem przepadam za jazdą rowerem.

  34. Masz rację! I jest w tym sporo prawdy – regularność, motywacja i chęć. Nie warto zmuszać się na siłę, a znaleźć radość w tym, co się robi ;)

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.