Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Zawodowe Dziewczyny: improwizatorka. Wywiad z Agnieszką Matan.

Z poprzednimi Zawodowymi Dziewczynami było łatwo – każdy wie, czym mniej więcej zajmuje się programistka, psychoterapeutka czy fotografka ślubna.  Ale co właściwie robi improwizatorka? Na czym zarabia? I gdzie się można tego nauczyć?

Na te wszystkie pytania (i masę innych, bo jak już wpadnę w słowotok, to trudno mi się powstrzymać), odpowiada Agnieszka Matan, którą możecie kojarzyć z teatru improwizowanego Hulaj. Jeśli mieszkacie w Warszawie, to już koniecznie musicie przeczytać – rozmawiamy o tak fajnych wydarzeniach, że grzechem byłoby o nich nie wiedzieć!

No dobra, to czym jest improwizacja?

Improwizacja teatralna to sztuka komediowa polegająca na tym, że występujące osoby w czasie spektaklu na bieżąco wymyślają historię. Nie ma scenariusza ani ustalonych ról, wszystko dzieje się na oczach widzów. Jest to więc wyjątkowe spotkanie, a scenariusze, które pojawiają się na scenie, już się nie powtórzą.

Dla kogoś, kto chodzi do teatru, brzmi to pewnie jak przepis na najgorszy spektakl świata, zdecydowanie gorszy niż formy, które mają pewną strukturę. Dlaczego impro jest takie fajne?

Myślę, że głównie dlatego, że chociaż nie ma zasad związanych z przebiegiem spektaklu, scenariusza ani ustalonych ról, to wartością jest sztuka grupowa. Potrzebne są minimum dwie osoby, wprawdzie ostatnio gramy solo, ale to bardziej performance artystyczny. Na scenie występują duety, składy trzy-, cztero-, pięcio-, sześcio-, a nawet kilkunastoosobowe. Ludzie na żywo oglądają grupę, która siebie ekstremalnie wspiera, pomaga sobie, czerpie z pomysłów, które zostały rzucone. Gdybyśmy zebrali grupę profesjonalnych komików nieimprowizatorów, którzy nie znają ani nie przestrzegają podstawowych zasad, to mielibyśmy festiwal ego: aktorzy staraliby się jak najbardziej rozśmieszyć publiczność, nie zwracając uwagi na współgraczy. W improwizacji tego nie ma. Nie ma rozśmieszania na siłę.

Ci, którzy znajdują się na scenie, oczywiście mają kontakt z publicznością, czerpią od niej inspirację, rozmawiają z nią, przebywają razem. I jeżeli coś wychodzi świetnie, to wychodzi im wszystkim, a jeżeli toną, to wszyscy naraz. Nie ma tak, że ktoś popsuł scenę, a reszta udaje, że to nie oni, nie ma unikania odpowiedzialności.

Żarty i historie, które się pojawiają, są bardzo różne, czasem przyziemne, innym razem absurdalne, szalone. Natomiast zawsze mają w sobie jakąś mądrość i inteligencję, opakowaną w przeróżne style grania i pomysły.

Nigdy nie słyszałam tylu prawdziwych rzeczy, co na spektaklach impro, to wymaga naprawdę sporo otwartości i odwagi.

Nawet jeżeli będziemy grać dwa gadające krzesła, które znalazły się na Marsie, to nie będzie śmieszny fakt, że to gadające krzesła, ale śmieszne będą ich odczucia, myśli, marzenia, relacje. Na przykład okaże się, że jedno jest na drugie złe, bo wcale nie chciało lecieć na Marsa, a widzowie będą się z nimi identyfikować.

Nie ma listy rzeczy zawsze rozśmieszających ludzi, której moglibyśmy się trzymać, tak jak jest np. w kabaretach: chłop przebiera się w podomkę, perukę i udaje kobietę, a w rezultacie jest superśmieszny. W impro przedstawia się zwykłe ludzkie sprawy. Kiedy bohater mówi: „Jadę do Płocka”, nie ma tam żadnej ukrytej treści, takiej jak żart z Radomia. „Jadę do Płocka, wróciłem z Płocka, bo tam pracowałem” – i nagle ludzie się śmieją. Z prawdziwych szczegółów, z prawdziwych imion.

fot. Alicja Sawicka

Jak odkryłaś impro?

Nie wiąże się z tym żadna spektakularna historia. Było ze mną tak jak z mnóstwem ludzi, którzy poszli na studia humanistyczne. W liceum kochałam rzeczy związane ze sztuką i byłam całkiem twórczą osobą. Nie wiedziałam jednak, czy chcę być aktorką, fotografką, czy robić filmy. Lubiłam polski, historię, angielski oraz filmy i książki. Pamiętam, jak w ostatniej klasie przyszła do nas pani psycholog, by zrobić nam testy predyspozycji do zawodów, to było ok. 100 pytań. Wyszło mi, że powinnam zostać pracownikiem socjalnym. Wzięłam to sobie do serca i poszłam na socjologię stosowaną. Mocno się wkręciłam w działania społeczne, akcje miejskie, animację społeczną i w ogóle porzuciłam artystyczne działania.

Miałam poczucie, że muszę robić coś porządnego, wartościowego, pożytecznego dla innych ludzi. Do tej pory angażuję się w takie akcje i uważam, że to jest super. Brakowało mi jednak twórczości i wolności. Postanowiłam coś zmienić.

Cały czas skręcałam w stronę filmów, zaczęłam więc pracę w Stowarzyszeniu Nowe Horyzonty. Wydawało mi się to świetną opcją, bo festiwal, ambitne filmy. Miałam 25 lat i to była moja pierwsza praca na etat. Zajmowałam się dystrybucją filmową, co brzmi całkiem spoko, ale w rzeczywistości moje główne zadanie polegało na tym, że miałam tabelkę w Excelu, na podstawie której wysyłałam filmy od Giżycka po Sanok. Nie potrafiłam wtedy docenić tej pracy, bo byłam bardzo nieszczęśliwa. Czułam, że omija mnie tyle ekscytujących rzeczy…

I właśnie wtedy (przypadek?) trafiłam na Hofesinkę, bo Paweł Najgebauer był kumplem mojego ówczesnego chłopaka. W trakcie studiów chodziłam na Klancyk, to było modne, wszyscy “szanujący się” studenci humanistyki to robili. Hofesinka była spotkaniem się na nowo z improwizacją. Bardzo spodobał mi się ich spektakl. Zobaczyłam, że to dorośli ludzie, wszyscy wyglądali, jakby byli koło trzydziestki. Zaczęłam się zastanawiać, jak oni to robią, przecież muszą pracować, żeby się utrzymywać, a mimo to wieczorami znajdują czas, by coś tworzyć. Pomyślałam, że umrę, jeśli nie wprowadzę do swojego życia jakiegoś twórczego elementu. Doszłam do wniosku, że nie chcę dłużej siedzieć za biurkiem i pracować dla kogoś, nawet dla ważnych nazwisk od kultury. Miałam duże ego i chciałam sprawić, aby moje życie wyglądało inaczej.

Założyłam firmę, ale też poszłam na warsztaty impro. I tak się zaczęło. To było chyba sześć lat temu. Nie miałam żadnego planu z tym związanego. Byłam tak mocno zaangażowana w pracę i robienie ważnych rzeczy dla ludzkości, że przez lata nie chodziłam regularnie na żadne zajęcia. To było więc dla mnie nie lada osiągnięcie – że raz w tygodniu spędzam tam trzy godziny. Wtedy w Szkole Impro było jeszcze bardzo mało uczniów, to była mała struktura. Zadzwonił do mnie jeszcze wtedy zupełnie mi nieznany chłopak, teraz mój przyjaciel – Jasiek, i powiedział, że chce założyć grupę i pomyślał o mnie, bo widział mnie na jakimś pokazie. Zaprosili mnie na próbę. Na początku nie wiedziałam, o co tym ludziom chodzi. Byli w to już totalnie wkręceni, czytali książki, rozmawiali o tym, że jadą do Stanów, a ja ledwo skończyłam ośmiotygodniowy kurs i byłam z siebie dumna dlatego, że udało mi się często bywać na zajęciach. A oni chcieli się codziennie spotykać i ćwiczyć… Dopiero po roku poczułam, że jestem w to równie mocno wkręcona, że mi się to podoba i chciałabym, aby wynikło z tego coś więcej. Postawili mi ultimatum, bo wiedzieli, że nie jestem w stu procentach zaangażowana, powiedzieli, że mam się zdecydować. Więc się zdecydowałam. I powoli się rozkręciło.

Jak działa Szkoła Impro?

Szkoła Impro ma już 6 lat. W tej chwili uczy w niej kilkunastu instruktorów, To dosyć kolektywnie prowadzona instytucja, obecnie zarządzana przez Krzyśka Dziubaka, Pawła Najgebauera i Asię Pawluśkiewicz. Jesteśmy związani chicagowską szkołą i O Theater, w której podstawą są relacje między bohaterami. Na podstawie tej wiedzy i doświadczeń wcześniej wymienionych osób został stworzony program szkoły. Na początku chodzi się na zerówkę, podstawowy kurs, żeby załapać, czym są podstawy improwizacji: zgadzanie się, słuchanie, odwaga, wspieranie partnera. Nie wygląda to jednak tak, że prowadzący mówi: „Aktywne słuchanie jest wtedy, kiedy od osoby A do osoby B przechodzi komunikat” albo „Uwaga, teraz stajecie się odważni!”, tylko to jest proces. Wykonuje się dużo różnych ćwiczeń, dzięki którym stopniowo tworzy się postawa większej otwartości. Zwykle nie dzieje się tak na pierwszych, drugich ani trzecich zajęciach, niektórym uruchamia się to dopiero po kilku miesiącach od zakończenia kursu. Wartości impro “zostają pod skórą.

Później są dwa kursy: Armando i Harold, też pochodzące ze Stanów. Wszystko opiera się na scenach dwuosobowych, na tym, jak taką scenę zagrać, żeby była nasycona różnymi informacjami, ale nie przesycona, żeby była prawdziwa, żeby ludzie na siebie reagowali, żeby dbać o to, jak druga osoba czuje się na scenie, a nie tylko o to, czy samemu wymyśliło się coś genialnego. Chodzi też o to, by sprawić, że ta druga osoba będzie błyszczeć. To jedna z podstawowych zasad. Ludzie często mówią, że musimy mieć supermózgi, a mnie się wydaje, że mój mózg jest całkiem zwyczajny i nie mam jakichś specjalnych pokładów kreatywności. Wiem jednak, że jeżeli improwizujemy i ja się zatnę, to ktoś wejdzie i mnie zmieni. Istnieją także inne proste zasady, choć to nie żadne niewiarygodne odkrycie, że ludzie powinni się słuchać, szanować, akceptować i nie kwestionować tego, że druga osoba ma coś do powiedzenia.

Bez względu na formaty jest to sztuka przekładalna na mnóstwo innych dziedzin. Jeżeli ktoś zajmuje się też jakąś inną twórczością, np. ogólnie działalnością teatralną, muzyką czy malarstwem, to dzięki temu będzie bardziej otwarty podczas pisania, śpiewania, malowania itd. W przedszkolu czy szkole przebywasz w świecie dobrych i złych odpowiedzi, nie możesz wziąć kredki i sobie porysować, tylko musisz narysować np. konia, masz nie wychodzić za linię. W efekcie rodzi się poczucie, że nie umiesz rysować, śpiewać albo grać na flecie, więc myślisz, że to nie dla ciebie. Ilu dorosłych ludzi mówi, że coś jest nie dla nich, że oni nie śpiewają, nie tańczą… Sama mam tak z wieloma rzeczami, np. ze sportem: gdy widzę piłkę do siatki, to umieram ze strachu.

fot. Alicja Sawicka 

A lubisz jogę? W jodze nie ma rywalizacji.

Nie dojrzałam do jogi. Miałam kilka podejść, ale to mnie za bardzo śmieszy. Chodzę na bluesa, na taniec. To jest też takie impro – samemu decydujesz, jaki będzie kolejny ruch tylko, żeby to było w rytmie i żeby Twój partner na Ciebie reagował. Istnieje taka szkoła, która nazywa się Swing Out. nie mam czasu zbyt regularnie do nich chodzić, ale robią wspaniałe rzeczy i sprawiają, że nawet mało wysportowani dorośli mogą tańczyć! Wracając do improwizacji: nagle dorośli ludzie, którzy przychodzą na takie zajęcia, muszą się zmierzyć z sytuacją, w której nikt im nie powie, czy coś jest złą odpowiedzią, czy dobrą. Zła odpowiedź jest tylko wtedy, gdy kogoś nie szanujesz, zwracamy uwagę na seksizm, na rasizm. Nie chodzi o to, żeby śmiać się z kogoś słabszego, tylko najpierw z siebie. Poza tym nie ma opcji, abyś zrobiła coś źle.

Na początkowych zajęciach często pojawia się scena, w której mężczyzna wchodzi do domu i mówi: „Gdzie jest obiad?”. Skąd takie pytanie? Jakie są powody, dla których ludzie uważają, że to może być śmieszne? Ale nie musi być tak, że w scenie na statku kapitanem jest mężczyzna, a ty jesteś służącą. Każdy wnosi do improwizacji swoje doświadczenia: dom, dzieciństwo, problemy, lęki. W końcu jesteśmy ludźmi. Czasem okazuje się, że komuś potrzebna jest także terapia.

Ja popełniłam duży błąd, bo jednocześnie chodziłam na terapię i zerówkę. I teraz nie wiem, co mi pomogło, czy polecać ludziom impro, czy terapię.

Myślę, że możesz polecać jedno i drugie. Terapeuci rekomendują ludziom improwizację, gdy ci powinni przećwiczyć sobie w bezpiecznym środowisku relacje międzyludzkie. To doskonałe połączenie, z tym że na pewno jedno nie zastąpi drugiego. Nic dziwnego, że przenosimy na scenę to, co w nas siedzi, problemy, lęki, smutki, ale niektórzy mogą też odkryć, że potrzebują trochę więcej, potrzebują pomocy, co jest absolutnie naturalne. Wydaje mi się, że większość improwizatorów to ludzie po terapiach – i jest to zupełnie normalne.

Wracając do tego, że improwizacja przekłada się na inne dziedziny życia: kiedy prowadzimy zajęcia dla dzieci , to są one z jednej strony artystyczne, ale z drugiej strony, gdy rodzice mnie pytają, co to jest, mówię, że to zajęcia z bycia pewnym siebie małym człowiekiem. Uczą współpracy w grupie, szacunku do innych ludzi. I małe dzieci robią to samo co dorośli: uczą się improwizowanych gier, grają sceny. Na tych zajęciach nikt im nie powie, że robią coś źle albo np. że Wojtek nie będzie grał w przedstawieniu, bo cicho mówi.

U mnie w szkole była grupa zdolnych dzieci, takich złotych dzieci, które dostawały główne role i zawsze były księciem czy królewną we wszystkich przedstawieniach. Były też takie dzieci, które się jąkały, gorzej czytały – i one były spisane na straty, mogły być co najwyżej osiołkiem albo koniem.

Ale potem to się odmienia. Z różnych badań wynika, że złote dzieci nie za dobrze radzą sobie w życiu, a te wszystkie osiołki muszą się dużo bardziej ogarniać.

I tym jednym, i tym drugim dobrze by zrobiło, gdyby nie były tak traktowane. Mam nadzieję, że teraz już tak nie jest.

Myślę, że cały czas tak jest, niestety. My uczymy nauczycieli i animatorów kultury, że mogą wykorzystywać techniki improwizacji w pracy, że mogą dodawać do niej różne gry, uczymy postawy słuchania dzieci i młodzieży. I oni są bardzo chętni i na to otwarci.

Jest też sekcja dla firm, dla mnie wyjątkowo ważna, która nazywa się GroupMind. Podchodzimy do tego bardzo poważnie, bo sami mamy różne historie, pracowaliśmy w różnych miejscach: w korporacjach, urzędach, organizacjach pozarządowych. Takie zajęcia dają możliwość spotkania się z innymi dorosłymi, którzy dzięki nam mogą się swobodnie komunikować, bardziej słuchać, mieć lepsze relacje.

Jakie firmy korzystają z Waszych usług?

Bardzo często korporacje, ale także agencje reklamowe, duże organizacje Są to firmy, które albo szukają czegoś nowego, innego sposobu integracji, bo paintball już im się znudził, albo mają jakąś konkretną rzecz do wyćwiczenia. Potrzeby ich pracowników są bardzo różne i staramy się za pomocą improwizacji znaleźć na nie odpowiedź.

fot. Karina Krystosiak

Jestem ciekawa, jak to wygląda, bo kiedy ludzie przychodzą na zerówkę impro, to wszyscy są równi. A tutaj mamy jednak pana prezesa… Czy pan prezes bierze udział w zajęciach?

Bierze, oczywiście. Ale nas nie interesuje, kto jest panem prezesem, choć zwykle to można szybko wyczuć. Każdy musi wziąć udział we wszystkich ćwiczeniach. Nie może być tak, że tylko jedna osoba będzie cały czas mówić. Wszyscy mają takie samo prawo do tego, żeby wykonać jakieś ćwiczenie, i każdemu zostanie poświęcone tyle samo uwagi. A jeżeli ktoś przez to, że pełni funkcję szefa czy dyrektora, jest dużo odważniejszy od innych, to należy ośmielić tych, którzy są mniej odważni.

Uczyłaś się później impro jeszcze gdzieś indziej?

Trzy lata temu pojechałam do Chicago na pięciotygodniowy kurs od podstaw. Bez względu na to, jak duże masz doświadczenie (albo jak bardzo ci się wydaje, że je masz), wszystko ćwiczysz od zera i uważam, że każdy dzień tam był ogromnie cenny.

Wprawdzie nie każdy chciał się zgodzić na taką naukę i przyjmowanie czyichś uwag, ale moim zdaniem to świetna sytuacja, bo pracujesz z instruktorami, którzy uczyli się od innych profesjonalistów.

Jesteś w Stanach, przez kilka tygodni zajmujesz się tylko tym, w ciągu dnia chodzisz na zajęcia, wieczorem na spektakle, ciągle o tym rozmawiasz. W normalnym życiu są też inni ludzie, inne tematy, zadania itd. A z takiego pobytu można zaczerpnąć bardzo dużo inspiracji i wiedzy.

Przy czym trzeba pamiętać, że jeden kurs to nie jest gigantyczna rewolucja. Jeśli ktoś, kto chce być improwizatorem, myśli, że pojedzie na kurs do Chicago na pięć tygodni, a potem podbije świat, to grubo się myli. Wszystko zależy od tego, co z tym zrobisz i jak wykorzystasz tę wiedzę.

Pięć tygodni w Chicago brzmi jak miliony monet. Czy to bardzo droga impreza?          

Ja na to wydałam 10 tys. zł. To jest absolutnie do zebrania, jeśli wiesz, że masz na to rok.

Wyobraziłam to sobie jako taki Hogwart.

Jest tam trochę jak w serialu dla młodzieży albo musicalu: wszyscy spotykają się w artystycznej szkole. Dużo bardzo młodych ludzi ze Stanów przyjeżdża tam na wakacje i się uczy.

Więc skończyłaś Szkołę Impro i zadzwonił do Ciebie Jasiek…

Nawet nie skończyłam, po pierwszym kursie się gdzieś odnaleźliśmy. Chodziłam do nich na zajęcia, robiliśmy sobie próby i ćwiczyliśmy.

Dalej razem gracie?

Część z nas tak, jako Hulaj. Po pewnym czasie odeszły dziewczyny, Joanna Pawluśkiewicz i Ola Markowska, i założyły Hurt Luster. To jest naturalne, chociaż wtedy wydawało się, że to koniec świata.

W końcu jednak odkrywa się, że to tylko grupy, oczywiście grupy przyjaciół, bardzo ważne grupy, po kilku latach grania będziecie wiedzieli o sobie wszystko, zrodzi się między wami ogromna przyjaźń, ale trzeba się też razem rozwijać i dać swoim przyjaciołom szukać swoich twórczych dróg. Brzmię trochę jak Ryszard Rynkowski, ale nie wolno się bać, co będzie. Nie można myśleć, że jest tylko jedno miejsce i jedna grupa, bo to nieprawda.

Chciałabym wrócić do tego, co powiedziałaś na początku o tym, czym jest improwizacja. To może się wydawać oczywiste, ale dla ludzi, którzy przychodzą na impro pierwszy raz, wcale takie nie jest. Zdaje im się, że trzeba być śmiesznym i opowiadać dobre żarty…

Absolutnie tak nie jest. Nie jest też tak, że można być największym nudziarzem świata. Oczywiście są potrzebne różne umiejętności, których możesz się nie nauczyć na kursie improwizacji. Musisz mieć w sobie charyzmę, a przecież nie ma magicznego napoju z charyzmą. Nawet jeżeli skończysz 800 kursów, ale będziesz bardzo mało charyzmatycznym człowiekiem, to nic nie da. Co prawda rozwiniesz się jako człowiek, jednak niekoniecznie będziesz z powodzeniem występować.

Podobało mi się, jak powiedziałaś kiedyś na zajęciach, że w grupach są potrzebni różni ludzie, są różne role do obsadzenia. Że nie chodzi o to, aby wszyscy byli totalnymi dzikami i dobrze, jeśli każdy wnosi coś swojego. I że potrzebne są osoby, które wspierają innych, są takim klejem.

Tak, oczywiście, są osoby, które mają mnóstwo szalonych pomysłów, mają energię. Są również takie, które to skleją, logicznie wytłumaczą albo dzięki licznym umiejętnościom scenicznym będą mogły się wcielać w wiele różnych postaci.

Gdy ktoś zaczyna się tym interesować, chodzić na zajęcia, spektakle, to zauważa, jakie to jest bezpretensjonalne, że czuje się bardzo swobodnie w takim miejscu, tak jak u nas w Resorcie Komedii. Czujesz się jak ze swoimi ziomkami w dziwnym garażu albo piwnicy sąsiada.

fot. Alicja Sawicka

To naprawdę wyjątkowe, ja na co dzień nie doświadczam zbyt często takiej atmosfery, więc tym bardziej ją doceniam. To powiedz teraz: jak wygląda Twój typowy dzień?

Obecnie jestem na takim etapie, że próbuję sobie to wszystko godzinowo podzielić na pracę administracyjną i kreatywną, staram się ustalić, ile mam czasu na próby i występy. W tym momencie głównie zajmuję się organizacją Resortu Komedii.

Co dokładnie robisz?

Przede wszystkim razem z Krzyśkiem Dziubakiem koordynuję cały grafik i line-up, żeby świat o tym usłyszał oraz żeby wszystkie grupy wiedziały, kto, kiedy gra i co ma robić. W ten proces angażuj się także artyści z innych grup. Mamy również wolontariuszy, bez których nie bylibyśmy w stanie poprowadzić naszej sceny. Mowa więc o koordynacji grafiku zarówno artystów, jak i wolontariuszy oraz PR-u tego miejsca.

Jest bardzo dużo różnych spraw, bo są regularne spektakle grup, ale też nowe projekty. W przypadku każdego z nich trzeba znaleźć sposób, jak poinformować o nim mówić, jak to napisać, żeby to nie wydawało się takie ekskluzywne, przeznaczone tylko dla ludzi, którzy interesują się improwizacją, lecz także dla tych, którzy interesują się kulturą w Warszawie.

Tak wygląda część mojego tygodnia, jednak są też oczywiście moje projekty, spektakle, w których występuję. Teraz w ramach nowych wyzwań zajmuję się wszystkimi organizacyjnymi sprawami dotyczącymi tych spektakli, m.in. zapraszaniem gości, promowaniem, rozdawaniem wejściówek, biletów.

Czy środowisko jest to na tyle rozwinięte, że grupy impro mają swoich zewnętrznych menedżerów?

Większość grup nie ma menedżera, tylko ktoś z grupy pełni tę funkcję. My nie mamy na to pieniędzy. Nie jesteśmy produktem kultury, który by interesował profesjonalnych menedżerów, ani nie mamy takich funduszy. Nawet jeśli jakaś osoba mówiła: „Podoba mi się to, co robicie. Może wam trochę pomogę?”, to gdy została wdrożona w to, jak działamy i na czym to polega, zazwyczaj odpadała. Może jest z nami za trudno współpracować (śmiech).

Co musiałoby się wydarzyć, żeby więcej ludzi wiedziało o impro?

W Resorcie Komedii dzielimy się uprawianą przez nasz sztuką. Nawet jeśli przyjdzie pięć osób, to zrobimy artystyczne spotkanie dla pięciu osób i będzie OK. A jak przychodzi 90, to jest wspaniała atmosfera i inna energia. Nikt nie liczy na to, że spektakle artystyczne będą stanowić nasze główne źródło utrzymania, ale wydaje mi się, że ta sztuka absolutnie zasługuje na to, żeby więcej osób o niej wiedziało.

Myślę, że każda grupa byłaby bardzo szczęśliwa, gdyby ją odciążyć od kwestii organizacyjnych, gdyby był ktoś, kto to spina i mówi: „Macie być w tym miejscu, macie się przygotować”, coś jak rodzic w grupie. Kiedy jesteś członkiem grupy, a jednocześnie takim rodzicem, to trudno jest całkowicie się oddać działalności twórczej. Stajesz na scenie i się zastanawiasz, ile przyszło osób, czy to jest dobrze zorganizowane, czy goście są zadowoleni. Ale ktoś to musi robić i ja to lubię, choć czasem jestem zmęczona.

Ciekawe jest dla mnie to, że Resort Komedii i Klub Komediowy mają różne charaktery. Resort wydaje się taki mniej ekskluzywny.

Trudno mi się do tego odnieść, bo każdy ma inne odczucia związane z tymi dwoma miejscami. My wszyscy tworzyliśmy i cały czas tworzymy jedno środowisko i współtworzyliśmy Klub Komediowy, natomiast jest to ogromne miasto i co roku przybywa absolwentów Szkoły Impro, ludzi, którzy szukają nowych inspiracji, platform do twórczości, więc taka jedna scena to za mało. Resort komedii jest swobodną przestrzenią do eksperymentu i bardzo chcemy zachować taki charakter tego miejsca. Marzę o tym, żeby było w Warszawie kilka miejsc komediowych. Chodzi o to, żeby to była właśnie alternatywna, niezależna komedia, nie wielka scena z dziwnymi komediowymi spektaklami, kabaretem, tylko żeby ludzie mogli robić, co chcą. Każdy z nas powinien mieć możliwość realizacji swoich pomysłów, których do tej pory nie realizował. Bardzo ważna jest też dla mnie obecność kobiet w komedii, więc fakt, że prowadzę open mike dla kobiet, to dla mnie super sprawa.

fot. Karina Krystosiak

Jak się nazywa?

Nazywa się „Źle sprawowałam się wczoraj w kosmosie” – to cytat z Szymborskiej. Kiedyś szłam ulicą na Mokotowie i akurat była wystawa z jej zdjęciami i fragmentami jej wierszy. Przeczytałam to pierwsze zdanie i ten wiersz bardzo mi się spodobał. Napisała go w ostatnim etapie swojej twórczości. Pomyślałam: „Boże, co za kobieta, miała tyle lat i była takim wolnym duchem!”.

Ale z umysłem jak brzytwa.

Na tyle, na ile znam jej twórczość, bardzo ją cenię, przy czym jest dla mnie poetką zabitą przez szkołę. Kiedy słyszysz w liceum „Miłosz” czy „Szymborska”, to masz ochotę zwymiotować. Trzeba samemu odkryć ją na nowo.

Wracając do wydarzenia – zgłaszają się do mnie kobiety ze wszystkim, nawet ze stand-upem. Ostatnio miałyśmy taką dosyć rozbudowaną sekcję poetycką, było kilka młodych dziewczyn, które czytały wiersze. Można czytać swoją prozę, zatańczyć, co się chce. To nie jest taki typowy stand-upowy open mike.

Była tam chyba dziewczyna, która czytała słownik…?

Nie, atlas. To był jej performance artystyczny i przez 5 minut czytała nazwy miast. Dziewczyny piszą mi, co będą robić, i pytają, czy chcę przeczytać ich wiersze wcześniej, ale tego nie robię, bo kim ja jestem, aby mówić, że czyjeś wiersze się nie nadają?

Tak wygląda dorosłe życie: ludzie się spodziewają, że ktoś im powie, co robią źle i gdzie wyjechali za linię.

U nas jest inaczej, masz pięć minut i sama wybierasz, co zaprezentujesz. Jeżeli będziesz przez pięć minut czytała nazwy miast, to musisz być gotowa na to, że ludzie albo będą dziwnie reagować, albo będą zachwyceni. Możesz oczekiwać, że będą zachwyceni tym pomysłem, a stanie się inaczej… Ale to jest wspaniała, bardzo kulturalna publiczność i na wszystkie występujące osoby bardzo otwarta. To jest wieczór uczestniczek Open mike’a i to one są najważniejsze.

Przez to, że jest bardzo mało kobiet na komediowej scenie, mam też taki dysonans z tym projektem. Bardzo bym chciała, aby takich projektów nie trzeba było tworzyć, ponieważ to nie jest specjalny rodzaj sztuki robiony przez kobiety, tzw. kobieca sztuka, tylko po prostu sztuka robiona przez kobiety. Ale dzięki niemu można w skondensowany sposób pokazać wiele nieznanych nikomu artystek, bo to nie są znane osoby.

Czy coś w zajmowaniu się improwizacją lubisz mniej? Mówiłaś, że stresuje Cię łączenie dwóch ról: artysty i organizatora.

To chyba najtrudniejsza rzecz. Byłoby ekstra żyć w idealnym świecie, w którym tworzysz, jesteś artystką, masz menedżerów itd. A tu jest tak, że wszystko trzeba zrobić samemu, co ma swoje plusy i minusy.

Minusem jest to, że brakuje przestrzeni na kreatywną działalność, żeby się rozwijać, dlatego że jest mnóstwo codziennej administracyjnej pracy. Ale jestem dobrej myśli, wierzę, ze znajdę ten balans przed emeryturą.

A dużo rzeczy związanych z impro dzieje się przecież dosyć późno wieczorem…

W ciągu dnia są sprawy administracyjne i projekty dookoła improwizacji. Odbywają się próby, trzeba się przygotować do warsztatów, poprowadzić te warsztaty, które są w różnych godzinach, w ciągu dnia lub wieczorem, czasem w sobotę, a wieczorami są spektakle. Na spektaklu dajesz z siebie bardzo dużo energii, więc powinnaś mieć czas, by się trochę zregenerować.

Na pewno trzeba o siebie dbać i o swojej życie prywatne w końcu nie wszystko kręci się wokół improwizacji. Ja to dużo myślę i zadaje sobie sporo pytań. Bo kiedy występujesz, robisz to także, bo potrzebujesz uwagi innych ludzi, chcesz im coś dawać, ale też chcesz, żeby oni byli, to jak transakcja wymienna: coś dla nich przygotowujesz, a chcesz od nich ich obecności, zadowolenia, śmiechu i wielu innych rzeczy. Zastanawiam się, gdzie jest to moje ego i za czym ono podąża, co jest dla mnie sukcesem, a co porażką. I o co mi naprawdę chodzi. To wiele tematów do przemyślenia!

fot. Kasia Bronska-Popiel

Mam jeszcze jedno pytanie: kiedy jesteś po spektaklu i Twój organizm mówi Ci, że fajnie byłoby odpocząć i się odmóżdżyć, to co robisz?

Jeżeli mogę, to śpię. Poza tym, uwielbiam Warszawę, więc sprawia mi przyjemność samo spacerowanie po niej i słuchanie muzyki. Chodzę do kina, na imprezy, spotykam się ze znajomymi. Nie za dobrze odpoczywam w samotności. Bardzo lubię spędzać czas z ludźmi – to sprawia, że odpoczywam, że czuję się dobrze. Ekstra są wycieczki, gdziekolwiek, tylko, żeby była wycieczka. Oglądam też seriale i filmy. Lubię zwykłych bohaterów, najlepiej kobiece bohaterki.

Podobno Grace i Frankie jest super.

To dosyć specyficzny serial, ciekawa koncepcja, przy czym wydaje mi się, że te bohaterki są przerysowane, tak jak np. w komedii Poznaj mojego tatę z Benem Stillerem i Robertem De Niro. Są też takie seriale jak Love czy Fleabag, w których głównymi bohaterkami są kobiety nieidealne, zagubione, mające różne zaburzenia, uzależnienia. W polskich produkcjach przeszkadza mi to, że nie można sobie w nich pozwolić na bohatera koło trzydziestki, który jest zagubiony, niespecjalnie ogarnia rzeczywistość, bo muszą się tam znaleźć chociaż wojenne tajemnice albo ojciec z SB. Nie wystarczy człowiek, tylko musi tam być dodatkowo jakiś ciężki temat. Amerykanie z kolei pokazują zagubionych trzydziestolatków, z którymi się rzeczywiście identyfikuję.

U nas zawsze są skrajności: akcja dzieje się albo w ociekającym luksusem apartamencie, albo w więzieniu.

Wielu zachwyca się filmem Cicha noc. Znajdziesz w nim festiwal wszystkich rzeczy, które mogą się przydarzyć w przypadkowej polskiej rodzinie. Żyjemy w takim kraju, gdzie każdy ma coś takiego w historii swojej rodziny: chociaż jeden dziadek był alkoholikiem i wszyscy się z tym mierzyli. Tylko że między ludźmi z apartamentów a tymi z filmu o rodzinnej wigilii, w którym jest wszystko, łącznie z płonącym na końcu domem, są jeszcze zwykli ludzie niosący te ciężkie plecaki z dziwnymi rzeczami, ale próbujący ogarnąć rzeczywistość. Ja gdzieś wśród nich jestem i chętnie oglądałabym seriale i filmy o takich osobach, a w Polsce tego typu produkcji brakuje.

Wyobraźmy sobie, że nasz czytelnik pomyślał sobie: „Ale ekstra, chcę spróbować”. Więc po pierwsze: od czego powinien zacząć?

Niech zainteresowani przyjdą na spektakl. Bilety są naprawdę tanie, kosztują 15–20 zł, więc każdego na to stać. I niech sobie człowiek coś z nami przeżyje!

A na jaki spektakl mogliby pójść?

Tak naprawdę na jakikolwiek, niech po prostu wybiorą dzień tygodnia, który im pasuje. Myślę, że byłoby fajnie, gdyby przyszli na jakąś grupę, duety też są super. Mogą przyjść na Hofesinkę, Klancyk, Hulaj, Hurt Luster – ten ostatni spektakl to wielka energia trzech charyzmatycznych, wyjątkowo mądrych kobiet.

Jeżeli nie chcą przyjść sami, to niech kogoś zabiorą. Ja to bardzo dobrze rozumiem, bo jest wiele dziedzin sztuki, w których sama nie czuję się naturalnie. Nie jest tak, że jestem bywalczynią galerii. Kiedy widzę, że jest nowa galeria w jakiejś kamienicy lub mieszkaniu, pojawia się u mnie mnóstwo pytań: czy mam tam zapukać, czy tam się dzwoni? Gdy wejdę, wszyscy będą wiedzieli, że ja tam nigdy nie byłam i że nic nie kumam. Podobne lęki wiążą się ze spektaklami.

Gdyby ktoś nie miał pieniędzy, to też nie problem, niech napisze do Resortu Komedii, coś wymyślimy, najwyżej nam rozstawi krzesła po którymś spektaklu.

Na spektakl idzie się po to, żeby w ogóle poczuć, co to jest. A potem można się wybrać na warsztaty. Nie trzeba się zapisywać na cały kurs, można przyjść na jedne niezobowiązujące zajęcia, które są co sobotę. Podczas tych dwugodzinnych zajęć można poczuć, co to jest, ale to tylko taki przedsmak, kwintesencja niektórych rzeczy. To cała filozofia, wystarczy wejść na stronę Szkoły Impro lub profil na Facebooku, tam są wszystkie informacje.

Czyli ten ktoś nie musi być aktorem, umieć opowiadać śmiesznych żartów, ma tylko przyjść.

Ma być po prostu człowiekiem.

 

Podziękowania dla Vichy za stałe wsparcie mojej ulubionej serii. Ciągle czekam pod mailem na Wasze propozycje rozmówczyń i zgłoszenia. No i koniecznie wybierzcie się na jakiś spektakl impro!

 

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

32 thoughts on “Zawodowe Dziewczyny: improwizatorka. Wywiad z Agnieszką Matan.”

  1. Asiu, ale ekstra, że zrobiłaś wywiad z Agnieszką! Strasznie się cieszę, że odkryłam impro, a w zasadzie, że ktoś mnie w to impro wciągnął. Gdy zdecydowałam, że pójdę na pierwsze sobotnie warsztaty, prowadzącą była właśnie Agnieszka i pewnie nie mogłam trafić lepiej bo było to świetne oswojenie tematu. Niedługo później wylądowałam na zerówce u innego improwizatora z grupy Hulaj :) Improwizacja zazębiła się częściowo z terapią i w sumie w tym momencie traktuję w pewnej mierze impro jako ćwiczenie/narzędzie terapeutyczne dla perfekcjonistów ;)

    1. Taaaak! Ja się niesamowicie ekscytuję tym, że w impro nie mam żadnej agendy, żadnego celu, robię to dla samej frajdy, jak mi wyjdzie to super, jak nie wyjdzie to też spoko, a czasem nawet śmieszniej:) Ja miałam zerówkę z Agnieszką i też uważam że trafiłam idealnie, czułam się jak w prawdziwej zerówce;)

  2. Wow! Niesamowicie ciekawy wywiad. Nigdy wcześniej nie słyszałam o impro, a po przeczytaniu tej rozmowy mam ochotę wybrać się na spektakl i zobaczyć „o co w tym wszystkim chodzi”. Przy okazji bardzo ciekawa historia dziewczyny, która odnalazła pasję i swoją drogę w życiu ( co nie oznacza, że na co dzień nie czuje się czasem zagubiona). Super!

  3. W nd idziemy na duet w Komedii. Bardzo zaciekawił mnie ten temat.
    @Lily w jaki sposób improwizacja wzmacnia terapię i temat perfekcjonizmu?

    1. W moim (podkreślam raz jeszcze – bardzo skromnym i naprawdę początkującym dopiero) doświadczeniu, uczy, że trzeba i warto sobie odpuszczać. Że wybór dokonany w danym momencie jest najlepszym możliwym wyborem (na pierwszych zajęciach zerówkowych zadano pytanie – no dobra, które z Was myśli teraz, że mogło to zrobić lepiej? bez wahania podniosłam rękę). Że można pozwolić sobie na „błędy” i „nieperfekcyjność” i nie dzieje się nic strasznego. Że nie muszę być najlepsza we wszystkim co robię i mogę sobie po prostu pozwolić na czerpanie radości z takich zajęć i to też jest OK. Oczywiście dalej jest tak, że niesamowicie się stresuję, ale zmierzam w dobrą stronę! :)

  4. Nie lubię impro i raczej nie polubię w przyszłości, ale muszę przyznać, że bardzo chętnie i z ciekawością przeczytałam cały wywiad. Dobrze jest wiedzieć coś więcej nawet o sprawach, które nam nie pasują ;) Od Was obu w tym wywiadzie bije duże zaangażowanie i fajna energia, gdybym nie wiedziała, o co chodzi, pewnie poczułabym się wręcz zaintrygowana. Jest to też moja ulubiona seria na twoim blogu!

  5. Ja bym chciała zobaczyc w zawodowych dziewcznach nauczycielke przedszkola albo nauczania wczesnoszkonego.
    Pozdrawiam

  6. Znakomita rozmowa ze swietna – moja ulubiona! – improwizatorka. Agnieszko swietnie , ze tak konsekwentnie idziesz swoja droga tworcza.

  7. Jak będę w Warszawie to chyba z ciekawości się przejdę na taki spektakl :)

    Co do zawodowych dziewczyn – chętnie przeczytałabym wywiad z masażystką lub położną!

    1. Jest cała książka wywiadów z poloznymi: „Mundra” – rewelacja! Jako osoba, która nie była w ciąży i raczej – z wyboru – nie będzie, przeczytałam, gdy przyjaciolka była w ciąży i bardzo mi się podobała. Polecam.

  8. Świetny artykuł, bardzo ciekawie poprowadzony. Świetnie się czyta, tym bardziej że Agnieszka jest niesamowitą osobą. Przeczytałam tekst z wielkim zainteresowaniem bo nawet za bardzo nie miałam świadomość o takiej działalności.

  9. Bardzo ciekawy artykul, ktory poszerza moja wciaz skromna wiedze o swiecie :) Nie mialam dotychczas pojecia, ze w ogole istnieje taka dziedzina sztuki i ze tak wspaniale sie rozwija. I chociaz wewnetrznie czuje, ze to nie jest moja bajka (jestem introwertykiem zaglebionym w zupelnie innych tematach, a teatr nigdy nie byl moja dziedzina ekspresji), to i tak lubie dowiadywac sie o tym, co istnieje w ludzkim swiecie :) Dziekuje Asiu za wywiad, a Pani Agnieszce zycze ciaglego rozwoju i satysfakcji z tego, co robi :)

  10. Pamiętam jak wiele lat temu odkryłam Whose Line is it Anyway, najlepsi impro pod słońcem ;) Teraz chodzimy od czasu do czasu do Komediowego albo w lecie na te imprezy nad Wisłę, impro jest świetne :)

  11. Byłam kiedyś na impro hulaj w trakcie czwartku social media :) dali świetny występ i bardzo mile go wspominam! Pozdrowienia dla p. Agnieszki :)

  12. Bardzo ciekawy zawód. To chyba jeden z tych, które się nie nudzą i przyjemnie jest chodzić do pracy, bo można się twórczo wyszaleć :-)

  13. Asiu, proponuję wywiad tłumaczką, najlepiej konferencyjną. Ciekawy mógłby być również wywiad z policjantką.

  14. Cześć,
    Uwielbiam czytać Twój blog między innymi dlatego, że zawsze mogę się dowiedzieć czegoś nowego. Nie miałam pojęcia kto to jest improwizator. Bardzo ciekawe zajęcie, choć mało osób może się w czymś takim odnaleźć.
    Pozdrawiam,
    Kasia

  15. Bardzo się cieszę, że przypomniałaś mi o impro! Już od wielu lat planowałam wziąć udział w warsztatach. Tylko, że wtedy to planowanie było jakieś takie… bez serca. Wielu znajomych mówiło mi, jakie to fajne. Że mi się przyda i pomoże. Tylko to chyba nie był ten moment. A teraz, po przeczytaniu Twojego posta (którego zauważyłam dosłownie 2 minuty po publikacji!), kliknęłam w link ze szkołą impro, znalazłam sobotnie warsztaty, zapisałam się (na dodatek byłam w Warszawie, a normalnie wyjeżdżam i tym razem planowałam narty w Zieleńcu) i zaskoczyło.
    Pomaga. Więc będę się pojawiać :)
    Dzięki za post w doskonałym czasie!

  16. Wygląda to fajnie. Zastanawiam się czasem, gdzie jest teraz prawdziwa awangarda artystyczna i do tej pory myślałam, że juz chyba tylko w necie, ale jednak nie tylko :)
    Apropos filmów o zwyczajnych trzydziestolatkach, polecam „Kampera”, reż. Łukasz Grzegorzek (2016). Naprawdę dobry film z niezłymi, życiowymi dialogami (które w polskim kinie zwykle kuleją). Agnieszce powinien się spodobać :)

  17. Ten wywiad to istna torpeda! Baaaardzo ciekawy! Lubię całą serię 'Zawodowych…’, ale tym razem odkryłaś dla mnie kompletnie nową planetę:-D Nie miałam pojęcia o takich zorganizowanych działaniach, hihi. I to w mieście, w którym mieszkam lat naście już. Podziwiam pasję i pomysł. Dzięki za mega fajny artykuł:-)
    P.S. Moje dziecko chce bardzo lecieć na Księżyc. Chyba zabiorę ją kiedyś na impro;)

  18. Hej. Przy okazji wywiadu z improwizatorką chcę polecić grupę warszawskich improwizatorow, trochę innych, bo występujących po angielsku. Grupka występuje regularnie od kilku lat. Tu jest do nich link: http://www.improv.pl 15marca wystąpią przy ul. Nowy Świat w Warszawie. Więcej informacji jest na stronie :)) polecam!!

  19. Bardzo ciekawy wywiad! Intryguje mnie tylko, w jakim stopniu improwizatorstwo (?) mozna nazwac zawodem. Gdzies w tekscie przemyka informacja, ze nie da sie z tego zyc, jesli ktos moze rozwinac temat, byloby super.

  20. O kurka, chyba przyjdę.
    Pracuję w domu, towarzysko udzielam się przeważnie na fejsbuku. Od dłuższego czasu chciałabym, jak to się mówi, „wyjść do ludzi” – to wydaje się idealne. :)

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.