psst, w Lunaby mamy nowości w sam raz na jesień
Wczoraj dołączyłam do grupy prawdziwych dorosłych – kupiłam odkurzacz.
Przy okazji zdałam sobie sprawę, że z odkurzaczem czy bez, przez większość czasu mam względny porządek. Nie “nawet-pefekcyjna-pani-domu-nie-miałaby-się-do-czego-przyczepić-porządek”, ale jednak porządek.
Może sobie teraz pomyśleliście “no i co w tym dziwnego?”.
Nie pomyślelibyście, gdybyście mieli okazję mieszkać ze mną na studiach. Albo na wakacyjnym wyjeździe. Zawsze byłam tą osobą, której bałagan robi się sam, a każde wyjście na imprezę powoduje wybuch szafy.
I nagle przestałam. No, może nie tak nagle, ale różnica jest ogromna. Zmiany mnie zawsze fascynują, więc usiadłam i zastanowiłam się, co właściwie się w międzyczasie wydarzyło.
Mam mniej rzeczy
Po pierwsze, mam zdecydowanie mniej rzeczy niż kiedyś. Łatwiej jest utrzymać porządek w kuchni, mając dwa garnki i jedną patelnię (również dlatego, że trzeba je myć na bieżąco!), niż kiedy sprzęty wysypują się z szafek. Nigdy nie miałam aż tak dużo kuchennych rzeczy, ale mieszkałam w mieszkaniach, w których było już wcześniej sporo nagromadzone.
To samo dotyczy szafy, półki z książkami i tak dalej. Przy dużej ilości rzeczy trzeba być naprawdę uporządkowaną osobą, żeby utrzymać wszystko w ryzach. Jeśli mamy ich mniej (albo masę miejsca i świetny system przechowywania), więcej uchodzi nam na sucho.
Odkładam rzeczy na miejsce
Czasem naprawdę drobne rzeczy zaskakująco mocno wpływają na naszą codzienność. U mnie taką rzeczą była mała, porcelanowa miseczka z marmurkowym wzorkiem. Okazała się za mała na moją śniadaniową owsiankę, więc postawiłam ją na półce i ogłosiłam miseczką na klucze. I tak moje życie się odmieniło.
Żadnego gorączkowego szukania kluczy od drzwi, kiedy pies już naprawdę chce wyjść, żadnego spóźniania się pod pretekstem zgubionych kluczyków do samochodu (w 9 przypadkach na 10 znajdowały się w torebce, ewentualnie w kieszeni płaszcza).
Od tej pory staram się, żeby każda rzecz w moim mieszkaniu miała swoje sensowne miejsce i odkładam ją tam od razu, kiedy skończę jej używać. Bez rzucania ubrań na fotel, torebki na kanapę czy kurtki na krzesło. I po raz pierwszy w życiu mam wrażenie, że bałagan przestał robić mi się sam.
Wprowadziłam zasadę dwóch minut
Mimo, że staram się robić rzeczy na bieżąco, to zdarza się, że idąc do łazienki potykam się o zapomniane pranie albo widzę, że pies wybebeszył swojego pluszowego królika. Wtedy uruchamiam zasadę dwóch minut – jeśli uporządkowanie czegoś zajmuje tyle czasu albo mniej, robię to od razu.
I tu uwaga – ta zasada robi się podstępna, jeśli pracujemy w domu. Łatwo się pod koniec dnia złapać, że właściwie niewiele zrobiliśmy w pracy, za to dom mamy wysprzątany na błysk. Mnie to na szczęście nie grozi (mam wrażenie, że czasem łatwiej się czegoś nauczyć od zera, niż wyluzować z perfekcjonizmem), a wyjęcie naczyń ze zmywarki świetnie się sprawdza jako metoda rozprostowania kości w przerwie między zadaniami. W przypadku, gdy jesteście w grupie ryzyka, można przyjąć ograniczenie “zasada dwóch minut może być wykorzystana tylko trzy razy dziennie, niewykorzystane okazje nie przechodzą na następne dni”.
Ogarniam dom wieczorem
“15 minut dla domu” to zasada, której nauczyłam się, kiedy jeszcze mieszkałam z moim byłym chłopakiem – absolutnie perfekcyjnym panem domu i mistrzem ogarniania nieporządku. Nie mierzę sobie czasu, po prostu przed pójściem spać porządkuję z grubsza dom, tak żeby nie zaczynać kolejnego dnia z zaokruszkowanym blatem w kuchni czy rozrzuconymi kosmetykami w łazience.
To po pierwsze pomaga utrzymać porządek, po drugie jest fajnym rytuałem kończącym dzień – kiedy idę później poczytać książkę, porobić na drutach czy obejrzeć film, wiem że nastąpiło oficjalne zamknięcie wtorku czy środy i zupełnie nic nie mam już na głowie.
I najważniejsze – dotarło do mnie, że nie zasługuję na życie w bałaganie
Przeczytałam gdzieś kiedyś takie właśnie zdanie i jakoś wyjątkowo do mnie trafiło. Skoro dbam o jakość w szafie i w lodówce, staram się spędzać czas z ludźmi, z którymi naprawdę mam ochotę przebywać, i robić rzeczy, które naprawdę sprawiają mi frajdę, to czemu na własne życzenie skazuję się na życie wśród porozrzucanych skarpetek i brudnych kubków?
Zastanawiałam się trochę, czy publikować ten post, bo temat jest przyziemny i zwykły, a ja nie mogłabym być dalej od eksperta. Ale potem pomyślałam, że po pierwsze zwykłe rzeczy są spoko, a po drugie kiedy ja czegoś nie potrafię albo z czymś sobie nie radzę, to czasem bardziej podnosi mnie na duchu słowo otuchy od kogoś, kto jest tylko kroczek przede mną, niż najlepsza nawet rada niedoścignionego eksperta.
Dajcie znać jak to jest z Wami – bałaganicie, nie bałaganicie? Coś się u Was pod tym względem w trakcie życia zmieniło? A może macie jakieś tricki, dzięki którym porządek robi się sam i utrzymuje na dłużej?
[sc name=”Banner”]
119 thoughts on “Jak (trochę) przestałam bałaganić – 5 rad, w tym jedna bardzo ważna”
Zasada dwoch minut jest super! Ja wprowadzilam jeszcze jedna: nie sprzatam w dni wolne, wiec jezeli chce miec czysto, musze poswiecic chwile wieczorami po pracy. Jak na razie sprawdza sie super, a ja weekendow nie spedzam juz na mopie.
Świetna zasada. Po takich sprzątających wolnych dniach byłam jeszcze bardziej zmęczona niż wcześniej. U mnie trochę trudno utrzymać idealny porządek bo mam bałaganiarzy w domu, ale lepiej posprzątać wieczorem i rano cieszyć się pierwszą herbatą zanim jeszcze wszyscy wstaną.
O tak! U mnie w domu jest tak, że jeżeli mam wolne danego dnia i powiem o tym wcześniej rodzicom to od razu dostaję listę rzeczy do zrobienia i jeszcze rano im się przypomni, że fajnie jak schody umyję… I niestety totalnie nie pomaga fakt, że w trakcie roku akademickiego w swoim pokoju potrafię utrzymać porządek max. tydzień, a nie przesiaduję dużo w pokoju, ale często zostają ciuchy na krześle (zbyt czyste żeby wyrzucić do prania, noszone, więc nie trafiają do szafy) albo zeszyty i książki na biurku i łóżku… Ciężkie jest życie bałaganiary, nawet spontanicznie nikogo nie da się zaprosić bo wstyd z wypraną, ale jeszcze nie schowaną bielizną na wierzchu
Ja czasem sprzątam, ale na ogół mam bałagan w pokoju i w szafie, bo nie lubię ani mojego obecnego mieszkania, ani swoich ciuchów i nie mogę się przełamać, żeby poświęcać im więcej uwagi, niż to konieczne. Za kilka tygodni się przeprowadzam i mam nadzieję, że przy okazji uda mi się oduczyć tych nawyków, bo jak łatwo się domyślić – życie w bałaganie to kolejny minusik do nastroju.
Być może wyrywam coś z kontekstu, ale dlaczego nie lubisz swoich ubrań?
Skoro i tak przeprowadzasz się wkrótce, to świetny moment by przejrzeć szafę i wyrzucić wszystkie ubrania, których nie lubisz ;) Będzie potem mniej do przenoszenia :P
Lubię takie posty od Ciebie :)
A co do mojego porządku – lubię czyste mieszkanie ale ciężko mi się zabrać za sprzątanie, tu pomaga mój mąż, który często sam zaczyna, więc się do niego dołączam :)
Ale tak jak piszesz – mniejsza liczba rzeczy jest świetnym sposobem na zapanowanie nad nimi, bardzo lubię ten stan rzeczy!
Jak zwykle post trafiony w sedno :) zasada 15 minut – do wypróbowania
Mam wścibskie pytanie- jaki model odkurzacza? Też poszukuję :D
Zelmer Oddysey, ale wybrałam go bo był mały, tani i ładny, no i miał spoko opinie:)
Tego zelmera mam ja, teściowa i szwagierka. Nie wiem od kogo się zaczęło, ale mają go wszystkie rodziny i bardzo lubimy.
„Nie zasługuję na życie w bałaganie” to zdecydowanie dewiza, która mi przyświeca. Choć przy dwójce małych dzieci łatwo z tym odkładaniem na miejsce nie jest, to faktycznie udało mi się doprowadzić do momentu, gdzie bałagan robią mi rzeczy, dla których jeszcze nie znalazłam konkretnego miejsca albo te, które aktualnie czekają np. na sprzedanie, bo są już niepotrzebne.
Mi pomógł pies, uroczy ciekawski szczeniaczek. Wiem, że jeśli zostawię ubrania, dokumenty i mniejsze przedmioty gdziekolwiek na wierzchu to już ich nie będę miała w całości ;) etap niszczarki jeszcze trwa ;)
Moja psina nauczyła porządku mojego faceta będąc szczeniaczkiem! Odkąd zjadła mu notatki ze statystki i zniszczyła skórzany pasek, chowa swoje rzeczy :)
Ja byłam okrutną bałaganiarą. Mija mama miała ze mną 7 światów – groziła, prosiła, wyrzucała wszystko do kosza, aż pewnego dnia zapytała czy mi to nie przeszkadza – odpowiedziałam „nie” i mama pogodziła się z moją naturą. Ale jednak trochę się zmieniło od tamtego czasu, zwłaszcza od kiedy przeszłam „na swoje” ;-) Rewolucję w moim (i męża) życiu zrobiły podobne kroki- zasada 2-ch minut, każda rzecz ma swoje miejsce i „projekt czysta kuchnia” czyli coś podobnego do zasady 15 minut dla domu wieczorem (kuchnia, bo zawsze w niej najwiecej, a jest otwarta). Bez bałaganu jest fajniej ;-)
PS: Mamo przepraszam, że musiałaś znosic mój bałagan! :-D
U mnie najbardziej sprawdza się zasada miejsce na wszystko, wszystko na miejscu. I chyba wprowadzimy te 15 minut dla domu wieczorem, myślę ze to może sporo zmienić.
Niestety dzieciaki nie chcą współpracować za bardzo, ale walczymy;) chociaż przy trójce maluchów nie jest łatwo, bo oni mają tak dużo tych rzeczy… (z tym tez walczymy zresztą, piszę właśnie post o minimalizmie przy dzieciach).
W każdym razie, czasem myślę, że balaganiarstwo moich dzieci to kara za czasy kiedy sama byłam bałaganiącym dzieckiem;)
Pozdrawiam!
Smuteczek ? Ja od zawsze byłam pedantką, nie mogłam się skupić i byłam przytłoczona w zabałaganionym mieszkaniu, a po sprzątaniu i wyrzuceniu kilku niepotrzebnych rzeczy czułam się jak nowonarodzona… a potem zostałam mamą ?
Ha, ha. Świetnie to rozumiem. Mój pokój koleżanki nazywały świątynią porządku a potem z mężem kłóciłam się o każdą rzecz nie na miejscu.
Teraz, przy dwójce, moja główna zasada sprowadza się chyba do 15-minutowego ogarnięcia domu wieczorem. W innym przypadku jest to strata czasu, bo i tak za chwilę się dorwą do czegoś i porozwalają. Jednocześnie zasada, że każda rzeczy ma swoje miejsce przydaje się przy takim systemie, bo wtedy w kwadrans da się większość domu ogarnąć.
Plus zasada „brak pustych przebiegów” – jak widzę coś co powinno być wyrzucone lub leżeć w innym miejscu to od razu to z sobą zabieram i odnoszę/wyrzucam.
haha! w punkt! Właśnie to miałam dopisać – ewidentnie w otoczeniu Joasi brakuje maluchów:) jak z jednym jeszcze można ogarnąć,tak przy dwóch to robota na pełen etat (pod warunkiem, że ktoś pilnuje offspringu). Lubię czytać tego bloga, bo jest tu tak czysto, spokojnie, wszystko zaplanowane, ułożone -idealny świat. A potem wracam do mojej 2- i 7- letniej rzeczywistości – i świat nabiera kolorów;PPPP
Pozdrawiam
M.
Kurczę, przykro mi się zrobiło, jak przeczytałam o tym idealnym świecie, bo mój ani taki nie jest, ani nie staram się sprawiać takiego wrażenia. Ale rozumiem zamysł i wyobrażam sobie że łatwo nie jest z taką ekipą:)
Asiu, świat na blogach czesto wydaje sie idealny. Wiadomo ze nie pisze sie tu zazwyczaj o lękach, porażkach, kurzu, pajęczynach i poscieli ktora powinna byc zmieniona przedwczoraj? kiedys na jednym blogu czytalam wpis dziewczyny o wstydliwych przyzwyczajeniach do ktorych sie w sieci nie przyznaje zazwyczaj (stalkowanie ludzi na fb, tanczenie do disco polo, jedzenie na kolacje kanapki z pasztetem podlaskim zamiast kremu ze szparagow z jarmużem). W tym artykule nie wydawalo sie to takke frajerskie jak moze byc w rzeczywistosci;) wg mnie trzeba z dystansem podchozic do takich wypowiedzi czytelników. Znasz bloga superstyler (ja go szczerze nie znosze)? Tam zycie rodzicow dwojki dzieci tez wydaje sie idealne. I moznaby wtedy z zazdroscia napisac „to dlatego ze maja pieniądze”…
Dzięki social media można łatwo wykreować idealny świat. W końcu pokazuje się tylko ułamek swojej codzienności. Czasem jak wrzucę na fb czy insta zdjęcie ze spaceru w pięknym parku czy z kawy w fajnej kawiarni to też myślę, że ktoś sobie pomyśli „o, jakie ma super życie. macierzyństwo jest łatwe i przyjemne;)”. Nie zawsze mam ochotę dodawać, że rozkoszowałam się idealnym momentem jakieś 2 minuty zanim nastąpił płacz, jakiś wypadek z filiżanką czy inne takie.
W skrócie: każdy etap życia ma swoje plus i minusy i pewnie wszyscy ogarniamy jak najlepiej potrafimy bałagan, który mamy w swoim życiu (czy my go robimy, pies, kot czy energiczne dwulatki:).
jak mozna zyc bez odkurzacza? :) pytam serio. Wczesniej zamiatalas podloge miotłą? Nie zamiatalas wcale? inne opcje?
Wcześniej mieszkałam gdzie indziej i odkurzacz był na stanie:) A w międzyczasie zamiatałam miotłą, ale to wyjątkowo mało skuteczna metoda przy kudłatym psie.
O mamo, czuję się jakby ktoś opisał moje życie. Niestety ja ciągle w fazie przed ogarnięciem się. Miewam lepsze momenty, ale zawsze i tak prędzej czy później nadchodzi dzień kiedy budzę się w pokoju zawalonym ciuchami, kubkami i nie wiadomo czym.
Moje motto to: Porządek powinien brać przykład z bałaganu i robić się sam :D
Mam taką refleksję, że do porządku po prostu w pewnym momencie życia dorastamy. W pewnym momencie zaczyna się go doceniać. U mnie bardzo pomogło urządzenie się po swojemu – kiedy otoczenie wygląda tak, jak sobie zapragnęliśmy, jakoś bardziej chce się utrzymywać ten stan i patrzeć dzięki temu na to swoje urządzenie. Asiu, a jeszcze pytanie troszkę nie w temacie – czy będzie jakaś zimowa wyprzedaż letnich modeli w Lunaby?
Chciałabym wprowadzić zasadę „15 minut dla domu”, ale zazwyczaj kończy się to padnięciem na łóżko i pójściem spać. :D
A tak na marginesie, nie wiem czy coś przeoczyłam, ale co z serią podsumowań dobrych rzeczy tygodnia na facebooku?
Super post! Ja jestem miszczem wręcz w nieodkładaniu rzeczy na miejsce(W szczególności ciuchów – i ta sławne krzesło z ciuchami wylądowało w koszu na śmieci, aby nie gromadzić ubrań na nim – po czym ubrania zaczęły się walać na podłodze w kącie :D ) TAKŻE jak widać, u mnie- zmiana lezy jak ze wszystkim -w naszej głowie przede wszystkim- a zmniejszanie ilości pierdół w pokojach – tylko może pomóc :D PS.CZAS WYWALIĆ PODŁOGĘ Z DOMU W TAKIM RAZIE :D
Hahaha! Precz z podłogami! <3
ciężko byłoby mi mieć mało rzeczy w kuchni, bo mąż kucharzem, ale za to w szafie to ja mam mnóstwo rzeczy a on jest totalnym minimalistą. Więc on ogarnia kuchnię, a ja garderobę. Ale ciężko jest mi wyegzekwować odkładanie brudnych skarpetek do prania czy odwieszanie kurtki do szafy, więc jeszcze dłuuuga droga przed nami… :)
1) mam rozszerzony odpowiednik Twojej zasady dwóch minut – staram się reagować na bieżąco we wszystkim, żeby nie robić sobie zaległości. Jest to niestety męczące i w cięższych okresach roku (po 11 latach pracy na szczęście wiem, kiedy wypadają, i jak się do nich przygotować) czasem muszę, jak koń-przodownik z „Folwarku zwierzęcego”, wstawać godzinę wcześniej i kłaść się spać godzinę później, ale to tylko w sytuacjach, kiedy coś mi się nieprzewidzianego nałoży.
2) drugi trick to metoda wzięta z Marie Kondo – daj rzeczom miejsce, żeby mogły tam wracać. U Ciebie to miseczka na klucze, u mnie np.podpisane saszetki z materiału (kiedyś kupiłam takie à la piórnik) w „szufladzie z bałaganem z piekła”. Dwa lata temu zrobiłam sprzątanie metodą Marie Kondo; rzeczy do tej pory są na miejscu.
3) wszystko, co niepotrzebne, oddaję do sklepu Sue Ryder. Kolejny raz sprawdza się wiek – szybciej
wiem, co się u mnie nie sprawdzi.
4) czas pomógł mi w czymś jeszcze. Byłam typem kompulsywnego sprzątacza, sprzątałam zamiast spać po urodzeniu dziecka. Jakiś czas temu dotarło do mnie, że bałagan jest częściowo w mojej głowie – bardziej przeszkadza mi, kiedy jestem zmęczona/ sfrustrowana. W te wakacje wreszcie przeskoczyła mi zworka i mogę sprzątać rzadziej, niż sprzątałam, nie czując się przygnębiona ani rozdrażniona. Pomaga też pewnie to, że moje dziecko ma już pięć lat, i przestałam mieć poczucie, że mieszkamy u niego kątem, w dość niedużym mieszkaniu:)
Cześć, nazywam się Monika i jestem pedantką ;)
Moje triki:
Zero „resoraków” – resoraki to wszystkie „drobiazgi”, które stoją na szafkach, półkach, regałach i zbierają kurze. Ograniczyliśmy je do minimum – łatwiej przelecieć kurze, nie ma również wrażenia bałaganu (w resorakach zawsze jest bałagan).
W łazience wszystkie kosmetyki są schowane w szufladach (łącznie ze szczoteczkami do zębów).
Miejsce na klucze – w szufladzie. Cała masa szuflad. Nie ma lepszego miejsca do przechowywania niż szuflady. Ostatnio opanowaliśmy bałagan w najgorszym miejscu – komodzie w przedpokoju, kupując komodę z kilkunastoma malutkimi i większymi szufladkami. Bo bałagan też jest w szufladach. Wielkich. W mniejszych da się to opanować.
Sprzątanie wieczorami to najlepsza rzecz na świecie! Nie ma nic lepszego niż pobudka rano i świadomość, że pranie jest wyprasowane i złożone :)
Ciągle walczę z ograniczaniem rzeczy, ale to ciężka sprawa… oczywiście mamy ich 10000 razy więcej niż bym chciała. Jedyny wyjątek – moja szafa. Ciuchy i torebki regularnie oddaję dalej i szafa jest naprawdę optymalna – dzięki pewnej książce pt. Slow Fashion….
Podglądam Ciebie, Ryfkę i uwielbiam „dobre rady” , filmiki, wpisy jak optymalizować przestrzeń. Więcej proszę!!!
I też czekam na komentarze <3
Hej Asia i Dziewczyny, podobnie jak sporo z Was staram się, żeby wszystkie rzeczy w moim domu miały swoje miejsce. Największy problem jednak sprawiają mi ubrania, które założyłam raz (np. sweter czy spodnie), i które ubiorę jeszcze raz za kilka dni przed praniem. Jakoś nie podoba mi się chowanie ich z powrotem do szafy, więc lądują gdzie popadnie… Masz Asiu i Wy dziewczyny na to jakieś sposoby?
Dzięki!
Annaliza jeśli uważasz, że jest wystarczająco czyste, żeby to na siebie założyć, to czemu uważasz, że jest niewystarczająco czyste żeby schować je do szafy?;)
A próbowałaś przeznaczyć w szafie specjalne miejsce na te rzeczy? Pół półki / półkę / pojemnik itp.? Ja odkładam na osobny stosik w szafie :)
Też nie wkładam takich ubrań do szafy, ale odkładam na mini-garderobę stojącą obok. Ta garderoba to krzesło RÅGRUND z Ikei, domyślnie krzesło łazienkowe do odwieszania ręczników. Ma ono bardzo wysokie oparcie złożone z trzech drążków. Ja zmontowałam krzesło tak, że zostawiłam tylko najwyższy drążek i wieszam na nim ubrania na wieszakach. Pod krzesłem jest półka, na której odkładam UŁOŻONE spodnie czy ubrania domowe. Krzesło jest wysokie, ale generalnie nie jest dużym meblem i wiele się na nim nie zmieści, więc nigdy nie ma na nim więcej niż kilka sztuk odzieży.
Mój sposób na takie „półświeże” ubrania to wieszanie ich (względnie składanie, ale jednak większość rzeczy u mnie wisi, także bluzki) na lewej stronie (tzn. lewej stronie ubrania, nie szafy). Od razu wiem, co mogę włożyć najwyżej raz, a co jest na pewno świeże ;)
Ten patent z RÅGRUND jest świetny! Ubrane rzeczy lubią poleżeć, odpocząć zanim założymy je ponownie. Aż mnie Asiu zainspirowałaś razem z Simplicite do porządków wczoraj wieczorem i do późna przejrzałam moje szpargałki – takie pudełko mięczaka, tylko z dokumentami :) I już ich nie ma! Uf!
Można też na boku szafy (mam szafę Pax z Ikea) zamontowac te haczyki odklejane, po których nie zostają ślady na ścianie i tam odwieszac tych kilka wieszaków.
Ja nie mam z tym problemu, ale mój mąż już tak i m.in. z tego powodu mamy mebel w mieszkaniu nazywany 'fotelem do rzucania rzeczy na’ ;) Jedynie staramy się by ubrania były tam złożone i leżały na kupce.
Chyba wszyscy faceci maja taki fotelik ;))
Odparowuje w lazience / uzywam steamera i z powrotem do szafy:) Ewentualnie mozesz kupic stojaki na ubrania (w Zara Home sa).
Ja byłam straszną bałaganiarą i nie bójmy się tego słowa, niezłą fleją ;) Wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy zamieszkaliśmy wiele lat temu z moim chłopakiem, dziś najlepszym z mężów. On te dwa słowa wprowadził na zupełnie inny poziom. Po 10 latach trochę dotrarliśmy, bo w naszym własnym domu lubimy mieć względny porządek, ale ja niestety raczej zawsze będę z tych chujowych pań domu. Ale przynajmniej świetnie gotuję, to już coś;)
Wyrzuciłam większość naczyń (mieszkam sama, i tak z nich nie korzystałam). Te, które zostały, wystarczają, by napełnić zlew. I leżą w tym zlewie. I łypią na mnie złowieszczo.
Największy problem mam z tym, jak kompletnie pozbawioną gratyfikacji emocjonalnej czynnością jest sprzątanie. Człowiek się naharuje jak dziki osioł, a najpóźniej za dwa dni musi znowu, bo syf powrócił. I tak aż do śmierci. Nie potrafię się z tym pogodzić.
Teraz mam zmywarkę (jeden z najlepszych wynalazków ludzkości i podejrzewam dobry wygaszacz potencjalnych konfliktów rodzinnych), ale jeszcze do niedawna była frustracja zmywania ręcznego. I w sumie to co polecam, to zasadę „zrób to od razu” czy też „nic w zlewie” : na bieżąco czasie gotowania, zaraz po jedzeniu itp. Bo jak przegapiłam ten moment jednej brudnej miski czy talerza, to stosik rósł i rósł…
Absolutnie sie z tym zgadzam, najbardziej widoczne po powrocie u urlopu. Przed wyjazdem pranie, prasowanie, zmiana poscieli, odkurzanie i wymycie lazienek i podlog i zeby wszystkie naczynia byly czyste i na swoim miejscu. Po dwoch tygodniach wraca nasza czworka i szok; mieszlala tu jakas fleja pod nasza nieobecnosc i z miejsca to samo…
Ja tak mam z gotowaniem – kompletnie nie potrafię zrozumieć, co fajnego jest w tym, żeby się namęczyć przez pół dnia, wybrudzić całą kuchnię, a potem zaraz i tak to przygotowane jedzenie znika. Nawet mi niezbyt wtedy smakuje, bo wiem, jakim wysiłkiem jest to okupione :/ I dlatego nie gotuję ;) W przyszłości chcę zredukować sprzątanie poprzez roboty automatyczne i może panią sprzątającą. A aktualnie mieszkam w kawalerce, nie wyobrażam sobie nawet, jak musi wyglądać ogarnianie nieporządku w domu… I na dodatek nigdy nie byłam i nie jestem za bardzo bałaganiarą :/
Dobry post, do wniosku z ostatniego punktu („nie zasługuję na życie w bałaganie”) sama doszłam, resztę postaram się wprowadzić w życie w najbliższym czasie. Szukam właśnie jakiegoś małego i ładnego mieszkania do wynajęcia i chcę, żeby cały czas był w nim jakiś porządek :)
Bardzo trafne rady i wszystkie sposoby sama stosuję. Mam jeszcze jeden patent, którego nauczyłam się od mojej Mamy – ścielenie łóżka zaraz po wstaniu. Nawet jeśli w pokoju jest chwilowy nieogar, to pościelone łóżko daje namiastkę porządku, aniżeli rozbebeszona pierzyna, z rzuconą byle jak piżamą itd…
A co do tego, że nie zasługujemy na życie w bałaganie, to bardzo dużo myślałam o tym przez ostatnie miesiące. Od kwietnia przebywam na Nowej Kaledonii, gdzie wielu Kanaków nie przywiązuje dużej wagi do porządku w domu. Sama nie jestem maniaczką czystości, lubię jednak, kiedy wokół mnie jest w miarę schludnie. Nie mam jednak problemów z czasowym rozgardiaszem, wynikającym z braku czasu albo ochoty do sprzątania. Nikt jeszcze od nadmiaru kurzu, czy klejącego się stołu nie umarł. Kiedy jestem „w gościach” mam wysoki poziom tolerancji dla otaczających mnie miejsc. Tak jest tutaj. Chociaż moje rodziny goszczące sprawiły, że czuję się u nich jak w domu, to wciąż nie do końca jestem u siebie. Wszystko ze względu na różne podejście do domowej codzienności i czystości właśnie. Teren przed domem Melanezyjczyków jest zawsze pięknie wysprzątany, grządki wypielone, a wejście do domu ozdobione doniczkami z pięknymi kwiatami. Natomiast to, jak wygląda domostwo po przekroczeniu progu, najchętniej pominęłabym milczeniem. Krótko mówiąc – nie przykłada się tutaj większej wagi do tego, jak wygląda wnętrze domów. I nie mam z tym prawie żadnego problemu, bo przecież nie będę tu mieszkać do końca życia, ale jest jedna sprawa, której nie mogę znieść: czystość w kuchni (a raczej jej brak). Karaluchy, walające się śmieci, klejąca się cerata na stole, niedojedzone potrawy, które zaczynają drugie życie…. Od razu odechciewa się gotowania w takim miejscu. Ze względu na problemy z trawieniem muszę bardzo uważać na to, co jem. W ciągu czterech miesięcy pobytu na Kaledonii już 3 razy miałam problemy żołądkowe i wolę nie wiedzieć czym były spowodowane…. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet jak posprzątam, to nikt tego za bardzo nie szanuje i kilka dni później znowu jest syf :( No więc nie miałam wyjścia i nauczyłam się odpuszczać, bo to trochę jak walka z wiatrakami.
Niestety nie poleca sie scielic lozka bezposrednio po wstaniu tylko je wywietrzyc, czyli np. wziac prysznic i dopiero wtedy poscielic.
Spokojnie, właśnie tak robię ;) Poza tym obecnie na moim łóżku – ze względu na wysokie temperatury w miejscu, w którym jestem – jest tylko poduszka i pareo, którym przykrywam się w nocy, więc nawet nie ma czego wietrzyć :D
Przeszłam podobną drogę. Wprowadziłam jeszcze jedną zasadę: staram się na bieżąco ogarniać codzienny przepływ rzeczy, takich jak poczta, zakupy, zawartość mojego plecaka. Zauważyłam, że oprócz przedmiotów, które mam w domu na stałe, jest jeszcze pewna pula rzeczy, które trafiają do mnie okazjonalnie i z którymi dobrze jest szybko się rozprawić, zanim zaczną zalegać gdzie popadnie :)
U mnie sprząta się samo. Czasowo mieszkam w domu zdrojowym w Busku. Rano wychodzę na zabiegi, a gdy wracam – posprzątane.
Taka to pożyje?
Taki, to mój tata:) Najwierniejszy komentator i czytelnik!
Haha! A zatem..witam Pana i zazdroszczę zarówno porządku, jak i zabiegów;-)
Plecy jakoś mnie bolą…? Muszę przyznać, że dostrzegam pewną korelację ból pleców-sprzątanie?
Hej, u nas ciężkie przeprawy z porządkiem w domu. Dom jest duży, mieszkam w nim z mężem, teściową i małym dzieckiem. Teściowa na bakier z porządkiem w swoim pokoju i kuchni, ale wyluzowałam na to bo to jej teren. Dziecko moje jeszcze niechodzące, więc bałagani stosunkowo mało, ale za to nic po sobie nie sprząta. My z mężem z natury lekko nieuporządkowani, ale walczymy o porządek i harmonię w domu. Nasze patenty: każdego wieczoru, na zmianę sprzątamy kuchnię na błysk. W środę i sobotę robimy większe porządki – odkurzanie, w sobotę dodatkowo myjemy podłogi. Stopniowo wydaję i sprzedaję nadmiar książek i ubrań. W planie jeszcze pousuwanie niepotrzebych sprzętów w kuchni i okiełznanie potwora – dużej spiżarni przy kuchni w której od wielu lat zbierały się kuchenne przydasie.
Brzmi motywująco :)
Cześć,
Sama stosuje podobne zasady. Dla mnie jest jeszcze jedna – jeśli chowam coś do szafki/półki/szuflady to chowam dodatkowo jeszcze jedna rzecz. Powiedzmy, że wkładam do szafy sweter, to od razu porządkuję też spodnie, które zostały z wczoraj. Nagle okazało się, że moje ubrania już nie leżą wszędzie.
Mam też druga zasadę – raz w tygodniu biorę w dłoń kosz i robię z nim obchód dookoła mieszkania. Wszędzie znajduje drobiazgi, typu papierki, które są za małe, żeby je pojedynczo wyrzucać, a tak wywala je za jednym zamachem.
Pozdrawiam,
Kasia
Ja mam za to inny problem. Od zawsze bylam porządnicka i nawet w gimnazjum trzymałam w pokoju porządek. Od 3 lat mieszkam z moim kochanym chłopakiem, który jest wspaniałym człowiekiem, ale także niezłym bałaganiarzem, którego wychowywała mało wymagająca (w tym zakresie) matka i w domu mial gosposię. I nie mogę bo nauczyć trzymania porządku. Byly poważne rozmowy, były żarty, były kłótnie, wszystko mam wrazenie bylo i już zaczynam dochodzić do przekonania, że on do porządku nigdy nie dojrzeje… Próbowałam każdego sposobu ktory przychodził mi na myśl, włącznie z „jak zabraknie mu bokserek w szufladzie to nauczy się robić pranie”. Otóż nie. Nie działa.
To uważaj bo niedługo zaczniecie się nienawidzić. Życie pedantki z bałaganiarzem to niekończąca się udręka.Wiem z autopsji. A już najgorzej jak jedno i drugie jest święcie przekonane o słuszności swoich filozofii
Gdyby był tak wspaniałym człowiekiem, jak mówisz, to brałby pod uwagę opinię i problem swojej ukochanej. Ma to gdzieś. Rzuć go, znajdzie sobie nową, która rzuci go z tego samego powodu, i tak jeszcze parę razy, aż może w końcu coś do gościa dotrze. Chyba, że znajdzie sobie dziewczynę-fleję, z którą będą nacierać się wodą z brudnych naczyń i spać w wannie, bo w mieszkaniu nie będzie miejsca nie pokrytego pierdolnikiem. Na razie wie, że nic nie musi zmieniać, bo i tak posprzątasz, jak mamusia.
Nie, nie będzie lepiej. Chcesz się tak użerać do końca życia?
Wow, ja bym chyba nie była aż tak radykalna, tym bardziej że nam z pierwszej (własnej) ręki przykład, że jak się chce, to można dużo zmienić. Mnie bardzo pomogło zmierzenie się z konsekwencjami swojego bałaganienia – jak sama muszę wygrzebywać ze zlewu zwiędłe płatki owsiane, to następnym razem pamiętam, żeby wyrzucić je jednak wcześniej do kosza, a nie po prostu zalać miseczkę wodą.
Wow. Pisząc o moim bałaganiarzu nie spodziewałam się az takich radykalnych komentarzy… Spodziewałam się raczej „ja mojemu chłopakowi powiedzialam to i to. Podzialalo”. Spokojnie dziewczyny, wyluzujcie. Dajemy radę. Drobnymi kroczkami. Nie uwazam, ze trzeba być w życiu tak kategorycznym. Nic nie jest czarno biale. I zwiazek tez moim zdaniem zwykle jest ciągłą pracą, a nie tylko bajecznym zyciem z księciem z bajki. Zwlaszcza, że nie zna się tego kogoś po drugiej stronie klawiatury.
Ja miałam podobny problem z moim chłopakiem (teraz mężem). Z rodzinnego domu przeniósł się prosto do naszego wspólnego gniazdka (wynajmowanego). Były i kłótnie i żarty i fochy, całe spektrum. Teraz (po 7 latach wspólnego mieszkania) powiem, że mam dwa patenty.
Mniej radykalny: tłumaczenie dlaczego coś robię (nie, że mam takie widzimisie, tylko to autentycznie ułatwia życie) i jak robię (tłumaczenie, że umycie naczyń oznacza również ogarnięcie blatu w kuchni z wytarciem okruchów trochę zajęło). Do tego rozmowa na temat tego co dla nas ważne w domu. Ja nie cierpię bałaganu, on brudu, więc ja częściej ogarniam mieszkanie, zanoszę rzeczy na swoje miejsc itd., a on częściej myje toalety i ładuje zmywarkę.
Bardziej radykalny: kupno własnego mieszkania i dzieci. Jak byłam w ciąży to zaczął dużo mniej bałaganić i więcej sprzątać (pewnie, by mnie nie denerwować;) i to w miarę się utrzymało. Plus we własnym mieszkaniu również chętniej sprząta i bardziej się interesuje wystrojem, ulepszeniami itd.
A może ustalić akcję „sprzątanie” naprzemiennie? Łazienka raz w tygodniu – teraz tydzień Twój, za tydzień jego. Sprzątanie kuchni codziennie wieczorem – umycie garów, szklanek, łyżeczek, talerzykow, zgarnięcie okruchów – raz Ty, raz on. Wszystko na zasadzie: „dziś twoja kolej, jutro/za tydzień moja”. Trzeba się umówić, co kto robi. Grafik i juz. My z mężem mamy taki podział, ja nie myję okien i nie wyrzucam śmieci. On nie prasuje i nie pierze. On też myje podłogi i odkurza. Ale w szafie ja mu ogarnę od czasu do czasu. Trzeba wyznaczyć podział ról, skoro naturalnie to u Was nie wychodzi:-)
Życzę powodzenia!
Ja niestety też jestem bałaganiarą, która dopiero teraz uczy sie ogarniać przestrzeń wokół siebie. Najbardziej pomogło mi oczywiście pozbycie się nadmiaru rzeczy :) Ale wprowadzam też kolejne patenty i spróbuję teraz dołączyć do nich te, o których tutaj napisałaś – większość zapowiada się wprost idealnie :D
Dopóki mieszkałam z rodzicami nigdy nie musiałam sprzątać nic poza swoim własnym pokojem. Możnaby pomyśleć że to niewychowawcze i doprowadziło do totalnej klęski kiedy już jako 'dorosła’ osoba na studiach musiałam sprzątać w wynajętym mieszkaniu, ale okazało się że sam fakt tego że zawsze żyłam w czystym mieszkaniu był taką pułapką zastawioną przez mamę ;) Inaczej się nie dało – porządek sam się nie robił a bałaganu nie mogłam znieść.
Na pewno łatwiej jest utrzymać porządek kiedy się człowiek wyzbędzie wszystkich tych problemów z infantylno-zbieraczowymi zachowaniami typu 'a to mi się może przyda jak kiedyś będę ***’.
Jedynie psiak po sobie nie sprząta sam :)
Ja mam w mieszkaniu remont od miesiąca i pierwszy raz w życiu wizje ścierania kurzy, zamiatania i mycia podłóg napawają mnie niemal erotycznym dreszczykiem. :P
Jestem mistrzem bałaganu. Chciałabym napisać,że byłam mistrzem, ale jednak sporo pracy przede mną. Od jakiegoś czasu jestem na L4 i dopiero po dwóch miesiąc doszłam do wniosku,że trzeba trochę ogarnąć siebie. Nie to, że moja połówka mówiła o tym od jakiegoś czasu powinnam coś zrobić. Krzysiek też jest „panem odkładam wszystko na swoje miejsce”,a jego ulubionym stwierdzeniem jak czegoś szukam jest : pewnie jest tam gdzie odłożyłaś ^^.I właśnie wczoraj odłożyłam wielką walizkę ubrań, w których nie chodzę i mam zamiar oddać je do PCK.A kilka dni wcześniej zdobiłam porządek w dokumentach i kosmetykach.Jestem z siebie taka dumna:). I cieszę się,że nie tylko ja mam takie historie.
Istnieją dla mnie dwa typy nieporządku: bałagan i brud. Bałagan jestem w stanie znieść przez jakiś czas bo mam świadomość że w 15 minut do pół godziny będę potrafiła to uprzątnąć (tak jak Ty mam mało rzeczy więc poukładanie ich na swoim miejscu nie zajmuje mi dużo czasu). Natomiast brud (lub bardziej dosadnie ale też bardziej plastycznie – syf) to coś czego totalnie nie potrafię tolerować. Jeden czy dwa okruszki na czystym blacie ok ale np. brudne szklanki z zasuszonymi torebkami herbaty, spleśniałe produkty w lodówce, kółka odbite na blatach od kubka z kawą, zacieki z mydła na umywalce w łazience czy włosy na podłodze, niespłukana i zasuszona pasta do zębów, brudna muszla klozetowa, wysypujące się z kosza zużyte podpaski owinięte w papier toaletowy (przykłady zaczerpnięte z okresu kiedy mieszkałam w akademiku na stypendium zagranicznym). NIE NIE NIE. Daleko mi do pedanta ale brudu po prostu nie zniosę. Najbardziej bolesny odcinek Przyjaciół to ten w którym Ross spotyka się z dziewczyną brudaską i kiedy zaczynają się całować na kanapie to on przez przypadek wkłada rękę w jakąś kleistą maź tuż za jej głową. Na samo wspomnienie przechodzą mnie ciarki brrrrrrrrr.
https://www.youtube.com/watch?v=vwOZo11eo4Y
Zgadzam się w 1000000%! ? również co do tego odcinka Przyjaciół, których jestem mega fanką ? pozdrawiam! ?
haahahahah nigdy jakos nie bylam fanka friends ale ten krotki fragmencik przezabawny:))
ale az mnie dreszcze ogarnely na taki syfilis brrrrrrrrr
Lubię porządek bo tak zostałam „zaprogramowana” ? przez mamę która zawsze miała hyzia na tym punkcie ? zawsze śmiałam się z niej że jak jest podenerwowana to odruchowo łapie za odkurzacz ? mieszkam sama i lubię sprzątać tak hurtem kilka godzin, to mnie jakoś odstresowuje. Ale oczywiście też miewam sytuacje że jak jednej rzeczy nie odłożę od razu to potem jakoś ich liczba rośnie to tu to tam, kubki, miseczki, jakieś ubranie, książki i tak po kilku dniach orientuję się że trzeba temu poświęcić trochę czasu więcej niż bieżące co tygodniowe sprzątanie. Zaczęłam się zastanawiać nad tym dlaczego tak robię, tak głębiej a nie tylko zrzucać na brak czasu, chęci czy zwykłe roztargnienie. Doszłam do zaskakującego wniosku, właściwie prawdziwego powodu, nie wiedziałam jak mogłabym wypełnić wolny czas w sobotę gdybym nie miała tego dużego sprzątania. Paradoksalnie ten moment wiele zmienił. Coraz świadomej na bieżąco odkładam na miejsce a większe porządki typu odkurzanie starcie kurzy łazienka i kuchnia zajmują nie więcej niż 2 godziny i to w czwartek po pracy. Nagle weekendy stały się dłuższe i fajniejsze ?
„Nie jesteś byle kim, więc nie możesz żyć byle jak” – stosuję do wszystkich dziedzin życia.
Ale z braku czasu trochę zaniedbałam kwestię porządku – przeważnie mam delikatny nieład – więc idę pozmywać ;)
Też zawsze wkurzałam się na mamę, która kazała mi sprzątać w moim pokoju – przecież to był mój pokój i tylko ja spędzałam w nim czas, zawsze przecież można było zamknąć drzwi w razie wizyty gości :) Ale wszystko zmieniło się, kiedy zaczęłam zapraszać do siebie chłopaka – jakoś tak głupio mi było przed nim mieć bajzel w szafie z ciuchami albo ogólny nieporządek w pokoju. Więc sprzątałam. I tak się do tego przyzwyczaiłam, że stałam się wręcz pedantką – wszystko w naszym wspólnym już gniazdku ma swoje miejsce i nie potrafię pójść spać, kiedy nie poukładam wszystkiego wieczorem :)
Ja stety lub niestety jestem pedantką i latanie „ze ścierą” mnie absolutnie relaksuje. Nie jestem w stanie znieść, że coś leży nie na swoim miejscu, a poza tym uwielbiam mieć wszystko pochowane, taką minimalistyczną przestrzeń, gdzie bałagan nijak się nie wpisuje. Jedynym wyjątkiem w domu jest biurko mojego męża, gdzie nie mogę ingerować ;) a on jak na złość uwielbia kolekcjonować kubki po herbacie i innych napojach spożywanych podczas korzystania z komputera… do tego dojdzie jakiś papierek po batonie i wszystko zazwyczaj sprzątane jest dnia następnego. A że owe biurko mamy w sypialni to możesz sobie wyobrazić jakie katusze przechodzę widząc to przed snem ;p niestety ale w związku trzeba iść na pewien kompromis.
Pozdrawiam,
Imienniczka ;)
Jestem Joanna, mam 28 lat i jestem córką ekstremalnych pedantów ;) Dlatego mnie dużo zajęło oduczenie się robienia ciągle porządku.. Sprzątanie na błysk naprawdę nie jest konieczne do życia i zaczęłam to odkrywać, gdy wyprowadziłam się od rodziców. Oczywiście nadal mam dość przesunięte granice, bo to, co dla mnie jest już okropnym bałaganem, dla innych nadal jest ok (straaasznie trudno mi to zrozumieć). W ogóle fajnie, że o tym piszesz, bo temat niby przyziemny, ale rzadko poruszany i naprawdę czasem fajnie kilka takich rad poczytać. Stosuję zasadę 2 minut i 15 przed snem od dziecka i naprawdę jest bardzo przydatna. I jeszcze jedna rada – przeczytałam ją chyba kiedyś w jakimś poradniku dot. sprzątania – nie wiadomo, jaki miałabym bałagan, toaleta i kuchnia zawsze są wysprzątane. To naprawdę od razu sprawia wrażenie bardzo ogarniętego mieszkania, a tak naprawdę nie wymaga ogromnego wysiłku, jak robimy to regularnie (tj. przetarcie blatów, umycie toalety, wymiana ręcznika do rąk).
P.S. Ja nadal nie mam odkurzacza. Nie mam też dywanów, więc sprzątam klasycznie, tj miotłą. Także ten krok w dorosłość jeszcze przede mną ;)
Bardzo dobry tip! Tym bardziej że cała reszta jest zwykle do upchnięcia w szafie w dwie minuty w razie kryzysu typu goście:)
u mnie też bałagan robi się sam i naprawdę nie wiem kiedy, ale staram się nad tym pracować :)
PS jakiś czas temu wymieniłam swój stary, ale jeszcze działający odkurzacz (kupiony samodzielnie) na nowy, lepszy model – to chyba bezapelacyjnie mogę zaliczyć się do grona prawdziwych dorosłych:) na pocieszenie nabyłam dziś wymarzoną… …wiertarkę i cieszę się jak dziecko:)
U mnie w domu rodzinnym zawsze byl balagan. Typowa rodzina chomikow- w malym domu bylo wszystko i o wiele wiecej. W zwiazku z tym ja wytosłam na pedantke? ale zgadzam sie z poprzedniczkami- do porzadku trzrba dorosnąć i pptrzrba wiele czasu an nauke sprzatania i wyrobienie sobie odpowiednich nawyków.
Jeden taki nawyk jest dla mnie naprawde cenny. Zawsze po pracy jem obiad i mam swoj czas relaksu z kawą. Zasada jest prosta- przrd kawą ogarnianie domu i naczyń. I wtedy blogie 30 min kest tylko dla mnie:))
Asiu, kiedys pisalas o swoim systemie planowania posiłków. Czy bedzie wpis na ten temat? Nie moge sie go doczekac bo to swera u mnie jest mocno niedopracowana?
Będzie, będzie, tylko nie wiem jeszcze kiedy:)
Wtorkowy wieczór po położeniu dzieci spać poświęciłam na porządki w szafie; wyniesienie na stryszek rzeczy na sprzedaż, ciążowych i letnich. Gdy teraz karmiąc Najmłodszą patrzę na drążek samych jesiennych i zimowych odzień wierzchnich, niepoprzetykanych sukienkami na ramiączkach, czuję się zrelaksowana.
Superancko! Ja bardzo lubię to uczucie wyjmowania w maju czy czerwcu letnich ubrań, to często przyjemniejsze niż zakupy:)
u mnie minęło bałaganienie odkąd poszłam na Swoje :) Zaczęłam bardziej o wszystko dbać :)
Oczywiście, że zdarza mi się zrobić niezły bałagan w swoim pokoju – zazwyczaj wtedy, kiedy mój cały czas wypełnia nauka, wtedy wszystko jest wszędzie, a ja nie mogę się w tym zupełnie odnaleźć! Na szczęście teraz w pokoju jest porządek, wszystko jest odkładane na swoje miejsce, mam nadzieję, że przez dłuższy czas tak będzie, jakoś tak lepiej się żyje w porządku :)
Ile razy sama się na tym łapałam, że rzucałam jakieś ubranie na krzesło lub łóżko, mówiąc „schowam to później”, a tak naprawdę schowanie zajęłoby mi może z 5 sekund. Z tego jednego ubrania, zbierało się potem następne i jeszcze jedno, i jeszcze jakaś książka lub torba… Dlatego uważam, że wpis potrzebny, konkretny i mam nadzieję, że uda mi się wprowadzić dodatkową zasadę czyli 15 minut wieczornego ogarniania, tak żeby miło się wstawało na drugi dzień.
Fajny post, takie wskazówki bardzo się przydają, nieważne jak przyziemne by nie były. Ja na bank skorzystam z Twojej zasady ogarniania domu wieczorem, wyobrażam sobie że pomaga to zachować higienę psychiczną i oddzielić dzień pełen obowiązków od spokojnego i przyjemnego wieczoru. Zaczynam od dziś.
Ja ostatnio oglosilam zasadę , że przechodząc przez mieszkanie podnosimy z podłogi jedną rzecz, bo dzieci uwielbiają uscielic ją całą czym tym tylko się da, a ja jako estetka (choć chyba już coraz mniej we mnie tej estetki) dostaję na taki widok wyższego ciśnienia☺. Szkoda że tylko dzieci nie chcą tej zasady wyznawać,ale kropla drąży skałę☺ pozdrawiam. P.s.dobry post,praktyczny
Utrzymanie porządku w domu to w gruncie rzeczy prosta sprawa :-) Dzięki za ten post!
Kurczę, a ja lubię mój bałagan! I nie mam tu na myśli tony kurzu, czy zarastającego nie wiadomo czym zlewu – o takie rzeczy dbam na bieżąco. Ale kilka ciuchów na fotelu, szminka na komodzie, gazeta tu i książka tam…Nie mam wiele przedmiotów, a one nie mają swoich stałych miejsc i dobrze mi z tym. Kiedy u mnie błyszczy to nie czuję się z tym najlepiej, wolę taki 2 – dniowy „luz”. Ot, chaos kontrolowany.
Uwielbiam porządek, od zawsze. Najgorzej było mieszkać z moją siostrą bałaganiarą w jednym pokoju :D
Mam bardzo podobne zasady do Twoich – drobne rzeczy sprzątam od razu, staram się wieczorem wszystko ogarnąć (tak jak rano, po wywietrzeniu sypialni tj. czas potrzebny na śniadanie, ścielę łóżko), staram się mieć miejsce dla każdej rzeczy (ale fakt, mam kilka takich schowków 'czarnych dziur’, raz na jakiś czas je przeczesuję). I to wspaniałe uczucie wieczorem czytać książkę przy herbacie w uporządkowanym miejscu :)
Obecnie mieszkam w Szwecji i sporą zmianą komfortu jest posiadanie pralni (komunalnej) – jeden wieczór w tygodniu poświęcam na pranie. I nie muszę się obijać o suszarkę czy martwić o harmonogram prania.
I na ogół w trakcie prania sprzątam – nie układam, a czyszczę ;) Okazuje się, że zajmuje to mniej czasu niż się wydaje, a ja nie muszę poświęcać połowy soboty na ogarnięcie wszystkiego.
PS Ja się poczułam dorosła, kiedy mąż kupił skrzynkę na narzędzia :D
Haha, skrzynka to już w ogóle dorosłość level pro!
Zasada dwóch minut super! Ja również staram się ogarnąć kuchnię, a przynajmniej brudne naczynia wieczorem, aby móc w spokoju zjeść śniadanie. Niestety mój mąż to straszny bałaganiarz typu skarpety na stole albo wyprane 50 zł,ale ostatnio walczę z podniesioną deską od klopa. Zawracam go do łazienki nawet gdy leży już sobie w łóżku pod cieplutką pościelą. Zobaczymy za miesiąc czy ta drastyczna metoda zadziała:D
PS. Asiu, brakuje mi takich Twoich slow-lifowych postów. Jakoś mam wrażenie, że wszystko ostatnio na blogu kręci się wokół pieniędzy i kariery. Może to tylko moje wrażenie, ale naprawdę z ulgą i przyjemnością przeczytałam post o porządkach, oby takich więcej!
A ja postuluję o chociaż jeden model zimowej piżamy, której góra będzie wkładana przez głowę. Tak wiercę się podczas snu, że wyrywam guziki z piżam! I budzę się z gołą klatą :( wiem, ciężko w to uwierzyć, ale przysięgam, że to prawda.
I wzdycham do tych pięknych piżam i wciąż czekam na coś bez guzików i z długim rekawem.
Pozdrawiam!
Witam. Ja mam taką piżamę w rozmiarze M i założyłam tylko 2x bo jakoś nie potrafię spać z długim rękawem – wolę ciężką kołdrę i lekkie ubranie;-)
Napiszę nie o sobie, a o moim mężu. Latami myślałam, że jest bałaganiarzem, ale to był błąd. On jest człowiekiem uzależnionym od posiadania rzeczy. Wszystko się przyda, nie wolno wyrzucać, każda pierdoła jest cenna jak złoto, a ubrania z liceum przecież sprzeda i zarobi na nich milion, ale… kiedyś. Ma to przyzwyczajenie do gromadzenia chyba z domu, tak wnioskuję. Jest dorosłym facetem zakopanym w kupie gratów i niszczy sobie (i nam) życie na własne życzenie. Po miesiącach walki, awantur, afer, kłótni, gorzkich słów, proszenia, tłumaczenia, wysyłania linków, artykułów, kupowania książek na ten temat zrozumiałam jedno. Nie pomogę mu, jeśli nie będzie chciał. Teraz jest mi go już po prostu żal. Doskonale oddaje to Twój ostatni podpunkt. Mój mąż nie zasłużył, by żyć w takim bałaganie :(((((((((((
Nie znam Twojej sytuacji, ale z opisu wynika, że Ty i Twój mąż możecie potrzebować profesjonalnej pomocy. Takie zbieractwo (hoarding) jest już na zachodzie traktowane jako samodzielne zaburzenie psychiczne albo objaw innego zaburzenia psychicznego (np. OCD, czyli nerwicy natręctw) i niestety takim ludziom bardzo trudno jest się zmienić, same chęci nie wystarczają, a z upływem lat takie zmiany lubią się nasilać, plus sama bezsilność wobec nadmiaru przedmiotów staje się powodem gorszego stanu psychicznego i większego zbieractwa (błędne koło). Wiem, że nie powinno się dawać rad, jeśli nie jest się o nie proszonym, ale szczerze doradzam konsultację z psychologiem, najlepiej poznawczo-behawioralnym. A jeśli nie jesteś przekonana, przynajmniej poczytaj o tym zaburzeniu.
Porządek jest oczywiście stanem pożądanym. O ile nie stanie się obsesją. Mieszkam w Poznaniu i zauważyłam, że- przynajmniej tutaj- relacje towarzyskie cierpią na tym, że mieszkanie musi być posprzątane na błysk, gdy ktoś ma przyjść. Bo wiadomo, że będzie się ocenianym, że ktoś może przejechać palcem po ramce obrazu, aby sprawdzić, czy nie na niej ma kurzu (zdarzyło mi się coś takiego). To niestety odbiera radość ze spotkania, a czasami prowadzi do tego, że wręcz się ich unika. OK, dzięki za wpis, dzisiaj sobota, muszę posprzątać ;-)
Omg, zawsze się zastanawiam skąd się tacy ludzie biorą, i czy ktokolwiek ich jeszcze zaprasza do domu po takich akcjach.
To straszne. Ja zauważyłam u siebie, że w cudzym domu kompletnie nie zwracam uwagi na kurz czy bałagan. I zawsze mnie dziwi jak ktoś przeprasza, że „taki bałagan”. Rozumiem oczywiście potencjalną kokieterię takiego „wyznania”, ale serio – skupiam się na osobie i spotkaniu, a nie na zabawie w panią Rozenek;-) Wiadomo, że pewnie jakiś syf bym zauważyła, ale absolutnie nie razi mnie szklanka na stole, sweter na krześle czy kurz na żyrandolu. Nie przyglądam się.
A z rad mam jeszcze jedną – ważne jak wygląda przedpokój! Pochowane buty, kurtki i akcesoria typu czapka, szal, rękawiczki w szafie. Od razu efekt czystości:-)
Jak ja się wkurzałam na moich rodziców, którzy kazali mi sprzątać i doszukiwali się bałaganu gdzie ja go nie widziałam… I nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego sprzątają zanim ktoś do nas przyjdzie, przecież i tak jest czysto. Po kilku latach mieszkania samej zauważyłam, że przejęłam te nawyki, które tak mnie irytowały przez pół życia. Sprzątam zanim ktoś przyjdzie (ale nikt mi jeszcze kurzu palcem nie sprawdzał :p), łapię się na tym, że podnoszę z ziemi mikroskopijny paproszek, sprzątam dokładnie całe mieszkanie przed każdym wyjazdem i nie zasnę jak kuchnia nie jest posprzątana. Tak się po prostu lepiej czuję, bałagan mnie strasznie męczy i cały czas mam z tyłu głowy myśl, że trzeba posprzątać. Poza tym moją dodatkową motywacją są świeczki i kadzidełka, które uwielbiam, ale nie potrafię się nimi cieszyć jak wokół jest brudno.
Mój chłopak nie jest pedantem, ale też woli jak jest „ogarnięte”. Walczę tylko cały czas z jego zbieractwem. Nienawidzi wyrzucać dosłownie niczego (stara koszulka będzie jeszcze dobra po domu, 5 takich samych kabli na pewno się przyda a zepsutą myszkę do komputera „kiedyś” naprawi). Ale sukcesywnie, mniej więcej co 2 tygodnie staram się go zmotywować do przejrzenia jego rzeczy i wyrzucenia tego, co się nie nadaje. Jakimś cudem zawsze się coś znajduje :) Jedna rzecz, której musiał się nauczyć – te słynne męskie skarpety pod łóżkiem. Dopóki razem nie zamieszkaliśmy nie do końca wierzyłam, że faceci tak robią. Ale znalazłam na to sposób. Zamiast je za nim zbierać (i się denerwować) zaczęłam odwieszać mu je na monitor – przeszkadzały mu na tyle, że od razu wynosił do kosza na pranie i po kilku dniach przestał je zostawiać całkowicie :D
Szczerze mówiąc zdarza mi się sporo bałaganić. Wynajmuję pokój w Warszawie, bo niestety nie stać mnie na wynajem całego mieszkania, o kupnie już nie mówiąc, i po prostu nie mogę się w nim zmieścić ze swoimi rzeczami. Nie jestem przyzwyczajona do trzymania wszystkiego na tak małej przestrzeni, kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami, sporo rzeczy zostawiałam w szafie w przedpokoju, albo w łazience. Teraz nie bardzo mogę. Od razu odechciewa mi się sprzątać, bo większość rzeczy nie ma swojego miejsca i po prostu odkładam je tam, gdzie mam aktualnie wolny kąt. Strasznie mi to przeszkadza, ale chyba taki los studenta :(
Ja na studiach mialam zupelnie na odwrót. Tzn miejsca o wiele mbiej, bo przez 5 lat mieszkalam z jadną lub dwoma wspólokatorkami w pokoju. Wspolna lazienka i kuchnia w akakuchnianie pozwala na zostawoenir rzeczy, wiec w malutkim pokoju mialam wszystko- kosmetyki, naczybia, jedzenie, ksiazki i ubrania. Bigdy w zyciu nue mialam swojego pokoju, bylam przyzwyczajona do trzymabia rzeczy na malej powierzchni. Na studiach naucylam sie dbania o porządek- na malej przestrzebi jak zrobisz sobie kanapke i nie posprzatasz to jest syf, scielenia łóżka (bo mialam mnostwo gości) , codziennego wyrzucania śmieci, minimalizmu, pozbywabia sie zbednych pierdółzbednychstudenta nie jest zycie w bałaganie, szczegolnie jak ma przywilej wlasbego poloju. To tyljo wymowki:)
Przepraszam za literówki- to przez pisanie na telefonie. Powtórze 2 ostatnie zdania, bo są dla mnie istatone:
Losem studenta nie jest życie w bałaganie, szczególnie jeśli ma przywilej posiadania własnego pokoju. To tylko wymówki. Jeśli ktoś w jednym pokoju nie umie utrzymać ładu i czystości, więcej miejsca nie sprawi że magicznie się tego nauczy.
Fajny i potrzeby post:). Ja z bałaganiarstwem walczę od lat. Jest już spora poprawa. Fakt, że ograniczenie materializmu bardzo pomaga, ale najgorzej z tym, że zawsze jest więcej lepszych rzeczy do zrobienia^^ Kiedyś czytałam taką książke 100 porad dla bałaganiarzy czy jakoś tak. To było pierwsze światełko w długim i ciemnym tunelu. Myślę że te 15 minut dla domu będą już systemem oświetleniowym;)
Ja sukcesywnie pozbywam się niepotrzebnych rzeczy – oddaję lub wyrzucam te, które nie nadają się do niczego. Jednak do perfekcyjnej pani domu jest mi bardzo daleko. A przy dwóch kotach to tym bardziej.
Czekam na wynalezienie magicznego sposobu na pozbywanie się porozrzucanego żwirku… póki co, odkąd dostępny jest już w nie komicznych cenach, tym niewdzięcznym zadaniem zajął się robot odkurzający i póki co -sprawdza się idealnie.
@Ruda Wredna Polecam żwirek takie białe kamienie jakby – nie wiem jak się nazywa. Nawet rozrzucony nie razi AŻ tak mocno, dodatkowo zabija zapachy!!!
Pozdrawiam
Jak zwykle, czytam i potakuję :)
Nigdy nie byłam perfekcyjną panią domu, ale zawsze utrzymywałam względny porządek. Dopiero przeprowadzka na swoje, za granicę, sprawiła że totalnie zmieniłam podejście do porządku. Rzeczy mają swoje miejsce, choć wciąż szukam układu idealnego, raz na dwa miesiące wrzucam różne przydasie i paragony, ale chyba po raz pierwszy w życiu z dumą mogę powiedzieć że w mieszkaniu mam porządek i wszystko ma swoje miejsce. Dużo pracy przede mną, ale metodą małych kroczków. Więc droga Asiu – high five! :)
Kiedyś usłyszałam o zasadzie „15 minut sprzątania po powrocie do domu”. Zamiast rozkładać się na kanapie, bo taka jestem zmęczona!, porządkuję to co porozrzucałam rano, kiedy naprawdę każda minuta ma znaczenie :) Sprzątam wtedy po śniadaniu, zbieram pranie/robię pranie, wytrzepuję pościel itp. Oczywiście dobrze byłoby to robić „od razu”, ale każdy z nas ma inny plan dnia, inny system działania i u mnie rano jest to niewykonalne, dlatego 15 minut po powrocie z pracy sprawdza się super :)
Muszę spróbować tych 15 minut na zamknięcie dnia. Codziennie siedzę do późna i właśnie wieczorami mam dopiero chwilę dla siebie, wcześniej pomoc żonie i opieka nad córką. Ale 15 minut przed pójściem spać to nie problem. Co za różnica czy się położę o 1:00 czy o 1:15.
Ja kiedyś byłam straszną balaganiarą, ale podrosłam i jakoś mi przeszło. Teraz tylko wybucha mi biurko, kiedy siadam do nauki albo odrabiania prac. I naprawdę nie wiem, jak to się dzieje ? W mgnieniu oka wszystko jest wszędzie!
Fajny post, takie wskazówki bardzo się przydają, nieważne jak przyziemne by nie były.
ja się staram sprzątać na bieżąco aby znowu nie zebrał się brud który trzeba by sprzątać przez pół dnia.
w gruncie rzeczy mam takie same zasady. jestem teraz na wymianie studenckiej we Francji. przyjechałam tylko z jedną walizką, plecakiem, i pięcioma stówami na miesiąc, więc sprawa ograniczania rzeczy jest oczywista :) kiedy wchodzę do pokoi moich znajomy czuję ulgę, że ja nie muszę walczyć z bałaganem. też nie zasługuję na życie w chaosie. dzięki za ten post ;* bisous
Bardzo ciekawy wpis, dzięki!
15 minut dla domu to świetna idea, brakuje tylko podkreslenia że powinna obowiązywać wszystkich domowników, wtedy nie byloby wogóle tematu! Flaki mi się wywracają jak czytam czy słyszę gdzieś ze to obowiązek kobiety. Jesli domownicy to mama tata i dziecko to kazdy ma równy obowiązek dbac o wspólną przestrzen i szanowac innych bo nikt nie rodzi sie sprzątaczką a 99,9% z nas ma obie raczki tak samo zdolne do poukładania przedmiotów na miejsce jak i te mamy! a nawiazujac do pewnego komentarza ,też czasami wydaje mi sie że mieszkam katem u mojego dziecka.
Ja mam straszny problem z utrzymaniem porządku. Brakuje mi jakiegoś poukładania, a szczególnie, jak coś gotuję w kuchni. Jest smacznie, ale i potem jest wiele do sprzątania ;p
POST DLA MNIE. Bałagan jakoś mnie lubi. Może czasu kupić odkurzacz, będzie szybciej niż latanie ze ścierką ;) Ostatnia rada bardzo trafna. Lubię mieć ładnie, tylko te okruchy mają swoja wizję.
genialny, bardzo przyjemnie napisany tekst! Dziękuję, czuję się zainspirowana (’:
Bardzo dobry tekst o tym by przestać bałaganić. Podobną metodologię swego czasu przyjąłem dla „trochę istotniejszej rzeczy niż porządki w domu” (żart), a mianowicie dla skrzynki mailowej oraz podręcznych folderów. Zwłaszcza zasada 15 minut (zazwyczaj jest to krócej) porządkowania maili do konkretnych folderów oraz samych plików, robi to robotę. Pozdrawiam.
PS (Fotel lub krzesło służy za magazyn dla ubrań :))