Chyba zaczynamy się powoli wygrzebywać z dołka udawanej na potrzeby Internetu perfekcji. I bardzo mnie to cieszy.
Coraz częściej widzę posty o tym, że coś się komuś nie udało. Albo nawalił. Albo czegoś się wystraszył.
I choć zdarza się okazjonalne “powinnaś się wstydzić i siedzieć cicho”, to tendencja jest taka, że kiedy się otworzymy i przyznamy do mniejszej czy większej wtopy, pokażemy od ludzkiej strony, odsłonimy miękkie podbrzusze, otrzymujemy wsparcie. A ludzie lubią nas bardziej.
Wiecie dlaczego to działa? Bo w tym właśnie od zawsze leży siła Internetu. I wszystkich innych relacji.
Kiedy powstawały pierwsze szafiarskie blogi, stały się powiewem świeżości wśród oderwanych od rzeczywistości magazynów, które proponowały zestawienie sukienki za 5000 zł z kapeluszem za 1200.
Ubrania nagle można było oglądać na zupełnie normalnych zdjęciach „dziewczyn z sąsiedztwa”, które nie były perfekcyjnie wygładzonymi modelkami, ale śmiertelniczkami, z którymi odbiorcy bez problemu mogli się utożsamić.
A potem blogi zaczęły stawać się coraz bardziej „pro”. Standardem zaczęły być zdjęcia robione lustrzanką, w atrakcyjnych lokalizacjach, coraz bardziej przypominające te z magazynów. Nagle głupio było wrzucić nieobrobione zdjęcia, bo odstawały od reszty. Bez podciągniętego kontrastu i wymazanych niesfornych kosmyków człowiek wydawał się jakiś taki… zwykły.
Ale jak to się stało, że podczas gdy powstają lepsze niż kiedykolwiek zdjęcia, makijaże nie odstępują tym robionym na potrzeby profesjonalnych sesji, a utwardzone lampą paznokcie nigdy nie odpryskują to… jakoś mało komu chce się zaglądać na blogi szafiarskie?
Oczywiście to nie jedyny powód, dla którego blogi modowe straciły na znaczeniu. Zawsze opierały się głównie na zdjęciach, więc ich funkcję trochę przejął teraz Instagram. Ale będę się upierać, że w którymś momencie po prostu nam się znudziło oglądanie kolejnej perfekcyjnie dobranej stylizacji na tle perfekcyjnie błękitnego nieba.
W siłę rósł za to Youtube, który daje dużo mniejsze pole do wygładzania rzeczywistości. I Snapchat. I Instagram Stories.
I nagle okazało się, że zatoczyliśmy koło. Krótki filmik nagrany przez rozczochraną nastolatkę, siedzącą po turecku na łóżku w swoim pokoju, może mieć dużo większą siłę niż wymuskany i wygładzony do perfekcji post na blogu, który może i wygląda estetycznie, ale trudno nam się z nim utożsamić, więc komunikat spływa po nas jak po kaczce.
Lubimy nieperfekcyjnych bohaterów, ludzi z rysą, dobrych w jednych dziedzinach, ale beznadziejnych w innych. Gdyby serialowy Sherlock był doskonale wychowanym dżentelmentem, pewnie nie śledzilibyśmy jego przygód z aż tak zapartym tchem. Rozważna i doskonale ułożona Ania z Zielonego Wzgórza byłaby po prostu nudna.
Jeśli w historii nie pojawiają się żadne trudności, bohaterowie nie mają problemów do pokonania, konfliktów do rozwiązania czy słabości, z którymi muszą się zmierzyć, to nie chce nam się jej śledzić.
To nie musi nawet dotyczyć jakichś wielkich porażek. Widzę po swoim Instagram Stories, że entuzjazm wzbudzają nawet drobne sprawy – pokazanie się bez makijażu albo z chrupkami orzechowymi zamiast szejka z superfoodsów. Po prostu prezentowanie szerszego obrazu niż tylko lukrowana posypka.
Jakiś czas temu Jenna Kutcher, amerykańska fotografka i królowa Instagrama, zrobiła w swoim podcaście ćwiczenie. Zadaniem słuchacza było wypisanie kilku osób, które kojarzymy wyłącznie z ich internetowej działalności i wypisanie o nich kilku faktów.
Wypisałam Nirrimi Hakanson, która robi piękne zdjęcia ze spektakularną Australią w tle i pisze bloga, na którym nie boi się poruszać trudnych tematów. Ani tych najtrudniejszych, jak samobójstwo jej brata.
Był też mniejszy kaliber. Pomyślałam o mojej ulubionej Alexandrze Frazen, pisarce i blogerce, która farbuje włosy na niebiesko i uwielbia je układać i ma chłopaka, którego prosto z mostu zagadnęła na portalu randkowym.
A w końcu i o samej Jennie, która co rusz podkreśla, że jej ulubiony strój to dres, a wymarzony piątkowy wieczór to ten spędzony na wylegiwaniu się na kanapie i oglądaniu seriali.
To mniejsze i większe sprawy, ale łączy je jedno – nie są specjalnie glamour. Zwykle staramy się o nich nie mówić, bo przecież nie ma się czym chwalić, zwłaszcza że życie całej reszty wydaje się być absolutnie perfekcyjne i jak wyciągnięte ze scenariusza komedii romantycznej – przynajmniej na Instagramie.
A właśnie to one mogą okazać się naszą największą siłą, niezależnie od tego, czy naszym celem jest dotarcie z naszą twórczością do podobnie myślących osób, znalezienie swojej społeczności czy… sprzedaż naszych usług i produktów.
Bo taka faktycznie autentyczna komunikacja jest też świetnym narzędziem marketingowym. W kursie “Jak założyć własną markę odzieżową” usilnie namawiam moich kursantów, żeby dali się poznać klientom. Pokazywali się jako żywy człowiek stojący za marką, który nie tylko prezentuje produkty i dzieli się sukcesami, ale też pisze o swoich wątpliwościach, lękach czy o ciemniejszych stronach bycia swoim własnym szefem.
Czynnik ludzki to ogromna przewaga małych biznesów. Dobrze wykorzystany staje się naprawdę potężny i daje niezwykłe efekty – jak na przykład u dziewczyn z Ministerstwa Dobrego Mydła.
Przed podzieleniem się jakimś nielukrowanym faktem na swój temat, niezależnie od jego kalibru, warto się zastanowić nad naszą intencją. Świetnie pisze o tym Alexandra Franzen, przeczytajcie. Przydaje się też odrobina taktu i zdrowego rozsądku.
Ale jak już się zastanowimy, dojdziemy do wniosku że kieruje nami nie chęć wylania brudów, ale opowiedzenia jakiejś prawdziwej historii, i zbierzemy się w sobie, to zwykle okazuje się, że było warto.
A lukrowana rzeczywistość, która do tej pory wydawała się jedynym słusznym wyborem, zaczyna nam ciążyć. Bo bez udawania ideału funkcjonuje się po prostu łatwiej i na pewno lepiej by się nam żyło, gdybyśmy wszyscy strząsnęli z siebie trochę posypki. No i nie trzeba wtedy pamiętać, w jakich dziedzinach się udawało chojraka – to bardzo upraszcza codzienne funkcjonowanie.
Ciekawa jestem, co Wy o tym myślicie. Czy zdarzyło się Wam, że przemówiła do Was jakaś zaskakująco szczera opowieść? A może to Wy kiedyś byliście tą osobą, która odważyła się pokazać od nieidealnej strony? Dajcie znać, myślę że to ważna dyskusja.
68 thoughts on “Autentyczna komunikacja, czyli dlaczego warto wyjrzeć spod lukru”
Idealny świat pięknie wygląda tylko na zdjęciach. Nawet na Instagramie wolę oglądać zdjęcia bez retuszu, takie zwyczajne. Sto razy wolę czytać prawdziwe relacje z radościami i kłopotami, niezależnie czy jest to przepis na ciasto czy relacja z wycieczki.
Realny świat nigdy nie będzie idealnie piękny i dobry, bo takie jest życie, ważne żeby z porażek wyciągać wnioski.
Zapraszam was na mój nieidelany blog i będę wdzięczna za wszystkie komentarze i te z konstruktywną krytyką też.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie.
Ela
Zajrzałam i faktycznie blogujesz tak „po staremu” :) Postaram się zaglądać.
Co do tematu: Sama uwielbiałam te stare szafiarskie blogi, ale straciłam do niech serce, gdy stały się jedną wielką reklamą i zaczęły szybować na wyżyny profesjonalizmu i idealności.
Właśnie, zauważyłam po sobie choćby, że przestaję zaglądać na te blogi szafiarskie, które stały się zbyt „polukrowane”…
Bardzo mi się podobna ten kierunek, o którym piszesz. Sama staram się wprowadzić to na mój biznesowy instragramowy profil, na razie wychodzi koślawo (bo to początki), ale wiem, że jak już się poduczę, to będzie OK. Sama najbardziej lubię te blogi, które pokazują normalne, nielukrowane życie (choć na te lukrowane też zaglądam :)). Ale faktycznie te nielukrowane są mi bliższe i myślę o nich cieplej.
A propos Ministerstwa Dobrego Mydła – odezwałam się do nich jakiś czas temu z ofertą biznesową i otrzymałam tak przemiłego maila, że do tej pory jak go wspominam to robi mi się miło, mimo że był odmowny ;P
Myślę, że jesteś idealną osobą do zabrania głosu w tej dyskusji, bo w lukrowano-marmurkowej rzeczywistości polskich blogów o życiu stanowisz przyjemną odmianę z Chrupkiem i z „no-makeup” filmikami i z transparentnością.
Ja lubię właśnie takie treści, bo w dni, w które nie wachluję się liściami monstery i nie rozkładam obowiązkowo okrągłego ręczniczka na plaży, czuję, że moi ulubieni twórcy też akurat muszą umyć naczynia czy wyprowadzić psa, niekoniecznie do Central Parku. Bardzo się cieszę, że na YT coraz rzadziej tutoriale makijażowe zaczynają się od „nałożyłam już podkład i korektor”, a filtry na Insta Stories są nieco „off”.
Autentyczna komunikacja to coś, czego bałam się bardzo długo, raczej uciekając w teksty opiniujące, bo takie nie wymagają ode mnie zbyt dużego „wystawienia się” z samym sobą. Pisałam głównie o polskim kinie, wiec mogłam sobie tworzyć ironiczne treści i kontrolować dystans. Ludzie, których obserwuję online (w tym Ty!), przekonali mnie, że wystawienie się z całym dobrodziejstwem przywar i zalet jest zupełnie w porządku. I to zrobiłam, całkiem niedawno.
Jestem tego samego zdania, że powoli (a może już nie tak powoli) męczy nas wszechogarniający perfekcjonizm. Na Instagramie wciąż pojawiają się te same, wymuskane zdjęcia, flat lay’e, wszystko równo ułożone, wypindrzone, wyreżyserowane. Nie jestem lepsza – sama swojego czasu lansowałam takie fotki i przyznaję się do tego bez bicia. Apogeum w moim przypadku miało miejsce w 2015 roku, ale od tego czasu wszystko się zmieniło. Przede wszystkim ja się zmieniłam, świadomość samej siebie, swoich zalet i wad. Jestem inną osobą, ale nadal nie jestem „skończona”. I czuję, że zmieniam się dalej. Pewnie nigdy nie przestanę, ale to, jak zmieniam się teraz, wydaje mi się szalenie istotne i myślę, że może być jedną z ważniejszych przemian w moim życiu.
I widzę to, co sie dzieje u mnie i u innych. Męczy nas wyidealizowana rzeczywistość lansowana w sieci. Szafiarki przestały być szafiarkami i są celebrytkami i ja osobiście porzuciłam ich profile, bo byłam nimi zmęczona. Myślę, że nie tylko ja tak uczyniłam.
Coraz częściej łapię się na tym, że szukam tej szczerości w sieci. I nadal mogę się łapać na tanie chwyty i ckliwe historie, ale wydaje mi się, że coraz sprawniej odróżniam pozę od szczerości właśnie. I zawsze z taką osobą (twórcą/vlogerem/blogerem itd.) zostaję na dłużej. Tę przemianę obserwuję też w fotografii. Odkąd zapisałam się do grupy na Facebooku „Street dogs of Poland”, totalnie zmieniło się moje podejście do zdjęć. Owszem, czasem cyknę jakiegoś flatlay’a, ale zdecydowanie chętniej robię zdjęcia, które łapią moment. Nie reżyseruję już ujęć tak, jak kiedyś i nie szukam takich u innych. Wolę złapaną w kadrze unikalną chwilę, grę cieni, świateł i ludzi, którzy totalnie nie wiedzą, że akurat robię im zdjęcie. To jest dopiero siła!
A jeśli pytasz o taki przejaw szczerości u mnie – chyba zaczęło się od tekstu sprzed ponad roku. http://www.pineap.pl/2016/05/samoakceptacja/
To chyba pierwszy (albo jeden z pierwszych) tak szczerych wpisów. Pamiętam dokładnie, jak lekko mi się go pisało, po prostu napisałam to, co czułam. I z ostatnią kropką poczułam się w jakiś sposób… uwolniona. To również jeden z najbardziej poczytnych tekstów i wiem, że właśnie w tej szczerości tkwi jego siła.
Trochę się rozpisałam, sorry :) To też tak szczerze wszystko ze mnie wyszło :)
Pozdrowienia
Hania
Haha, gdy teraz czytam swój komentarz (nie zrobiłam tego przed publikacją), to stwierdzam, że trochę popłynęłam w pierwszym akapicie. :D No ale tak jak napisałam na koniec – po prostu jakoś to ze mnie tak wyszło w tym momencie :))
Pozdrowienia!
Hej,
mam własną markę (biżuteryjną) i pokazałam się fanom i klientom od tej niedoskonałej strony. To było fajne. Było, bo w pewnym momencie pokazywanie firmy od zaplecza i pracy stało się trochę męczące i takie 'reality-show’, a tu jednak trzeba się zająć pracą i zamówieniami. Trochę z tym przystopowałam, i znalazłam swój złoty środek. Masz rację, żeby ukazać ludzką twarz, kto stoi za marką, pokazać zespół, wspomnieć też o pani, która nam robi kanapki i dba o kontakt z kurierami. To też pomaga w pracy w zespole. Ale trzeba gdzieś postawić granicę, zachować zdrowy umiar. Pozdrawiam ciepło!
Mam wrażenie, że w dobie życia online coraz częściej szukamy żywego człowieka z krwi i kości, bo za nim po prostu tęsknimy. Tęsknimy za byciem zwykłym, w kapciach z budki na targowisku i miską popcornu, do której nie powinniśmy się przyznawać. Autentyczność to wielki skarb, odwaga bycia sobą.
Ja ciągle uczę się fotografii i mimo że korcą mnie piękne zdjęcia to zawsze szukam kompromisu między autentycznością a estetyką. Nie jest łatwo :)
ściskam słonecznie znad morza :)
„Odwaga bycia sobą” bardzo podoba mi się to określenie. Aż mnie zatkało, bo właśnie jestem na życia zakręcie i tych słów mi brakowało. Wszyscy są dziś jacyś na siłę fajni…., tzn nie tylko chodzi o ubiur czy fryzure, ale o zachowanie, gestykucacja, dobór słów, nawet mimika twarzy na przejsciu dla pieszych jakaś wyuczona-.. Czy ktokolwiek wie o co mi chodzi, czy tylko ja to widzę ?
Dzięki, Asiu, jak zwykle w punkt! Lubię estetykę, piękne zdjęcia i inspirujące wpisy, ale zawsze wybieram treści, które są w moim odczuciu autentyczne. A juz nic nie sprawia mi takiej uciechy jak oglądanie wpadek i bloopersów, którymi coraz częściej dzielą się „socialmedialni” :D Np. maxineczka raz na jakiś czas zamieszcza na swoim kanale krótki filmik, który pokazuje, jak plącze jej się jezyk, albo kot skacze po głowie – uwielbiam :)))
Dzięki za ten post, i dzięki bardzo za mejla, którego dostałam od ciebie jakiś czas temu w odpowiedzi na mój peon na twój temat :D – it made my day :)))
Ostatnio uczę się dzielenia moimi słabościami i trudnymi doświadczeniami, zarówno z przyjaciółmi i znajomymi, jak i czytelnikami bloga. Dla wielu miejsce, w którym obecnie przebywam, jest synonimem raju. Nie za często ludzie wnikają w to, jak mi tu jest naprawdę, z jakimi trudnościami się zmagam, co mnie męczy, frustruje, wkurza, z czym nie jestem w stanie sobie poradzić. Ostatnio postanowiłam przełamać się i pisać o tej innej, ciemniejszej stronie moich badań terenowych. O tym, że poza pięknymi momentami, spotykają mnie również niefajne doświadczenia (np. rasizm i dyskryminacja ze względu na kolor skóry). O tym, że nie jest idealnie. Cieszę się, że się otworzyłam, bo wiele osób dało mi swoje wsparcie i podzieliło się swoimi trudnościami z życia za granicą. Przyznawanie się do słabości i mówienie o problemach nie jest łatwe, ale jest bardzo potrzebne, tym bardziej dzięki Joasiu za ten tekst!
To będzie może trochę nie do końca w temacie posta, ale ostatnio bardzo poruszyły mnie te dwie opowieści https://www.youtube.com/watch?v=QzPbY9ufnQY i https://www.youtube.com/watch?v=H_8y0WLm78U
Doskonale pokazuje, jak bardzo „odczłowieczamy” ludzi pokazywanych w mediach. Czy ktoś miałby odwagę podejść na ulicy do osoby ewidentnie chorej i powiedzieć „Lepiej, żebyś się zabiła, bo jesteś tak brzydka”? Raczej nie. A tymczasem tysiące osób takie komentarze publikuje. Nie rozumiem i chyba nigdy nie zrozumiem, jak okrutnym trzeba być, żeby posunąć się do czegoś takiego. Jeśli zaś chodzi o Monicę Lewinsky, to w moim przekonaniu ona dla większości ludzi funkcjonowała od zawsze właśnie jako „ta kobieta od skandalu”. Mało kto chyba się zastanawiał, jak musiała się czuć osoba, której najintymniejsze myśli i słowa stały się nagle przedmiotem publicznej dyskusji.
Na koniec coś może bardziej na temat – jakiś czas temu zauroczył mnie instagramowy profil Chessie King, szczerze polecam. Jest tak urocza i autentyczna, że nie sposób się nie uśmiechnąć oglądając jej zdjęcia czy stories. :)
Podoba mi się, że Twoje posty dają do myślenia i powodują, że przestajesz czuć , że nie nadążasz za tym całym strumieniem informacji. Przekonujesz, że nie warto żyć w tym wyścigu. Mam wrażenie, że dziś wiele osób próbuje się prześcignąć w „byciu idealnym”. Mieszkanie w idealnie urządzonym domu, idealna garderoba, piękne zdjęcia, a to jest przecież tylko mały fragment życia, w którym powinniśmy dostrzegać ważniejsze rzeczy. Nie ma nic złego w dobrym ubieraniu się i mieszkaniu, ale odnoszę wrażenie, że celem jest bycie idealnym. A to jest przecież niemożliwe, nie ma ideałów. Poza tym nawet osiągnięcie „ideału” nie sprawi , że będziemy szczęśliwi. Dobrze jest mieć dystans taki jak Ty masz:) Czytam regularnie bloga, podoba mi się, że cały czas rozwijasz swoje pasje i obierasz różne kierunki. Pozdrawiam serdecznie.
Mnie ostatnio bardzo poruszył tekst dziewczyny z Krakowa, którą tylko kojarzę, ale nigdy osobiście nie poznałam. Napisała o tym dlaczego rzuca ciekawą pracę w bardzo fajnej firmie bez żadnych planów na to co dalej. Było dużo o reakcjach otoczenia i tym co jej pomaga. Bardzo szczere i czuć, że z serducha! Pod koniec miałam wrażenie, że ją znam! :D
https://medium.com/@katiryniak/i-quit-the-company-i-love-7a47151f7369
Super to ujęłaś! Właśnie dlatego,co jakiś czas, przestaję śledzić pewne konta na Instagramie – jest zbyt idealnie, zbyt lukrowo (nie wspominając już o nadmiernym lokowaniu produktu). Faktem jest jednak to, że ludzie ten lukier lubią, co świadczy o tym, że te profile mają tysiące obserwatorów, kiedy autentyczne konta, z bałaganem w tle, są niezauważone. Tu może pojawić się pytanie, do jakiej wersji świata zmierzamy? Tak, jak napisałaś, kiedyś szafirki były dziewczynami z sąsiedztwa, lubiłam do nich zajrzeć, dzisiaj wszystkie wyglądają jednakowo w jednokowo idealnych miejscach. Dobrze, że to poruszyłaś. Ja bardzo lubię pokazywać i opisywać moje nieidealne macierzyństwo, to jest chyba dość kontrowersyjne, bo mamie nie przystoi mówić ale o swoim dziecku, o zmęczeniu.
Pozdrawiam,
Karolina
P.S. miało byc 'źle’,ale w idealnym świecie smartfon wie lepiej ?
Hmm, z youtubem chyba też trochę tak jest jak z blogami. W sensie jak ktoś nie nagrywa super filmików, w super oświetleniu i super montuje to raczej będzie mu ciężko.natomiast faktycznie chyba trochę trudniej ukryć taką całkowitą prawdę. I tak jest dużo lukru, zależy na jaki kanał trafisz. Mi to od zawsze przeszkadzalo niestety, dlatego od jakiegoś czasu czytuję też blogi tzw. Przeze mnie zwykłymi, w sensie bez własnej domeny, miliona wyświetleń czy współprac z markami. Po prostu czuję dużo większą autentyczność i chyba przez to, że odbiorców często nie ma tak dużo to chyba można przeczytać bardziej szczere opinie na różne tematy.
Ogólnie wydaje mi się to tematem rzeką. Dodatkowo zauważyłam, że od kiedy śledzę blogi popularne i niepopularne od wtedy mam wrażenie, że wszyscy kupują w tych samych sklepach, podobają im się te same gadżety, jedzą tylko takie samo „zdrowe jedzenie” itp. Może to tylko moje wrażenie…
Patrząc na bycie nieperfekcyjnym przez pryzmat popularności, mam wrażenie, że działa to tylko u ludzi, którzy mają już wypracowaną markę. Tylko wtedy jest ten efekt WOW, bo uważamy takie osoby za dzieci szczęścia, zazdrościmy im sukcesu, aż tu nagle okazuje się, że u nich też nie wszystko idzie po ich myśli i koniec końców też są ludźmi z problemami, takimi jakie mają zwykli śmiertelnicy. Natomiast osobom które dopiero zaczynają w blogo- lub instragramosferze trudno będzie się wybić bazując od początku na swojej nieperfekcyjności (chyba że robią to wyjątkowo dobrze). Większość ludzi wciąż woli obserwować ludzi, których postrzegają jako lepszych od siebie. Ktoś z gatunku „takich jak my” nie ma większych szans na zostanie prawdziwym idolem dla mas.
Pamiętam że wstrząsnęło mną jak jedna z sióstr Pixiewoo opowiedziała w filmie na YT że choruje na sm, odsłoniła miękkie podbrzusze, ale w moich oczach urosła do rangi heroiny.
MS, a nie sm, oczywiście.
Przestałam przeglądać większość blogów modowych ze względu na to że nie pokazywały tego co mnie interesowało, pokazywały ubrania ale nie styl. Dla mnie, osoby która nie robi wymiany całej szafy co sezon pokazywanie co rusz świetnych stylizacji, ale zawsze złożonych z nowych niepokazywanych wcześniej elementów, nie było tym czego oczekiwałam. Lubię jak pokazywane są rzeczy po raz któryś w innym wydaniu, pokazuje to, że można wyglądać świetnie chodząc w ograniczonej ilości ubrań. Gdy w blogowaniu nie było tak dużych pieniędzy mam wrażenie wyglądało to inaczej (oczywiście możliwość zarabiania na blogach to super sprawa i dobrze że blogosfera sie w tą stronę rozwinęła).
A ja właśnie myślę, że to pieniądze w blogosferze zrobiły najgorszą robotę. Póki to nie był biznes – było autentycznie i szczerze. Przebijał się charakter, charyzma itp. Im na blogu jest więcej kasy tym mniej jest blogiem a coraz bardziej ulotką reklamową, chamskim wciskaniem ułudy pt. „sama to wszystko kupiłam, tak bardzo mi się to podoba i tak bardzo to polecam”. Najbardziej uderza mnie to u Kasi T., bo ona chyba ani razu otwarcie nie napisała, że post jest sponsorowany.
Blog to był kiedyś pamiętnik, jego siłą była niezależność.Kasa powoduje, że mamy sztuczny twór. Wolę już tradycyjną reklamę,przynajmniej nikt nie udaje co jest a co nie jest opłacone. Blog z reklamami to jakiś oksymoron, którego nie kupuję.
Obserwuję rówieśniczki, koleżanki ze studiów, znajome na instagramie i ich życie wydaje się usłane różami… Łączą pracę ze studiami, gotują piękne (bo czy smaczne trudno stwierdzić) dania, podróżują przez wielkie P (nie jakieś tam wyjazdy nad Polski Bałtyk) i przebiegną 5 km, bez kropli potu. Uważam się za osobę ambitną i pracowitą i przyznaję, że takie obrazy raz działają motywująco (ona może, to ja też!) a czasami, gdy coś układa się nie po mojej myśli są dołujące i frustrujące. Niby wiem, że to tylko wyodrębniony fragment rzeczywistości (?), ale i tak budzi we mnie niepewność. Też tak macie?
Też tak mamy!
Ja nie potrafię robić pięknych zdjęć. Mogę się namęczyć a i tak z wakacji będę miała 4 znośne, w miarę wykadrowane, w miarę oświetlone zdjęcia. Z tego względu, raz na jakiś czas dopada mnie depresja porównawcza tj. gdy porównam sobie swój IG i wszystkie IG świata (a co jak się dołować to na bogato ;-) ). Teraz potrafię się już uspokoić i sobie wytłumaczyć, że po prostu nie umiem robić fajnych fot, a moje życie jest ok.
A tak w ogóle, to ja wewnętrznie nie mam potrzeby robić wielu zdjęć itp. ot jakoś mi to wyskakuje przy tej depresji porównawczej, ale nic z tym nie robię fotograficznego.
mnie takie lukrowane obrazki szalenie demotywują. dlatego usunelam konto na insta i snapchata ;) na fcb zaglądam baaaaardzo rzadko
Lubię ładne, estetyczne zdjęcia. Sama staram się takie robić i ewentualnie publikować na Instagramie. Ale…są one, według mnie, naturalne, normalne, ludzkie, życiowe (bo co tu kombinować, kiedy większość zdjęć to mój kot, jakieś widoczki, czasem jedzenie itd..). Ale jest dokładnie tak, jak piszesz. Już od dawna przestałam śledzić i zaglądać na blogi modowe (jedynym, który odwiedzam regularnie jest blog Kasi Tusk), na inne zaglądam sporadycznie jeśli coś mi się wyjątkowo spodobało lub zaciekawiło. Zaczęło mnie irytować to, jak wszystko tam było idealne. To samo dzieje się na Insta, obserwuję kilka blogerek, vlogerek itd, ale coraz bardziej i coraz częściej jestem zmęczona tym wszystkim – idealne zdjęcia, idealne jasne białe zdjęcia!, idealne selfiki (nie kumam, jak robić aż tak idealne, ja zawsze wyglądam jak kartofel), piękne idealnie wysprzątane i poukładane wnętrza, piękne kompozycje jakichś gadżetów, ubrań, torebek…obojętnie, lokowanie produktów na co drugim zdjęciu, pominęłam coś? A i jest jeszcze jedno, co mnie, może nie irytuje, ale po prostu nie lubię – dodawanie miliona podobnych ujęć mieszkania, byle coś codziennie wrzucić (jeśli jest do tego jeszcze jakaś mądra treść, to ok), albo dodawanie przez kolejne miesiące lub po jakimś tam czasie kolejnych zdjęć/ujęć z wakacji, z wypadu itd… oczywiście nie zawsze jest to 'złe’ :) ale jakoś nie przemawia to do mnie. Traktuje Insta bardziej jako pamiętnik aktualnych wydarzeń (wrzucam np jakieś zdjęcie po godzinie lub kilku od samego wydarzenia), a nie robienie zdjęć zawczasu i publikowanie ich za tydzień….
Trochę sobie ponarzekałam, ale cóż taki temat :) Pomijając już temat Instagramu czy blogów, zgadzam się z tekstem. Jest to dość naturalne, że taka ludzka twarz kogoś z Internetu zrobi na nas wrażenie i osoba ta stanie nam się po prostu w jakiś sposób bliższa, po prostu bardziej ludzka :) Cieszę się, że szczerość i otwartość, pokazanie swoich słabości, trudności i problemów, nie jest już w takim stopniu pomijana i ludzie zaczynają to po prostu doceniać.
Pozdrawiam :)
Tekst o miękkim podbrzuszu i o tym, co w sobie lubisz , to jedne z moich ulubionych blogowych postów w CAŁYM INTERNECIE :D
Lukier zaczął mnie na tyle drażnić, że skasowałam konto na Instagramie. Motywy tej decyzji opisałam u siebie na blogu i to właśnie było takie otwarte powiedzenie „hej, jak mi było mi smutno, to przeglądałam IG, ale już tak nie robię, ty też możesz”. A na dzisiaj mam zaplanowane pisanie o tym, że mieszkam na Islandii i wszyscy się spodziewają, że eksploruję wyspę centymetr po centymetrze. Chcę opowiedzieć, jak dopadło mnie okropne fomo i przeraziłam się, że nie zobaczę wszystkiego. Na przekór temu od jakiegoś czasu najdalej zapuszczam się tam, gdzie mogę dojść piechotą, a zamiast oglądać widoczki staram się zrozumieć to, co mam pod nosem. I trochę mi głupio, bo z topowych atrakcji nie widziałam nawet połowy, ale za to mogłabym już otworzyć piekarnię z islandzkimi smakołykami, bo wypytuję o tradycyjne ciasta , piekę i podsuwam Islandczykom do spróbowania :D
Rozwlekłam się już trochę, więc podsumuję. Zarówno pisanie jak i czytanie o prawdziwym, odartym z lukru życiu jest dużą wartością, tego właśnie szukam w internecie i to chcę dawać. Cieszę się, że poruszyłaś ten temat!
Fantastyczny wpis! :)
Pamiętam rozmowę ze znajomą sprzed jakiegoś czasu, przeprowadziłam się do innego kraju, znalazłam pracę, przez chwilę było pięknie i bajkowo po czym… z dnia na dzień, bez żadnego uprzedzenia, uwagi, rady, feedbacku zostałam zwolniona.
Przeorało mnie to doszczętnie i dobiło, zwłaszcza, że sama przeprowadzka i rozstanie z bliskimi mi ludźmi było dla mnie bardzo ciężkie. Więc tak sobie rozmawiamy, trochę się jej żalę i nagle naszła mnie myśl, żeby to wszystko przez co przechodzę, to zwątpienie, dół, to jak sobie radzę i nie radzę opisać na blogu. Bo może kogoś też to kiedyś spotka i jak przeczyta co napisałam, to poczuje się że nie jest sam. Ona zaś odpowiedziała mi: „Nie pisz o tym, o tym się nie pisze, ludzie nie chcą tego czytać, ludzie nie chcą czytać o cudzych porażkach”.
Najpierw przyznałam jej rację i dałam sobie czas na ochłonięcie, a potem całą sobą poczulam, że jest inaczej i zrobiłam po swojemu, i przyznałam się publicznie do porażki. Feedback i wsparcie jakie dostałam od ludzi przerósł moje oczekiwania.
A potem popełniłam https://hydraulikaslow.pl/wcale-nie-jestem-beznadziejna/ i zobaczyłam, że są ludzie (moi znajomi, bo takie mam póki co zasięgi), którzy chcą czytać takie treści, chcą poczuć, że nie są sami ze swoimi problemami i wątpliwościami.
Ja zaś już wiem, że takie teksty chcę czytać i takie teksty chcę pisać :)
Dzięki za ten Twój, Asiu :)
I właśnie taki brak perfekcji staram się gdzieś na moją własną małą skalę szerzyć w social mediach. Pisząc o lękach, obawach, trudnościach, depresji i anoreksji z nastoletnich czasów. I sama sobie ciagle kładę do głowy, że te „idealne”, podróżujące, w zawsze świetnym outficie dziewczyny z instagrama też mają swoje strachy i problemy. Bo tak łatwo o tym zapomnieć, widząc jedynie jasną stronę ich życia, podczas gdy własne raz za razem daje kopniaki w tyłek.
Dokładnie, autentyczność jest wielką, wielką siłą. Zwłaszcza w czasie, gdy fikcja staje się tak prosta. I większość aktualnych trendów opiera się właśnie na tej tęsknocie za autentycznością. Ale wiesz co mnie uderzyło? Od kilku dni piszę posta na mój blog, na zupełnie inny temat, ale też związany z niedoskonałością, która prześwieca w Twoim tekście przez autentyczność. I podając bohaterów, których tak kochamy, a którym tak daleko do ideału (za to ich poniekąt kochamy!) w pierwszej kolejności wpisałam właśnie Anię z Zielonego Wzgórza. :) Niesamowite, że stała się taką ostoją autentyczności w dzisiejszym świecie. <3
Od 2013 prowadzę bloga o swoim życiu z depresją i zaburzeniami nastroju. Ale także np. o doświadczeniu poliamorii. Piszę kiedy jestem w stanie – od zrywu do zrywu. O sprawach niewesołych i nieprostych, które raczej kiepsko wychodzą na zdjęciach. (Fotki też zdarzało mi się wrzucać – krzywe i wiejące amatorszczyzną na kilometr. :) ) Przez te lata zgromadziło się wokół niego towarzystwo – jak to ujmują w starych książkach „doborowe, acz nieliczne.” Blog stał się dla mnie miejscem, gdzie mogę bezpiecznie upuścić nadmiar pary. Nie byłoby to możliwe, gdybym siliła się na jakieś piarowe wygibasy.
Ja stawiam na nieidealność. Prowadzę bloga o książkach i wstawiam tam zdjęcia książek, robione moją psującą się cyfrówką. Zauważyłam, że bliźni wstawiają fotografie ładniejsze, ale doszłam do wniosku, że liczy się autentyczność, że do mnie jako osoby ludzie zechcą zaglądać. A ja to moje nieidealne zdjęcie. Treść też musi być autentyczna.
Na blogi ubraniowe nie zaglądam, ale gdybym znalazła na to czas to wybierałąbym blogu zwyczajne. Bo chciałabym oglądać zwykłych ludzi.
takie nie-idealne miejsca w sieci są najlepsze! myslę, ze tym sposobem można skupic wokół siebie mądrych i wiernych czytelnikow ;-)
Post tak bardzo w punkt! Ja sama nie udzielam się w sieci, nie mam bloga itp. ale znam pewną fir-blogerkę. Jej zdjęcia na blogu, robione przez jej faceta, który zawodowo zajmuje się fotografią, to po prostu cud malina. Natomiast spotkanie face2face, w realu… to zupelnie inna, nie-wygładzona rzeczywistosc. +5kg, cienie pod oczami, niedosonala cera. Wg mnie takie nadmierne podrasowywanie zdjec to tez oszukiwanie czytelnikow. Ale z drugiej strony.. Może to wlasnie był trend, który ludzie chcieli ogladac. Oby teraz wszystko szlo w przeciwnym kierunku. Ciesze się, ze ktos o tym glosno mowi! ;-)
Jeśli chodzi o nielukrowane konta na instagramie – wczoraj odkryłam konto Kasi Nosowskiej. Powiem krótko: dla mnie mały szok, ale niesamowicie pozytywny i zabawny :D
Jeśli ktoś na co dzień żyje w glamour wnętrzach, miejscach to taki też będzie jego instagram i to tez będzie autentyczne. Gorzej, kiedy te „rozczochrane nastolatki” udają, że wszystko wokół nich jest idealne. Niestety mam wrażenie, że żyjemy w czasach, w których wartość przelicza się na lajki i ilość zdjęć z marmurowym tłem.
Ja nie boję się pisać o tym co mam w sercu, czego się boję i co myślę, ale też nie każdy chce to czytać. Błahe, idealne posty, czy zdjęcia niestety wciąż mają większą popularność.
Ważne żeby być szczerym. Czasami jednak, jeśli dotyczy to zdjęć, to lubię oglądać ładne zdjęcia z lekko podkolorowaną rzeczywistością. Wrzucanie zdjęć z pogniecionym prześcieradłem, czy brudnymi naczyniami, nie jest jednak wg. mnie fajne. Każdy wie, że zdjęcie zawsze przedstawia najlepsze ujęcie, zawsze tak było, nawet przed instagramem czy photoshopem. Nic w tym dziwnego. Warto tylko uważać na zdjęcia ciała które są retuszowane, bo daje to mylny sygnał dla osób które się odchudzają i dążą do perfekcji. Jeśli ładne zdjęcie jest nieszkodliwe to nie widzę powodu żeby je ukrywać.
Super post, Asiu! Ja sama widzę, że odkąd przestałam się babrać w bańce idealnego świata i wymagać od siebie we wszystkim wyłącznie perfekcji – nie dość, że mi się ze sobą lepiej żyje, to i inni chętniej się dzielą ze mną prawdą. Doceniają autentyczność, to, że nie udaję. Bo już nie czuję, że muszę – i to jest najwspanialsze na świecie.
Przepraszam, że powiem tak bezobciachowo o sobie, ale tak się składa, że właśnie wszystko zaczynam od nowa. I to zaczynam od wstydu, poczucia porażki i zwątpienia, z którymi przyszło się zmierzyć po 10 latach od momentu, gdy dostałam piękną szansę, ale ona jakoś potoczyła się w przepaść. Kiedy o tym teraz pisałam, miałam wrażenie, że zdejmuję z siebie zbędną warstwę skóry, uchodzi nagromadzony przez lata lęk. Oczywiście nic się samo z siebie nie zmienia po takim głośnym wyliczeniu własnych porażek, ciągle trzeba siły i determinacji, by iść dalej. I mówić o tym. Nie zawsze jest tak, jak w filmach, gdzie w półtorej godziny trzeba zmieścić porażkę, zwątpienie, podniesienie z kolan i ostateczny triumf. Niestety z tych kolan można wstawać bardzo długo i wielokrotnie. A triumfu nie widać, bo przyszłości przewidzieć nie sposób.
Wydaje mi się, że takiej autentycznej komunikacji jest coraz więcej (albo po prostu internet, drugi mózg, podsuwa mi już z automatu wszystko co związane z porażką i żenadą). Sposób, w jaki pisze Nirrimi, sprawia, że czytając jej historie, czas na chwilę staje. Nie zaprzeczam, lubię też oglądać nogi pod palmami, koteczki i kawę w Paryżu, ale te obrazy szybko znikają. Dla mnie o wiele ciekawsze jest to, co pomiędzy tymi „instagramowymi” chwilami. Wolę zobaczyć wylaną kawę w Paryżu, bo to mi jest po prostu bliższe. Podoba mi się jak Ula z Adamant Wanderer otwarcie opowiada o gorszych momentach (inaczej wtedy zupełnie odbieram jej fotorelacje z podróży), czy Anita z bloga Aifowy pokazuje się bez makijażu i opisuje jakie to ma znaczenie i trafia tym w sedno (bo, umówmy się, samo wrzucanie fot z tagami #nomakeup czy #nofilter nie odkrywa nic nowego). Cieszę się, że w internecie jest miejsce na takie osoby i na takie dyskusje (już z samych komentarzy i historii pod tym postem dostałam dozę inspiracji). Niedawno odkryłam Świat Gosi i zwariowałam (a fala hejtu pod jej adresem pokazuje, że chyba jednak nie wszyscy pragną oglądać szczerość i niedoskonałość).
Wybacz, że nie na temat, ale teoretycznie wspominałaś o własnym biznesie w poście, a ja chciałam o pidżamach :) Śledzę Twój sklep od dłuższego czasu z nadzieją, że w końcu znajdę coś dla siebie, ale bardzo różnimy się stylem. Wszystko jest urocze i, jak sama piszesz, „dziewczyńskie”, ale czy planujesz wprowadzić może pidżamy dla niedziewczyńskich dziewczyn? Strasznie podobają mi się kroje pidżam z koszulami, ale nie przemawiają do mnie ani piórka, ani ptaszki ani kolor różowy. Już się przyczaiłam na białą koszulę, ale ta znowu ma złote guziki. Wiem, że to brzmi jak straszne czepialstwo, ale ja od paru lat trzymam się wyłącznie srebra, bo złoto bardzo do mnie nie przemawia i po prostu z zasady nic złotego nie kupuję.
Oglądałam cudowne czarne koszule nocne i kompleciki – może się skuszę, choć nie jestem typem koronkowym to jednak łatwiej byłoby się przekonać. Uwielbiam klasykę, ale mimo to ciężko jest mi coś znaleźć na lunaby :( Pozwolę sobie napomknąć, że bardzo liczę na kraciaste flanelowe pidżamy zimowe w stonowanych kolorach :D Te zeszłoroczne bardzo mnie kusiły, ale wiesz – wybrzydzam. Rozumiem też, że lunaby nie jest dla wszystkich i celujesz w konkretnych klientów, ale tak ciężko jest znaleźć ładne, dobrej jakości etyczne pidżamy…
To chyba mój pierwszy komentarz na Twoim blogu, aż mi głupio, że w nim marudzę. Bardzo jednak lubię tu być :)
Cześć,
Ja na przykład mieszkam z narzeczonym w domku na wsi, moje ulubione obuwie to niebieskie gumowce, nigdy nie potrafię dobrze się ubrać ani umalować. Uwielbiam spędzać czas na prostych rzeczach, jak kopanie ziemniaków, pieczenie drożdżowych bułeczek czy szyciu kolejnych ubrań.
Ani nie jestem ładna, ani nie robię zdjęcie w ciekawych lokalizacjach, ani nie mam ciuchów za grube tysiace. Ale jestem szczęśliwa. I to jest fajne.
Pozdrawiam i dziękuję za świetny wpis,
Kasia
I to zawsze był mój problem… W internecie, chcemy zaprezentować się od najlepszej, czyt. najładniejszej strony. Stąd te wszystkie poprawki, makijaże, obróbki. Kiedyś myślałam, że wszyscy tak robią, dlatego nie chciałam odstawać… Problem pojawił się w momencie, gdy bałam się, że moje posty będą czytane przez osoby, które mnie znają… które wiedzą, że część jest wykreowana, „nie moja”. Jak spojrzeć im w oczy? Dlatego porzuciłam na pewien czas blogowanie, bo choć lubiłam dzielić się swoimi przemyśleniami z innymi, to nie czułam się autentyczna. Potrzeba pisania zwyciężyła i pod nową nazwą, wróciłam. Przyrzekłam sobie jednak, że mam to być ja w 100%. Chcę pisać o czym chcę, wstawiać zdjęcia prawdziwe i rzeczywiste… Od zawsze zdjęcia pełnią dość istotną rolę w moim życiu. Dlatego namiętnie je wywołuję i często do nich wracam, ale głównie do tych na papierze, a nie w komputerze. Nie wyobrażam sobie, że miałabym oglądać swoje obrobione zdjęcia z wakacji czy ze spaceru w parku.
Mój blog dopiero kwitnie, ale wiem, że po poprzednich doświadczeniach, będzie taki jaki chcę by był. W innym przypadku, nie będzie przynosił mi radości, tylko przykry obowiązek….
Nie rozumiem, po co ludzie chcą być tak idealni? No i kolejne pytanie… skoro chcą tacy być, to dlaczego tylko w sieci, a nie w rzeczywistości?
Podzielam Twój punkt widzenia :)
Pozdrawiam
wygląda rewelacyjnie :D
Masz tak bardzo rację. Jednak wszyscy dążymy do wyidealizowania świata, który nas otacza. Nikt już nie chce pokazywać czegoś słabszego, gorszego. Teraz nie trzymanie poziomu jakości zdjęć/filmu sprawia, że blog/vlog nie zostanie zauważony. Gorsza jakość kojarzona jest z nieprofesjonalizmem. Zresztą… Wydaje mi się, że autentyczność w komunikacji jest ważniejsza poprzez treść, a jeśli okalają ją miłe dla oka widoki to i przekaz na tym zyskuje. W drugą stronę to jednak nie działa… Piękne ujęcia nie obronią się przy beznadziejnej treści.
Na moim blogu staram się mieć jak najlepsze zdjęcia, ale nie zawsze mi się to udaje. Myślę, że ta nutka nieprofesjonalizmu też jest potrzebna : )
Ja sie zgadzam, ale przyznam, ze ciezko jest sie tak odslaniac. Szczegolnie, gdy z wszystkich stron 'atakuja’ nas piekne zdjecia i idealne style zycia. Z tylu glowy zawsze pozostaje pytanie: a co sobie pomysla znajomi, jesli odslonie sie za bardzo.
Z drugiej jednak strony, dokladnie pamietam moment, w ktorym bardzo polubilam Twojego bloga. A stalo sie to wtedy, kiedy opowiedzialas historie o spalonym czajniku.
Dziekuje za ten wpis, daje duzo do myslenia :).
Masz w tym sporo racji…Sama prowadzę bloga i widząc te profesjonalne zdjęcia i ujęcia na innych wpadam w kompleksy…Mam wrażenie, że to wszystko albo jest oderwane od rzeczywistości, albo to ja nie idę z duchem czasu. Niedawno sama napisałam bardzo szczery wpis i o dziwo! moje dotychczas ciche czytelniczki zaczęły komentować, obudziły się z letargu. Mam wrażenie, że pękła bariera. Widzę, że zaczynamy być zmęczeni tym wymuskanym instagramowym światem. I dobrze! Bo to czysta fikcja!
Tak sobie myśle, ze to kolejny trend… Po latach glamouru będziemy tacy normalni, z krwi i kosci. To bylo do przewidzenia, ze blogerskie życie na pokaz, sponsorowane zreszta w większości przez reklamodawców, tez przeminie. Ten co wykorzystał ten czas mądrze, na naukę lub własny biznes, utrzyma sie na internetowej powierzchni. Jak patrzę czasem na te wymuskane blogi bez konkretnej treści, to przypominają mi sie te gwiazdy pop, ktore kochałam w młodości. Widzisz tych ludzi po dwudziestu latach i dostrzegasz jak sława, uroda i bogactwo przeminęły. To samo czeka niektóre blogerki modowe. Uważam, ze nie należy popadać w skrajności. Osobiście dopiero od niedawna korzystam z mediów społecznościowych, bardziej z potrzeby niż chęci podglądania. Co nie zmienia faktu, ze staram sie nie wkręcać w te ładne obrazki. Każdy z nas wie, ze życie to nie hollywoodzki film złożony tylko z ładnych kadrów. Jednak każdy kto ma potrzebę obcowania z pięknem i estetyka, znajdzie to nie tylko w galerii sztuki, ale i na Insragramie, moze tylko trochę głębiej ukryte…
Pozdrawiam Cie Asiu gorąco, obserwuje Twojego bloga od samego początku. Bardzo imponujesz mi swoją ambicja i osiągnięciami. Kibicuje Ci z całego serca i doceniam Twój głos rozsądku.
Ola
Podzielam Twoją opinię Aleksandro:) Wg mnie to trend. Tym razem na normalność –
(o zgrozo!). Oczywiście wiele zależy od samej historii, ale w tym „odkrywaniu się” widzę też kalkulację i wyrachowanie. Nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka, ale zdjęcie pod tytułem „Poranek” na blogu i tu…hipsterska podstawka pod kawę, najnowszy Vogue, pościel taka i taka, piżamka taka, opaska na oczy obok… No i niby to prześcieradło pogniecione, poducha gdzieś w kącie, ale wszystko razem takie 'fajowe’, jak z amerykańskiej komedii romantycznej z grubymi skarpetami na stopach i wiaderkiem lodów włącznie… Więc niby taki poranek, ale makijaż oczu jest, fryzura zapewne układana w pocie czoła i stylizowana na tę po przebudzeniu. Nie mogę patrzeć już na takie zdjęcia. Podobnie jak na zdjęcia upieczonego ciasta z pogniecioną ścierką, wyszczerbionym (vintage prosto z brokantu) widelcem i okruchami obok… Do tego fragmenty obierek z jabłek obowiązkowo i jakieś kwiatki. Polne najchętniej.
Czym innym jest opowiadanie prawdziwej historii po coś, z jakimś celem i przesłaniem, a czym innym próba pokazania bycia 'niedoskonałym’ (buahaha) poprzez pseudorzeczywiste zdjęcia z jednak misternie układanym kolażem produktów wielorakiej maści.
Polukrowany świat nie jest prawdziwy. Tyle, że świat chce być polukrowany. Stąd taka popularność celebrytów wszelkiej maści.
Czytanie Ciebie to przyjemność!
Od jakiegoś czasu nieustannie myślę o tym, co napisałaś! Ostatnio zastanawiałam się, czemu odkąd wyjechałam w podróż dookoła świata, moje zdjęcia na Instagramie zaczęły cieszyć się mniejszym powodzeniem (powoli jest lepiej). Po wielu rozmowach, dyskusjach, doszłam do wniosku, że ludzie po prostu nie lubią czytać o takich wspaniałych rzeczach, jak podróż, na którą wielu nie może sobie pozwolić. Kiedy napiszę, że się styraliśmy, jesteśmy totalnie zmęczeni i najchętniej wróciłabym do domu (co się zdarza), ilość komentarzy i serduszek wzrasta. Tak już jest, nie lubimy ludzi idealnych.
Fajny wpis!
Idealny świat, na idealnych zdjęciach z idealnymi kolorami, tłem. Ludzie kochają idealne rzeczy. Czasem jednaj, jak ze wszystkim następuje przesycenie, przeobrażamy się wtedy w osoby bardo wścibskie i z idealności pragniemy wydobyć chociaż mały kawałek czegoś, co zaburza harmonijna egzystencję. Dlatego tak bardzo interesują nas zdjęcia baz makijażu gwiazd, nieuczesane modelki przyłapane na ławce w parku, czy paląca papierosa idolkę nastolatek. Chcemy normalności, bo przecież to też są normalni ludzie, którzy jedzą, poją i tez potrzebują zjeść w maku, czy wypić tanie piwo.
Wydaje mi się, że mamy wręcz odwrót i mówienie o ciężkich, nawet traumatycznych rzeczach, bardzo dobrze się sprzedaje. Co widzą i blogerki, które doszły do wymuskanego poziomu pro…
Asiu, gdzie można zapisać się do newslettera, bo nie mogę znaleźć :( Chyba nawet było coś do pobrania, po zapisaniu się jeśli dobrze pamiętam :)
Ja jestem świeżakiem, jeżeli chodzi o blogowanie, ale nieraz czuję już przesyt… Czasem jestem tak sfrustrowana i chciałabym to rzucić. W związku z moim wykształceniem postanowiłam założyć blog będący w kategorii tak przez Was wszystkich kochanej – MODA. I teraz wiem, że jest to trudna ścieżka, bo właśnie nie chcę iść tą drogą, która idą wszystkie dziewczyny „kochające modę”… Masz rację Asiu, że brakuje chyba w tym wszystkim normalności. Pozdrawiam cieplutko. Jestem tutaj.
Zastanawiam się, dlaczego osoby prowadzące blogi, tak bardzo sugerują się modą. Najpierw modny był konsumpcjonizm i na blogach królowały „łupy” z wyprzedaży. Teraz modny jest slow fashion i wszyscy twierdzą, że zapragnęli prostego życia. Dlaczego nikt już nie chwali się zakupami z wyprzedaży? Nie wierzę, że nagle wszyscy przestali kupować na wyprzedażach. Po prostu, się nie chcą wypaść poza akceptowany standard. Podobnie może być z tym, co nazywasz lukrowaniem, idealizowaniem. Najpierw blogerki starały się przedstawić idealnie, teraz może zapanować moda na prostotę. Nie bardzo podoba mi się zdanie z dzisiejszego wpisu; „Bo taka faktycznie autentyczna komunikacja jest też świetnym narzędziem marketingowym.” Jeżeli staram się żyć w prawdzie i być sobą, to na pewno nie po to, aby odnieść jakieś korzyści marketingowe. W kontaktach z klientami warto być życzliwym, ale przede wszystkim profesjonalnym. Takie jest moje zdanie. Kończąc zaproponuję, może spróbujmy mniej myśleć o naszym wizerunku, osiągnięciach biznesowych, blogach, internecie itp., a bardziej starajmy się żyć w zgodzie z sobą samym. Lubić siebie i innych ludzi, ale nie przywiązywać zbyt dużej wagi do ich opinii.
A co rozumiesz przez profesjonalizm?
Profesjonalizm to dla mnie duża wiedza dotycząca wykonywanej pracy + doświadczenie, które pozwala tę wiedzę zastosować w praktyce. Ponadto są to cechy, które są ważne w każdym zawodzie: odpowiedzialność, uczciwość, poważne podchodzenie do swoich obowiązków, dbanie o dobro klientów. Może ktoś uzna to za naiwne, ale zdecydowanie wolę mniejsze zarobki, niż pracę w firmie, , która zarabia na nieuczciwym podejściu do klientów. Gdybym np. zajmowała się sprzedażą, to nie umiałabym polecać klientom towarów złej jakości, za sprzedaż których otrzymywałabym wyższą prowizję. Nie chciałabym, aby ktoś mnie potraktował przedmiotowo, więc sama też tego nie robię.
Żeby wyjaśnić, czy jest profesjonalizm w moim rozumieniu, podam przykład kompletnego braku profesjonalizmu. Byłam na prywatnej wizycie u dentystki, która leczyła mi 2 zęby kanałowo. Ponieważ po leczeniu ból utrzymywał się, wróciłam do niej i usłyszałam, że niestety, u niektórych pacjentów to się zdarza. Wynikało więc z tego, że wszystko zrobiła dobrze, a problem jest po mojej stronie. Ból nie mijał, więc poszłam do innego stomatologa. Zrobił zdjęcie rentgenowskie i okazało się, że poprzednia dentystka wywierciła mi dwa dodatkowe kanały w kościach (!). Zęby po kilku latach będą się nadawać tylko do usunięcia. Trudno o komentarz. Osoba profesjonalna nie pomyliłby się w ten sposób, a w przypadku stwierdzenia, że popełniła błąd nie ukrywałaby go, tylko zrobiła wszystko, że możliwie poprawić sytuację. Więc, wg mnie profesjonalizm to podstawa.
Brrr, coś okropnego! I doskonale rozumiem Twoje podejście, nawet duże pieniądze nie wynagradzają robienia czegoś wbrew swoim wartościom.
Zgadzam się w 100 procentach. To autentyczność i realizm sprawia, że ktoś wciąga się w daną historię. Uwielbiam osoby, które nie są glamour i pokazują jak to jest naprawdę. Jest to wsparcie dla normalnego człowieka, który ściga się z wymuskanymi ideałami.
Wiem z doświadczenia, że osoby, które robią coś może nie idealnie, ale z pasją mogą zajść naprawdę daleko. To sprawia, że każdy z nas ma takie same szanse na sukces – niezależnie od miejsca startu.
Autentyczność i rysa w idealnym obrazku to święta zasada każdej dobrej powieści. Sherlock Holmes to bardzo dobry przykład. Trudno uwierzyć w bohatera bez skazy. Określa się go nawet mianem „Mary Sue”. Taki bohater zawsze wygrywa i nigdy nie obrywa. Czy automatycznie potrafi odsunąć od siebie czytelnika :).
I chociaż uwielbiamy oglądać idealne zdjęcia na instagramie, to te prawdziwe zapadają nam w pamięci :)
Podpisuje się rękami i nogami. Blogi i instagramowe profile znudzą nam się, bo perfekcja jest nudna i przewidywalna. Czym może zaskoczyć nas taki profil. Strzeliłaś w dziesiątkę z tym co dzieje się w internecie. Na szczęście widać odwrotny trend i ludzie zaczynają żyć prawdziwym życiem, a nie pokazowym, jak ekspozycja Ikei, przefiltrowanym przez 4 filtry instagrama :)
Osobiście uważam, że mam świetne życie i nawet nie mam ochoty filtrować moich zdjeć kiedy wrzucam je do sieci. Jak można sprawić, żeby błękitne niebo wyglądało lepiej, kiedy idealne jest takie jakie widzimy teraz – bez filtrów.
Pozdrawiam.
Ja całe swoje życie wierzę, że dużo więcej można ugrać najbardziej żenującą prawdą niż najlepszym kłamstwem. Ludzie podskórnie wyczuwają, że są oszukiwani i reagują emocjonalnie zgodnie z tym. Jak ktoś się kreuje na ideał w internecie, to spotyka go dużo hejtu często nie dlatego, że ludzie to zawistne szuje, ale dlatego, że ludzie czują, że to jest ściema.
A teraz moja ulubiona historia o sile prawdy :)
Gdy studiowałam prawo, to były jeszcze takie trochę przedinternetowe czasy (tzn. internet był, ale nie w telefonie i wcale nie było takie oczywiste, że każdy ma dostęp do internetu w miejscu zamieszkania). Początkiem września wróciłam do Krakowa, żeby w spokoju przygotowywać się do egzaminu z postępowania cywilnego (ogrom materiału). Zrobiłam rzecz bardzo ryzykowną – nie poszłam na żaden termin w czerwcu ani na pierwszy we wrześniu, bo uznałam, że nie umiem wystarczająco i bez sensu iść, nie zdać i mieć kolejne 2 liczone do średniej. Całe swoje siły szykowałam na ostatni termin – 09.09. Wieczór przed egzaminem stwierdziłam, że idę się przejść po starym mieście i przy okazji wejdę do budynku, gdzie jest katedra postępowania cywilnego, żeby jeszcze raz się upewnić gdzie i o której godzinie jest egzamin. Podchodzę do gablotki, szukam kartki z terminami egzaminów i… nogi się pode mną uginają. Ostatni termin egzaminu – 08.09. 10 rano. Przegapiłam ostatni termin, bo… źle go zapisałam w kalendarzu. Będę powtarzać rok z własnej głupoty! Byłam załamana! Oczywiście od razu zaczęłam wypytywać wszystkie znajome osoby studiujące ze mną, co mam zrobić. I wszyscy odpowiadali – „leć do lekarza, załatwiaj zwolnienie. Ale ten profesor jest z takich niewybaczających, więc to musi być co najmniej zwolnienie, bo miałaś poważną operację. Na pewno masz jakiegoś znajomego lekarza, który Ci coś takiego wystawi!”. W pierwszym odruchu zaczęłam się zastanawiać, kto by mi coś takiego wypisał. A potem uświadomiłam sobie, że może i mi ktoś wystawi, ale ja nie dam rady tego zanieść i udawać, że to jest prawda. Poszłam więc następnego dnia rano do katedry i spytałam się, czy jest możliwość porozmawiania z profesorem. Okazało się, że jest, bo pan profesor będzie dzisiaj egzaminował ustnie wszystkich, którzy z jakiś powodów nie mogli przyjść na egzamin w terminie. Poprosiłam go o chwilę rozmowy, zgodził się. Powiedziałam, co zrobiłam. O głupim błędzie, o przygotowaniach do egzaminu. No i on zaczął bardzo nieprzyjemnie komentować, jak głupie i dziecinne było to, co zrobiłam. Więc ja, w przypływie rozpaczy, ze łzami w oczach i pewna, że już i tak nic z tego nie będzie, powiedziałam: „tam, przed pana gabinetem siedzą ludzie, którzy sobie pozałatwiali zwolnienia na jakieś wydumane choroby i nie wiadomo co jeszcze i tak samo pan, jak i jak wiemy, że to są fałszywe zwolnienia [to była bardzo powszechna praktyka na tych studiach]! I jak ja się wczoraj zorientowałam, co zrobiłam, to wszyscy mi mówili, żebym sobie załatwiła lewe zwolnienie. A ja wolałam przyjść do pana i się przyznać, jak strasznie głupio zrobiłam i że nie mam żadnego usprawiedliwienia na to!”. Pan profesor zamilkł i kazał mi poczekać. Wyszedł, za kilka minut wrócił i powiedział: „może pani podejść do egzaminu teraz, razem z pozostałymi osobami”. Była nas czwórka. Zadawał nam pytania na zmianę i co jakiś czas wywalał kolejną osobę, która nie zdała. W końcu zostaliśmy sami. Maglował mnie ponad godzinę. Siedziałam tam, odpowiadałam na pytania wcale nie z wiedzy, tylko cały czas mnie pytał, a co ja sądzę o tym albo o tamtym przepisie albo wyroku sądu. A ja siedziałam i myślałam: „gościu, czemu mnie jeszcze męczysz? To takie żenujące, już dopiąłeś swego, tak, nie jestem wystarczająco przygotowana! Ile czasu masz mi to zamiar jeszcze udowadniać?”. I nagle on mówi: „proszę indeks”. Podaję z ulgą, że to już koniec tego przedstawienia. On wpisuje ocenę i podaje mi z uśmiechem. A tam wielkie, tłuste 3. Nigdy żadna 5 na studiach nie ucieszyła mnie tak, jak ta 3. :)
Ufff!!! Szacun:)
Twój blog jest dla mnie niesamowitym natchnieniem! Pozdrawiam z Wrocławia!
Refleksje na temat życia … Dziękuję! Komentarze są również bardzo fascynujące :)