Jako że sezon ślubny trwa w najlepsze, dociera do mnie mnóstwo historii o ślubach i weselach – jedne ujmujące, inne raczej z tych budzących podniesienie brwi. Zaczęłam się zastanawiać, jak to wyglądało dawniej, zanim branża ślubna na dobre się u nas rozkręciła. A że akurat byłam z wizytą u babci, to postanowiłam ją wypytać o jej własny ślub i wesele, które odbyły się niemal 70 lat temu.
Bardzo się cieszę, że to zrobiłam i wszystko spisałam. Niektórych historii nikt u nas w rodzinie wcześniej nie słyszał. Mnie najbardziej zauroczyła ta o wyciąganiu nitek z garnituru. Ale po kolei! Zaczęłyśmy od przeglądania rodzinnego albumu.
To jest ślub cioci Wandy? I w którym to było roku?
To było przed wojną, miałam wtedy osiem lat, więc gdzieś w 1932-33 roku. Pamiętam, że niosłam jej welon. Wtedy była taka moda, że welony szyło się z tego samego materiału, co suknie. Ciocia miała cały jedwabny, z krepdeszyny – taki cieniutki materiał, ale gęsty.
ciocia Wanda, czyli jedna z pięciu sióstr mamy mojej babci
Takie lejące się, przylegające gładko do głowy? Ta moda chyba wraca, bo ostatnio coraz więcej dziewczyn w takich widzę. A zdjęcie chyba robione u fotografa?
Wtedy robiło się tylko u fotografa. Zamawiało się godzinę i po ślubie jechało się prosto na zdjęcia. A potem już na przyjęcie weselne. Oni mieli w domu, tylko kuchnię wypożyczyli od sąsiadki, żeby nie było czuć zapachów.
Zdjęcia w studiu też wrócą, jestem pewna! A suknia była uszyta czy kupiona?
Uszyta! Ciocia Lodzia jej szyła, bo była krawcową. Wtedy się suknie szyło, przynajmniej u nas – może w Warszawie były jakieś sklepy, ale u nas każdy szył. Później często się je przerabiało.
Czyli Twoja suknia też była uszyta?
Tak, też ciocia Lodzia ją uszyła. Pamiętam, że welonu używałam później do przykrywania wózka, żeby Twojej mamie i wujkowi na spacerach nie przeszkadzały owady.
Ale Wasze zdjęcia nie są chyba od fotografa?
Nie, robił je Dzidek, ten kuzyn, który mieszkał przy granicy z Ukrainą. Mało na nich widać, bo trzymałam album na piecu – zorientowałam się w końcu, że im to nie służy, ale było już za późno.*
*po powrocie do domu odkryłam, że wisi u nas nad kominkiem ślubne zdjęcie babci i dziadka, od fotografa, więc jednak wizyta w studiu też była
W którym roku braliście ślub?
W 1950 r. Poznaliśmy się dwa lata wcześniej, na weselu u Bisi, mojej koleżanki, a dziadka kuzynki. Miałam iść na to wesele z innym chłopakiem, tym od tapczanu, ale powiedziałam Bisi, że nie chcę z nim przychodzić, bo mi się nie podoba. Byłam jej druhną, a dziadek drużbą, więc nas sparowali.
Moment, moment, od tapczanu?
Tak, jak wyprowadziła się od nas ciocia Lodzia, to chciałam sobie kupić tapczan – żeby koleżanki miały gdzie usiąść, jak do mnie przychodziły. No i w sklepie meblowym w Chorzowie był kierownik, któremu się spodobałam. Wymyśliłam sobie bordowe obicie, bo takie wtedy było modne, i on tak długo dzwonił i jeździł, aż ten tapczan dla mnie znalazł.
Powiedział pracownikom, że to dla narzeczonej, więc wnieśli go tu aż do mieszkania, nadskakiwali, nawet wszystko skręcili – mój tata nic nie musiał robić!
Ale mnie się nie podobał – nie chciał ani na spacer iść, ani do kina, tylko po kawiarniach by chodził. Kiedyś mnie zabrał do takiej bardzo eleganckiej w Katowicach, z obrotowymi drzwiami. Nigdy wcześniej takich nie widziałam i cały czas myślałam tylko o tym, jak ja stamtąd wyjdę. Tak się zdenerwowałam, że nawet tego wykwintnego ciastka nie mogłam zjeść. A potem żałowałam, bo przecież takich nie było! No i po tym weselu już mu powiedziałam, że poznałam kogoś innego. Tygodniami do mnie potem wydzwaniał do pracy.
To wróćmy do tego parowania. Czyli drużbowie i druhny na weselach byli dobierani w pary?
Raczej tak. Oczywiście, zdarzało się, że ktoś bawił się z kimś zupełnie innym, ale było przyjęte, że drużba o druhnę dba, podaje jej napoje, odprowadza do domu. No i ponieważ będzie się ze sobą dużo czasu spędzało na tym weselu, to dobrze jest się wcześniej poznać. My poszliśmy wcześniej do kina, nie bardzo mi się podobało, ale już na weselu się przekonałam – i zaczęliśmy się spotykać.
A dwa lata później wzięliście ślub.
Nawet mniej niż dwa lata. Najpierw braliśmy ślub cywilny – nawet nie pamiętałam później kiedy, dopiero przy załatwianiu jakichś dokumentów się dowiedziałam, że 15 października. To nie było żadne wydarzenie, nie było nawet naszych rodziców, tylko świadkowie – ale ta koleżanka, która miała być świadkiem, zapomniała dowodu, i była jakaś pani z urzędu. Ubrana poszłam tak, jak do pracy, bo to było w tygodniu.
To dlatego, że ciocia Schola miała trzy pokoje, a było ich tylko troje ludzi, więc chcieli jej dokwaterować rodzinę górniczą, bo miała za duży metraż. Ale okazało się, że można to załatwić tak, żeby było to jakieś małżeństwo z rodziny – no to wzięliśmy szybko ten ślub.
Były jakieś oficjalne zaręczyny?
Dziadka zaraz po wojnie wzięli do wojska, potem poszedł do szkoły górniczej, bo chciał mieć jakiś zawód. Więc nie było go stać nawet na pierścionek. Od rodziców też nie chciał brać, bo po wojnie każdy był wyniszczony.
Więc przyszedł z rodzicami i ciocią Krysią do moich rodziców jakoś jesienią i porozmawiali o ślubie, ale nie było pierścionka ani padania na kolano. Dziadek coś tam powiedział, ale strasznie to przeżywał że musi się oświadczyć. No i kwiaty przyniósł.
Pierścionek dostałam dopiero kilka dobrych lat po ślubie, jak dziadek dostał premię w pracy, bo wcześniej zawsze były ważniejsze wydatki. Ale obrączki mieliśmy złote, babcia nam dała swoje kolczyki do przetopienia.
To kiedy był ślub kościelny?
30 grudnia. Zimą, bo cioci zależało, żebyśmy się jak najszybciej wprowadzili. Pamiętam, że Sylwestra spędziliśmy potem na sprzątaniu mieszkania. Ciocia Krysia nam je wypożyczyła na przyjęcie, miała mieszkanie w takiej wielkiej, drewnianej willi i było dużo więcej miejsca niż u moich rodziców. W sypialni było przyjęcie, w jednym pokoju tańce, w drugim ciasta i wędliny.
Mieliśmy 40 gości, wesele trwało do rana. Była prawie sama rodzina, znajomych poprosiliśmy później na mniej oficjalne przyjęcie. Prezenty były bardzo skromne – żelazko, obrusy, od cioci Antoli dostaliśmy talerze.
Była wynajęta kucharka, zamówiliśmy też torty – jeden duży, reprezentacyjny do uroczystego pokrojenia i kilka mniejszych.
No właśnie, a były jakieś stałe punkty programu, atrakcje jak oczepiny itp.?
Nie było, oczepiny to raczej na wsiach się odbywały, u nas nie było takiego zwyczaju. Był uroczysty taniec pierwszej pary, bo jakoś się zabawa musiała rozpocząć.
Mieliśmy rodzinną orkiestrę. Wujek Kola grał na mandolinie, Piotruś na pianinie, Idek na perkusji. Dziadek od czasu do czasu zagrał na skrzypcach.
Idek?
Izydor. Mąż cioci Dziuni.
A pamiętasz jaka była muzyka?
Taka, jaka była wtedy modna. Walce Straussa też grali, bardzo pięknie. A w kościele kolega dziadka z orkiestry zagrał nam Ave Maria.
No właśnie, a jak wyglądała ceremonia w kościele? Wtedy msze były jeszcze po łacinie?
Po łacinie, ale przysięga była po polsku. Goście już siedzieli w kościele, potem pierwszy wchodził ministrant, a za nim cały orszak, który już czekał pod chórem.
Miałam trzy druhny, ale nie było w rodzinie żadnej małej dziewczynki, więc nie miał mi kto nieść trenu i tak się ciągnął. A był naprawdę piękny – długi, z naszytymi falbankami. Ciocia bardzo ładnie szyła takie rzeczy.
Suknia była z żorżety – przeważnie ten materiał wtedy był, może były też jakieś droższe, ale mnie nie było stać. Wszystko musiało być pod szyję, nie tak jak teraz, panie roznegliżowane jak na bal. I rękawy musiały być długie. Ale krój miała piękny, wybrałyśmy z ciocią z francuskich żurnali, które kupowała co miesiąc.
Później ją przerobiłam na wesele wujka Wieśka – przefarbowałam na granatowo, skróciłam, rękawy też i miałam nową sukienkę. A potem ją przerobiłam jeszcze inaczej.
Buty miałam białe, na obcasie, z materiału były, nie ze skórki. Nazywały się prunelki (w sam raz do wpisu o zapomnianych słowach związanych z modą!). Później w nich chodziłam na zabawy, nawet na imieninach cioci Krysi byłam.
Kościół nie był ogrzewany, więc miałam na sobie jeszcze taką jasną, seledynową pelisę, ale do przysięgi sobie zdjęłam. Bukiet był z białego bzu, ale mi zmarzł, bo był straszny mróz. Dziadek miał pasującą gałązkę w butonierce, razem z mirtem.
A w co był ubrany?
Garnitur miał szyty u krawca. Później też w nim chodził. To był ciemny granat, w cieniutkie paseczki, taka niteczka przechodziła. Było trudno o materiały, więc pamiętam, że jak dziadek później szedł na egzamin na studiach, to mu te jasne niteczki jedna po drugiej wyciągałam, żeby był gładki.
Jak jechaliście z kościoła?
Landem, takim eleganckim powozem specjalnie do ślubów. Ale zaprzężonym tylko w parę koni. Moja mama mi opowiadała, że przed wojną jej siostra jechała do ślubu karetą zaprzężoną w osiem koni. Ale całą drogę płakała, bo kazali jej wyjść za mąż za jakąś wielką szyszkę, policjanta czy wojskowego, a ona miała innego chłopaka.
A co babciu najbardziej zapamiętałaś?
Że się denerwowałam. Poszłam rano do fryzjerki, ale tak mnie uczesała, że w domu umyłam głowę, szybko zakręciłam papiloty i się uczesałam po swojemu. Makijażu w ogóle nie robiłam, tylko usta szminką delikatnie. Jeszcze się wtedy nie malowałam, a miałam już 25 lat.
No i jeszcze zapamiętałam, że wszędzie było dużo ludzi.
Jakbyś miała udzielić rady osobom, które biorą albo planują brać ślub, to co by to było?
Żeby podchodzić z rozsądkiem i myśleć o sprawie poważnie – w perspektywie całego życia. To ważniejsze niż wielkie zauroczenia. I że warto zawsze trochę ustąpić, jak się człowiek z kimś nie zgadza. Trzeba się umieć zgodzić, jedna i druga osoba musi zrobić po małym kroczku i wszystko da się załatwić. Tylko bez awantury, nie że na siłę, że tak musi być i już. Przecież spotykają się dwie zupełnie różne osoby, z zupełnie różnych domów, nawet gotuje się różnie. Więc na pewno dogadanie się zajmuje trochę czasu.
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie perspektywa ślubu zorganizowanego w trzy miesiące brzmi świeżo i kusząco. Nawet jeśli szybki termin wynikał z kwestii praktycznych, mieszkaniowych. Wyobrażam sobie, że para, która dziś podjęłaby taką decyzję, naraziła by się na krytykę. A jak się okazało, moim dziadkom nie przeszkadzało to przeżyć w zgodzie 37 lat, dopóki nie zmarł mój dziadek, dwa lata przed moim urodzeniem.
Dajcie znać, czy znacie jakieś ciekawe historie ślubne u Was w rodzinie, bardzo lubię o tym słuchać!
PS Zwróćcie uwagę na imiona w mojej rodzinie – ciocia Schola, ciocia Dziunia, ciocia Lodzia. Z drugiej strony mam z kolei ciocię Hildę (Hildegardę), ciocię Trudę (Gertrudę), wujka Horsta, Jorga i mnóstwo innych osób o tradycyjnych, śląskich imionach. Jak byłam dzieckiem, zawsze miałam w klasie z trzy inne Asie i wydawało mi się, że ta Joanna to straszna nuda, ale z perspektywy czasu cieszę się jednak, że nikomu nie przyszło do głowy nazwać mnie po cioci Scholastyce.
[sc name=”Banner”]
137 thoughts on “Ślub i wesele 70 lat temu – rozmowa z moją babcią”
Fajnie się czyta takie historie – ja z wiekiem coraz bardziej doceniam opowieści moich dziadków :) Tylko jedno mnie zastanowiło, biały bez w grudniu?!
Wiesz co, my się zorganizowaliśmy w 7 miesięcy (wciąż 2 razy dłużej niż u Twojej babci, ale dalej dość szybko jak na obecne czasy) i nikt nie miał z tym problemu ;) Jedyne zastrzeżenie było do formy „wesela” – obiad z kolacją i impreza w klubie, ale ostatecznie wszystkim się podobało. Natomiast tak naprawdę to spokojnie byśmy dali radę w 3-4 miesiące, tylko nie chcieliśmy ślubu w lecie – woleliśmy poczekać do jesieni.
Też zwróciłam uwagę na ten bez zimą ;)
I też miałam ślub w 7 miesięcy :) (chcieliśmy w 3, ale z kilku powodów zrezygnowaliśmy z tego pomysłu). Nie wiem, czy to się bardzo różni od współczesnych trendów, bo mimo że mi stuka już piąty rok małżeństwa, to moje koleżanki jeszcze się do zamążpójścia nie szykują, więc nie mam z kim porównać ;)
Poza tym to była norma w poprzednim pokoleniu – od zaręczyn do ślubu u moich rodziców minęły 3 miesiące, a u moich teściów 1 miesiąc. W sumie ciekawa rzecz – nie było wtedy nawet telefonów, a goście dawali radę przyjechać ;)
Nam się udało zorganizować wszystko w cztery. Mam nadzieję, żes się udało bo jeszcze dwa tygodnie :D
To ja przelicytuję, ja zorganizowałam swój w dwa tygodnie. Nie braliśmy ślubu kościelnego, tylko cywilny, bo jesteśmy niewierzący. Do tego kameralny obiad dla rodziny, żadnych oczepin czy pierwszych tańców. Było wspaniale, a w październiku 4. rocznica :)
Świetna historia :)
A nam udało się wszystko spokojnie zorganizować w 4 miesiące :)
moja kolezanka w miesiąc na 60 osob w swietnym miejscu. ale tylko slub cywilny. jesli znajdzie sie wolna miejscowke i termin w urzedzie to cala reszta to pryszcz. nie wiem jak mozna sie latami przygotowywac do 1 dnia! gruba przesada. przeciez to tylko impreza. ludzie zdecydowanie przewartosciowują jej range.
Bardzo ciekawy wpis!
Świetny wpis i temat! Często mam refleksje jak ten swiat się szybko zmienia. A jeśli dodamy do tego rytuały weselne z innych krajòw i kontynentòw?! Niesamowite!
Za 2 miesiące wychodzę za mąż :) a zdecydowaliśmy się na ostateczną datę w lutym tego roku:) więc da się nawet w tych czasach w krótkim czasie zaplanować taki wspaniały dzień na który czekamy z niecierpliwością :)
Ja pod koniec stycznia 2014 ustaliłam datę, w połowie marca się zaręczyliśmy, a 7 miesiecy później (19 lipca) już byłam po ślubie ;) da się, bez nerwów i przynajmniej nie było tego czasu znudzenia przygotowaniami, tylko radosne emocje i podniecenie :)
U mnie to trzy tygodnie (bierzemy ślub pod koniec sierpnia, a na początku załatwiliśmy formalności i poinformowaliśmy rodzinę). Jakich pretensji się nasłuchałam, że ślub to się pół roku wcześniej planuje, a nie takie hyp na krowę i już cielę… i miliona innych problemów osób w całe przedsięwzięcie niezaangażowanych… Ujma na honorze poszczególnych członków rodziny :D.
Bardzo mnie poruszyła Twoja rozmowa z babcią, ja swojej niestety nie mogę już o nic zapytać, żałuję bardzo, bo była najmilszą i najcieplejszą osobą w mojej rodzinie. Pięknie opisałaś te wszystkie wspomnienia, uwielbiam do Ciebie zaglądać. Pozdrawiam serdecznie :)
P.S. Wczoraj zorientowałam się, że siedzę w 'twojej’ piżamie i czytam Twoją książkę 'Slow Life’. Książka jest bardzo przyjemna, dzięki niej zwróciłam uwagę na kilka rzeczy. Może nie była dla mnie taką rewolucją, jak 'Slow Fashion’ (moja szafa potrzebowała pomocy), ale to pewnie dlatego, że może nie do końca zmagam się z problemami, które w niej opisujesz. A piżamę uwielbiam :)
Twoja babcia ma dokładnie taki sam piec, jaki stał długie lata w moim rodzinnym domu w starej kamienicy w Poznaniu. Pamiętam, jak płakałam, kiedy ogromnym wysiłkiem mamy zmienialiśmy ogrzewanie na kaloryfery. Uwielbiałam na niego włazić :).
Mam szczerą nadzieję, że czytelniczki poczują się zmobilizowane do pogadania tak również ze swoją babcią. Myślę, że ta rozmowa pełna jest wzruszeń i westchnień. Mój dziadek, który już niestety odszedł, też był źródłem anegdotek i ciekawych historii. Z biegiem czasu zapominał niestety coraz więcej. Za to babcia, której coraz częściej zdarza się łatwo popłakiwać, nadal jest krynicą opowieści. Zarzeka się wprawdzie, że część tajemnic zabierze ze sobą do grobu – na przykład, jak jej się udało przekonać dziadka do ślubu kościelnego, mimo że całą młodość był za PPS-em ;).
Uwiebiam słuchać o Ich ślubie i późniejszym życiu młodego małżeństwa. Teściowa babci nie mogła dojechać na wesele, bo pociągi powypadały. Z Małopolski na Kujawy strasznie trudno było wtedy dotrzeć. Toteż po kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu godzinach w drodze, po wszystkim – uczcie weselnej (skromnej, bo skromnej, ale babcia inaczej o niej nie mówi!), teściowa w zasadzie stanęła w drzwiach, wręczyła prezent-skarb – pierzynę pieczołowicie wiezioną przez pół Polski – i niedługo potem musiała wracać. A pod pierzyną dziadkowie spali przez następne szczęśliwe lata.
My zaręczyliśmy się pod koniec marca w tym roku i bierzemy ślub na początku września też w tym roku :). Praktycznie 5 miesięcy na ogarnięcie. A zastanawialiśmy się jeszcze nad 13.08, bo taki fajny długi weekend.
Największą trudnością jest znalezienie odpowiedniej sali, bo wiele miejsc jest już zajętych i często przez to proponują piątek. Różnie ludzie do tego podchodzą, natomiast ja w piątek nie chciałam mieć wesela. I przy tym było właśnie najwięcej stresu, bo już trzeba gości zapraszać itd… Na szczęście znaleźliśmy salę, która została otwarta w zeszłe wakacje, więc nie jest jeszcze znana.
Potem kwestia nauk kościelnych: poradnia przedmałżeńska i same nauki. Trwają po prostu długo, bo np. w poradni są 3 spotkania każde nie częściej niż co 2 tygodnie itd… Więc nie dość, że trzeba znaleźć parafię, gdzie są wolne miejsca na kurs w danym miesiącu, to jeszcze to długo trwa. Tak przynajmniej jest u mnie w Trójmieście.
Chcieliśmy najpierw sam obiad weselny bez zabawy, ale stanęło na (prawie)normalnym weselu, bo nie będzie trwało do rana tylko do północy. Też różne opinie słyszałam, ale najważniejsze to się dobrze czuć na własnym weselu.
Oczywiście pierwsze nasuwające się pytanie rodziny, to czy nie jestem w ciąży :) otóż nie, po prostu stwierdziliśmy, że pociśniemy i uda się nam w tym roku ogarnąć wszystko.
Pozdrawiam wszystkie przyszłe panny młode :)
A mysmy mieli slub wlasnie w piatek dwa lata temu, 8.8- wyszlo przez przypadek. Wiekszosc gosci i tak z zagranicy wiec musieli przyjechac wczesniej. Niby trzeba prosic o dyspenze (choc nigdy nie zrozumiem czemu zwlaszcza ze „imprezy” w piatek juz moga byc)
My 08.08.2008, ksiądz stwierdził, że nigdzie nie napisano, że śluby nie mogą odbyć się w piątek ;) I udzielił :) Rok wcześniej braliśmy cywilny 07.07.2007 … Co dwie sukienki, to nie jedna :)
Dyspenza dotyczy też spożywania mięsa – na wszystkich weselach na których byłam takowe podawano, więc uznaje sie to raczej za standard w Polsce i biskup na to udziela pozwolenia.
U nas było bardzo podobnie – wesele na pięćdziesiąt osób i do północy, bo nie chcieliśmy dużej i męczącej dla wszystkich imprezy. Po cichu planowaliśmy od września. W styczniu zaręczyny, w lutym cywilny, w czerwcu kościelny. Z salą nie było problemu być może dlatego, że nie potrzebowaliśmy wielkiej. A co ciekawe, same przygotowania zaczęłam już w grudniu, od zakupu sukienki. Nie mieliśmy wtedy ani dokładnego terminu, ani nic. Salę rezerwowaliśmy dopiero w lutym. A w tym roku stuknęło nam dziewięć lat. Dlatego każdemu powiem, że można. Bez zbędnych szaleństw, planów na parę lat i tak dalej.
My wzięliśmy ślub rok i dziesięć miesięcy po pierwszej randce, a od decyzji do ceremonii upłynęło pięć miesięcy, tak długo, bo czekałam na dokumenty z USC. Więc zdarza się i teraz :)
wzruszyłam się do łez
Kiedyś zapytałam moją Babcię o historię jej małżeństwa z Dziadkiem – niestety okazało się, że babcia nie miała problemu z opowiadaniem, to ja miałam problem z wysłuchaniem – bo historia moich dziadków nie jest super szczęśliwą historią miłosną. Babcia chyba uznała, że jestem na tyle dorosła, że mogę wysłuchać tego bez lukrowania i gadek w stylu „żyliśmy długo i szczęśliwe”, natomiast ja mocno przeżyłam burzący się mit o dwójce szczęśliwych dziadków trzymających się za rękę :)
Ale, żeby nie było tak smutno, to fajna historia o mojej kuzynce, która zorganizowała ślub (będzie we wrześniu!) w 3 miesiące. Powiedziała, że dla niej najważniejsza jest chwila, ceremonia, spotkanie z bliskimi, a nie tracenie czasu na zastanawianie się nad kolorem serwetek :) Uznała, że im więcej szczegółów, detali ma mieć ceremonia, tym więcej później rzeczy, którymi się człowiek denerwuje. Podoba mi się takie podejście! :)
Pozdrawiam Joasiu,
Agata :)
Moi dziadkowie też się tak poznali, że byli świadkami na ślubie! Jak brali ślub to babcia miała 17 lat (!) a dziadek 25, pierwszego syna (a mojego ojca chrzestnego) babcia urodziła po roku. No i byli bardzo szczęśliwym małżeństwem, prawie 50 lat, ale trochę ponad 10 lat temu dziadek zachorował na raka mózgu i zmarł dwa tygodnie po diagnozie. Babcia potem miała raka piersi, ale wygrała z chorobą i dalej żyje w ogromnym domu z dwoma kotami.
Życzę dużo zdrowia dla Twojej babci!!
My chyba pobiliśmy jakiś rekord! Zorganizowaliśmy ślub i wesele na 70 osób w cztery tygodnie :-D
Ślub był cywilny, wesele w namiocie nad jeziorem. Miałam skromną sukienkę z H&M, sami ozdabialiśmy „salę” i stoły, teść ułożył parkiet taneczny, przygotowaliśmy listę muzyczną, a mój Tata pełnił rolę wodzireja. Nie było przepychu, trenu, dorożki, za to było słońce, bryza (bardzo przydatna, bo temperatura tego dnia kręciła się przez większą część doby w okolicach 30 stopni!), oblegana fontanna czekolady ;-), luźna atmosfera i zabawa do 6 rano, choć spodziewaliśmy się, że goście rozejdą się do 21. W końcu to był „tylko” cywilny. W czerwcu minęło 5 lat i jedyne czego żałuję to brak profesjonalnego fotografa, który by to wszystko uwiecznił.
Czytanie wspomnień Twojej Babci bardzo mnie wzruszyło. Mam nadzieję, że moja wnuczka w przyszłości też poprosi mnie o taki „wywiad” ;-) Pozdrawiam serdecznie!
My również przygotowaliśmy wszystko w miesiąc (minimalny termin od złożenia dokumentów w USC po datę ceremonii). W ukochanych Bieszczadach, w czwartek (bo tak), w sukience z sieciówki. W knajpce wybranej wyłącznie po referencjach (całe przyjęcie dopięte wyłącznie mailowo / telefonicznie),, która okazała się przeurocza. Byli tylko najbliżsi, wymarzona atmosfera i wieczorne wyjście do legendarnego miejscowego baru (Siekierezada) :D
Myślałam, że my pobiliśmy rekord, ale chyba się nie liczy, bo żadnych przyjęć nie było – 3 tygodnie (minimalny czas czekania w USC). Lampka wina, najbliższa rodzina, ubrania codzienne (a nie, czekaj! pan młody miał marynarkę w kratę od mojego taty – puchar przechodni). Zaproszenia ręcznie wypisane na ładnych kartonikach. Czas gonił, bo pan młody dostał powołanie do wojska i jako niepracująca żona dostałam zaraz potem zasiłek. A wtedy po studiach brali do wojska jeszcze na pół roku!
Cudownie! :)
Świetna historia! Dzięki, że się podzieliłaś :)
Moja przyjaciółka licealna ostatnio zorganizowała ślub i wesele w niecałe 4 miesiące (zaręczyny na początku października, ślub na końcu stycznia), i to tak po prostu (bo inna koleżanka brała ślub w 4 miesiące z powodu ciąży). Mówiła wręcz, że chcieli nawet wcześniej, ale sale w grudniu kosztowały dwa razy tyle!
Ale świetna historia. Popytaj jeszcze babcię o takie historie i opisz na blogu. Ja niestety nigdy nie miałam takiej okazji.
Fantastyczny wpis! Czytałam z dużą przyjemnością.
Bardzo ciekawy i wzruszający tekst.
Uwielbiam czytac takie historie, mam wrazenie, ze przenosze sie w czasie :) Jakis czas temu opisalam slub I zycie w PRL mojej babci z perspektywy mody w tamtym czasie :) Serdecznie zapraszam :)
http://champagnegirlsabouttown.co.uk/2015/03/her-life-in-clothes-part-1/)
Ana
http://www.champagnegirlsabouttown.co.uk
Dwie pary moich dziadków przeżyły z sobą ponad 65 lat małżeństwa. Zastanawia mnie zawsze jak to jest być z kimś tyle lat. W czasie ostatniego świętowania, ktoś wyciągnął ślubne zdjęcie, którego dotąd nie widziałam: https://www.instagram.com/p/5koGcYnK4f/ się bawiły Gilowice 65 lat wstecz.
Natomiast w trakcie zeszłotygodniowych porządków odkryłam przeźrocza ze ślubu rodziców. Cóż 1989 też robi wrażenie https://www.instagram.com/p/BIpD444D297/ ;)
Dzięki za wpis, czasem tak łatwo zapomnieć jak wiele niesamowitych rzeczy mają do opowiedzenia nasi rodzice czy dziadkowie.
Asiu, cudowny wpis!
Zdecydowanie jeden z lepszych wpisów, Asiu! :) Bardzo ciepła, wzruszająca historia :)
Wzruszyłam się czytając wpis :) Dziś jest nasza druga rocznica ślubu, więc trafiłaś z tą publikacją idealnie!
Niestety swojej babci nie zapytam o jej ślub – jedna od wielu lat już nie żyje, a druga rozwiodła się niespełna rok po ślubie – nie sądzę, aby były to wspomnienia, które chce przywoływać. Za to po wielu latach ponownie ułożyła sobie życie i miałam okazję w jej ślubie… uczestniczyć :) Gdy byłam w liceum moja babcie wyszła ponownie za mąż, także opowieści nie posłucham, ale mam kilka własnych wspomnień ;)
Chorzów ❤️ Urodziłam się w Chorzowie, a wpis czytam siedząc u rodziców w mieście obok :)
Ja pamiętam śluby na wsi u rodziny od strony dziadka. Przygotowania cały tydzień ( ciagalam za język martwego cielaka), a pózniej zabawa do samego rana i mój tata zawsze miał jakiegoś nowego kandydata na zięcia – ja lat około 7, a oni mieli ponad 20 :D
Piękna opowieść. Cudownie mieć taką babcię.
My zorganizowaliśmy ślub w dwa miesiące :) podjęliśmy decyzję, krawcowa uszyła mi sukienkę, załatwiliśmy małą salę, urząd i już. I oczywiście różnie do tego rodzina podeszła, właściwie dość lekceważąco, jakby ślub mojej kuzynki ogranizowany dwa lata był ważniejszy. Jednak jakoś nas to nie obchodziło :)
a moi dziadkowie na przykład, zaręczyli się po trzech miesiącach znajomości :D
Moja najkochańsza babcia to przebija, bo wyszła za dziadka w dwa tygodnie po poznaniu go ;) aż ciężko w to uwierzyć prawda :) a jednak… Stwierdziła, że utrze nosa jakiejś Lidce, dla której dziadek był niby przeznaczony wybrany przez jej ojca czy coś takiego. Ale on nie był zaintersowany Lidką tylko poznał babcię, która stwierdziła, że chętnie zrobi Lidce na złość :)
Ja nie rozumiem planowania ślubu z np. 2 letnim wyprzedzeniem i 150 różnych atrakcji dla gości. Datę naszego ślubu wyznaczyliśmy w kwietniu i przypadała ona na wrzesień (oczywiście tego samego roku :)), wszystko załatwiliśmy w niecałe pół roku i uważam że to i tak było ,,świat i ludzie”, sama podeszłam do dnia swojego ślubu jako najważniejszego dnia dla naszego uczucia, wzajemnej miłości a nie imprezy ponad stan, wypełnionej gadżetami, atrakcjami itd. Oczywiście nerwy też były, ale dzięki temu że zachowałam zdrowy rozsądek i raczej nie uległam ,,gorączce ślubnej (dowodem tego jest fakt, że suknię ślubną kupiłam w pierwszym sklepie do którego poszłam i trwało to około godziny) wszystko pamiętam, bawiłam się wspaniale do białego rana, impreza była super udana i do dziś wspominana jest przez gości.
Świetny wpis, a anegdotka o obrotowych drzwiach cudna, aż sie buzia sama uśmiecha.
My nasz ślub zorganizowaliśmy w 5 tygodni (akurat, żeby nalewka cytrynowa, która rozdawaliśmy gościom jako prezenciki, zdążyła sie jako tako przegryźć). Zaręczyny w weekend majowy, ślub na początku czerwca. Zdecydowaliśmy sie na takie tempo, ponieważ tydzień przed naszym ślubem wychodziła za mąż siostra mojego jeszcze wtedy chłopaka, wiec cała rodzina, która porozsiewane jest po świecie, była juz w jednym miejscu. Wykorzystaliśmy okazje :)
Zawsze chciałam wziąć ślub w maju, ale początek czerwca to prawie jak maj. Zarezerwowaliśmy termin w restauracji niedaleko wsi, w której mieszkają moi rodzice. Byliśmy pierwsi, którzy zorganizowali tam ślub cywilny. Miny pani urzędniczki jaka zrobiła, gdy jej powiedzieliśmy ze chcemy brać ślub w restauracji do końca życia nie zapomnę. Ale potem uściśliłam, ze chodzi o ogród. Jak ktoś jest z Wrocławia i okolic, to polecam z całego serca Kredens w Wilkszynie na ślub do szybkiego zorganizowania.
Kupiliśmy biały namiot w Ikei, żeby pani urzędniczce na głowę nie kapało w razie czego, sukienka z Zary, kwiaty do dekoracji z giełdy, makijaż i fryzura samodzielnie, tylko bukiet i wianek z kwiaciarni.
Niczego bym nie zmieniła. Szybko i konkretnie, bez zbędnych stresów – jak ze zrywaniem plastra. Ważne to, co jest po ślubie. Oklepane, ale prawdziwe.
My pobralismy sie po pol roku znajomosci. Na pierwszym spotkaniu oboje wiedzielismy, ze to jest to. I powiem wam, ze to naprawde fantastyczne uczucie… nie zamienilabym tego na zadne dluuugie zareczyny.
Moja babcia nie miała pieniędzy i mieszkania, więc w ogóle nie zrobiła wesela – tylko ślub w starym, krakowskim kościele, z rodzicami i świadkami. Ale mówi, że był przepiękny, wspomina śpiewających jej zakonników i za nic nie zamieniłaby go na wielki i huczny. A z dziadkiem małżeństwem są już, bagatela, 56 lat :)
Moda na imiona jest ciekawa. U mnie w tym okresie w rodzinie były chyba same Marianny – jedna prababcia i dwie praprababcie (po mieczu i po kądzieli). Do tego Wiktoria, prababcia, to imię dostała też mama na drugie i córka kuzynki na pierwsze. Na razie mamy ubaw z kilkumiesięcznego Juliana Jeremiego i wczoraj dowiedziałam się, że to po Tuwimie, a nie po królu Julianie. Nadal sądzę, że to tylko taka wersja dla intelektualistów.
Mój pradziadek miał na imię Julian!:) i to tak wspaniała postać, że do tej pory żałuję, że nie mogłam go poznać…
Urocza historia :) Fajnie poczytać o czasach, kiedy były w ślubie i weselu rzeczy ważniejsze niż wystrój sali bankietowej i wybór między zespołem a DJem.
A propos imion – mój mężczyzna, też ze Śląska, ma w swojej rodzinie ciocię Traudę (to od Edeltrauda) <3
My z mężem też pochodzimy ze Śląska i jego babcia także nosi to imię, natomiast nikt nie odważy się nazwać jej inaczej niż „babcia Edel” ;)
Moja babcia też miała bukiet z białego bzu (taki sobie zażyczyła od dziadka) i ślub kościelny też odbył się w grudniu :) A cywilny też w październiku, tylko w 1961r :) Co za zbieg okoliczności. Muszę dopytać dziadka, dlaczego tak.
Uwielbiam takie historie :)
Moja Babunia to Scholastyka :)
Uwielbiam stare historie i sama ich gromadzę bardzo dużo. Mama mojej mamy poznała się z dziadkiem na sylwestrze u znajomych, a już w połowie marca był ślub. Absolutny rekord! Chociaż muszę przyznać, że kiedy my od zaręczyn do slubu mieliśmy 8 miesiecy to też wszyscy komentowali, że się śpieszymy. Ale tak serio: na co tu czekać? :)
Na co tu czekać? Poważnie?
A może na moment, kiedy mija największa chemia, tzw. motylki, i zaczyna się proza życia, w której nie wszystko wygląda już tak różowo? Jestem psychologiem i wierzcie mi, magia mija – setki, jak nie tysiące takich historii słyszę co roku w gabinecie. I za każdym razem zaczyna się tak samo pięknie, a potem tak samo przykro kończy. Pierwsze 2, 3 lata prawie zawsze są piękne, sęk w tym, żeby utrzymać to dalej – a to już wyższa szkoła jazdy.
Zatem, zamiast pytać, na co tu czekać, sugeruję zapytać: po co się spieszyć?
Moim zdaniem chodzi o to, by nie przedłużać czasu między zaręczynami a ślubem, a nie o to, by brać ślub zaraz po poznaniu się. Czas na zastanowienie się czy to jest ta osoba, z którą chcę spędzić życie, jest pomiędzy poznaniem a zaręczynami, i tu rzeczywiście nie trzeba się spieszyć. Ale gdy już jest po zaręczynach, nie ma sensu czekać kilku lat. Gdy powiedzieliśmy „tak”, to chyba już zdecydowaliśmy się, że chcemy ten ślub wziąć? To nie jest czas na zastanawianie się, tylko na organizację ślubu i wesela. U nas od zaręczyn do ślubu minęło 7 miesięcy i był to optymalny czas na zorganizowanie ślubu (wesela nie robiliśmy) i wspólnego zamieszkania. Mój wtedy jeszcze narzeczony twierdził, że nie ma sensu czekać, skoro już się na ten ślub zdecydowaliśmy. W pełni się z nim zgodziłam.
Myślę, że tu nie ma reguły – jesteśmy różni, jedne pary potrzebują więcej czasu a inne mniej. Ale przy ślubie kościelnym jest coś takiego jak przygotowanie do małżeństwa. Czasem są organizowane takie kursy metodą dialogową – chodzi o to, że podczas takiego kursu prowadzi się dyskusje na różne, często trudne tematy. Aborcja, eutanazja, chore dziecko, kalectwo… nie każda para przechodzi przez pakiet takich tematów a rozbieżności w tak poważnych kwestiach mogą (ale nie muszą!) prowadzić do rozpadu małżeństwa. Słyszałam o takich kursach dużo dobrego i myślę, że są więcej warte niż przeczekanie kilku lat „a nuż się rozmyślimy”.
A te kilka lat pomiędzy zaręczynami a ślubem czasem wynikają z bardzo przyziemnych kwestii finansowych – para nie chce obciążać rodziny, nie chce kredytu i spokojnie odkłada na wesele. Chyba wolałabym tak niż z 10letnim kredytem na karku, ale każdemu wedle potrzeb :)
Hej, ale zauważ, że nie napisałam, że od poznania się do ślubu było 8 miesięcy, tylko od zaręczyn – kiedy podjęliśmy już decyzję o wspólnym życiu. Jest różnica, prawda? Co tam, że znamy się 5 lat, jesteśmy razem prawie trzy. Przeciąganie w drugą stronę i odwlekanie ślubu też nie jest niczym dobrym.
A nie zmienili imion tym wszystkim waszym Jorgusiom i Hildegardom na jakieś bardziej polskie? W mojej rodzinie wielu osobom pozmieniali imiona na ich polskie wersje, dopiero na ich grobach widzialam, że Reinhard „na papierze” nazywał się Ryszard. Zresztą nawet moja babcia Ewa ochrzczona była jako Hildegarda.
U mnie w rodzinie to samo, mój dziadek Paweł na chrzcie dostał imię Gert i musiał mieć zmienione. Podobnie z resztą jego całe rodzeństwo, bardzi przykra sprawa.
Z kolei dziadek mojego męża dostał od rodziców imię Andrzej, ale jako dorosły proniemiecki Ślązak zmienił sobie imię na Alfons Gert ,a w nazwisku literkę f na v. ;)
U mnie podobnie – babcia Rose Maria została Różą. Natomiast dziadek GInter (!) Wolfgang (!!!) dalej się tak nazywa.
Ciocie Hildzie nie, części rodziny faktycznie pozmieniano imiona, np moja druga babcia miała na imię Margot, potem została Małgorzatą, a teraz, po przeprowadzce do Niemiec, znów jest Margot:)
Im dłużej myślę o ślubie i przygotowaniach tym stwierdzam, że krótki czas od zaręczyn do uroczystości to najlepszy wybór z możliwych. Konkretny pomysł, wykonanie, brak czasu na motanie sobie głowy pierdołami a ci goście, którzy chcą być, i tak będą. Mnie to czeka za dwa lata a sama myśl o tym wszystkim już zaczyna mnie przerażać… Zresztą, widzę jak wygląda to teraz – mój Brat bierze ślub za miesiąc. I niby wszystko załatwione, umówione, ale jak do tej pory tylko dokumenty dostarczone, obrączki zakupione, nauki przedmałżeńskie przeprowadzone. A cała reszta kwestia niby ustalona, ale nie jest dogadana. Ach, szkoda nerwów, serio. Gdybym miała możliwość szybszej ceremonii to z pewnością bym się zdecydowała :)
Wspaniały wpis :) pozytywnie wyróżnia się na tle innych w podobnej tematyce :) Przeczytałam z ogromną przyjemnością
Asiu, bardzo, bardzo się wzruszyłam czytając Twój wpis. Przypominałaś mi o mojej babci Anieli, którą uwielbiałam wypytywać o historie rodzinne i która szczęśliwie miała dość cierpliwości żeby na moje liczne pytania odpowiadać. Mimo, że była starszą osobą jej śmierć zupełnie nas zaskoczyła i żałuję, że nie będzie kolejnych opowieści. Jakby to banalnie nie zabrzmiało, to warto wyciągać takie historie od naszych bliskich i ocalać je od zapomnienia. My teraz mamy problem z przesytem i słuchanie historii, w których śluby odbywały się w innych realiach, może prowadzić do ciekawych przemyśleń :-) … Ja ślub brałam 12 lat temu i mam na temat przygotowań jedno główne przemyślenie: po czasie okazało się, że pewne rzeczy, które przed ślubem wydawały mi się niezmiernie ważne w trakcie ślubu okazały się naprawdę nieważne (jak wygląd samochodu) To co najlepiej ożywia wspomnienia, to drobne potknięcia i zabawne historie, traktowane oczywiście z uśmiechem (na przykład notoryczne zapominanie wiązanki przez pannę młodą ;-)). Mam nadzieję, że mój komentarz nie brzmi jak uwagi starej ciotki :-D
Piękny temat do rozmowy z babcią. Ja swojej niestety już nie mogę o to zapytać (mimo że miałam z nią wspaniałą relację). Natomiast ostatnio mojemu tacie zebrało się na wspominki, jak usłyszał o tym, że niektórzy państwo młodzi przygotowują listy prezentów albo od razu proszą o pieniądze zamiast prezentu: „Kiedyś to się dostawało na weselu trzy młynki do kawy, dwa serwisy obiadowe i dwa żelazka… Ale to było emocjonujące!”.
PS Do dziś korzystam z radzieckiego młynka do kawy (rok produkcji 1985), który moi rodzice dostali na prezent ślubny :)
Asiu, mogłabyś podpowiedzieć gdzie kupic sukienkę ślubną? Bierzemy slub kościelny a później obiad dla rodziny, żadnego wesela, będzie skromnie ale elegancko. Ja siebie na pewno nie widzę w sukni z „salonu”. Na Zalando mają ładne sukienki (kategoria koktailowe, są krótsze i dłuższe, ale nie typowo „balowe”) ale wszystkie są z poliestru a ja jakąś niechęć mam do tego materiału. Może polecisz jakiegoś polskiego projektanta lub sklep internetowy?
Pytanie co prawda do autorki bloga a nie do czytelniczek ale może warto zajrzeć do Moons Varsovie,piękne sukienki pelne prostoty i z naturalnych materialow. Pozdrawiam, Domi
Może Szyjemy Sukienki albo Fanfaronada? Zawsze można też się udać do krawcowej ze swoim pomysłem :)
Zerknij sobie na listę wystawców alternatywnych targów ślubnych, były takie w Gdańsku i w Czechowicach. Teraz na szybko przychodzi mi do głowy Moons, Boso, Karolina Twardowska. Trzymam kciuki:)
Gdybym miała znowu wybierać ślubną to popędziłabym od razu do Szyjemy Sukienki np. http://szyjemysukienki.pl/kategoria/slubne/emma-z-fuksja <3
Ja bardzo polecam Justynę Kodym (Piaseczno; suknia.net; projektuje i szyje na miarę, byłam z sukienki od niej bardzo zadowolona), a podczas poszukiwań znalazłam też Moon Varsovie. Może Ci się przyda :)
Anna Kara. Gdybym miała wychodzić za mąż to tylko w sukience od niej. Tak, są to typowo ślubne kiecki, ale jak Riennahera pięknie wyglądała w Joy, Kasia z bloga Jestem Kasia chyba w modelu Corriander <3 Na Fejsie jest grupa sprzedażowa gdzie różne dziewczyny sprzedają swoje używane sukienki tylko od tej projektantki. Chyba nazywała się 'Sprzedam – kupię suknię Anna Kara' albo jakoś tak ;)
Moi dziadkowie poznali się w latach 50. już na Dolnym Śląsku (rodziny z obu stron pochodzą z Kresów). Babcia miała już „narzeczonego” (bo chyba nie było to nic aż tak wiążącego), ale on chciał jechać do innego miasta, mama mojej babci nie zgodziła się, żeby babcia pojechała z nim bez ślubu (a miała już chyba ponad 25 lat). I wtedy na jakiejś zabawie poznała dziadka, który podobno chciał się żenić już po 3 miesiącach, chociaż babcia do dziś zarzeka się, że jego kuzyn bardziej jej się podobał… Zamiast pierścionka dostała jakąś obrączkę zrobioną przez dziadka na tokarce z kawałka metalu (czasy były dość siermiężne) i w ten sposób są razem prawie 60 lat. Z opowieści babci wynika, że wielkiej miłości z jej strony nie było, chyba łatwiej było po prostu żyć we dwoje i jak już się ktoś oświadczył, to lepiej było skorzystać.
A co do imion, to moja babcia miała ciocię Adolfinę, był też wujek Adolf (ale całe życie był nazywany Adolem). Wtedy te imiona nie miały takiego ciężaru co teraz. Babcia miała też kuzynkę Lodzię (od Eleonory). I co ciekawe, imię Monika w latach 50. czy 60. wzbudzało zdumienie – moja prababcia na wieść, że ktoś tak nazwał córkę, podobno powiedziała: ” Jakoś tak dziwnie – Amoniak?!”.
Haha:) Nasza Lodzia jest od Leokadii:)
Asiu, przepiękny wpis! Rewelacyjny pomysł, zaskakujące opowieści i sam fakt, że rozmowę prowadzisz z Babcią czyni ten post jednym z lepszych jakie widziałam w Internecie. Naprawdę serdecznie gratuluję :)
A miniona faktycznie ciekawe choć muszę przyznać, że w mojej rodzinie również znajdą się takie perełki jak np. Hieronim, Kostek czy właśnie Scholastyka ;)
Swoją drogą przerażające, że państwo decydowało o tym jakie mieszkanie komu wystarczy i chciało wrzucić do domu Twojej cioci obcych ludzi… O tyle dobrze, że udało się wprowadzić rodzinę. Straszne czasy.
*imiona oczywiście :)
A mi 3 lata temu udało się zorganizować ślub w miesiąc :) i do dziś słyszę od wielu przyjaciół, że był to najlepszy ślub na jakim byli!
…dodam tylko, że ten pośpiech nie był absolutnie wynikiem powiększającej się rodziny, jak mniemali niektórzy ;) a zwyczajnego spontana. Muszę przyznać, że wiązało się to z różnymi mniejszymi bądź większymi stresami z obawy czy wszystko się uda, ale nie zmieniłabym niczego. Gdybym miała organizować ślub, tak jak niektórzy, przez 1,5 roku to cała otoczka i przygotowania pewnie przyćmiłyby ten wyjątkowy dzień, a nic mnie tak nie irytuje jak przesada.
Zainspirowałaś mnie do zapytania mojej Babci jak wyglądał jej ślub :-)
Ja swój zorganizowałam w 4 miesiące, decyzję podjęliśmy w kwietniu, ślub był w sierpniu. Nie było pompy i wyuczonych tańców. Zaprosiliśmy tylki ważne dla nas osoby na wspólną imprezę na barce zacumowanej na Wiśle, było fantastycznie i po raz drugi zrobiłabym tak samo!
Piękna historia :) też od Babci znam historię Jej ślubu z Dziadkiem i mam zdjęcia (oj, ale on był przystojny :) niestety ani Dziadek ani Babcia mojego ślubu nie doczekali – ale w pewien sposób byli z nami: z ich obrączek przetopiliśmy złoto na nasze :)
Piękna historia, uwielbiam czytać takie wspomnienia! Sama zabrałam moją Babcię na wspomnienia z dawnych lat. W Lublinie jest taki ośrodek-muzeum który zbiera opowieści tzw „świadków historii” czyli ludzi mieszkających w Lublinie w okolicach wojny, a że babcia mieszkała na rynku, miała arcy ciekawe wspomnienia. Pisze o tym tutaj: http://odpoczywalnia.blogspot.com/2016/02/historie-rodzinne.html?m=1
A my ostatnio świętowaliśmy 9 rocznicę ślubu,cieszę się ze było to jeszcze przed epoką blogów i pinterestow, bo mam wrazenie, ze presja na samej organizacji wydarzenia teraz jest jakaś koszmarna. Wtedy skupilismy sie bardziej na przygotowaniu do małżeństwa, na wielu rozmowach,planach, konfrontacji wizji i oczekiwań – i tym mam wrażenie często się zapomina.
Pozdrawiam!
Ale fajna inicjatywa! Jak wrócę z urlopu, przeczytam z przyjemnością!
God bless Queen. God bless Grandmothers!
Uwielbiam czytać podobne historie. Jak zwykle wspaniały post, Asiu <3 na moment przeniosłam się myślami do domu mojej babci w Bieszczadach, gdzie znajduje się podobny piec, w spiżarni na pewno są jakieś świeżo zrobione ciasta, a na kanapie wśród poduszek śpi cicho pomrukujący kot. Dlaczego ja nigdy nie spytałam babci o jej historię ślubu? Muszę to nadrobić. Dziękuję za przypomnienie!
Ciekawie poznali się .. moi rodzice – ponad 25 lat temu w hotelowej windzie. Tata – wówczas zawodowy kolarz – zobaczył biegnącą mamę – początkującą nauczycielkę – i przytrzymał jej drzwi. Po dwóch tygodniach znajomości się jej oświadczył. Co prawda bez pierścionka – ale słowo się rzekło, ogłosił że jest pewien, że to z nią spędzi resztę swojego życia. Do dziś mnie to zadziwia – po prostu od pierwszego wejrzenia. I mimo różnych trudności z jakimi zmagali się przez swoje życie, nadal są razem.
Jak z filmu:)
Oma, muti mojego opy, miała na imię Hildegarda. I cała moja Śląska rodzina ma / miała takie imiona :) Gustek, Roza, Henriś, Eriś… Cóż, teraz nie brzmią zbyt „ładnie” i sama nie chciałabym takiego typowo śląskiego imienia (chociaż zostałam Karolinką, też na Śląsku popularne!), mam jakiś taki sentyment do tej śląskości.
A kaflok za plecami babci super, uwielbiam kafloki i same kafle z piecy. Także jak wpadnie wam pomysł do głowy, żeby go rozbierać robiąc inne ogrzewanie, to wykorzystajcie na kominek – też super wyglądają :)
Ja za to jeszcze wspominam wiejskie wesela w remizie na Podhalu, lata 90′, zanim jeszcze powstały domy weselne. Całe jedzenie robione przez zaprzyjaźnione gosposie (nigdy nie zapomnę zapachu i smaku tamtych wędzonek), strojenie sali przez dziewczyny z rodziny (ile ja się tych kokardek nawiązałam!). Wszystko robione samemu, może nie tak efektowne jak dzisiaj te dostarczane na zamówienie, ale bardzo pozytywnie je wspominam. I ciekawa była rola druhen i drużbów – nie było obsługi kelnerskiej, to oni wraz z parą młodą i rodzicami obsługiwali salę.
Ach, a moja babcia wspominała, jakim szokiem kulturowym dla niej i jej mamy było trzaskanie porcelany na klatce schodowej w kamienicy dzień przed ślubem :D To typowo Ślaski zwyczaj, a babcia pochodzi z innych regionów i nie wiedziała co te wszystkie sąsiadki od niej chcą :) Finalnie moja babcia to olała (poszła się szykować na ślub), a szkło i porcelanę zamiatała prababcia. Oczywiście to wielkie faux-pas, bo chodzi o to, że przyszła panna młoda ma sama pozamiatać, żeby pokazać jaką jest dobrą gospodynią.
Datę ślubu ustatliliśmy w marcu, ślub we wrześniu. Olałam to całe ślubne szaleństwo. Nigdy nie marzyłam o wielkim weselu i sukni z trenem a roczne debatowanie na temat koloru serwetek i czcionki na zaproszeniach jawi mi się jaki najgorszy koszmar. Ślub odbędzie w USC, póżniej obiad dla najbliższej rodziny a wieczorem impreza w klubie ze znajomymi. Sukienkę kupiłam na Zalando, sama będę się czesać i malować, do ślubu pojedziemy zwykłą taksówką. Wszystko załatwiliśmy na spokojnie i na luzie, na szczęście nie było tego dużo :)
Wspaniale, że napisałaś taki post. Zainspirowałaś mnie żeby przeprowadzić taki wywiad z moją babcią :)
To niesamowite, jak kiedyś wszystko nadawało się do wielokrotnego użytku. Traktowano rzeczy praktyczniej, ale z drugiej strony wynikało to z niedoboru. Jeśli chodzi o szybki termin ślubu, to nie wyobrażam sobie czekać 1,5 roku czy nawet 2 lata. Jeśli jest decyzja o ślubie, to trzeba ten ślub zorganizować, a nie odkładać w nieskończoność. Przecież uciekają prawie 2 lata małżeńskiego stażu! Kilka miesięcy do idealny termin.
Ja rok temu zorganizowałam swój ślub w 4 miesiące. Nawet teraz dla chcącego nic trudnego! :)
moi dziadkowie poznali się w lipcu, ślub wzięli w wigilię tego samego roku, i przeżyli ze sobą ponad 50 lat :) niestety nie dopytam już o to babci, odeszła dwa lata temu, ale przy najbliższej okazji poproszę dziadka, żeby mi coś więcej opowiedział.
u mnie było podobnie szybko – zaręczyliśmy się w grudniu po ponad roku bycia razem (ale wcześniej przez pięć lat łączyła nas bliska przyjaźń), wzięliśmy ślub dokładnie miesiąc temu (16 lipca). Bardzo lubię bawić się na weselach, ale swojego w takiej typowo weselnej formie zupełnie sobie nie wyobrażałam, zrobiliśmy więc przyjęcie – ślub o 13:00 w kościele św. Anny na Krakowskim Przedmieściu, potem obiad dla rodziny w restauracji, a wieczorem dołączyli znajomi – muzyka z naszej prywatnej playlisty, open bar, ozdoby do restauracji z ikea, balony z helem, cotton balsy, dużo kwiatów, bar z przystawkami, krzesła i stoliki na ogródku, wszystko pomogła nam przygotować moja przyjaciółka, która jest menadżerką tej restauracji (na Nowym Świecie, a więc z kościoła szliśmy piechotą przez Stare Miasto, a turyści składali nam życzenia – bardzo miłe :) ) Goście twierdzą, że byli zachwyceni, bo po raz pierwszy byli na weWyszło mniej więcej trzy razy taniej niż tradycyjne wesele mojej siostry, a nie spinaliśmy się w ogóle i był to naprawdę NASZ wymarzony dzień. Ze względu na wczesną porę rozpoczęcia wesela, planowaliśmy skończyć je koło 2:00, ale zabawa przeciągnęła się do 5:00 nad ranem. Z tradycyjnych rzeczy miałam białą suknię, mąż garnitur, no i był tort :) żadnych stresujących dla nas pierwszych tańców czy oczepin, a rodzicom podziękowaliśmy następnego dnia podczas kawy u nas w domu. lepszego wesela nie mogłam sobie wymarzyć :)
coś mi ucięło w trakcie :) chciałam napisać, że goście byli zachwyceni, bo po raz pierwszy byli na weselu, na którym było tak luźno i komfortowo – to słyszeliśmy od bardzo wielu osób. Dress code obowiązywał dowolny, krawaty i szpilki nie było obowiązkowe :)
Moja babcia z dziadkiem brali ślub 10 lat po Twoich dziadkach i są małżeństwem do dzisiaj więc w kwietniu obchodzili 56 rocznicę ślubu ;) Dziadek oświadczył się w sylwestra, też bez pierścionka, raczej pod wpływem impulsu, bo jechał do babci z drugiego końca Polski, a ona już miała partnera na zabawę, więc poszła z nimi dwoma, z każdym pod inne ramię. W kwietniu się pobrali cywilnie, w lipcu kościelnie, ale babcia bardziej zwraca uwagę na ten ślub cywilny. Na obu ślubach miała białą koronkową suknię do połowy łydki – sama ją szyła bo z zawodu była krawcową ;) Ale i dzisiaj są szybkie śluby, moja kuzynka miała czekać na salę 2 lata, gdy 3miesiące przed terminem zadzwoniła pani i poinformowała, że zwolnił się termin. To się uwinęli i się zorganizowali w 3 miesiące ;)
Też wyrosłam otoczona takimi imionami i potem sporym zaskoczeniem było dla mnie, kiedy poznawałam ich pełną wersję. Przyjaciółka mojej babci nazywała się Liliana – tak pięknie! A moja babcia zawsze mówiła na nią Lila. Podobnie było z Cilą (albo Cylą, trudno w piśmie oddać tę szczególną samogłoskę), czyli Cecylią. Też znam Trudę, tak ma na imię moja babcia cioteczna, i Jorga, to wujek. Ale zawsze najbardziej zazdrościłam imienia starszej sąsiadce, którą nazwano Ruta.
Pięknie:)
To może i ja podzielę się swoją historią. Nie jestem zwolenniczką białych sukni i wielkich wesel, długich przygotowań i tego wszystkiego, co wiąże się ze ślubem i weselem. Co innego, kiedy jestem po prostu gościem – wówczas chętnie w nich uczestniczę. Z tego względu od razu wiedzieliśmy, że nasz ślub będzie inny. Kiedy postanowiliśmy wziąć ślub, byliśmy ze sobą prawie trzy lata. M. oświadczył mi się jakoś pod koniec lutego, w domu, bez specjalnego anturażu. Nie było świec, wykwintnej kolacji, ani kwiatów – tak jak chciałam. Dwa dni później, w poniedziałek, zadzwoniliśmy do Urzędu Stanu Cywilnego (od razu wiedzieliśmy, że ślubu kościelnego nie będziemy brać) z zapytaniem o wolne terminy. Nie mieliśmy wybranej daty, po prostu chcieliśmy się rozeznać. Pani z Urzędu zaczęła wymieniać kilka, takich najbliższych, i okazało się, że mają wolny termin na 17 kwietnia (piątek), przed południem. Zdecydowaliśmy się. W ślubie wzięło udział w 6 osób i my – młodzi, plus urzędnik. Do ślubu poszłam w kilkuletniej sukience, która wcześniej służyła mi nie raz w różnych okolicznościach – lubiłam ją, nadawała się więc dlaczego nie;) Po uroczystości poszliśmy wspólnie na obiad i wróciliśmy do domu, musieliśmy się spakować, bo wyjeżdżaliśmy w podróż poślubną. To był naprawdę fajny dzień, bez zadęcia, taki nasz i po naszemu :)
Asiu, ja zorganizowalam ślub i wesele w dokładnie 3 msc. W marcu zarezerwowalismy termin W Pałacu Slubów na Starówce a w czerwcu był ślub. Nawet „wesele” dla rodziny udalo się zorganizować. Z ubrań to do ślubu kupiłam kremowa marynarkę i buty. W butach nie da się chodzić ;-) ale w marynarce i sukience ( pistacjowa z sh) regularnie pomykam do pracy. Obraczki kupila babcia mz w latach 80 bo byla okazja a zawsze sie przyda. I sie przydaly :-) Jak widać się da i teraz, w dobie rozbuchanego konsumpcjonizmu i obfitego rynku usług slubnych, choć faktycznie część znajomych dziewczyn patrzyła na mnie z politowaniem – jak to,rezygnujesz z białej kiecki? Nie w kosciele? Wesele na 50 osób?
Ale jesli chodzi o terminy to moim zdaniem rekordzistami sa w tym temacie dziadkowie mojego męża. Od zareczyn do ślubu minęły 2 tygodnie. To było w późnych latach 40 tych. Śmiali się zawsze ze bardzo im się spieszylo ?
Moim dziadkom od poznania się do ślubu minął miesiąc:) Poznali ich ze sobą rodzice w wigilię, w sylwestra szły już zapowiedzi, a 28 stycznia był ślub. Moja babcia wspominała jak płakała, że nie chce wychodzić za obcego w gruncie rzeczy mężczyznę :) Tak że o wielkiej miłości raczej nie było mowy, bo było to małżeństwo zaaranżowane przez rodziców, jednak dziadkowie przeżyli ze sobą 57 lat.
a ja w sprawie fotografii. widzę, że są już bardzo zniszczone, zwłaszcza ta w ramce. odbitki nie lubią niestety światła dziennego, dlatego jeśli chcecie, żeby przetrwały jeszcze wiele lat, musicie zdjąć je z eksponowanego miejsca i schować do ciemnego pudełka (z papieru bezkwasowego najlepiej, ale już nie przesadzajmy ;)). koniecznie trzeba też zrobić porządne skany fotografii, żeby zachować, to co jeszcze zachować można. takie skany wydrukowane na papierze fotograficznym są o wiele trwalsze i można je spokojnie zawiesić nad kominkiem :)
Też fascynują mnie stare opowieści rodzinne i w mojej jest ich bez liku. Najciekawsze wiążą się ze ślubem moich dziadków.
Przed ślubem nie mieli nawet okazji porozmawiać. Dziadek widział babcie tyko 2 razy i za trzecim razem oświadczył się. Dalej nie bezpośrednio babci… tyko ojcu przyszłej małżonki. Za 4 spotkaniem był już ślub.
Nie dawno obchodziliśmy ich 50 rocznicę ślubu i szczerze nie znam równie zgodnego małżeństwa jak moi dziadkowie
Podoba mi sie takie rozsadne podejscie do slubu – my z mezem nie swietowalismy prawie w ogole, mielismy tylko slub cywilny, ja mialam biala sukienke z Zary, maz swoj standardowy czarny garnitur, zaprosilismy tylko rodzicow i rodzenstwo, obiad ugotowalismy sami, a tort pieklam dzien przed. Moim zdaniem liczy sie bardziej to, co sie sobie obiecuje w dzien slubu, a nie sama uroczystosc. Cala sprawe zorganizowalismy w tydzien. A za zaoszczedzone pieniadze pojechalismy rok pozniej na podroz poslubna – bylismy w Kalifornii na road trip po parkach narodowych.
Zazdroszczę – gdybym mogła jeszcze raz wziąć ślub to też darowałabym sobie całą tą pompę.
W połowie czerwca podjęliśmy decyzję o ślubie. Odbył się 2 dni temu. W 2 miesiące ogarnęliśmy wszystko i nie wiem co moglibyśmy zrobić lepiej mając do dyspozycji parę miesięcy więcej.
Nasi goście pierwszy raz byli na ślubie i weselu całkowicie pozbawionych pompy, ostentacji i większości ślubno-weselnych atrybutów i zgodnie twierdzą, że było super.
Bo w tym wszystkim wcale nie chodzi o strojną suknię, kolorystyczny motyw przewodni, szpilki Louboutina, fotobudkę, piętrowy tort i wypuszczanie białych gołębi przed kościołem. To, co najważniejsze, ukryte jest zupełnie gdzie indziej i jeżeli narzeczeni potrafią to znaleźć i przekazać innym, to będą mieli najpiękniejszy ślub na świecie:)
Przepiękny i intrygujący powrót do przeszłości :-)
Niesamowicie ciekawy wpis :)
http://www.evdaily.blogspot.com
Piękny wpis :) Moi dziadkowie są ponad 50 lat po ślubie i z opowiadać babci tez mogłam się wiele ciekawych rzeczy dowiedzieć.
Kiedyś to były czasy :)
U mnie też ciocia Lodzia, hihi
A poza tym prababcia Florentyna i ciocia Dzidzia:-)
Moja babcia natomiast suknię ślubną miała szytą ze spadochronu(!). Jakież to inne, ale niezaprzeczalnie piękne czasy, mimo uwarunkowań historycznych.
Łał!
Też mam wujka Horsta i Jorga! :D A historia bardzo ciekawa <3
Ja też pochodzę ze Śląska i jedna z siórst mojej Babci nazywała się : Nysia – wiele lat mi zajęło odgarnięcie, ze to skrót od Agnieszka. Natomiast jej sąsiadka nazywa się Leosia, a wymawia się raczej Lełosia – od Leokadia. Ale i tak najlepsze jest to, że wielu chłopcom, którzy w czasie Wojny czy przed Wojną nazywali się Adolf zmieniono – bez pytania – w urzędzie imię na Jan.
Uwielbiam takie historie! :) Dzięki za Twoją opowieść Asia, w zamian podzielę się swoją ;)
Moi Dziadkowie brali dokładnie w tym samym roku ślub, co Twoi – w 1950. Zaczęli się spotykać na wiosnę, latem chodzili na randki i spacery, a jesienią Dziadek powiedział, że robi się zimno i gdzie oni teraz będą chodzić, więc w październiku wzięli ślub i zamieszkali razem. Po tak krótkim okresie narzeczeństwa zapatrzeni w siebie żyli razem prawie 56 lat, aż do śmierci Dziadka. Dla mnie do tej pory ich małżeństwo jest dowodem na to, że można się kochać i się ze sobą dogadywać przez wiele, wiele lat :) Co nie wydaje mi się aż takie oczywiste w obecnych czasach :(
Niesamowity pomysł! Piękny wpis, pełen miłości i rodzinnych ciepłych uczuć :)
Świetna historia. Przeczytałam z dużą przyjemnością.
takie proste, a takie genialne. Twoja babcia czuc, że pochodzila gdzies raczej z wyższych warstw społeczeństwa, żałuję że dla kontrastu nie mogę już podpytac mojej babci, która z dziada pradziada mieszkała na wsi. że też nigdy mi nie przyszło to do głowy, chociaz rozmowę którą wspominam z nią najlepiej, przeprowadziłam o antykoncepcji ;) (gdyby ktoś był ciekawy: babcia powiedziała, że jak zdecydowali że starczy im dzieci – 3 córek – to po prostu powstrzymywali się od uprawiania seksu ;)
zostaje mi moja mama, lata 70 też są już historią, nie? ;)
Uwielbiam takie historie. Moja babcia Wanda miała suknię z krempliny, wesele było na wsi, suknie przerabiało się po parę razy. Przyjęcie weselne odbyło się w ogrodzie, ludzie tańczyli na byle jak zbitych deskach. Aż chciałoby się choć na jednym takim weselu być i trzymać ten welon :).
Muszę o ślub zapytać moją mamę bo ja wiem jak wyglądał ślub babci – ale nie wiem jak mamy i taty … rany niesamowite.
Ja i mój mąż zorganizowaliśmy wszystko w 6 miesięcy. Właściwie nie było co załatwiać …sukienkę kupiłam w sieciówce, mąż garnitur tez nabył bez problemu. Knajpkę zarezerwowaliśmy raz dwa na obiad i przyjęcie. Nie było fotografa kamerzysty limuzyny i innych cudów.
Zaskoczona byłam ślubem mojej koleżanki w tym roku …. co prawda była już 3 lata ze swoim chłopakiem … oświadczył się w Sylwestra i oznajmił że wszystko już gotowe na ślub – ona ma tylko 3 tygodnie na wybór sukienki i ślub się odbył pod koniec stycznia …dokładnie 3 tygodnie później. Nawet zaproszeni goście wiedzieli o zamiarach chłopaka tylko nie ona ;-) Ale była mega zadowolona i jest dalej jako żona.
WOW! To dopiero jest historia! O czymś takim jeszcze nie słyszałam, ale jestem pozytywnie zaskoczona :D
No to ja krótko o moich rodzicach :) Poznali się 13 grudnia (piątek!) – trzy miesiące później mój tato oświadczył się mojej mamie, a po kolejnych trzech miesiącach, na początku czerwca, wzięli ślub :) Ja jestem ich najstarszą córką, urodziłam się dwa lata po ślubie. Wiem, że najpierw mieli ślub cywilny – chyba rano. Mama miała na sobie prostą niebieską sukienkę, tato – garnitur. No a po południu był ślub kościelny. Wesele było na 40 osób. Ale chyba muszę dopytać o szczegóły, fajnie to wiedzieć, zwł że sama tez jestem po zaręczynach, choć jeszcze nie ruszyliśmy z organizacją ślubu.
Wiem, że babci miała bardzo skromy ślub. Nie było jej stać nawet na ładne buty (to było tuż po wojnie) i do ślubu szła w białych tenisówkach.
Ja uwielbiam słuchać opowieści dziadków o czasach z ich młodości, i jak to było „wtedy”, pomimo tego że czasem niektórzy przesadzają w swoich historiach i powtarzają 500x :D W taki sposób można bardzo dużo się dowiedzieć o tamtych tradycjach i zwyczajach, które towarzyszyły różnym wydarzeniom, porównać z tym jak jest dzisiaj :) Super sprawa, polecam każdemu pogadać czasem z rodzicami bądź z dziadkami o przeszłości :) Dziękuję że mogłam się tyle dowiedzieć z opowieści twojej babci oraz przypomnieć opowieści mojej babci :) Pozdrawiam :*
Elegancko Twoja Babcia wygląda ?
Babcia ma piękne, wypielegnowane
dłonie
Co do ślubów i wesel: wszystko przede mną, chociaż bliżej niż dalej. Najgorsze jest to, że razem z moim ukochanym nie chcemy organizować wesela, a raczej jakiś obiad jedynie dla najbliższych (rodzice, rodzeństwo, dziadkowie, chrzestni), ale obawiamy się reakcji pozostałej części rodziny. Bo niby dlaczego zapraszam moją chrzestną, a jej siostrę już nie? W zasadzie to najbardziej boję się mojej zawistnej i zazdrosnej babci, która już nie raz wywołała rodzinną awanturę (np. o to, że moja mama urodziła dziecko PO ślubie, a nie PRZED, jak jej córki – smutne i masakrujące, wiem), a do której z racji pozycji trzeba mieć jakikolwiek szacunek. Nienawidzę tego, że nigdy nie może być zgody w tej części mojej rodziny, bo zawsze coś komuś nie pasuje, ktoś się obraża o byle co. Strasznie to dołuje :(
Macie jakieś rady?
Taki właśnie ślub będę miała za niecałe 3 miesiące – zorganizowany we własnym zakresie, obiad dla najbliższej rodziny. Szkoda mi trochę braku najbliższych przyjaciół, ale najzwyczajniej w świecie zrobimy imprezę: before u nas i wyjście na miasto.
Póki co focha strzeliła moja ciotka – chrzesna: głównie o to, że organizujemy ślub i obiad w mieście w którym mieszkamy a nie w moim mieście rodzinnym. Zaproponowała już nawet, że opłaci nam wesele i załatwi wszystko bylebyśmy tylko zrobili PRAWDZIWE wesele z milionem gości itd, bo dzięki temu dostaniemy więcej pieniędzy w kopertach. Podziękowałam, przedstawiłam kilka argumentów, dlaczego nie (z głównym: nie lubimy wielkich imprez i być w centrum zainteresowania). Przyjęto to do wiadomości, jeśli się obrazi to trudno, z dalszą rodziną zażyłych kontaktów nie utrzymuję – jeśli się obrażą to trudno. Swoją drogą uważam obrażanie się za dziecinne i niepoważne. Każdy z dalszej rodziny zostanie poinfomrowany o ceremoni w Urzędzie – póki co kilka osób wyraziło radość, że mimo takiej kameralnej imprezy chcemy, żeby właśnie oni byli tego dnia z nami.
Piękna historia. Czytając, miałam to wszystko przed oczami i szczerze mówiąc, wzruszyłam się. Pomyślałam sobie, że dzisiaj jest to wszystko tak do obrzydliwości dostępne. A kiedyś: bez pierścionka, z kwiatami, wystarczyły chęci i wszystko było możliwe. Naprawdę mnie to wszystko poruszyło.
Mojego męża poznałam dzień przed weselem, na którym oboje byliśmy świadkami :) Rozkręciliśmy wesele i skoro tak dobrze spędziliśmy czas, to postanowiliśmy to kontynuować. Po roku stwierdziliśmy, że czas na ślub, a po następnych dwóch miesiącach byliśmy już małżeństwem. Da się! Teraz jesteśmy 4 lata po ślubie, a ja bardzo się cieszę, że ta decyzja zapadła tak spontanicznie – ominęło mnie wiele rozkmin o kolory serwetek, kształt spinek do koszuli itd. Także polecam! ;p
Joasia, genialny pomysł na wpis! Sama nie mam już przodków, z którymi mogłabym porozmawiać o codziennym życiu w tamtych czasach, a chciałabym bardzo. To fascynujace jak wiele się zmieniło. Myślisz, że przeczytamy o podobnych historiach zwiazanych ze świętami, prywatkami i okazjami, o których teraz pewnie nie mamy pojęcia?
Rany!!! Niesamowity tekst.
Z całą pewnością stwierdzam, że to najlepszy blogowy post, jaki w życiu przeczytałam.
Rozmowy ze starszymi ludźmi są niesamowite, a te historie, które mają nam do opowiedzenia czasem wywołują ciarki na plecach.
Kocham rozmawiać ze starszymi o tym, jak to było dawniej i od Pani babci naprawdę wiele o tych dawnych ślubach się dowiedziałam.
Teraz tak sobie pomyślałam, że mój tata jest przecież prawie 80 letnim krawcem, który całe życie szył w swojej małej pracowni krawieckiej garnitury, płaszcze, kostiumy i co najlepsze nadal to robi. Używa starych narzędzi, maszyn i wielkiego parowego żelazka, których dziś już nie da się nabyć.
Gdybym miała bloga o tematyce związanej z modą, chyba bym z nim zrobiła wywiad o tej sztuce krawieckiej. Jego ojciec i dziadek też pracowali w tym fachu.
Niemniej jednak zainspirowała mnie Pani do rozmowy z nim i spisania wszystkiego, bo taka wiedza jest niezwykle cenna i ulotna.
Nigdy nie byłam czytelniczką Pani bloga, zajrzałam tu po przeczytaniu Pani dwóch książek, które naprawdę są dla mnie cennym źródłem wiedzy i inspiracji.
Gratuluję sukcesu i wytrwałości w tej ciężkiej pracy!
Ps. Mój tata wiekowy krawiec ma identyczne zdanie na temat jakości podszewek, jak Pani ;). Najlepiej jedwab :).
Pingback: womanatwindow.com by Dagmara Piekutowska. A personal diary of wanderlust, simple living, Barcelona and an overflowing wardrobe.
Pieknie to pierwsze zdjecie :) Za kazdym razem bardzo mnie wzrusza :) I swietny pomysl z postem.
U mnie w rodzinie trwa właśnie seria zaręczyn, (ja prawdopodobnie ją zakończyłam, moja siostra cioteczna teoretycznie jeszcze nikomu nie powiedziała, ale i tak wszyscy już wiedzą, że ślub będzie ;) ) tak samo wśród moich znajomych, no i wszyscy planują ślub na za dwa lata. A ja sobie myślę, Boże, dwa lata to strasznie dużo czasu! Ja nie chcę tak długo czekać, ale przede wszystkim jezscze nie wiem, kiedy dokładnie chcę wziąć ten ślub. Czekamy na moment, w którym oboje stwierdzimy „Dobra, to teraz”. I zamierzamy sobie wszystko zorganizować w te 3-4 miesiące (to wywołuje u WSZYSTKICH wielkie oczy i niedowierzanie). No chyba, że wpadniemy na to na tyle wcześnie że trzeba będzie trochę dłużej poczekać, bo chcemy w plenerze się pobrać (to jeszcze większe). Ale jak zwykle najzabawniejsze jest to, że ledwo powiedzieliśmy rodzinie a już się zaczęło: „jak to nie kościelny? jak to nie ma daty? jak to bez wesela? jak to w plenerze? jak to tylko najbliższa rodzina i najbliżsi znajomi? co ludzie powiedzą?”
Akurat znam też historię ślubu mojej babci, który brała w latach 60. na wsi. Babcia nie wspominała, jak poznała dziadka- albo może ja nie pamiętam- ale wspominała, że kilka dni wcześniej ktoś ją nastraszył w nocy, gdy wracała z pracy, i do dzisiaj jest przekonana że to był dziadek :D
Za to ze ślubu i wesela najlepiej pamiętała to, że wesele odbywało się w domu, a wręcz w chacie z dwoma izbami, i nagle w nocy wyłączyli prąd. Wszyscy goście poszli więc na przełaj przez pola do domu matki mojej babci, żeby imprezę dokończyć tam ;)
Podoba mi się w dawnych ślubach to, jak ważna była rodzina. Te wszystkie ciocie, kuzynki, rodzice i dziadkowie którzy pomagali, użyczali mieszkań, szyli suknie… No i żeby brać ślub dosłownie dla ciotki- to uważam za bardzo praktyczne i nawet szlachetne ;)
Moi rodzice ślubowali 21 lat temu i prąd już był, za to gdy w połowie wesela mama chciała pojechać do domu, by zmienić suknię, to się maluch w lesie zepsuł… A ich dwójka przyjaciół ze studiów robiła ślub w akademiku (chyba cywilny) i normalnie sprosili gości na imprezę w swoim małym, małżeńskim pokoju. Szczerze mówiąc, gdybym miała brać ślub, wolałabym mieć ciekawą przygodę z prądem, tudzież maluchem, i organizować go w salonie rodziców albo akademiku, niż użerać się wiele miesięcy z przygotowaniami i tylko denerwować, czy coś nie wyjdzie. :P
Historia małżeństwa mojej babci nie była tą szczęśliwą ale za to historia ślubu prababci to historia jak z bajki. To było jeszcze przed wojną na kresach wschodnich. Rodzina prababci była rodziną ziemiańską. Mieli dwór, trochę ziemi ale nie była to bardzo bogata rodzina. Ot zubożała szlachta. Prababcia miała na imię Paulina. Miała jeszcze 3 siostry a jak później opowiadał pradziadek były to najpiękniejsze dziewczyny na całym Wołyniu a oczywiście najładniejsza była Paulina. Pradziadek pochodził z zamożnej rodziny wywodzącej się od samego króla Sobieskiego.
Cała historia zaczyna się w mroźne grudniowe popołudnie. Prababcia mówi że na dworze jakieś zamieszanie. Przyjechał pradziadek saniami w cztery konie zaprzęgnięte i zapytał która z nim pojedzie i na życie zostanie. Siostry prababci mimo iż pradziadek był bardzo przystojny były oburzone na taką zuchwałość tylko babcia Paulina powiedziała że ona pojedzie. Zanim wsiadła w sanie dziadek poszedł do ojca babci Pauliny zapytał czy odda mu swoją córkę i dostał zgodę. Wsiedli w sanie pojechali do rodzinnego domu gdzie została przedstawiona swoim przyszłym teściom i pojechali dać na zapowiedzi do kościoła.
W Niedziele wyprawiono uroczysty obiad na którym spotkały się dwie rodziny i babcia dostała zaręczynową broszkę z rubinów i dokładnie w ostatni dzień grudnia wzięli ślub. Przyjęcie odbywało się w dworku prapradziadków. Trwało aż 3 dni a w tym czasie gotowało 5 kucharek, było bardzo dużo gości a po ślubie przenieśli się do małego dworku pod lasem który dostali w prezencie od rodziców pradziadka. Prababcia miała 5 dzieci. Niestety małżeństwo i piękne życie jakie wiedli zniweczyła wojna a później po wojnie wywieziono pradziadka na Syberię gdzie zginął. Prababci kazano spakować wszystko co ma i w wagonie bydlęcym wywieziono na Ziemie Odzyskane. W trakcie tej podróży zmarli dwaj bracia mojej babci. A moją babcię komuniści odarli z resztek godności dając jej mieszkanie a raczej pokój z kuchnią i toaletą na podwórku, rekwirując jej zaręczynową broszkę, biżuterię i obcą walutę.
Faktycznie, historia jak z filmu. Dziękuję, że się podzieliłaś.
wow, sama szykuję się teraz do swojego ślubu i natchnęłaś mnie żeby zrobić wywiad z babcią, moją ostatnią, super.
Wiem, ze to stary post, ale i tak postanowilam skomentować.
Moja babcia wziela ślub rok po wojnie, miala 20 lat, a wlasciwie 19,5, a dziadek 26. Co jest ciekawe, poznali sie, bo dziadek przycjodzil na swaty do babci starszej siostry, ale jak poznal obie dziewczyny, to babcia bardziej mu sie spodobala i tak przeżyli e soba 60 lat, równo. Jest to historia romantyczna i tragiczna zarazem, otóż mój dziadek mial udar w grudniu,z którego prawie wyszedl, ale ponieważ mial problemy z chodzeniem raz sie przewrocil i zlamal biodro. Bylo to na poczatku kwietnia. Niestety w szpitalu lekarze go zaniedbali po operacji, nie podawali mu insuliny, a dziadek mial cukrzyce i wpadl w cos w rodaku spiaczki. mój dziadek umieral przez ponad trzy tygodnie, byl w domu, ale ostatnie dni spedzil niestety w szpitalu. Zmarl 21.04.2006 w 60 rocznice ślubu. U nas w rodzinie mówi sie, ze dziadek czekal, wlasnie do rocznicy ślubu i pamiętam, jak byla msza to ksiądz powiedzial babci „Proszę przyjąć moje kondolencje i gratulacje”. Historia ma smutne zakończenie, bo stracilismy kogoś tak bliskiego, zwlaszcza babcia. Jeden jedyny raz kiedy na mnie nakrzyczala to byli wlasnie po śmierci dziadka. Jednak uważam, ze jest w tym wszystkim cos co daje nadzieje, bo dziadek tak bardzo kocham babcie, ze wyczekal w tym cierpieniu do dnia ich ślubu.
Pingback: SHARE WEEK 2017 – jakie blogi warto znać - CeciliaLind
Cudowna kobieta, uwielbiam czytać takie historie :)
Przepiękna historia Twojej babci. Dawne suknie ślubne miały inny styl ale moda podąża za duchem czasu. Świetny post! ; )