W zeszłym roku, mniej więcej o tej porze, udzielałam wywiadu dziennikarce Polityki. Rozmawiało się fantastycznie i z rozpędu zapomniałam poprosić o autoryzację. Kiedy tydzień później kupiłam w kiosku gazetę, okazało się, że moje wypowiedzi nie do końca mówiły to, co starałam się przekazać. Pamiętam, że w dzień wywiadu miałam jeszcze umówione nagranie video, więc ubrałam się, pomalowałam, przyjechałam do centrum, ale operator się nie pojawił. Zaczęłam się więc zastanawiać, czy nie lepiej było tego dnia zostać w domu.
Okazało się, że nie lepiej. Wcale, zupełnie, ani trochę nie lepiej. Kilka dni później dostałam na FB wiadomość od chłopaka, którego nazwisko wydało mi się znajome. I faktycznie, pisał że chodziliśmy do tej samej podstawówki (to była mała, prywatna szkoła, więc wszyscy się znali), tylko on był kilka lat wyżej, że przeczytał moją wypowiedź w Polityce, bardzo się cieszy i gratuluje. Odpisałam, podziękowałam i zapomniałam o całej sprawie.
Dwa miesiące później dostałam od niego jeszcze jedną wiadomość – tym razem o nieoficjalnym spotkaniu uczniów naszej dawno już nieistniejącej szkoły. Nie jest łatwo wyciągnąć mnie wieczorem z domu, zwłaszcza jesienią i zimą, i do dziś nie mam pojęcia co mnie skłoniło, żeby się tam wybrać. Było super, dawno się tak dobrze nie bawiłam. Kiedy już się zbieraliśmy, mój nowy-stary kolega zaproponował, że odprowadzi mnie do domu, bo ma po drodze. Podczas tego krótkiego spaceru ze dwa razy popłakałam się ze śmiechu i od razu pomyślałam, że chciałabym z nim spędzić więcej czasu. Więc kiedy stanęliśmy pod moją kamienicą i powiedział „no to do zobaczenia…”, już zaczęłam przypominać sobie, jak leciał mój numer telefonu, ale potem nastąpiło tylko smętne „yyy…eee…kiedyś”, i już go nie było.
Kilka miesięcy wcześniej zakończyłam dość długi związek i ostatnią rzeczą, na którą miałam ochotę, były randki. Najbardziej atrakcyjna wydawała mi się wizja, w której adoptuję siedemnaście kolejnych Chrupków i żyjemy wszyscy razem długo i szczęśliwie. Ale dawno tak miło nie spędziłam czasu i nie chciałam, żeby ta znajomość nam się rozjechała. Więc następnego dnia po prostu wysłałam mu wiadomość, że skoro tak często bywamy w tej samej części miasta, to może umówimy się na obiad. Chwilę później dostałam w odpowiedzi instrukcje dotarcia do restauracji i szczegóły rezerwacji.
Dlaczego o tym piszę? Niedawno zdałam sobie sprawę, że mija dziesięć lat, odkąd zaczęłam poważniej spotykać się z płcią przeciwną. I zastanowiłam się, jakbym to rozegrała wtedy. Pewnie siedziałabym trzy dni, monitorując Facebooka (wtedy: GG albo telefon, z wyciszonym dźwiękiem i odwrócony ekranem do dołu, żeby mieć niespodziankę – „jak przeczytam cały rozdział o bezkręgowcach, mogę sprawdzić telefon”). Potem za pomocą internetu, koleżanek, koleżanek koleżanek i kolegów koleżanek koleżanek zrobiłabym wywiad, co robi, gdzie mieszka i jaką zupę lubi najbardziej, potem pojawiłabym się przypadkiem w barze, do którego chodzi co czwartek, a na koniec strzeliła wielkiego focha, że śmiał się nie odezwać, albo odezwać nie tak, jak to sobie wyobrażałam. W skrócie: dramą i manipulacją do celu.
Czy byłam wyjątkowo głupią nastolatką? Jest szansa. Ale na pewno znaczenie miały tu też schematy, w jakie wciąż dajemy się wtłaczać. Dziewczynie nie wypada odezwać się pierwszej. Dziewczynie nie wypada pokazać, że jest zainteresowana znajomością. W ogóle to najlepiej, żeby siedziała cicho (koniecznie noga na nodze!), ładnie wyglądała i po cierpliwie czekała.
To krzywdzące dla każdej ze stron. Prowadzi do uciekania się do dziwnych manipulacji, fiksowania się na osobach, o których tak naprawdę nie mamy pojęcia i do mnóstwa godzin spędzonych na smętnym wgapianiu się w telefon.
Nie mówię, że mamy wydzwaniać dniem i nocą, narzucanie się komuś, kto ewidentnie nie ma ochoty na nasze towarzystwo nigdy nie jest dobre, niezależnie od płci. Ale nie dajmy sobie wmówić, że niezobowiązujące odezwanie się do kogoś czy zaproszenie na kawę to „desperacja” czy „poniżane się”. Pisałam o tym w swojej książce – jak to możliwe, że za desperację uważa się życzliwe nawiązanie kontaktu z drugim człowiekiem, a umilanie sobie czekania na telefon przeglądaniem facebookowych tablic wszystkich znajomych obiektu zainteresowania już nie?
Jaka jest najgorsza rzecz, która może się wydarzyć? Najwyżej ktoś po prostu odmówi, najprawdopodobniej bardzo uprzejmie. A jeśli będzie oburzony tym, że śmiałyście się do niego pierwsze odezwać (mało prawdopodobne), to przecież i tak nie chciałybyście się z kimś takim spotykać.
Kilka znajomych dziewczyn opowiedziało mi o tym, jak wyglądało wykonanie pierwszego kroku w ich wykonaniu. Ale zanim przytoczę ich fantastyczne odpowiedzi, opowiem Wam, jak skończyła się moja historia. Jak się pewnie domyślacie, absolutnie cukierkowo – zaczęliśmy się spotykać, zamieszkaliśmy razem (wcale nie miał po drodze!) i po raz pierwszy w życiu mam poczucie, że jestem dokładnie w tym miejscu, w którym powinnam być.
To teraz dziewczyny!
Joanna
Hej Asiu,
przeczytałam na FB, że zbierasz historie kobiet, które potrafią „przejąć inicjatywę” podczas nawiązywania relacji. Otóż ja nigdy nie miałam z tym problemu i zawsze gdy widziałam że podobam się chłopakowi lub się mną interesuje odzywałam się do niego pierwsza i po krótkiej korespondencji proponowałam spotkanie.
Jestem osobą otwartą i bardzo lubię poznawać nowych ludzi. Uważam, że szkoda czasu na gierki i podchody. Nie umiem udawać obojętnej, wypytywać na mieście, czekać na odpowiedni moment. Jeśli między dwójka ludzi zaiskrzyło, trzeba dac temu szansę.
Mamy XXI wiek, wszyscy moi koledzy twierdzą, że lubią pewne siebie, znające swoją wartość kobiety i podkreślaja, że nie mieliby nic przeciwko, gdyby kobiety częściej mówiły wprost czego chcą.
Chłopak z którym spotykam się obecnie, zwrócił na mnie uwagę na Instagramie. Skomplementował i przez wspólnego kolegę starał się czegoś więcej o mnie dowiedzieć. Ja po prostu do niego napisałam. Podtrzymywałam kontakt, świetnie nam się ze sobą „pisało” i po jakimś czasie sama zaproponowałam spotkanie.
Śmieje się, że jestem „ofiarą skończonej terapii”. Podczas pracy z terapeutą starałam się odpowiedzieć na nurtujące mnie pytania. W końcu dowiedziałam się, że wszystkie moje problemy wynikały z tego, że nie dostawałam od najbliższych jasnych komunikatów. Rodzice prowadzili ze mną rodzaj gry, nigdy wprost nie chwalili, dobierali słowa, nie okazywali emocji. Gdy to zrozumiałam i przepracowałam zorientowałam się, że straciłam umiejętność blefowania, ściemniania, budowania relacji opartej na niedopowiedzeniach. Od tej pory jestem zwolenniczką mówienia prawdy, nazywania uczuć i nie ukrywania ich przed drugą osobą. Jak na razie przynosi to same dobre rezultaty.
Asia
Krok pierwszy: szukasz pracy w mediach społecznościowych i udostępniasz ogłoszenie, gdzie tylko się da. Pojawia się chłopak, który rujnuje Twoje plany, bo „nie masz bana u X, więc nie liczysz się w branży”. Krok drugi: dowiedz się w ogóle o istnieniu tej osoby. Krok trzeci: podejdź do niego na imprezie ludzi z Internetu, wykorzystując uśmiech numer 6!
Po miłym wstępie, postaw sprawę jasno, że chcesz bana, bo chcesz znaleźć pracę. W skrócie tak wygląda wstęp do mojej miłości. Później rób wszystko, by pojawiać się na tych samych imprezach i niby przypadkiem się na niego natykać. Zadziałało tak bardzo, że teraz jestem zakochana po uszy (mam nadzieję, że on też):)
Estera
Od dwóch lat mieszkam w Danii i pracuję w dosyć dużej korporacji. Od pewnego czasu w okolicy ekspresu do kawy w moim dziale zaczął się kręcić pewien mężczyzna (z innego działu). Za każdym razem się uśmiechał, ale nic więcej nie robił (Duńczycy są dość nieśmiali).
Kiedy częstotliwość jego odwiedzin przerosła normę, postanowiłam napisać maila „za dużo kawy :) ” I wtedy zapytał czy nie chciałabym wypić jednej z nim. Wczoraj minęło pół roku, od kiedy jesteśmy razem :)
Marysia
Mojego chłopaka poznałam w sposób, który wciąż wielu osobom wydaje się być mało romantyczny: przez portal randkowy. Znalazłam się tam z ciekawości, ale bardzo szybko wciągnął mnie format strony: rejestrując się, można było odpowiedzieć na dowolną ilość osobistych pytań: na podstawie odpowiedzi system „przesiewał” wszystkich potencjalnych znajomych. Dzięki temu mogłam odpuścić sobie rozmowy z kimś, kto ma odmienne plany na przyszłość (np. nie chce mieć dzieci, marzy o mieszkaniu w dzikiej, bieszczadzkiej głuszy), lub kto ma ma kompletnie kłócące się z moimi poglądy (np. nie uznaje równouprawnienia).
Po tak pragmatycznej selekcji niespodziewanie pojawił się element romantyczny: z chłopakiem, który odezwał się do mnie dwa dni po założeniu konta, szybko przenieśliśmy korespondencję na papier, wymieniając długie, tradycyjne listy – chociaż dzieliło nas tylko kilka dzielnic stolicy.
Oboje na samym początku wyznaliśmy sobie, że na portalu dla randkowiczów znaleźliśmy się z ciekawości, myśląc, że przez prostą wyszukiwarkę strony można znaleźć raczej nowych znajomych, niż miłość życia. Dlatego kilka dobrych tygodni zajęło mi zrozumienie, że nasze wielogodzinne spotkania mogłyby z powodzeniem być nazwane randkami. Żadne z nas nie wyrywało się bowiem do fizycznych czy słownych aluzji. Rozmowa płynęła wartko i od pierwszego spotkania czuliśmy porozumienie, ale ja, wychowana w tradycji królewny na wieży, bałam się pierwsza zrobić jakikolwiek romantyczny gest.
W związku z tym, w czasie, gdy on cieszył się naszymi spotkaniami, ja analizowałam listy, smsy i zastanawiałam się, jakie mogą być powody naszych spotkań (lubi mnie jako znajomą? Jest gejem?). Najzwyczajniej w świecie jemu wystarczyło zdanie się na serce i intuicję (jest razem super, może coś z tego będzie, nie trzeba się spieszyć), a ja, jak wiele moich koleżanek, potrzebowałam komunikatu wychodzącego do mężczyzny, aby porzucić wątpliwości co do jego intencji. A przecież sygnałów było mnóstwo – wystarczyłoby się nimi cieszyć i nie rozkładać na czynniki pierwsze.
Od tego czasu jesteśmy nierozłączni, a we wrześniu bierzemy ślub – on wybrał termin, ale to ja się oświadczyłam, wiedząc, że klękanie na kolano z brylantem to po prostu nie nasz styl. A przecież nie chodzi o to jak, ale z kim! :)
W każdej z tych historii widać zaangażowanie obu stron – w końcu o to chodzi! Ale jednocześnie zwalniają jedną czy drugą płeć od podejmowania ryzyka za każdym razem albo bycia skazanym na bierne czekanie.
Dajcie znać, jak Wam się podoba taka eksperymentalna forma posta, no i czy same miałyście kiedyś okazję wykonać pierwszy krok w romantycznej relacji – i z jakim skutkiem?
152 thoughts on “Czy dziewczynie wypada zrobić pierwszy krok? Pięć inspirujących historii.”
Ale przecież to on wykonał pierwszy krok zapraszając Cię na spotkanie Asiu, a potem odprowadzając :) Więc Twoja historia raczej się nie wpisuje w ten temat.
I cały post na nic;) Ta impreza była spora, więc nie tylko mnie zaprosił, wiec należy mi zaliczyć przynajmniej pół kroczku!
Nie no masz rację, przejęłaś inicjatywę w tym kluczowym momencie, wbrew stereotypowi o księżniczce, która czeka na księcia i za nic w świecie się nie odezwie sama :D Bardzo ładnie! :)
długo byłaś w poprzednim związku?
przecież Asia napisała że długo :)
Super forma postu! ;) Bardzo fajne historie!
Napisałam komentarz na blogu fotograficznym pewnego chłopaka. Odpisał z podziękowaniem, wymieniliśmy kilka maili, więc podałam mu nr gg, a potem, kiedy wyjechałam w miejsce bez internetu, pierwsza do niego zadzwoniłam.
Wszystko było w zasadzie od niechcenia i przypadkowo, ale nie żałuję, że go trochę ośmieliłam na początku. Dzisiaj jesteśmy małżeństwem :)
Letnia, upalna sobota, ja ze zlamanym sercem i straconymi 6 miesiacami zycia. Musze podwiezc rodzicow na slub wujka. Czekam pod kosciolem, nie bede sie dobijac wzruszajaca msza. Wtem wypada z kosciola przystojny, wysoki brunet w popielatym garniturze podkreslajacym jego opalenizne. Delicja! – mysle. On juz pewnym krokiem zmierza do auta, zaparkowal za mna. Szukam go w lusterku, a on puka w tylna szybe mojego samochodu i mowi „przepraszam, ma pani (niech skonam, mow mi bejbe skarbie!) otwarta tylna szybe, napada do srodka”. I wsiada do siebie. Zakochalam sie w 2 sekundy. Kombinowalam, czy by jednak nie isc pilnie zlozyc zyczen Mlodej parze, ale zabraklo mi jaj. Nie spalam pol nocy, naszaklasa plonela od moich goraczkowych poszukiwan, a po rodzicow wystroilam sie jak na studniowke :D.
Brat mial dyskretnie podpytac wujka, kto to byl „czesc, Goska pyta, kim byl wysoki brunet w srebrnym audi”… Okazalo sie, ze kolega wujka, zajety. No to pas.
Minelo 10 miesiecy, przyszedl majowy weekend, wolne, laba i towarzyska rozpusta. Gdziekolwiek, z kimkolwiek nie wyszlam – wszedzie on. Kolega nakazal pytac wspolnego znajomego o numer. Wyslalam pod wplywem %, eee…impulsu :) sms i zaczelo sie. Poczatkowo kicha, byl nieprzyjemny (myslal, ze to jego byla znow go neka). Gdy po malym sledztwie odkryl, ze to nie ona, a ja zaczepilam go jeszcze na fb, przestal odpisywac na okolo godzine. Dupek! mysle i juz mam otwierac wino celem uczczenia upadku godnosci, gdy dostaje sms: „nie wierze, to Ty! Jestes taka piekna!” – chyba tez pil :D. Okazalo sie, ze wypatrzyl mnie miesiac wczesniej gdzies na miescie, powiedzial wtedy koledze: „chcialbym miec taka zone”. Nieopatrznie ma, za 3 tygodnie rocznica slubu, a teraz…pojechal mi po mus czekoladowy i ogorki, drugie dziecko w drodze!
Cudowna historia! :)
Ojjj, czemu nie można tu kliknąć „lubię to”! Piękna historia, wszystkiego dobrego :-)
Super, jak z filmu!
Dzieki dziewczyny!
Przyznam, ze dosc nietypowa nasza historia, bo gdy zaczelismy randkowac okazalo sie, ze gdy on mnie wyhaczyl na miescie, sledzil mnie przez miesiac. A chwile przed tym, gdy napisalam do niego pierwszego smsa przepuszczal mnie na pasach pod klubem do ktorego szlam na drinka dla kurazu :). Choc teraz po wiekszych klotniach zartuje, ze zamiast hamulca mogl wcisnac gaz. Przyjemniaczek :).
I szczesliwa jestem jak cholera, pozdrawiam poogórkowo juz! Odwagi Panie!
OJAAAAAAAA!!!!:)
Hahaha, super się czytało no i extra historia!
Joanno, wzruszyła mnie Twoja historia i bardzo się cieszę, że jesteś szczęśliwa ☺ Ja w pewnym chłopaku kochałam się całe liceum, on byl rok wyżej więc kiedy kończył szkołę i wyjechał na studia do innego miasta myślałam, że to już koniec tej „miłości”. Na szczęście poszłam po rozum do głowy i zaprosiłam go na studniówkę. Tak po prostu. Dodam, że on nie wiedział w ogóle o moim istnieniu. A dziś…mija dokładnie osiem i pół roku kiedy jesteśmy razem i 3 lata i tydzień od naszego ślubu :)
się podoba.
dwa lata temu. wychodzę na spacer z psem matki. w parku pies matki (zwany dalej bubą) zaczyna się bawić z innym psem. obserwuje to właściciel (potem okazało się – brat właścicielki) drugiego psa. nudzi mi się. podchodzę. „jaki ładny piesek”. ja wiem, banał. teraz mówi, że go poderwałam. trzy tygodnie później zamieszkaliśmy razem. rok później byłam w zaplanowanej ciąży. dobrze jest.
Ja też wykonałam pierwszy krok. Co prawda za namową siostry – pracowała z chłopakiem, który jej zdaniem był świetny i przecież mogę z nim pójść na studniówkę. Tak długo mnie męczyła, że dla świętego spokoju zaprosiłam go do znajomych na Naszej Klasie. Długo ani nie przyjmował zaproszenia, ani nie odrzucał. Było mi głupio, czułam się jak desperatka, więc napisałam wiadomość wyjaśniającą skąd to zaproszenie – w końcu znamy się jedynie z opowieści. Potem wymieniliśmy się numerem GG (czuję się jak dinozaur :D), potem ja zaprosiłam go na swoje 18 urodziny, już na imprezie na kolejne spotkanie (jestem nieśmiała, nie wiem skąd u mnie takie zachowanie :D). We wrześniu minie 6 lat odkąd jesteśmy razem. Od prawie 3 lat zaręczeni, od 4 wspólnie mieszkamy. Nie wyobrażam sobie bez niego życia i często żartuję, że to ja go „wyrwałam” :)
„telefon, z wyciszonym dźwiękiem i odwrócony ekranem do dołu, żeby mieć niespodziankę” – cała ja kiedyś :D
… i ja :D
i ja;D
Super post :) Chciałabym tak po prostu umieć napisać do kogoś, kto mi się podoba, zagadać i zrobić pierwszy krok, ale mam wrażenie że z moją nieśmiałością to się nigdy nie uda. Ja po prostu nie mam pojęcia co mam napisać/powiedzieć. Wiem, że pewnie dla większości osób to wydaje się dziwne lub niezrozumiałe, ale ja naprawdę nie mogę się przełamać. Dlatego lubię czytać takie historie, może kiedyś się odważę i też pierwsza coś napiszę :)
Wiesz, co ja napisalam? Jako mistrz kreatywnosci, kurtuazji i fanka dobrego suspensu rzuciłam oryginalne „cześć” w pierwszym smsie oraz „nie” w drugim.
Powiedz jeszcze „tak” w dalszej akcji i jakos to bedzie :).
Jakos nie mogę się przełamać, żeby napisać cześć, boję się że potem nic mi nie przyjdzie do głowy i na tym jednym cześć się skonczy. Ale muszę coś wykombinować, bo nigdy nic nie napisze :)
Miss Margaryna musisz być nie tylko mistrzynią kreatywności, ale również miss wdzięku i urody skoro to wystarczyło:) Czytałam Twoją historię. Bajeczna! Pozdrawiam:)
jeśli mogę sobie pozwolić POLECAM obejrzeć, posłuchać – dla wszystkich, nawet tych 'niewierzących’:
http://www.langustanapalmie.pl/filmy2
https://www.youtube.com/watch?list=PLVdrvbY9AVQpaG8xKvDdbpk6_kBaf4Jt2&v=4H-J32NNY1M
pozdrawiam, i życzę duuuużo wiary w swoje możliwości; dasz radę!!
Również polecam!!!
Aga, nie przejmuj się… Mam dokładnie tak samo. Najgorsze jest to, że odezwę się przez fb raz na 2 – 3 tygodnie do kolegi, tak po prostu, żeby pogadać a wydaje mi się, że go osaczam i że myśli, że jestem totalnie zdesperowana i nie mam innych znajomych. I pewnie dlatego jestem wciąż sama. Siedzę, wzdycham do ekranu komputera/komórki, ale nie zrobię pierwszego kroku :/ A potem sobie wyrzucam, że przecież co najwyżej stanę się pośmiewiskiem wśród niego i znajomych… I tak w koło.
Byłam nastolatką i chodziłam na dyskoteki. Poznałam pewnego chłopaka. Był całkiem fajny, ale też trochę nieśmiały. Widywaliśmy się tylko na imprezach. Dobrze się nam rozmawiało. Nie wytrzymałam. Ile można rozmawiać ze sobą przekrzykując muzykę? Mieliśmy tyle wspólnych tematów. To się wkurzyłam i napisałam mu swój numer telefonu kredką do oczu na bicepsie.
Już prawie trzy lata po ślubie. Na dyskoteki już nie chodzimy – wolimy w piątkowe wieczory oglądać Harrego Pottera w tv. :) Nie używam już kredki do oczu. No i dzieciątko się nam niedługo urodzi :) wypada czy nie wypada zrobić pierwszy krok – pewnie w końcu zapytałby mnie sam o ten numer – ale może byłoby już za późno?
To ja! To o mnie!
Był pewien chłopak z mojej licealnej klasy, którego poprosiłam o to, żeby zatańczył ze mną poloneza na studniówce.
Temu samemu chłopakowi zaproponowałam wspólnego sylwestra (graliśmy w twistera z grupą przyjaciół) i sama poprosiłam go, żeby pożyczył mi sweter jak zrobiło się zimno.
Z tym samym chłopakiem utrzymywałam sporadyczny kontakt przez połowę studiów, mieliśmy przecież wspólnych znajomych.
Potem spotykałam się przez chwilę z pewnym prawdziwym palantem, na szczęście instynkt samozachowawczy zadziałał we właściwym momencie. Po ostatnim spotkaniu z palantem wróciłam z płaczem do domu. Pierwsza osoba, która przyszła mi na myśl to ten kolega. Napisałam do niego, a on zaprosił mnie na kawę, pomógł. Minęło kilka tygodni, przestał się odzywać.
Zadzwoniłam do niego, ochrzaniłam że się nie odzywa. Znów kawa. Każdą następną proponował już on.
Teraz robi mi kawę codziennie, bo od trzech lat jest moim mężem:)
Ps. Moja klasa była chyba jakaś wyjątkowa, jesteśmy trzecim z kolei małżeństwem:)
:) mam za sobą wiele pierwszych kroków i parę dłuższych i krótszych historii. Aż sama się sobie dziwię, że w swojej nieśmiałości potrafiłam powiedzieć sobie „nie masz nic do stracenia! – najwyżej spłoniesz rumieńcem ze wstydu” ;) Dziś mam męża – to on mnie zaprosił na randkę ;)))
To sie poczulam staro jakoś;) mamy za chwilę z mężem dziewiątą rocznicę ślubu, jesteśmy razem od czternastu lat, niedługo będzie pół życia :D
Ale w sumie, inicjatywę w ykazalam, moj obecny maz byl dobrym kokega brata,poznalismy sie na rajdzie w góry. Byko bardzo fajnie, chcialam podtrzymac znajomosc więc poprosiłam go o korepetycje z fizyki (choć mój tata moglby mi wszystko wytłumaczyć). Po tych korkach do rozkwitu miłości nie doszło ale wszystko rozwinęło się naturalniej parę miesięcy później. Zaprzyjaznilismy się przede wszystkim i ta przyjaźń myślę to jedna z kluczowych spraw w udanych związkach
Jestem za tym, żeby raz na jakiś czas pojawiały się takie wpisy i niech świadczy o tym to, że jak zwykle nie komentuję, tak teraz, o! :D
Ja akurat nie podzielę się żadną historią ale muszę przyznać, że zaglądam tu nie tylko dla postów (chociaż to przede wszystkim!) ale też dla czasami cudownych komentarzy – takie historie/rady/spostrzeżenia tylko pod Twoimi wpisami!
Plus opowieść Estery mnie rozczuliła i zostawiła z dużym uśmiechem na twarzy :)
Brawo dziewczyny!
Też chcę pisać takie historie… ;) Jedna starczy, ale z happy endem :)
Na kursie tańca wypaliłam do przystojniaka, z którym wybitnie dobrze mi się tańczyło:
– Chciałabym, żeby mój facet tak dobrze tańczył.
– To dlaczego nie chodzi z tobą na kurs?
– Bo nie mam faceta.
Rechotał do końca lekcji.
W tym roku stuknęło nam wspólne 6 lat. Za dwa tygodnie ślub. I nadal się rozśmieszamy:)
się popłakałam z radości :) cudne :)
Hahaha ale swietna historia! :D
A ja swojego poznałam na poligonie :) dodam więcej, że nawet nie wyglądałam jak milion dolarów – gorzej być nie mogło. Wpadłam po uszy. On też. To było trzy lata temu. Pozdrawiam!
Eksperymentalna forma, czyli z wypowiedziami od czytelniczek? Bardzo! Nawet więcej. Fajnie by było, gdyby była możliwość śledzenia przebiegu dyskusji (pojawienie się nowych komentarzy, odpowiedzi do mojego komentarza, itp.). Mega lubię Twoje czytelniczki i chciałabym być na bieżąco.
Wracając do randkowanie. Różnie bywało, czasami ja coś proponowałam, czasami czekałam. Jednak zdecydowanie bardziej wolę usłyszeć nie, niż zamęczać się zastanawianiem, czy w ogóle jest na co czekać. A zakochałam się bardzo zwyczajnie, niemal mimochodem w moim przyjacielu. Od 4 lat jesteśmy razem. W zeszłym miesiącu wzieliśmy ślub. Nikt nikogo nie zaprosił na randkę, po prostu zaczęliśmy spędzać dużo czasu we dwoje. Nawet nie wiem kiedy minęły te 4 lata.I właśnie to jest to, na czym mi najbardziej zależy, życie bez spiny i dramatów.
Będę się starać, chociaż nie wiem czy przy WordPressowym systemie komentarzy to możliwe, a Disqusa nie chcę. Dam znać!
Asia, da się :) wystarczy pobrać wtyczkę dla WP – Subscribe to comments.
O super, dzięki!
Ja równiez uważam ze szkoda życia dla konwenansow ,to nasze życie i my nim możemy pokierować. Swojego męża (w maju mieliśmy ślub)poznałam w klubie i sama do niego napisałam po 3 dniach.Twierdzi ze miał się sam odezwać po zasadzie 4 dni haha ale kto go tam wie :-) no a teraz jesteśmy najszczesliwsi na świecie, pozdrawiamy z wakacji na Helu :-)
Ja też wykonałam pierwszy krok co było zupełnie nie w moim stylu. Nie miałam za bardzo doświadczeń z facetami i jestem nieśmiała. Pracowaliśmy w dużej firmie i mijaliśmy się na korytarzu przez jakieś 2 lata (był zupełnie nie w moim typie). Pewnego razu jakoś sobie dłużej pogadaliśmy i poczułam, że się świetnie się czuję w jego towarzystwie. Bez specjalnych oporów zaprosiłam go przy kolejnej okazji na herbatkę do swojego pokoju żeby sobie jeszcze tak fajnie pogadać ( firma państwowa- był czas na towarzyskie herbatki). Ku mojemu zdziwieniu nie przyszedł tłumacząc się zapracowaniem. Byłam oburzona i położyłam krzyżyk na tę znajomość, jednak po kilku tygodniach opowiedziałam to naszej wspólnej koleżance, która tak zadziałała, że zaprosił mnie na randkę. Od tego czasu nie możemy żyć bez siebie. Jesteśmy 3 lata po ślubie i mamy cudną córeczkę :)) Pozdrowienia dla wszystkich wstydziochów!
Jako nastolatka wielokrotnie wychodziłam z inicjatywą, ale albo płonęłam ze wstydu, albo przestawałam być chłopakiem zainteresowana (strasznie to brzmi, ale tak było). Od pewnego czasu mam postanowienie, że to do niego należy pierwszy krok.
Pomysł na posty świetny i komentarze jak zwykle bardzo przyjemnie się czyta.
Impreza w klubie, koleżanka przedstawiła mnie swojemu znajomemu- przystojny, że aż szczęka opadła ;) zaczęliśmy rozmowę o randkach, oboje mając zdanie, że ich nienawidzimy. Śmialiśmy się, że powinniśmy umówić sie na „najgorszą randkę ever” – mc’donald, spotkanie pod fontanną etc. ;) po chwili rozmowy przy barze, rozeszliśmy się każdy do swojego grona. Już miałam wychodzić z klubu, ale myślę- szkoda odpuścić, więc odnalazłam go na parkiecie i powiedziałam: „hej, jak się chcesz ze mną umówić, skoro nie masz mojego numeru telefonu?” :D on odparł: „no rzeczywiście” i tak po „najgorszej” randce za nami 4 lata związku a przed nami, w grudniu, witamy dzidziusia :) jestem pewna, że by się nie odezwał gdyby nie moja zaczepka, ten typ tak miał :P tak więc warto dziewczyny, warto!
Chcesz powiedzieć, że cała Twoja podstawówka mieszka teraz w Warszawie? ;>
Dlaczego? Nie cała, ale całkiem sporo osób kojarzę. Bielsko to w miarę małe miasto i ludzie często wyjeżdżają gdzieś na studia.
Forma w porządku, jednak myślę, że te historie powinnaś sama jeszcze dodatkowo reagować, ewetualnie dopytać się autorek czy tak w porządku itd. Bo niektóre wypowiedzi dosyć nieskładne i odbiegające od Twojego stylu. Ale tak to dosyć ciekawe :)
i ja np. za Boga Ojca niew iem, o co chodzi w tej historii z banem. Ban mi się kojarzy tylko z blokadą…. ;)
oo ja też! może ktoś wyjaśni?
Ja dopiero czytając drugi raz zrozumiałam tą historię.
dlaczego postanowilaś nas nie oświecić?
Lubię czytać podobne historie, bo odnajduję w nich siebie :) świetny wpis.
Niestety, moja historia miała lipne zakończenie, z którym do dzisiaj – przyznaję – trudno mi się pogodzić. Przez 6 lat podstawówki chodziłam do klasy z pewnym chłopakiem; imponował mi swoją wiedzą, miał poczucie humoru, wszyscy wokół go lubili. Klasowy geniusz, ścisłowiec – a ja typowa humanistka, roztrzepana aktoreczka w szkolnym kółku teatralnym. Bił od niego jakiś magnetyzm, któremu nie mogłam się oprzeć; oboje byliśmy najwyżsi w klasie, siedzieliśmy zatem zawsze w jednej ławce. Do tej pory pamiętam uczucie zdrętwiałej połowy ciała i zlodowaciałej skóry dłoni, gdy siedział obok. Gdy znajdował się blisko. Czasem się zastanawiam, jak mogłam odczuwać tak intensywnie jego obecność? Byłam przecież małym dzieckiem
W gimnazjum nasze drogi się rozeszły, ale wciąż widywałam go na szkolnym korytarzu. Poszliśmy zupełnie do innych liceów, odtąd tylko sporadycznie słyszę o nim od znajomych z jego szkoły. Zdobyłam się na odwagę i po prostu zagaiłam go na facebooku – co u ciebie słychać? pamiętasz mnie? Rozmawiało nam się naprawdę dobrze, byłam przekonana że chce podtrzymać starą znajomość. Niestety! Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu na moją propozycję nieformalnej kawy/ koleżeńskiego piwa po prostu.. nie zareagował. Nie napisał nic. Kompletnie się tego nie spodziewałam. W najgorszym wypadku oczekiwałam raczej grzecznego odmówienia, był wobec dziewczyn zawsze taki kurtuazyjny.. Przestraszył się?Analizowałam swoje pytanie pod każdym kątem. Czy wiało od niego desperacją? Moje pragnienie kontynuowania znajomości pewnie musiało być zbyt widoczne, zbyt oczywiste. Z trudem przełykając gorzki łyk porażki i zranionej dumy nie odezwałam się więcej. I tak minęło już pół roku – jestem za granicą, 1400 km od niego, po wakacjach studia – w miastach oddalonych od siebie 6 godzin drogi pociągiem. Uciekam. Ale wciąż czasem się zastanawiam – dlaczego?
I boję się że już go nigdy nie zobaczę.
Ojj pamiętam. Zbierasz się na odwagę, wymyślasz dowcipną, wyluzowaną wiadomość i czekasz, podekscytowana co będzie dalej. A tu nic. To jest o wiele gorsze niż usłyszeć nie. Milczenie też jest odpowiedzią, tylko szkoda że nie potrafił się zdobyć na wyrażenie tego. Facet chyba nie jest taki wspaniały, jeżeli nie umie podziękować i uprzejmnie odmówić. Głowa do góry! :)
A może po prostu ma dziewczynę? Czasami może lepiej nie usłyszeć nic, niż „nie, spadaj laska”. Wyjeżdżasz w nowe miejsce – wspaniale! Masz okazję poznać mnóstwo nowych ludzi, w tym chłopaków :) Daj im i sobie szansę :) I uśmiechaj się ciągle, bo nigdy nie wiadomo, kto zakocha się w Twoim uśmiechu :)
Mogło też być tak, że po prostu zapomniał odpisać, albo zapomniał, a potem było mu już głupio, że zapomniał – dla niego ta rozmowa mogła nie mieć takiej samej wagi, jak dla Ciebie. Naprawdę bym się postarała zająć myśli czymś innym, przecież nawet nie wiesz, jakim jest człowiekiem – znałaś go jak był dzieckiem, teraz jest dorosłym chłopem:) Trzymam kciuki!
Ja też zrobiłam pierwszy krok i nie żałuję :) Mój obecny Narzeczony studiował z moją przyjaciółką i jej chłopakiem i często spotykaliśmy się na jakichś imprezach. On nie przejawiał jakiejś specjalnej inicjatywy, ja właściwie nie byłam zainteresowana związkiem, ale jakoś tak fajnie nam się rozmawiało, on często się do mnie uśmiechał, było po prostu miło, więc któregoś razu żaląc mu się, że nasza wspólna koleżanka rzadko odpisuje mi na smsy, zapytałam go, czy on nie chciałby czasem ze mną „popisać”. Zgodził się od razu a potem od smsa do smsa i zaczęliśmy się spotykać, już bez naszych wspólnych znajomych. Od tamtej pory minęły 3 lata, jesteśmy zaręczeni, urządzamy wspólne mieszkanie i jesteśmy bardzo szczęśliwi!
świetny post :) zgadzam się całkowicie, że pierwszy krok nie jest zależny od płci ;)
Asiu, po pierwsze, strasznie mi się podoba, że zdecydowałaś się napisać coś w zupełnie innym stylu, niż poprzednie teksty. Chyba dobrze Ci się pisało, bo czuć niesamowitą świeżość i energię z tego wpisu :)
A po drugie, bardzo Ci dziękuję, że o tym napisałaś, że to wcale nie koniec świata, jak dziewczyna wyjdzie z inicjatywą i pierwsza kogoś gdzieś zaprosi. Ciągle za mało się słyszy takich historii, i chyba przekonanie, że dziewczynie „nie wypada”, ciągle ma się dobrze w polskiej kulturze.
Dlatego dziękuję Ci, że mówisz, żebyśmy nie dały sobie wmówić, „że niezobowiązujące odezwanie się do kogoś czy zaproszenie na kawę to „desperacja” czy „poniżane się””. Takie niby oczywiste, a jednak wiele kobiet trudno jest przekonać, ba, czasami nawet sama łapię się na tym, że zastanawiam się, czy mi „wypada”. Naprawdę fajnie, że walczysz z tymi kulturowymi przekonaniami, które już dawno powinny się zmienić.
Przy okazji, jeśli nadal jesteś na etapie planowania podróży do Portugalii, i rozważasz jeszcze Lizbonę, to polecam bardzo bardzo spacer po dzielnicy Alfama. Tam naprawdę zewsząd słychać fado, a kolorowe, trochę już podniszczone kamieniczki i widoki robią takie wrażenie, że jak raz się zajdzie na Alfamę, to się nie chce wychodzić. Polecam Ci tam też jedzenie w Cafe Caso Serio (kozi ser w miodzie – brzmi dziwnie, ale jeśli zakochać się w jedzeniu, to w tym!), kawę w Pois Cafe i wino+sery w Graça do Vinho. Naprawdę. Nie rozczarujesz się ;) (PS Mówiłam Ci już o tym, kiedy spotkałyśmy się w katowickiej Silesii na Twoim spotkaniu autorskim, chciałam potem jeszcze napisać, ale jakoś tak wyszło, że piszę dopiero teraz. Na pewno zakochasz się w Portugalii! :) ).
Pozdrowienia!
No cóż. Ja też zrobiłam pierwszy krok. Nawet dwa razy podczas jednego spotkania w najbardziej obleśnym pubie w mieście (do którego trafiłam przez przypadek ze znajomymi). Jaki był efekt mojej zaczepki? Cztery lata byliśmy razem a teraz jesteśmy narzeczeństwem. Także do dzieła ;)
nie zrozumiałam tego wstępu, w sensie że operator się nie pojawił.. i jaka była puenta? Ty, Asiu, byłaś wystrojona nie na darmo ale czemu? :P chyba trochę nie zajarzyłam hehe :P a i super historie!
No że taki dzień, że wszystko nie tak i że lepiej było w ogóle zostać w domu:) Zawsze mam poczucie zmarnowanego make upu jak go zrobię, a potem się okaże, że okazja odwołana – ale to pewnie dlatego, że nie za często się maluję i ogólnie jestem leniem:)
Ok to rozumiem tylko napisałaś że po kilku dniach się chłopak odezwał :P więc dlatego nie zrozuiałam – pomyślałam, kurcze, przecież to i tak w inny dzień :P a czytałam wczoraj dzisiaj stare posty o ubraniach itp i mam dwie rzeczy jedną prośbę i jedno pytanie, a wiem że komentarzy pod starymi postami się nie czyta, dlatego tak nie na temat i pod tym postem… Pytanie jest takie – kupiłam w lumpie jedwabną bluzkę, jest przewygodna i pięknie odszyta z podszewką, ale nie mam pojęcia jak to prać? może w ręku ale jak?? nie chcę jej zniszczyć… już wystarczy że zniszczyłam kaszmirowy sweter i z wełny merino też :P dobrze że mam inne i wszystkie były z lumpka. A prośba jest taka – chcę kupić białą/ecru koszulę – jakbyś miała chęć to poradnik zakupowy bym przywitała z szeroko otwartymi ramionami ! :) mniej więcej wiem jak ma wyglądać, ale nie wiem w jakich sklepach szukać dobrej jakości i na co zwracać uwagę. Mam jedną z bawełny z reserved i trochę żałuję że ją kupiłam, ale trzymam ją, na wszelki wypadek (który ani razu jeszcze nie wystąpił oczywiście). pozdrawiam serdecznie ! :)
Maju niektóre pralki mają program np. na jedwab i firanki, można się pokusić o delikatne płukanie jej przez chwilkę w chłodnej wodzie z dodatkiem płynu do płukania (nie trzeć, tylko tak delikatnie ugniatać) a potem delikatnie wypłukać w wodzie z odrobiną octu i odsączyć w ręczniku. Albo najbezpieczniejsza ale najdroższa opcja- oddawać do pralni chemicznej. Ja kiedyś wyprałam ręcznie jedwabną bluzkę ze szmateksu ale w ciepłej wodzie i niestety cała się poskręcała.
Jedwab teoretycznie powinno czyścić się chemicznie w pralni, ale ja wrzucam swoje bluzki do pralki na delikatnym programie w najniższej temperaturze, włożone do siatek do prania i nic im się nie dzieje. A koszule – ja większość swoich mam z second handu, nie pamiętam kiedy ostatnio kupiłam koszulę w sklepie:) Ale sprawdziłabym GAP, COS i Marc O’Polo (drożyzna, ale warto:)).
A i super że piszesz o miłości :)
Ja tez zrobilam pierwszy krok :) Chodzilismy razem do liceum, On rok starszy. Podobal mi sie, nawet bardzo, ale jakos nie mialam smialosci zeby do niego podejsc, zaby zagadac. Zawsze byl otoczony tlumem kolegow, jak to przystalo na mat-fiz, a ja nie mialam ZADNYCH doswiadczen w randkowaniu. Skonczylam liceum, zdalam na studia i… powstala Nasza Klasa. Ktoregos dnia z nudow zaczelam przegladac listy uczniow starszych rocznikow. I co? znalazlam Go :) W koncu dowiedzialam sie jak sie nazywa. Niby przypadkiem zaprosilam Go do znajomych. On na szczescie polknął haczyk i spytał sie czy się znamy, bo chodzilimy do tego samego liceum. Mi zrobilo sie glupio, i napisalam „sorry, pomylilam Cie z kims…”, ale on na szczescie nie dal za wygrana. Kilka razy zaproponowal wyjscie na piwo, ale ja bylam wtedy po (na szczescie, bardzo krotkim zwiazku, podczas ktorego zawiodlam sie dosc mocno na facecie) i odmowilam na Jego zaproszenie. Na wakacje wyjechal do Niemiec do pracy. I wtedy pomyslalam, ze zachowalam sie totalnie niedojrzale i zaprosilam Go na randke. Na szczescie sie zgodzil :) Od tamtego czasu minelo juz prawie 8 lat, a w listopadzie wzielismy slub :)
Bardzo spodobała mi się tematyka i forma tego posta! Chętnie poczytam ich więcej! Mają w sobie jakąś pozytywną moc poprawiania humoru i budowania wiary, że i mi może się udać odnaleźć kogoś z kim będę prawdziwie szczęśliwa!
To ja opiszę historię moich rodziców :)
Chodzili do jednej podstawówki, tata się w mamie już wtedy podkochiwał, ale mamie nie amory były w głowie. Potem przez całą szkołę średnią nie mieli kontaktu ze sobą. Na poczatku studiów przyjaciółka mamy brała ślub, a że mama nie miała z kim iść na wesele, a tata mieszkał niedaleko, postanowiła (mama, nie przyjaciółka ;)) wziąć sprawy w swoje ręce. Tu przedstawię sytuację tak, jak opowiada tata: Zadzwoniła tak po prostu i powiedziała, że ma sprawę i jeśli on jest w domu, to ona za 5 min.przyjdzie. Po chwili odwiedziła go z psem i przedstawiła sprawę jasno – przyjaciółka ma wesele, a ona nie ma osoby towarzyszącej, więc może by z nią poszedł? Tatę zamurowało, ale się zgodził. Co było potem – wiadomo. Dodam tylko, że to działo się pod koniec lat 70-tych.
<3
Moja historia jest nieco podobna do ostatniej z opisanych w poście. Na pewnym portalu randkowo-społecznościowym trafiłam na profil chłopaka, który miał podobne zainteresowania do moich, a ponadto wpisał, że gra na gitarze (co zawsze mi się podobało u chłopaków – wiem, troche gimbaza;)). Napisałam do niego pierwsza, pytając o coś związanego z ową gitarą. Co prawda odpisał mi dopiero po tygodniu (skandal! ;)) ale po kilku wymienionych wiadomości zaproponował spotkanie :) To było niemal 3 lata temu, a teraz mieszkamy razem, mamy kota i zobaczymy co będzie dalej…
Kiedyś wysłałam życzenia świąteczne pewnemu człowiekowi przez NK. Gdy nie odpowiedział, usunęłam konto (ale czekałam blisko 3 miesiące). :D
Świetne historia, gratuluję!
Boże, ja jeszcze pod koniec liceum (a było to prawie 10 lat temu) „przypadkowo spotykałam” mojego obecnego męża, jadąc rano na rowerze do szkoły. Znaliśmy się przez wspólnych znajomych i zaczęło się chyba od jakiś sms-ów. Ponieważ rzeczony mąż był śpiochem i do swojej szkoły wychodził stosunkowo późno, przez to moje bycie stalkerem miałam na świadectwie maturalnym naganne zachowanie za codzienne spóźnianie się do szkoły.
Co ciekawe, kiedyś go o to zapytałam i powiedział mi ze śmiechem że udawał takiego nieświadomego i miło zdziwionego naszymi spotkaniami, ale tak naprawdę bardzo mu to pochlebiało i było słodkie. Morał jest taki, że w marcu świętujemy 10 lat razem ;-)
Świetny pomysł na post! :)
http://www.evdaily.blogspot.com
W sumie w przypadku każdego chłopaka wychodziłam z inicjatywą, co pewnie wynikało z mojego charakteru.
Tylko w historii z Benjaminem to on był bardziej inicjatorem, bo ja na samym początku (5 dni? haha) nie chciałam wplątywać się w jakiś krótki romans jak to bywa w podróży. Szybko jednak zobaczyłam jak bardzo mu zależy i otworzyłam się na całego :)
Aż mi się łezka w oku zakręciła czytając niektóre komentarze :D Nadawałyby się na scenariusze filmowe. Dziewczyny jesteście niesamowite!
No właśnie mam podobną refleksję. Cóż, sprawdza się maksyma, że to „życie pisze najlepsze scenariusze” ;)
Też byłam tą, która nawiązała kontakt, ale w zupełnie innym celu. Z Mateuszem nie rozmawialiśmy odkąd skończył nasze liceum, ja byłam dwie klasy niżej, znaliśmy się ze szkolnego chóru. Dwa lata temu strasznie chciałam zacząć fotografować na koncertach, uznałam, że zacznę od jakiegoś małego lokalnego zespołu i wtedy przypomniał mi się znajomy basista. Więc napisałam, uprzejmie pytając czy mogę wpaść i popstrykać. I zaczęłam wpadać i pstrykać nie tylko koncerty, ale też próby, po próbach siedzieliśmy na huśtawkach, przegadywaliśmy cały wolny czas na facebooku, a atmosfera robiła się coraz gęstsza. Aż przy okazji jakiegoś małego gigu, wystarczyło jedno piwo żebym dzielnie oświadczyła delikwentowi, że „jest brany pod uwagę i ma tego nie spieprzyć”. I nie spieprzył. W międzyczasie zespół zdążył się rozpaść, a my jakoś się razem trzymamy. I coś czuję, że nie prędko puścimy :)
świetny post, zapewnił mi uśmiech przy porannej kawie :) historie Twoja i Estery mie urzekły najbardziej :)
Grałam w teatrze improwizowanym. Sztuka dotyczyła 3 małżeństw. Kiedy ktoś nas pyta jak się poznaliśmy mówię „zagraliśmy małżeństwo i tak już nam zostało”. Za rok nasz prawdziwy ślub :)
Historia jak z musicalu ;)
Taaak!
Bardzo przyjemnie czytało się taki wpis!
Lubię „historie z życia”, to moja wielka słabość( piękne czasy Bravo Love, wróćcie).
Robiłam dokładnie to samo- najgorsze było to uczucie zawodu, kiedy przychodził sms- i od mamy, sieci, koleżanki, każdego, tylko nie od tej osoby, co trzeba. Zeszłej jesieni zaproponowałam spotkanie chłopakowi, który był właściwie znajomym znajomych. Rozstaliśmy się w tę niedzielę-co było ciężką decyzją, ale nie pasowaliśmy do siebie. Niemniej nie żaluję- spędziłam z nim cudowny czas, dał mi mnóstwo wsparcia i miłości- i, jak minie czas żałoby- jeśli spotkam kogoś interesującego, nie będę się przejmować i zagadam pierwsza, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Świetny tekst! :) Ja mojego lubego poprosiłam do tańca… :)
Te historie są boskie! Dorzucę swoją :) Poznaliśmy się na początku drugiego roku studiów. Mój przyjaciel przyprowadził swojego nowego kolegę z roku. Patrzyłam na niego, wtedy prawie 10 lat młodszego niż teraz i w głowie miałam jedno słowo „ideał” :) Duży, wysportowany, silny i sympatyczny chłop – taki z marzeń. Polubiliśmy się, z mojej strony sygnały były jasne. No bo jaka dziewczyna wprasza się do „przyjaciela” w dzień jego urodzin z tortem i śpiewa sto lat?! Było wiele sytuacji, każdy wiedział, że mamy się ku sobie, ale przez ponad pół roku do niczego nie doszło i to wciąż nie było to, co chciałam. Czekałam na jego ruch, a go nie było. Wiem, że był po ciężkim rozstaniu i nie chciał się w nic angażować, więc w końcu dałam sobie spokój, a moje życie kręciło się dalej. Na początku trzeciego roku spotkaliśmy się na imprezie. Byłam już mocno pijana i bawiłam się jakby kac nigdy nie miał nadejść. Przed świtem odprowadził (a raczej odniósł) mnie do domu i pewnie gdybym wtedy cholernie pijana go nie pocałowała, ta historia nie miała by happy endu. Na pewno nie jesteśmy wzorem dla rozpoczynających związek, ale został na noc. Każdą następną spędzaliśmy już razem, a po 2 miesiącach zamieszkaliśmy ze sobą. W październiku mija 10 lat naszej znajomości, 9 lat związku i będziemy świętować 2 rocznicę ślubu. Do tego wszystkiego na przełomie września/października na świat przyjdzie nasza córka. Mąż czasem wypomina mi przez śmiech, że „leciałam na niego”, ale sam przyznał, że gdyby nie moje zachowanie, nasze losy by się tak pewnie nie potoczyły, bo nie miałby tyle odwagi co ja :)
<3
Przejęłam inicjatywę i „wyrwałam” swojego chłopaka. W tym roku stuknie nam 11 lat razem. Kto da więcej? ;)
Nadmienię, że miałam wtedy „aż” 15 lat… ;)
Wow:)
Świetny post Asiu, długi czas Cię czytam ale chyba jeszcznie nigdy nic nie skomentowałam. A teraz po prostu czuję że muszę podzielić się swoją historią – może komuś doda odwagi do wykonania pierwszego kroku :)
Mojego ukochanego poznałam pierwszego dnia mojej nowej pracy.
Kiedy mi się przedstawił i uśmiechnął od razu pomyślałam „wygląda na bardzo fajnego człowieka”. Szybko znaleźliśmy nić porozumienia, pracowaliśmy przy wspólnych projektach biurko w biurko. Taka sytuacja trwała kilka miesięcy, ja w tym czasie spotykalam się z kimś i on również nie był sam.
Z biegiem czasu coraz częściej zaczynałam porównywać swojego ówczesnego chłopaka z którym się umawiałam (na szczęscie były to dopiero początki znajomości) do mojego kolegi z pracy. W końcu zdecydowałam, że nic z tego nie będzie i zakończyłam znajomość.
W niedługim czasie dowiedziałam się że mój kolega z pracy zakończył swój 5 letni związek z dziewczyną. Wtedy pomyślałam – to napewno coś znaczy, oboje jesteśmy sami więc to idealny moment by zmienić naszą przyjaźń w coś więcej.
Jednak czas mijał i nic się nie zmieniało. W końcu przemogłam się i zapytałam wprost czy poza tym że świetnie nam się razem pracuje a także spędza czas po pracy on czuje do mnie coś więcej, a on wtedy udzielił mi tak zaskakującej odpowiedzi, na którą nigdy bym nie wpadła. Powiedział, że dzięki mnie zakończył związek ktory od dawna nie dawał mu spełnienia, że pokazałam mu że zasługuje na coś więcej niż dawała mu jego ówczesna dziewczyna, ze pomogłam mu docenić samego siebie i że w pierwszej chwili kiedy mnie zobaczył poczuł te słynne 'motylki w brzuchu’, ale nawet po zerwaniu z dziewczyną nie miał odwagi ani nawet nie śmial przypuszczać że taka dziewczyna jak ja spojrzy na niego jak na faceta a nie tylko przyjaciela.
Pewnie gdybym wtedy nie pokonała swojego lęku przed postawieniem sprawy jasno dalej byśmy się tylko przyjaźnili.
Od czasu tamtej rozmowy minęły dwa lata, dwa lata od kiedy znalazłam swoją bratnią duszę i jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Każdego dnia dziękuję za to, że znalazłam w sobie odwagę na wykonanie pierwszego kroku i wyjaśnienie sytuacji.
jeju <3
Ale super Dagmara!!! Szacun za odwagę, fantastyczna historia:)
bardzo ładne i miłe historie, ale mam wrażenie, że większość autorek ma po 20-kilka lat… kłopotliwie robi się po trzydziestce. Jestem za stara, żeby przejmować się konwenansami, więc oczywiście wiele razy pierwsza zagadywałam kogoś, stymulowałam rozmowę czy inicjowałam spotkanie. Kłopot w tym, że w takim wieku wiele osób ma mnóstwo nawyków, swoich jakichś rutyn i nie jest problemem ZACZĄĆ – kłopotem jest kontynuować i jakoś w to uwierzyć. Teraz jestem z facetem z portalu randkowego, wszystko zaczęło się przy obopólnej inicjatywie i otwartości na drugiego człowieka, ale kiedy po roku znajomości zamieszkaliśmy razem wiem, że jak zawsze – nie początek związku jest trudny, a jego środek i perspektywa wielu lat razem
jestem autorką pierwszej historii. mam 34 lata :)
Czyli jest szansa, że takie optymistyczne historie spotykają też ciut starsze osoby (niż te wspomniane dwudziestolatki)? Mam nadzieję, że tak, i oczywiście myślę o samej sobie :)
33-latka na spontanicznym wyjeździe z grupą słabo znanych ludzi, zakwaterowanie – pokój, dwa łóżka, dwóch chłopców i ja. Niezaskoczona faktem, że nie położą się razem (?!) bez zastanowienia pytam „pierwszego lepszego” czy będzie mu przeszkadzało spanie ze mną… nie przeszkadza do dziś, choć w ciągu dwóch lat zdążyłam go milion razy wkurzyć ;-)
Dziewczyny, najfajniejsze w nas jest rozwijanie poczucia własnej wartości, odrobina szaleństwa i pomyślenie czasem „raz kozie śmierć” – to takie małe etapy sprawdzania siebie, nawet jeśli nic z zaczepki nie wyjdzie można być dumnym z siebie, że wzięło się sprawy w swoje ręce.
Ps: serdeczne pozdrowienie dla autorki i czytelniczek :-)
Super! Niech Wam tak zostanie z tym wspólnym łóżkiem! :)
teraz masz 34 lata, ale nie wiemy, ile miałaś lat WTEDY:)
to historia z tego roku
U mnie było niby bardziej tradycyjnie, bo mnie wypatrzył na studiach, na pierwszym roku (trudno nie było, na 240 osób dziewczyn było 24 ;)). Odezwał się przed wakacjami nt. Sapkowskiego, którego oboje lubimy, coś mu odpisałam i… zniknęłam na 3 miesiące z internetów ze względu na sezonową pracę nad morzem. Po powrocie, we wrześniu pomagałam koleżance w przeprowadzce i… natknęłam się na niego w tramwaju – wracał ze znajomymi z domówki z karcianką. Zagadał i zaprosił na kolejne ich spotkanie – zgodziłam się tylko dlatego, że znałam koleżanki, z którymi on wracał. Miał szczęście, że grałam z nimi w rugby na wf ;)
I dalej potoczyło się tak dość szybko (włącznie z rozstaniami), ale żeby chociaż trochę nawiązać do wpisu, to ostatnio usłyszałam, że on ubolewa, ale to ja nadaję ton temu związku. 5 lat razem, 2,5 roku po ślubie :)
Hoho! Ale super, że miałaś na wf-fie rugby, pomijając wszystko inne!:)
Bardzo fajne zdjęcie Asiu :)
A co do pytania w temacie – oczywiście.
Nawet jeśli będzie okupione to chwilą wstydu i ogromnym rumieńcem na twarzy gdy wypowiadam „aha… rozumiem”.
Ta chwila mija a my idziemy dalej :), nie tracąc czasu na gdybanie, zastanawianie się, żałowanie itp podobne odczucia które tylko płeć piękna w takich sytuacjach aktywuje ;).
A warto być odważnym i inicjatywy, możliwości wykorzystywać :).
Powodzenia!
Kiedyś dojeżdżając do pracy wypatrzyłam w autobusie pewnego długowłosego rudzielca, który dojeżdżał do szkoły (rocznikowo dwa lata młodszy). Wpadł mi w oko, ale bałam się zagadać. Półtora miesiąca później wyjątkowo jechałam do pracy na później, tak więc zamiast tłumów licealistów w autobusie był tylko kierowca. Na jednym z przystanków na miejscu przede mną usiadł jeden z licealistów, na kolejnym przystanku dosiadł się do niego rudzielec. I tak sobie rozmawiali o Woodstocku itp. Zagadałam. Okazało się, że rudzielec lubi jeden z moich wtedy ulubionych zespołów. Później nie miałam okazji go spotkać (jakoś tak z nauką nie było mu wtedy po drodze).
Mogłam odpuścić. Zamiast tego uruchomiłam sieć kontaktów: rudzielec jest bratem „innego rudzielca”. Dostałam namiary na nk „innego rudzielca”, u niego w znajomych znalazłam brata. Nie… nie zagadałam (bo jak to tak zagadywać na portalu, gdzie są zdjęcia?!). Zamiast tego przeszukałam myspace’a wszystkich miejscowych zespołów, bo ponoć wypatrzony przeze mnie rudzielec gra w zespole. Po kilku godzinach researchu… BUM! Jego zespół. A z całego zespołu numer GG akurat do NIEGO. Napisałam z pytaniem czy da się perfidnie wykorzystać, bo ma coś, czego potrzebuję. Udało się, zaintrygowałam go. Wymyśliłam na poczekaniu, że podobno ma płyty pewnego zespołu (które to płyty miałam także u siebie, ale nie musiał o tym wiedzieć).
Po pewnym czasie okazało się, że nie miał pełnej dyskografii, ale jakoś ją zdobył. Specjalnie dla mnie.
Nie, nie mamy dzieci. Nie mieszkamy razem. Ślubu też nie ma. Nawet za tamtym zespołem już jakoś specjalnie nie przepadam.
Mamy za to ustalone, że gdy nareszcie będziemy mieli możliwość zamieszkania razem, on będzie miał swojego psa, a ja swojego kota. I wspólnie będziemy się zaszywać pod kocem, jedząc na zmianę chipsy i czekoladę oraz oglądając po raz milionowy filmy o superbohaterach, „Przyjaciół” lub „Harry’ego Pottera” :P :D
Whoa!!!! <3
Nie mam wprawdzie fajnej historii, ale już od pół roku zastanawiam się, na ile wypada odezwać się do… wykładowcy, szczególnie po zakończeniu roku akademickiego. Krępuje mnie nie tylko to, że jestem dziewczyną – chociaż jak udowadniają wszystkie powyższe historie, to przestaje mieć znaczenie – ale że jestem studentką i zarazem osobą dużo młodszą.
Zagwozdka!
A tak ciężko wybić sobie z głowy człowieka, który okazał się tak fajny i nie ma szans na „zderzenie się” z nim na mieście!
Myślę, że skoro już Cię nie uczy to śmiało:) Ale nie dziwię Ci się w ogóle, bo pewnie też bym się obawiała.
Fajne jesteście, dziewczyny :) Może mnie też coś kiedys spotka ;)
Piękny post :) i historie w komentarzach też piękne!
Po trzech latach z chłopakiem, którego poderwałam, a któremu nic we mnie nie pasowało, pojechałam na konferencję. Tam zaczęłam rozmawiać z kolegą z laboratorium, który planował ślub. Okazało się, że mój chłopak i jego narzeczona są niemal identyczni (wszystko źle i „po co to robisz?” i „nie możesz się normalnie zachowywać?”). Dwa tygodnie później kolega zdecydował, że rozstanie się z narzeczoną. Postanowiłam nie być tchórzem i zerwałam z chłopakiem. Bardzo nie chciałam wchodzić w nowy związek (ciężko sobie zaufać, jak człowiek raz kogoś wybierze i jak kulą w płot) ale kolega mnie namówił, żebyśmy spróbowali. Po dwóch tygodniach byłam pewna że to ten człowiek, jedyny i najlepszy, ale po miesiącu wyjechał na staż za granicę na 6 miesięcy… Daliśmy radę. Teraz jesteśmy małżeństwem :) i choć go nie poderwałam – daleko mi wtedy było do podrywanie – uświadomił mi, że mogę się komuś spodobać nie starając się. Nie flirtując, nie starając się zaprezentować z najlepszej strony, nie myśląc o tym, że jestem kobietą a on mężczyzną. Po prostu będąc zwykłą wersją mnie. To jest dla mnie do tej pory bardzo, bardzo cenne.
Mega, mega, mega <3
Bardzo fajny, pokrzepiający wpis! :)) No właśnie, w naszym społeczeństwie istnieje przekonanie, że dziewczyna proponująca chłopakowi spotkanie to desperatka, więc na wszelki wypadek lepiej nieco poczekać. A przecież wystarczy, że chłopak jest nieśmiały, albo omyłkowo uważa, że nie jest w typie danej dziewczyny i tak szansa na cudowny związek ma przelecieć koło nosa tylko dlatego, że dziewczynie „nie wypada” zrobić pierwszego kroku… Nonsens, w końcu kto nie ryzykuje, ten nie ma ;))
Mój teraz-przyszły-mąż pracował w tej samej firmie co ja. Widzieliśmy się dwa razy, na korytarzu. Za trzecim razem przechodziłam przez jego pokój, zauważyłam że ma kluczyki na stole. Uśmiechnęłam się i spytałam czy będzie mu po drodze jechać przez X. Nie było. Uśmiechnęłam się jeszcze bardziej. Nadal nie było. Dopiero uśmiech milion dolarów zadziałał.
Miłość od pierwszej podwózki :D
hmm ja też kiedyś zdecydowałam się na pierwszy krok- dosłownie wykradłam nr tel nowo poznanego kumpla przyjaciółki, który w pozytywny sposób zwrócił moją uwagę;) z początku było mega ok, pokonaliśmy wiele przeciwności i nawet zamieszkaliśmy razem; spędziliśmy w swoim towarzystwie niespełna 5 lat, niestety on nigdy nie przejął inicjatywy, a kilka dni przed 5 rocznicą stwierdził, że się odkochał, i to mnie jak na razie zniechęciło do relacji damsko-męskich a do podejmowania inicjatywy to już w ogóle:(
W gruncie rzeczy, gdyby nie (częściowo) moja inicjatywa, kto wie, czy byłabym ze swoim obecnym chłopakiem? Zaczęło się od tego, że moi licealni kumple z klasy przyjęli do swojego punk-rockowego zespołu nowego wokalistę i postanowili po jakimś czasie zaprezentować swoją twórczość małemu gronu na koncercie w domu jednego z nich. Jak się okazało po koncercie, mojej koleżance i mnie wpadł w oko właśnie ów rzeczony nowy wokalista, więc zaczęłyśmy kombinować. Przekupiłyśmy kumpli obietnicą otrzymania w darach wina (patykiem pisanego, oczywiście) i ciasta (które potem upiekłam tylko ja, koleżance się nie chciało), i wprosiłyśmy się na próbę zespołu tydzień później. Wokalista przez całą próbę wpatrywał się raczej w podłogę i ściany (potem okazało się, że onieśmielała go moja obecność :P), ale później pojechaliśmy wszyscy na imprezę do znajomego i w zasadzie od tamtego momentu jesteśmy razem. Już jakieś 11 lat :) Wyszło na to, że on też miał na mnie oko od pierwszego spotkania, ale gdyby nie to, że z koleżanką byłyśmy zdeterminowane, żeby stworzyć okazję do spotkania, mogłoby do niego nie dojść – tym bardziej, że w tym zespole długo nie śpiewał.
Piekne historie dziewczyny I super pomysl na posta Asiu. Chcialabym I ja swoja historie dorzucic jak to przez mojego meza wyladowalam za oceanem I w innym kraju…:) ( ja sama bym nie uwierzyla, gdyby mi ktos powiedzial wczesniej) ale narazie nasz status jest niepewny, wiec kiedys…
Bardzo dobry post! Myślę, że warto o tym mówić, wiele moich koleżanek ma cały czas tego rodzaju problemy, a nie mamy już naście lat. W ogóle wiele jest takich głupich reguł, podchodów i drobnych nieszczerości w początkach romantycznych relacji. Zupełnie nie rozumiem czemu to ma służyć i nie widzę żadnych pozytywów (zagrywki typu, a teraz jakiś czas będę milczeć ).
Ja jestem lesbijką więc stosunkowo często robię pierwszy krok, gdyby dziewczyny tak się zastanawiały przed każdą damsko -damską randką to do żadnej nigdy by nie doszło. Chociaż dochodzi czasem do komicznych rozważań typu : zrobiłam poprzedni krok to teraz nie mogę bo jej kolej lub ona zrobiła poprzedni krok więc ja nie mogę zrobić żadnego bo ona lubi mieć inicjatywę. Ale to już skrajne przypadki raczej z okresu gimnazjum.
Super post i fajne komentarze! U mnie wprawdzie to nie ja wykonałam pierwszy krok, ale mój narzeczony. Ale też nie jest to typowe, bo… jest ode mnie 5 lat młodszy i jest kolegą mojego młodszego brata! Z różnic to jeszcze wzrost – dzieli nas 35 cm, to jestem ta niska :p Próbowałam go spławić, za dużo różnic, a ostatecznie pierwsza wyznałam mu miłość i zaproponowałam, żebyśmy zamieszkali razem. W przyszłym roku bierzemy ślub :)
Poznałam swojego chłopaka na potańcówce folkowej. Od drugiego tańca wiedziałam że chcę z nim i jego energią zostać na dłużej. :)
A ja zawsze przejmowałam inicjatywę i zawsze totalne rozczarowanie. Miałam wrażenie, że robiłam to nienachalnie, z gracją, a dostawałam po dupie.Teraz kojarzy mi się to naprawdę z utratą godności. Jestem przyzwyczajona, że muszę czekać w bezruchu jak księżniczka i dopiero gorące wyznanie miłości najlepiej z zaręczynami i kluczami do wspólnego mieszkania mogłyby mnie utwierdzić w tym, że to jednak coś poważnego. Mój facet miał przez 5 lat status najlepszego przyjaciela i w pewnym momencie uznał, że trzeba ten status zmienić. Pewnie gdybym to ja pierwsza tak uznała, nie bylibyśmy od miesiąca narzeczeństwem ;).
Dokładam swoją cegiełkę:
Byłam króciutko po zakończeniu bardzo poważnego związku, wielkimi krokami nadchodziło lato, czas urlopów, ogródków piwnych itd. a ja sama. Postanowiłam, co jest zupełnie nie w moim stylu, założyć profil na portalu randkowym! Chciałam popisać z facetami, poumawiać się na randki, fajnie spędzać czas. To był również moment, gdy zmieniłam swój styl ubierania się, schudłam – jednym słowem czas wielkich zmian.
Zamieściłam zdjęcie, na którym byłam ja i wieeelki kufel piwa ;-) Nastawiłam się na świetną zabawę, letni flirt z kieliszkiem wina przed laptopem (i poprawki do poprawek w pracy licencjackiej ;-) ) Od Niego dostałam jedną krótką wiadomość i nie pamiętam, co napisał, ale podał mi swój numer gg. Nie wahałam się ani chwili, przecież miałam się dobrze bawić! Rozmowa/ chat od początku sprawiał mi wielką frajdę, śmiałam się na całe gardło.
Kiedy wreszcie doszło do spotkania – założyłam się z nim o coś, przegrałam i postanowiłam, że muszę mu postawić takie piwo jak na moim zdjęciu profilowym (ale byłam sprytna ;-) ) – wcale mi nie było do śmiechu. Miałam spotkać się z obcym człowiekiem na prawdziwą randkę. Na wszelki wypadek poszłam w jeansach i sweterku. A on był w czerwonej bluzie, której nie zdjął mimo że było mu bardzo gorąco (tak się stresował). Rozmawiało się tak świetnie, że nie odebrałam 4 telefonów od mojej Mamy, która prawie mnie zabiła jak wróciłam do domu o 23:40 z obiecanej 21…
Tak, jesteśmy razem, tak mieszkamy razem, tak jesteśmy zaręczeni. I powiem Wam, że jak go wtedy zobaczyłam na żywo to pomyślałam „Boże, jaki on sympatyczny” i odetchnęłam z ulgą i wpatrywałam się w blat stolika przez 5 minut, zanim na niego spojrzałam-tak się cholernie wstydziłam!
Zwykle się nie uzewnętrzniam, ale tak tu miło, takie fajne historie przeczytałam, że mam ochotę być tego częścią.
Poznałam swojego ukochanego przez koleżankę ze studiów – pochodzą z tej samej, niezbyt dużej miejscowości. Zdarzało nam się spotkać w większym lub mniejszym gronie, kiedy odwiedzałam przyjaciółkę i porozmawiać. Pamiętam, że pomyślałam wtedy „rany, chciałabym takie coś” i widziałam, że mamy podobne, niepoprawne poczucie humoru, czytamy podobne książki. Ale nic poza tym. Tkwiłam w bardzo niesatysfakcjonującym związku, z tego co słyszałam on też miał dziewczynę. Zaczął studiować w tym samym mieście, a że dzieliliśmy przyjaciółkę, to spotykaliśmy się co jakiś czas przy piwie czy planszówce. Wreszcie zakończyłam swój związek, więc tym przyjemniej wychodziło się do kumpeli czy pubu bez marudnej kuli u nogi. Zastanawiało mnie jednak dlaczego on nigdy nie pojawia się w towarzystwie swojej dziewczyny i któregoś razu zagadnęłam o to niezobowiązująco przyjaciółkę. Okazało się, że co prawda „ma” dziewczynę, ale ten związek już dawno się wypalił i brakowało tylko jakiegoś impulsu dla którejś ze stron. Postanowiłam spróbować stać się tym impulsem. Po zakrapianym wieczorku filmowym u przyjaciółki (na którym towarzystwo było dość nieliczne – ona, jej chłopak, ja i mój obiekt, może nie westchnień, ale zdecydowanie intensywnego zainteresowania), zbierałam się do domu, on też, więc jako porządny gość zaoferował się, że odprowadzi mnie na przystanek. Po drodze rozmawialiśmy o jakichś głupotach i wiedziałam, że teraz mam szansę. Czekałam do ostatniej chwili i kiedy już autobus podjeżdżał, pocałowałam go. I zwiałam do autobusu, taka jestem odważna. Po drodze trochę mnie męczyło sumienie, ale uznałam, że co ma być to będzie.
Następnego dnia na uczelni przyjaciółka powiedziała, że ją zaskoczył i rozstał się w końcu ze swoją dziewczyną. Pół dnia miałam takiego kręciołka w brzuchu i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. A wieczorem napisał na fb. Gadaliśmy z dwie godziny, wymieniliśmy się numerami, po jakimś czasie umówiliśmy się do kina, potem wspólny sylwester w gronie znajomych. Stawaliśmy się parą. A żeby mieć jasność, któregoś razu spytałam, jak na dojrzałą kobietę przystało, czy chce ze mną chodzić. Chciał, jesteśmy razem półtora roku :D
W dodatku okazało się, że tylko on i ja (bo jednak nie miałam pojęcia, że umiem być tak zdeterminowana) byliśmy zaskoczeni obrotem spraw. Znajomi stwierdzili, że widać było, że nas do siebie ciągnie i to była kwestia czasu ;)
Dziewczyny! czytając Wasze historie wzruszyłam się (a nie wypada- jestem w prac y ;))
Wobec tego podzielę się moją. Zawsze byłam bardzo pewna siebie – nauczyła mnie tego mama, która zawsze mi powtarzała „najgorsze co może się stać to to, że ktoś Ci odmówi. Przecież nikt Cię nie pobije”. Więc z taką świadomością szłam przez życie- w szkole, na studiach i w relacjach z innymi. Każdy mój związek zaczął się bo to ja zrobiłam pierwszy krok. A jednak, paradoksalnie to mój obecny facet (a za niedługo mąż) zrobił pierwszy krok.
Zaczęło się tak. Poznaliśmy się przez naszą wspólną koleżankę, przez pół roku spotykaliśmy się wyłącznie na imprezach, na których on, jak ja tylko się pojawiłam w pobliżu znikał. Myślałam, że mnie nie lubi, mimo że prawie ze sobą nie rozmawialiśmy – po czasie przyznał, że wstydził się że palnie przy mnie jakieś głupstwo, więc mnie unikał (co za logika;p). W końcu zaprosił mnie na spacer pod pretekstem, że chce porozmawiać o naszej wspólnej koleżance. Zgodziłam się, wyszłam w dresie, brudnych i tłustych włosach i bez mejkapu. Nie w głowie były mi wtedy amory. Od tego spaceru minęło 2,5 roku, tyle czasu jesteśmy razem, od roku mieszkamy wspólnie, planujemy się pobrać. Jest najwspanialszą osobą jaką poznałam w życiu, moim najbliższym przyjacielem. Przez 2,5 roku nie pokłóciliśmy się ani razu, mimo że mieszkamy w kawalerce która ma 23 m²:). Teoretycznie wiele nas różni- on informatyk, ja prawnik; on nieśmiały w kontaktach z innymi, ja chcę z każdym porozmawiać; on sportowiec, ja kanapowiec itd:)
Tym komentarzem chciałam dodać otuchy wstydliwym dziewczynom. Mój facet zawsze był bardzo nieśmiały w kontaktach damsko-męskich, o czym świadczy to, że jestem jego pierwszą dziewczyną (mimo, że dawno przekroczyliśmy 20 rok życia). Ale dał radę, przemógł się i postanowił zrobić pierwszy krok, za co codziennie mu dziękuję. Gdyby nie jego odwaga nie bylibyśmy razem, a ja nie byłabym taka szczęśliwa i wciąż zakochana. Więc głowa do góry i bierzcie sprawy w swoje ręce!:)
U nas było podobnie, chłopak, którego znałam z LO, z równoległej klasy. Cały czas utrzymywaliśmy kontakt, był znajomym mojego ówczesnego chłopaka. Ciągle miałam go z tylu głowy, zawsze mi się podobał. W końcu jednego dnia podjęłam decyzje, rozstałam się z chłopakiem i bez żadnej ściemy napisałam do mojego wymarzonego jak wyglada sprawa ;) na szczęście okazało się, że on o mnie myśli tak samo, teraz jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, a ja zawsze powtarzam wszystkim znajomym, że jeżeli jest chociaż jedna osoba (i nie mam tu na myśli Johnnego Deepa ;)), o której myśli się – mogłabym z nim być, to należy zakończyć obecny związek i spróbować spełnić marzenie :)
to ja Wam opowiem inną historię dziewczyny. Kiedy miałam jakieś 14-15 lat, kochałam się w o 3 lata starszym, bardzo nieśmiałym koledze. Kiedyś po jakiś festynie (:D ) odprowadził mnie do domu i nawet dał mi swoja bluzę, żebym nie zmarzła, i kiedy tak staliśmy sobie pod moim domem i nie śpieszyło mu się wcale, żeby już iść, mnie się tak strasznie strasznie zachciało… sikać (!), ale ponieważ miałam 15 lat to nie mogłam mu tego powiedzieć, bo przecież 15-latki nie sikają więc szybko oddałam mu bluzę, rzuciłam 'cześć’ i pobiegłam do domu bez wyjaśnienia. Więcej oczywiście nie zaprosił mnie na spacer, a ja po tym naturalnie uznałam, że widocznie wcale mu się nie podobam skoro mnie więcej nie zaprosił, i tyleśmy się widzieli. Żyłam z przekonaniem, że mnie nie chce, i choć nie raz myślałam jeszcze przez dłuuugi czas, żeby się do niego po prostu odezwać, nigdy tego nie zrobiłam. Czas mijał, wyprowadziłam się na studia, on też- do innego miasta, i po jakichś 7 (albo i więcej) latach spotkaliśmy się przypadkiem na imprezie u wspólnych znajomych. Powiedział mi wtedy, że zawsze mu się podobałam, ale się wstydził mi to powiedzieć, zwłaszcza, że wtedy tak uciekłam, i że… wciąż mu się podobam. Niestety ja byłam wówczas w (kolejna mądrość, którą tylko 20-latki, nie urażając nikogo są w stanie wymyślić) 'skomplikowanej relacji’ więc znowu nic z tego nie wyszło, ale tamtej nocy aż do rana spacerowaliśmy trzymając się mocno za ręce i śmiejąc się i użalając na zmianę, jacy to młodzi ludzie są głupi i, że dlaczego dlaczego dlaczego :) Na koniec stwierdziliśmy, że to był najkrótszy związek w naszym życiu (jednak postanowiliśmy go mieć, choćby przez jedną noc ;) ). Ale do morału- potem nie widzieliśmy się przez kolejnych jakichś 7 lat i właśnie ostatnio będąc w domu rodzinnym go spotkałam. Nie było okazji porozmawiać więc tylko uśmiechnęliśmy się do siebie dając sobie do zrozumienia, że nadal szkoda. Zresztą o czym mielibyśmy pogadać, że dlaczego dlaczego? :) nie zrozumcie mnie źle, jestem teraz w szczęśliwym związku którego za nic bym nie zamieniła, ale ten żal zostaje, że ciekawe jak by było, no chodzi mi o to, że najbardziej bolą niewykorzystane szanse :)
Ja natomiast jestem ciekawa jak patrzy na to druga strona, ponieważ wydaje mi się, że w facetach również buduję się i często dominuje mit – syndrom zdobywcy. Często mówi się, że to facet powinien zdobywać i zabiegać o kobietę.
Mnie sie przy okazji tego wpisu od razu skojarzyl watek z wizazu, swego czasu bardzo aktywnie komentowany – tak ku przestrodze :) http://wizaz.pl/forum/showthread.php?t=764632
Ale tu duzo wzruszajacych historii!
Jestem z gatunku cierpliwych, potrafilam podkochiwac sie latami w chlopaku i czekac, az on to pojmie. Ale po jednej takiej dlugotrwalej historii uznalam, ze wyczerpal sie limit cierpliwosci. Nie mam czasu na glupoty, ani tym bardziej na marnowanie go na czekanie. I zaczelam jasno stawiac sprawe – podobasz mi sie, co Ty na to? Raz dzialalo, raz nie. No ale prawde powiedziawszy co najgorszego moze Ci sie przytrafic? Najwyzej powie, ze nie jest zainteresowany, troche boli, ale jest do przezycia. Zreszta jesli sprawiasz wrazenie niedostepnej (jak ja) to mozesz czekac i czekac. Takze na studiach zawsze utrzymywalam wokol siebie mini harem – nigdy nie wiadomo, ktory okaze sie tym jedynym.
Az zaczelam prace. Tu jest troche gorzej, bo jednak jak powiesz koledze z pracy, ze Ci sie podoba, a on nie jest zainteresowany to jednak nie jest latwo sie unikac w razie czego. Ale im czlowiek starszy tym odwazniejszy, wiec na brak kandydatow nie narzekalam. Az tu kiedys wchodze do kuchni i widze Go. Wymienilam tylko porozumiewawcze spojrzenie z kolezanka i powiedzialam, ze bedzie moj. Probowala mnie od tego odwiesc, ale ochrzcilam go roboczo Planem A i przystapilam do dziela. Po tygodniu zaprosil mnie do znajomych na fb, po 2 dniach na randke, jestesmy ze soba 2,5 roku a za 3 tyg bierzemy slub. I chociaz zdania co do tego, kto kogo wyrwal sa podzielone, to ja twierdze, ze warto zrobic pierwszy krok. Niedostepna ksiezniczka moze uschnac na wiezy, zanim ktos odwazy sie zagadac.
Miałam to szczęście, że mam starszego brata, z którym zawsze dużo rozmawiałam i to on uświadomił mi, że dla facetów ważne jest widzieć, że dziewczyna też jest zainteresowana, i że czasem trzeba odrobinę przejąć inicjatywę, nie mówię tu o byciu natarczywą, ale zwyczajna propozycja to wcale nie akt desperacji ale właśnie reakcja na jego zainteresowanie (jak np. w Twoim przypadku).
Ja też przejęłam w pewnym momencie inicjatywę i warto było. Byłam za granicą, na Erasmusie. Zaliczyłam wszystkie egzaminy i prezentacje i zorganizowałam spontaniczną imprezę na zakończenie/pożegnanie (za tydzień wracałam do Polski). Mój kolega zapytał czy może wziąć ze sobą współlokatora. Pewnie, co mi tam. Przypadkiem i zupełnie niespodziewanie zaiskrzyło między nami. No ale co z tego, skoro ja zaraz wracam do Polski? Nie ważne, zaproponował spotkanie. Było fantastycznie. Po dwóch dniach spotkaliśmy się znowu na imprezie u wspomnianego wcześniej kolegi. No tak fajnie, ale ja pojutrze lecę do Polski. „Do zobaczenia, może, kiedyś, na drugim końcu świata”. I poleciałam. Całe szczęście, że mamy fejsbuka. Spędzaliśmy na nim całe godziny na rozmowach, no tak ale co z tego. Pewnie gadalibyśmy tak bez końca, albo po jakimś czasie by się to rozluźniło, dlatego stwierdziłam – raz kozie śmierć i po trzech miesiącach pisania zaproponowałam odwiedziny mnie i przy okazji zwiedzenie Polski. Skończyło się jego przyjazdem, który przerodził się w wycieczkę do Wiednia i Budapesztu (skąd pochodzi wcześniej wspomniany kolega). Niedawno świętowaliśmy rocznicę a za kilka tygodni wyjeżdżam na stałe za granicę, do niego :)
Do dziś śmiejemy się, że całe szczęście wtedy zaproponowałam przyjazd bo byśmy tak pisali i pisali. Chociaż on uparcie twierdzi, że w końcu to on by zaproponował odwiedziny ;)
Ja dzis zaproponowalam mojemu chlopakowi (jestesmy razem prawie 10 lat) zebysmy wzieli slub. Sporo nerwow mnie to kosztowalo, ale w koncu wypowiedzialam te slowa (przy obiedzie :)). Powiedzial, ze totalnie go zaskoczylam (siebie sama tez – ze tez udalo mi sie wydusic te slowa) a jego reakcja byla… hm… specyficzna, ale ciesze sie, ze powiedzialam co mi lezy na sercu. Zobaczymy jak sie sprawy potocza…
To teraz historia bez happy endu. Zawsze byłam osobą strasznie nieśmiałą, powiedzenie komuś wprost o uczuciach było daleko poza moimi możliwościami, ale ta sytuacja wszystko zmieniła. Poznałam na studiach kolegę, na tamten moment ideał, na początku był po prostu świetnym kumplem, potem nasza znajomość zamieniła się w przyjaźń, spędzaliśmy razem i rozmawialiśmy na fb całymi dniami, aż w końcu poczułam coś więcej. Długo się zbierałam do powiedzenia mu co czuję, miałam nawet sobie to darować i żyć w jakichś złudzeniach, ale stwierdziłam, że szkoda czasu na życie w niepewności. Powiedziałam i… I nic, a właściwie dużo, w efektowny sposób zakończyłam naszą przyjaźń.
Ale nigdy tego nie żałowałam, przekonałam się, że lepiej zrobić pierwszy krok, nawet jeśli skończy się niepomyślnie, niż żyć dalej w złudzeniach i koniec końców i tak poznać prawdę. Od tego czasu nie boję się brać inicjatywy w żadnej sytuacji.
U mnie z reguły było tak, że od zawsze przejmowałam inicjatywę i nigdy z tego nic nie wychodziło. Raz dałam sobie spokój i już od tamtej pory jestem już 2 lata ze swoim chłopakiem. Ale czy żałuję, że podejmowałam inicjatywę? Nie. Dzięki temu nie mam sobie nic do zarzucenia, że nie szukałam czy próbowałam sama, a miłość tak czy siak przyszła sama :)
A jak wykonać pierwszy krok, kiedy się jest brzydkim, a kolega „ciachem”?
Monix, też uważałam, że jestem niespecjalna, a mój Rudy to rasowy typ wikingopodobny, którego każda by chciała. Zaryzykowałam, bo w najgorszym wypadku powiedziałby, że nie jest zainteresowany.
6 lat razem.
You go girl! :)
Pewnie że wypada. W tym tygodniu oglądałam po raz kolejny film „Oświadczyny po irlandzku” i znów wzruszyłam się tą historią. Mężczyźni w dzisiejszych czasach często boją się kobiet. Dlaczego? Może to przez to równouprawnienie? ;))
Prawie 20 lat nie miałam chłopaka. Nie zebym sie bała odezwać, po ”zarywałam” już do wielu chłopaków, głównie w czasach gimnazjalnych, niestety bez odzewu. W ostatniej klasie technikum jakoś tak całkowicie przypadkiem zaczęłam zwracać uwage na chłopaka z mojej klasy, w żaden sposób się nie wyróżniającego, taka szara myszka w wersji męskiej. Dzien w dzień, przez dwa miesiące zaczyłam rozmowę na Facebooku (niestety chłopak był na tyle nieśmiały że w szkole praktycznie w ogóle nadal nie zwracał na mnie uwagi) która potam ciągnęła się do później nocy. I pewnego dnia tak potoczyła się rozmowa że zostałam zaproszona do jego domu, mimo że chłopak ciągle wspominał iż narazie nie chce mieć dziewczyny. Po spotkaniu zdanie mu się zmieniło.
I w ten sposób mam kochanego pierwszego i mam nadzieje jedynego chłopaka. Bo zaczęłam do niego wypisywać a on chętnie utrzymywał kontakt.
PS. Teraz na szczęście więcej rozmawiamy na żywo, w miare możliwości, odwrotnie niż to było na początku :)
Bardzo fajnie, że ośmielasz kobiety do robienia tego pierwszego kroku. Myślę, że taki „empowerment” ma zastosowanie nie tylko w związkach. Szukanie pracy czy nawiązywanie blogowej współpracy może wyglądać w podobny sposób, nieprawda?
jestem strasznie staromodna i najpierw pomyślałam, że to bez sensu – przecież to pole do popisu dla faceta. potem przypomniało mi sie, jak dwa lata temu natrętnie wprosiłam się mojemu obecnemu chłopakowi do domu pod pretekstem nauki historii (i tak dostałam potem tróję). jesteśmy razem dwa lata, rok na odległość i z każdym dniem jest tylko lepiej.
Nie lubiłam tych podchodów na początku znajomości typu: spojrzała na mnie, czy nie, zadzwoni, czy nie… Oszaleć można. Z moim mężem poznaliśmy się prawie przez przypadek i najpierw się zaprzyjaźniliśmy, gadaliśmy godzinami, aż po 2 miesiącach zostaliśmy parą. Wszystko bezboleśnie, prostolinijnie i szczerze. Tak jak tego chcieliśmy.
Nie zazdroszczę ludziom, którzy muszą przechodzić przez to piekiełko pełne gierek.
Czuję się, jakbym czytała listy do redakcji w Bravo Girl.
Pięknie się czytało Twoją i pozostałe historie! Zupełnie się z Tobą zgadzam, czy nie jest desperackim wypytywanie wszystkich koleżanek, ciągłe robienie badań na temat danej osoby zamiast po prostu się z nią spotkać? Ja sama zrobiłam coś podobnego, chociaż nie napisałam wprost, żebyśmy się spotkali, to i tak zrobiłam 1. krok. Mój chłopak mieszkał wtedy na akademiku i zaprosił mnie tam już na jedną imprezę (bardziej spotkanie ze znajomymi niż jakieś tam upijanie się). Krótko po niej, w weekend napisałam do niego, czy coś dzieje się na akademiku, bo w sumie jestem na weekend w mieszkaniu studenckim i chętnie bym coś porobiła. Byłby głupi, jakby odpisał – nie, nic się nie dzieje. A najlepsze jest to, że potem opowiadał mi, że był już spakowany do wyjazdu z akademika do domu, stał już w drzwiach i wtedy przyszedł SMS i jednak zmienił plany i został na weekend w akademiku. ;D Jesteśmy 3 lata ze sobą i po roku, dokładnie w dniu tego spotkania powiedziałam mu, że celowo je sprowokowałam. Był mile zaskoczony. :)
W Październiku 2014 roku juz, któryś raz z kolei od zanjomego usłyszałam o pewnym „Korku” w końcu 1 listopada go poznałam, bardzzo zabawny chłopak, w gronie znajomych smieliśmy się do rozpuku. spotykaliśmy się wszyscy w weekendy na piwie na pogaduchach. „Korek” nie wykazywał szczególnego zainteresowania , a ja tez myślałam o nim jak o koledze z którym świetnie się rozumiem i dobrze bawie., jednak w święta tamtego roku poprosiłam, żebyśmy wyszli sobie gdzieś na spacer wieczorem bo przyjechli do nas ludzie z którymi nie przepadam ;) i od tamtego dnia zaczelismy widywac się sami praktycznie codziennie . Na początku nie było dla mnie oczywiste czego checemy ( i on i ja ) , w końcu stwierdziłam skoro siedzimy po kiulka godzin i gadamy jak katarynki lubimy sibeie to czemu by nie spróbowac przenieść to na wyższy poziom, ja zaproponowałam żebysmy spróbowali czegoś więcej ( w sumie wcześniej przewinął sie już ten temat ;)
Od tamtego mieliśmy wzolty i upadki ( trudne charaktery ;) ale teraz jest już cudnie, kupujemy razem mieszaknie , a potem może ślub :)
Zawszze ja przejmowałam inicjatywe w relacjach damsko męskich, ale jakoś facetów to odstraszało, myslę że to jednak miało dużo sensu, bo juz wiem dlaczego z innymi mi się nie udawało :)
I ja znalazłam mojego Ukochanego na portalu randkowym :) Miałam 17 lat i wielkie pragnienie wejścia w końcu w jakąś relację z chłopakiem. Szczęśliwym trafem pierwszy i jedyny do którego napisałam okazał się być tym właściwym. Po dwóch tygodniach korespondencji, ku przerażeniu mojej Mamy zaproponowałam spotkanie i udało się :) Za tydzień bierzemy ślub :)
Twoja opowiesc nie tyczy sie tematu, bo to Twoj chlopak zrobil ten pierwszy krok i na pewno sie domyslalas, ze mu sie podobasz czy, ze cie lubi. Zapraszajac go potem na obiad tylko dopielas sprawe. Co innego zagadac do chlopaka, o ktorym nie masz pojecia czy mu sie podobasz. Takze sory piszesz nie na temat. Ja poznalam swego chlopaka przez kanal yt. Skomentowalam jego film, zagadal do mnie prywatnie. Wyslal milego maila, potem wymienialismy maile na rozne tematy typu muzyka, polityka, nasze zdjecia, a potem zaproponowalam mu spotkanie. Ale nie mowie, ze to ja zrobilam pierwszy krok, bo to on go zrobil.Proponujac mu spotkanie wiedzialam, ze mu sie podobam. A to prostsze niz zagadac do faceta, ktorego kompletnie nie znamy i nie wiemy czy mu sie podobamy i czy nas lubi.
„Takze sory piszesz nie na temat.” Wow, mocno, prosto z serca. Musisz być przesympatyczną osobą!
Pingback: MORTYCJA POLECA #82 - PRZEGLĄD INTERNETÓW | M O R T Y C J A
Zacznijmy od tego, że mam 17 lat. W październiku ubiegłego roku założyłam konto na jednej ze stron „randkowych”, głównie dlatego, żeby mieć co robić popołudniami w bursie. Przez niemal dwa miesiące nie natrafiłam na nikogo ciekawego, aż pewnego dnia trafiłam na 6 lat starszego chłopaka z „mojego” miasta. Pisaliśmy ze sobą przez tydzień i wtedy, nauczona wcześniejszymi doświadczeniami internetowych przyjaźni, postanowiłam odwiedzić go bez wcześniejszej informacji w pracy (popularny sklep). Chciałam się tylko upewnić, że on to on, że nie okłamał mnie w sprawie wieku, wyglądu etc. – wyczulona jestem na takie niedomówienia/kłamstwa. I tak, to był on. Zauważył mnie, przyjechałam też następnego dnia… Niestety, nadał on takiego tempa naszej znajomości, że po półtorej tygodnia od pierwszej rozmowy online dowiedziałam się, że jestem jego dziewczyną. Tak, byłam głupia, nie miałam nic przeciwko temu, w końcu to pierwszy chłopak i w ogóle.
Tak samo, jak zaczęłam znajomość, tak po czterech miesiącach przeprosiłam go i zakończyłam to wszystko. To nie było dla mnie, zdecydowanie, i nie żałuję, że teraz jestem sama. Mam jeszcze w życiu czas, a poza tym dla mnie, osoby nieśmiałej i bardzo niepewnej siebie, która rzadko się odzywa nawet w bliskim towarzystwie, ten pierwszy krok, wykonany przeze mnie, dodał mi odwagi. Tak więc nie ma tego złego, co by na dobre na wyszło. I dowiedziałam się też, że typ romantyka zupełnie nie jest dla mnie; typ, który umie coś naprawić, nie słodzi przesadnie i nie pragnie za wszelką cenę być tym, który ponosi winę za wszystkie moje problemy etc. jest bardziej normalny i pożądany.
Napisałam. Zrobiłam pierwszy krok. Zasugerowałam spotkanie. Niestety nawet nie odpisał :)
Frajer i tyle! I to bez kultury. Nie ma sensu się przejmować. Skoro nie ma odwagi odmówić, woli zignorować, to znaczy, że tchórz. Po co Ci taki w domu?
Pingback: WTORLINKI #68 - Króliczek Doświadczalny
Nie jestem gimnazjalistką, ani licealistką, tylko dobiegam 30stki, on też. Poznaliśmy się w pracy, ale nie widujemy się codziennie. Jednak kiedy przypadkiem się spotkamy, jego uśmiech jest tak ogromny i dostrzegam coś w jego oczach. Wspólna znajoma dyskretnie zasugerowała mu, że jestem sama, ale on jakoś nie wychodzi z inicjatywą. Wiem, że jest sam i podskórnie czuję, że jest zainteresowany, Podałabym mu swój nr tel ale mam jakieś opory, że on mnie wyśmieje… Próbować?
cudne historie! sama mam taką, którą z uśmiechem wspominać będę do końca życia:
Kilkanaście już lat temu w moim liceum odbywały się miedzyszkolne mistrzostwa siatkówki chłopaków, wiedzione dzikim tłumem poszłyśmy z koleżankami zobaczyć co się dzieje na sali gimnastycznej. Pamiętam, że stanęłam w drzwiach, omiotłam wzrokiem boisko i „natknełam” się na zabójczo przystojnego siatkarza z czarnymi oczami. Stał i patrzył na mnie. I ja stałam i na niego patrzyłam. Nie było to jedno z tych spojrzeń, kiedy przesuwasz się wzrokiem po ludziach i twoje i czyjeś spojrzenia na chwilę sie skrzyżują. Staliśmy i patrzyliśmy się na siebie – on na jednym końcu sali ja na drugim, a w międzyczasie gdzieś poza nami toczył się mecz (na linii naszego wzroku). Czasem ja się odwracałam i mówiłam coś do koleżanek, czasem on, ale zawsze potem wracaliśmy do siebie wzrokiem. Rozgrywki trwały 3 dni, ja opuściłam strasznie dużo lekcji (do wagarów zmusiłam także koleżanki, bo głupio mi było wysiadywać tam samej) i siedziałam na tej sali, a tyłek bolał mnie od drewnianych ławek. I wgapialiśmy się w siebie, serce tłukło mi tak, że miałam wrażenie, że on to słyszy… Po trzech dniach i po ostatnim meczu, który kończył się o godzinie, o której ja kończyłam lekcje – gnałam na przystanek, bo wiedziałam, że będzie jechał autobusem. Wiedziałam też z jakiej szkoły jest. Przepuściłam 3 kolejne autobusy nim się zjawił na przystanku. Oczywiście solidarnie czekały ze mną koleżanki. Z podsłuchanej rozmowy dowiedziałam się jak ma na imię. Wsiedliśmy do tego samego autobusu, ja wysiadałam wcześniej, koleżanka, która jeszcze jechała mówiła, że gdy autobus mijał mnie stojącą na przejściu R. siedział s twarzą przyklejoną do szyby (ja bałam się spojrzeć czy patrzy). Oczywiście nic się nie zdarzyło. Potem pytalam kolegów siatkarzy o R. – chłopaka o takim i takim rysopisie, z tego liceum i NIKT go nie kojarzył. Minęło kilka miesięcy, ja ciągle pamiętałam te czarne oczy, zmieniłam fryzurę – dorobiłam się grzywki i zmieniłam okulary na szkła kontaktowe. i Po tych kilku miesiącach stałam z mamą w sklepie, w kolejce do kasy i do sklepu wszedł ON (mama była wtajemniczona w całą sytuację). Serce waliło mi jak młotem, on znów się UPORCZYWIE GAPIŁ i znów nic się nie wydarzyło. Ryczałam idąc do domu, że znów go spotkałam i znów nic się nie stało! Znów minęło kilka miesięcy, wracałam z mamą pociągiem z rodzinnej imprezy, az do wagonu wsiadł ON! (pociąg był bez przedziałów), przeszedł do końca wagonu i zamykając od niego drzwi zobaczył mnie. Obszedł wagon raz jeszcze, wsiadł do niego ponownie i niestety jedyne wolne miejsce było takie, że siedział do mnie tyłem, ale całą podróż dostawał skrętu karku. Błagałam mamę by wysiadła stację wcześniej, bo na pewno coś się wydarzy, ale nie udało się. W naszej miejscowości, poszliśmy w dwóch różnych kierunkach, a on odwracał się tak bardzo, że prawie wszedł w lampę. I po raz TRZECI nic się nie wydarzyło. Byłam na mamę obrażona, wściekła i sfochowana przez kilka dni. Minęło kolejnych kilka miesięcy, ja zaprzestałam poszukiwań po kolegach, bo nikt go nie kojarzył. Nastał jakiś październikowy piątek, miałam iść na angielski, a potem z koleżankami do pubu. Nie poszłam na angielski, wylądowałam w pubie wcześniej, już miałyśmy się zbierać z koleżankami, gdy do pubu wpadła grupa siatkarzy a wśród nich ON! Powiedziałam, że zostaje, nie ma mowy, nie wracam do domu, choćby miała mieć poźniej dożywotni szlaban, bo tyle razy nie udało się poznać, a tu W KOŃCU nie tkwię w żadnej kolejce, ani pociągu. Koleżanki poszły na ostatni autobus, ja zdeterminowana zostałam pierwszy raz sama na imprezie. On stał jak BARAN i się gapił. Nie podszedł. PO dłuższej chwili poszłam tańczyć, a on znalazł się obok mnie stanął przy brzegu parkietu i stał…. ja zdesperowana, niesamowicie błyskotliwie zagaiłam ” Dlaczego nie tańczysz?” na co on mi odpowiedział: ” Boże ile ja Ciebie szukałem!”. Usiedliśmy porozmawiać, okazało się, że na międzyszkolnych treningach pytał moich kolegów (tych samych, których ja pytałam o niego), pytał o blondynkę w okularach (nie znał mojego imienia, nie wiedział, do której klasy chodzę). Moi „błyskotliwi”znajomi nie pamiętali, że dorobiłam się grzywki, niedawno przestałam nosić okulary, więc jemu także nie pomogli. Zostaliśmy parą. Na całe dwa miesiące ;-) Dziś nie mamy ze sobą kontaktu, mam nadzieję, że u niego wszystko dobrze się dzieje, gdybyśmy nadal byli razem mielibyśmy do opowiedzenia dzieciom NIESAMOWITĄ historię, a tymczasem ja mam niesamowitą historię do wspominania (nawet pisząc ją szczerzę się do monitora, a rzecz się działa 14 lat temu ;-) . R. był pierwszym chłopakiem do którego pierwsza zagadałam, bałam się strasznie, ale już miałam doświadczenia z przepuszczoną szansą poznania kogoś kto mi się podoba i przerobiłam żałość z tego powodu. Potem w historii mego życia było kilka mniej lub bardziej udanych inicjatyw z mojej strony, te nieudane i żenujące zepchnełam w pamięci do szuflady pt. „nie, to sie nigdy nie wydarzyło” :-P a całą resztę wspominam ze śmiechem. Nie ma się czego bać!
Poznałam chłopaka na grupowym spacerze po mieście, to ja do niego podeszłam i się przedstawiłam. Do tej pory spotykaliśmy się raczej w gronie znajomych. Dobrze nam się rozmawiało, wydawało mi się, że lubimy się ze wzajemnością. Po kilku takich spotkaniach postanowiłam mu powiedzieć, że mi się podoba, bo miałam nadzieję, że posuniemy naszą znajomość dalej. Teraz on zachowuje się jak palant, a ja szybko na tych spotkaniach się nie pojawię choć mam już tam parę dobrych znajomych.
Łatwiej by mi chyba było, gdyby powiedział, ze nie jestem w jego typie…
Mieliśmy po 17 lat, byliśmy dobrymi kumplami ze szkolnej licealnej ławki. Pewnie byli byśmy nimi jeszcze przez jakiś czas, gdyby nie to, że wspólni znajomi mimochodem zadali mi strategiczne pytanie „Skoro tak świetnie się dogadujecie, to może by coś z tego było?” „O nie, przecież P. jest jak brat, najlepszy kumpel!” Jemu tez je zadali. I zasiali ziarno. Po jakimś czasie, wiedząc że mu się podobam i widząc jego niepewność i nieśmiałość, zaproponowałam spacer. W tym roku mija 10 lat razem i 2 lata po ślubie. Wciąż najlepsi kumple! :)