zdjęcie z mojego Instagrama, torebka z Mongrei, Chrupek z Celestynowa
Cześć! Dzisiaj wracam do Was z rezultatami mojego wyzwania „Codziennie coś nowego”. Dla przypomnienia – pisałam o nim tutaj, znajdziecie tam listę zadań i zasady mini-konkursu dla Czytelników. Wbrew szczerym chęciom, nie udało mi się zrealizować zadań dzień po dniu – pojawiło się kilka pilniejszych spraw – dlatego całość zajęła mi nieco więcej czasu. Bawiłam się doskonale, już wcześniej nie trzeba było mnie przekonywać, że próbowanie nowych rzeczy zdecydowanie podnosi jakość życia, ale teraz nie mam co do tego żadnych wątpliwości. To w końcu jeden z powodów, dla których zwykle tak dobrze wspominamy dzieciństwo.
Zobaczcie, jak mi poszło:
1) Wydawało mi się, że znam już Muranów jak własną kieszeń, więc rzuciłam nam z Chrupkiem wyzwanie przejścia tymi zakamarkami, w których jeszcze nie byliśmy. Odkryliśmy mnóstwo tajnych przejść i dziwnych, małych ogródków ze stadami kotów, a na koniec wylądowaliśmy zupełnie niespodziewanie tuż przy mojej ulubionej sąsiedzkiej cukierni. Kiepska pamięć i totalny brak orientacji w terenie to jednak nie są jednoznacznie złe cechy, tylko razy można się przyjemnie zaskoczyć! Pan właściciel Włoch, który idealnie nadałby się na roztrzepanego, ale uroczego bohatera komedii romantycznej w stylu Love Actually, zrobił mi pyszną kawę i pomaszerowałam do domu z ciepłym kubkiem w dłoni. Super poranek!
2) Na rozgrzewkę nauczyłam się szybszego sposobu wiązania sznurówek – teraz nakłaniam do tego wszystkich, których przyłapię na wiązaniu butów. Zyskujemy pewnie jakąś sekundę, ale jak fajnie jest robić coś najbardziej oczywistego i przyziemnego w zupełnie nowy sposób!
Potem jednak doszłam do wniosku, że to pójście na łatwiznę i nauczyłam się…robić moonwalk! Do poziomu Michaela Jacksona jeszcze mi trochę brakuje, ale dzięki tutorialom z YT w końcu wiem, na czym polega technika i o jakich subtelnościach trzeba pamiętać. Wszystko rozbija się o przeniesienie ciężaru ciała we właściwym momencie, silne mięśnie łydek i energiczne stawianie stopy na palcach. Na razie wygląda to trochę koślawo, ale jak wyszlifuję tę umiejętność, to na pewno się Wam pochwalę! Podobnie jak wszystkim moim znajomym, na każdej imprezie, do końca życia.
3) W zeszłym tygodniu wybrałam się, w poszukiwaniu spódnicy, na Mysią, do COSa. Spódnicy nie znalazłam (chociaż udało mi się kupić ją później w Promodzie, który bardzo ostatnio polubiłam), ale pomyślałam że to świetna okazja do zrelizowania kolejnego punktu. Zgarnęłam z wieszaka worek z wyjątkowo niepasującym do mnie, musztardowym kolorze, o zupełnie nie mojej długości i okazało się, że długość i kolor faktycznie mogłyby być inne, ale szlafrokowy fason jest naprawdę w porządku. Zdjęcia możecie zobaczyć na moim Facebooku.
4) Po pół roku odwlekania w końcu zmusiłam się do pójścia na badania krwi, które naprawdę powinnam zrobić. Śmieszne, bo tak naprawdę pobieranie krwi prawie nie boli, ale cała ta otoczka – wychodzenie z domu rano bez śniadania, krzyczące dzieci w kolejce, pani klepiąca rękę w poszukiwaniu żyły – jest tak nieprzyjemna, że człowiekowi robi się słabo i odwleka wizytę w nieskończoność. Pomyślałam, że jednak dużo łatwiej jest zebrać się, pójść i mieć to z głowy, niż szamotać się przez kolejne pół roku. Nie bolało!
5) Z tego punktu jestem szczególnie dumna, bo zupełnie przypadkiem udało mi się trafić, na dziedzinę, o której istnieniu nie miałam pojęcia, za to od razu wydała mi się naprawdę fascynująca. Nazywa się mentalizm i wykorzystuje umiejętne odwracanie uwagi, odczytywanie mowy ciała i różnego rodzaju pułapki myślowe, by sprawić wrażenie… magii. To prawie jak Harry Potter, tylko dzieje się naprawdę! Naprawdę robi wrażenie, zobaczcie TED Talk Keitha Barry’ego albo któryś z jego programów.
6) Bardzo chciałam uniknąć kupowania jakiegoś szalonego składnika, tylko znaleźć coś zupełnie zwyczajnego, czego nigdy nie kupiłam tylko dlatego, że nie mam tego w zwyczaju. Trafiło na czerwoną fasolę. Zrobiłam z niej farsz do naleśników i okazało się, że moja intuicja zadziałała prawidłowo – ja po prostu nie lubię czerwonej fasoli. Wciąż jednak jestem przekonana, że są składniki, których nie jem, bo nie ma ich na mojej zakupowej mapie, więc będę się starać o tym zadaniu pamiętać przy cotygodniowych zakupach.
7) To było proste. Bardzo często spotykam pewną starszą panią, chyba jest moją dalszą sąsiadką. Zawsze wygląda naprawdę wyjątkowo. Nie rzuca się w oczy, to nie styl „szalona starsza pani z wypchanym ptakiem na kapeluszu”. Ma króciutkiego, skromnego boba z prostą grzywką, nosi koszule z okrągłymi kołnierzykami, dziewczęce płaszcze w kształcie litery A i spódnice do kolan. Często ma pod szyją zawiązaną wstążeczkę. Widać, że każdy z elementów jej garderoby jest zadbany i dobrej jakości, zawsze wygląda bardzo elegancko, uroczo i świeżo. Zawsze o tym myślę, kiedy ją mijam, więc w tym tygodniu postanowiłam jej to powiedzieć. Nie była szczególnie zdziwiona (może spotyka ją to dość często?), z uśmiechem podziękowała, wymieniłyśmy kilka zdań i od tej pory mówimy sobie „dzień dobry” – nowa sąsiedzka znajomość!
Jestem strasznie ciekawa, jak Wam poszło. Udało Wam się zrobić wszystkie zadania? Odkryliście coś ciekawego? Z przyjemnością przeglądałam Wasze posty na Facebooku i Instagramie – wizyty u dentysty, sanskrycki alfabet, nadrobione zaległości książkowe, mnóstwo kulinarnych eksperymentów – nie dało się tego oglądać bez uśmiechu. Dziękuję, że się do mnie przyłączyliście i mam nadzieję, że Wam się podobało!
Mnie chyba najbardziej ujęło to, że nawet bardzo drobne zmiany, jak nowy sposób wiązania sznurówek, sprawiały że mój dzień stawał się lepszy. Że nie potrzeba skoku na bungee czy innego spektakularnego opuszczenia swojej strefy komfortu, aby poczuć się odrobinę lepiej. Na pewno zrobię sobie podobne wyzwanie jeszcze nie raz i będę się starać, żeby ciągłe próbowanie nowych rzeczy weszło mi w nawyk, a Was proszę o opisanie swoich wrażeń w komentarzu do końca weekendu – pamiętajcie o wpisaniu w okienku na adres mailowy aktualnego adresu, żebym mogła się skontaktować z osobą, do której trafią książki!
57 thoughts on “Wyzwanie „codziennie coś nowego” – rezultaty”
Ja wstąpiłam za namową córki do sklepu z indyjskimi kosmetykami, który jakis czas temu otworzył się w sąsiedztwie, a który do tej pory skrzętnie omijałam.. Nie wiem w sumie dlaczego – zawsze tam było jakoś pusto i wydawało mi się, że panie sprzedawczynie będa się na nie za bardzo gapić. . Poza tym wmówiłam sobie, że tam na pewno będzie badziewie i sama nie wiem co .. No ale w końcu wzięłam głęboki oddech i weszłyśmy (z dzieckiem zawsze raźniej, bo to ono zazwyczaj skupia uwagę:)) no i znalazłam się w raaju.. Tyle olejkow, glinek, różnych dziwnych egzotycznych specyfików.. To wszystko trafiło w punkt, bo jakoś ostatnio interesuję się naturalnymi kosmetykami – wyszłam z flakonikiem wody różanej, która świetnie tonizuje i pachnie obłędnie i z pewnością trafi na moją kolejną listę hitów kosmetycznych za grosze:)
Póki co zapraszam na wzmacniające koktajle i przewodnik po przewodnikach po paryskim stylu:)
http://pozamoda.blogspot.com/
Przy akcji miałam bardzo dużo zabawy, ale w pewnym momencie zabrakło mi godzin w dobie, żeby na bieżąco dokumentować kolejne dni.
Kiedy wybrałam się do pracy inną drogą niż zwykle trafiłam na gang gołębi. Moją pierwszą myślą było „Ale by miau Macierz używanie!”. Później sobie przypomniałam, że to kot kanapowy, który drętwieje ze strachu na widok jednego ćwirka na parapecie, a co dopiero takiej gromadki. Okazało się, że pani z ławki obok wrzuciła okruszki na stary pieniek i stąd pojawiło się takie zgromadzenie :)
Kiedy miałam nauczyć się nowej rzeczy zastanawiałam się długo. Od dawna marzyło mi się gwizdanie przez palce (mój tato tak robi i efekty są super!). Jednak po opluciu całego biurka w pracy zaczęłam uczyć się o kamieniach i minerałach. W końcu przyda mi się to w codziennym życiu ;)
Przełamałam swój strach w dość nietypowy sposób. Uruchomiłam piecyk w wynajmowanym mieszkaniu. Zawsze kochałam piec i brakowało mi tego na nowym miejscu, bo mieszkanie pamięta czasy kiedy cukier był na kartki, a wszystko inne na słowo honoru. Udało mi się nie tylko nie spalić ciasta cytrynowego (pycha!), ale i osiedla, co uważam za duży sukces.
Przy spróbowaniu nowych rzeczy myślałam podobnie do Ciebie – nie chcę żeby było to coś specjalnie udziwnionego. Dlatego postawiłam na dynię. Wyszedł mi świetny sos, który spokojnie uznałam również za zupę krem. Przesadziłam z ilością i sporo zamroziłam, ale przy okazji jestem ustawiona na zimę :)
Przy przymiarce nietypowej rzeczy poszłam na całość, co dla mnie oznaczało pójście do lumpeksu w dzień dostawy. Przymierzyłam i kupiłam kurteczkę ze sztucznego futerka. Przy swoim wzroście wyglądam jak ewok, więc pewnie uszyję z niej misia albo torebkę. Tak czy siak zakup był szalony i na pewno się przyda :)
Nie odważyłam się za to zagadać do obcej osoby. Planowałam napisać list to dziewczyny, której książkę niedawno przeczytałam i w ten sposób „załatwić” to zadanie, jednak wystraszyłam się. Wyszło zbyt emocjonalnie i wrócił lęk do nowych ludzi i strach przed narzucaniem się im. Więc niestety, ale nie wygram książki (chociaż bardzo bym chciała), ale i tak bawiłam się super. Przedmąż zjadł nie tylko ciasto, ale i pożywną zupę. Koty mają nowe ubrania do spania i udekorowania swoją sierścią. Ja poznałam skrót do pracy i wiem, że agat to tak naprawdę kwarc co zupełnie zmieniło mój rękodzielniczy światopogląd.
Zabawa zainspirowała mnie do otwarcia się na moją rodzinę i przełamania strachu. Z niektórymi członkami nie rozmawiałam od tak dawna, że to w sumie jak odzywanie się do obcych osób. Więc może jednak każdy punkt zaliczyłam :)
Pozdrawiam spod kaloryfera, którym obecnie władają koty.
I zapomniałam o jednym! Dziedzina, o której czytałam, a się na niej nie znałam jest trochę… dziwna :) Społeczne i polityczne spojrzenie na religię i analiza utopijnego myślenia :) Kupiłam o tym książkę i chociaż czyta się ciężko to jest to bardzo ciekawa lektura, która pomaga spojrzeć inaczej na bardzo wiele spraw (w razie czego John Gray – Czarna Msza)
Mnie bardzo podobała się ta akcja, ale od początku wiedziałam, że nie wezmę w niej udziału – a to z powodu braku czasu! :)
Niemniej jednak i ja w tym tygodniu zrobiłam kilka nowy rzeczy. Zwiedziłam Muzeum Komiksu, wydostałam się z lotniska w mieście, w którym byłam pierwszy raz, nauczyłam się kilku francuskich słówek, spotkałam z fanka profilu na Fb (serio, nie myślałam, że mnie to kiedyś spotka…), jadłam kaszankę, przegryzając ją gotowanymi ziemniakami i konfiturą jabłkową (o innych potrawach nie wspomnę, były mniej spektakularne), spotkałam się z zagranicznym zespołem projektowym, któremu przedstawiłam koncepcję następnego spotkania, prowadziłam seminarium translatologiczne ze studentami w Brukseli. Tak, trochę się tych nowych rzeczy nazbierało, i to bez wyzwania :). Czasem to życie samo stawia nas w takich sytuacjach. A do tego dobrze jest czasem potrenować, wychodząc ze strefy komfortu nawet w formie zaproponowanej przez Ciebie zabawy :).
kiedy przeczytałam o wyzwaniu powzięłam plan że wezmę w nim udział, ale później najzwyczajniej w świecie o nim zapomniałam. niemniej jednak ostatnie dni i tak były bardzo emocjonujące. pojechałam do innego miasta (co prawda nie dużego) bez gps sprawdzając wcześniej w domu jak tam dojechać- udało się ;) właśnie, może w ramach nowych rzeczy powinnam nauczyć się obsługiwać gps? do tej pory jestem bardzo oporna i raczej oldschoolowa- mapa papierowa to jest to! byłam w kinie z siostrą po raz pierwszy od dzieciństwa, a jestem w Twoim wieku Asiu, polecam film praktykant/the intern. jeśli ktoś lubi Roberta i Annę, ma ochotę na lekki przyjemny film to na jesień jest idealny;) wróciłam do zwyczaju wyszukiwania nowych klimatów muzycznych i nowych artystów; obecnie w moich głośnikach gra https://www.youtube.com/watch?v=6BTjG-dhf5s. dla fanek zumby nie lada gratka. właśnie pakuję się do Wrocławia na weekend i mam nadzieję że tym razem nie zapomnę szczoteczki do zębów. Miło jest zacząć weekend już w czwartek wieczorem szczególnie że nie często się zdarza;)
A ja nie wiedząc nawet o akcji, postanowiłam w tamtym tygodniu zwalczyć jesienną chandrę, robiąc coś co sprawiłoby mi przyjemność. I idę do teatru. Pierwszy raz od czasu wycieczek licealnych. I pierwszy raz sama! A najlepsze jest to, że znajomi gdy się dowiadują mówią „dlaczego idzesz sama?”, „biedna, poszedłbym z tobą, mogłaś powiedzieć, że nikt nie chce iść”,a ja się cieszę jak dziecko!! :D Bo idę! I idę sama i nikogo nie musiałam na siłę namawiać! I jestem pewna, że w tą niedzielę, gdy odbędzie się spektakl, będę w najlepszym możliwym towarzystwie – swoim własnym ;)
Ja uważam, że to jest super sprawa, od czasu do czasu pójść samej do teatru, kina, albo posiedzieć w kawiarni.tak po prostu patrząc na przechodzących ludzi :) Nie jest to łatwe, bo zazwyczaj wyciąga się automatycznie telefon, lub książkę, aby mieć jakąś barierę, ale warto się przełamywać :)
Hej!
We wrześniu postawiłam przed sobą trochę podobne wyzwanie , jedyna różnica to to ze próbuje czegoś nowego każdego miesiąca, nie dnia. Każdy miesiąc coś nowego :) daje mi to więcej czasu żeby lepiej i dokladniej opanować nowy 'skill’.
Tak więc wrzesien/pazdziernik (bo nie zaczęłam dokładnie od 1ego września) – origami. Wiem jak juz zrobić gwiazdki i ptaki z papieru, obecnie pracuje nad projektem i uczę się robić kwiatki.
Listopad – nauka jazdy na rolkach.
Grudzień – dowiedzieć się czegoś więcej o dysleksji.
Styczeń – muszę popracować nad pewnym portfolio.
Luty – nauczyć się pisac scenariusze i napisać scenariusz.
Marzec – nauczyć się kodowania.
Każde wyzwanie traktuje poważnie, ale też bez presji i zmuszania się. Wczoraj na przykład skończył mi się papier do origami :( i zaczęłam czytać artykuły na temat dysleksji. :)
Wyzwania wybiegają daleko w przyszłość ale zawsze mogę je zmienić jeśli wpadne na pomyśl który wydaje mi się ciekawszy, coś czego chce się dowiedzieć tu i teraz.
Całe doświadczenie buduje we mnie ciekawość życia, motywacje do odkrywania nowego i pewność siebie. Mogę przecież juz powiedzieć ze wiem coś o origami i dysleksji. :) poza tym zauważyłam, że gdy odkrywam jedną rzecz przy okazji dowiaduje się o czymś nowym, o czymś czego w ogóle nie było w planach. :)
Pozdrawiam!
Zrobiłam coś czego się strasznie boję – rozwiązałam problem za pomocą telefonu. Z osobą której dobrze nie znam. Nawet zamówienie pizzy wywołuje u mnie strach, ale odważyłam się i jestem niesamowicie dumna;)
Zamiast przymierzać ubrania, których w życiu bym nie założyła, spróbowałam poszukać kurtki w sklepie, do którego normalnie bym nie weszła. Chodzi mi o takie, które wydawało mi się, że są poza moim budżetem. Po pierwsze zachwyciły mnie dobrej jakości ubrania, po drugie okazało się iż nie wszystkie muszą być z daleka od moich możliwości finansowych, kwestia jest zmiany nawyku:).
Myślałam, że jestem jedyną osobą, która boi się telefonować! :D
Jest nas więcej:).
Oj tak :-) Ja za to zawsze od rodziców cęgi zbieram, bo mi co chwilę przypominają, że miałam coś załatwić i gdzieś zadzwonić i czemu jeszcze tego nie zrobiłam
Nie wiem co takiego nowego robiłam w ciągu ostatniego tygodnia – na razie wracam do siebie po urlopie na uczelni i w nowym dziale w pracy – ale zdecydowanie muszę podjąć wyzwanie pobierania krwi! Zbieram się na to badanie całe wakacje, i doskonale rozumiem Twoje odczucia – mam tak samo do potęgi entej, no ale chyba trzeba to w końcu zrobić… ;)
Ukończyłam wyzwanie! Szybciej, bo zaczęłam tego samego dnia, co pojawił się post na blogu + jednego dnia wykonałam dwa zadania… :) Zaczęłam Ci tu opisywać swoje wrażenia, ale… komentarz nie miał końca! Więc stworzyłam u siebie wpis na ten temat, zapraszam Cię serdecznie! http://nieznoszeszpilek.blogspot.com/2015/10/wyzwanie-codziennie-cos-nowego.html
Mam nadzieję, że taka forma liczy się w tym „wyzwaniu-konkursie”? :)
Pozdrawiam!
PS Dziękuję Ci za to wyzwanie!
Moon walking i to jak opisujesz pojscie na badanie krwi.. jestes zajebista :]
Mam fatalny humor ale jak to czytalam to sie usmiechalam :) pozdrawiam serdecznie!
Super czyta się Twój wpis, ale chyba jeszcze lepiej komentarze innych :)
Ja wykorzystałam wyzwanie, aby zrobić kilka rzeczy, które już od dawna odkładałam (właściwie sama nie wiem z jakiego powodu) i tak:
1. Nauczyłam się narzucać oczka na drutach, więc jest szansa, że zrobię w tym roku sama (wełniany!!) szalik i czapkę.
2. Przepisałam wszystkie latające po całej kuchni przepisy do jednego ładnego przepiśnika, który dostałam od przyjaciółki. Mam w końcu wszystko w jednym miejscu, a na półce stoją dwa ładne bruliony – jeden na słodkie, drugi na wytrawne.
3. Coś spontanicznego było łatwiejsze niż mi się wydawało. Miałam dwie godziny w centrum handlowym i jak nigdy postanowiłam spontanicznie kupić sweter. Na szczęście okazał się znakomity gatunkowo i właściwie pasuje mi do wszystkiego co mam w szafie, a że w najbliższym czasie szykuje się sporo jesiennych i zimowych spacerów, jest jak na zamówienie.
4. Zagrałam w mężem w szachy! I to było prawdziwe wyzwanie! Pomimo, że znam zasady i nie jestem najgorsza w tę grę, to jednak mój mąż spędza nad nią kilka godzin tygodniowo i miałam wrażenie, że gram z Karpowem. Ale nie było tak źle (twierdzi, że nie dawał mi forów…)
5. Zajrzałam do klasyki literatury. Z racji wykonywanego zawodu muszę być na bieżąco w literackim światku i wpadam w błędne koło czytania nowości. Sięgnęłam zatem po Marcela Prousta i jego „W poszukiwaniu straconego czasu”. Chciałam już w liceum przeczytać tę książkę, a po tym wyzwaniu stwierdzam, że muszę koniecznie przeczytać wszystkie siedem tomów. Tak mnie wciągnęło!
Było też kilka innych, bardziej banalnych rzeczy, które odkładałam w nieskończoność. Zrobiłam w końcu listę rzeczy, które muszę zabrać do szpitala (za 4 tygodnie rodzę kolejną fankę Styledigger!) i to mi pomogło usystematyzować zakupy okołociążowe, które muszę jeszcze zrobić. Zrobiłam pierogi z dynią, co było dla mnie zupełną nowością. I urządziłam imprezę dla znajomych :)
Dzięki za to wyzwanie!
Mój tydzień był zupełnie szalony :D Odkąd zaszłam w ciążę to każdy dzień jest bardzo intensywny i pełen wyzwań – oprócz normalnej pracy mam masę roboty w domu (remont i porządki), dodatkowe zlecenia, basen, szkoła rodzenia etc. Ale udało mi się wziąć udział w wyzwaniu, niejako przy okazji normalnych codziennych czynności :D No ale niestety nie miałam czasu na dokumentowanie wszystkiego na Insta ;)
Ponieważ dotychczas nie miałam prawie w ogóle styczności z dziećmi, a teraz sama się spodziewam swojego, wszystko w temacie dzieci jest dla mnie nowe :D Tak więc w wolnych chwilach czytam o opiece nad niemowlętami, o wyprawce, o wózkach i fotelikach samochodowych, o diecie i zdrowym odżywianiu się i innych istotnych rzeczach. Na warsztatach ciążowych nauczyłam się zasad udzielania pierwszej pomocy dla niemowląt i dzieci i dla kobiet w ciąży – bardzo przydatna wiedza! Ćwiczyłam też karmienie piersią „na sucho”, na zabawce-fantomie :D Dla relaksu czytamy razem z moim B. książkę Leszka K. Talko „Dziecko dla odważnych” – dowcipne spojrzenie na rodzicielstwo i wychowanie dzieci, czasami przerażające, ale generalnie takie z przymróżeniem oka ;) No i żeby nie było tak całkiem dzieciowo, to jestem na etapie zmian na blogu – nowa nazwa, dostosowanie szablonu, i uczę się tych wszystkich zawiłości związanych z kodowaniem i techniczną stroną blogowania etc.
Codziennym wyzwaniem jest ubieranie się do pracy :D Postanowiłam, że nie będę kupować nic nad program w czasie ciąży i postaram się na maksa wykorzystać z mojej szafy to, w co się jeszcze mieszczę. Hmm, no i jest mini problem, bo jednak 90% zawartości mojej szafy jest na mnie za mała – jestem w 5tym miesiącu i noszę całkiem sporego „arbuza” z przodu, a z tyłu nie widać że jestem w ciąży, więc mam wesoło z codzienną garderobą ;) Całe szczęście z ratunkiem ruszyła rodzina i znajomi – naprzymierzałam się masę ubrań z różnych szaf, pełno fasonów i wzorów, na które normalnie bym nie spojrzała :D Niektóre z nich okazały się całkiem całkiem – ku mojemu zaskoczeniu całkiem fajnie wyglądam w koszulkach w marynarkie pasy, widać paski nie są w stanie pogrubić ciążowego brzucha ;) No ale największym wyzwaniem są doły – jednak muszę kupić jakieś dżinsy z pasem ciążowym, bo nie zniosę siebie w pracy w leginsach ;)
Co do zrobienia czegoś, czego się boję, to tu trochę dałam ciała. Miałam umówić sie na wizytę u dentysty, którego boję sie panicznie, i stchórzyłam. Ja wiem, borowanie to pikuś przy czekającym mnie porodzie, ale jednak przez ostatni tydzień udało mi sie skutecznie zapominać o czekającej mnie stomatologicznej „przyjemności”… No ale muszę się przemóc, w przyszłym tygodniu daję sobie ostateczny termin… Na usprawiedliwienie powiem, że miałam badanie glukozy i malowałam Zosię Karbowiak na jej urodzinowo-jubileuszowy koncert – trochę bałam się obydwu rzeczy, czy dam radę etc., ale udało się :D Chociaż glukoza strasznie mnie wymęczyła… W nagrodę kupiłam nasiona chia, których jeszcze nie miałam okazji jeść, i zrobiłam sobie kokosowy pudding z sałatką owocową :D Mniam!
No i na koniec najfajniejsze :D Życie zmusiło mnie do poszukiwań bankomatu, w trakcie których odkrywałam zakątki nowe i takie, których dawno nie widziałam. I na mojej drodze niespodziewanie zobaczyłam Marię z bloga ubierajsieklasycznie.pl – mimo początkowej nieśmiałości i zawahania podeszłam i odbyłyśmy miłą, acz krótką pogawędkę :) :) :) Mario, jak to czytasz to pozdrawiam ;)
I Ciebie Asiu też pozdrawiam, i czytelniczki Styledigger :D Fajnie było robić coś razem z Wami :D
Nie dałam rady zrobić wszystkich wyzwań, przyznaję, że poddałam się bo wiedziałam, że nie zdążę zrobić ich w określonym czasie, ale teraz widzę, że nie było to konieczne, więc z przyjemnością kupię dynię i zrobię z niej potrawę (wiem, że to trochę dziwne, ze nigdy nie zrobiłam nic z dyni), poczytam o czymś ciekawym (w tym akurat przeszkodził mi brak Internetu w domu) i odezwę się do nieznajomego (po nimiecku oczywiście, co łączy się z wyzwaniem nr 4.).
Przedstawiam, to co spisałam na bieżąco:
Na początku muszę zaznaczyć, że od miesiąca studiuję w nowym mieście i w nowym kraju (w Lubece w Niemczech), więc każdy dzień jest dla mnie na razie małym wyzwaniem. Dlatego post o mini wyzwaniach wpasował się idelanie w poznawanie nowego misata i nowych ludzi.
Wyzwanie nr 1:
Przeczytałam post zbyt późno, żeby pojechać na zajęcia lub wrócić nową drogą (choć codziennie jest trochę inna), ale postanowiłam pierwszy raz w Lubece pobiegać i dotrzeć w miejsce, w którym jeszcze nie byłam. Wybigłam ze znajomego już Ihnenstadt i pognałam w stronę parku. Za chwilę okazało się, że odkryłam cudowną ścieżkę do biegania nad samym kanałem, otoczoną drzewami i o żwirowej nawierzchni (nie lubię biegać po asfalcie). W dodatku dotarłam do budynku, który do tej pory zawsze widziałam tylko z jednej strony i w końcu miałam okazję zobaczyć, jak imponująca jest to budowla.
Ze znanej mi strony wygląda jak łukowy most z nadbudówką i jest przysłonięty drzewami. Z nowo poznanje strony okazuje się, że jest to prawie pałac z pieknym widokiem na kanał. Trudno mi to opisać, koniecznie muszę zrobić zdjęcie przy okazji.
Wyzwanie nr 2:
Muszę przyznać, że ominęłam jeden dzień, ale za to w czwartek zmieściłam dwa wyzwania. Jeżeli chodzi o zdobycie nowej umiejętność, to nauczyłam się rysować schematy kinematyczne mechanizmów płaskich. Może nie brzmi to zbyt fascynująco, ale jest to rzecz, która na pewno przyda mi się podczas tego semestru, a gdybym się nie zawzięła i nie nauczyła się tego teraz, zapewne ruszyłabym z nauką tuż przed sesją, więc jestem bardzo zadowolna. W dodatku tak bardzo mnie ucieszyła moja nowa umiejętność, że postanowiłam znaleźć w mieszkaniu jakiś mechanizm płaski, narysować jego schemat kinematyczny i obliczyć liczbę stopni swobody. Znalazłam mechanizm od uchylanej szafki, chwilę mi zajęło wymyślenie jak to działa, ale udało się i byłam z siebie bardzo dumna.
Wyzwanie nr 3:
Staram się unikać zakupów, tym bardziej, że pierwszy raz mieszkam za granicą i zdecydowanie muszę pilnować budżetu. Za to pierwszy raz połączyłam mój oliwkowozielony sweter z granatowymi spodniami. Od jakiegoś czasu noszę cały czas te same zestawy, do tego zwykle jest to czarny dół i kolorowa lub biała góra, więc była to miła odmiana. Normalnie nigdy bym o tym połączeniu nie pomyślała ( mój chłopak jak zapytałam co o tym uważa, powiedział, że zdecydowanie odrzuciłby takie połączenie kolorystyczne ;)), ale zmusiłam się do czegoś nowego i okazało się, że świetnie się w tym czuję. Poszłam tak ubrana na zajęcia, zwiedziłam kawałek miasta i spotkałam z właścielem mieszkania. Bardzo lubię obie te rezczy, więc z radością ubiorę się tak po raz kolejny. Wiem, że nie było to bardzo szalone połączenie, ale „uaktywniło“ moje granatowe spodnie, które dotychczas nosiłam głównie w wakacje do białych koszulek.
Wyzwanie nr 4:
Od trzecch lat uczę się niemieckiego, już całkiem nieźle rozumiem ten język, ale duży problem sprawia mi mówienie. Prawda jest taka, że po prostu nie umiem tego robić. A nie umiem, dlatego, że boję się zacząć. Mieszkam teraz w Niemczech, więc jest to najlepsza okazja, żeby ćwiczyć, a ja boję się, że jak powiem coś po niemiecku do rodowitego Niemca, to ten myśląc, że dobrze znam niemiecki odpowie mi również po niemiecku, ja tego nie zrozumiem, i będzie głupio. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to trochę irracjonalne zachowanie. Tak więc postanowiłam rozłożyć zadanie czwarte na dłuższy okres, po prostu będę mówiła po niemiecku, tak często jak będzie to możliwe. Ale, żeby zadania nie pominąć, zamówiłam w piątek kiełbaskę z frytkami w barze, zapytałam pani sprzątaczki do którego śmietnika mam wyrzucić śmieci, poprosiłam o znaczki pocztowe w kiosku, i powiedziałam pani w urzędzie meldunkowym, że chciałabym się zameldować, a wszystko po niemiecku. Niewiele, ale pierwsze koty za płoty, a że nie było tak źle to i strach trochę zelżał ;).
Wygooglowałam sobie schematy kinematyczne mechanizmów płaskich i niewiele z tego rozumiem, ale wygląda i brzmi mega ciekawie. Szacun! :)
Teraz doczytałam, że mam czas do końca weekendu, więc obiecuję, że nadrobię :D
Czytając wpis o podjęciu wyzwania, pomyślałam sobie: „fajna sprawa, ale pewnie nie wytrwam”. Potem w natłoku różnych spraw zupełnie o wyzwaniu zapomniałam i dziś czytając wpis podsumowujący, zdałam sobie sprawę z tego, że zupełnie nieświadomie część z punktów wyzwania zrealizowałam. Po pierwsze: pierwszy raz w życiu zaśpiewałam przed obcymi ludźmi na karaoke (a trzeba dodać, że panicznie, wręcz chorobliwie, boję się wystąpień publicznych… silna grupa wsparcia to podstawa!). Gwiazdą muzyki pop to ja nie zostanę, ale pierwsze lody przełamane. Po drugie: od długiego czasu podoba mi się język włoski, więc obstawiłam się audio kursami i powtarzam, z radością psa merdającego ogonem, włoskie wyrażenia po przystojnym (no bo z takim głosem nie można wyglądać źle;)) Włochu… Kto wie, może ta nauka języka znajdzie swój finał w wymarzonej podróży do słonecznej Italii :D. Po trzecie: nawet z tą szafą coś się u mnie zadziało, bo okazało się, że spódnica X pasuje do bluzki Y. Czyli warto czasem postać dłużej przed lustrem, by nadać ciuchom drugie życie. Czy się liczy do wyzwania to nie wiem, ale ten tydzień zaliczam do udanych :). Pozdrawiam!
Brzmi fantastycznie, pozdrowienia:)
Cześć!
Podjęcie Twojego wyzwania było dla mnie zupełnie naturalne – ostatni tydzień nieoczekiwanie obfitował w zupełnie nowe sytuacje i wyzwania. Postanowiłam więc wykorzystać je do udziału w tym „konkursie”. Oczywiście, nie wszystko było przeze mnie od początku do końca zaplanowane, nie wszystkie zadania wykonywałam po kolei. Ale mając w głowie ideę próbowana nowych rzeczy, codzienność stała się dużo mniej przewidywalna. A więc…
Dzień 1. (nowa dyscyplina) Nowe studia, nowy (drugi) kierunek, nowi ludzie, nowa część Krakowa do odwiedzenia (Ruczaj, na codzień studiuję na Grodzkiej). Pierwszy dzień, zajęcia od 8.00 do 18.00. Niestety, wraz z upływem czasu wzrastał we mnie niepokój i marazm, czułam się coraz gorzej w tej nowej dziedzinie nauki.
Dzień 2. (rozmowa z nową osobą) Rozmowy z wieloma nieznanymi osobami. Okazało się, że nie tylko ja nie czuję się dobrze na drugim kierunku. Okazało się również, że poznałam kilka bardzo sympatycznych osób. Najlepiej zapamiętałam rozmowę z uroczą nieznajomą dziewczyną z roku, która podobnie jak ja studiuje na drugim kierunku w centrum Krakowa. Nasza krótka wymiana myśli w tramwaju, zapoczątkowała w mojej głowie lawinę myśli o tym, co już od poprzedniego dnia siedziało mi w głowie. Niestety, podejmowanie ważnych decyzji jest dla mnie czymś trudnym (a rezygnacja z nowego kierunku po dwóch dniach studiowania go zdecydowanie do takich trudnych decyzji należy, przynajmniej dla mnie).
Dzień 3. Po nocy przemyśleń zdecydowałam, że moje szczęście (=czas na realizowanie swoich pasji) jest ważniejsze niż kolejny papier. Tamtego dnia uświadomiłam sobie, jakie są moje priorytety. Że ważne jest „tu i teraz”, że muszę słuchać swojej intuicji i iść za nią. I wiedziałam, że podjęłam dobrą decyzję (czułam, jakbym zrzuciła z pleców worek pełen kamieni!)
Dzień 4. (odkrycie nowej drogi) Po 20 minutach uciekam z ostatnich zajęć na nielubianym kierunku (chciałam wytrwać przynajmniej tydzień). Zamiast kierować się do mieszkania, postanawiam pokręcić się po okolicy i znaleźć alternatywną drogę do przystanku. I oczywiście zgubiłam się w lasku, gdzieś za Zakrzówkiem. Ale! Są tam piękne tereny, pełne, czerwonych teraz, winorośli, a woda zalewu (jeziorka?) pięknie kontrastuje ze złotymi liśćmi. Odkryłam również Uroczysko Twardowskiego, absolutnie magiczne miejsce oraz znajdującą się w nim starą, drewnianą chatę, kompletnie niepasującą do dochodzących z oddali odgłosów ruchliwej ulicy. Myślałam najpierw że trafiłam na jakiś skansen lub muzeum, ale chata była zamieszkana.
Dzień 5. (nowy spożywczy produkt) Lżejsza o podjętą decyzję, daję szansę pęczakowi. Moje pierwsze podejście do tego rodzaju kaszy miało miejsce jakiś rok temu i skończyło się na garnku potrawy wyrzuconym do kosza (pęczotto z dynią od Jadłonomii. Niestety, chociaż autorkę bloga i jej przepisy uwielbiam, to tamto połączenie okazało się być kompletnie dla mnie nietrafionym). Mając w głowie wyzwanie, spróbowałam raz jeszcze, tym razem bardziej „klasycznie”, z pieczarkami, papryką, czerwoną cebulą i intensywnymi przyprawami. I wyszło świetnie, a pęczak zdecydowanie zostanie na stałe w mojej kuchni.
Dzień 6. (coś, czego się boję) Zawsze bałam się odmawiać ludziom, ciągle pracuję nad swoją asertywnością. Tym razem jednak zdecydowałam się zaryzykować współpracę fotograficzną i obronić swój pomysł. I spotkałam się ze zrozumieniem i podziękowaniem za moje argumenty. A współpraca jest już na kolejnym etapie planowania :)
Dzień 7. (ubranie) Nie miałam czasu na sklepy, niestety. Miałam za to na wieszaku kożuch, który od dwóch lat wisiał prawie nieużywany (to jedna z tych rzeczy-prezentów, która jest właściwie nieużywana i żal jej wyrzucić, bo była droga,). Postanowiłam spróbować ostatni raz. I próba ta była zdecydowanie udana, chodzę w nim codziennie i wcale nie planuję pozbywać się ze swojej szafy. Styl ewoluuje i coraz częściej łapię się na tym, że rozglądam się za rzeczami, do których kilka lat temu nawet bym nie podeszła.
Dzień 8. (nowa umiejętność) Nauczyłam się pisać umowę tfp. To taka umiejętność, która przyszła z potrzeby. W zasadzie miałam się za ten temat zabrać już jakiś czas temu, jednak długo to odwlekałam (prawo jest wyjątkowo nudne). Ostatecznie przemogłam się, napisałam i czuję się w tym temacie dużo pewniej ;)
(Jeden dzień pojawił się gratis ;)
(A z innych nowości spożywczych – polecam dynię makaronową!Przepis na spaghetti z dyni również znaleziony u Jadłonomii i jaki świetny!)
Pozdrawiam!
Achh, gratulacje! Też studiowałam na Grodzkiej, też uciekłam z Ruczaju – po miesiącu czy dwóch:) Powodzenia i ogromne dzięki!
PS Dynia makaronowa brzmi super!
Zrbiłam kaźde wyzwanie! :D po pierwsze, poszłam inną drogą do szkoły, jeszcze nigdy tak nie szłam! Było to ciekawe doświadczenie, mimo, że pogoda nie dopisywała.
Po drugie (mogłaś to zobaczyć na Instagramie) nauczyłam się robić pozycję wojownik II w jodze, wraz ze wskazówkami Agaty z bloga „Poczuj się lepiej”. Nie wiedziałam, że jest tak wymagająca!
Po trzecie połączyłam ubrania w sposób jaki jeszcze nie próbowałam. Co prawda nie mam zdjęcia, ale czułam się wyjątkowo i inaczej! :)
Po czwarte: poszłam na swoją pierwszą imprezę w klubie. Mimo iż dobrze się bawilam, to stwierdziłam, że nie jestem imprezową osobą i wolę spokojniejsze imprezy kameralne w gronie bliższych znajomych, z chilloutową muzyką, przekąskami i ewentualnie lampką wina! :D
Po piąte: poczytałam o świadomym śnie. Nie wiedziałam, że to w sumie jest takie proste! :D zastanawiam się, czy tego nie spróbować.
Po szóste: co prawda nie kupiłam żadnego szalonego produktu, ale przygotowałam potrawę, której sama nigdy nie robiłam! A mianowicie tosty francuskie z ziołami prowansalskimi :)
I po siódme: odezwałam się do kolegi z równoległej klasy. Poprosiłam go o oddanie kalkulatora mojemu znajomemu, który był z nim w klasie. Byłam też wolontariuszem i zbierałam pieniądze na fundację, ale wtedy MUSIAŁAM się odzywać do nieznajomych. Z tego punktu jestem najmniej zadowolona, ale grunt, że chociaż próbowałam! :D
Pozdrawiam cieplutko!! :)
Ale super, czuć ekscytację z tego co piszesz! Świadomy sen to fascynująca sprawa:)
Dzięki! Świetnie się bawiłam odhaczając wyzwania, wieę postanowiłam z przyjsciółką, że zrobimy sobie kolejną listę wyzwań! :D
Pozdrawiam Ciebie cieplutko :)
Oj, jakoś przeoczyłam wyzwanie, ale nic straconego i można je wprowadzić zawsze :)
Najbardziej rozbawił mnie patent sznurówkowy, z którego korzystam od zawsze, bo tego klasycznego nigdy nie opanowałam… :D
Ha!
Asiu ja trochę odbiegnę od tematu – czy masz może w planach jakiś post-poradnik dla szukających kurtki na zimę? Co fajnego, stylowego można nosić w najzimniejsze dni? W sklepach albo tandetne parki albo cieniutkie płaszczyki z 15% wełny (i to czasem za grubą kasę)
Zupełnie nie wiem co kupić i czy np. płaszcz który ma 70% wełny rzeczywiście uchroni mnie nawet przed kilkunastostopniowym mrozem?
Tylko Ty możesz mi pomóc :(
Chociaż myślę, że nie tylko ja mam ten problem.
Haha, zrobię, zrobię, w przyszłym tygodniu! Płaszcz z 70% wełny powinien być okej, o ile nie jest bardzo cieniutki:)
super, będę czekać z niecierpliwością na taki post. Potrzeba mi trochę Twojego rozsądku i dobrej rady bo już mnie męczą te poszukiwania i jeszcze wymieknę i kupię coś byle jakiego ;p
Od dłuższego czasu już szukam i trochę odpadam bo w sklepach „wełniane płaszcze” za 600 zł mają np. 20% wełny, chciałabym kupić coś porządnego i ładnego, najchętniej w jakimś rudo-beżowym kolorze. I to przy okazji jest inny temat – co robić kiedy chcemy coś kupić w konkretnym kolorze i o konkretnej jakości i w zakresie cenowym na naszą kieszeń… a nie ma! A kupić trzeba bo zima idzie :D A jak jest np. płaszcz jaki byśmy chcieli kupić, ale w kolorze, w którym nam nie do twarzy…
Ach żałuję, że nie mam grubych milionów na koncie ^^
Przez lata wypracowywałam sobie nawyk planowania, organizacji, ale również spontaniczności. Dopiero od dosłownie dwóch tygodnie mogę w praktyce zrealizować nabytą teorię (nie wykorzystywałam w pełni poprzednich lata akademickich). Nie mam na uczelni zbyt wielu zajęć, pracę też mam dosyć elastyczną, postanowiłam więc w końcu skupić się na wszystkich innych rzeczach, o których często zapominałam, a tak bardzo mnie interesowały. Twój post wywołał we mnie zaciekawienie, jednak wiedziałam, że nie dam rady codziennie coś nowego wtłaczać i że w sumie to nie chcę podejmować w pełni tego wyzwania. Bo staram się tak żyć na co dzień – niby wszystko mam poukładane w kalendarzu, ale mam też dużo rzeczy typu „przynajmniej raz w miesiącu iść do teatru” etc. Ostatni bilet na spektakl z Katarzyną Figurą? Biorę! Wczesne wstawanie, żeby mieć więcej czasu i podziwiać poranki? Mój pies dobrze wiedział, że tego pragnę, więc zaczął mnie budzić rano w wakacje i od tej pory zaczęłam wcześnie wstawać. Los chciał, że mieszkam w centrum mojego studenckiego miasta i mam dwie minuty do starówki. Co więc można robić przed pracą o 8.50? Spacerować w cudownym świetle wśród zabytkowych miejsc. Zainspirowana Twoim postem wróciłam raz ze starówki inną drogą. Odkryłam galerię sztuki w zaułku, spróbuję ją kiedyś odwiedzić. Kiedyś moje życie było dosyć leniwe (przez naprawdę długie lata), teraz chodzę w różne miejsca, spotykam się z ludźmi. I może dla wielu to nie jest nic nowego, ale dla mnie to jest zupełnie nowe życie. Przez ostatnie dwa tygodnie zrobiłam więcej, niż przez ostatni rok. Jestem bardzo szczęśliwa. W sumie to zawsze byłam, ale teraz nie mam takiego „Chciałabym lepiej organizować swój czas”, „Fajnie by było kiedyś się spotkać z przyjaciółmi, albo mieć czas na kino”. Teraz moje myślenie zupełnie się zmieniło. Nie ma „chciałabym”, jest „robię”!
Twój komentarz w całej swojej pozornej zwyczajności jest naprawdę bardzo inspirujący. Super, że napisałaś!
Cieszę się, że Ci się podoba :)
Widzę, że ktoś wyżej ma taki sam nick jak ja :P
Ja postanowiłam zwiedzić Polskę. Do tej pory majówka czy dłuższy weekend to była okazja do wypadu za granicę. Postanowiłam jednak poznać bliżej nasz piękny kraj. Nie mogę powiedzieć, że jest on mi całkowicie obcy ale odkąd jestem na studiach i korzystam z tanich połączeń lotniczych wolne chwilę spędzałam za granicą poznając nowe kultury. Jednak ostatnio przez moje kłopoty zdrowotne i fakt iż wszyscy teraz zachwycają się Dubajem, Dżakartą, Barceloną lub Berlinem ja postanowiłam zachwycać się naszym polskim podwórkiem. Mam już za sobą wyjazd do Torunia, przede mną Łódź, a później Muzeum Zamojskich w Kozłówce. Natomiast przy świątecznym wyjeździe do rodziców planuję odwiedzić Zamek Czocha. BO POLSKA JEST NAJPIĘKNIEJSZA :)
Byłam jako dziecko w muzeum w Kozłówce, polecam! Mam stamtąd bardzo miłe wspomnienia :)
Polska jest super, zgadzam się:)
Zatem tak : Ogólnie pomysł jest super i wprowadza odrobię więcej kreatywności w dni codzienne.
Dzień 1
Nie było to łatwe znaleźć nowe miejsce, chodzę sobie po Krakowie od wielu lat i znam trochę miejsc, ale… uwielbiam zaglądać w bramy, jeżeli są otwarte..i tak to na znanej mi już ulicy św Marka skręciłam w lewo i zobaczyłam śliczne podwórko ( mało to takich w Krakowie) ale przy okazji tego punktu, zachęcam Was do zaglądania, otwierania bram jeżeli jesteście w Krakowie, bo można natknąć się na przepiękne miejsca.
2. Tak, zaczęłam uczyć się hebrajskiego, kompletny przypadek, że wtedy akurat pojawiła się zabawa w nowości :) Jest bardzo interesująco, lubię uczyć się nowych literek, są takie ładne .
3. Nie mam niestety zdjęć, ale kupienie spodnium ( inaczej kombinezonu) jest dla mnie nowością, ponieważ od lat chodzę tylko i wyłącznie w spódnicach i sukienkach. Był to udany zakup, kombinezon jest w przepięknym, popielatym kolorze, bez żadnych ozdób, prosty i elegancki, a zarazem można nosić go na co dzień.
4. Wystarczy że zgaszę światło w pokoju, i 4 punkt zostanie zrealizowany :) Tak na poważnie, to na razie mi umknęło, co nie znaczy, że nie powinnam iść do dentysty.
5. To czego się nauczyłam wiążę się z punktem kolejnym. Oglądnęłam i przeczytałam mnóstwo materiałów na temat weganizmu. Czy mam zamiar być weganką? nie. Bardzo jednak lubię poznawać nowe przepisy i zamienniki dobrze nam znanych produktów. Były tam rzeczy o których już wiedziałam, ale i takie na które wpadłam pierwszy raz.
6. Ulubiony punkt programu, uwielbiam próbować nowe produkty, teraz wybór padł na płatki drożdżowe, które to miały zastąpić parmezan. Hmm… posypałam nimi makaron z cukinii z sosem pomidorowym, i gdzieś się tam zagubiły. Jednak wiem że są bardzo zdrowe, a jeszcze wydobędę z nich ten parmezan! :D
7. Chyba niezrealizowany, chyba że mówienie dzień dobry i do widzenia prowadzącemu tramwaj się liczy. Zauważyliście że nikt nie mówi im do widzenia jak się wychodzi z tramwaju? ;)
Dziękuję za to zadanie, było inspirujące :) Pozdrawiam!
Ooo, gdzie kupiłaś kombinezon? Brzmi super! W życiu nie słyszałam o płatkach drożdżowych. I super, że mówisz „do widzenia” panom motorniczym, przypomniała mi się ta akcja:)
Ale świetna akcja, bardzo pozytywne :-) kombinezon kupiłam w niewielkim outlecie na Brackiej w Krakowie,jeżeli będziesz kiedyś w Krakowie to polecam ten sklep, jest on po lewej stronie idąc od franciszkanów, za księgarnia logos,ma bardzo oryginalny asortyment, o parmezanie z płatków drozdzowych dowiedziałam się z jadlomni ;-)
Uwielbiam Chrupka :) Jest zawsze uśmiechnięty na Twoich zdjęciach – czuć, że jest baaaaardzo kochany :)
Czasami najgorsze jest odkladanie czegos na potem, jak z tym pobraniem krwi, wtedy jeszcze bardziej sie go boimy, a jak zalatwimy od reki to jest z glowy i jestesmy z siebie samych zadowoleni .Win win. Pozdrawiam serdecznie Beata
Czy będzie może jakiś post z przewodnikiem zakupowym na zimę? Największy problem mam ze znalezieniem porządnych skórzanych butów. Nie wiem na co tak właściwie zwrócić uwagę i jakie sklepy są godne uwagi.
Pozdrawiam.
Myślałam już że nie podejmę wyzwania, bo nie mam za dużo czasu, ale jak czytam teraz komentarze to doszłam do wniosku, iż jednak też mam się czym pochwalić ;)
1) Byłam u dentysty, czego się bardzo boję i unikam jak mogę :)
2) Równie byłam na badaniu krwi
3) Zapisałam się na angielski! Po ra pierwszy od liceum miałam lekcje z tego języka!
3) Pierwszy raz upieklam drozdzowki
Do #Wyzwaniecośnowego podeszłam z wielkim entuzjazmem. Co prawda od czasu przeprowadzki do Barcelony każdy dzień niesie ze sobą coś nowego-nieznanego i nie mogę absolutnie narzekać na nudę, jednak pomyślałam, że fajnie będzie uczestniczyć w tym spontanicznym projekcie.
1) Na początek, tak jak sugerowała Asia, zmieniłam drogę do pracy. Chociaż zazwyczaj, zamiast zatłoczonego metra, wybieram przechadzkę, tym razem wyszłam z domu 15 minut wcześniej i wstąpiłam do parku zadedykowanego znanemu barcelońskiemu artyście – Juanowi Miró. Spacer szerokimi alejkami wśród palm, przy akompaniamencie porannych pogaduszek mieszkających w parku papug podziałał na mnie lepiej niż kawa. Dotarłam do biura w świetnym nastroju i nawet zebrałam kilka komplementów od mojego teamu! To był genialny początek dnia. Teraz staram się przynajmniej 2 razy w tygodniu zahaczyć o park idąc do pracy.
2) Drugiego dnia podkręciłam sobie troszeczkę tempo. Mianowicie kupiłam pierwszy w życiu karnet na siłownię. Dla niektórych to może się wydawać błahostką, ale mnie nawet myśl, o wysiłku fizycznym w gronie większym niż Ewa Chodakowska po drugiej stronie monitora, przyprawiała o gęsią skórkę. Pomyślałam jednak, że wyzwanie jest idealnym pretekstem do odłożenia w kąt wszystkich wymówek i tym sposobem trafiłam do Picronell. Zumba i areobox dają w kość! Byłam kilka razy i póki co jestem bardzo zadowolona (nie licząc zakwasów)!
3) Czwartkowym zadaniem na mojej liście było zgłębienie wiedzy w dziedzinie, o której nie miałam totalnie pojęcia. Szczerze powiedziawszy nie miałam też żadnego pomysłu co wybrać, ale jak to w takich chwilach bywa idea pojawiła się zupełnie przypadkowo. Otóż robiąc sobie herbatę i słodząc ją miodem przyszło mi do głowy, że przecież fajnie byłoby poczytać o pszczołach! Poszperałam w Internecie i oprócz poznania zachowań społecznych tych owadów oraz zasad regulujących życie w ulu dowiedziałam się, że pszczoły nie rozpoznają koloru czerwonego a pszczelarze wykorzystują ten fakt do nocnych obserwacji swoich 'podopiecznych’ przy świetle z czerwonych żarówek.
4) W piątek pochłonięta byłam przygotowaniami do wyprawy na południe Hiszpanii. Przed wyjazdem znalazłam jednak chwilę na cotygodniowe spotkanie kulturowo-językowe, w którym uczestniczę w miarę regularnie od przyjazdu do Barcelony. Bardzo dobrze zrobiłam, ponieważ dzięki małemu small talk poznałam chłopaka z Kazachstanu, który potrafi porozumiewać w 11 językach, w tym po polsku! Jakże wielkie było moje zaskoczenie, kiedy powiedziełam mu, że jestem z Polski a on na to płynną polszczyzną: Byłem w Polsce na Erasmusie. Daleko masz do Krakowa? To moje ulubione miasto. Dzięki tej nowej znajomości mam jeszcze większą motywację do nauki hiszpańskiego!
5)Sobota minęła nam w rodzinnym gronie. W Cartagenie wciąż czuć lato, ale sezon dobiega powoli końca. Z tej okazji pomagaliśmy rodzicom mojego chłopaka w uporządkowaniu domku na plaży. Nie miałam ochoty na żadne szwędanie się po sklepach, ani w ogóle na opuszczanie tej nadmorskiej miejscowości. Jeśli do przymierzania ciuchów zupełnie nie w moim stylu można zaliczyć flanelową, o 4 rozmiary za dużą, koszulę przyszłego teścia oraz przymaławą bejsbolówkę, to punkt ten uważam za zrealizowany!
6) W niedzielę, jak to w niedzielę, najważniejszy jest rodzinny obiad. Dlatego też pełna zapału postanowiłam przygotować przegrzebki z piekarnika – ulubione danie mojego chłopaka. O dziwo wyszły znakomicie! Może jednak drzemie we mnie talent do gotowania odziedziczony po mamie. Chyba częściej muszę zaglądać do kuchni, nie tylko w ramach pomocnika.
7) Ostatniego dnia wyzwania (oraz naszej wizyty w rodzinnych stronach F) przyszedł czas na nową umiejętność. Dawno chodził za mną pomysł zrobienia zapachowych kuli do kąpieli. Kupiłyśmy ze szwagierką wszystkie składniki, obejrzałyśmy kilka filmików na youtube i zrobiłyśmy nasze pierwsze kule (a raczej sześciany, bo taką miałyśmy formę). Wyszły super, ale następnym razem zainwestuję też w barwniki spożywcze i urocze foremki-muffinki. Już wiem czym obdarzę przyjaciółki podczas wizy na święta w Polsce! Taka niby mała rzecz, a ile było śmiechu i radości!
Podsumowując wyzwanie rzucone przez Asię chciałam tylko powiedzieć, że to był naprawdę genialny tydzień! Niby nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego, ale takie małe zdarzenia czyniły każdy dzień trochę bardziej „przeżytym”, jeśli dobrze zrozumiecie co mam na myśli. Zauważyłam także, że im więcej rzeczy robię tym więcej mam energii i chęci do działania. Każde wykonane zadanie działało jak katalizator i motywator do kolejnych! Dzięki Joasiu za pomysł i gratuluję wszystkim uczestnikom, obserwowałam niektóre z Was na Instagramie :) Oby więcej takich niezobowiązujących a zarazem fantastycznych inicjatyw!
Każda zmiana powodująca, że dzień staje się lepszy jest warta zastosowania.
Sama się długo zbierałam do podobnego projektu i trwa co tydzień od początku września. Oto mojej rezultaty! :)
Podrzucam tu linka –> https://likarnia.wordpress.com/
Nauczyłam się wiązać sznurówki- genialne ! :D Zawsze chciałam mieć dwie części kokardki nawet przy krótkich sznurówkach, a tym sposobem się da! :D Dzięki ! :)
:D Bardzo proszę!
Ja dopiero teraz przeczytałam o wyzwaniu – co wydaje mi się fantastycznym pomysłem! Jak się okazało, zupełnie przypadkowo udało mi się zrealizować plan ;)
1) z mężem i psem pojechaliśmy na wycieczkę do Doliny Baryczy – to tylko 30 minut od mojego domu, a nigdy wcześniej nie byłam w tym pięknym miejscu (to drugie miejsce w Polsce pod względem ilości i różnorodności ptaków)
2) upiekłam brownie z kaszy jaglanej – nie dość, że po raz pierwszy robiłam brownie, to było to pierwsze ciasto z kaszy jaglanej!
3) dla mnie samym wyzwaniem było pójście do second handu – nigdy tego nie robię, ponieważ zawsze twierdziłam, że nie umiem wyszukiwać ładnych ciuchów w lumpeksach i gubię się pod stertą tych wszystkich ubrań – jak się okazało ze sklepu wyszłam ze swetrem w piękny dziergany wzór :)
4) umówiłam się na badania, oprócz podstaw (morfologia, glukoza), w końcu zrobiłam m.in. grupę krwi :D
5) zdrowe odżywianie – wprawdzie to dziedzina znana i popularna, ale po raz pierwszy zgłębiłam temat i dowiedziałam się wielu przydatnych rzeczy
6) nie musiałam iść do sklepu, skorzystałam z czegoś, co miałam w domu i nigdy wcześniej nie użyłam – nasiona chia (zrobiłam z nich pudding)
7) zagadałam do pani z wyżej wymienionego second handu – spytałam ją, dlaczego wybrała akurat to miejsce na sklep, itd., ucięłyśmy sobie miłą pogawędkę ;)
Myślę, że jeszcze nie raz wykorzystam pomysł – bardzo inspirujący! :)
Pozdrawiam
Ja zagłębiłam tematykę mnichów buddyjskich, i tak mnie wciągnęło, że zagłębiłam się w tematykę medytacji, i w ogóle filozofii buddyzmu. Rozpoczęłam też naukę alfabetu rosyjskiego, ale okazało się, że to temat na kilka dni…jest bardzo skomplikowany. Dziękuję za inspirację i pozdrawiam!
Kupiłam ukulele i zaczęłam uczyć się na nim grać!
Fajne wyzwanie. Jednak jak trudno znaleźć coś nowego do zrobienia, co byłoby zwyczajne. Przynajmniej ja miałam taki problem. Po prostu jest mi mega dobrze z moimi zwyczajami. Od dłuższego czasu moje śniadanie to granola, kawa i owoc. I zupełnie nie miałam ochoty na coś innego. Jeszcze :)
Komentarz zupełnie bez związku, ale Chrupek na tym zdjęciu wygląda bardzo, bardzo stylowo! #fankachurpka