Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Uważność

przed spotkaniem autorskim, w ulubionej sukience i butach, które są ze mną od studniówki 

Mam całe mnóstwo wad, ale jedną, która chyba najbardziej wpływa na moje codzienne życie, jest bycie nieogarem. Nie wiem, jak to lepiej określić. Notorycznie zdarza mi się robić jedną rzecz, a myśleć o zupełnie innej, zatopiona w myślach nie słyszę co ktoś do mnie mówi i mimo że kiwam głową, muszę potem prosić o powtórzenie, sprawdzam coś i za chwilę nie pamiętam, co sprawdziłam, bo zapomniałam się skupić. 

To te bardziej niewinne przejawy, ale bywa bardziej spektakularnie. Kiedyś zostawiłam stojący na górce samochód i poszłam otworzyć bramę, nie zaciągając ręcznego. Na szczęście koła były skręcone i samochód wylądował na płocie, zamiast stoczyć się w dół, na drogę. Innym razem kupiłam bilety na samolot na miesiąc wcześniej niż chciałam i gdy zorientowałam się, że popełniłam błąd, zabookowałam je drugi raz, znowu źle – od podstawówki nie udało mi się opanować numerków miesięcy i teraz płacę za to słoną cenę.

Dlaczego o tym piszę? Bo wczoraj osiągnęłam apogeum. Pojechałam do Krakowa na spotkanie autorskie, promujące moją książkę. Było fantastycznie – Ryfka z Szafy Sztywniary doskonale poradziła sobie z prowadzeniem wieczoru i zadawała świetne pytania. Czytelnicy dopisali i zjawili się naprawdę licznie. Miałam okazję poznać wiele fantastycznych dziewczyn (i kilku chłopaków też!), odpowiedzieć na pytania, zamienić po kilka zdań, usłyszeć trochę o osobach, które mnie czytają. Bardzo to doceniam, bo co innego kliknąć lajka na Facebooku, a co innego ruszyć się z domu i faktycznie przyjść. Dotarło też wielu moich starych znajomych, których było mi niesamowicie miło zobaczyć.

wow

wieczór, na którym dostałam tyle dobrej energii, że aż nie wiedziałam, co mam mówić

Co prawda przed spotkaniem zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno wyłączyłam żelazko i zadzwoniłam do obsługi apartamentu, w którym mieszkałam, z prośbą o sprawdzenie, ale na szczęście okazało się, że wszystko jest w najlepszym porządku i tylko mi się zdawało. Uznałam, że mieści się to w normie mojego roztrzepania, podobnie jak zostawienie walizki w restauracji kilka godzin wcześniej.

Po fantastycznym wieczorze wróciłam do mieszkania, tuż przed pójściem spać instalując jeszcze w czajniku piękne kwiaty, które dostałam na spotkaniu – to było jedyne wąskie i wysokie naczynie, które udało mi się znaleźć. Od razu się położyłam, bo wiedziałam że następnego dnia mam jeszcze dwa wywiady do zaliczenia, pociąg do Warszawy, a wieczorem muszę przygotować stoisko na weekendowe targi.

Rano obudził mnie telefon od pani księgowej, poprosiła mnie o dosłanie faktury, o której zapomniałam (bo jestem nieogarem). Wstałam, wysłałam, pomyślałam że chętnie napiłabym się herbaty i wyjęłam kwiaty z czajnika, robiąc im wcześniej zdjęcie – to był naprawdę wyjątkowo ładny bukiet.

Znowu zadzwonił telefon, jedną ręką włączyłam więc kuchenkę, co nie było takie łatwe, bo nie mogłam wycelować w niewidoczne na płycie przyciski, postawiłam wodę na herbatę i poszłam do drugiego pokoju wysłać maila.

Po kilku minutach doszedł mnie okropny zapach topiącego się plastiku. Pomyślałam, że może zawieruszyło się w okolicy kuchenki jakieś plastikowe opakowanie czy kuchenna szmatka, wbiegłam do czarnej od dymu kuchni i… dotarło do mnie, co ja właściwie zrobiłam. Pośrodku designerskiej, dopracowanej w najmniejszych szczegółach kuchni, w efektownym budynku starej poczty, z oryginalnymi posadzkami i piecami kaflowymi, płonął czajnik elektryczny, który postawiłam na płycie indukcyjnej.

Niewiele myśląc, zepchnęłam czajnik z płyty jakimś półmiskiem, odkręciłam kran i wrzuciłam ten kawał roztopionego plastiku do zlewu, a potem zalałam półmetrowe już płomienie – też niezbyt mądrze, bo jednak sensowniej byłoby najpierw wyłączyć kuchenkę. Krztusząc się, otworzyłam wszystkie okna i powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, w jak totalnie idiotycznej sytuacji się znalazłam.

Nie wiem jak to możliwe, że przy wszystkich tych czynnościach, od wyjmowania kwiatków z czajnika, po walkę z przyciskami kuchenki, nie dotarło do mnie, że to co robię jest kompletnie, ale to kompletnie bez sensu. Że nie zwróciła mojej uwagi samotna podstawka od czajnika, stojąca tuż obok (może gdybym nie brała czajnika ze stołu, gdzie stały kwiaty, tylko zdjęła go bezpośrednio z podstawki, coś by mi w mózgu kliknęło?). Myślę, że Król Julian byłby ze mnie dumny.

krk1

nic nie zapowiadało katastrofy

Po paru rozdygotanych telefonach zebrałam się w sobie i poszłam do recepcji. Nie wyobrażam sobie, co musiał pomyśleć człowiek, który z pasją i zaangażowaniem opiekuje się tym pięknym miejscem, dzień wcześniej szedł sprawdzać, czy na pewno wyłączyłam żelazko, a tu nagle słyszy historię o czajniku elektrycznym usmażonym na kuchence. Pan zachował jednak zimną krew („proszę pani, my tu nie takie rzeczy widujemy!”), uspokoił mnie i wspólnie poszliśmy ocenić straty. Zgliszcza czajnika nie pozostawiały cienia wątpliwości, ale zalana plastikiem płyta nie dała się jednoznacznie ocenić. Po raz piętnasty przeprosiłam, zostawiłam swoje dane z prośbą o kontakt po wycenie szkód i noga za nogą powlokłam się na wywiad do radia. Żeby było bardziej dramatycznie – w strugach deszczu, w sandałach.

Jest to o tyle paradoksalne, że wieczór wcześniej opowiadałam o tym, jak ważna jest uważność przy zakupach. Przyglądanie się metkom, oglądanie ubrania od środka, zastanawianie się, czy faktycznie tego potrzebujemy, czy na pewno czujemy się w danej rzeczy fantastycznie. Z tym nie mam najmniejszych problemów, ale uważność w codziennym życiu zupełnie u mnie leży.

krk2

naleśniki w moim ulubionym Glonojadzie, które jadłam na śniadanie, zdjęcie z mojego Instagrama

Z jednej strony automatyzacja zachowań pozwala nam zwolnić trochę mocy przerobowych w mózgu, z drugiej bywa naprawdę niebezpieczna – chociażby podczas jazdy samochodem. I pomijając już fakt, że wolałabym nie spowodować wypadku czy nie spalić hotelu, to nie chcę też przeżyć życia na autopilocie. Moim wielkim wyzwaniem na najbliższy czas jest więc myślenie o tym, co robię i wykonywanie tylko jednej czynności naraz. Zawsze mi się wydawało, że multitasking do niczego dobrego nie prowadzi i jest raczej próbą oszukania samego siebie (robię tyle rzeczy, jestem taka zajęta!), niż rzeczywiście produktywnym zadaniem. A ponieważ na wszystko lubię mieć system i zestaw ćwiczeń, poszukam planów działania dla beznadziejnych przypadków (na pewno są o tym fajne blogi, istnieją fajne blogi o wszystkim!) i będę dawać znać, jak mi idzie.

PS Kiedy już okazało się, że nikomu nic się nie stało, a straty nie są zbyt duże (w tej kuchni mogło spłonąć naprawdę znacznie więcej), pomyślałam że ta historia jest tak ekstremalnie idiotyczna, że aż zaczęłam nerwowo chichotać. Jest mi strasznie głupio, że narobiłam problemów, i to jeszcze tak miłym ludziom i naprawdę wstyd, że wykręciłam numer gorszy niż stereotypowa blondynka z durnych kawałów. Rozważałam spuszczenie na tę historię kurtyny milczenia i nie przyznawanie się do niej nigdy, nikomu, ale w końcu pomyślałam że opiszę ją na blogu, ku przestrodze Waszej i mojej.

Ostatnią rzeczą, którą mogę zrobić, jest podziękowanie Wydawnictwu Znak za rewelacyjną opiekę i polecenie Wam Laiko Apartments. Jeśli będziecie szukali miejsca do zatrzymania się w Krakowie, rozważcie tę alternatywę dla hotelu. Apartamenty są trzy kroki od Dworca Głównego, są urządzone z naprawdę dużym smakiem i jest w nich wszystko, czego potrzeba – od deski do prasowania i plastrów po (sic!) wybór ciekawych herbat. Niestety, nie miałam okazji spróbować.

Pomijając mieszkanie wynajęte przez Airbnb w Marsylii, to był mój pierwszy pobyt w apartamencie na krótki termin. Zawsze mi się wydawało, że jest z tym dużo więcej zamieszania niż z hotelem, ale okazuje się, że wcale nie – o ile, oczywiście, nie próbuje się niczego podpalić. Doświadczenie jest za to zupełnie inne, faktycznie czułam, że jestem czyimś gościem (w lodówce czekał na mnie nawet świeżo wyciśnięty sok!), a nie kolejnym klientem do obsłużenia. No i można pomieszkać w pomieszczeniach jak z Pinteresta – kilka rozwiązań tak mi się spodobało, że z przyjemnością widziałabym je we własnym mieszkaniu.

PS2 Jutro widzimy się na targach Slow Weekend, będę z książką i piżamami na dużym stoisku za strefą designu, będzie mi bardzo miło, jak wpadniecie się przywitać!

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

79 thoughts on “Uważność”

  1. Każdy ma w życiu takie „blondmomenty”, tylko niewiele osób się do nich przyznaje na głos :) ja też w całym tym zmęczeniu staram się być uważna, ale tak jak pisałaś przyzwyczajenia robią swoje, a nadmiar obowiązków nie pomaga. Potem te momenty wracają do mnie w myślach i zastanawiam się jak mogłam zrobić coś tak głupiego. Ważne jest jednak to, że wryły mi się w pamięć i że postaram się już ich nie powtórzyć. A potem pozostaje już tylko uśmiech i ukłon nad moją głupotą :) Pozdrawiam ciepło, uważaj na siebie i gratuluje w pełni zasłużonego sukcesu książki
    Stała Czytelniczka

    1. „Blondomementy”, no wiesz, wielkie dzieki w imieniu wszystkich naturalnych blondynek, ktore od dziecka musze sluchac tych glupawych kawalow.

  2. Czyli nie tylko mnie się zdarza ;-) ostatnio spaliłabym garnek. Gotowałam ziemniaki w kuchni na gazie, a sama sciagalam i skladalam pranie w pokoju. Nagle poczulam zapach kawy i stwierdziłam ze faktycznie z przyjemnością bym sie napila ;-) cóż to był zapach przypalajacego się garnka i czarnych ziemniaków ;-) kilka dni temu mocno obilam albo nawet zlamalam palec wychodząc z brodzika ;-) ciągle coś przewracam (wazon na parapecie przy zaslanianiu zaslonek) a auto sprawdzam po 5 razy czy na pewno zamknęłam drzwi , wylaczylam radio i swiatla. Raz zostawiłam je pod marketem z otwartym szyberdachem ;-)
    mam wrażenie ze jest to związane z dużą ilością spraw na głowie. Kiedyś miałam kilka spotkań jednego dnia i do jednego klienta nie dojechalam a drugiemu dałam nie jego fakturę ;-) po prostu trzeba myśleć i pamiętać o kilkudziesięciu sprawach i tak sie wlasnie robi. Mam dziwne wrażenia ze lekarstwem jest ćwiczenie uwaznosci i skupianie się na tu i teraz, ktore jedt bardzo trudne. W Twoim przypadku winny był telefon ;-)

  3. Miałam całkiem podobnie nieogarniętą przygodę – miksowałam owoce w blenderze kielichowym. Zobaczyłam, że jeden kawałek się nie miksuje, bo utknął, więc – nie wyłączając urządzenia – zaczęłam grzebać nożem do masła. Siła ostrza w blendrze wyrwała ostrze noża z rączki, a następnie owe rozpędzone, wyrwane ostrze przebiło się przez blender łamiąc go na kawałki i wylądowało na podłodze kilka metrów dalej.
    Niebezpieczne życie nieogarów ;)

  4. Ja kiedyś zostawiłam samochód zaparkowany przy ulicy z kluczykami w stacyjce i dowodem rejestracyjnym w schowku… Nic się nie stało, ale jak pomyślę jakie to „blondynkowodowcipne”, to aż mi się słabo robi. Chleb wkładany do lodówki i inne wpadki dnia codziennego to standard ;)

  5. Fantastycznie było Cię wczoraj zobaczyć! A piszę, żeby powiedzieć, że świat jest niesamowicie mały, bo od kilku tygodni jestem psią nianią właścicielki Twojego ulubionego Glonojada :)

  6. Kiedy założyłam sowją działalność, okazało się, że kilka istotnych kwestii z pierwszego tygodnia działalności umknęło mi nie wiem jak, nie wiem gdzie…
    Czasami każdy z nas jest nieogarem i nic w tym złego :)))

  7. Miło się było pośmiać:)) (i ten biedny pan z recepcji :P). Ale sama jestem podobnie nieogarnięta, no. Nie spodziewałam się, że nie jestem w tym wcale taka samotna ;)

  8. Smażyłam kiedyś frytki. W woku, na głębokim oleju. Wyszłam do drugiego pokoju. Po dłuższym czasie (bo oczywiście o nich zapomniałam), coś zaczęło mi śmierdzić. Weszłam do kuchni.

    Na kuchence stał wok, w nim trochę czarnych grudek, cała kuchnia była pełna gęstego, czarnego i tłustego dymu, który pełzał po białych ścianach, a nad wokiem buchał półmetrowy olej.

    Na szczęście mieszkanie miało wysokie sufity (kuchnia była do odmalowania i tak). Ale teraz zagwozdka – jak zgasić płonący olej? Bo przecież nie wodą… Nie mialam żadnego koca, którym mogłabym to zgasić odcinając dopływ tlenu, kurtki był mi szkoda. Podjęłam męską decyzję i sięgnęłam po doniczkę, pamiętając mgliście, że płonący olej można zgasić piaskiem. Wsypałam więc do woka ziemię z doniczki, malo nie schodząc przy tym z powodu uduszenia dymem.

    Nigdy w życiu nie kupię czajnika na gaz, bo go po prostu spalę. Tylko elektryczny – gotuję tę samą wodę 5 razy, ale jest bezpiecznie. Kiedy gotuję, staram się nie opuszczać kuchni. Pogrzebałam przynajmniej kilkanaście spalonych garnków.

    Tak że tego, witam w klubie.

  9. O matko, co za historia… :) A samo „nieogarnianie” tak bardzo przypomina mi moją siostrę, której jestem przeciwieństwem… ;) Choć i mnie się zdarza działać na autopilocie. Powodzenia w walce z tym nawykiem, bo wiem, że takie ciągłe rozproszenie może naprawdę męczyć i dobijać!
    Poza tym, w tej całej sytuacji zastanawia mnie tylko jedno – JAK udało Ci się spalić czajnik na płycie indukcyjnej?! :P Moja nie zadziała bez użycia specjalnych garnków, a co dopiero z plastikowym czajnikiem ;) To naprawdę musi być talent! ;)

      1. Nawet jeśli metalowy, to indukcja łapie tylko konkretne rodzaje naczyń… :) Może tak jak pisze Asia, to jednak była zwykła kuchenka elektryczna :)

    1. critterofzion

      Właśnie przeprowadziłam eksperyment i indukcja nie zadziałała w przypadku czajnika i innych plastików, które próbowaliśmy kłaść ;)

  10. They’re not doing it themselves, they’re going to the Russians to do the same thing.

    Then he added a ton of third-and-mediums and third-and-longs.
    Learn to be aware of your intuition, and you will get better over time.

  11. Dobrze, że i Tobie nic się nie stało, Asiu i że sobie poradziłaś z opanowywaniem sytuacji :). Mi się kiedyś udało spalić toster zawalając go okruszkami, z których zrobił się mały samozapłon, czy też zapomniałam portfela w podróż do Gdańska. Jak to mówią – zdarza się nawet w najlepszych rodzinach ;)

  12. Pozostanę anonimowa

    Heh, przez jakiś czas byłam zarządcą apartamentów przeznaczonych do krótkoterminowego wynajmu, pewien Pan zrobił to samo, co Ty – próbował grzać wodę w czajniku elektrycznym na płycie i uwierz, ludzie wykręcają takie numery (co gorsza – z premedytacją, nie przez gapiostwo!), że o takim incydencie szybko się zapomina.:-)

    Również polecam pobyt w apartamentach, wielu gości mówiło mi, że byli pierwszy raz i od teraz już tylko apartamenty, nigdy hotel.:-)

  13. Mam taki głęboko zakorzeniony nawyk, że piję jedną czy dwie herbaty, kiedy wracam z imprezy. Raz była to wyjątkowo dobra impreza i na zupełnym autopilocie postawiłam czajnik elektryczny na kuchence gazowej, wszystko żeby na pewno wypić tę herbatę. Na szczęście w kuchni było więcej ludzi i nie zdążyłam odpalić kuchenki. Tak sobie myślę, że ten numer się zdarza częściej, niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Chciałabym myśleć o tym jak o połączeniu tradycji z nowoczesnością :D

  14. Są chyba mieszkania, które sprzyjają tego typu sytuacjom – jakaś żyła wodna czy co?

    Mieszkałam swego czasu w malutkiej kawalerce w kamienicy. Miała antresolę, na którą prowadziły schodki bez poręczy – więc oczywiście częściej spadałam z tych schodków niż z nich schodziłam. Raz tak nieszczęśliwie, że musiałam malować ścianę (niosłam kubek z resztką kawy; nie wyobrażasz sobie, jak dużą powierzchnię może zaplamić 10 ml!). Za drugim razem, próbując nie wpaść na deskę do prasowania z rozgrzanym żelazkiem, które czekały na mnie u stóp tych upiornych schodków (sama je tam postawiłam), stłukłam sobie biodro i potem przez parę miesięcy chodziłam z ogromnym siniakiem w siedmiu kolorach. Moja mama chyba do teraz jest przekonana, że tak naprawdę to On mnie pobił, tylko się nie chciałam przyznać.

    W tym samym mieszkaniu musiałam jeszcze odmalować kuchnię – po tym, jak próbowałam schłodzić olej po frytkach, zalewając garnek zimną wodą.

    1. Oj, olej jest bardzo niebezpieczny. Mój sąsiad, wtedy jeszcze młody chłopak, przypadkowo podpalił olej i w pierwszym odruchu wylał na to wodę. Miał poważne poparzenia, karetka go zabierała… Dziewczyny uważajcie z olejem!

  15. Czytając to przypomniałam sobie pewną sytuacje – chciałam odwiedzić babcię, a że nikt nie chciał / nie mógł mi towarzyszyć to musiałam jechać sama. Wstałam rano, żeby nie tracić dnia, zrobiłam jakieś zakupy-zapasy dla babci, żeby nie musiała sama dźwigać, po czym stwierdziłam, że chociaż raz posłucham taty i sprawdzę stan płynów w samochodzie. Okazało się, że trzeba dolać oleju. Zapasowego nie miałam, więc udałam się do najbliższego sklepu motoryzacyjnego. Otworzyłam maskę i nie myśląc wiele odkręciłam korek z narysowaną kierownicą i zaczęłam wlewać olej (!) . Po chwili olej zaczął sie dosłownie wylewać, a ja zorientowałam się, że przecież ma do tego prawo, bo lałam nie tam, gdzie trzeba….. Mina sprzedawcy i mechanika – bezcenne. A purpura na mojej twarzy przybrała wyjątkowo wyraźny odcień …. Koniec końców do babci dotarłam, ale nie na 11/12 tylko o 15….

  16. Spoko, każdemu się zdarza! Też ostatnio wspięłam się na wyżyny ogarnięcia i do dziś nie mogę wyjść z podziwu, że coś takiego zrobiłam. Co prawda niczego nie spaliłam, ale… odebrałam paczkę z empiku (zamówiłam sobie prostownicę i kartę SD), bo wygrałam bony. Cieszyłam się jak małe dziecko! Mogłam od razu tę paczkę rozpakować i włożyć do plecaka, ale stwierdziłam, że wyskoczę jeszcze tylko po spodenki do H&M. Wpadłam w wir zakupów i jak trzeci raz wróciłam do wieszaka ze spodenkami, wkurzona, bo cały czas coś mi nie pasowało z rozmiarem, to postanowiłam wziąć całkiem sporo tych spodenek na raz. Moja paczka wisiała na taśmie na mojej ręce, ale najwyraźniej przeszkadzała mi w sięganiu na górne wieszaki, więc postawiłam ją na ziemi. Potem całe ręce zapełniłam spodenkami i poszłam do przymierzalni. Oczywiście w ten sposób nie ogarnęłam, że zostawiłam paczkę przy spodenkach, bo dotychczas wisiała mi na ręki (jak te nieszczęsne spodenki chwilę później….). Jak wróciłam 5 minut później paczki już nie było. Jakiś idiota ją zabrał, nie wiedząc nawet co było w środku. Także tego… każdy ma jakąś taką wstydliwą historię :)

  17. Niestety, ale przypuszczam że w obecnym świecie nie ma osoby która by się choćby na najmniejszej takiej nieostrożności złapała. Raz byłam z mama na zakupach. Cały samochód zapakowany przeróżnymi zakupami. Pojechałyśmy jeszcze w jedno miejsce. Samochód zostawiłyśmy na rondzie (tak, na naszym rondzie są miejsca parkingowe) i poszłyśmy na dalsze zakupy. Załatwiłyśmy swoje. Mama szuka po kieszeniach kluczy. Nie ma. Lekka panika, ale nie przesadna. Idziemy do samochodu, drzwi otwarte…. I kluczyki w stacyjce. Wszystko na swoim miejscu! :D i uśmiech mamy, że wiedziała że jak nie ma ich w kieszeni to pewnie są w samochodzie…. A to jej się zdarzyło nie pierwszy raz.

  18. jeeej, nie jestem odosobniona w byciu stereotypową blondynką, nie tylko mi zdarzyło się kupić bilety na zły samolot!

  19. Mi takie gafy zdarzają się notorycznie. Myślałam, że z tego się wyrasta. Nie do końca. Chociaż jest już trochę lepiej niż kiedyś. Teraz mogę powiedzieć, że zabawna historia. Chociaż Ty pewnie przeżywałaś to strasznie. Gratuluję debiutu :)

  20. :D Super wpis.
    Ja mam odwrotną mentalność- wszystko zawsze sprawdzam pięć tysięcy razy, więc większość czynności zajmuje mi masę czasu. I ZAWSZE mam wrażenie że kupiłam zły bilet, na złą datę itd. choć jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. :)

  21. Nawet nie wiesz ile chodzi po tym świecie osób, które usmażyły elektryczne czajniki :D Ja z kolei o tych zwykłych zawsze zapominam, ale podobnie jak w Twoim przypadku – półmetrowy słup ognia i spływająca plastikowa rączka skłoniły mnie do pewnych przemyśleń, nic bez minutnika.

  22. Wierna czytelniczka

    O nieeee, najgorzej! ;)) pierwszy raz od kiedy cię czytam, mam inne myśli niż „ale ta Asia jest super mądra i fajna” ;) głownie dlatego, ze nic nie irytuje mnie bardziej niż obcowanie z „nieogarem”, bo kilka razy miałam okazję i ughhh, szału można dostać;) sama jestem z tych ogarniających, z podzielnością uwagi i nigdy nie udało mi sie zrozumieć, jak można inaczej;) w ogóle bym sie nie spodziewała tego nieogaru po Tobie, bo wszystko co piszesz przez lata jest takie… Rozsądne! Mimo wszystko, czekam z niecierpliwoscią na kolejne posty :)

  23. Życie na automacie… takie moje…

    Bardzo łatwo się rozpraszam i z trudem przychodzi mi zapamiętanie wszystkich informacji, które do mnie docierają, ludzie krzyczą na mnie, że nie poznaję ich na ulicy, podczas gdy nauczyłam nie przyglądać się przechodniom, gdyż w krk jest wielkie prawdopodobieństwo, że ktoś zupełnie obcy przypomina znajomego, szczególnie gdy nie masz na nosie okularów. Muzyka w uszach też nie pomaga. Ostatnio prasowałam ochoczo bluzkę, przez kilka minut zastanawiając się co jest nie tak z żelazkiem, kiedy dotarło do mnie, że przedłużacz jest wyłączony… A… i przez pół roku chodziłam na złą grupę a angielskiego, odkrywając to dopiero w czasie sesji… jak dostałam maila od właściwej prowadzącej…. Magia USOSA – ja 1:0.

  24. Ja ostatnio zagotowałam wodę na herbatę, wyłączyłam kuchenkę, po czym herbatę zalałam wodą prosto z kranu! :P

  25. A dla równowagi, mąż pojechał wczoraj do Warszawy i zamkną mnie od zewnątrz. Drzwi nie do otworzenia. Zorientowałam sie 10 minut przed wyjściem do pracy;) zdarza sie;) PS. Uratowało mnie rzucanie kluczy z ostatniego piętra kamienicy;)

    1. Mój wyszedł z jedynymi kuczami, zorientowałam sie wychodząc, spóźniłyśmy się na szczęście tylko do przedszkola. Bonus: Następnego dnia zrobił dokladnie to samo

  26. też kiedyś spaliłam czajnik, ale taki zwykły, nastawiłam sobie wodę i gotowała się ona przez jakieś 4 godziny, gdy weszłam do kuchni, czajnik był cały czarny, dymu było tyle że ledwo coś można było zobaczyć. Zabawne są takie historię, jeśli oczywiście nikomu się nic nie stało i nie ponieśliśmy dużych strat :)

  27. O tak. Ostatnio znalazłam portfel w lodówce (włożyłam go tam po zakupach), notorycznie zapominam wziąć telefonu jak gdzieś wychodzę, a klucze od mieszkania jeszcze nigdy nie leżały w tym samym miejscu. Ponad to zdarzyło mi się zostawić wypłacone pieniądze w bankomacie (na szczęście małą kwotę). Jesteś dla mnie symbolem tego, że nawet nieogarnięte osoby mogą coś pociągnąć organizacyjnie i odnieść jakiś sukces ;)

  28. Najważniejsze, że nic Ci się nie stało! Tak jak już wcześniej ktoś pisał w komentarzach, każdy ma takie momenty – ja kiedyś użyłam kleju do protez mojej babci zamiast pasty do zębów i skleiłam sobie zęby, jak mi się wydawało, na amen i płakałam strasznie, ku ogromnej uciesze moich rodziców, którzy wypominają mi to do tej pory ;)
    P.s. Jestem na tym zdjęciu :) dziękuję za spotkanie, super było zamienić z Tobą parę słów. A książkę już wiozę mojej mamie do przeczytania. Jest fantastyczna!

  29. Kiedyś będąc w metrze, którym przemieszczam się codziennie, zamiast karty miejskiej wyciągnęłam klucze od mieszkania. Trzymałam te nieszczęsne klucze w ręku, nieprzytomnym wzrokiem wpatrując się w bramkę, w poszukiwaniu dziurki od klucza. A najlepsze jest to, że ja z metra wtedy chciałam wyjść, a nie do niego wejść, więc bramka otworzyłaby się sama, nawet bez karty.

  30. Ja kiedyś, pchając wózek z moją małą córeczką w środku, weszłam na jezdnię na czerwonym świetle, bo nie zauważyłam sygnalizacji. Na szczęście nikomu nic się nie stało, zostałam tylko strąbiona. Z roztargnieniem trzeba walczyć, bo może być naprawdę niebezpieczne.
    Pozdrawiam Cię serdecznie, Asiu i gratuluję książki!

  31. O rany, niefajna przygoda :( Myślę, że nie Ty pierwsza spaliłaś tak czajnik. Byłam bliska zrobienia czegoś podobnego, tylko że mam kuchenkę gazową. Na szczęście trzeba u mnie przyłożyć zapalniczkę do palnika – wtedy dotarło do mnie, że coś jest chyba nie tak i lepiej zdjąć czajnik elektryczny z kuchenki ;)

  32. Zdarza się najlepszym! Mój mąż zgubił dzisiaj pieniądze, a uważa się za bardzo ogarniającego takie sprawy. Ja już niektóre rzeczy sprawdzam po 5 razy, tylko po to, by czegoś nie odwalić (np. włączone żelazko). A zdarza mi się być „nieogarem” coraz częściej, szczególnie gdy chodzi o gotowanie. Nie mówiąc już o tym, że jak odkładam rzeczy na automacie na miejsce, to później telefon znajduję w koszu na pranie :D

  33. Powiem CI dziewczyno ze fajosko, że ogarniasz :)! Jestem starszy od Ciebie i facetem ale zaglądam na Twojego bloga bo jestes fajną, NIENACHALNĄ dziewczyną, chyba z mniejszego miasteczka, która ZNA życię ?! Pozdrawiam i życzę powodzenia niech ksiązką sprzedaje się jak najlepiej i wczasów na Dominikanie Ci życze z Twoim facetem :) ! Pozdro dla fajnych, normalnych Dzewuch ;) !

  34. he, he, ja dokładnie to samo zrobiłam, gdy dwa lata temu byłyśmy z dziewczynami w Łodzi na Fashion Weeku. Dobrze, że były nas trzy i w porę zwróciłyśmy uwagę na topiący się czajnik. Płytę całe szczęście dało się wyczyścić, czazjnik niestety poszedł na straty..

  35. Acha! o i jeszcze jedno! Ciebie i takie dziewczyny jak Ty powinni zapraszasz i promowac w TV a nie durne Pizdunie ! Pozdro dla Ciebie i Twojego chłopaka :) ! Wyjedztajta gdzieś i bawta się :) ! Pozdro

  36. HA! czyli moje palenie zwykłych czajników to nic takiego ;) przyznam, że spektakularnych klęsk domowych nie zaliczyłam, natomiast regularnie mam tak, że nie słyszę co mówią do mnie ludzie, zaczynam zdanie i nie kończę go od razu bo nie pamiętam o czym miałam mówić, idę po coś, a potem muszę wracać do punktu wyjścia bo nie pamiętam o co chodziło… i oczywiście moja absolutna klasyka – chowanie pieniędzy tak, że potem nie umiem ich znaleźć :D w dzieciństwie schowałam stówę od dziadków i odnalazłam ją rok później ukrytą chyba w pudełku z farbami. A na studiach schowałam kiedyś kopertę z całkiem niezłą sumą w euro, która mi została z pobytu za granicą – i znalazła ją moja siostra podczas wyprowadzki! No ale trzeba przyznać, że choć gubienie kasy nie należało do przyjemnych, to znajdowanie czegoś co spisało się już na straty było bezcenne :)
    fajnie że podzieliłaś się tą historią :))

  37. Myślałam, że jestem z tą przypadłością sama na tym świecie…
    Notorycznie wracam się sprawdzić, czy zamknęłam drzwi, a przed każdym wyjściem namacalnie sprawdzam kurki od kuchenki, czy aby na pewno… No i żelazko. Kiedyś nie wyłączyłam, pojechałam na zakupy, na szczęście wyłączyło się samo, ale strach był… No wiecie.
    Najgłupsza gafa przytrafiła się ostatnio. Uśmiechając się i myśląc, czy nie mam wąsa po kawie, wyczekiwałam recenzenta mojej pracy magisterskiej, żeby może a nuż co nieco podpowiedział, co może mnie niebawem na egzaminie spotkać… Co nieco powiedział, a ja taka przejęta tą sytuacją i analizowaniem już gotowej odpowiedzi na zagadnienie w głowie, trochę go nie rozumiejąc… Za 5 min o nim zapomniałam. Wstyd było się przypomnieć o to, tym bardziej, że już zdążył mnie pożegnać. No cóż, życzcie mi powodzenia na egzaminie!

  38. Takie zajście każdemu może się zdarzyć, bez względu na stopień ogarnięcia, ale serio, miałaś zamiar pić z czajnika, w którym wcześniej stały kwiaty?

  39. Moja siostra też spaliłą czajnik elekrtyczny! Ba, było gorzej, bo nie mamy płyty indukcyjnej, tylko normalny, stary palnik z gazem , żywy spory płomień. Może się usprawiedliwiać tym, że to był stosuinkowo nowy czajnik, a wcześniejszy był tradycyjny (teżsrebnrny).

    No, ale nei jesteś sama! :D

  40. Oooo, kochane…kazdemu sie zdarza! Ja jestem zyciowym ogarem, a przynamniej wszyscy tak mowia. Wszystko zaplanowane, zrobione, przygotowane, przewidziane na 3 kroki do przodu itd. Zawsze mam raczej spokojne zycie bo jestem taka przygotowana i rozplanowana. Ale, co tam! Byla dobra impreza, duzo sie pilo, w nocy jak wrocilam do domu, okazalo sie, ze dostalam okresu. Nie bylam w stanie zlokalizowac zadnych podpasek, wiec rach ciach tampon w ruch. I jeden. I drugi. I trzeci. Jak sie zmiescily to nie wiem…jak je wyciagnelam tez nie wiem. Ale rano bardzo sie zdziwilam gdy zobaczylam taka ilosc wystajacych sznureczkow…….

  41. Wiem, że to zupełnie nie ten kaliber, ale parę dni temu, będąc w łazience, wzięłam do ręki całą rolkę papieru i zaczęłam się nad czymś intensywnie zastanawiać, zapominając, co mam w ręce. W sumie nawet nie wiem po, co to chwyciłam, bo akurat w tej chwili było mi to zbędne. Efekt był taki, że zamyślona, jakimś zbiegiem okoliczności… wrzuciłam rolkę do otwartej toalety (na szczęście wtedy bez zawartości). Nie zostało mi nic innego, jak wyjąć przemoczony papier i go po prostu wyrzucić. Zdarza się, niestety.

    1. Desperate Housewife

      Ja tak wrzuciłam skarpetki męża do toalety, zamiast do kosza na pranie który stał obok. Jego mina – bezcenna :-)

  42. Asia, nie jesteś sama! Jestem mistrzynią takich akcji, a podobne sytuacje zdarzaja mi sie praktycznie codziennie. W zdaniu „zapomniałam się skupić” jest coś mega uroczego i tak bardzo pasuje do tego, z czym walczę przez całe życie. Korytarz w moim domu ma zaledwie 4 metry, ale jak widać jest wystarczająco długi, abym pokonując drogę do kuchni zapomniała po co tam idę. Próba zaniesienia brudnego kubka do zlewu przerwana krótką wizytą w łazience kończy się zostawieniem kubka w okolicach toalety oraz późniejszą rozkminę „miałam coś zrobić, tylko nie pamiętam co, więc wrócę do pokoju i postaram się zacząć od początku”. WIecznie znajduję dziwne rzeczy w dziwnych miejscach lub odruchowo wyrzucam coś, co wcale nie powinno wylądować w koszu (ostatnio był do pokrowiec na nóż). 2 tygodnie temu opalałam się w ogrodzie i czytałam książkę na Kindlu, którego przez nieuwagę nie zabrałam z trawnika i tak sobie leżał przez 3 dni i 3 noce w pełnym słońcu. O dziwo działa :) Napisałaś, że spaliłaś czajnik, a ja się pochwalę, że w podobny sposób załatwiłam patelnię. Włączyłam niiewłaściwą płytę i nie zorientowałam się, że plastikowa rączka nie znajduje się na zewnątrz, tylko tuż nad palnikiem, który od 3 minut grzał się w najlepsze. Zapach potrafisz sobie wyobrazić :) Innym razem rozpakowywałam ser tuż obok jeszcze ciepłej płyty i nie zauważyłam, że folia spadła mi na kuchenkę… Tez było kolorowo.

    1. Ha! Przypomniała mi się jeszcze jedna historia, dzięki Bogu nie moja :) Mama koleżanki włączyła kuchenkę, na której ustawiła puszkę z mlekien skondensowanym, a ponieważ trzeba je gotować dość długo, położyła się spać na „minutkę”. Drzemka przedłużyła się o kilka godzin i gdy cała rodzina spała w najlepsze, nagle obudził ich potworny wybuch. Otóż puszka eksplodowała, zamieniając kuchnię w karmelową krainę… :)
      Skoro juz jesteśmy przy kuchennych klimatach, nie zapomnę jak moja babcia próbowała zrobić domowy popcorn. Na wszystko była przygotowana, ale nie na to, że należy uzyć pokrywki :)))

  43. Kiedyś spaliłam czajnik w ten sam sposób, tylko na kuchence elektrycznej a nie indukcyjnej. To wcale nie jest takie głupie, czajnik = gotowanie = płyta. Oczywiście wtedy też wynikało to z nieuwagi i robienia kilku rzeczy naraz.

  44. Asiu,

    mam tak samo jak Ty. I tak jak Ty od lat z tym walczę. Pomaga planowanie, rozpisanie kolejnych kroków, choć czasem ludzie zupełnie nie kumają po co rozpisywać plan organizowanego panieńskiego w Excelu. Jednak problem nasila się u mnie w chwilach stresu i przepracowania lub odwrotnie nadmiernej radości, zadowolenia. Przykłady mogłabym mnożyć. Nikogo z moich znajomych nie dziwią już historie o ocknięciu się na drugim końcu Wrocławia, bo zamyśliłam się w tramwaju. Notorycznie nie spłukuję odżywki z włosów i orientuję się w biurze, kiedy moje włosy dziwnie pachną i się kleją. Kiedyś o mało nie umyłam zębów golarką z idealnie nałożoną nań pastą. W pracowej poczcie ratuje mnie dodatek, który pozwala w ciągu 10 sekund cofnąć wysłanego maila – ile razy wysyłałam zły załącznik, mail nie do tego klienta itp!
    Wczoraj przeprowadzałam się do nowego mieszkania. Zamówiłam już dużo wcześniej ekipę, spakowałam rzeczy w kartony. Miałam też przewieźć kanapę, ale ze względu na jej rozmiary nie mogłam jej sama przenieść w widoczne miejsce. Wyobraź sobie minę ekipy przeprowadzkowej, kiedy na samym końcu, po załadowaniu CAŁEGO samochodu i 3-krotnym potwierdzeniu, że nie mam żadnych dużych rzeczy do przewiezienia, powiedziałam, że zapomniałam o – uwaga – KANAPIE!!
    Typowa blondynka :D:D
    Potem musiałam odcierpieć swoje, kiedy darli ze mnie łacha.

    Czekam z niecierpliwością na post o metodach pokonania bycia nieogarem.
    B.

  45. Myślałam, że po moim ostatnim wyczynie (https://www.facebook.com/DagonflyPL/posts/674063432726372) naprawdę jestem Królową vel Master Dizaster. Oczywiście zwalam na fatalny zbieg zdarzeń itd, nie chcę myśleć, że to moja wina, nie :) ale Asiu, Twój wyczyn godny był osobnego postu ;) Czytało się to fantastycznie :) Choć wyobrażam sobie, że gdybym to ja zobaczyła płonący czajnik, zachowałabym się podobnie, zalewając co się da i powodując jeszcze katastrofę za katastrofą. Im bardziej się człowiek chce wtedy ogarnąć, tym gorzej to wychodzi ;) Całe szczęście, że wszystko dobrze się skończyło.
    ps: Przeczytałam kilka komentarzy i przybijam piątkę każdemu po kolei :) Fajnie czasem zobaczyć, że ludzie też robią głupoty i spoko, świat kręci się dalej, a przynajmniej jest co opowiadać ;)

  46. Raz gotowałam makaron i zamiast wyłączyć gaz niechcący zakręciłam na minimum (jakoś to pokrętełko musiało chodzić w drugą stronę niż w poprzedniej kuchence). Odcedziłam makaron i, starym zwyczajem, postawiłam durszlak w pustym garnku a ten na wyłączonym – jak mi się zdawało – gazie.
    Kilka minut później poczułam palący się plastik. Durszlak ciągnął się jak guma. I obiad, i durszlak, i garnek poszły na śmietnik.

    Niestety takich historyjek mam w zanadrzu setki.

  47. Kilka tygodni temu moja babcia zrobiła dokładnie to samo co ty, z tą różnicą, że postawiła czajnik na gazie. Mogę ją pocieszyć, że nawet młodym się to zdarza :P

  48. Dokładnie tydzień po przeczytaniu powyższego wpisu, mój jakże ogranięty i logicznie myślący partner, zrobił dokładnie to samo! Rozmawialiśmy w kuchni o utracie świadomości [sic!], urwanych filmach po alkoholu (on nie wierzy w to, że można całkiem stracić świadomość pod wpływem dużych ilości mocnego trunku). Podczas dyskusji mój partner nalał wody do czajnika elektrycznego i postawił go na kuchence. Po kilku sekundach czajnik stanął w płomieniach, a ja nie mogłam uwierzyć w to co się stało. To mogło zdarzyć się mnie, ale jemu?! Czyli ogary też czasem nie ogarniają! :)

    Pozdrawiam!

  49. Dziękuję! Za ten post, dzięki któremu widzę że nieogarek (chyba jesteś zbyt małych rozmiarów na 'nieogara’ :)) może odnieść sukces, może też prowadzić własny biznes.
    Ja mam gorsze historie na sumieniu, nie będę opisywać bo miejsca chyba nie wystarczy…
    Nie znałam hasła 'nieogar’ – zawsze mówiłam o sobie day dreamer bo nie znałam lepszego określenia po polsku (marzyciel jakoś mi tu nie pasuje)…
    Dzięki!

  50. Moja kumpela wyjechala do USA do pracy jako opiekunka i pierwszego dnia prawie spalila pracodawcom mieszkanie, bo wsadzila noz do tostera (chwilowe zacmienie mozgu)!Toster wybuchnal, wezwano straz pozarna, ale i tak miala szczescie, ze jej prad nie porazil!O dziwo jej nie zwolnili

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *