Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Legendy miejskie

Legendy miejskie

Odkąd pamiętam, uwielbiam wszelkiego rodzaju straszne historie i legendy miejskie. Wiecie, nie te o smoku wawelskim, tylko te które miały wydarzyć się niedawno – w wersji angielskiej urban legends.

Nerki wycinane w klubach, dzieci porywane w supermarketach, kierowca, któremu udało się wymigać od mandatu za jeżdżenie tyłem po rondzie – co kilka lat wracają i elektryzują miasto, powtarzane w kolejkach do kas w sklepie spożywczym i w lokalnych grupach na Facebooku.

Bohaterem zawsze jest znajomy znajomego albo kuzyn siostry koleżanki, a historie oparte są na kilku utartych schematach. To tak naprawdę współczesne wersje ludowych podań, zawsze płynie z nich jakiś morał – nie oceniaj po pozorach (historia z tylnym siedzeniem samochodu), pilnuj się rodziców (porwania z supermarketów) albo po prostu trzymaj się z daleka od ciemnego lasu, w którym straszy, zwłaszcza o północy.

Pokrewnym gatunkiem jest creepypasta, czyli dziwne internetowe historyjki, doszukujące się na przykład strasznego działania niektórych gier czy seriali. Możemy się z nich też dowiedzieć, że jeśli posłuchamy piosenek Beatlesów od tyłu, odkryjemy że Paul McCartney od pięćdziesięciu lat nie żyje i jest zastępowany sobowtórem.

Wróćmy jednak do legend – te krakowskie mam w małym palcu, oparłam na nich swoją grę miejską, która była elementem badań do mojej pracy magister. Chyba najbardziej utkwiła mi w pamięci ta o panu sprzedającym skarpety („tanio okazja skarpety polecam!”) na Floriańskiej, który miał na specjalne hasło poszerzać ofertę o wybór narkotyków oraz ta o (znowu!) tajnym haśle, zmieniającym się co miesiąc, które uchroni nas przed mandatem w przypadku kontroli biletowej w tramwaju czy autobusie. Niestety, obawiam się, że jedyne hasło, które może przynieść podobny efekt w takim przypadku, brzmi „panowie, na pewno się dogadamy”.

Dziś jestem jednak we Wrocławiu (miałam tu cudowne spotkanie autorskie) i zastanawiam się nad lokalnymi historiami. Kiedyś spędziłam tu całe lato i pamiętam, że kolega opowiedział mi, że przez długie lata można było się dostać do ogrodu zoologicznego bez płacenia za bilet (bo te kilkanaście złotych na pewno by kogoś zrujnowało), wystarczyło odszukać tajną dziurę w płocie i… przebiec przez wybieg dla hien. Nie kojarzę zbyt wielu legend warszawskich – koniecznie muszę to nadrobić!

Oczywiście, są też legendy evergreeny, niezależne od lokalizacji – krokodyl uciekinier z zoo w dowolnych miejskich kanałach, wspomniane na początku wycinane nerki, historia z żarówką w ustach i taksówkarzem (wykorzystana w którejś z książek przez Małgorzatę Musierowicz). Uwielbiam też krążącą po internecie historyjkę o wymianie wiadomości między amerykańskim okrętem a Kanadyjczykami (lub, w alternatywnej wersji, Hiszpanami).

Ciekawa jestem, czy Wam zdarzyło się kiedyś uwierzyć w historię, która miała przydarzyć się „kuzynce koleżanki”, a okazała się miejską legendą? A może macie jakieś ulubione? Mnie zawsze tego typu opowieści fascynują, podobnie jak proces ich powstawania. Z drugiej strony, kiedy tak się naczytam i jestem sama w domu, zawsze robi mi się nieswojo – mimo, że wiem, że to totalne bzdury. Mam straszną(!) nadzieję, że mnie czymś ciekawym zaskoczycie!

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

133 thoughts on “Legendy miejskie”

  1. Guziec z Lasu Kabackiego. Nie tyle straszył, co bardziej pobudzał ciekawość – zawsze go wypatrywałam. Co ciekawe, to wcale nie legenda, tylko najprawdziwsza historia. ;)

  2. Kiedyś w bibliotece znalazłam małą książeczkę zatytułowaną: „Znikająca nerka” czy jakoś tak. Z ciekawości wypożyczyłam, lekturka do porannej, szybkiej kawy okazała się wyśmienita. Kilkadziesiąt legend miejskich, część doskonale mi znanych ze słyszenia i kilka perełek. Większości co prawda już i tak nie pamiętam i autor także mi gdzieś umknął, ale jeśli ktoś się gdzieś natknie na taki tytuł to dla rozrywki polecam przejrzeć :)

  3. Super pomysł na posta!!!!
    Ja też lubię te historyjki z dreszczykiem, najczęściej, że X powiedział, że Y mu mówił, że jego kuzyn Z słyszał jak jego brat W…….
    Siedzi się w napięciu i czeka co dalej. Z niedowierzaniem słuchając finału. Kojarzą mi się z tym zagadnieniem też stare oldschoolowe gazety typu „Detektyw” na tanim papierze i z farbą, która zostaje na rękach.
    Jestem z Wrocławia :) takze chętnie posłucham o naszych lokalnych historyjkach :) mi się przypomina na ten moment sytaucja, że….

    podobno w fosie miejskiej żyją żółwie, a nawet węże. I w lecie, jak jest gorąco to całe ich gromady wylegują się na wzniesieniu przy pl. Jana Pawła (dawniej 1go Maja). Zółwie w fosie miejskiej miały się podobno tam znaleźć jako niechciane zwierzeta wyrzucone przez wrocławskich mieszkańców, zwierzęta pozostawione same sobie ponoć dobrze się przystosowały, zaczęły mnożyć i są widywane. Nie wiem, ja nie widziałam ;)

    we Wrocławiu w latach 80tych, wczesnych 90tych słynna była dzielnica Przedmieście Oławskie, zwane Trójkątem (zbieg ulic na ksztalt trojkąta). Przez niektórych Trójkątem Bermudzkim nawet. Ta część Wrocławia słynęła dosyć mocno z patologicznych sytuacji, ludzie którzy tam mieszkali, w większości kończyli albo w kryminale, albo umierali od przedawkowania narkotyków. Że wystarczyło powiedzieć, że jest się z trójkąta i już każdy miał obraz takiej osoby w głowie: matka bez pracy, ojciec na pewno pije, dzieci puszczone samopas, obsikane klatki w starych kamienicach, młodzież dopala kiepy znalezione na podwórzu, wieczorem strach wyjść, etc… Dopiero powódź w 97r.tj. oczyściła ten teren. Dużo budynków zostało poważnie naruszonych, musiały zostać zastąpione nowymi lub mniejszymi plombami, dlatego też zmieniła się grupa społeczna meiszkająca w nowych budynkach, miasto zostało oczyszczone.

    Popytam jutro męża, może on cos ciekawego jeszcze kojarzy o legendach regionu :)

    1. Jako była mieszkanka Wrocławia dementuję – żółwie w fosie miejskiej to nie legenda miejska, a fakt. Widziałam je na własne oczy! A niedawno odkryłam, że mieszkają rownież w parku obok mojego nowego miejsca zamieszkania – w warszawskim parku Skaryszewskim. Nie jest to więc chyba aż taka rzadkość :).

    2. Z tym Trójkątem to wcale nie taka stara sprawa. Kilka lat temu podczas studiów, odwiedzałam tam znajomego. Po nocy bałam się chodzić sama. Pewnej nocy ktoś komuś podpalił auto. Ot, taki klimacik :).

    3. od 92 roku mieszkałam na wrocławskim Trójkącie i jedyna przykra rzecz, która mnie tam spotkała, to jak żule rozwaliły mi wiatraczek, który zostawiłam na podwórku na parę godzin. miałam około 4 lata. nie wiedzieli, że należał do dziecka, przeprosili :) teraz powiedzenie „jestem z Trójkąta” nie robi na nikim wrażenia (duża zasługa w tym nowo wybudowanych bloków oraz przerobienia na lofty starej papierni, na którą miałam widok z okna w swoim pokoju; argument o zniszczeniach po 97 roku zupełnie mnie nie przekonuje – moim zdaniem plany remontowe zbiegły się w czasie z powodzią, pamiętam stopniowo wyburzane kamienice mijane po drodze do szkoły. i ja już w 92 roku zamieszkałam w nowej plombie, czyli na długo przed powodzią. tymczasem, żulerskie „komórki” na podwórku przetrwały do 2010, nawet mimo pożarów… ;) z perspektywy czasu nie mam w pamięci strachu, a na pewno nie był on większy niż jest obecnie, a teraz mieszkam w zupełnie innej części Wrocławia, no i jestem starsza. podsumowałabym to w ten sposób, że dzięki bliskości dworca i noclegowni, Trójkąt był opanowany przez meneli, ale nie był jakoś szczególnie niebezpieczny. ale kto tam nie mieszkał, to nie wie :) niemniej, do teraz są przebłyski tej złej sławy, i to chyba tylko dlatego „legenda Trójkąta” się w jakimś stopniu utrzymuje – na przykład gimnazjum nr 3, zajmujące zaszczytne ostatnie miejsce we wszelkich rankingach, a do którego chodziłam i chyba jednak wyrosłam na ludzi, skoro jestem na blogu Asi, he he).
      ok, ale to nie jest przecież post o historii Wrocławia :)
      żółwi nie widziałam, ale o wężach słyszałam tę o dusicielu rozciągającym się na długość właścicielki. ona myślała, że to słodkie, wąż tymczasem rzekomo mierzył, ekhm, siły na zamiary ;)

  4. Podobno w mojej rodzinnej miejscowości – Więcborku, w czasie wojny w klasztorze (który pełnił wtedy inne funkcje, a obecnie jest w nim liceum, do którego chodziłam) był nie kto inny, a Adolf Hitler. Wszyscy wiedzą jaki on zły i okrutny, ktoś zatem stwierdził, że zlecił zamurowanie żywcem w ścianie swojego zbyt gadatliwego rozmówcy właśnie w dzisiejszym liceum :) co ciekawe opowiedział mi to starszy pan, z którym przeprowadzałam wywiad na temat obozu w pobliskiej miejscowości. Zaciekawiło mnie to i poszukałam starych gazet, broszur z tamtego okresu, odnalazłam notę o wizycie Hitlera i nawet ciekawe słowa: „… o innych wydarzeniach wypada mówić tylko na głos, bo ściany piwnicy mają uszy.” CREEPY!

  5. Megawakacyjny post:) w Warszawie kojarzy mi się prawdziwa, a często zniekształcana, historia Błękitnego Wieżowca (tego ba pl. Bankowym), budowanego na miejscu synagogi (tuż za nim w str. Pragi stoi budynek Żydowskiego Instytutu Historycznego, mieszczący się w budynku dawnej szkoły rabinackiej). Wieżowiec był z jakiegoś powodu niefartowną inwestycją (nie pamiętam, czy budowa się ciągnęła, czy w już zbudowanym budynku straszyło), więc inwestor postanowił… dogadać się z ŻIH-em i duchami. Nie wiem, czy końcem końców zmówiono we wnętrzu kadisz (pewnie tak), ale faktem jest, że ŻIH, mieszczący się w dość sporym budynku, dostał w wieżowcu salkę konferencyjno-lekcyjną (w której kiedyś miałam zajęcia). Morał: dość staromodny, należy szanować miejsce po świątyni.

  6. Warszawska Legenda o Czarnym Romanie jest znana przez większość studentów byłych i obecnych:) kim był? Dlaczego jest jaki jest? :)

  7. W Katowicach jest legenda o studenckiej imprezie na Ligocie…

    Razu pewnego, drogie dzieci, studenci (bodaj że medycyny), jak to studenci, imprezowali w akademikach w Katowicach-Ligocie. Żeby urozmaicić sobie czas ktoś przyniósł psychotropy (w innej wersji: grzybki, albo generalnie środki pobudzające) i przyszli doktorzy najedli się po uszy. Skutek był taki, że postanowili wyprawić jednego z kumpli (który już przysypiał i niespecjalnie wiedział, co się dzieje) w „misję na Marsa”. Znaleźli gdzieś karton,przyozdobili, by wyglądał na statek kosmiczny i wpakowali biedaka do środka. A potem odpalili rakietę… wyrzucając go przez okno.
    Oczywiście śmierć na miejscu, bo to było wysoko, ludzie się zbiegli, zwołano służby. I całe szczęście, bo dzielni panowie policjanci, wkraczając po schodach natknęli się na rozbawionych studentów przyozdabiających kolejny karton na „misję ratunkową” – bo kolega z Marsa długo nie wracał.

    Nie mam pojęcia, na ile to prawdziwa jest to historia, ale słyszałam ją już kilka razy, więc można ją chyba zaliczyć do urban legends :)

    1. Ta impreza była w Krakowie na miasteczku studeckim, w akademikach Politechniki Wrocławskiej, na kampusie w Warszawie… Każdy, kto studiował w Polsce, o niej słyszał. Swoją drogą, niezła historia, jak na legendę miejską :-)

    2. Identyczna historia jest potarzana w Krakowie, sytuacja ta miała się wydarzyć podczas Juwenaliów na miasteczku studenckim AGH.

    3. Dokładnie tę samą historię opowiada się w Łodzi – wg tej miejskiej legendy wszystko zdarzyło się w akademiku Politechniki Łódzkiej. ;-)

    4. O proszę, ja słyszałam tę historię od pani z wydziału narkotykowego Policji w Gdańsku i opowiadała dość dokładnie o grupie nastolatków. Wygląda na to, że policji też zdaża się kłamać :D

    5. eeekhm a ja słyszałam to ale jako… żart! Oczywiście obyło sie bez policji tylko studenci faktycznie przygotowywali misję ratunkową.

  8. Wszyscy z pewnością znają historię o kobiecie która jechała w nocy, przez las, samochodem i na drodze zatrzymał ją leżący na jezdni konar. Wysiadła, przesunęła, pojechała dalej. Jadąca za nią ciężarówka dawała jej ciągle sygnały świetlne, trąbiła itd. Kobieta zatrzymała w końcu auto przy najbliższym zajeździe, wysiadła i z płaczem poskarżyła się ludziom na kierowce ciężarówki. O dziwo, przybiegł za nią do zajazdy i wyjaśnił przyczynę zachowania się…
    Otóż gdy kobieta wysiadła aby przesunąć konar, na tylne siedzenie jej samochodu wsiadł jakiś mężczyzna. Kierowca ciężarówki, pełen złych przeczuć, jechał za Panią i usiłował ją ostrzec. Gdy wszyscy poszli do samochodu tajemniczego pasażera już nie było…ale zapomniał zabrać ze sobą czapkę z daszkiem i młotek….

    Nie zatrzymujcie się w lesie ;)

      1. ja też słyszałam podobną ale tam było coś takiego że kobieta jadąć samochodem natrafiła po drodze na jakiegoś gościa szukał stopa i zabrała go a on do niej ze jest ładna i że dobrze wyglądałaby w trumnie, kobieta oczywiście zszokowana, zatrzymuje się przy jakimś najbliższym domu wysiada z samochodu i biegnie do drzwi, ktoś jej otwiera, opowiada mu to i idą razem do samochodu a gościa już nie ma został tylko po nim worek a w nim znajdują siekierę i sznurek

  9. Jest też historia o dziewczynie, która hodowała węża, boa dusiciela albo innego pytona, nie znam się :) i ten wąż, kiedy był już słusznych rozmiarów, zaczał się dziwnie zachowywać, nie jadł, dziwnie się wyginał. Dziewczyna poszła z nim do weterynarza i weterynarz powiedział jej, że wąż wygina się, bo sprawdza CZY MOŻE JĄ ZJEŚĆ I CZY ZMIEŚCI MU SIĘ W BRZUCHU :D niedawno koleżanka opowiadała mi to mówiąc, że to był wąż koleżanki jej mamy, historia jednak krąży w internecie już od dawna :)

  10. Jak się puści od tyłu „Stairway to Heaven”, to słychać „This song was written for my beloved Satan”.
    Testowałam. Ściema i bullshit (a.k.a. kaka demona).
    Uwielbiam też historię o kobiecie, która pomyliła dezodorant intymny z brokatem do ciała i tak wyelegantowana poszła do ginekologa.

    Swoją drogą, bilet do wrocławskiego ZOO kosztuje 40 zł. Sporo, ale nie aż tyle, żeby zadzierać z hienami ;-)

    1. Ha ha :) Też znam historię o kobiecie i brokacie w spray’u, ale została mi przedstawiona jako autentyczne zdarzenie – miała to być matka kolegi mojego kolegi. A to dobre :)

      1. Hahaha miałam wspomnieć o wizycie u ginekologa i brokacie bo słyszałam to od kilku osób, a wszystkie z nich twierdziły, że przydarzyło się to ich sąsiadce lub ciotce :D

  11. to ja słyszałam taką z niedalekiego Opola. Podobno, jak każda legenda „wydarzyła się naprawdę, bo moja koleżanka ma brata – a ten brat kolegę i jego siostra…”. Także siostra kolegi pracowała w supermarkecie na kasie. Nagle przed kasą awantura, bo dzieciak chce słodycza – batona, lizaka czy innego kusiciela, co to są zawsze przed kasę poustawiane. Mama twardo mówi, że nie, nie kupi mu. A dzieciak dalej: ryk, płacz i awantura. Gdy mama po raz kolejny odmawia, dzieciak na cały sklep:
    – Bo powiem babci, że miałaś taty siusiaka w buzi.
    Pani przybrała na twarzy wszystkie kolory tęczy od buraczanego, po zielony, szybko zawinęła się i zwiała.

  12. Rewelacyjne wpisy – wszystkie bez wyjątku ! Nie znam … a może nie przywiązywałam nigdy wagi do takich opowieści, które z ust znajomych i dorosłych (jak była dzieciakiem) płynęły.
    Pamiętam jedynie opowieści dzieciaków z mojego osiedla, że po okolicy grasuje czarna wołga i był to dla nas dzieciaków dobry powód by bawić się w bandy i budować schrony…

  13. Żeby się nie okazało, że Twoja historia z czajnikiem została miejską legenda „Moja koleżanka mówiła że jej siostra mówiła że jej brata koleżanki dziewczyna spalila czajnik bezprzewodowy na płycie” ;)

    1. Mojemu bratu spalili tak czajnik we Wrocławskim Labiryncie. Serio. Współlokator zaspał, ale chciał jeszcze wypić herbatkę… Nie wyszło :P

  14. A legendarni obywatele miast? Co się z nimi stało? ;)

    Po Gdańsku chodził ś.p. Pirat, a po Sopocie Peter Konfederat (prywatnie mój wujek – ależ ja się go bałam!). Teraz albo rzadziej chodzę po mieście, albo faktycznie brakuje takich barwnych postaci.

  15. pstra matrona

    Teraz będę siedzieć przy wrocławskiej fosie i wypatrywać żółwi. Lubelska legenda jest taka, że w centrum handlowym postawionym na miejscu cmentarza żydowskiego straszy i kiedy ludzie przychodzą otworzyć sklepy to towar jest porozrzucany.

  16. Kiedy byłam w liceum, nasza wychowawczyni opowiadała, że jej matkę wyrzucono z pracy w redakcji (była korektorką) po wizycie Stalina w Polsce. Podobno na łamach gazety, w której pracowała, miał ukazać się artykuł, w którym przepuściła kompromitującą literówkę. Autor chciał napisać: „Stalin, żegnając się, długo jeszcze stał i machał chusteczką”, niestety w słowie stał pomylił „t” z „r” i skutek był wiadomy, a korektorka przeoczyła. Niestety niedawno dowiedziałam się, że to także urban legend, a opowieść ta krąży w różnych wersjach po kraju. :)

  17. No dobra, legendy legendami, ale sama na własne oczy widziałam białe szczury na skwerze przy Teatrze Słowackiego w Krakowie..
    Natomiast w moim rodzinnym mieście parę lat temu głośna była pantera, która uciekła do śląskich lasów. Nawet na ulicach zrobili graffiti w kształcie łapek pantery i podpisem „Pantera tu była”

  18. Uwielbiam miejskie legendy, tworzą niesowity klimat. Właściwie to jestem w szoku, że choć mieszkam we Wrocławiu prawie 18 lat to jeszcze nigdy nie słyszałam o przejściu do ZOO ;) Mam wrażenie, że tutaj bardziej skupiamy się na ludziach legendach, no może legenda to złe słowo, bo w końcu oni istnieli naprawdę, ale to takie postacie które zna prawie całe miasto… Pamiętam jak podczas, któryś wakacji moi rodzice rozmawiali z ciocią i wujkiem o postaciach, które w młodości mijali w mieście, każdy dodał coś od siebie, a potem my z kuzynką miałyśmy problem by zasnąć ;) Po za tym bardzo często mój dziadek wychowany na wielkopolskiej wsi opowiadał mi o miejscowych podaniach i choć wiedziałam, ze to tylko straszne historyjki to i tak co niektóre wywoływały dreszcze (nawet teraz kiedy o nich wspominam)

    P.s Jeszcze konieczne muszę wrócić do wczorajszego spotkania we Wrocławiu. Przyznaję, że jak podeszłam to trochę odebrało mi mowę, a po za tym kolejka była zbyt długa by móc się wygadać ;) W każdym razie jeszcze raz muszę podkreślić, że niesowicie się cieszę, że mogłam Cię poznać osobiście, bo blog naprawdę inspiruje (choćby nawet ten dzisiejszy post!). Spotkanie było wspaniałe, fajnie, że przebiegło tak naturalnie. Mało brakowało abym chyba nie dotarła, tak bardzo pobłądziła w Renomie (chyba 18 lat w jednym mieście to za mało żeby nauczyć się gdzie znajduje się empik), dopiero widząc w oddali Radzkę popędziłam za Nią i tak dotarłam na miejsce ;) Naprawdę wielkie dzięki, że do nas wpadłaś ;)

  19. Ja może nie w temacie urban legends, ale generalnie legends.
    Na Tasmanii jest legenda związana z tygrysami tasmańskimi – wyginęły w latach 30tych (a raczej zostały wybite), ostatni zdechł w zoo w 1936 roku w Hobart. Ale wiele ludzi nadal wierzy, że gdzieś tam w buszu chowa się parę tygrysów, tylko uciekają przed ludźmi. Niektórzy twierdzą, że je widzieli i pokazują zdjęcia z jakimiś zamazanymi kształtami itd.

    Ostatnio czytałam historię na fejsie (czy to legenda czy real nie wiem), że gość wziął autostopowicza i okazało się, że to jest kryminalista, który właśnie wyszedł z więzienia. Przestraszył się że coś może go spotkać z jego strony i postanowił zabrać kolejnego autostopowicza – kryminalista przesiadł się do tyłu i zwolnił miejsce z przodu, dla nowego. Po jakimś czasie nagle ten nowy mówi że jest z drogówki i należy się mandacik, ponieważ kierowca przekroczył prędkość i złamał parę innych przepisów…..Kierowca wkurzony na maxa przyjął mandat a policjant poprosił o zatrzymanie się i wysiadł. Kiedy kryminalista wysiadał dał kierowcy 300 zł na mandat …ten się wzbrania, ze nie, że przecież nie ma kasy żeby dawać, że mu się bardziej przyda. A kryminalista na to – z dobrego serca go zabrałeś, a to taka gnida, więc zaje…… mu portfel.

    Chyba najwięcej legend słyszałam jako dziecko i pamiętam tworzenie takich legend – dzieciaki to uwielbiają i przychodzi im to naturalnie. Moja babcia kupowała taką gazetę jak Fakt, czarno-białą, z różnymi strasznymi historiami i potem powtarzałam to w szkole, że na przykład gdzieś tam w Polsce mieszka 2 dzieci z włosami na języku (do dziś pamiętam to zdjęcie).

  20. Moja ulubiona legenda miejska łączy się z tą opisaną przez Ciebie. Kobieta jedzie samochodem, zabiera ze sobą eleganckiego autostopowicza – pan ubrany w garnitur, z neseserem, wyglądający jak typowy biznesmen. Podróż mija im spokojnie do momentu, kiedy pasażer zaczyna w specyficzny sposób komplementować urodzę kobiety. Mówi: „Pięknie by pani wyglądała w trumnie”, co przeraża kobietę, ale ta stara się to ukryć. Kiedy widzi nadjeżdżającą z przeciwka ciężarówkę, zaczyna zwalniać, rozpina się i wybiega przed samochód. Kierowca ciężarówki zatrzymuje się, a pasażer ucieka w popłochu, zostawiając neseser w samochodzie. Kobieta otwiera go razem z wybawicielem. Okazuje się, że w teczce schowana była zakrwawiona siekiera.
    Słyszałam tę historię milion razy: a to niby fryzjerce z rodzinnej miejscowości siostry mojego przyjaciela, a to przyjaciółce pani z działu mięsnego, a to cioci koleżanki. Ciekawa sprawa :)
    Bardzo dobry wpis, świetny pomysł :)

    1. A tę historię ja z kolei najlepiej znam o starszej pani, która na parkingu centrum handlowego prosi o podwiezienie, ale kobieta która ma ją podwieźć decyduje się wezwać ochronę pod pretekstem wrócenia do sklepu po zostawiony parasol. Kiedy wraca z ochroniarzem do samochodu na tylnym siedzeniu brak już babci, została tylko jej torebka z nożem i sznurem.

    2. Opisałam dokładnie tą samą historię niżej, dopiero teraz zobaczyłam, że była już przytaczana, a niech to ;)

  21. Odkąd byłam mała słyszałam w różnych kręgach krążącą opowieść jakoby podczas II. wojny światowej na grudziądzkie jezioro Rudnickie podczas srogiej zimy wjechał czołg. Oczywiście lód się pod nim załamał i maszyna wraz z nieszczęsną załogą spoczęła na dnie w metalowej trumnie. Legenda jest wciąż żywa – słychać ją najczęściej wśród osób pływających kajakami/rowerami wodnymi po tafli jeziora. Z resztą sama pamiętam, że jako dziecko z grupą przyjaciół i zestawem plastikowych rurek do nurkowania urządzaliśmy wyprawy w celu wydobycia czołgu. Plany były wielkie, mieliśmy mieć przecież na własność wojenną maszynę. Znalezione nie kradzione, a że woda w Rudnickim jest mętna, a samo jezioro płytkie, to tylko podsycało wyobrażenia.
    Paręnaście lat później, gdy poznałam mojego chłopaka i odwiedziłam z nim mieszkającą parędzieści kilometrów dalej babcię, usłyszałam podobną historię o jeziorze nieopodal jej miejscowości. Jezioro głębsze, większe i czystsze, a co za tym idzie na dnie spoczywa już nie jeden a dwa czołgi. Tak więc zapraszam do kujawsko-pomorskiego, krainy zabójczych maszyn spoczywających na dnach jezior.

    1. W Krakowie jest zalew Zakrzówek, w którym na dnie też podobno są czołgi i inne ciekawe rzeczy.
      A najlepsze, że jest tam też szkoła nurkowania (zalew jest głęboki), której nurkowie potwierdzają te historie!

      1. To prawda, Zakrzówek to zalany kamieniołom, w którym pracował m.in. Karol Wojtyła. Btw. to wspaniałe miejsce, szkoda tylko, że tak bardzo zaśmiecone i podobno zostało sprzedane jakimś deweloperom (od kilku lat krążą słuchy, że za chwilę ma zmienić się w plac budowy hmmmmm).

  22. codziennie po Bydgoszczy krąży tajemnicza Pani z walizką.
    w Poznaniu pod Starym Zoo jest ponoć gigantyczna kolonia Szczurów, których odchody płyną kanałami do Warty, z której pozyskiwana jest woda pitna dla miasta.

    Urban legends można również usłyszeć nawet w wioskach. W mojej rodzinnej miejscowości na Pomorzu jest to nietoperz albinos oraz dzik albinos, dzikie sfory psów mieszkające w lasach i atakujące ludzi. Znanych jest również wiele opowieści o duchach np. jak to pewien chłop podjechał wozem pod dom, wszedł do niego na chwilę, gdy wrócił wóz był rozłożony na części poukładane równo, lub np gdy rąbał drewno i coś mu zrzucało nieporąbane kołki a podkładało już pocięte. Słyszałam również opowieści o szczurach zjadających w kołyskach wnętrzności małych noworodków gdy te jeszcze żyły.

    1. jeszcze mi się przypomniało, że ponoć jak w nazwie klubu/pubu/dyskoteki jest jakiś numer/cyfra, to jest to przyzwolenie właściciela na handel narkotykami w nim:)

  23. W Warszawie kojarzę z miejskich legend tę o narkotykach w lizakach rozdawanych dzieciom przed szkołą lub w takich wodnych tatuażach dodawanych do gum; o ludziach, którzy w nocy szli do toalety a z niej wypełzał wąż lub wychodził szczur (to ostatnie akurat zdarzyło się naprawdę znajomej) oraz o imprezach, po których ludzie budzili się w pociągu jadącym do Berlina:).

  24. Ostatnio od kilku osób (za każdym razem, że jest to znajoma znajomej) i na facebooku była historia o tym, żeby nie jeździć do hal na Marywilskiej, bo porywają dziewczyny.
    Historia głosi, że kobieta z facetem już wyszła z centrum handlowego, ale o czymś zapomniała więc się wrociła. Facet czekał w samochodzie kilka godzin aż zawiadomił policję. W końcu znaleziono dziewczynę naglą, z ogoloną głową.
    Nigdzie nie było informacji w wiadomościach o tym wydarzeniu. Ktoś o tym coś słyszał? :)

    1. Jest też wersja, w której ta sama akcja dzieje się w chińskim centrum w Wólce Kosowskiej oraz w Maximusie w Nadarzynie :)

  25. Ja uwielbiam historię o trupim jadzie. Najcudowniejsze jest to, że dwa razy usłyszałam ją od osób, które naprawdę w to wierzyły. Jedna z dziewczyn prawie na mnie zaczęła krzyczeć, że jak śmiem jej mówić, że to urban legend, przecież to naprawdę się zdarzyło koleżance koleżanki.

    1. tak, tak, ja to usłyszałam u fryzjera i przez jakis czas naprawdę byłam pod wrażeniem, aż znalazłam podobną wersje w necie:)

  26. Wspaniałe historie!!

    W Lublinie krążyła historia (ale nie straszna) o koledze kolegi, który zrobił psikusa w autobusie. Wsiadł na przystanku, przyłożył ręce do kasownika i powiedział „Zamawiam pizzę pepperoni na następnym przystanku”. I na następnym przystanku wsiada kumpel tego kolegi kolegi z pizzą, ale jakąś inną. Ten robi awanturę, że miała być pepperoni, kumpel się kaja i na następnym przystanku wsiada następny, już z dobrą pizzą;) Pasażerowie w szoku:D
    Takie tam:)

    1. Historia z pizzą zdarzyła się naprawdę – w Mielcu. W wykonaniu mojego szwagra i jego kolegów. Nie wiem jedynie, czy zainspirowała ich zasłyszana wcześniej historia, czy raczej był to pomysł autorski :) :)

      A to już chyba typowe „Urban Legend”: siedzą 4 osoby w autobusie naprzeciwko siebie – starsza pani, chłopiec ok. 7 lat, jego matka i ok. 19-letni, zakolczykowany chłopak-buntownik. Dziecko siedzące naprzeciw staruszki kopie miejsce pod jej siedzeniem. Kobieta najpierw patrzy wymownie na matkę, następnie zwraca jej uwagę. Otrzymuje odpowiedź: „nie zamierzam nic z tym robić, wychowuje swoje dziecko bezstresowo”. Skutkiem czego, chłopak-buntownik wyjmuje gumę do żucia z ust i przykleja na czole matki. „Ja też zostałem wychowany bezstresowo” – podsumowuje.

  27. Chyba najbardziej znaną, za sprawą internetu, legendą miejską jest Slender. Czytałam kiedyś książkę poświęconą legendom miejskim, autor – Mark Barber, polecam :)
    A tak z innej beczki – wiesz może w której sieciówce znajdę proste, białe t-shirty z dekoltem w V?

  28. Kobieta z Walizką z Bydgoszczy jak najbardziej istnieje! Za to podanie głosi, że wmawia przechodniom, że ukradli jej na lotnisku portfel i tak naciąga ludzi. Znajomy znajomego (heh) ponoć (znowu heh) kupił jej drożdżówkę, to nadgryzła ją, a resztę wyrzuciła. Taka to wybredna Kobieta z Walizką!

  29. Podam kilka legend, ktore pamietam z dzieciństwa.Konkretniej z Poznania:)
    -o dziecku bez nerki
    -o czarnym bmw
    -o probie porwania dziecka- ogolenie glowy
    – o pannie mlodej i o trupim jadzie
    – o 7 rodzajach meskiego nasienia w jedzeniu ze Sphinxa
    I na koniec moim zdaniem najciekawsze:
    -o zbieraniu przywieszek od herbaty Lipton w celu zbiorki na wózek inwalidzki dla osoby niepełnosprawnej…
    Moja ciotka miala tego cala siatkę:) Tylko nie bylo wiadomo, co z tym zrobic:)

  30. W moich okolicach ostatnio krążą plotki (właściwie to aż huczy!) o tym, że 3 czarne BMW na obcych blachach jeżdżą, porywają dzieci i wycinają im narządy. Ciekawie…:)

  31. w zeszłym roku po Warszawie krążyła legenda o zbiegłych kangurach z zoo lub jakiejś prywatnej hodowli :)

      1. O niestety, kangur już zdechł. Znaleźli go parę miesięcy temu gdzieś pod Warszawą. Prawdopodobnie zszedł z głodu i wyziębienia.

  32. Gdy chodziłam do liceum to popularna była odmiana narkotykowej historii, o której piszesz, tylko handlować nimi miała pani sprzedająca obwarzanki na rogu Floriańskiej i Rynku. Rzekomo po użyciu hasła „Poproszę obwarzanka z cukrem pudrem” dostawało się od niej kokainę :D Nie wiem czy to już prawda czy dalsza część tej legendy, ale słyszałam, że obwarzanka z cukrem pudrem chciało u niej kupić tak wiele osób, że po jakimś czasie zirytowana krzyczała na każdego kto wypowiadał tajne hasło.

  33. W Krakowie słyszałam od kilku moich znajomych (nie znają się) i mój chłopak od swoich znajomych słyszał (też się nie znają) jak to kiedyś czarnoskóry mężczyzna potraktował obgadujące go starsze panie (zjadł im bilet jak była kontrola biletów, a potem oczywiście udawał, że kobiety gadają bzdury i one dostały mandat). Słyszałam ją kilka razy w ciągu 6lat mieszkania w Krakowie, za każdym razem znajomy/a opowiadał/a, że była wtedy w tramwaju/autobusie, ew. ich znajomy/a był/a. Widocznie to smakosz biletów, skoro tyle razy je zjadł.
    Nie jest to pełna grozy legenda miejska, ale dosyć męcząca, bo znam ją na pamięć :P

    1. Tak naprawdę ta historia to streszczenie krótkometrażowego niemieckiego filmu z 1993 roku (dostał chyba nawet Oscara w swojej kategorii). Film ma tytuł Scharzfahrer i można obejrzeć go na Youtube :) Ale nie powiem, Twoja wizja grasującego smakosza biletów bardzo mnie rozbawiła :D

  34. Pochodzę z Torunia i szczerze mówiąc, musiałabym się długo zastanawiać, czy istnieją jakieś legendy miejskie w Mieście Pierników… Teraz na myśl przychodzi mi jedynie wiecznie powtarzana historyjka o panu pracującym w niejakim „Kefirku”, który podrywał każdą nową pracownicę, więc te szybko rezygnowały, a w samym sklepie okropnie śmierdziało.
    Te legendy przytoczone przez Ciebie, Asiu, są świetne, najlepsza ta dotycząca zoo! :D

  35. Handlu narzadmi i nielegalnymi metodami ich uzyskiwania nie wrzucalabym do jendego worka z panem sprzedajacym skarpety.

    1. Dlaczego nie? Legendy miejskie są różne – a handel narządami to chyba nośny temat. Ludzie to bezrefleksyjnie powtarzają, mając w głębokim poważaniu kwestię zgodności tkankowej :-)

  36. o studencie, który napisał pracę magisterską o prowokacji jednym zdaniem:

    „To jest właśnie prowokacja”

    i obronił się na 5 :D

    1. Ja znam w wersji: „To jest właśnie moje życiowe ryzyko” – zdanie napisane na 6 kartce, przy czym pozostałe 5 jest pustych, autor zdał starą maturę na 6 :)

  37. A znasz ta o dziewczynie ktorej wyrzucila sie opryszczka po tym jak calowala sie na imprezie z chlopakiem ale nie dala sie zaciagnac do domu? okazalo sie ze byl nekrofilem u ktorego w domu znaleziono zwloki zmarlych dziewczat a niegojaca sie oprysCzka to od trupiego jadu :-). Zaslyszane w poznaniu :-). Alez co za moral dziewczyny ;-)

  38. W Białymstoku jest mieszkanie na ulicy Sienkiewicza, w którym zawsze pali się zawsze światło. Chodzą przeróżne historie o tym, co tam się dzieje. Jednak nikt dokładnie tego nie wiem. Co ciekawsze, większość nie chce wiedzieć, ponieważ uważa, że w tym cały urok. Ja jednak chciałabym wiedzieć!
    Pozdrawiam

  39. O kurczę, to ja nie wiem czy to jest legenda miejska, czy prawdziwe – nie znalazłam tego w ani jednym komentarzu!

    Otóż prawdą jest, że za czasów dawnego Sfinksa w Sopocie – klubu będącego oazą trójmiejskiej śmietanki artystycznej – imprezy były… postmodernistyczne. Zresztą jeszcze dziesięć lat temu klub tak wyglądał, kiedy byłam osiemnastolatką stałym rezydentem był m.in performer/drag queen Leon, który co weekend, zawiany, o trzeciej nad ranem biegał po klubie, nosząc tylko jedenastocentymetrowe szpilki i wściekle różową rokoko perukę. Mordownia artystyczna, z łezką wspominam.

    Tak więc podczas którejś z tych imprez jakaś młoda dziewczyna zgodziła się zostać pomalowaną na całym ciele farbą. Tylko że olejną, a nie do ciała. Artyści pomalowali ją, ale szybko okazało się, że coś jest nie tak.
    Dziewczyna dusiła się – nie mogąc oddychać skórą, nie mogła oddychać wcale.
    No więc, czekając na ambulans, ogolono jej całą głowę, by mogła nią „odetchnąć”

    Nie wiem czy to się w ogóle zdarzyło, ale zawsze można przekazać dalej ;)

    1. Pani Od Kotów

      Było na „Pogromcach mitów”, z jednego z filmów o Bondzie. Nie da się tak podobno człowieka zabić :)

    2. Słyszałam, że podobno tak zrobił Leonardo da Vinci. Pomalował swojego ucznia złotą farbą i biedak umarł. Jako absolwentka biol-chemu powiem wam, że z człowiekem to się nie uda, ale z żabą już tak…:)

    3. francuski fotograf Guy Bourdin kiedyś pokrył swoje modelki klejem i obsypał perłami: http://fashion.telegraph.co.uk/galleries/TMG8108212/2/Guy-Bourdins-pictures-live-on.html

      „Despointes and another model had been booked for Christmas, 1970, issue of French Vogue, where Bourdin was the leading photographer. He had his makeup man smear each of his models’ faces with a thin film of glue, over which he scattered dozens of pearls. „Then Guy decided that he wanted to do the whole body with those pearls,” Despointes says. „But he did not know if the whole body is glued it can’t breathe. And we blacked out. The editor said 'We can’t go any further. These girls will die’. And Guy was saying, 'Oh it would be beautiful – to have them dead in bed!'”

  40. Z harcerskich czasów pamiętam opowieści o jenotach, które zakradają się chłopcom do namiotów i odgryzają im wiadomo co:)
    a druga, że po obozie krążyły białe rączki, które porywały w nocy i zakopywały żywcem.

  41. Jak byłam dzieckiem opowiedziano mi historię o chłopaku krążącym po okolicznych dyskotekach, który miał kopyta, bo tak naprawdę był to diabeł. Gdy jakaś dziewczyna, która z nim tańczyła na tej dyskotece dostrzegła kopyta i zaczynała krzyczeć to nagle całkowicie traciła głos. Słyszałam tę opowieść z różnych źródeł i naprawdę się tego bałam!

  42. A moją ulubioną „straszną historią” nie nazwałabym tego miejską legendą, ale brylowałam nią na wszelkich koloniach i wyjazdach klasowych :D jest taka:
    Pewna dziewczynka była bardzo bojaźliwa, więc rodzice kupili jej pieska i jak dziewczynka leżałą w łóżku i czegoś się przestraszyła to wyciągała rękę za łóżko i piesek ją lizał. Pewnej nocy rodzice poszli na jakieś pożnowieczorne wyjście i dziewczynka została sama, położyła się do łóżka, nawet zasnęła ale nagle się obudziła. Usłyszała z łażienki
    kapfff, kapfff
    wyciągnęła rękę, piesek ją polizał więc zasnęła. Niestety potem znowu się obudziła słysząc
    kapff, kapff
    Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy aż dziewczynka nie wytrzymała i poszła do łazienki, zapaliła światło a w zlewie leżała ucięta głowa pieska, krew spływała na podłogę
    kapff, kapfff
    na ścianie było napisane krwią pieska
    NIe tylko piesski potraffią lizać.

    Tylko żebym sama nie miał problemów, żeby zasnąć :P

    Jest jeszcze taka historia, która stała się ofiarą niemiłosiernych przeróbek moich i mojego rodzeństwa:
    Pewnej nocy taksówkarz stał sobie na postoju, kiedy podeszła do niego blada młoda kobieta ubrana na czarno, trzymająca bukiet czerwonych róż. POwiedziała
    Proszę zabrać mnie na najbliższy cmentarz
    Taksówkarz zabrał ją tam, wysadził. Wychodząc poprosiła go
    Niech pan zaczeka, ja niedługo wrócę, tylko porszę nie włączać radia.
    No to facet czekał oczywiście nie włączył radia. Kiedy kobieta wróciła miała miej róż a jej usta były jakby bardziej czerwone, w kąciki płyneła kropelka krwi
    – Proszę zabrać mnie na kolejny cmentarz
    Pojechali, kobieta wychodząc powtórzyła prośbę. Taksówkarz jednak nie wytrzymał i włączył radio. W trakcie wiadomości usłyszał:
    Uwaga na kobietę grasującą po mieście, prosi taksówkarzy o podwiezienie na najbliższy cmentarz. Uwaga, to wampirzyca!
    No wiadomo, facet uciekł, ale wraz z rodzeństwem włączaliśmy wtedy wyobraźnie i tak historia kończyła się nie ucieczką ale na przykład użyciem przez kierowcę super przycisku wystrzeliwującego pasażera na komisariat policji.

  43. Przypomniała mi się jeszcze legenda o „krwawej Mary”. Międzynarodowa! Jeśli staniesz o północy (lub w nocy) przed lustrem i trzykrotnie powiesz „bloody Mary” lub „krwawa Mary”, to zobaczysz zamiast swojego odbicia twarz zamordowanej dziewczyny. Legenda ma sporo wariacji i obecna jest głównie w krajach anglosaskich, ale ja ją usłyszałam po raz pierwszy na szkolnej wycieczce w podstawówce.

    Podobne źródło ma opowieść z morałem, żeby idąc w nocy do toalety zaświecić światło albo chociaż nie patrzeć w lustro, bo kuzynka koleżanki chrzestnej ciotki przybranego wujka tak zrobiła i zobaczyła w swoim odbiciu diabła.

  44. a ja opowiem o mojej ukochanej „forest legend”. to była ukochana historia mojego dzieciństwa. pewnego razu do prl przyjechali przyjaciele z bratnich krajów na bardzo ważne rozmowy. rozmowy się skończyły a przyjaciele zaczęli domagać się porządnego polowania na niedźwiedzie. niestety, w pobliskich lasach żadnego niedźwiedzia nie było. w popłochu sprowadzono więc jakiegoś wyliniałego, starego misia z cyrku i wypuszczono do lasu. pech chciał, że właśnie tego dnia przez las jechał na rowerze gajowy, którego zapomniano powiadomić o niedźwiedziu. oswojony miś zaszedł mu drogę. gajowy wystraszył się, rzucił rower w krzaki i zwiał na drzewo. a cyrkowy miś wsiadł na rower i popedałował w dal. i tak właśnie ukazał się grupie oficjeli z flintami wycelowanymi do strzału.
    uwielbiam tę historię :)

  45. Na Kruczej w Warszawie jest były urząd paszportowy. Podsyłam link: https://www.google.com/search?q=krucza+biuro+paszportowe&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=mQCVVd2tEue6ygOnxbzoBw&ved=0CAgQ_AUoAg#imgrc=QfG5TG2chnISUM%3A. Mój tata jest policjantem. Opowiadał, że gdy w komunizmie pilnował tego budynku nocą słyszał dziwne odgłosy. Inni mu później powiedzieli, że chłopak, który pilnował budynku przed nim śpiąc poczuł zimny podmuch. Obudził się a na schodach stała przezroczysta kobieta. Ponoć bardzo dawno temu był tam szpital. Ten chłopak nie chciał już tam wracać.

  46. Słyszałam historię o kobiecie, która wracała nocą do domu. Miasto w tej części było słabo oświetlone, a księżyc był ukryty za chmurami. Kobieta usłyszała za sobą odgłos kroków. Kątem oka zobaczyła, że idzie za nią ubrany na czarno mężczyzna. Pełna złych przeczuć, przyspieszyła. Kroki za nią też stawały się coraz szybsze. I wtedy nagle zza krzaków wyłoniły się dwa wielkie psy i stanęły po obu stronach kobiety, eskortując ją do samego domu. Mężczyzna wystraszył się i zniknął.
    Raczej taka bajka, ale oczywiście słyszałam od mamy, że przytrafiło się to jej koleżance we Wrocławiu. :)

  47. Ja znam historię „koleżanki koleżanki”, która niby wydarzyła się naprawdę, ale ma całkowite zadatki do stania się typową urban legend o autostopowiczu.

    Koleżanka wracała z pracy, był ponury dzień i zobaczyła elegancko ubranego pana z aktówką, który łapał taksówkę. Było jej po drodze, więc go wzięła i postanowiła podrzucić. W czasie jazdy koleś zaczął sypać tekstami w stylu: „pięknie wyglądałabyś w trumnie”, „naprawdę, masz taką piękną cerę… idealna do trumny” itp. Koleżanka przerażona zjechała na pobocze i powiedziała do tego faceta, że chyba jej coś strzeliło w kole i czy on może wysiąść popatrzeć. Wysiadł, a ona wtedy od razu odjechała – facet został na poboczu, ale w aucie została jego aktówka. Dziewczyna pojechała od razu na policję opowiedzieć o zdarzeniu, a policjanci zrewidowali aktówkę, w której znajdowała się… siekiera. Mężczyznę ponoć złapano kilka dni później na miejscowym targu.
    Sytuacja miała mieć miejsce w Krośnie :)

  48. O, widzę że była już historia o całowaniu się z nekrofilem – w Poznaniu miała ona mieć miejsce w legendarnym klubie 7 Heaven, na szczycie Okrąglaka ;)

  49. uwielbiam miejsckie legendy. w Warszawie wśród moich znajomych krążyły swego czasu takie klasyki jak:
    – żarówka w ustach
    – dziewczynka porwana w disneylandzie, odnaleziona w ostatniej chwili przez policję w toalecie, już przebrana i obcięta na chłopca
    – człowiek na tylnym siedzeniu, ale uwaga z żyłką lub struną do zaciśnięcia na szyi ofiary
    – kolega/koleżanka znajomego z wyciętą nerką, budzi się w wannie po imprezie
    – warianty różne dotyczące seksualności i wizyt na ostrym dyżurze np.: dziewczynka (najczęściej koleżanka z kolonii) zawieziona do lekarza ze złamaną parówką w miejscu intymnym
    – barwna opowieść o znalezionej nieprzytomnej dziewczynie w toalecie klubu z homarem w ręku. szło to tak: podobno w Wielkiem Brytanii kobiety kupują żywe homary by się nimi zabawiać. gdy takiemu homarowi przypali się głowę (co za okrucieństwo, kto to w ogóle wymyślił) homar zaczyny bić mocno ogonem i działa lepiej niż wibrator. bohaterka opowieści weszła z takim okazem do toalety w klubie i zabrała się do dzieła. homar okazał się samicą i pod wływem emocji złożył w ciele kobiety milion jaj, kobieta w związku z tym straciła przytymność
    – legendy o szczurach wychodzących z toalet (u znajomej koleżanki na desce klozetowej zawsze leży młotek, inaczej szczury wychodzą z kanalizacji)
    – inna legenda dotyczy tzw. Domu Bez Kantów przy trakcie Królewskich, bywał porośniety bluszczem, ale go ścięli bo szczury wchodziły po nim przez okna do mieszkań
    – opowieść o dilerze z placu Trzech Krzyży, który jeździł w kółko po rondzie w białym kabriolecie z muzyką klasyczną na full
    – taksówkarz opowiadający barwnie o warszawie i wręczający swoim pasażerkom róże wykonane z krepiny (może i prawdopodobne ale usłyszałam to już od tylu osób, w tylu wariantach że mocno w nią wątpię) itp

  50. Ja znam legendę nie tyle miejską, co wiejską. Opowiadała ją moja ciotka jako zdarzenie, które przydarzyło się jej koleżance. Otóż ta koleżanka poszła pewnej niedzieli w południe na cmentarz, na cmentarzu nie było nikogo, co zobaczyła ponieważ w tej miejscowości był mały cmentarz, stanęła nad grobem i zaczęła się modlić. Po pewnej chwili podszedł do niej młody mężczyzna, w garniturze, elegancki i zapytał: „Przepraszam, ale co pani tu robi?”. ona odpowiedziała, że przyszła na grób swojego bliskiego, na co on: „To pani nie wie, że my o 12 mamy Anioł Pański i nam nie wolno przeszkadzać”. Podobno ta koleżanka bardzo szybko uciekała z tego cmentarza, a gdy wyszła za bramę i obejrzała się, oczywiście nie było tam nikogo.
    Pochodzę z Podkarpacia i słyszałam mnóstwo tego typu „legend wiejskich”, np. o dziewczynie co poznała chłopaka i miała za niego wyjść, ale w dzień ślubu okazało się, że to diabeł w własnej osobie, albo o spotykanym w lesie dziadku-karle, który prosił o chleb, ale gdy mu się dało coś do jedzenia, rzucał się na człowieka i zjadał go żywcem. Dużo takich makabrycznych opowieści nasłuchałam się jako dziecko od mojej babci i wszystko to przytrafiło się oczywiście znajomym znajomego.

  51. Kiedy byłam w podstawówce cała szkoła opowiadała sobie historię o wężu, który wypełzł w nocy z muszli klozetowej w pewnym mieszkaniu we Wrocławiu i ukąsił kobietę, która akurat była w toalecie. Kobieta zmarła na miejscu. Moje koleżanki z klasy były przekonane, że węże boa są jadowite. Po powrocie do domu sprawdziłam tę historię na stronie internetowej pewnego dziennika. Okazało się, że wąż rzeczywiście znalazł się w muszli klozetowej, ale kobieta, która mieszkała w zaatakowanym przez niego domu zamknęła klapę i wezwała kogo trzeba. Oczywiście nikomu nic się nie stało.

  52. Osobiście kocham, kocham legendy miejskie i różnego rodzaju krótkie straszne historie. Jednak osobiście wolę te, które zwierają nieco więcej elementów paranormalnych, więc wycięte nerki nie robią zbytnio na mnie wrażenia : <
    Lubię za to zagłębiać się i odkrywać japońskie legendy miejskie i przesądy, nie ma to jak kobieta bez nóg goniąca Cię w środku nocy w pobliżu torów kolejowych. Albo Pani, która się spyta "czy jestem piękna" pokazując przy tym swój usmiech, sztucznie poszerzony od ucha do ucha : P

  53. Hej, mam dla Ciebie parę legend-historii, ale one wydarzyły się naprawdę, byłam w mniejszym lub większym stopniu świadkiem, więc ręczę za prawdziwość :) Mam nadzieję, że ubawię Cię choć trochę. Jestem tą dziką fanką z komentarzy :p niestety na spotkanie autorskie z Tobą nie udało mi się dostać i bardzo żałuję.

    1. Mieszkam w małym miasteczku na tzw. „zadupiu”. Takie miejsca mają swój charakterystyczny klimat, coś nieuchwytnego dla przyjezdnego, a znanego przez każdego z mieszkańców. U nas przez jakiś czas pojawiał się na ulicach facet bez koszulki z kozą na smyczy. Ludzie mówią sami do siebie. Usłyszałam kiedyś rozmowę dwóch pań.
    -O, patrz, rosną tam fiołki (chodziło o przylaszczki)
    -Nie… to są zawilce.
    -Ja myślałam, że te białe to zawilce.
    -Nie nie, te białe to kaczeńce!
    2. Jak byłam mała (a mam 24 lata, więc to było kawał czasu temu) na jakimś kanale telewizyjnym, dość popularnym, występował jasnowidz. Nie pamiętam, kto to był, ale pamiętam, że był w tych czasach bardzo znany, jak dzisiaj „wróż Maciej” z telewizji. W czasie wywiadu telewizyjnego jasnowidz doznał olśnienia i powiedział, że w akurat naszym mieście (musiał zapewne długo studiować mapę Polski…) pojawi się sam szatan, w postaci opętanego. Szatan przyjedzie do nas czarną limuzyną bez klamek i może porywać ludzi. Podał datę i godzinę, a całe nasze miasto było wstrząśnięte. Pamiętam dokładnie, jak tego dnia wszystkie dzieciaki (tych mniej przesądnych rodziców, w tym wszystkim także ja) biegały po całym osiedlu podniecone wizją diabła w samochodzie, co jakiś czas ktoś krzyczał, że delikwent porywacz jest po drugiej stronie osiedla i biegliśmy jak poparzeni zobaczyć go na własne oczy. Nikt szatana nie upolował, szatan także się nie pojawił polować na nas, ale przez tydzień ryzyka część dzieciaków biegała w różańcach na szyi.
    3.Gdy byłam w liceum ogłoszono, że puma pojawia się w lasach świętokrzyskich. Czarna puma. Co jakiś czas TVN dostarczał coraz to nowych świadectw na grasowanie pumy. No oczywiście puma musiała zawitać i u nas, mamy setkę naocznych świadków, że puma szarżowała w pobliskiej wsi, niestety nikt nie zrobił zdjęcia.
    4. Obecnie na topie są złodzieje narządów. Także mamy niezliczonych świadków.
    5. Trzeba dokładnie wiedzieć, gdzie nie pojawiać się po zmroku, a w razie czego, co należy mówić. Trzeba przede wszystkim powiedzieć, że osobiście zna się pewnego bandziora o szerokim karku, który dla sportu bije ludzi „do pierwszej krwi”.
    6. Znajomy strażak dokonał niemożliwego. Wracał z kolegami po zmroku, ale spieszyło im się samochodem na tyle, że -ups- z dużą prędkością wjechali w kapliczkę. Zagrali szybko w marynarza, który z nich ma zostać w samochodzie. Jeden został, przyjechała policja… Policja przeprowadza wywiad jak doszło do wypadku. Czy sam pan jechał? Sam. A gdzie pan siedział? Z tyłu… Facet tak upierał się przy swojej wersji, że doszło do ugody i w ramach zadośćuczynienia miał odbudować kapliczkę. Stoi ona do tej pory, wyfiokowana jak panna młoda na wesele ;)
    7. Jechałam kiedyś busem do pobliskiego, większego miasta. W pewnym momencie jakiś zagubiony w locie kamyczek strzelił w szybę i pojawiła się dziurka i pajęczynka pękniętego szkła. Wszystkie babeczki zaczęły wrzeszczeć, kierowca się zatrzymał. Wyciągnęły go do obejrzenia strat.
    -Boże, ja życiem ryzykowałam…
    -Ktoś do nas strzelał!
    -Tak, strzelał, proszę patrzeć, są dwie dziurki, celowano do nas z dwururki!
    -Z armaty. (to był mój skromny wkład w dyskusję doceniony uśmiechem przez biednego kierowcę)
    -Ja będę składać zeznania, bo ja życiem ryzykowałam!
    Nie daliśmy rady dojechać w pełnym składzie do celu, bo gdy w pewnym momencie najechaliśmy na krawężnik ronda, szyba wypadła i rozsypała się na miliony kawałeczków, a babeczki postanowiły wysiąść, by uratować życie przed dalszymi zamachami.

    Mam nieprawdopodobną ilość historyjek, ale te jako pierwsze do głowy mi przyszły jako kategoria „legendy”. Mam nadzieję, że taka mała próbka Ci się spodoba ;) Jak zwykle pozdrawiam serdecznie i Ciebie i Chrupeła!

  54. Ja dodam jeszcze do tego popularną kila lat temu miejską legendę o „grze w w słoneczko”. Jest ona dosyć stara i jej historia zaczyna się w latach 60, gdzie zamieszona został w książce pt. „Marginesy naszego życia” autorstwa Wilhelminy Skulskiej” wydanej w 1967 roku. Legenda ta co kilka lat powraca w rożnych formach i konfiguracjach.

    1. A początki te historii mogą być jeszcze starsze i mogą pochodzić nawet z lat 30 z USA, jednak akurat tego nie potwierdzić.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.