Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Jak tylko…

Zawsze, gdy ktoś mnie pyta, jak to się stało, że zaczęłam kupować mniej ubrań czy pracować nad jakością i funkcjonalnością swojej garderoby, odpowiadam w typowy dla siebie, niezwykle wyważony i przemyślany sposób: „yyyy, eee, yyyhmm, nie wiem, po prostu”. Później zaczynam wspominać coś o powodach, takich jak przepełniona szafa czy wzrost świadomości na temat skutków szybkiej mody. Jednak wszystkie one mają źródło „na zewnątrz”, wiedziałam już o nich wcześniej, więc dlaczego akurat teraz? Dopiero niedawno dotarło do mnie, jak niesamowicie kluczowe znaczenie ma sam sposób naszego myślenia.

Dzisiaj skupię się na pułapce, w którą często wpadałam (ba, dalej czasem wpadam!) i która miała spory wpływ na moją wiecznie rosnącą i niezbyt dobrze funkcjonującą garderobę. Nazwałam ją roboczo „jak tylko” i jestem przekonana, że większość z Was ją kojarzy: jak tylko zdobędę tę konkretną parę butów, w końcu będę tak stylowa jak ta znana blogerka, jak tylko kupię ten drewniany stół i pomaluję cały dom na biało, będę mogła zacząć przyjmować gości i gotować pyszne dania, jak tylko schudnę trzy kilo, zacznę ćwiczyć na siłowni, bo teraz to przecież bez sensu.

Fiksujemy się na jakiejś małej, przypadkowej często rzeczy, wymyślonym celu, po osiągnięciu którego nasze życie będzie rzekomo wyglądać zupełnie inaczej i znajdziemy się w zupełnie innych warunkach. Co najciekawsze, kiedy okazuje się że tak naprawdę nic się nie zmieniło, zamiast wyciągnąć wnioski obieramy nowy, równie „zmieniający wszystko” cel, albo redefiniujemy poprzedni.

sarni2web

sarni5web

sarni6

Mnie atakuje to w najróżniejszych dziedzinach (ostatnio: jak tylko skończę pracę magisterską…i tu następuje szereg czynności, które równie dobrze mogłam robić w trakcie czy w przerwach od pisania), a w przeszłości dotykało mnie także w kwestii ubrań. Wydawało mi się, że jak tylko kupię torebkę sezonu, ten kapelusz, który ma znana blogerka zza oceanu i odpowiedni lakier do paznokci, to w trybie natychmiastowym moje ubrania zaczną świetnie ze sobą współgrać, nienoszone dotąd spodnie leżeć tak samo nonszalancko i modelkowo jak na wymienionej już blogerce, wyższej ode mnie o jakieś 25 centymetrów, a bliżej niezdefiniowana wartość mojego bloga poszybuje w górę. Albo, w początkowej fazie pracy nad porządkowaniem szafy: jeszcze tylko dokupię skórzaną kurtkę, mokasyny (koniecznie z Church’s!) i coś tam jeszcze, i już mogę zaczynać pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy, noszenie tylko tego co lubię, „edytowanie” swojej garderoby.

W ogromnej większości przypadków warunek, jaki sobie stawiałam, miał niewielkie albo żadne znaczenie dla czynności zaplanowanych po nim i równie dobrze mogłabym zacząć je wykonywać niezależnie, od razu, przecież teoretycznie nic mnie nie hamowało. Nie jestem psychologiem i mogę się tylko domyślać jakie są przyczyny wpadania w takie myślenie.

Może chodzi o to, że obawiamy się czynności zaplanowanych „po”, albo tak naprawdę wcale nie chcemy ich robić, ale czujemy na sobie presję, więc odwlekamy je w czasie, odgradzając się naszym warunkiem? Albo w drugą stronę – może większą przyjemność sprawia nam samo planowanie niż czynność, zakup, wydarzenie o którym myślimy i znów używamy naszego warunku by odwlec je w czasie? A może po prostu nie umiemy cieszyć się chwilą, nie doceniamy tego co mamy i wierzymy że wszystko będzie dużo lepsze jak zarobimy więcej pieniędzy, schudniemy, skończymy szkołę? Znajdujemy się w trwającej bez końca „fazie przejściowej” zamiast uświadomić sobie, że życie toczy się tu i teraz? Jeżeli macie pomysł na inne wytłumaczenie albo po prostu znacie się na rzeczy i wiecie jak to działa, koniecznie dajcie znać, bo bardzo mnie to ciekawi.

sarni4web

sarni1web

ogrodniczki Levis vintage, bluzka sh, torebka Zuzia Górska via Pakamera, buty Nike

Dużo mi pomogła sama świadomość istnienia takich pułapek i spojrzenie bezsens swoich fiksacji z perspektywy czasu. Wiecie że zastanawiałam się czy mój wyjazd do Peru ma sens, skoro nie kupiłam sobie jeszcze pełnoklatkowego aparatu i jakiegoś tam obiektywu? Teraz wydaje mi się to kompletnie niedorzeczne i bez znaczenia, wtedy zatruwało mi myśli przez dobre kilka tygodni.

Pomaga mi też zrobienie sobie listy czynności, które planuję zrobić jak już spełnię mój warunek, trzymanie jej na widoku i odkreślanie ich krok po kroku, niezależnie od tego czy dotarłam już do mojego celu czy nie. Często okazuje się, że mogę zrobić je wszystkie, a ten niezwykle ważny cel  i warunek jakoś się rozpływa i zupełnie o nim zapominam.

No i ostatnia rzecz – zaakceptowanie i docenienie samego procesu. Nie wierzę w istnienie garderoby idealnej w stu procentach, nie wydaje mi się też żeby ktokolwiek był w zupełności, bez żadnych zastrzeżeń zadowolony ze swojego wyglądu czy stanu konta. Na pewno więcej efektów i satysfakcji osiągniemy systematycznością w niedoskonałym nawet działaniu niż biernością i marzeniami o nieosiągalnej perfekcji.

 


 

Parafrazując kota z genialnej reklamy brytyjskiej sieci telefonicznej O2 „Be more dog” – carpe diem, to znaczy kupuj i noś najlepsze ubrania od teraz, podróżuj od teraz, choćby i na mniejszą skalę, realizuj genialne pomysły teraz, zamiast szukać wymówek. Użyte w oryginale „carpe diem, to znaczy chwytaj frisbee”, brzmi trochę lepiej, ale i tak wiadomo o co chodzi.

A w ramach umiarkowanie powiązanej ilustracji zdjęcia sprzed półtora miesiąca i mój hit lata na wsi, czyli kupione rok temu ogrodniczki i czerwone buty, o których pisałam tutaj i wiele osób zastanawiało się w komentarzach jak wyglądają na nodze. Wyglądają więc tak, a ja z niecierpliwością czekam na Wasze opinie w komentarzach. Zdarzyło Wam się kiedyś wpaść w pułapkę myślenia „jak tylko”? W przypadku ubrań, a może gdzieś zupełnie indziej? Co Wam pomogło sobie z nią poradzić?

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

73 thoughts on “Jak tylko…”

  1. Ja wpadam w taką pułapkę bardzo często. I zgadzam się z Tobą totalnie. Ostatnio właśnie zaczęłam sobie uświadamiać to, że zamiast coś robić, tylko planuję zrobienie czegoś. Ale ostatecznie i tak tego nie robię. Nie wiem jeszcze jak sobie z tym konkretnie poradzić, ale myślę, że uświadomienie sobie problemu już było ważnym krokiem. Otuchy dodaje mi to, jak poradziłaś sobie ze zwolnieniem zakupowego tempa i widzę dla siebie szansę na poprawę ;)

  2. zgadzam się z Tobą w zupełności, bo staram się myśleć podobnie w życiu (które jest jednak strasznie krótkie, za krótkie na nudne czekanie na ten magiczny dzień, kiedy to już będę bogata/ szczupła/ etc.), ale wiem też, że dojście do takich wniosków to często długa i żmudna praca nad sobą i własnym postrzeganiem świata.

    swoją drogą – ładne najeczki.

    1. no akurat zeszczuplenie to nie jest jakis ogromny wyczyn! wystarczy tylko duza sila charakteru. jesli cos mozna zmienic, nie jest to niedorzeczne pragnienie to uwazam, ze powinno sie to zrobic i cieszyc zyciem np bedac o 10 kg szczuplejsza. ja np bylam bardzo zdolowana z powodu tylko 7 kg, najbardziej dlatego, ze poszly one w sam brzuch i biodra,wiec wygladalam niewymiarowo.zdecydowalam sie na ostateczne juz odchudzanie, albo teraz albo nigdy! i co? udalo sie. czy moje zycie sie zmienilo? oczywiscie! jestem w pelni zadowolona ze swego ciala, z wlasnego odbicia w lustrze, z tego jak leza na nim ciuchy i wszelkie codzienne doły z tego tytułu sa mi obce. tak wiec uwazam, ze jesli cos jest w zasiegu mozliwosci to nalezy tego dokonac. co innego jak marzy sie o poslubienia brada pitta czy wylocie na ksiezyc, czy tez o tym by miec dluzsze nogi-wiadomo, ze sa to rzeczy niemozliwe wiec tylko odbieraja radnosc z zycia.

  3. Witaj, wiesz co jest najfajniejsze w Twoim miejscu w Internecie? Mimo, że 70% z Twoich ubrań jest kompletnie nie w moim stylu, nadal wchodzę na Twojego bloga, bo widzę, że noszenie tych rzeczy do Ciebie pasuje i tworzy to spójną całość. Na dzień dzisiejszy to ogromna rzadkość i mogę na palcach jednej ręki policzyć takie blogerki. Dlatego, wpadanie na tę stronę sprawia mi nadal przyjemność. Powodzenia :)

  4. Jak tylko skończę technikum, odcinam się od ludzi z niego. Jak tylko znajdę faceta, zacznę o siebie dbać. Bla bla bla, w kółko tak mówię i kończy się na słomianym zapale… Gratuluje ogarniętości Joasiu!

  5. Jak tylko schudnę 5 kg wymienię całą garderobę i zapiszę się na basen. I tak w sumie od kilku lat. Nieważne ile ważę, zawsze o te 5 kg za dużo :) Pora wziąć się za siebie – nie za dodatkowe kilogramy, a za zmianę myślenia.

  6. pewnie wpadamy w te pułapki, ponieważ gdzieś w naszej podświadomości chcemy być bardziej wyidealizowani, na przykładzie ubrań bardzo prosto to zauważyć, jednak takie pułapki zdarzają się w każdej sferze naszego życia, i często są czymś na wzór słynnych postanowień noworocznych, które tak na prawdę nie istnieją, ponieważ jeśli chcemy cokolwiek zmienić w naszym życiu to możemy zacząć to robić od 'teraz’ ;)

  7. Uwielbiam Twój styl pisania, to wszystko aż chce się czytać!
    „[…]nienoszone dotąd spodnie leżeć tak samo nonszalancko i modelkowo jak na wymienionej już blogerce, wyższej ode mnie o jakieś 25 centymetrów” – przypomniało mi to, jak kiedyś upatrzyłam sobie spodnie, pobiegałam do sklepu i gdy stanęłam w przymierzalni w lustrze w mojej głowie pojawiło się tylko: ta modelka ze zdjęcia musiała być żyrafą, a ja jestem krasnalem. Zrezygnowana opuściłam sklep, ale po jakiś czasie dotarło do mnie właśnie to, co Ty podkreśliłaś – niektóre ubrania nie będą na mnie leżeć tak, jak na kilkanaście centymetrów wyżej modelce.
    Pozdrawiam. : )

  8. Czytając Twój post uświadomiłam sobie, że właściwie całe moje życie jest historią pt. „Jak tylko…”. W kwestii ubrań również zauważam u siebie działanie tego mechanizmu. To zabawne, jak bardzo potrafimy skomplikować sobie życie. I to z własnej, nieprzymuszonej woli.
    Może w tym tkwi właśnie sekret – zanim zaczniemy myśleć o slow fashion, powinniśmy zastanowić się nad naszym sposobem myślenia. Chyba nie da się uporządkować garderoby, bez uporządkowania swojego umysłu. Obie te rzeczy łączą się ze sobą nierozerwalnie.

  9. Ja kiedyś uparcie myślałam, że biegałabym, NA PEWNO, każdego ranka, ale gdybym mieszkała koło Bulwarów albo Błoń :) a mieszkam jedynie w pobliżu 3 parków, więc to nie to samo :P

    1. to samo, miałam biegać i w ogóle ćwiczyć jak się wyprowadzę z domu gdzieś bliżej centrum. yhm, jasne, mijają 2 miesiące i nic… ;)

      1. swoją drogą jadąc do pracy dzisiaj myślałam o tym poście i doszłam do wniosku, że wciąż myślę, że moje życie się zmieni w perfekcyjne po znalezieniu idealnej czarnej spódnicy :P mam już osobną półkę na czarne spódnice, a jakoś moje życie lepsze się nie staję, ciekawe… :)

  10. Jak patrzę na ten zestaw to aż nie chce mi się wierzyć w to, co piszesz. Przecież to, co masz na sobie kompletnie do siebie nie pasuje. Tekst + zdjęcia odbieram tak, że może i pozbyłaś się większości rzeczy ale teraz nie potrafisz stworzyć nic ładnego.
    Nie chodzi o to by wyglądać pięknie? Ten typ torebki, sportowe buty, ogrodniczki i kapelusz. Wszystko jest z innej bajki.
    Wg. mnie wygląda to, że może pozbyłaś się wielu rzeczy, ale chyba nie zastanowiłaś się, czy to, co zostało do siebie pasuje .

    Wiem, że gusta są inne. Ja po prostu lubię klasyczną elegancję, a to jest bardzo dziwne. Może to też kwestia, że jestem sporo starsza od Ciebie i już określiłam swój styl, taki, który mi pasuje.

    Ładna z Ciebie dziewczyna, szkoda, że strojem odejmujesz sobie część swojego czaru.

    1. „Wiem, że gusta są inne. Ja po prostu lubię klasyczną elegancję, a to jest bardzo dziwne.” -> tutaj właściwie leży klucz do odpowiedzi na Twój komentarz:) Pozdrowienia!

    2. Mam na podejście Joanny zupełnie inny punkt widzenia. Odchudziła swoją garderobę i ograniczyła zakupy, a jednocześnie nie straciła w tym swojego stylu. Nie jest sztuką pozostawienie w szafie samych klasyków, typu szary sweter i czarne rurki. Z pewnością garderoba staje się wówczas funkcjonalna, ale niczym się nie wyróżniamy, wyglądamy jak sto innych osób na ulicy. Natomiast posiadanie niewielkiej liczby ubrań i jednocześnie oryginalność – to jest coś, co wymaga namysłu i znajomości siebie.
      Pozdrawiam :)

  11. Nigdy nie byłam zafiksowana na punkcie ubrań i spokojnie można by mnie nazwać zakupofobiczką, tu więc nie widzę problemu. Często jednak zdarza mi się myśleć w ten sposób. Pytanie kiedy takie myślenie jest dobre, a kiedy nie – dobrze byłoby np. odłożyć na bok przyjemności w perspektywie napisania dwóch stron magisterki, zwłaszcza gdy zbliża się deadline :)

    1. Ja miałam na myśli raczej sytuację, w której wykorzystuję pisanie pracy jako pretekst do nieuprawiania sportu itp., podczas gdy wiadomo, że nie pisałam tej pracy przez 100% swojego czasu, ba, udało mi się znaleźć mnóstwo wolnego na obijanie się i nicnierobienie:)

  12. Myślę, że robimy tak dlatego, że w gruncie rzeczy boimy się żyć. Cały czas mamy wrażenie, że „jak tylko” (dostaniemy się na studia/skończymy studia/dostaniemy dobrą pracę/rzucimy pracę/kupimy mieszkanie/urządzimy mieszkanie/schudniemy/przytyjemy/kupimy nowe ubrania/oddamy stare ubrania itd. itp.) nasze życie będzie lepsze a my będziemy żyć pełnią życia. A potem nagle patrzymy wstecz i zdajemy sobie sprawę, że coś nas ominęło. Ja mam tak z urządzaniem mieszkania – przygotowuję sobie coraz to nowe „listy rzeczy koniecznie do kupienia” i nagle łapię się na tym, że kompletnie nie cieszę się tym, co jest moją pasją, bo przecież „jak tylko” kupię nową szafkę pod telewizor/nowy fotel/zasłony to już będę zadowolona. A to jest „never ending story” – zawsze przecież będzie coś nowego/lepszego do kupienia.

  13. „Wydawało mi się, że jak tylko kupię torebkę sezonu, ten kapelusz, który ma znana blogerka zza oceanu i odpowiedni lakier do paznokci, to w trybie natychmiastowym moje ubrania zaczną świetnie ze sobą współgrać, nienoszone dotąd spodnie leżeć tak samo nonszalancko i modelkowo jak na wymienionej już blogerce, wyższej ode mnie o jakieś 25 centymetrów, a bliżej niezdefiniowana wartość mojego bloga poszybuje w górę. Albo, w początkowej fazie pracy nad porządkowaniem szafy: jeszcze tylko dokupię skórzaną kurtkę, mokasyny (koniecznie z Church’s!) i coś tam jeszcze, i już mogę zaczynać pozbywanie się niepotrzebnych rzeczy, noszenie tylko tego co lubię, „edytowanie” swojej garderoby.”

    Źle się poczułam, bo właśnie tak ostatnio myślę. Nie mogę teraz wyjść jak jest chłodniej, bo przecież nie założę starego, brzydkiego (okropnego,strasznego, a do niedawna ulubionego) płaszcza, muszę mieć trencz. A trencza w sklepach nie ma, ten w Stradivariusie jest cudowny, ale od rozmiaru S i tak kółko się zamyka.
    Na szczęście – dzięki Tobie! – i tak jest lepiej i całe wakacje kupowałam rzeczy, które będę TERAZ nosić, w których czułam się dobrze, które nie były „o, będą pasować do jednej bluzki”. Wszystko jest dość uniwersalne, nie mam już iluś par spodni nienoszonych od ponad roku”bo są, ja ich nie lubię, ale niech leżą, może je założę”. Sporo rzeczy oddałam do Caritasu (konkretnego ośrodka, gdzie wiem, że trafiły do dzieci, które z tego skorzystają, a nie na sprzedaż lub do pracowników) i w szafie nawet torebek nie mam wielu (w sumie tylko trzy, nieskórzane, ale ja nie mogę mieć skórzanych, bo mam niszczycielskie zdolności i buty/torebki za kilkaset złotych po miesiącu wyglądają jakby miały kilka lat).
    Jest tylko jedna rzecz w mojej szafie, do której nie wiem co dopasować. Niesamowita biała spódnica w czarne groszki. Pasują mi do niej kardigany, rajstopy, buty, ale nie mam żadnej jednokolorowej bluzki, która by się nadawała. Kupować bluzki do jednej spódnicy? Kiepski pomysł, a znalezienie czegoś uniwersalnego, co nie będzie miało żadnych wzorów jest wbrew pozorom niesamowicie trudne. Kolekcje basic w sklepach najczęściej wyglądają jak ubrania do spania, gotowania, na siłownię, ale nie do chodzenia w nich na co dzień. I przez to znowu jest problem „jak tylko znajdę do niej bluzki to będę ją nosić, a tak niech sobie wisi i wygląda ładnie” -.-
    Jeżeli chodzi o ubrania to niestety nie zawsze leży wina po naszej stronie. Chciałabym wejść do sklepu i znaleźć jednokolorowe dopasowane bluzki lub koszule, teoretycznie powinno to być niesamowicie łatwe. W praktyce spędzam w galerii i/lub na portalach aukcyjnych kilka godzin i znajduję coś wątpliwej jakości lub w absurdalnie wysokiej cenie. Szukam dalej, dalej, dalej i wpadam powoli w obsesję na temat zwykłej bluzki, która powinna być dostępna w każdej sieciówce.
    Nie potrafię odnieść się do innych kategorii, bo odkąd poszłam na studia to żyję chwilą (oczywiście w bardziej pozytywnym sensie, a nie „idę narąbię się w akademiku AGH, sesja dopiero za tydzień” ;) )i staram się nic nie odkładać i nie planować daleko w przyszłość, tego co mam zrobić. Jak coś jest konieczne i pilne, robię listę, odhaczam co zrobiłam i robię następne. Inaczej bym o tym zapomniała po pięciu minutach. Sama czasami nie wierzę jak zorganizowana i zdyscyplinowana jestem! W sumie w ten sposób zostałam „włosomaniaczką”.
    Nie chciałam się w to bawić, trzeba pamiętać o tym co włosy lubią, czego nie, robić jakieś płukanki, maski przed, odżywki po, mocne oczyszczanie, delikatne, w przypadku kręconych włosów jeszcze stylizacja. Słowem – DRAMAT. Zapisałam sobie na kartce co powinnam robić, co jaki czas i już po 2 tygodniach nie musiałam tam zerkać, a teraz robię to automatycznie, nie czuję, że straciłam czas, zawaliłam sobie głowę niepotrzebnymi informacjami. Nie spędzam w łazience więcej czasu niż spędzałam przed „włosomaniactwem”, włosy wyglądają dużo lepiej, a jestem dopiero w połowie drogi.
    Wszystko zależy od tego jak bardzo nam zależy na zrealizowaniu konkretnego celu. Jeżeli jest to coś „co fajnie byłoby mieć, fajnie byłoby tym kimś być, ale nie chce mi się do tego przykładać” to nigdy do tego nie dojdziemy. Nowy kapelusz nie spowoduje, że będziemy bardziej stylowe, do tego trzeba przeanalizowania całej szafy i zdecydowania jak faktycznie chcemy wyglądać. Pieniądze na koncie nie urosną, jeżeli będziemy o tym myśleć. Musimy poszukać (lepszej) pracy, a jak chcemy jednorazowego przypływu gotówki to może warto przejrzeć nasz „dobytek”. W nim zawsze czai się milion nieużywanych rzeczy, które ktoś może chcieć kupić. Jak czegoś bardzo pragniemy to powinniśmy do tego podejść poważnie, a nie używać tego jako wymówki przy kolejnym zakupie zbędnego gadżetu, żalach nad stanem konta do przyjaciółki lub zjedzeniem całej tabliczki czekolady.

    Przepraszam za chaos wypowiedzi, ale co chwilę ktoś mi przerywał telefonem, rozmową na skypie i dodatkowo jestem w trakcie robienia pizzy, więc nie mam czasu na przeczytanie tego co napisałam, ale mam nadzieję, że to ma jakikolwiek sens!

    P.S. Zazdroszczę tak dobrze dobranego kapelusza! Moim marzeniem jest fajny kapelusz, ale… mam duży mózg, taka jest moja wersja :D Niestety rzadko kiedy w sklepach mogę znaleźć M/L, a jak już jest to kiepskiej jakości i się powstrzymuję przed zakupem. Ostatnio w TK Maxxie widziałam naprawdę interesujące kapelusze, wszystkie w jednym rozmiarze, za małym oczywiście.

      1. Naprawdę jest z TK?! To po mojej pierwszej w życiu (!) wizycie w SH (hurtownia Artusa, polecana przez koleżankę) zajrzę do TK Maxx :)

        1. Pierwszej w życiu wizycie w sh!? Łoo, trzymam kciuki, powodzenia! Właśnie mi się przypomniała moja pierwsza wizyta w sh na początku liceum, takim olbrzymim jeszcze – wmaszerowałam i zapytałam panią czy jest może czarny melonik czy cylinder, już nie pamiętam, a jak nie to kiedy będzie, trochę była zaskoczona:)

          1. NIE polecam Hurtowni Artusa. Jest tego dużo, ale bałagan jest jeszcze większy. W sumie tylko w torebkach i butach da się szukać, inne rzeczy męczą. Wygodniej szukało się w stertach ubrań niż na wieszakach (tam męskie, damskie, dziecięce wiszą razem, nie podzielone też na rodzaj tylko kurtki, bluzki, swetry, wszystko obok siebie). Szkoda, bo widziałam, że można tam znaleźć skarby, ale po 30 minutach bolą ręce. Dodatkowo pod wieszakami leżały worki ubrań, które wiem jak skończą – zostaną wysypane na stoły, tak by jeszcze trudniej przeglądało się to co tam mają.
            Kupiłam 2 rzeczy, ale jakie! Buty firmy COS http://www.cosstores.com/Shop/Women/Shoes/Metallic_lace-up_shoes/46897-9043861.1#c-22755 identyczny fason, tylko są pokryte białym materiałem, nowe za… 39zł. Cena na bucie? 125 funtów. Torebka Charles Jourdan (przyznam, że nie wiedziałam co to za firma, ale internet w telefonie w 5 minut mnie uświadomił kim pan był i że aukcje z podobnym modelem tej ładnej torebki rozpoczynają się od 30$, więc 25zł mogę dać z czystym sumieniem). http://www.ebay.com/itm/CHARLES-JOURDAN-TRUE-VINTAGE-80S-GRAY-MUSTARD-BROWN-LEATHER-X-BODY-SHOULDER-BAG-/271283872247?pt=US_CSA_WH_Handbags&hash=item3f29c761f7 tej torebce najbliżej do mojego egzemplarza, tyle, że moja jest prostokątna (brąz jest cieplejszy niż na zdjęciach, a torebka dużo ładniejsza).

            Jeszcze raz powinnam Ci podziękować za Twoje posty o slow fashion! Dzięki temu nie kupiłam kolejnej sukienki czy spodni, a ograniczyłam się do rzeczy, których potrzebuję i będę na pewno używać.
            Znasz jakieś SH w Krakowie, które są godne uwagi?

            Haha i znalazłaś wtedy cylinder? ;)

  14. Jak już napisał ktoś wyżej, nie do końca odpowiada mi Twój styl, ba mój jest zupełnie inny, a mimo to jesteś moją ulubioną blogerką w Polsce (no, może na podium z raspberryandred :)). uwielbiam czytać Twoje przemyślenia na temat mody, oglądać zdjęcia… Jedyne nad czym wciąż ubolewam to ilość postów! Ciągle za mało :D

  15. Ja ostatnio się złapałam, że robię to co opisałaś wcześniej – „odkładam przyjemności”. Więc nie założę tej sukienki, bo ładnie w niej wyglądam i założę ją w czwartek, bo wtedy muszę ładnie wyglądać. Nie zjem na śniadanie szynki parmeńskiej, bo to przecież cudowny element do zestawu z mozzarellą i pomidorami na wieczorną kolację. Nie obejrzę tego nowego fajnego filmu w poniedziałkowe popołudnie, bo poczekam, aż będzie piątkowy wieczór – to taki dobry moment na film. Choć to proste przykłady, takie drobne i codzienne, to jednak w „poważnych” sprawach było tak samo! Mój drugi problem to też odkładanie „na później” – właściwie wszystkiego. Bo jak teraz coś zrobię „poza moim planem”, to świat się przecież zawali! A przecież mój plan układałam ja…

    Bardzo podziwiam to, co zrobiłaś ze swoim życiu, jak pokierowałaś swoim „stylem życia” i „filozofią życiową” – to bardzo widać na Twoim blogu. Blogu, który nie ukrywam, że zaczęłam czytać kilka lat temu po tym jak przejrzałam chyba wszystkie ówczesne szafiarskie blogi i stwierdziłam, że Twoja stylistyka jest mi najbliższa. I podglądam Cię od tamtego czasu. A teraz jestem pod wrażeniem, jak wygląda blog i Twoje wpisy.

    Choć nie jestem blogerką, ale mam zamiar też zmierzać w podobnym kierunku. Nawet nie umiem określić tego jednym słowem. Może właśnie w kierunku takiego „dobrego życia”? Na początku planuję zmienić mój plan. Wielokrotnie i według potrzeby danej chwili. Myślę, że mam już małe sukcesy na tym polu. Trzymaj kciuki, bo to też dzięki Tobie:) Pozdrawiam ciepło:)

  16. Uwielbiam Twoje teksty! Tak się zaczytałam,że nie zwróciłam uwagi na zdjęcia. Torebka cudowna. W kapeluszu Ci ładnie:) Masz piękną urodę. Co do tego o czym pisałaś. Wiesz co myślę,że to my sami sobie zastawiamy takie „mury”. Dlaczego? Jesteśmy leniwi, brak nam wiary w siebie, łatwiej coś odstawić na później, brak motywacji a przede wszystkim boimy się zrobić tak ” tu i teraz” czyli „w danej chwili”. Piszę to,bo sama przez to przechodziłam. Oprócz tego telewizja,internet, blogi dziewczyn które wydają fortunę na ubrania( a wyglądają w nich źle). Podążanie za modą. Ktoś by zapytał a cóż to znaczy? Dzięki Twojemu blogowi to zrozumiałam.To pożądanie za swoim stylem, za własnym ja. Nie sztuką jest kupić sweterek w sieciówce 100& poliester. sztuką jest kupić sweter 100% wełna i wcale nie musi być drogi. Dla leniwych ludzi są sieciówki, wejdą kupią i pójdą dalej. A nikt nie pomyśli,że sweter za 160zł to sam poliester, a my płacimy 10 razy więcej niż on jest wart podsumowując tak zarabiają na nas firmy, które tworzą rynek. A osoba, która wie czego chce, wie w czym dobrze się czuje to znajdzie sweter, który będzie ciepły i posłuży nie na rok,dwa ale na lata. I nie mówcie dziewczyny,że wełna jest droga i lepiej kupić w sieciówce- nie zgodzę się z tym. Spójrzcie macie tyle możliwości chociażby internet strony typu vinted wiele swetrów dobrej jakości w niskich cenach, SH też są dobrym rozwiązaniem (mój przykład sweter z 100% alpaca warty ponad 300zł a kupiłam go za 9zł). Wystarczy chcieć i szukać, wiele z Was ma babcie robiące na drutach te swetry są o niebo lepsze od tych chociażby z zary, reserved itd…. W Tobie Asiu podoba mi się to,że stawiasz na jakość a nie na ilość. Co do barier ja je przełamałam, żyje tu i teraz. Ubrania są dla mnie ważne ale nie wydaje na nie fortuny, kupuję to w czym czuje się pewnie, dobrze a przede wszystkim wiem,że posłuży mi na lata. Bariery trzeba przełamywać, pytanie jak? Odpowiedź prosta spójrz na siebie, pomyśl „życie jest tak krótkie, po co ja się zasypuję stertami ubrań, po co tworzę mury, których nie przejdę?”. Żyj i bierz z życia jak najwięcej. Przypomniała mi się piosenka, którą kocham pozwolę sobie tutaj wkleić link http://www.youtube.com/watch?v=ImRh7uj3g1Q Te słowa oddają wszystko. Asiu cieszę się,że tworzysz właśnie taki blog mądrej dziewczyny. Nie czytam blogów, ba nawet ich nie znam. Na Twój trafiłam dzięki przyjaciółce i od tamtej chwili zaglądam tutaj. Dziękuję za wszystko co robisz na tym blogu. Jest tutaj pięknie i aż chce się wracać. Żałuję,że nie znam Cię osobiście. Pozdrawiam Cię serdecznie z Krakowa.

    A.

  17. Hej!
    Z pewnością nie mam i nigdy nie miałem syndromu:
    jak tylko …., to …..
    Zawsze działałem i działam zgodnie z zasadą:
    jak tylko coś wymyślę, lub zainspiruję się, to natychmiast przystępuję do realizacji.
    Brakuje jakiegoś elementu – to nie problem. Zawsze można go zastąpić innym, podobnym – lepszym, gorszym. Nieważne, byle działało.

    Nie jest to jednak zasada „łapaj chwilę” i bezwolne dryfowanie po powierzchni oceanu. Każdy kolejny projekt wymaga pomysłu, idei, planowania, organizowania i wykonania.
    Oczywiście nie powinno się poprzestać na samym marzeniu o czymś tam. Wykonanie jest nie mniej przyjemne.

    Na zakończenie przytoczyłbym jeszcze jedną zasadę:
    traktuj każdy kolejny dzień, jak by to był ostatni dzień w Twoim życiu.

    pozdrowienia
    Vislav

  18. I znowu przeczytałam wszystkie komentarze. :)
    Mam ubrania, które czekają na swoją okazję. Bierze się to z tego, że do ładnych ubrań (które lubię) trzeba zakładać buty na obcasie (których nie lubię). Ale rzeczy mam coraz mniej i to dobrze. Co więcej, chcę mieć w szafie rzecz, którą od razu mogę założyć, a np. z koszulami tak nie mam – wiszą sobie smętnie pogniecione i czekają na swoją okazję. Never ever :)

  19. Przyznam, że mój zakupowy problem tkwi w sukienkach, które kupuję i nigdy ich nie zakładam. Kiedyś realnie je nosiłam, teraz wiszą w szafie i oprócz dwóch wyjątków tylko dotykam je, kiedy szukam swetra albo jakiejś bluzki koszulowej. Długo zastanawiałam się dlaczego tak jest. Tak naprawdę bardzo chciałabym nosić te sukienki, ale zawsze coś mnie powstrzymuje. Wyglądam grubo, niekorzystnie, nie pasuje do spotkania i końcu – nie czuję się pewnie. I to chyba największy problem. I staram się z tego wyleczyć, kupując to co dla mnie jest, w czym dobrze się czuję i wiem, że będę nosiła. To jest chyba kwintesencja kupowania ubrań – świadomość, że ta konkretna rzecz jest dla nas. Nie chodzi o to, że się po prostu podoba – każdy wpadł w tą pułapkę. Ale coś co nami jest. Staram się być także bardziej praktyczna, kupuję buty wygodne, ale także takie które będą grać z innymi moimi ciuchami. Podziwiam Twój blog, bo jest dla mnie inspiracją od dawien dawna. Wiem, pewnie wyjdą tylko 3 lata albo 4, ale w każdym razie to pierwszy szafiarski blog, który obserwowałam. Potem niestety zrobiłam błąd i rzuciłam się na inne popularne, które tylko podsycały chęć bezsensownych zakupów. Teraz już wiem, że to do niczego nie prowadzi, a zabiera pieniądze, które można wydać na kino, książki czy chociażby wypad na miasto z przyjaciółmi. I dumna z siebie aktualnie przeglądam tylko Ciebie i Ryfkę, bo jednak silne charaktery i mądre kobiety to jednak coś co mnie przyciąga. Życzę powodzenia w każdym aspekcie życia, także blogowym, niewyczerpanej weny i pomysłów. Bardzo pozdrawiam.

    Ach! Zapomniałabym i uwielbiam Twoje zdjęcia, zdecydowanie! :)

  20. Ja wczoraj tłumaczyłam kuzynce koszt alternatywny w mikroekonomii i idealnie mi sie tu wpasowuje :D 'gdybym tylko pracowała, a nie studiowała to miałabym miliony monet’ itd. Życie to wieczne tracenie, najważniejsze, żeby tracic to co mało wartościowe na rzecz tych bardziej.

    PS. 2 foto jest urocze, taka uśmiechnięta jesteś, że aż miło. To co, ze to też nie mój klimat, ja Ciebie taką kupuję. Teksty wyżej pt. bez stylu mnie rozwalają. To jest własnie STYL, swój, niepodrobiony.

  21. Czy jest szansa na jakiś kod rabatowy na tę torebkę? Już wypatrzyłam podobne na stronie Zuzi Górskiej, tylko to naprawdę spory wydatek jak na studencką kieszeń. A torba jest piękna, już od dawna szukam takiej.

        1. Ja mam ten sam model tylko w pudrowym różu i kwiatowym wzorem na podszewce- mama przyniosła z SH nie mając w ogóle pojęcia kim jest Zuzia Górska. Cena: 5zł
          Przed zakupem radzę się zastanowić, a najlepiej przymierzyć podobny model- mi osobiście przeszkadzają długaśne uszy. Łapię się na tym, że czasem krzywię się w niej bardziej niż nosząc inne torebki.

          Pozdrawiam!

          Ps. Ja odkładam na potem rozpoczęcie kuracji dermatologicznej i wizytę u ortodonty. Zawsze podczas szacowania kosztów dochodzę do wniosku, że nie jest ze mną tak źle i za te grube pieniądze lepiej pojechać zwiedzać świat. I nie żałuję, że zamiast pillingu/ maseczki i gładkiej buźki odwiedziłam Paryż, Londyn, Czarnobyl, Oslo, Goteborg, Malmo, Kopenhagę, Pragę… Nie wiem, może w tym roku wygra maseczka. A może znów zostanie „na później”…

    1. Polecam torebki Zuzi Górskiej. Często pojawiają się w obniżonej cenie. Warto wydać więcej by mieć na lata. Torebki te są „nie do zdarcia” mimo upływu lat trzymają się dalej. Lepiej wydać na jedną ale porządną torebkę.

      Pozdrawiam,
      A.

  22. Moje myślenie „jak tylko..” wydaje się nie mieć dna. Tysiąc pomysłów jak stać się atrakcyjniejsza albo mądrzejsza albo zdobyć uznanie w czyichś oczach, szkoda tylko że prawie każdy z nich okazuje się niewypałem. Nie wiem, czy istnieje jakieś remedium. Wydaę mi się, że to jest wewnętrzna walka z naszymi kompleksami i niską samooceną. Natomiast wiem, że czasami udaje mi się coś zrealizować! Dzieje się tak najczęściej, gdy zrywam się od razu i przystępuje do działania. Bo gdy juz raz cos odłoże „na potem” to bardzo często zamienia się to w „jak tylko będzie mi się chciało…” :D

  23. Zdarzyło, zdarzyło… właśnie w tym momencie jestem jej ofiarą , a precyzując mam na myśli różowy kostium z Zary.
    Dzięki za kubeł zimnej wody! Pouczający post, zresztą jak zwykle. ;)

  24. Bardzo dobrze znam przypadłość „jak tylko…”, zdarza się niestety bardzo często i chyba czas najwyższy zacząć z tym walczyć. A z czego to wynika ? U mnie głównie ze stresu, wszystkie stresujące sytuacje powodują włączenie się u mnie mantry „jak tylko”, no bo w końcu dana rzecz w obecnej chwili jest ważniejsza niż to, co chciałam zrobić potem. I takim sposobem, po zdanej sesji miałam wziąć kota do mieszkania, ale oczywiście pojawiły się nowe problemy, które są oczywiście ważniejsze i zaprzątają mi głowę. U mnie wiąże się to głównie z tym, że obawiam się, iż jeśli zrobię coś innego (typu zabranie kota w czasie sesji), to reszta już się posypie. I chyba też trochę z tego, że każdy chciałby być idealny. No bo przecież na imprezę nie wyjdę z niepomalowanymi paznokciami, bo będę się już czuła nieswojo. Czasami się z tego śmieję, ale takie sprawy naprawdę zaprzątają mi głowę i zabierają cenny czas, który mogłabym poświęcić na coś pożytecznego.
    Pozdrawiam, Natalia :)

  25. Moje ostatnie „jak tylko”:
    „jak tylko kupię sobie fajny kalendarz (organizer), będę lepiej zorganizowana”:D:D
    I wcześniejsze
    „jak tylko kupię sobie porządne pióro wieczne, będę więcej pisać… Na pewno poprawi się tez mój styl, bo będę sobie zapisywać wszystkie myśli i się „rozpiszę” „…
    Tak:D
    No masz rację niestety, znowu. Mizerny jest związek między spełnieniem tego śmiesznego warunku a osiąganiem rzeczywistego celu.

    Ja myślę, ze to rodzaj usprawiedliwienia, żeby odkładać realizację postanowień.

  26. Cały poprzedni rok upłynął mi pod hasłem: „jak tylko napiszę maturę…”. Okazało się, że nauka do matury nie była problemem, bo w ciągu czteromiesięcznych wakacji także nie zrealizowałam niektórych planów, postanowień… Bardzo często łapię się na takiej pułapce myślowej – teraz na przykład uznaję w duchu, że kiedy zdam egzamin na prawo jazdy, będę wreszcie wyluzowana.
    PS: Uważam, że prowadzisz jeden z najbardziej wartościowych blogów szafiarsko-lifestyle’owych w Polsce. Pozdrawiam Cię serdecznie :)

  27. Lubilam wchodzic na twojego bloga, bo byl taki inny, madry, ciekawy. Natomiast teraz widzw ktorys z koleji post o tym jak nie kupowac piatej pary butow w sezonie. Na prawde? Zbedne wydawania kasy to nowy temat przewodni Twojego bloga? Troche to juz nudne.

  28. Patrząc po komentarzach i własnych doświadczeniach zastanawiam się, czy to nie zaczyna zakrawać na chorobę naszych czasów…

    Dla mnie osobiście najgorszy jest moment, kiedy spędzam tydzień nic nie robiąc, bo przecież muszę się uczyć do egzaminu, więc nie pójdę się z spotkać ze znajomymi czy pojeździć na rowerze. A w rezultacie tylko gniję w swoim pokoju nie tknąwszy nauki… Wyrzuty sumienia mnie potem strasznie zżerają :/ Jak sobie z tym radzicie?

    1. Miałam to samo i poradziłam sobie w ten sposób, że skończyłam studia:) Żadnego długotrwale skutecznego remedium nie udało mi się na ten problem odkryć w trakcie ich trwania i też mnie żżerały wyrzuty sumienia.

  29. Jak tylko… kupię nowy rower (piękny, miejski!), będę na nim dojeżdżać do pracy ;) Wyciągnęłam stary rower, zupełnie niestylowy i nie miejski… i jeżdżę na nim codziennie! Czysta radość :)

  30. Ha ha! Właśnie powadziłam sobie podobne rozmyślania, wchodzę na Twojego bloga i taki temat! Myślę sobie, że owo „jak tylko” (łapka w górę – tez jestem nieraz jego ofiarą) wiąże się z rozmaitymi lękami i niepewnością. To szerokie pole dla psychologii. Mnie zaś cieszy, ze u Ciebie moda splata się ze slow life i że poruszasz takie tematy na blogu.

    Jestem absolutnie przekonana, że wszystkie sfery naszego życia są naczyniami połączonymi. Zatem i w garderobie odbijają się inne aspekty – przez zaniechanie albo gromadzenie. I warto sobie zadawać pytanie, na ile jest to jakaś kompensacja, tuszowanie (czego?), tłumienie (po co?), a na ile zdrowe działanie w pełnej wolności. Czy muszą mnie tworzyć rzeczy, które są dookoła? A może to właśnie dopiero ja mogę nadać im znaczenie, robiąc im tę przysługę, ze ich użyję/że je założę?

    Niby nasze czasy stawiają w centrum żarłoczne ego człowieka. Tymczasem ciągle okazuje się, że znajdujemy się w posiadaniu rzeczy – tych, które już mamy („szkoda mi złożyć”, „mam to i to, więc teraz jestem super/ok/ wreszcie akceptowalny”) albo tych, które dopiero chcemy mieć.
    Tyle domorosły psycholog.

    A jak się już sprowadzisz do tej Warszawy, to z przyjemnością zawołam do Ciebie na ulicy: cześć!

    hreczana

  31. Strasznie podobał mi się Twój post. Mała chwila refleksji i niepewny wzrok w kierunku mojej szafy ;)
    Od dłuższego czasu do Ciebie zaglądam, ale dopiero dziś totalnie się skoncentrowałam i przemyślałam to co napisałaś.
    Wielkie dzięki !

  32. Żeby tylko raz :-)

    Na szczęście stopniowo się uwalniam od tego. Dietę zaczynam od dzisiaj, nie od jak tylko, a porządki w szafie i wielkie wyrzucanie mam już za sobą. Co z tego, że mam teraz dużo mniej rzeczy i ciągle chodzę w tym samym? Dawniej rzuciłabym się na prowizorki na wyprzedażach – bo tanie i przecież muszę w czymś chodzić! – które potem musiałabym donaszać przez kolejne lata w oczekiwaniu na moment, w którym będę mogła wreszcie kupić coś idealnego. A przecież chcę dobrze wyglądać teraz, nie „jak tylko” :-)

  33. Takie myślenie, to niestety jest mój codzienny sposób postepowania. Oczywiście, często bierze się to z tego, ze nie mam ochoty czegoś robić i odkładam na jak najpóźniej, ale tak jak napisałaś, dotyczy to też przyjemnych rzeczy. Przykładowo u mie teraz: ufarbuję włosy dopiero, gdy będę mieć nowe oprawki okularów, bo tak to nie będzie odpowiedniego efektu. Wydaje mi się, że w moim przypadku bierze się to stąd, że myslę, że jak zrobię coś „jak tylko…”, to wtedy daną czynność wykonam porządnie, tak jak należy i będę mogła być naprawdę zadowolona z efektu. A jeżeli zrobię to teraz, w „międzyczasie”, to będzie tak byle jak, wszystko się rozlezie i nie odczuję odpowiedniej zmiany/przyjemności/sukcesu. Może wiąże się to też z podejściem, że jak już coś robić to na całego/perfekcyjnie, albo wcale, które w gruncie rzeczy jest dość szkodliwe. Gdyż zazwyczaj się kończy tym, że albo w ogóle porzucam jakiś pomysł, albo gdy czas nagli robię wtedy naprawdę byle jak.

  34. Katarzyna Irmina

    Jak zwykle trafiłaś w sedno. Daleko mi jeszcze do takiego poukładania w głowie i w szafie, ale z każdym Twoim postem „z serii” czuję nadzieję na lepsze jutro;)
    Łączy mi się to trochę ze zjawiskiem, o którym pisałaś kiedyś – często podoba mi / nam się aura dobrze ubranej osoby, jej pewność siebie, a nie same ubrania. Często zdarzało mi się skopiować strój z jakiegoś wspaniałego zdjęcia i czuć się mimo wszystko jak idiotka. No więc właśnie – jak tylko schudnę 5 kilo, to będę wyglądać w tym świetnie! A tu okazuje się, że zupełnie nie tędy droga:)

  35. Nigdy wcześniej tu nie zaglądałam, ale trafiłam z linka od Królewny Kier, a że jak ona coś poleca, to zwykle warto sprawdzić, więc jestem. Podoba mi się ten tekst, niby – jak ktoś wyżej napisał – temat zbędnych zakupów był już wałkowany milion razy, ale w kontekście zjawiska pt. „jak tylko” widzę go chyba po raz pierwszy. Cóż mogę dodać – też tak mam, obawiam się, że „jak tylko” rządzi moim życiem i to chyba od wielu, wielu lat. Na szczęście nie do tego stopnia, żebym rezygnowała z marzeń, bo czegoś nie zrobiłam i „nie jestem gotowa”.
    Na zakupy tez to się przekłada – jak tylko zdobędę to i to, moja szafa będzie nareszcie spójna i stylowa, itd.
    Staram się z tym walczyć, pogodziłam się z tym, ze mój styl nigdy nie będzie spójny – ba, może nawet go w ogóle nie mam, no i dobrze. Idealna tez nigdy nie będę ;) Wprowadziłam tez zasadę regularnego pozbywania się tego, w czym chodzę rzadko/jest za małe/nigdy do mnie naprawdę nie pasowało; i nowe rzeczy wpuszczam do szafy dopiero jak coś innego z niej wyprowadzę. Działa :)

  36. Ja z „jak tylko” nie mogę się uwolnić. Używam zresztą świadomie, jako wymówkę, gdy inni zadają zbyt dużo pytań. Mimo, że wygodne, czasem tak do człowieka potrafi przylgnąć, że trudno się od „jak tylko” uwolnić. Jestem pod wrażeniem Twojego życiowego ogarnięcia. Najlepszego!

  37. Haha, pod wpływem stołu przypomniało mi się moje najlepsze „jak tylko”: gdy kupię sobie stół, napiszę książkę, bo będzie mi się przy nim wygodniej pisało. Nie muszę chyba dodawac, że stół jest, a ja zamiast pisac książkę, czytam blogi siedząc na dywanie:)))

  38. Wiesz co było mi trzeba takiego tekstu. To znaczy w pewnym sensie jestem świadoma tego typu działań od dawna i STARAM się raczej tak nie fiskować na ideał i perfekcjonizm, zanim zacznę jakiekolwiek inne działanie. No ale właśnie staram się i wiem, że np. w kwestii oczyszczania stylu czy wzbogacania go, nauki języka czy np. małych podróży to jednak dalej się w ten sposób bawię. I napisałaś coś za co dzisiaj się wezmę-napisać sobie wszystko to co zatrzymuje w działaniu, bo na coś jeszcze czekam. Świetna metoda. I wiem, że post dość stary, ale cieszę się, że na niego trafiłam :)

  39. Ja się cieszę, że udało mi się wreszcie zrobić porządek w mojej szafie (i szafce i szafeczce) i jestem obecnie zadowolona z zawartości w 99% (bo marzy mi się prawdziwa garderoba, żeby móc wszystkie moje skarby odpowiednio wyeksponować). Ale teraz posiadając te 70 rzeczy mniej w szafie czuję się znacznie lepiej i lżej. Dziękuję za pozytywną motywację do działania i jak widać zagłębiam się teraz w archiwa twojego bloga. Pozdrawiam!

  40. Oj ja niestety jestem już od kilku lat w fazie przejściowej… Ciągle wydaje mi się, że „jak tylko…” to moje życie będzie piękniejsze a ja będę bardziej poukładana… W między czasie wiele dobrego się wydarzyło – skończyłam studia, wyszłam za mąż, zamieszkałam z mężem. Na wszystkie te momenty czekałam i wydawało mi się że jak tylko to się stanie to będę się już cieszyć wszystkimi małymi chwilami :) powoli uświadamiam sobie że musimy cieszyć się z tego co jest dziś a nie tym co będzie jutro :)

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *