Market sellers in Ollantaytambo, wearing amazing Peruvian hats
Niemal za każdym razem, kiedy na blogu pojawiają się zdjęcia ludzi, ktoś pyta mnie, jak właściwie takie zdjęcia robię. Zwykle zaraz później pojawia się stwierdzenie “też bym tak chciał/a, ale nie mam odwagi”. Postanowiłam wiec opisać moje doświadczenia i sposoby działania. Dzisiaj podzielę się z Wami częścią bardziej teoretyczna\ą, moim zdaniem najważniejsza, a praktyczne wskazówki zostawię sobie na następny raz.
“Zdjęcia ludzi” to bardzo szeroki temat, do tego mocno kontrowersyjny – w tym poście skupię się na tak zwanej fotografii ulicznej. Problematyczny dla wielu osób jest fakt, że to taki typ zdjęć, gdzie uprzedzenie otoczenia o zamiarze zrobienia zdjęcia zwykle rujnuje całą scenę. Ludzie zaczynają pozować, zachowywać się nienaturalnie, zostawiają to, co wcześniej robili i cały charakter kadru, który ujął nas wcześniej, zupełnie znika. To wszystkie te zdjęcia, na których możemy zaobserwować życie danej okolicy – sprzedawców rozmawiających na ruchliwym targu czy biegnących do pracy bankierów w londyńskim City. Nie jestem pewna, jak przeciwnicy tego typu spontanicznych zdjęć wyobrażają sobie proces pytania wszystkich, którzy mają szansę załapać się w kadr, o zgodę. Ani bieganie za każdą osobą po ulicy, ani wykrzyczane z krawężnika ogłoszenie “przepraszam bardzo, będę teraz robić zdjęcie” nie wydają się mieć zbyt dużo sensu.
This boy felt asleep while waiting for his mum to finish her work at the San Pedro market in Cusco
Często słyszę też argument, że robienie zdjęć na ulicy, gdy w kadrze znajdują się ludzie i możemy rozpoznać ich twarze, narusza prawo – tutaj zwykle przytacza się jakąś tajemniczą ustawę dotyczącą ochrony prywatności. Ku rozczarowaniu wszystkich rzucających paragrafami napisze, że w większości krajów (choć są wyjątki, na przykład Francja) nie ma żadnych regulacji, które zabraniałyby nam robienia tego typu zdjęć w miejscach publicznych bez pytania o zgodę, zakładając oczywiście, że nie planujemy wykorzystywać ich komercyjnie. W praktyce taki przepis delegalizowałby typowe turystyczne zdjęcia, które ludzie robią sobie lub zabytkom, tam przecież zawsze ktoś nieplanowany zaplącze się w kadr, działanie kamer ochrony i mnóstwo innych rzeczy – obecnie niemal na każdym kroku jest w nas wycelowany jakiś obiektyw.
Skoro już mówimy o prywatności, to często przytacza się tez historie o ludziach, których życie mocno się skomplikowało, bo ktoś uwiecznił ich kiedy robili coś, co nie do końca powinni byli robić albo byli w miejscu, w którym niekoniecznie powinni się znajdować. Żeby nie być gołosłowną – pod moich postem z Madrytu jedna z Czytelniczek opisała w komentarzu taką właśnie historię. Nie bardzo rozumiem obarczanie odpowiedzialnością osoby, która nieświadomie taką czy inną sytuację udokumentowała – może lepiej byłoby zastanowić się czy ładowanie worka z ciałem do bagażnika na miejskim parkingu to faktycznie taki dobry pomysł.
Zupełnie inną sprawą są bliskie portrety i fotografie skupione na konkretnych osobach. Wtedy po prostu podchodzę, zagaduję i po kilku zdaniach pytam o możliwość zrobienia zdjęcia. Taka interakcja nie tylko pozwala nam uzyskać pozwolenie, ale i pozytywnie wpływa na samo zdjęcie. Często fotografuję różnego rodzaju targi, stragany, wnętrza osobliwych sklepów – wtedy zwykle staram się najpierw kupić coś drobnego, jak woda czy kilka owoców, żeby nie tylko wkupić się w łaski, ale i w pewien sposób odwdzięczyć. Zdarza się też, ze ktoś prosi mnie o podesłanie zdjęcia mailem i wtedy pilnuję się, żeby zawsze faktycznie je wysłać.
Children in Aguas Calientes playing on a street and trying to ride a dog, who seemed quite happy about it.
O kwestiach pytania czy niepytania o pozwolenie można długo dyskutować, jednak dużo ważniejsze są motywy, które kierują nami gdy decydujemy się daną scenę czy osobę sfotografować. Bo o ile wśród blogerek modowych panuje zwyczaj fotografowania wyłącznie rzeczy ślicznych i błyszczących, o tyle rzesze początkujących “fotografów ulicy” za punkt honoru stawiają sobie fotografowanie tylko tego, co biedne i brudne. Mało jest rzeczy, które irytują mnie tak bardzo jak “artsy” zdjęcia pstryknięte śpiącym na chodniku bezdomnym, najlepiej długoogniskowym obiektywem, żeby nie trzeba było za blisko podchodzić, koniecznie przerobione na czarno-białe. Naprawdę, doprowadza mnie to do szału, i pomijając etyczne kwestie takiego zachowania, które według mnie jest najzwyklejszym wykorzystywaniem, aż słabo mi się robi od tego taniego, efekciarskiego grania na emocjach. Takie zdjęcia są proste do zrobienia, nie stanowią żadnego wyzwania i jest ich już na świecie dużo za dużo – nie róbmy więcej.
Nie mówię oczywiście, że fotografowanie osób bezdomnych czy w inny sposób dotkniętych przez los jest złe samo w sobie, widziałam kilka wspaniałych projektów fotografów pracujących w takich właśnie środowiskach, jednak różnica między osobą, która realizuje swój przemyślany projekt czy uwiecznia pracę z daną społecznością, a taką, która w przelocie pstryka fotkę z przyczajenia, aby po ozdobieniu jej winietą wrzucić na Facebookowy fanpage “Imię Nazwisko Photography”, jest według mnie ogromna.
http://youtu.be/IRBARi09je8
Bruce Gilden talking about his methods and ethics, or should I say, lack of ethics.
Nie uważam też, żeby fotografowanie wyłącznie “brzydkich” czy “ładnych” rzeczy było niewłaściwie, ani że jedyną dobrą drogą jest możliwie “obiektywne” pokazywanie rzeczy i ludzi jakimi są. Fotografia miejska wcale nie musi być czysto dokumentalna, powstało wiele świetnych prac z mocna, subiektywna wizją autora, doskonałym przykładem jest zabawna, lekko prześmiewcza seria Martina Parr’a “Life’s a beach”. Kluczem, którym powinniśmy się kierować, jest natomiast najzwyklejszy w świecie szacunek i empatia. Każda możliwość zrobienia ciekawych, miejskich zdjęć niesamowicie mnie cieszy, jednak nigdy nie mogłabym stosować metod a’la Bruce Gilden i jego naśladowcy, dosłownie atakujący swoje ofiary obiektywem, a co gorsza zwykle i lampa błyskowa. Gilden jest przez wiele osób uważany za legendę miejskiej fotografii, jednak dla mnie jego zdjęcia, przedstawiające głównie przestraszonych i zasłaniających się ludzi, często starszych, maja dość umiarkowana wartość.
Dla równowagi polecam Wam za to wspaniałe zdjęcia Henri Cartiera-Bressona, klasyka ulicznej fotografii, któremu brak drastycznych środków działania nijak nie przeszkadzał w tworzeniu naprawdę wybitnych fotografii. Robienie zdjęć z klasa wymaga więcej wysiłku, niż efekciarskie pójście na łatwiznę, ale jak tak jak przypadku wielu innych dziedzin życia, warto ten wysiłek podjąć. Dajcie znać co myślicie, jestem bardzo ciekawa!
34 thoughts on “Taking pictures of people – street photography”
Świetny wpis. Uwielbiam fotografię uliczną, choć na razie jedynie ze strony obserwatora i dziękuję również za podzielenie się twórczością jednego z moich ulubionych fotografów. Równie dobrym jest Robert Doisenau, choć znane są głównie jego zdjęcia uwieczniające zakochane pary.
Uwielbiam Twoje fotografie z podróży, za każdym razem jestem nimi zachwycona i mam ochotę na więcej.
Masz świetne zdjęcia :)
Genialny post. Uwielbiam czytać Twojego bloga ! Pozdrawiam ciepło :)
Asia, przepiękne, kliamtyczne zdjęcia.
Osobiście uważam, że w typowo turystycznych miejscach to, że załapiemy się w kadr jest całkowicie normalne i nie powinniśmy się o to czepiać, bo sami mamy wiele zdjęć przypadkowych ludzi, natomiast fotografia uliczna jest czymś naprawdę pięknym. Te momenty, kiedy fotografuje się ludzi w normalnych sytuacjach, w naturalnym środowisku. Pytanie o pozwolenie to kwestia tego do czego chcemy wykorzystać zdjęcie, tak jak napisałaś.
Faktycznie, zdjęcia Gilden’a mają znaczniej mniejszą wartość niż zdjęcia Cartiera-Bressona, które bardzo mi się podobają! :)
„Faktycznie, zdjęcia Gilden’a mają znaczniej mniejszą wartość niż zdjęcia Cartiera-Bressona, które bardzo mi się podobają! :)”
To, że Tobie zdjęcia danego autora podobają się lub nie, nie ma na szczęście wpływu na ich wartość. :)
Rozumiem argument Asi – styl pracy i bycia Gildena jest faktycznie dość odpychający, bardzo konfrontacyjny. Z drugiej strony Parr ma pocieszną aparycję, ale jego zdjęcia są często okrutnie prześmiewcze. Fotografia balansuje na granicy podglądactwa i uczestnictwa, różni twórcy interpretują ją na różny sposób. Nikomu nie dzieje się krzywda, naprawdę. Kontrowersja w fotografii jest bardzo daleko od „ulicy”.
you know ♥
Jestem trochę zdezorientowana tym, że wszystko powoli traci swój pierwotny wymiar. Pewnie zauważyłaś popularne na facebooku strony inspirowane Humans of New York typu: „Ludzie Lublina” i tak dalej. Zdjęcia nie mają żadnej wartości, pozujący na nich ludzie są zwykle nieciekawi, a samo zdjęcie podpisane jest jakimś rzekomo wypowiedzianym przez nich zdaniu, które jest tak nienaturalne, że nie wyobrażam sobie człowieka, który mógłby coś takiego powiedzieć. Dlatego w takim zwyczajnym otoczeniu skłaniałabym się ku zdjęciom robionym z zaskoczenia, zwykle są ciekawsze. Jednak z drugiej strony tak jak przytoczyłaś np. prace Gildena- robione z zaskoczenia, nie zawsze mi się podobają, ze względu na to zaskoczenie i czasami wręcz przerażenie wśród fotografowanych osób. Za to zdjęcia Cartiera-Bressona są niesamowicie prawdziwe mimo tego pozowania. Podsumowując- najlepiej byłoby znaleźć złoty środek i samemu decydować w którym momencie zapytać o pozwolenie, a w którym błyskać z zaskoczenia- tak jak napisałaś o portretach z bliska. Ja bym to rozszerzyła jednak na różne kadry i decyzje pozostawiła fotografowi. ;)
Hej Kamila! Nie zrozumiałam ostatniego zdania. O Ludziach Lublina i podobnych nie słyszałam, właśnie sprawdziłam i faktycznie, do oryginału im daleko, ale przecież zawsze tak jest – naśladując kogoś choćbyśmy robili to jak najlepiej (oni, niestety, nie robią:)), to i tak będziemy zawsze tylko drudzy w kolejce.
Haha, może faktycznie trochę zakręciłam, w ostatnim zdaniu chodziło mi o to, że i fotografia Cartiera-Bressona, i Gildena jest niepowtarzalna i traktowana jako majstersztyk fotografii, ale czasami jednym zdjęciom brakuje zaskoczenia, a innym pozowania- i dlatego doszłam do wniosku, że nie ma sensu ograniczania się do jednego „sposobu” na robienie zdjęć :)
Większość fotografii Cartier-Bressona jest niepozowana – był tak dobry, i przede wszystkim cierpliwy ;)
I think that you just answered many of my questions about this topic and I have to thank you. :) it is an amazing article and for sure I will start to do some changes about my street photography :)
Dzięki za ten post :-) Widać nie tylko ja się nad tą kwestią zastanawiałam ;-) Pierwszy raz przy panu ze zdjęciem rentgenowskim.
W kwestii historii z „Powiększenia” – mam podobne podejście do Twojego. Przecież opisana pod postem z Madrytu „afera” to przecież nie wina fotografa… Przecież dziewczynę mógł widzieć wspólny znajomy jej i jej męża. Nie warto zapominać o tym, że świat jest mały i pełen zbiegów okoliczności. To jest tak jak z mandatami – zamiast łamać zasady i bać się kary, lepiej po prostu nie łamać zasad…
Sama rzadko robię zdjęcia obcym ludziom bez pytania, bo krępuje mnie to i obawiam się ostrej reakcji. Może niepotrzebnie?
Wystąpię w roli adwokata diabła, czyli B. Gildena. Poniższy film stanowi dobre uzupełnienie filozofii tego fotografa: http://www.youtube.com/watch?v=iWEzm2disjM
Ten film też rzuca więcej światła na styl Gildena: http://www.youtube.com/watch?v=ejlIgyYhlJ8
Witaj! Z zainteresowanie czytam wszystkie Twoje posty, ale ten temat jest mi szczegolnie bliski. Jednym z zalozen mojego bloga jest fotografia mody ulicznej. Wyglada to tak, ze wyszukuje w tlumie fajnie ubranych ludzi i robie im zdjecia. Nie wyobrazam sobie kazdej „wylowionej” osoby pytac o pozwolnie publikacji. Z tego co sie orientuje nie ma zakazu wykonwania fotek, ale wymagana jest zgoda na publikacje. Dotyczy to osob prywatnych, ktore nie znajduja sie na tle miejsc i budynkow publicznych (np. urzad, muzeum) i nie sa ujete na zdjeciu jako czesc wiekszej zbiorowosci. Na moich zdjeciach sa konkretne osoby, ktore byc moze nie zyczylyby sobie, by ich zdjecia upubliczniac w sieci. Zastanawialam sie nad tym ostatnio, i czesciowo rozwiazaniem na potrzeby mojego bloga jest ukrywanie ich twarzy, choc to znacznie obniza atrakcyjnosc zdjec. Czy uwazasz, ze zdjecia tego typu publikowane przeze mnie sa naruszeniem prawa? Pozdrawiam. ANka
Fajny post, zdjęcia piękne. Zazdroszczę przygody. Chciałam się podzielić swoimi odczuciami — trochę wstydzę się fotografować mieszkańców biedniejszych, „nieskażonych” (w sensie rozwoju techniki, dostępu do mediów elektronicznych etc.) stron. Mam wrażenie jakbym celowała do nich z karabinu, jakby aparat stwarzał straszny dystans. Podejrzewam, że to raczej jednostronne skrępowanie.
pozdrawiam
Ania P.
super post bardzo fajne podejscie do tematu, jezeli chodzi o fotografowanie biednych juz kiedys o tym wspominalas na blogu i wtedy mnie to bardzo uderzylo i zgadzam sie z tym co napisalas odnosnie tego watku i rowniez uwazam ze wazna jest intencja robionego przez nas zdjecia
pozdrawiam
Bardzo ciekawy post, widać,że musisz mieć dobre podejście do robienia zdjęć ludziom,bo wychodzą Ci one świetnie ;) Podoba mi się, że ciekawie uchwycasz zwykłą codzienność :)
Właśnie mnie to zawsze zastanawiało, bo też nie wyobrażam sobie, żeby za każdym razem pytać osób, które znajdą się w moim kadrze o zgodę. Ale też często przytaczano mi ową ustawę, naruszanie prywatności etc. Skutek jest tego taki, że z czasem zaczęłam coraz mniej robić zdjęć ludziom, bo zwyczajnie cała sytuacja mnie stresowała. Pytać nie pytać, robić nie robić. Dlatego strasznie dziękuje Ci za Twój post:) Bardzo podobają mi się Twoje sposoby na fotografię uliczną. Wiadomo, że nie we wszystkich państwach można sobie na takie coś pozwolić. Będąc w Chartumie od razu usłyszałam, żeby czasem nie pokusiło mnie o robienie zdjęć bezdomnym, chorym, mostom czy punktom strategicznym, chyba, że chce wylądować w areszcie. I tam faktycznie pytałam się każdej osoby, której chciałam zrobić zdjęcie o zgodę. Czasem gdy robiłam zdjęcie na targowisku, oczywiście odpuszczałam pytanie, ale miałam tą niepewność kto dla władz miasta jest osobą biedną. Co do uwieczniania osób biednych, bezdomnych to mam podobne zdanie. O ile projekty, które mają jakieś podłoże ideologiczne rozumiem, to takie pseudoartystyczne focie, mające na celu „wydobyć cierpienie” przyprawiają mnie o mdłości.
Miałam kiedyś taką sytuację na wakacjach w Perpignan: robiłam zdjęcie uliczce, po której przechadzała się jakaś pani z psami. Pani nawet nie ujęłam w kadrze, ale ona zauważyła, że robię zdjęcie i od razu podbiegła z krzykiem, najpierw po francusku, jak powiedziałam, że jej nie rozumiem – po angielsku. W mocnych słowach wyraziła swoje zdegustowanie, zabroniła mi robić zdjęcia i powiedziała, że „s…a na fotografów, którzy robią zdjęcia jej psom”. Warto dodać, że w mieście odbywał się wtedy festiwal fotografii, może więc pani miała nieprzyjemne doświadczenia…
Tak czy owak, myślę, że najlepszy jest złoty środek i często można wyczuć, kiedy należy poprosić o zgodę :)
Asiu, piszesz bardzo mądre rzeczy w bardzo ciekawy sposób. Świetnie się to czyta, świetnie się do Ciebie wraca i nawet świetnie się czeka na kolejne posty, bo nie rozczarowujesz.
Mądra z Ciebie dziewczyna, i coraz zdolniejsza. I pełna uroku. Sam smak.
Kot Lama
Post jest świetny. Nawiążę jednak do wspomnianego przez Ciebie komentarza w poście o Madrycie – ubaw po pachy. Może warto nie zdradzać męża zamiast się złościć, że ktoś zrobił zdjęcie? Twoje porównanie do chowania ciała w bagżniku również piękne i soczyste.
Dokładnie to samo napisałam wyżej. Uniwersalny sposób na uniknięcie nieprzyjemności ;-)
Ciekawy, wartościowy post. Przeczytałam z przyjemnością.
Zaglądam tu od dawna i bardzo podoba mi się kierunek w którym ewoluował ten blog.
Pozdrawiam!
Bardzo fajny post. Mam takie same odczucia, co ty, szczególnie jeśli chodzi o fotografowanie ludzi bezdomnych. Wkurzam się bardzo, jak widzę takiego hipstera z lustrzanką robiącemu zdjęcie człowiekowi, któremu gorzej poszło w życiu.
A, przypomniałam sobie też pewną sytuację. Parę lat temu mój tata czekając siedział sobie na ławce i od niechcenia robił zdjęcia ulicy. W kolejnym kadrze uchwycił dwóch Afroamerykaninów (ta poprawność polityczna ;), którzy to zauważyli. Podeszli do taty i chcieli zabrać mu aparat, na co tata oczywiście się nie zgodził, więc ci dwaj zawołali po policjanta i skończyło się tylko na wykasowaniu przy nim tego nieszczęsnego zdjęcia. ;)
Bill Cunningham. O nim myślę, kiedy myślę street photographer.
Z publikacją zdjęć przypadkowych osób wiąże się moim zdaniem jedna przykra sprawa – wysyp tzw. „hitów internetu”. Bo o ile mężczyzna sfotografowany w towarzystwie kochanki sam jest sobie winien, o tyle osoba która z powodu wyglądu, ubioru, czy nawet miny zaczyna być wyśmiewana przez pół kraju, już niekoniecznie. Rozumiem, że pytanie o zgodę niszczy zaplanowane ujęcie i nie neguję robienia tego typu zdjęć, wręcz przeciwnie – bardzo mi się one podobają, ale jeśli rozmawiamy o „za” i „przeciw” to wspomniana sytuacja jest dla mnie największą wadą publikowania zdjęć przypadkowych osób. Z poruszoną kwestią fotografowania osób bezdomnych się zgadzam, jak chyba wszyscy czytelnicy. Pozdrawiam! Ala
kiedy możemy oczekiwać kolejnego postu z podróży do Peru? wprost nie mogę się doczekać! :)
ojejku….świetne zdjęcia! aż chce się podróżować po ich obejrzeniu.
proszę o więcej! :)
Asiu, jestem Twoją stałą czytelniczką od około 4 lat, dlatego bardzo zrobiło mi się przykro, gdy pominęłaś moje pytanie odnośnie podróży do Brukseli i Amsterdamu. Bardzo zależało mi na kilku wskazówkach, gdybyś była w stanie mi ich udzielić.
Mimo wszystko pozdrawiam.
Nie wiem niestety o które pytanie chodzi, ale przepraszam jeżeli je pominęłam – zdarza mi się to, bo komentarzy, maili i wiadomości jest sporo, a ja jestem jedna, przy czym blog nie jest moją jedyną aktywnością życiową. Następnym razem po prostu podeślij jeszcze raz – zdarza się też, że rzeczy lądują w spamie, to w przypadku maili czy wiadomości. Nie pomogę niestety, bo nie byłam nigdy w Brukseli, a w Amsterdamie byłam bardzo dawno i przelotnie i niewiele pamiętam.
Dziękuje ;)
Droga Autorko,
sama bardzo lubię oglądać zdjęcia ludzi, a Twoje w dodatku są świetnie, ale…
przynajmniej w Polsce publikowanie wizerunku jest prawnie uregulowane. Reguluje to ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych:
Ustawa o prawie autorskim
Art. 81.
1. Rozpowszechnianie wizerunku wymaga zezwolenia osoby na nim przedstawionej. W braku wyraźnego zastrzeżenia zezwolenie nie jest wymagane, jeżeli osoba ta otrzymała umówioną zapłatę za pozowanie.
2. Zezwolenia nie wymaga rozpowszechnianie wizerunku:
1) osoby powszechnie znanej, jeżeli wizerunek wykonano w związku z pełnieniem przez nią funkcji publicznych, w szczególności politycznych, społecznych, zawodowych,
2) osoby stanowiącej jedynie szczegół całości takiej jak zgromadzenie, krajobraz, publiczna impreza.
Chociaż mnie akurat co innego zniechęca do robienia zdjęć obcym ludziom. Powszechność aparatów fotograficznych przemnożona przez zasięg internetu trochę mnie onieśmiela – bo może kiedyś to moje niefortunne zdjęcie stanie się tłem prześmiewczych memów? Fotografując innych, czuję się też trochę, jakbym wkraczała w ich intymność. Dlatego też nie wrzucam tego rodzaju zdjęć „na fejsa” i tak dalej.
Trudny to dla mnie dylemat.
Pozdrawiam ciepło, dużo pięknych podróży życzę.
e.
Na początek się przywitam, bo to mój pierwszy komentarz na tym blogu. Już kilka razy natykałam się na niego w sieci, ale dopiero niedawno przeczytałam jakiś tekst ;) i mnie wciągnęło, więc czytam i posty wstecz ;)
Ciekawe spostrzeżenia i uwagi, też dużo fotografuję, pracuję nad warsztatem i mało co upubliczniam (może kiedyś), nie ze wszystkimi opiniami się zgadzam, bo to jest zawsze (poza kwestią prawną) pojęcie dość subiektywne – jak, kogo i kiedy fotografować (często najważniejsza jest nasza intencja); ale polecam bardzo dokument Everybody Street (http://www.youtube.com/watch?v=G2yVXt0CxgA) o fotografach ulicznych. Bardzo inspiruje, motywuje i pobudza do działania (po seansie miałam ochotę złapać aparat i ruszyć w miasto) ale też przewartościowuje wiele postaw czy poglądów. Autorka filmu – tez fotografka uliczna wybrała przeróżnych artystów, bardzo różniących się od siebie podejściem i sposobem pracy (ciekawa jest ich jakby polemika na temat wszechobecnej dziś cyfrowej fotografii). Miałam też okazję być na spotkaniu z samą reżyserką, która swoimi opowieściami i anegdotami również potrafiła zarazić pasją i zarówno w jej przypadku jak i bohaterów jej filmu to się najbardziej rzuca w oczy – ogromna pasja, nałóg wręcz i tak sobie myślę, że dyskutowanie z nimi o kwestiach etyczno-kulturalnych byłoby pozbawione sensu, albo od razu by nas pokonali swoimi argumentami. Dla mnie to jeden z najlepszych filmów mijającego roku, teraz chyba wchodzi do kin w Polsce ale pod innym tytułem.