
Jest wiele rzeczy, z którymi może kojarzyć nam się Londyn, ale podejrzewam że niewiele jest osób, które łączą go z romantycznymi kanałami i życiem na barkach. Tymczasem miasto ma całkiem solidną sieć kanałów wodnych sprzed kilkuset lat, które kiedyś służyły do transportu towarów, a obecnie są ciekawym urozmaiceniem tras spacerowych, ale także i domem dla całkiem sporej grupy osób. Na łodziach i barkach mieszkają głównie miłośnicy życia bliżej natury, którzy nie chcą jednak rezygnować z mieszkania w mieście.
Są też oczywiście dość przypadkowi mieszkańcy, albo osoby liczące na zmniejszenie w ten sposób kosztów utrzymania (co wcale nie jest zbyt łatwe, bo o ile nie chcemy przenosić się co chwilę w inne miejsce, musimy liczyć się z dość sporą opłatą za cumowanie), ale przeważa typ nostalgiczno-romantyczny. Z drugiej strony mieszkanie na wodzie staje się coraz popularniejsze i posiadanie barki staje się powoli bardzo modne wśród bogatych biznesmenów i różnej maści celebrytów.

Kanały ciągną się przez dużą część Londynu, spacerując możemy więc zaobserwować jak zmienia się wygląd zacumowanych barek – od starych, opalanych drewnem łódek we wschodniej części miasta, po barki-apartamenty bliżej centrum, w tzw. Little Venice.

Zmienia się także krajobraz otaczający kanały, od pięknych parków (na pierwszym zdjęciu Victoria Park) i ogromnych willi w rejonie Regent’s Parku, przez pustawe osiedla (jeżeli jesteście ciekawi o co chodzi z portretami w oknach, możecie poczytać o projekcie
tutaj), po sypiące się domki w okolicach Old Ford.

Barki zamieszkują nie tylko ludzie – podczas moich spacerów spotykałam całkiem sporo zwierząt. Od kaczek i łabędzi, budzących mieszkańców łodzi waleniem dziobem w drzwi kabiny, przez psy i koty, po nieco bardziej zaskakujące gatunki, takie jak guźce. Jeden z kanałów przechodzi przez ogród zoologiczny w Regent’s Park i wybiegi z widokiem na wodę trafiły się akurat guźcom i drapieżnym ptakom.

Oprócz barek mieszkalnych, dość często można spotkać barki „usługowe” – księgarnie, bary, a nawet trochę mniej typowe usługi ezoteryczne. Rozwinęło się też całe zaplecze usługowe na nadbrzeżu – przystanie z dostępem do bieżącej wody i elektryczności, sklepy, do których można bezpośrednio podpłynąć i zrobić zakupy bez konieczności opuszczania łodzi czy serwisy napraw.

Tutaj na pewno mieszkają
John i Karen.

W spacerach nad kanałami wspaniałe jest też to, że w dowolnym miejscu można wyjść z powrotem na ulicę i zjeść coś dobrego. Jednym z takich miejsc, które od kanału dzieli tylko krótki spacer, jest The Breakfast Club w Spitalfields (mają też kilka lokali w innych częściach Londynu). W ostatnią niedzielę wybrałam się tam z
Martą i z
Ulą, i mimo że przyszłyśmy zaraz po otwarciu, musiałyśmy odstać swoje w najbardziej wystylizowanej kolejce, w jakiej kiedykolwiek zdarzyło mi się stać w niedzielny poranek.

Kiedy już udało nam dostać się do środka, zamówiłyśmy po owocowym smoothie i konkretnym śniadaniu – Marta zdecydowała się na amerykańskie naleśniki z owocami i syropem klonowym, Ula wzięła burrito z jajecznicą, chorizo i serem, podaną z guacamole, śmietaną i salsą, a ja wybrałam wrapa z falaflem. Wszystko było dobre, a porcje naprawdę solidne.

A na koniec hit – widzicie lodówkę po prawej stronie? Po otworzeniu drzwiczek możemy przez nią przejść do ukrytego w piwnicy baru. Uwielbiam takie dziwaczne miejskie odkrycia!
The Breakfast Club, 12-16 Artillery Lane, E1 7LS, London
43 thoughts on “Londyńskie kanały i The Breakfast Club”
miło się czyta i ogląda Twój blog, świetne zdjecia!
Bardzo ciekawy post. :) Przy okazji dowiedziałam się, jak jest warchoł po angielsku! :D
Ciekawy pomysł z tym lodówkowym portalem… :)
Zawsze kiedy widzę post opowiadający o Londynie odpływam. Po prostu kocham to miejsce!
mmmmmmmmm… musiało być pysznie!
Ciekawy post,o tym barze też słyszałam.
Pozdrawiam!
Kalejdoskop Renaty
Jejku, z każdym postem coraz bardziej lubię nową odsłonę Twojego bloga :) Lodówka skradła moje serducho!
swietny post!
szkoda, ze nikt nie organizuje spotkania polskich blogerek w Londynie bo chetnie bym sie wybrala :)
pozdrawiam
Ale było :>
Oj, kiedy? Również wyrażam chęć na takie spotkanie, powtórne, jeżeli jedno już było.
Post fantastyczny. Również byłam w Canals, ale było wówczas tak strasznie wietrznie, że jak najszybciej maszerowałam do kawiarni, byleby uciec przed wietrzyskiem.
Pozdrawiam!
jakaś relacja też była? :>
dla tej lodówki muszę tam pójść. Genialny post, teraz widzę o ilu rzeczach w Londynie nie miałam pojęcia
Fantastyczny post! Ostatnio bardzo dużo ludzi (łącznie z Tobą) powoduje u mnie niesamowitą chęć wyjazdów. ; >
No nie te drzwi od lodowki,to swietna sprawda :)
http://badzprozna.blogspot.com/
Kiedyś szukając hosta w Londynie to znalazłam couchsurferkę mieszkającą na łodzi. Ciekawy pomysł na życie, ale sama bym tak raczej nie wytrzymała. ;)
Haha, super ktoś miał pomysł z tą lodówką! A jest to utrzymane w charakterze „sekretu” czy raczej jeśli ktoś się znajdzie już w The Breakfast Club to się zorientuje?
Nie, nie ma o tym ani słowa, jedyna szansa to dostrzeżenie kogoś wychodzącego:)
Prawie jak w Amsterdamie, kto by pomyślał…
A.
Nie wiesz o tym, że wg Taatwy robienie zdjęć jedzeniu, szczegolnie w knajpie to taaaaakie obciachowe! No przecież i tak się „nikt nie intersuje co jadłaś” . No ale tak, Ty jesteś Styledigger, to o Tobie nie napisze nic złego;) pewnie jeszcze pochwali wpis tu czy na FB ;)
A co do takich wodnych tematow to polecam spacer podczas odpływu wzdłuz Tamizy – ja akurat łaziłam od Hammersmitch do Kew. tez troche inna planeta, po ukazaniu sie dna i widoku tych wszyskich łódek przegibanych na jeną stronę;)
haha, dla mnie w ogóle generalizowanie, że coś jest obciachowe, a coś innego superkul jest bez sensu. niektórzy mają jakąś dziwną manię…
Ja chyba zacznę oznaczać wpisy hashtagiem #ironia…
Nie wiem jak Ty, ale ja jednak widzę różnicę między takimi wpisami, które dla mnie są jak osobisty przewodnik po świecie a zdjęciami na Instagramie przedstawiającymi pizzę i colę w hipsterskiej knajpie w Warszawie albo kubek ze Starbucksa :D Zasadnicza różnica jest taka, że te pierwsze mają wartość poznawczą i na pewno skorzystam z rad Asi, kiedy następnym razem będę w Londynie. Drugie to natomiast obrazkowa masturbacja.
Btw nie mam problemów z tym, żeby powiedzieć komuś, że się z nim nie zgadzam. Tylko że robię to pod własnym nazwiskiem, pokazując swoją twarz. Na tym polega różnica między Tobą, a mną.
A Asię uwielbiam za całokształt, nawet jak zapuści wąsy, też będę ją uwielbiać – mimo, że wąsów nie znoszę.
W mieście, w którym mieszkam (malutkie na śląsku) jest knajpa, w której stoi szafa, przez którą przechodzi się do (nie, nie do Narnii) do bardziej kameralnego pomieszczenia, gdzie czasem organizowane są wystawy fotografii i malarstwa. Fajna sprawa :)
Kasia
no i gdzie ta wystylizowana kolejka? większosc to dzinsy i ortaliony;)
Haha, też to pomyślałam. :D
uwielbiam takie domy-barki! szkoda wielkie, że nie ma żadnych zdjęć wnętrz.
Ciekawe jako zjawisko:) ale nie wytrzymałabym w takiej ciągłej wilgoci i rupieciarni, nie dla mnie kloszardowe klimaty:p
nie nazwałabym życia na barce „kloszardowym”
Obserwuję twojego bloga od dłuższego czasu i muszę przyznać, że od momentu twojego wyjazdu do Londynu jest on jeszcze ciekawszy. Pozdrawiam i oby tak dalej! (może częściej?byłoby fajnie:))
Nice!
Piękne zdjęcia! :)
Joasiu, Twój blog nabrał stylu i klasy. Bardzo pozytywna zmiana, trzymaj tak dalej i dziękuję za to, że mam o czym czytać. Pozdrawiam serdecznie :)
Magdalena
W Oksfordzie i Bristolu też ludzie pomieszkują na łodziach. Fajnie, że opisujesz wszystkie inspiracje z nowych miejsc, sama żałuję, że się za to zawczasu nie zabrałam. Jak się gdzieś zasiedzisz, to pomału wiele rzeczy przestaje cię dziwić. Kasia
A to prawda, dużo łatwiej opisuje się miejsca, kiedy jest się jeszcze choć trochę obcym:)
jestem wielką fanką Twoich relacji z Londynu i zdjęć,są jak zwykle piękne:)
Fajny, blog, gratuluję występu w DDTVN, pozdrawiam i zapraszam do mnie http://ann-m-blog.blogspot.com/
Balwan na barce!
Jesli bede w Londynie musze koniecznie odwiedzic ta ksiegarnie na wodzie!
Zawody w jedzeniu… lol^^
A taka lodowke to chetnie bym kupila… odlot!
kboo3.blogspot.com
…ale o co chodzi z Pumbą?!
Jak byłam młodsza, to marzyłam, że zamieszkam na barce. Znalazłam nawet koleżankę, która to marzenie ze mną dzieliła i już planowałyśmy, gdzie ustawimy kwiaty w doniczkach i jaki kolor nasza barka będzie miała. Teraz już trochę mniej mi się to podoba (ach ta dorosłość, od razu zauważa się zatęchły zapach wody i wszelkie niewygodny takiego życia), ale wciąż brzmi nad wyraz pociągająco. Miło byłoby na przykład wynająć takiego cudeńko na wakacje i sobie pożyć tak choćby przez chwilę. :)
Śliczne zdjęcia i wspaniały wpis.
Osobiście polecam Breakfast Club na Angel, maleńki ale chyba najbardziej klimatyczny, no i jeszcze targ staroci wokoło :)a najlepsze smoothie to to z granatem i miętą, nie pamiętam nazwy ;)
O super, dzięki, sprawdzę na pewno! Koło Angel jest też super afgańska malutka restauracja.
Nigdy nie byłam w Londynie, nigdy nie widziałam zdjęć z tego miasta, które mogłyby mi się spodobać. Aż do teraz :)
Bardzo ciekawy post. Pozdrawiam!
Widzę że poznałaś świetną Ulę :)
Ha! Moja znajoma i jej facet tak mieszkają w Londynie! A ja + mój Mężczyzna wybieramy się do nich za 2 tygodnie :)