Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Uczysz się i rozwijasz? Czy może po prostu tchórzysz?

Chrupek nigdy nie tchórzy. No chyba, że pojawia się odkurzacz.

Cierpimy dziś nie tylko na nadmiar ubrań, elektroniki czy żywności, ale też na nadprodukcję treści. Ile artykułów czy postów na blogach macie zapisanych w kolejce do przeczytania? Ile książek kupiliście, ale jeszcze nie zdążyliście przeczytać… a mimo to kupujecie kolejne?

Lwią część tych nadmiarowych treści stanowią różnego rodzaju poradniki – zrób tak, spróbuj tego, nie zaczynaj, dopóki nie opanujesz metody X.

Bardzo łatwo jest wpaść w śliski lejek ich maniakalnego konsumowania. Nie dość, że przyjemnie się je czyta, to jeszcze mamy poczucie, że robimy coś pożytecznego. Pracujemy nad sobą, swoją produktywnością, poszerzamy wiedzę – do czego się tu przyczepić?

Ano do tego, że od samego czytania nikt jeszcze niczego w swoim życiu nie zmienił. I im więcej tej wiedzy konsumujemy, tym mniej mamy czasu na zastosowanie jej w praktyce. No i trochę nam się nie chce – dużo łatwiej jest przecież przeczytać kolejny artykuł albo obejrzeć webinar.

To też świetna metoda na zamaskowanie swojego strachu przed działaniem – zawsze można przecież znaleźć kolejną rzecz do doczytania się czy douczenia i odwlec faktycznie działanie.

Pisałam Wam już nie raz, że jestem wielką fanką zasady “learn as you go” – czyli uczenia się dokładnie tego, co jest nam potrzebne do wykonania następnego kroku. Im więcej mam do nauczenia się (przy moim kursie online był to ogrom rzeczy), tym bardziej się jej trzymam.

Zawsze staram się też coś danego dnia stworzyć, zanim zacznę konsumować treści innych.

Ale i mnie się zdarza wpaść w lejek. Miałam tak na przykład w momencie, w którym odkryłam, że mogę mieć wszystkie ulubione podcasty w jednej aplikacji i być z nimi na bieżąco. Wiem, też się dziwię, że tego nie wiedziałam wcześniej, ale na Androidzie nie jest to tak oczywiście jak w przypadku IOS i potrzeba do tego osobnej aplikacji – ja używam Podcast Addict.

W każdym razie, wpadłam w zachwyt – skoro mam wszystko w jednym miejscu, to mogę na każdym długim spacerze z psem słuchać któregoś z biznesowych podcastów! To minimum siedem podcastów tygodniowo, ile się nauczę!

Szybko do mnie dotarło, że to chyba jednak tak nie działa. Wszystko mi się ze sobą mieszało. Zamiast inspiracji, czułam przytłoczenie – jak ja to wszystko u siebie wprowadzę, od czego mam zacząć?

Moja pierwsza myśl – muszę zacząć robić notatki.

Druga – ta pierwsza była bez sensu, wystarczy że będę wybierać to, czego faktycznie potrzebuję i implementować to, czego się nauczyłam, na bieżąco. Inaczej to strata czasu, której towarzyszy do tego błędne przekonanie, że coś pożytecznego robię.

Czas to jedna sprawa. Drugą są pieniądze. Znam osoby, które zapisują się na kolejne kursy, szkolenia, webinary, ale nie realizują żadnych zadanych w nich zadań, więc dochodzą do wniosku, że produkty były niewystarczająco dobre i… kupują kolejne. Rozmawiałam o tym jakiś czas temu na konferencji w Poznaniu z Bartkiem Popielem i Bartek powiedział: “no, no, znam ten typ, po prostu ćpają wiedzę”.

Zaryzykuję teraz niepopularne stwierdzenie, ale dla mnie takim ćpaniem wiedzy bywa też zaliczanie kolejnych studiów podyplomowych. Przez tyle lat słyszeliśmy, że zdobywanie wiedzy to inwestycja w siebie, ruch dobry zawsze i w każdych warunkach, że nie kwestionujemy takich decyzji. Nie zastanawiamy się, czy to na pewno dobra opcja w danym momencie albo czy przypadkiem nie jest to forma prokrastynacji. Czy nie nauczylibyśmy się więcej, po prostu działając i dowiadując się krok po kroku dokładnie tego, czego na bieżąco potrzebujemy. 

Dbam o to, żeby regularnie poszerzać swoją wiedzę, ale w taki sposób, żeby mieć czas testować ją w praktyce. Czyli słucham na przykład jednego albo dwóch biznesowych podcastów w tygodniu. Od razu odpowiem na pytanie, które na pewno się pojawi – mój ulubiony to ten tworzony przez Amy Porterfield

Ich szaloną ilość zastąpiłam słuchaniem podcastów po prostu dla rozrywki, czytaniem książek, oglądaniem Twin Peaks, robieniem na drutach, ba, nawet odnowiłam swoje konto na Steamie, żeby znaleźć sobie jakąś czadową grę komputerową – jak macie jakieś polecenia, to będę bardzo wdzięczna.

Zamiast kupować i pochłaniać górę poradników, dbam o to, żeby realizować postanowienia tego jednego, który najbardziej do mnie przemówił – “Esencjalisty”. W ogóle wypisałam się już dawno z karuzeli kupowania nowości wydawniczych, bo wiele z nich okazuje się po prostu dobrze promowanymi wydmuszkami w estetycznych okładkach. Wolę poczekać, aż czas zweryfikuje ich wartość. 


Ciekawa jestem, jak to wygląda u Was – zdarzało Wam się wpaść w kompulsywne gromadzenie informacji, inspiracji, wiedzy? Albo kupić poradnik, którego nie mieliście czasu przeczytać, a potem kupić dwa następne? 

 

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

140 thoughts on “Uczysz się i rozwijasz? Czy może po prostu tchórzysz?”

  1. Zgadzam się z tym co napisałaś. Jestem jedną z tych osób, które ćpają wiedzę, ale pomimo doskonale znanej teorii w moim życiu nic się nie zmienia. Jedyne wyjście jakie widzę to odciąć się na jakiś czas od wszystkich poradników, blogów, inspiracji, a zająć się swoim życiem tak naprawdę. Wymyślać i testować własne rozwiązania, nie zastanawiając się nad tym czy w gdzieś już nie napisali o tym, w jaki sposób zmienić daną rzecz. Po prostu próbować.
    Pozdrawiam ;)

    1. MarzenQ – jakbym o sobie czytała. Sądzę, że jest wiele takich osób „wciągających” wszelkiej maści szkolenia, webinary, książki o samorozwoju i nic z tą wiedzą nie robią. Już jakiś czas temu odkryłam (haha), że wiele z tych szkoleń powiela się i dopiero wtedy zdajesz sobie sprawę, że udział w kolejnym to strata czasu i pieniędzy. No i do tego przychodzi jeszcze to przytłoczenie nadmiarem informacji…
      Podzielam Twoją opinię – trzeba zrobić sobie detoks i faktycznie korzystać z tego co się wie i potrafi, a przede wszystkim samej zacząć tworzyć :)
      Pozdrawiam Autorkę bloga i Czytelników :)

      1. Dziewczyny, może ja nie jestem taką ćpunką wiedzy, ale doskonale wiem o czym mówicie, bo nie raz sama myślałam sobie, kupię jakiś kurs, pójdę na jakieś szkolenie i wszystko się zmieni. Ale jak się okazuje nic się nie zmienia, jeśli nie zaczniemy działać. Bo samo czytanie, samo słuchanie, czy chodzenie na jakieś wykłądy, nie da kompletnie nic (a ja się o tym bardzo dobrze przekonałam).
        Świetny jest ten post! Dziękuję za niego, potwierdził to, co myślałam już dawno.
        Chęci są ważne, ale czyny najważniejsze!

        Powodzenia w realizacji swoich celów życzę Wam wszystkim!

  2. Miałam czasem ciągotki, aby postępować w sposób, który opisałaś. Ostatnio nawet to zrobiłam. Zamówiłam dwie kolejne książki, tyle że nie poradniki, chociaż mam na półce stosik książek do przeczytania. Wieczorami lubię czytać blogi eksperckie. Dla rozrywki. Zabawne jest to, że najwięcej dobrych kroków, które przybliżają mnie do celu, podejmuję bez bombardowania głowy wiedzą, jak to zrobić.

    1. Ela - themomentsbyela.pl

      Ja też tak mam z książkami. Nie wiem dlaczego podświadomie ciągle czuję, że powinnam się jeszcze bardzo dużo nauczyć, ciągle szukać nowych inspiracji, a na końcu jestem tym wszystkim strasznie przytłoczona. Nie neguję wiedzy i umiejętności, bo to jest bardzo potrzebne, ale na swoje najlepsze pomysły wpadłam przez przypadek. Lepiej zająć się kilkoma najważniejszymi sprawami czy projektem niż łapać się wielu rzeczy, a w konsekwencji nie nauczyć się nic i niczego nie skończyć.

  3. Dotarło do mnie, że łatwiej jest wydać kasę, zapisywać się na szkolenia i czekać aż wiedza magicznie wejdzie nam do głowy niż po prostu samodzielnie praktykować. To o czym napisałaś, chodziło mi po głowie ostatnio gdy zapisywałam się na kolejny kurs. Ciągłe studia i szkolenia, bo wydaje mi się, że za mało umiem. To właśnie ja. Mam nadzieję, że uda mi się to ogarnąć w głowie i po prostu skupić się na praktyce, a nie gonić za ciągłym dokształcaniem. Dzięki za ten post i pozdrawiam Asiu.

      1. Syberia to piękna gra i naprawdę warto w nią zagrać, ale ostrzegam, że sterowanie bohaterką może mocno denerwować, ponieważ po prostu się zestarzało.

      1. Aplikacje non stop aktualizuja, wiec na pewno takiego problemu juz nie bedziesz miala. zeby zatrzymac uzytkownikow sa non stop nowe eventy, wczoraj akurat zaczal sie kolejny, no i jest druga generacja pokemonow (czyli kolejnych 100). moze z okazji dobrej pogody dasz jej jeszcze szanse?

      2. Asiu, Pokemon Go mocno się zmieniło przez ten rok. Już od wielu miesięcy nie ma żadnych problemów z logowaniem, gpsem, zawieszaniem itd. Ponad to dodali nową generację pokemonów (także jest co łapać) i co jakiś czas są organizowane eventy, np. teraz przez tydzień jest event lodowo ogniowy i jest zwiększona częstotliwość występowania ognistych i lodowych stworków i podwójne XP za łapanie i wyklucia z jajek. A obecne wyłączyli wszystkie gymy, bo szykują się ogromne zmiany. Myślę, że warto dać tej grze jeszcze jedną szansę :) Co do fajnych gier na Steamie to polecam Child of light, Rayman Origins i Rayman Legends :)

  4. Oj tak, złapałam się na tym dokładnie kilka dni temu. Odkąd rzuciłam pracę w korpo miałam tak wielką potrzebę znajdywania inspiracji na każdym kroku, że ostatecznie było ich tyle, że nie potrafiłam żadnej dobrze docenić i wykorzystać. Na szczęście zaczynam powoli, powolutku sobie dawkować to 'inspirujące’ życie i też po prostu sobie żyć :)

  5. ja napotęgę gromadziłam w zakładkach w przeglądarce i na fb super pomysły na ćwiczenia i fit obiady. I tak kończyło się na tym, że jak szłam poćwiczyć, to zwykle wpisywałam to co chcę w google czy na youtubie i może z 5 zakładek kiedykolwiek wykorzystałam. Od tamtej pory nie zapisuję, tylko zostawiam jako otwartą kartę w przeglądarce. Jeśli nje wykorzystam w ciągu tygodnia, to po prostu zamykam, bo i tak do tego nie wrócę. To mi też pomaga w lepszym wyborze treści, bo nie lubię tysiąca otwartych zakładek i szybko robię selekcję.

  6. Mnie chyba po prostu coraz mniej spraw interesuje ;) Ale jako że i zawodowo, i hobbystycznie, bardzo dużo czytam, to i czasem muszę przemielić jakiś tekst w rodzaju myślodajni. I tak sobie myślę – i się z Tobą zgadzam – że konsumujemy za dużo wszystkiego. Ale o ile przyznanie się, że kupuję mniej jest coraz bardziej pożądane, to towarzyskim harakiri jest stwierdzenie, że nie interesują mnie topinambury, nasiona goi i tryb wege, a przy okazji nie uważam, że podróżowanie jakoś szczególnie nas rozwija, bo zwykle jest to tylko dodatkowy punkt dla naszej towarzyskiej atrakcyjności – rezygnacja z tego rodzaju konsumpcji daje medal nudziary (lub też nudziarza). Konsumowanie atrakcyjnego jedzenia, podróżowania, czy wiedzy (ach, spróbuj jednej nowej rzeczy w tygodniu! rozwijaj się, rozwijaj, rozwijaj….) mieści się w ramach atrakcyjnych odkryć i mało komu kojarzy się z nadkonsumpcją – a co za różnica, czy inwestujemy w kolejną kieckę, gadżet, kurs czy wyjazd? Powoli dochodzę do tego, że żadna. Może dlatego, że jestem na odwyku? ;)

    1. Myślę, że to bardzo trafna obserwacja. O podróżach niedawno z kimś rozmawiałam, konkretnie o backpackerskich, „alternatywnych” szlakach z listą obowiązkowych punktów do zaliczenia wydrukowaną z Lonely Planet, blogów czy TripAdvisora. Samo w sobie nie jest niczym złym, ale już w połączeniu w poczuciem wyższości nad całą resztą podróżujących czy nawet niepodróżujących wcale robi się śmieszne:)

      1. Polecam książkę „Mniej” Marty Sapały – dopiero w trakcie jej czytania uświadomiłam sobie, ze konsumować można wszystko, wspomniane podróże, ale także relacje międzyludzkie.

    2. „towarzyskim harakiri jest stwierdzenie, że nie interesują mnie topinambury, nasiona goi i tryb wege, a przy okazji nie uważam, że podróżowanie jakoś szczególnie nas rozwija, bo zwykle jest to tylko dodatkowy punkt dla naszej towarzyskiej atrakcyjności” – dobrze powiedziane. Paradoks polega na tym, że wszyscy modni ludzie robią to samo, wszystkim wydaje się że są zupełnie inni niż reszta, i wszyscy mają poczucie wyższości względem tych którzy tego nie robią.

      1. Teraz żeby być naprawdę alternatywnym trzeba byłoby po robocie na etacie w urzędzie najlepiej lub innej korporacji, siadać przed TV z paczką zwykłych chipsów kupionych w supermarkecie lub innym dyskoncie (nie vege,nie eko, nie free) i zapić to wszystko piwem-zwykłym z wielkiego browaru (nie kraftowym). A na weekend smażyć kiełbasę i zabijać komary nad jakimś jeziorem, gdzie pełno ludzi.

          1. Korpo przerobiłam, zatem pozostaje mi urząd i alternatywna perwersja w postaci „we wtorek po pracy piekę ciasto” ;) Na razie pozostaję przy niestresującej pracy zdalnej z domu, bo daje mi święty spokój, który cenię ponad wszystko. Być może nawet bardziej niż urząd ;)

        1. To się bardzo zmienia! W „Nowojorskiej bohemie” Sukenick pisze o latach bodajże sześćdziesiątych w Stanach: „Były to czasy, kiedy czułeś się outsiderem przez sam fakt niechodzenia do psychoanalityka.” Ja pracuję w dość specyficznym miejscu, gdzie czuję się autentycznie wyoutowana przez fakt bycia, uwaga, szczęśliwą żoną i matką, wychodzenia z pracy o szesnastej, i odmawiania dyrekcji, gdy dzwonią do mnie w weekendy i chcą czegoś na cito. Miejsce jest na tyle specyficzne, że po n latach jeszcze nie wyleciałam:)))

      2. oja, oja! to z czipsami i telewizorem, z komarami nad zatloczonym jeziorem – to o mnie :D teraz wprawdzie unikam czipsów, ale Przyjaciół młócę co wieczór w charakterze przyjemnego odmóżdżenia.

        wiecie co, ja mam jeszcze taką obserwację, że te wszystkie modne rzeczy dzieją się tylko w świecie online. w realu większość z nas jest nudna (i to jest cudowne). ja czasem robię sobie odwyk od internetu, wyłączam sieć w telefonie, idę na spacer w góry i celebruję to, jak bardzo wszyscy jesteśmy zwyczajni. bardzo polecam, pozwala nabrać dystansu do internetowych mód i must have’ów.

    3. Aż musiałam sobie wyguglować te topinambury – to chyba nie jest ze mną tak źle ;) Ja miałam raz przesycenie warsztatami, ale wtedy chodziłam na nie co tydzień. Potem uczestniczyłam tylko w nielicznych (albo jako prowadząca). „Opamiętałam się” kiedy zdałam sobie sprawę, że kolejne warsztaty w których uczestniczę były zrobione po łebkach, niedociągnięte, czegoś brakowało. A mój czas jest zbyt ważny, żeby uczestniczyć w kolejnych niedorobionych spotkaniach, bo zaniedbuję inne ważne kwestie. Ale z pozytywów: nauczyło mnie to otwartości i nawiązywania kontaktów z różnymi ludźmi, podpatrzyłam różne rozwiązania projektowe i przyjrzałam się różnym metodom zajęć – nie był to czas zmarnowany.
      Jeżeli chodzi o książki – kupuję na zapas, bo niestety są wydawane w niewielu egzemplarzach. Nie mam pewności do do drugiego wydania, więc wolę mieć. W bibliotece takiej literatury nie ma. A książki kocham i chcę przeczytać wszystko co mam na półkach :)
      Jeżeli chodzi o edukację to mam odczucia wręcz przeciwne. Po skończeniu pełnego kształcenia w zawodzie (inż. + mgr) poszłam na dwuletnie studia magisterskie na innym kierunku. Do tej pory muszę się tłumaczyć „po co ci to, przecież masz zawód”. Tak, mam. Ale chcę być mądrzejsza i uzupełnić wiedze, której nie zdobyłam na 1. studiach. „A potrzebujesz tego w robocie? Więcej ci zapłacą? Nie? To po co ci to??”. Ani przez chwile nie żałowałam swojej decyzji, wiem że zrobiłam dobrze i jestem dumna że dotrwałam do końca pomimo ciągłych zaczepek w moją stronę. W sumie z dietą jest podobnie. Jak tylko wymówię to słowo, to od razu wszyscy krzyczą „ale z czego ty się chcesz odchudzać!?”. Z niczego, ja po prostu chcę zdrowiej jeść…

  7. O kurcze, to post o mnie:O ale masz rację, wiedzy i inspiracji może też być przesyt i to bardzo blokuje. Teraz robię dyplom mgr i od samego początku (po pierwszym researchu) odseparowalam się od inspiracji a szczególnie sklepów z ciuchami, zdjęć ciuchów online i w ogóle mody (bo szyję kolekcje na dyplom) żeby mój mózg miał miejsce stworzyć coś swojego. Myślę że podziałało.. polecam każdemu na wzornictwie itp:) ale w ogóle ciągle mnie coś interesuje nowego i mam wrażenie, że nigdy nie zdążę tego wszystkiego zgłębić,ciągle bym czytała o tym,o tamtym. Muszę przemyśleć Twój post i może wprowadzić u siebie jakieś zmiany … bo czas się nie rozciąga i nie chce żeby właśnie umykał pod przykrywką pobierania wiedzy,która niekoniecznie w ogóle się przyda !:) pozdrawiam

  8. Haha, był taki moment kiedy wydawało mi się ze nie dam rady posprzątać w domu ( tak gruntownie) bez przeczytania serii poradników na ten temat ;-) Fakt faktem że kilka pozycji ułatwia mi ten proces bo z natury jestem chomikiem bałaganiarą i czasem jeszcze utykam w chaosie wszystkiego co mam w domu.

  9. Straszne to, bo to tak trochę jest o mnie… Mam tyle pomysłów na siebie ale zawsze jestem niewystarczająco dobra, powinnam wiedzieć więcej, lepiej się przegotować no i w sumie potem na tym etapie kończę, chyba czas wyznaczyć sobie jakiś deadline.
    Kolejny tekst w punkt, a chrupek jest niesamowity! :)

  10. Też ostatnio czuję ten przesyt, a do tego zauważam, że z każdego zakątka internetu wciąż otrzymujemy komunikaty, że działanie jest super, ale jak przeczytasz 100 poradników i kupisz 10 kursów. Okropnie mnie to przytłacza i staram się nie wkręcać w nadmiar takich informacji, ale jednocześnie podczas tych gorszych, leniwych dni, to jest dobra wymówka, która potem zamienia się w poczucie bezsensu. Trochę takie błędne koło, które wcale nie zmienia naszego życia na lepsze.

  11. Ohh jestem ofiarą „ćpania wiedzy” :(
    Ilekroć postanawiam, że następną książką po jaką sięgne będzie fantazy albo kryminal pojawia sie jakaś nowinka wydawnicza którą absolutnie musze miec..
    Czas z tym skończyć :)

  12. Polecam grę Darkest Dungeon :) ostatnio zakupiony i stwierdzam że jest świetna, na empiku chyba jest tańsza niż na steamie :)

  13. Słuszne spostrzeżenia! Zgadzam się z tym, że by osiągnąć dany cel, trzeba do niego dążyć małymi kroczkami. A nic nie wpłynie na to lepiej niż właśnie stawianie tych małych kroczków. Każdy z nich jest pewnym zadaniem i to na tych pojedynczych, drobnych zadaniach musimy się skupić. Jak mawia Pani Anna Urbańska, świetny coach i miłośniczka ludzkiego mózgu: „Miej cierpliwość, wszystko jest trudne, zanim stanie się łatwe”. (tak na marginesie gorąco polecam jej książki) Ja się właśnie uczę tej cierpliwości każdego dnia. Krok po kroku, dzień po dniu. Również czuję się przytłoczona ogromem informacji. Trudno jest wybrać coś, co rzeczywiście nas zainteresuje. Na resztę szkoda naszego cennego czasu. Dlatego staram się selekcjonować treści, które czytam. Często korzystam z porad osób, które zetknęły się już z danym tekstem bądź publikacją. Uważam, że system poleceń sprawdza się w tym przypadku doskonale. Sądzę, że rekomendacje czytelników to dotychczas najlepszy sposób na dokonanie właściwego wyboru i sprawne wyłapanie przydatnych treści z tego oceanu możliwości, w którym łatwo można utonąć :)

  14. To też niestety ja – z jednej strony zawodowo (tu przytłacza mnie bardzo konkurencja, bo ciągle widzę świetne realizacje i mam wrażenie że ciągle, ciągle i ciągle musze jeszcze wszystko poprawiać i udoskonalać zanim w ogóle się w internecie pokażę.

    Ale z drugiej strony – totalnie wpadłam w tę pułapkę w kwestii pielęgnacji włosów. Już kilka razy wertowałam blogi, listy produktów i porady i kilka razy tworzyłam swoje listy (w swoim budżecie) tego jak mogę zacząć dbać o włosy. Ale zawsze w miedzyczasie wpadł mi jeszcze jakiś artykuł, to odkładałam sprawy na później (tu mam wrażenie że internet w dziedzinie naturalnych kosmetykó się nigdy nie kończy…). W rezultacie używam tylko szamponu i losowy olejek na końcówki – któy oczywiśćie kupiła mama w biedronce (bo ona nie potrzebowała do tego tony artykułów ;) ).

    1. Ja z pielęgnacją włosów miałam tak, że godzinami czytałam blogi, recenzje kosmetyków na wizażu, sprawdzałam, gdzie można je kupić.. Traciłam na to mnóstwo czasu a ogrom informacji tylko mnie przytłaczał, bo przecież nie da się wszystkiego na raz przetestować, a każda blogerka poleca 10 innych produktów must have.. Zaczęłam kupować wiele kosmetyków, z których 3/4 nie dawały żadnych pozytywnych efektów. Czytałam więc jeszcze więcej, żeby w końcu znaleźć coś, co zadziała. Miałam niekończące się listy z kosmetykami do wypróbowania. Na szczęście pewnego dnia się opamiętałam, przestałam obserwować większość blogów, usystematyzowałam sobie zebrane informacje i postawiłam na minimum pielęgnacji oraz, co najważniejsze, zaczęłam być systematyczna i obserwować swoje włosy, przestałam bać się silikonów w odżywkach. Co ciekawe, większość produktów, które mi się sprawdzają kupiłam sama siebie, bez poleceń z internetu ;) Radzę przestać już czytać, jeżeli szampon, który masz się sprawdza, to dokup odżywkę, maskę i po prostu zacznij ich regularnie używać :)

      1. Dzięki :) Miałam chwilę podobnie z pielęgnacją cery – nie robiłam nic, czytałam/sprawdzałam dużo za dużo. Aż w końcu weszłam na ranking na wizażu w zakładkę „tanie i dobre” ;) i po prostu kupiłam na przecenie peeling, krem i tonik. W międzyczasie koleżanka ogłosiła że jej mama robi naturalne mydła więc kupiłam jedno do mycia twarzy. Cerę mam za sobą, na włosy muszejeszcze trochę „dojrzeć” (szczególnie że są w niezłym stanie). :)

  15. A myslalam ze to ja jestem jakas „inna”. Kurs z odchudzania, kurs jak kupować, kurs jak nie kupować, jak się uczyć, jak założyć lewą skarpetkę na lewą nogę i co zrobić z prawą ;D przecież to paranoja jakas. I co gorsza, mam wrazenie ze tych kursow tylko przybywa. Kiedys każdy bloger musial wypuscic książkę , teraz każdy musi mieć swój kurs. A czytelnicy dają się omamić i są w stanie uwierzyć że potrzebują kursów ze WSZYSTKIEGO , żeby móc w ogóle egzystować.

    1. Otóż to.
      Mam wrażenie, że drogi są dwie – każdy musi ukończyć jakiś kurs i każdy musi się wybić, wypozycjonować, żeby taki kurs stworzyć. I z niego się utrzymywać najlepiej, bo przecież na freelansie ;).

  16. Miałam tak z książkami. No nic nie poradzę, ale czytać uwielbiam od zawsze i kupowałam ich dużo. Ale, że to hobby- więc usprawiedliwiałam ten zakupoholizm. Od kilku lat kupuję jednak jak już nie mam co czytać. Korzystam z bibliotek.
    Masz rację Asiu, że mamy nadmiar wszystkiego. Każdy coś nam chce sprzedać, wcisnąć. Objętnie czy jest to nowych ciuch, kurs czy płatki śniadaniowe to producent podkreśla, że ten zakupu to inwestycja w siebie. Wiadomo, ludzie coś produkują aby sprzedać i chcą na tym zarobić. A i jeszcze jeden częsty argument- gdyby konsumpcjonizm nie był rozbuchany to gospodarka by padła. I tak robi się np. sprzęty AGD, które mają podziałać tylko przez czas gwarancji a poźniej paść bo konsument powinien kupić coś nowego.

  17. W pełni się z Tobą zgadzam! Miałam bardzo podobnie z książkami o zarządzaniu sobą w czasie – przeczytałam ich pewnie z kilkanaście, większość nawet nie do końca, bo już pojawiała się kolejna. Zdobyłam dzięki nim sporo teoretycznej wiedzy, uwielbiałam przedstawiać różne teorie znajomym, ale… niewiele z tego wprowadziłam w życie. W końcu na początku tego roku powiedziałam sobie, że pozbywam się wszystkich tych książek i kupię sobie jedną jedyną, którą przeczytam od A do Z i wszelkie wskazówki od razu wprowadzę w życiu. Padło wkrótce potem na książkę Oli Budzyńskiej i w końcu to podziałało! Zmieniło mi się myślenie i zaczęłam zamiast tysiąca narzędzi, aplikacji, notesików itp itd po prostu upraszczać, wypracowałam jeden system i jest mi z tym o niebo lepiej!
    Przy okazji – wspomniałaś o podcastach, podzielisz się może, czego słuchasz? :)

  18. Kolejny post, który czytam znad kawy cały czas kiwając głową. Mam podobne doświadczenia – przytłacza mnie nadmiar treści, ciężko mi też czasem rozgraniczyć co jest dla mnie wartościowe i interesujące a co po prostu przypadkiem znalazło się na mojej liście „do przeczytania, do posłuchania…” (czyli np. co wybrał za mnie fejsbukowy algorytm; sic!). Myślę, że trzeba się pogodzić z tym, że człowiek ma jedno życie i ograniczoną percepcję – nie przeczytamy wszystkich wartościowych książek, nie obejrzymy wszystkich świetnych filmów, nie obskoczymy wszystkich festiwali kulturalnych. Znam wielu ludzi, którzy wpadli w pułapkę „zaliczania” treści a efektem jest ciągła frustracja, ponieważ codziennie pojawia się lawina kolejnych nowości (z czego pewnie niewielkim procentem są rzeczy faktycznie wartościowe lub niezbędne do życia).

  19. Miałam tak ostatnio: mój plan na wakacje obejmuje m.in. nauczenie się grafiki wektorowej, żebym mogła tworzyć schematy, gry i pomoce dla moich uczniów (jestem na tyle wybredna że większość książkowych mi nie pasuje, i muszę wszystko sama). Na początek: milion poradników, kursy corela itd – myślałam, że oszaleję, bo absolutnie nie wiedziałam, co zrobić i od czego zacząć.. Okazało się, że wystarczy otworzyć program i spróbować zrobić COKOLWIEK – i przy każdej napotkanej trudności na bieżąco szukać nowych rozwiązań. I zadziałało! Moją pierwszą grafikę – Hello Kitty w samolocie (pierwsza rzecz jaka mi wyskoczyła w wyszukiwarce posłużyła za wzór) przykleiłam z dumą na ścianie :D To było dwa dni temu, postęp jest niesamowity, dziś kończę logo na swoją stronę i zabieram się za przygotowanie materiałów z anatomii człowieka :D Więc zdecydowanie się zgadzam, cóż za zgranie w czasie mamy! :)

    1. polecam jako ćwiczenie rysowanie w ten sposób przedmiotów obok ciebie itp. Zawsze znajdzie się coś czego nie będziesz umiałą zrobić – będziesz na bieżąco znajdować odpowiedzi w internecie. Jest zawodowym grafikiem i ciągle w ten sposób się uczę, więc ostrzegam że to się nigdy nie skończy ;) ale to jest właśnie najlepszy sposób uczenia moim zdaniem.

      1. Dzięki za słowa wsparcia ;) Nie mam ambicji tworzenia wielkiej sztuki, raczej potrzebuję tworzyć grafiki związane z biologią ;) Ale uczenie się na bieżąco to najmniej stresujący i najbardziej wydajny sposób :) A uczenie się (czegokolwiek chyba) nigdy się nie kończy :)

  20. Na insta mowilas, ze pojawi sie wywiad z psychologiem (albo kims takim, nie pamietam dokladnie). Mozna zadawac pytania, ktore chcielibysmy zebys przekazala?

      1. Asiu, a kiedy kolejne spotkanie koła gospodyń?:) Mam dla Ciebie świetną osobę do wywiadu – prowadzi pensjonat i życie w stylu właśnie minimalistycznym i slow na Mazurach!;) Bardzo inspirująca.

  21. Super tekst, przypomniał mi się Twój inny post o fenomenie „jak tylko”:)
    To jest trochę tak, że wydaje nam się, że jak wydamy kasę na kurs /
    książkę / ciuch to automatycznie przyswoimy sobie nową wiedzę, czy
    staniemy bardziej stylowi.

    Ja jakoś nigdy nie przepadałam za poradnikami. Owszem, przeczytałam parę
    w życiu, ale myślę, że większość z nich jest przegadana i że często cały
    przekaz można by zawrzeć w jednym rozdziale ;)

    Co do inspiracji… Uważam, że często przesłaniają nam one to, co
    faktycznie byśmy chcieli. Napisałam kiedyś taki tekst ( http://odpoczywalnia.blogspot.com/2016/06/co-lubisz-robic-w-zyciu.html?m=1 ) o robieniu tego,
    co się lubi bez oglądania się na to, czy jest to instagram friendly i
    aktualnie na topie. Absurdalne jest to, że nawet na naszym czasie wolnym
    wywierana jest jakaś presja.

    I jeszcze jeden aspekt – to samo (tylko bardziej) robi się dzieciakom.
    Kilkulatki są zawalone nowymi – koniecznie rozwijającymi aktywnościami,
    kursami kreatywności (sic! kto chce uczyć dzieci kreatywności?!),
    stymulowane na wszelki możliwy sposób. A zapomina się o tym, że dzieci
    muszą się czasem ponudzić, pogrzebać w ziemi i bez celu polatać na
    bosaka po trawie, to jest dla nich zdecydowanie najlepsze.

  22. Asiu, tak się cieszę, że kiedyś trafiłam na Twojego bloga i mam szansę czytać Twoje notki. Masz zawsze świeże spojrzenie na treści, które gdzie indziej powielane są wg jednego schematu. Czasami mam wrażenie, że ludzie nawet zaczynają wierzyć, że „insta życie” istnieje naprawdę, a codziennie na śniadanie w łóżku o godzinie 9 jemy croisanty, pijemy włoską kawę, a obok stoją perfumy, flowerbox i oczywiście INSPIRUJĄCA lektura.
    Bardzo się cieszę, że jesteś w sieci i dzielisz się z nami swoimi punktem widzenia, a przy okazji… inspirujesz! ?

  23. Przydatny, mądry tekst; dziękuję za przypomnienie o tym, że należy uczyć się, stosując i wdrażając, a nie „na zaś”.

  24. Wpis bardzo ciekawy. Chciałam jednak zauważyć, że istnieją branże gdzie doświadczenie, wiedza i czas mają podstawowe znaczenie. Chodzi mi o usługi psychoterapeutyczne. Jest cała mas osób początkujących (kobiet i mężczyzn, choć kobiet więce,j bo to zfeminizowany zawód), gdzie podejmowana jest odpowiedzialność nieprzystająca do umiejętności. Jednocześnie, dla osób nie orientujących się w tym jakie uprawnienia określają dobrego psychoterapeutę, jest to niejasne do kogo właściwie się zgłaszają. Tym bardziej, że jednocześnie osoby najbardziej bezkrytyczne wobec siebie, bardzo dobrze potrafią się promować, zamydlając zgrabnie prawdę o swoich kompetencjach. Nie ma w tym też uczciwości finansowej, tak właśnie uważam, uczciwości na zasadzie mam mniejsze kwalifikacje, proponuję niższe stawki. Obserwuję, że młodzi, jeszcze nie terapeuci, proponują ceny jak osoby wysokowykawlifikowane, z wieloletnim stażem pracy. I tyle gwoli ścisłości.

  25. Tak sobie pomyślałam o jeszcze jednym aspekcie (trochę z drugiej strony, ale ciągle w temacie:)): ludzie lubią chwalić się całymi spisami certyfikatów, dyplomów, zaświadczeń (nawet z najmniejszych kursów), które mają być dowodem na jakość oferowanych przez nich usług. Im więcej, tym lepiej – wygląda profesjonalnie, wzbudza zaufanie. I w sumie dobrze, bo czemu tego nie robić, skoro korzysta się z całej tej wiedzy. Gorzej jednak (dla nas, klientów), jeśli w jakimś konkretnym przypadku okaże się, że cały ten spis to tylko „papierki”.

  26. Widzę dokładnie to samo. I jestem tym potwornie zmęczona. Przesyt treści jest chyba gorszy, niż ich niedobór, bo każe ciągle się angażować i nie tracić czasu na wytchnienie. Nadmiar wiedzy jest męczący, a zewsząd słyszy się tylko, że trzeba przyswajać więcej i więcej.
    Szczególnie odczułam to pisząc pracę magisterską – uważam, że to bezsensowna nadprodukcja treści, która nijak ma się do mojego faktycznego wykształcenia i wiedzy. Same źródła też nie są w żaden sposób twórcze, bo jeden autor cytuje drugiego, drugi pierwszego, a trzeci dwóch pozostałych, przez co wygląda to jak profesorskie kółko wzajemnej adoracji.

    1. Mam tak samo! Jestem zmęczona tym ciągłym przyswajaniem treści, ze wszystkich stron „złote myśli”, must-have zastąpione zostały przez must-know. Łapię sie na tym, że przeglądam kilka dni opinie na temat produktów, zanim coś kupię, zapisuje tonę „rozwijających i wartościowych” artykułów i filmików a czytam małą ilość. I jeszcze to co jedna z Was wyżej napisana: „ciągle czuje się nie dość przygotowana do tego czy owego”. Ostatnio mam ochote uciec na bezludna wyspe bez dostepu do sieci. Jak dobrze przeczytać, że nie tylko ja tak mam!?

  27. Widzę u siebie nadmiar czytelniczy ;) Jak wpadnę w wir czytania to nie mogę przestać, a potem miesza mi się fabuła książek :) Może nie jest to aż tak „zgubne” jak samorealizacja, ale jednak dla mnie kształcenie to w dużej mierze po prostu czytanie i takie miłe poszerzanie wiedzy dzięki literaturze :)

  28. Asiu,

    A nie sądzisz, że problem tkwi nie tyle w ilości materiałów, co w:

    a) braku umiejętności wykorzystania ich w praktyce (takiego prawdziwego przyswojenia informacji, i używania ich potem w życiu) oraz
    b) braku umiejętności selekcji treści, tak, żeby faktycznie były one użyteczne?

    Dzięki za wpis
    Pozdrawiam

    1. Dokładnie. Myślę, że bardzo wiele osób było w sytuacji, w której planowanie czegoś było tak absorbujące, że na planowaniu się skończyło. Sama przechodziłam przez coś podobnego na studiach. Pełno na stałe otwartych kart w przeglądarce, masa zapisanych na dysku artykułów, ebooków, mnóstwo blogów w ulubionych etc. W końcu wszystko się skończyło jak mój laptop wyzioną ducha, a ja nie miałam kopi zapasowej. Początkowo byłam przerażona ile 'ważnych’ informacji przepadło, w końcu poświęciłam tyle czasu na szukanie i katalogowanie. Ale szybko dotarło do mnie nie pamiętam nawet 25% z tego co zapisałam jako ważne i niezbędne w moim życiu informacje. To tak jak z ubraniami, które włożymy do pudła za szafę i po 3 miesiącach nawet nie wiemy co tam jest. To znaczy, że nie są nam do życia potrzebne, i ubrania, i informacje :)

  29. No i kolejny tekst skonsumowany. Czytać tekst o tym, że powinno się czytać mniej tekstów…. czy to się kiedyś skończy? :)

  30. W listopadzie albo grudniu zeszłego roku postanowiłam napisać tekst o niedostatkach przekładu pewnego dzieła. W procesie przygotowań wysłuchałam i przeczytałam mnóstwo wywiadów z autorem oraz tekstów o jamajskim patois, odświeżyłam wiedzę ze studiów, rozrysowałam kila konspektów tekstu, ponownie przeczytałam kilka krytycznych tekstów przekładoznawczych, żeby złapać flow, obejrzałam dwa filmy dokumentalne związane z tematem… i tyle. Po miesiącu czy dwóch dotarło do mnie, że te działania powinny jednak do czegoś prowadzić, więc napisałam wstęp i półtora akapitu rozwinięcia. I tyle. Wciąż mam nadzieję, że któregoś dnia dopiszę resztę.

    Z drugiej jednak strony lubię sobie czasem przyćpać wiedzę dla samego ćpania, nie wiążąc z tym żadnych planów, bo co to w końcu za różnica, czy będę w wolnym czasie oglądać śmieszne koty, czy zapoznawać się z treściami, które mogłyby mieć praktyczne zastosowanie.

  31. Świetny tekst! Nieustannie czuję sie.przytloczona ogromem informacji, rozpaczliwie probuje to wszystko czytać, komentować, robić notatki, zapisywać. Rzeczywiście to, jak narkotyk…

  32. Artykul to strzal w dziesiatke. Nakupowalam mnostwo kursow, ktore tylko ogladalam, Az w koncu maz wytknal mi,ze prokrastynuje dzialanie. I mial racje. Balam sie zaczac robic, ale jak zaczelam, to dopiero zaczelam sie uczyc. Bylo ciezko, ale ten wysilek jest wiecej warty niz Haj ogladania kursow. Ponadto szukajac ciagle inspiracji ”jak to zrobic” dziwnym trafem potrzebowalam kupowac wiecej? Jak zrobilam bilans wydatkow w tym polroczu…. Auc! Ach ten podstepny marketing…

  33. Mam tak z blogami kulinarnymi. Ciągle tylko oglądam, zbieram pomysły, zapisuję karty do wykorzystania na później i … oczywiście tego nie robię. Powoli odpuszczam i zajmuję się przygotowywaniem wegetariańskich lub wegańskimi dań. Idzie mi opornie, bo generalnie nie ciągnie mnie do kuchni, ale w końcu jeść coś trzeba ;) Pierwsze koty za płoty…

  34. Bardzo ciekawy post, poruszasz wiele kwestii, które gdzieś tam chodzą mi po głowie.
    Generalnie się zgadzam, zwłaszcza co do książek. Czuję się przytłoczona tym, że – bez urazy Asiu i inni – każdy przysłowiowy bloger (ale dotyczy to także innych znanych osób) wydaje książkę, którą się promuje jako fantastyczną lekturę. Pośród nich z pewnością są ciekawe treści, sama kilka przeczytałam, jednak nie przesadzajmy, nie wszystko trzeba przeczytać. Trzeba wybierać rozważnie. To samo tyczy się właśnie wszystkich nowości wydawniczych – ja na szczęście nie mam tyle pieniędzy, żeby nagminnie kupować książki, ale i tak zdarzyło mi się nabyć kilka pozycji, których nie przeczytałam. A co dzień, przeglądając instagrama, frustruję się, że wychodzą kolejne fajne książki, które wszyscy mają. Pewnego dnia stwierdziłam, że to bez sensu. I doszłam do tego samego wniosku co Ty – niech dobre lektury same się obronią. Co będzie z tymi wszystkimi wydanymi książkami za 5 lat? Czy ktokolwiek będzie o nich pamiętać? Daję sobie czas i następne książki zamierzam nabyć po fali medialnych uniesień, czytając wcześniej opinie. :-) Kwestia nadmiaru treści trapi mnie też pod tym kątem, że cały internet to jeden wielki wirtualny śmietnik. Mnie to przeraża, ale to zupełnie inny, obszerny temat.
    Co do studiów, z jednej strony masz rację i trudno nie zauważyć, że każdy robi dodatkowe studia. Mnie osobiście dziwią osoby, które poprzestają na uzyskaniu jednego tytułu, bo sama raczej uważam, że warto zapewnić sobie dobre możliwości na przyszłość rozwijając się. Oczywiście, jeśli idzie to w parze z pracą w praktyce. Robienie podyplomówki dla samego podbudowania własnego ego jest… Głupie. Nie można jednak wszystkich wrzucić do tej samej kategorii, nie każdy pracuje na własny rachunek. Mój chłopak zrobił właśnie dwie podyplomówki, ale to się przydaje przy szukaniu pracy – ma szersze spektrum możliwości i rozwoju i jest po prostu atrakcyjniejszy dla pracodawcy. Ja sama w przyszłości też chciałabym zrobić podyplomówkę, ale bardziej dla siebie, by dowiedzieć się czegoś więcej na dany temat, w którym chcę się kształcić.
    Pozdrawiam :-)

    1. A i zapomniałam, co do zakładek w przeglądarce – masz mnie! W telefonie mam. prawie 100 otwartych stron (NIE WIEM JAKIM CUDEM!). Na komputerze też wiele przypiętych, pilnych do sprawdzenia. Na szczęście czasem mi się kasują niechcący i przyznam szczerze, nawet ich nie żałuję :-)

      1. O rety, prawie 100! Gdy ja mam kilka, 5-8 to wydaje mi się, że to jest strasznie dużo. A nawiązując do posta Asi to ja mam bardzo duże zaległości czytelnicze, jeśli chodzi o prenumerowane przeze mnie pisma związane z moją branżą. Mam też postanowienie, że – nie licząc tych prenumerowanych – nie kupuję nowych pism dopóki nie przeczytam tych, które już kupiłam i czekają na przeczytanie.

  35. Czesc Asiu! Bloga sledze od wielu lat, ale to chyba jeden z moich pierwszych (o ile nie poerwszy!) komentarzy. Brakowalo mi ostatnimi czasy takich bardziej „marytorycznych” i zyciowych wpisow na blogu. Czekam na wiecej i pozdrawiam serdecznie!

  36. Ogromnie dużo prawdy w tym co piszesz. Sama często łapię się na tym, że uciekam przed przejściem do działania, przeglądam kolejne strony, robię kolejne notatki „co powinnam przygotować”, zamiast przejść do działania.
    Myślę też, że pojawiające się jak grzyby po deszczu przeróżne warsztaty najlepiej pokazują, że jesteśmy w tym momencie „ćpunami wiedzy”. Można zapisać się na warsztaty robienia dosłownie wszystkiego, a większości tych rzeczy moglibyśmy nauczyć się w domu… i bylibyśmy o 200-300 zł bogatsi.
    Zgadzam się również z nowościami wydawniczymi, ostatnio dałam się skusić na „Ciszę”, której zdjęcie znalazło się na prawie każdym Instagramowym koncie i muszę z przykrością stwierdzić, że nie znalazłam w niej nic odkrywczego.
    Pozdrawiam!

    P.S. Fajny wpis!

    1. Myślę, że to zależy od nastawienia – jak zapisuję się na warsztaty chociażby lepienia garnków, bo chcę fajnie spędzić czas, to to jest dla mnie jak najbardziej okej. Ale jak mam warsztatowe FOMO i czuję, że bez tych garnków będę się czuła bezwartościowa i nierozwinięta, to warto się już zacząć zastanawiać. Bo idąc tropem „mogłam to zrobić w domu i zaoszczędzić” dojdziemy też do wniosku, że lepiej zrobić grilla na działce, niż wyjechać na wakacje, posłuchać muzyki na YT zamiast pójść na koncert i tak dalej:)

  37. Mam z tym duuuży problem. Zajmuje mnie masa rzeczy, a jak przychodzi co do czego to nie wiem, w którą stronę ruszyć… teraz staram się odpuszczać i zachować umiar. Mam zasubskrybowane maksymalnie 5 podcastów. Jak mi się znudzi to zmieniam.
    Zastanawia mnie tylko to uczenie poprzez działanie. To najlepsza metoda tylko zawsze obawiam się, że ktoś, np. klient ucierpi na mojej niewiedzy..

  38. Jeśli chodzi o gry komputerowe, to bardzo serdecznie polecam „Life is strange” – to jest taka gra-serial, podzielona na pięć dwugodzinnych odcinków. Zasadniczą stawką gry jest podejmowanie decyzji w imieniu głównej bohaterki, a z pewnych względów jej decyzje zmieniają świat przedstawiony. Świetnie się gra we dwójkę, równie dobrze w pojedynkę. Z utęsknieniem czekam na kolejne odcinki – będą latem. No i ogromna zaleta – zdecydowanie nie trzeba tu być pro-gamerem, żeby się dobrze bawić.
    Poza tym urocze „Limbo” i „Unravel” – dwie wspaniale zrobione platformówki.
    A jeśli lubisz skakać i strzelać, to zdecydowanie „Wiedźmin: Dziki gon” – naprawdę nie na darmo wszyscy się tym zachwycają!

  39. Wyjęłaś mi to z ust. Od dłuższego czasu obserwuje jak jesteśmy zasypywani informacjami i nie potrafimy tego przerobić, ustalić co jest ważne, a co niepotrzebne i trwamy w tym co raz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że potrzebujemy wszystkich tych informacji, całej tej wiedzy.
    Ja kupiłam dwie książki znanego blogera, w zasadzie guru blogerów. Trzeciej nie kupię, bo to co przeczytałam to nie żadna tajemna wiedza, zwyczajnie kolejną dobrze wypromowana książka.

  40. Twoja książka Slow fashion była takim poradnikiem, który naprawdę wpłynął na moje życie. Nie zastosowałam się do 100% Twoich rad, ale zmieniłam swoją filozofię z fast fashion na slow i do dziś się tego trzymam. Powiem więcej – nie umiem już inaczej podchodzić do mody :D

  41. Pstra Matrona

    Ta równowaga pomiędzy przyjmowaniem a tworzeniem jest dla mnie jakąś absolutną podstawą higieny życia. Mogę być niewyspana albo głodna ale bez tego balansu ani rusz. Mój tryb jest naprzemienny. Mam krótkie intensywne okresy szalonej konsumpcji na granigranicy wytrzymałości i długie ascetyczne okresy twórcze gdzie nawet nie wychodzę na miasto i nie pozwalam sobie na słuchanie muzyki innej niż mam w spektaklu. Idealna proporcja to 5 miesięcy w klasztorze i 1 miesiąc wielkiego pochłaniania. Raz zdarzyło mi się tym zachwiac w stronę o której piszesz, kiedy pojechałam na Erasmus i po raz pierwszy od ośmiu lat przez pół roku nie robiłam żadnego spektaklu bo nie było techniczne takiej możliwości. Jednocześnie jak to w podróży napływ treści był ogromny. Przypłaciłam to ciężkim załamaniem nerwowym. Teraz mam taki moment że jest odwrotnie i od jakiegoś miesiąca już jadę na oparach. Jestem tym tak zmęczona że paradoksalnie kiedy teraz mam na to chwilkę nie mam już siły na konsumpcję. Muszę się przemóc bo wiem że niedługo czeka mnie kolejnych kilka miesięcy klasztoru i nie dojadę do końca. Jeśli chodzi o przełożenie wiedzy i inspiracji na praktykę to bardzo dbam żeby wszystko co zostało przyjęte miało swój efekt. Inaczej śmierdzi mi jak gnijący obiad z przed tygodnia w lodówce.

  42. Dwukrotnie kupiłam kurs on line i dwukrotnie go nie przerobiłam. Stwierdziłam, że trzeciego razu nie będzie, bo po prostu ta forma przekazywania wiedzy do mnie nie dociera. Tzn brak mi samodyscypliny. Natomiast rzeczywiście, kiedyś wydawało mi się że potrzebny jest mi kolejny kurs, dyplom, by odmienic moje życie na lepsze. Rzeczywiście to taka uspokajająca iluzja, że wystarczy zdać się na innych, kupić coś i rozwiązać swoje problemy. Pozdrawiam cieplutko Beata

  43. Hmmm… W tych dziwnych czasach, w których przyszło nam żyć na wszystko musimy mieć kurs, a przynajmniej tak by się wydawało po przejrzeniu facebooka, witryn empikowych itp. Mim zdaniem warsztaty czy kursy są nam potrzebne tylko w wypadkach kiedy sięgamy po wyspecjalizowaną wiedzę (dla każdego inną) w jakiejś dziedzinie. Ta cała „eksperckość” we wszystkim czyni ludzi strasznie leniwymi i przy okazji niepewnymi siebie, bo przecież zawsze można posprzątać jak ekspert, albo ktoś perfekcyjny, albo po prostu zrobić to lepiej niż dotychczas. A czasami po prostu wystarczy wykorzystać zdrowy rozsądek, zastanowić się, albo najzwyczajniej do czegoś przyłożyć;)
    Po przeczytaniu kilku komentarzy zamieszczonych pod tym wpisem, mówiących o rzeczach, które z automatu podbijają naszą atrakcyjność w towarzystwie jak np. modne (serio?) jedzenie lub podróże zastanawiam się czy ludzie już do reszty nie powariowali z tym całym snobizmem, olewając przy tym takie proste rzeczy jak zrobienie smacznego obiadu dla siebie (i bliskich) czy posprzątanie. Zauważyłam, że trzeba się teraz pochwalić jakim to jest się zalatanym i że na nic się nie ma czasu. Zapominamy, że te proste czynności, dzięki którym żyjemy w czystym domu, czy zjemy dobry obiad, albo zrobimy coś dla siebie, dbając przy tym o swoje zdrowie oraz komfort są tak naprawdę częścią życia. Myślenie o nich w ten sposób może dodać nam wiele równowagi. Bo to jest w porządku! Moim zdaniem bardzo nie okej jest chwalenie się tym jakim jest się zapracowanym, ile projektów i kursów się robi (często bez jakichś późniejszych rezultatów) i jednoczesne mówienie, że nie ma się czasu na pranie i żyje się w bałaganie. Traktujmy nasze życie jako całość i nie dajmy się zwariować ;)

  44. Od jakiegoś czasu walczę właśnie z tym, co opisujesz. Myślę, że to zjawisko jest bardzo powszechne i chyba dotyczy przede wszystkim 20-parolatków (którym jestem). Zdarzają się takie artykuły i filmiki, które faktycznie mnie zainspirują. Ale przez wiele raczej gromadziłam te rzeczy i szukałam kolejnych. Jednak na samej motywacji się kończyło. Zresztą sama też często temat nadmiernego poszukiwania motywacji poruszam u siebie – z tego posta jestem bardzo dumna:

    http://johnkalennonka.com/motywacja

  45. Ha! Dokładnie tak zrobiłam ostatnio. Miałam super trudny i przerażający projekt do zrobienia na studia i zamiast od razu usiąść do komputera, i zacząć go tworzyć to najpierw się przez tydzień „przygotowywałam” do pracy: czytałam wykłady, sprawdzałam jak zrobili to inni, tworzyłam plan. Po czym jak już zaczęłam, to byłam zła na siebie, że nie zaczęłam tydzień wcześniej, bo pojawiały mi się problemy, o których nie pomyślałam zdobywając to know how i czułam, że zabraknie mi czasu.
    Ale naprawdę się bałam tego projektu, panicznie wręcz. Szkoda, że nie wrzuciłaś tego posta 2 tygodnie wcześniej ;)

  46. To co piszesz, to niestety dokładnie o mnie. Zapisuje się na newslettery, których nie czytam, mam miliony zakładek, bo przecież wszystko takie ważne, a kiedy chcę do czegoś wrócić, nie mam pojęcia gdzie to zapisałam. Złapałam się też na tym, że na live’ach, czy kursach online również nie mogę się skupić, bo w międzyczasie kusi scrollowanie innych źródeł… Tylko detoks mnie uratuje ;)

  47. Matkaskaut.pl

    Dziękuję za mądry wpis. Uwielbiam czytać Twój blog. Znajduję tu sporo treści, które zmuszają mnie do przemyśleń i uważam, że to bardzo wartościowe. W sumie od jakiegoś miesiąca lub dwóch zajmuję się czymś podobnym. Tzn staram się poskromić swoją rozbuchaną potrzebę robienia czegoś cały czas. Oczywiście robienia czegoś produktywnego. Niestety mam spore umiejętności organizacyjne, co powoduje, że jak się uprę to naprawdę bardzo, bardzo wiele rzeczy jestem w stanie zrobić. I niestety moje ostatnie przemyślenia są takie, że być może to wszystko (albo spora część tego wszystkiego) nie jest tak realnie w moim życiu potrzebna? Że no i co z tego, że teoretycznie to są ” rozwojowe zdjęcia” jak może dla mnie lepiej byłoby te 2 godziny poleżeć i poczytać kryminał. Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam.

  48. Jak wszyscy tutaj zgadzam sie z Toba :)
    Kupowalam kiedys co tydzien Wysokie Obcasy, potem ich nie czytalam, bo raz ze nie mialam czasu, a dwa coraz mniej bylo wartosciowych treści. Wyrzucilam caly stos, pozegnalam z nimi i od tego czasu bedac w sklepie gdy widze na polce wo, patrze czy jest tam cos wartosciowego, co chcialabym przeczytac iii odkladam na polke. Nachodzi mnie taka mysl ” jutro mam wolne, kupie przeczytam, zrobie sobie super dzien”, ale przychodzi „otrzeziwienie”- wcale nie bede madrzejsza i nie zagwarantuje mi to idealnego dnia.
    Z gazeta jest o tyle trudniej, ze nie czuje sie tych 3.5zl mniej w portfelu ale frustracja jaka przychodzi z mysla ” znowu nie mialam czasu tego przeczytać”, jest tysiackrtonie wyzsza.

    1. A ja sobie jeszcze pomyślałam, że to całe kupowanie kolejnych książek czy gazet, kursów online czy innych podcastów, działa na takiej samej zasadzie jak zapełnianie naszej szafy ubraniami, których w gruncie rzeczy nie potrzebujemy. Minimalizm, slow life przydaje się wszędzie. Nie mamy wtedy zarówno ciuchów, o których zapomiałyśmy (boże, ja mam taką bluzkę??!!), na półkach stosów książek czekających na przeczytanie (czy aby na pewno wszystkie są warte czytania?), jak również kursów online, których nie przerobiłyśmy i raczej nigdy nie przerobimy. Oczywiście – są, zwłaszcza różnego rodzaju warsztaty wymagające od nas wysiłku intelektualnego badź fizycznego, z którymi warto się zaprzyjaźnić. Odwlekamy jednak sprawę z czystego lenistwa. Tu pojawia sie zreszta kolejna kwestia- czy nie czytam tej książki, bo jest ciężkostrawna i znaczenie wielu słów muszę sprawdzać w słoniku, a ja wolę 'orange is the new black’… Czy nie czytam, bo to jednak wydmuszka, zbędna pozycja, która mnie w żaden sposób nie rozwinie? Jak to ocenić i nie zwariować? Wiem jedno, uważam, że generalnie warto myśleć, jak cokolwiek kupujemy czy to na pewno jest nam potrzebne- nie ważne czy to będzie jogurt, kryminał do poczytania w hamaku, czy też studia podyplomowe.

  49. Zgadzam się z tym, co napisałaś. Czasami sami wpędzamy siebie w dołek. Wszystkie nowe treści, które się pojawiają, które są modne, które wypada wiedzieć, lub przeczytać gromadzą się i gromadzą. Przecież w najbliższym czasie będziemy mieli chwilę aby się z tym zapoznać. Tylko czasami ta chwila nie nadchodzi. Z tymi wszystkimi treściami jest czasami jak z ubraniami w szafie, kupimy coś, bo jest modne, bo to się teraz nosi, a później leży w szafie, zapominamy o tym… Brakuje umiarkowania, racjonalnej oceny. Staram się kierować zasadą priorytetów i wybieram te treści, którymi się obecnie zajmuję pomaga mi to dokonywać świadomej selekcji.

  50. O matko, właśnie przeczytałam o sobie. Chociaż faktycznie ostatnio stw ierdzilam ze nie kupię więcej książek do póki nie przeczytam tych które kupiłam i nadal pachną nowością, ale nie połączyłam tego z ćpaniem wiedzy. Ba! Ja nawet miałam ostatnio myśl by się zapisać znów na studia a nawet dwoiste (związane z muzyką) . A przecież zeb y robić to co kocham wystarczy wreszcie przysiąść do klawiszy i odkurzyć mikrofon. Bo stoi. Nawet rozpakowany (miesiąc temu rozpakowalam i podlaczylam). Ale jakoś nie mogę sie zebrać. A bo czasu nie mam. A bo pranie, sprzątanie, gotowanie. A bo dzidziuś. A bo nie przeczytałam książki o tym jak to robić, nie zapisałam się na kurs, nie ukończyłam studiów. Nie wiem jak się za to zabrać więc lepiej nie zaczynać. A sprzęt (i to nie tani!) stoi i kwiczy.

  51. Asiu, ostatnio dochodzę do podobnych wniosków. Siadam do pracy i zamiast zająć się swoimi zadaniami, sprawdzam co się dzieje w świecie internetu :) Szukam informacji, wiedzy itd. a kończy się na tym, że w zachwycie nad kolejnymi cennymi uwagami, budzę się o 12:00 i jestem zła, że moje sprawy i obowiązki leżą.

  52. Kurczę, to totalnie o mnie. Choć mniej czasu już trace na gromadzenie inspiracji, to nadal mam mnóstwo zapisanych gdzieś zakładek (do których oczywiście nigdy nie zajrzałam), półkę książek do przeczytania i poczucie ogromnego przytłoczenia tym, czym się zająć? Wszystko wydaje się ciekawe, z drugiej jednak strony – chciałoby się dobrze jakiś temat zgłębić, a więc trzeba coś wybrać. W moim przypadku powoduje to swego rodzaju paraliż, a potem poczucie winy, że nie robię czegoś wow – nie mam super inspirującej pracy, planu budżetowego/sprzątaniowego/urodowego, nie podróżuję za grosze itd. Mnie się to kojarzy też z pojęciem „tyrani produktywności”, jeśli można to tak nazwać – po prostu wypada się „rozwijać”, czytać ciekawe rzeczy, mieć coś do powiedzenia w wielu tematach i się tym dzielić.

    Ja zaczęłam detoks od tego, że coraz rzadziej udzielam sie na Facebooku (to jednak lwia część treści, która wpada mi gdzieś do zakładek) i stopniowo redukuję ilość obserwowanych blogów czy stron. Znalazłam sobie pretendenta do hobby – kaligrafię – i od tego startuję, ale łatwo nie jest.

    Dzięki Ci za ten wpis, Asia!

  53. Polecam bardzo prostą zasadę: Act as if….Czyli Zachowuj się/Rób tak jakby…
    Jakbyś była tą osobą, ktora jest pewna siebie i nie umniejsza swojej wartości, żeby się dopasować.
    Jakbyś była tą osobą, która zawsze ma czas, żeby wygladać dokładnie tak jak chce.
    Jakbyś była tą osobą, która przygotuje posiłek i spokojnie go zje nie przed telewizorem, ale przy stole z bliskimi.
    Jakbyś była tą osobą, która sprawdza social media tylko raz dziennie, a przed snem medytuje.

    Act as if…

  54. Bardzo wartościowy tekst. Kiedyś często miałam poczucie, że jestem jeszcze nie dość dobra, i najpierw muszę zrobić X czy nauczyć się Y, żeby zabrać się za właściwe działanie. Ale to ma związek ze sztucznie zaniżoną samooceną, a nie realną potrzebą, no i już mnie nie dotyczy ;) Za to z kompulsywnym gromadzeniem informacji walczę :P Myślę, że cyfrowy świat strasznie to niepotrzebne gromadzenie ułatwia, np. zapisywanie inspiracji na pintereście, filmów do oglądnięcia na youtubie, ściąganie artykułów do przeczytania „na potem”, nie mówiąc już o zakładkach/ulubionych (moja pięta achillesowa :P). Niektórzy ludzie mają też problem z gromadzeniem wirtualnych multimediów: zdjęć, muzyki i filmów (przynajmniej od tego jestem wolna ;)).
    Dużo pomaga zadanie sobie 2 krótkich pytań:
    1. Czy na pewno ta rzecz/aktywność jest na tyle wartościowa, że będę chciała poświęcić na nią swój czas?
    Tutaj z reguły odpowiedź brzmi NIE, ale jeśli jest inaczej, to drugie pytanie:
    2. Czy naprawdę tego potrzebuję, żeby osiągnąć cel X?
    Bo robienie czegoś bez sensu, jest bez sensu ;) No chyba, że to rozrywka, wtedy można polemizować ;)
    Krótko mówiąc, w obliczu nadmiaru, selekcja to podstawa ;)

  55. Kiedy pracowałam na stoisku z książkami i założyłam bloga typowo recenzenckiego w moim mieszkaniu momentalnie pojawiło się mnóstwo książek. Początkowo czułam radość, ale potem dopadło mnie przytłoczenie. Do dziś wielu z nich jeszcze nie przeczytałam. Dlatego teraz starannie wybieram nowości książkowe, które na pewno chcę mieć w swojej biblioteczce. Takim wyjątkiem była chociażby książka Michała Szafrańskiego. A co do webinarów czy podcastów stosuję Twoją metodę słuchania odpowiednich i w odpowiednim momencie – wtedy kiedy naprawdę ich potrzebujemy.

  56. Trochę zgadzam się z tym co napisałaś. Brakowało takiego spojrzenia z dystansem na ten pęd ku rozwojowi, dokształcania się, zdobywania wiedzy. A trochę się nie zgadzam. Bo z wiedzą jest chyba tak, że trudno sobie zaplanować, co nam się w życiu przyda, co zainteresuje, co zostanie w głowie. Czasem wiele można wynieść z jakiejś informacji zasłyszanej „kątem ucha”. (Tak się chyba nie mówi, nie? :D) Trudno to sobie zaplanować, skupiając się tylko na jednym.

  57. Jeśli chodzi o grę – polecam „The Flame in the flood”(w skrócie: dziewczyna i jej pies razem pokonują przeszkody,żeby dotrzeć do celu i przetrwać). Ja co prawda nie grałam,ale kupiłam mężowi na Gwiazdkę i bardzo mu się podobała :) no i wielki plus za muzykę w tej grze! Sprawdź koniecznie:)

  58. Dzięki Styledigger! Myślałam, że tylko ja tak mam.
    Ćpanie wiedzy – świetne określenie :) ja mam największy problem z gromadzeniem otwartych kart w komputerze, bo ”to jest warte do przeczytania”. Raz przy ok 170 takich otwartych kartach skapitulowałam i wysłałam linki na maila (żeby nie przepadły te mądre storny). Oczywiście nie zajrzałam do tego maila do dzisiaj ;)
    Z gier polecam Braid. Trzeba w niej pokombinować z przechodzeniem poziomów, nic nie jest oczywiste
    http://www.gry-online.pl/S016.asp?ID=12572

  59. A ja jednak wychodzę z założenia, że nie ma wiedzy zbędnej. Mam wrażenie, że obecnie mamy raczej problem z tym, że ludzi, zwłaszcza młodych, nie interesuje nic. Trudno potępiać tych, którzy zdobywają wiedzę, uczestniczą w kursach czy studiach podyplomowych, nawet jeżeli ta wiedza nie jest im aktualnie potrzebna, albo jeżeli działają chaotycznie. Jeżeli mają ochotę się czegoś nauczyć, czy wziąć w tym udział, to niech to zrobią. Zresztą każdy ma swój model działania i niektórzy potrzebują solidnych podstaw teoretycznych zanim się za coś zabiorą. Sama właśnie ukończyłam kurs pisania powieści (o ile dobrze pamiętam, tez kiedyś bralas w takim udział). Nie wiem jeszcze, czy kiedykolwiek uda mi się ukończyć własną powieść. Jeżeli tak, to ten kurs na pewno mi pomoże w pisaniu. Jeżeli nie – cóż, przynajmniej przyjemnie spędziłam czas i poznałam nowych znajomych, co i tak wnioslo większą wartość w moje życie, niż gdybym poświęciła ten czas na ogarnianie domu albo zakupy.

  60. Niestety czytając wpis z każdym kolejnym zdaniem czułam, że piszesz o mnie. Mam ogromną tendencję do prokrastynacji i zdobywając kolejne kursy niby czuję, że się rozwijam, robię coś dla siebie, ale nigdy w pełni ich nie kończę (lub nawet wcale nie zaczynam). Tak było nawet z Twoim kursem, przyznaję się do tego i jest mi wstyd…

  61. Z gier polecam Life is Strange. Jest to gra o dokonywaniu wyborów które niosą konkretne konsekwencje dla całej fabuły. Gra jest powolna i pozwala się cieszyć pięknie zaprojektowanym światem.
    Pozdrawiam :)

  62. Bardzo potrzebny wpis! Znam ze swojego otoczenia tych uzależnionych od warsztatów i odkąd trafiłam na Creative Live sama zauważam, jak bardzo jest to kuszące… Najlepsze jest to, że przeglądając notatki z warsztatów na których byłam kilka lat temu, widzę, że korzystam głównie z tych rzeczy, do których doszłam własną pracą. Albo dziwię się, gdy znajduję tam jakieś moje świeże odkrycie sprzed kilku tygodni :P

    Na Steamie jeśli szukasz czegoś naprawdę ciekawego i innego to polecam polski projekt Bad Dream: Coma
    http://store.steampowered.com/app/538070/Bad_Dream_Coma/?l=polish

  63. Ja „ćpam wiedzę” od bardzo dawna, właściwie od kiedy tylko pamiętam, bo już jako nastolatka zaczytywałam się w magazynie „Zwierciadło”, który kupowała moja ciocia, bo to takie „mądre, życiowe pismo, które mi powie jak nie popełnić życiowych błędów” (hahaha). Oczywiście nie muszę dodawać, że popełniłam niemal wszystkie, które się zazwyczaj po drodze przez życie popełnia i dopiero z tego się wyciąga wnioski i naukę ;) Później przyszedł czas na kursy, webinary, podcasty, stosy książek, które czytałam po 5 na raz itd. W pewnym momencie rzeczywiście przyszło olśnienie, że trzeba zacząć działać i wtedy otworzyłam biznes….I znowu zaczęłam czytać….Od kilku dni już mam taki prawdziwy przesyt a głowa od nadmiaru chyba wybuchnie. I tak czułam, że czas na detoks i na „przekuwanie wiedzy w czyn” i wtedy właśnie przeczytałam Twój Joasiu post. Dziękuję, zacznę od razu :)

    1. Po przeczytaniu tego tekstu, też pomyślałam o „Zwierciadle”. Jako nastolatka uwielbiałam je czytać. Choć trudno mi sobie przypomnieć czy niosło ze sobą jakieś wartościowe treści „chroniące przed błędami”. ;-) Ono kojarzyło mi się z relaksem, a co ważniejsze gazety mają jakąś liczbę stron, których nie da się czytać w nieskończoność.
      Treści w internecie są nieskończone, a my (ja!) chyba nie jesteśmy nauczeni limitować sobie ich ilość. No i jest jeszcze strach, że coś czego nie przeczytałam jest ważne.

      Moja 65-letnia mama ma przeświadczenie, że warto szukać okazji i korzystać z każdej wiedzy, bo nie wiadomo co ci się może przydać. Myślę, że to przeświadczenie z PRLu jest gdzieś we mnie zakiełkowało i w dobie internety i wszelkiej dostępności wszystkiego po prostu tworzy mieszankę wybuchową! :-)

      [tak mi się jakoś nasunęło! hi5 za czytanie Zwierciadła]

  64. Świetny post:) kiedy młodsza kupowałam za dużo i stale się czegoś uczyłam, czytałam, non stop siedziałam przy laptopie aż poczułam wielkie zmęczenie i przytłoczenie. Wtedy doszłam do podobnych wniosków i teraz daje sobie czas na wykorzystanie wiedzy w praktyce, bo to najważniejsze:)

  65. A ja tak mam… m.in. z Twoją książką o ciuchach, Asiu :) za pierwszym razem przeczytałam jednym tchem, po krótkim czasie chciałam wrócić i wprowadzić ją w życie i tak leży i czeka, bo zawsze jest coś innego do zrobienia. Mam coś takiego, że odwlekam wszystko jak się da, łącznie z robieniem fajnych rzeczy, bo czekanie mnie ekscytuje. Boję się, że jak zacznę już coś robić, to stracę zapał, albo dana czynność okaże się nie tak interesująca jak zakładałam. To niemądre, to ciągłe planowanie i w końcu nic nierobienie.

  66. Bardzo ciekawie o nadmiarze konsumowanych informacji, poradników, szkoleń itp. pisze Michał Pasterski we wstępie i w pierwszych rozdziałach swojej książki „Insight. Droga do mentalnej dojrzałości”. Zwrócił też uwagę na rolę ćwiczeń i to, jak często są one pomijane. Pomyślałam o lekturze Twojej książki „Slow life” i o tym, jak pomocne było rozwiązywanie zadań, które przygotowałaś, no i jak wielką frajdę mi to sprawiło (poza tym, że pozwoliło mi się ogarnąć). Praca nad sobą to ciągły proces, więc warto przechodzić przez niego świadomie :)

  67. Ale mnie to poruszyło, od pierwszego zdania wiedziałam, że ten post jest skierowany do mnie! Tak, tak, ja też „ćpam wiedzę” i chociaż mam wrażenie, że tak dużo robię to tak naprawdę nic z tego nie wynika. Będę pamiętała o tym wpisie kiedy postawię sobie kolejne zadanie.

  68. Kompulsywnie kupowałam książki w Empiku jak były promocje i po prostu było o nich głośno. O nałogowym kupowaniu kolorowch gazet dla kobiet nie wspomnę.
    Rok temu zrobiłam totalny porządek. Wyrzuciłam komórke i tysiące telefonów, posegregowałam książki, zrobiłam nowe konto na You to Be, na nowo zrobiłam zakladki w czytaniu stron/blogów w sieci. Oduczyłam się kupowania hurtowego kosmetykow i ubiorów. Było ciężko ale i mój mózg odpoczął a portfel ma wakacje ;).

  69. Działanie to jedyny przepis na sukces. Wystarczy zabrać się do roboty, a wiedza sama przyjdzie. Takie ciągłe planowanie, uczenie się, inspirowanie nakręca nas, ale przecież nic nie przynosi. Większość osób popełnia błąd i marzy, zamiast stawiać sobie realne cele i do nich dążyć.

  70. z tymi studiami masz 100% racji, obserwuję trend bycia „wiecznym studentem” i przedłużania sobie jakby beztroskiego życia, bo „jeszcze mnie interesuje wiele tematów, to pójdę na kolejne studia” gorzej, że część takich osób nie zdobywa żadnych doświadczeń zawodowych jednocześnie, tylko ciągnie „prace studenckie”, potem w wieku 27-30 lat są zaskoczone jak wygląda rynek pracy i że kilka linijek więcej w CV w sekcji „edukacja” znaczy mniej niż cała sekcja „doświadczenie zawodowe” (jestem rekruterem, sprawdzone info). Oczywiście jest druga strona medalu, a mianowicie jakość kształcenia i studia wyższe, których ukończenie przestało być prestiżem i często nie pomaga znaleźć pracy.

  71. Ja byłam jedną z takich osób i nadal walczę z tym nałogiem. U mnie wyglądało to tak, że przez ponad rok między pracą a snem wciąż czytałam, czytałam, szkoliłam się, czytałam, słuchałam i czytałam… Tak naprawdę wiele to wniosło do mojego życia, ale chyba tylko dlatego, że opierałam się nieco mojemu środowisku, w którym się szkoliłam, ponieważ czułam, że muszę tę wiedzę przyswoić i zastosować. Czasem się udało, ale w większości nie, ponieważ liderzy parli na to, aby kupować więcej książek i więcej czytać.
    Polecam zrobić sobie ”detoks”, jeśli macie podobną sytuację. Pół roku nie czytałam ani jednego zdania tego typu książek, szczególnie biznesowych, które we mnie wpajano. Nie poszłam też na żadne szkolenie. Natomiast dostałam w swe ręce „Slow life” i to było to, czego było mi trzeba, aby zwolnić ze swoim życiem. Moje życie znacznie się zmieniło i teraz jestem o wiele szczęśliwsza. Mój nawyk teraz, to jedna książka, którą przerabiam w takim tempie, jakie czuję, bez narzucania sobie ograniczeń czasowych, oraz starannie wprowadzam powoli do życia to, co czytam. Polecam ten styl życia.
    Pozdrawiam

  72. Oczywiście, że się zdarzyło ;) miałam taki czas, w którym wciąż kupowałam nowe książki zanim jeszcze zdążyłam przeczytać obecne. Bywało też tak, że zaczynalam kolejne nowe A poprzednie odkladalam nieskończone w połowie. Teraz na szczęście zanim coś kupię dwa razy zastanawiam się czy faktycznie teraz tego potrzebuje i czy nie jest to przypadkiem chęć kolekcjonowania kolejnych poradników aby poczuć się lepiej ze mam ich więcej czyli mam więcej wiedzy.

  73. Kurczę,strasznie żałuję,że dopiero teraz trafiłam na ten wpis. Asiu,trafiasz w sedno! Ja też czuję się przytłoczona nadmiarem wszystkiego co muszę KONIECZNIE przeczytać,sprawdzić,zobaczyć,odwiedzić… Człowiek się w tym zatraca i tak naprawdę zapomina spojrzeć w głąb siebie i zapytać szczerze czego tak naprawdę potrzebuje,co lubi,co sprawia radość.
    A to świetnie nazwane „ćpanie wiedzy” jest teraz epidemią także pod względem studiów, gdzie ja osobiście odczuwam presję,bo przecież nie wypada skończyć tylko jednego kierunku albo nie mieć podyplomowych… Pytanie tylko czy to ma być takie studiowanie dla samego studiowania,czy faktycznie ma nam się do czegoś przydać i czy w ogóle będziemy potrafili coś z tą zdobytą wiedzą zrobić, czyli przełożyć ją na działanie.

    Pozdrawiam!

  74. Jakbym czytała o sobie, z tym, że ja ćpam przewodniki :D Poczytam trochę o jakimś ciekawym miejscu, później decyduję się na zakup przewodnika i przyznaje, nie zawsze go czytam, bo czasem stwierdzam, że na pewno zrobię to jak dojdzie już do momentu przed podróżą. Oczywiście nie każdy plan podróży dochodzi do skutku i kończy się to jak się kończy…

  75. Zgadzam się Joanna, dlaczego dopiero teraz przeczytałam ten post?! To jest o mnie! Ćpałam wiedzę z podcastów o samorozwoju i ta wiedza mnie przytłoczyła, tak że kompletnie nic nie robiłam w kierunku, w którym chciałam się rozwijać. Miałam kompletny mętlik w głowie i czułam się zmęczona tymi wszystkimi radami.

  76. Czuję się w tym momencie jak wyborowy ćpun. No cóż. Czuję niewyobrażalną pustkę chociaż jestem od kilku dni na detoksie. Kompletne nic można o sobie pomyśleć, kiedy po przeczytaniu tylu tekstów, obejrzeniu, odsłuchaniu nic się nie zmienia. I nagle dociera do nas: sama zmień :) Czas pomyśleć o czymś przyjemnym

  77. Tak, niestety też mi się to zdarza. Mój Pocket pęka w szwach od artykułów, które chciałabym przeczytać. Sama nie wiem, po co dodaję tam nowe. Chyba tylko po to, żeby któregoś dnia wyrzucić wszystko i zacząć od nowa, bo sporo z tych rzeczy już mi się zdezaktualizowało na pewno. Staram się jednak odpuszczać i wszystkiego nie czytam. No i wrzucam też do pocket dlatego, że niektóre teksty mogę sobie odsłuchać podczas innych zajęć (np. zmywania czy gotowania)

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.