Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Kit, który sami sobie wciskamy

Widziałam się niedawno z koleżanką, Anią. Jadłyśmy babkę cytrynową i rozmawiałyśmy o greenwashingu. O tym dlaczego tak rośnie w siłę i jest wszędzie – od tetrapaków udających tekturę w spożywczaku po “ratujące planetę” spodnie z recyklingowanego poliestru. Nie powinno tak być. Klienci nie muszą znać się na milionie aspektów ekologii i nie powinni być robieni przez producentów w balona na każdym kroku. Potrzebujemy lepszych regulacji, żeby takie produkty w ogóle nie powstawały.

Ale jest też druga strona medalu. Greenwashing jest tak popularny, bo działa. A działa, bo jest nam z nim wygodnie. 

Możemy robić dokładnie to samo, co wcześniej i czuć się przez kogoś rozgrzeszeni. Niby kupiliśmy trzy sukienki, które skończą nienoszone w szafie, ale przecież z odpowiedzialnej, polskiej marki! Więc to w sumie dobry uczynek!

I Ania, i ja mamy podobne doświadczenia z rozmów z czytelnikami, odbiorcami, gośćmi na konferencjach czy wykładach. Najczęściej padające pytanie to nie: “Jak się odkleić od świata konsumpcji?” czy “Co zrobić, żeby nie czuć tej presji, że ciągle muszę mieć coś nowego?”. Zwykle słyszymy: “No to jakie marki są spoko?”. 

To jasne, że jak ktoś chce przełączyć się z szaleństw w sieciówkach na tryb “mniej a lepiej”, chciałby mieć pewność, że dwa razy droższe dżinsy posłużą mu przynajmniej dwa razy dłużej i nie wyrzuci kasy w błoto. Niestety nie ma takiej gwarancji i moja rada zawsze brzmi: “oglądaj trzy razy daną rzecz przed zakupem, wywróć na drugą stronę, przyjrzyj się szwom, a w razie wpadki korzystaj z prawa do reklamacji”. 

Ale myślę też, że gdybyśmy szczerze przyjrzeli się swoim intencjom, to okazałoby się, że często to zaangażowanie w odpowiedzialną modę to tylko wymówka do kupowania tyle samo – albo i więcej. Może i kurier wciąż wpada dwa razy w tygodniu, ale przynajmniej mogę się zaszufladkować jako osoba odpowiedzialna społecznie – w parce z Patagonii narzuconej na body z NAGO. Bardziej chcemy należeć do klubu mniejkupowaczy, niż rzeczywiście kupować mniej. 

Sami sobie wciskamy ściemę, żeby tylko nie musieć się zatrzymać i przyjrzeć sobie – z miłością, ale szczerze – i zastanowić się czy czasem nie łatamy sobie tymi zakupami jakichś emocjonalnych dziur, nie próbujemy poprawić samooceny. Tej pustki nie zasypie jednak żadna ilość nowych torebek. Możemy to zrobić tylko my sami i na szczęście nie potrzeba do tego karty płatniczej – chyba że po to, by zapłacić dobremu terapeucie.

Nie piszę tego z pozycji policji ekologii. Nie uważam, żebyśmy mieli prawo oceniać kogokolwiek. Zupełnie mnie też nie interesuje pełnienie takiej roli. Tym bardziej że to zupełnie bez sensu i nikt nikogo jeszcze do niczego nie przekonał zawstydzaniem. Mówiąc zupełnie szczerze, nie wierzę też żeby nasze indywidualne wybory zakupowe miały aż tak duży wpływ na cokolwiek i jakbym miała za czymś lobbować, to raczej za głosowaniem na osoby, które rozumieją jak pilną sprawą jest klimat, niż za biczowanie się za kupienie sukienki, którą pokazała influencerka, my kliknęliśmy i od tamtej pory spersonalizowane reklamy nie dawały nam żyć.

Ale myślę, że warto to zrobić dla siebie. Bo ten konsumpcyjny kołowrotek to straszne bagno. Kiedyś będziemy patrzeć na ten okres dopaminowego haju jak na ten czas, kiedy w latach pięćdziesiątych reklamowano papierosy jako zdrowe, a na ich reklamach pojawiały się dzieci, lekarze i Święty Mikołaj. I będziemy kręcić głowami, że pozwalaliśmy fejsbukom i innym instagramom manipulować swoimi emocjami i chwiać poczuciem własnej wartości. Dla ich zarobku. Dobrowolnie.

Nie mówię że nie wolno korzystać z Instagrama – chociaż można nie korzystać z Instagrama i czuć się super. Ani że trzeba mało kupować – chociaż można mało kupować i czuć się super. Ale mocno wierzę, że dla zachowania zdrowia psychicznego w tym nowym świecie, w którym z każdej strony wciskany nam jest jakiś bullshit, warto sobie samemu tego bullshitu nie wciskać. 

Najważniejsze to sobie nie ściemniać. Kupujemy dużo? Ok. Nie musimy nic z tym robić. Nie ma obowiązku. Nie każdy musi być mistrzem minimalizmu. Albo nie w każdym momencie życia. Nie musimy się na siebie wkurzać i mówić sobie że jesteśmy beznadziejni – bo to nam na pewno nie pomoże. Ale nie piszmy sobie greenwashingowych usprawiedliwień i nie udawajmy, że jest zupełnie inaczej, kiedy jest właśnie tak. Kiedy mydlenie sobie oczu wejdzie nam to w nawyk, ciężko będzie nam żyć głębokim, spełnionym, satysfakcjonującym życiem – takie są moje doświadczenia. 

PS Trwa darmowa dostawa na moją książkę “Wychodząc z mody”. Jeśli masz ochotę uporządkować swoją szafę, ale też relację z zakupami, sprawić żeby ubrania nie zawracały Ci głowy i nie zabierały energii – to bardzo polecam. To też dobry moment, żeby zamówić książkę na świąteczny prezent albo ustrzec się przed zakupowym popłynięciem w Black Friday. „Wychodząc z mody” jest dostępna tylko u mnie na stronie.

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

30 thoughts on “Kit, który sami sobie wciskamy”

  1. WOW! Zaglądam a tu nowy post. Mega miło.

    Bardzo celne. Żeby sobie samemu nie kłamać. Można odnieść do wielu dziedzin życia :)

  2. Fajnie, że w końcu jest nowy post!♥️
    Zgadzam się z tym co napisałaś- wystarczy zajrzeć na grupę ,,polskie marki modowe” na FB bądź na ta ,,The Odder Side”, aby zauważyć, że większość kobiet tam poprostu jara się rzeczami danych marek (i kupuje wszystkie nowości, bez względu na ilość). Przyświeca temu w mojej ocenie tylko myśl – kupuje polskie marki, bo zakupoholizm w zarce już jest passe ;)
    Czytałam Twoja książkę, bardzo ja wszystkim polecam, jest świetna. Sama przyznaje, że ciężko mi zastosować wszystkie rady w niej wskazane, ale staram się małymi krokami.
    Pozdrawiam serdecznie!

    1. mam tak samo, wszystkie te grupy opuściłam bez żalu, w tym riskową, w której pod płaszczykiem (z nowej kolekcji) kupowania eko i odpowiedzialnie i wspierania polskiej mody, kryło się zwyczajnie wydawanie tysięcy zł czasami na kiecki, które dziewczyny zakładały raz czy dwa. i niby kupowanie z drugiej ręki, niby tak słusznie w obecnych czasach, a na grupie TOS kwitła zwyczajnie odsprzedaż tych cennych perełek za gruby hajs.

  3. Minimalizm to styl życia. Niezbyt łatwy do opanowania, choć wydaje się prościutki. Podziwiam minimalistów i chciałabym dołączyć do ich grona kiedyś, bo ich życie wydaje się prostsze pozbawione tej masy bibelotów, pierdułek i rzeczy, którymi się zazwyczaj otaczami. Jednak mając małe dziecko i małe mieszkanko to już nie jest takie proste. Znalazłam sposób na niekupowanie zbyt dużej ilości dziecięcych ubrań jednak nadal mam problem z tą toną zabawek. Nie żebym kupowała, ale zawsze jest jakaś okazja i coś od kogoś dostaje. Ja już powstrzymuję się w sklepie zastanawiając się, czy jest mu to potrzebne i czy będzie się tym bawić. Wyrzucić stare? Nie potrafię. W grę wchodzi też sentymentalizm, mój, jego. Ulegam jedynie przy kreatywnych zestawach typu: glina, brokat, bibuła, cekiny itp. Oboje lubimy takie rzeczy. Ale ogólnie walczę z moim zbieractwem, z którego chcę stworzyć kteatywne rzeczy, co właściwie wydaje mi się syzyfową pracą.
    Niepotrzebne ubrania po synku posegregowałam na różne kategorie przydatności (czy też możliwości dalszego noszenia) oraz sentymentalności. Te pierwsze zachowam na pamiątkę, za małe i prawie nie noszone są dla młodszego kuzyna, znoszone i w dobrym stanie zanoszę komuś kto robi zbiórkę dla dzieci z Rumuni, znoszone zniszczone przeznaczyłam na mój artystyczny projekt (chcę zrobić z nich dywanik. Pomysł z youtuba). Ze zniszczonych ubranek, do których czuję sentymentalizm chcę albo uszyć ubranka dla misia albo urodzinowe chorągiewki. Jeszcze nie zdecydowałam. Opcji ze sprzedawaniem jeszcze nie sprawdziłam. Niestety nie umiem sprzedawać, więc zawsze się tego bałam. Ale zawsze to jakaś opcja w pozbywaniu się ubrań. Jeśli chodzi o kupowanie to jest łatwiej, bo do sklepu chodzę z listą, na której mam wypisane ile spodni, bluzek i innych części garderoby oraz w jakich rozmiarach posiada moje dziecko. Dzięki temu udaje mi się utrzymywać siebie w ryzach.

  4. Kupowanie… A na koniec wpisu, zachęta do kupienia książki z darmową dostawą. Nie kupuję tego, ani Ciebie. Dlaczego nie ebook? Dlaczego wersja drukowana?

    1. Może dlatego, że (jak rozumiem) nie chodzi o ascetyzm, a o kupowanie tego, czego faktycznie chcemy i potrzebujemy? Wychodząc z mody to pięknie wydana książka, czytanie jej w papierze jest przyjemnością. Większość książek kupuję w formie ebooków, ale takie, do których planuję wracać i które planuję pożyczać, wolę w papierze. I jestem bardzo zadowolona, że wersja drukowana jest dostępna :)

  5. Asiu bardzo dziękuję Ci za tę książkę, dużo pozmieniała w moim myśleniu o ubraniach i ekologii! Ja też początkowo utonęłam w ilości informacji ile jest zrównoważonych polskich marek, ze lepiej tam kupować, można czuć się trochę rozgrzeszonym zakupami i niestety okazało się, ze wiekszość tych rzeczy leży w szafie, a wybieram w kółko te same stare sieciówkowe ubrania…Puściłam dalej ubrania, których nie używałam, nie patrząc na świetny skład czy firmę, chodzę w tym co mam już, ewentualnie czasem kupuję na vinted żeby sprawdzić czy coś jest dla mnie – jak nie, leci dalej. Książka oczywiście tez poszła w kolejne ręce :)

  6. To może ja napiszę jak sobie radzę z kupowaniem albo raczej niekupowaniem nowych rzeczy.
    1. Kupuję tylko używane ciuchy (oprócz butów i bielizny). Używane ubrania kupuję też córkom. Tak samo większość zabawek, książek itp Trzeba tylko uważać na second handy, bo łatwo jest kupić cos co jest „prawie” idealne i tanie, a potem takie rzeczy zalegają w szafie.
    2. Sprzedaję ubrania w których nie chodzę. Mam dużą satysfakcję jak coś sprzedam i mogę się tego pozbyć. Kokosów na tym nie zbijam, ale mam zasadę, że jak sprzedam ubrania za jakąś kwotę to mogę sobie kupić za to np torebkę ulubionej firmy (też używaną)
    3. Dbam o rzeczy. Zauważyłam że jak np wyczyszcze i wypastuję buty, ogolę dokładnie sweter to znowu mnie cieszą jakby były nowe.
    4. Odlubiłam wszystkie firmy odzieżowe na Facebooku, konsekwentnie wyłączam wszystkie reklamy jakie mi wyskakują,więc algorytmy wariują i nie wiedzą co mają mi proponować. Dzięki temu nie mam przed oczami żadnych inspiracji czy informacji o promocjach i nie kusi mnie żeby kupić coś nowego.

  7. Do sposobów na ograniczenie konsumpcji, poza tymi wypisanymi przez Surykatkę, dodam jeszcze swój patent. Przestałam chodzić do galerii, ale czasami zaglądam do nich jeszcze, kiedy np. kupuję coś podstwowego w stylu: skarpetki. I gdy skusi mnie wędrówka po wieszakach, otrzeźwienie przynosi mi moja tablica stylu z Pinterestu. Wtedy oddycham z ulgą, odkładam zieloną spodnicę z cekinami na swoje miejsce i idę zapłacić za skarpetki.

  8. Ten tekst jest tak świetny i tak bardzo oddaje również moje przemyślenia, że chciałabym Ci podziękować, że go przygotowałaś. Zwłaszcza teraz, przed Black Friday, kiedy z każdej strony jesteśmy zasypywani „okazjami” i „przecenami”. Książkę przeczytałam już dawno – od tamtego czasu jestem świadomą klientką, dbam o noszone ubrania i tego samego nauczył się już mój narzeczony. Sklepy z akrylowymi swetrami i przy nich hasłem „Ku zrównoważonej modzie” omijam szerokim łukiem. A to wszystko naprawdę dzięki wiedzy wyniesionej z Twoich książek. Udostępniam. :)

  9. Czytam regularnie Twojego bloga, ale raczej się nie udzielalam do tej pory. Jest niewiele miejsc w internecie, które tak świadomie potrafią pisać o konsekwencjach jakim ulegamy jako konsumenci przemysłu modowego. Samo uświadomienie sobie, że greenwashing to kolejny haczyk na który próbują nas zlapac marki,
    dużo daje. Ja już powoli dochodzę do momentu, gdy wiem co chce ubierac, czego na pewno bym nie założyła i co sprawdza się faktycznie w moim życiu. Wiem jakie kolory mi pasują i w takiej palecie buduje kapsule pod swoje potrzeby. Bywaja dni, gdy lubię pochodzić po sklepach i poprzymierzac ubrania, ale największą satysfakcję odczuwam, gdy wychodze z galerii bez zakupow ubraniowych. Wiele rzeczy może mi się wizualnie podoba i zwykle zaspokajam estetyczne potrzeby gdy tylko przymierze daną rzecz(nie mam już konieczności jej posiadania). Nieuleganie takim pokusom to dosyć swieze dla mnie doświadczenie, ale zrozumiałam że wychodzenie z mody to proces. Kupuję i nowe rzeczy i z drugiej ręki. Najpiękniejszy prezent jaki sobie sprawiłam tej jesieni to praktycznie nowy płaszczyk welniany(80% wełny) polskiej marki, zakupiony na vinted za uwaga.. 60 zł. Co najlepsze, musiałam dojrzeć do jego zakupu bo przypisalam mu serduszko jakoś rok temu i chyba na mnie czekał ?

  10. Chciałabym kupować ubrania marek, które są przyjazne środowisku, ale szczerze mówiąc nie za bardzo mam czas i chęć na wertowanie internetu w poszukiwaniu tych, które naprawdę są i wszczynanie śledztwa czy aby nie udają. Jak można w szybki i łatwy sposób dowiedzieć się, która firma podchodzi do sprawy poważnie?

    1. Nie znam takiego sposobu niestety. Jest aplikacja Good on You, która w tym pomaga, ale nie ma tam raczej polskich marek. Często marki wrzucają różne rozpiski o transparentności u siebie na stronach, ale podchodziłabym do tego ostrożnie. Pewniakiem wśród wyznaczników jest certyfikacja GOTS, ale mało która marka ją ma. Dlatego właśnie uważam, że potrzebujemy więcej regulacji z góry, bo dopóki marki mogą kombinować, to na pewno będą to robić – ciężko inaczej utrzymać się na rynku.

  11. Twój tekst trafił na moją skrzynkę idealnie po tym, jak oglądałam stories sklepu PanPablo o odpowiedzialnej modzie i eko markach, a zaraz potem padło ileś kolejnych marketingowych zachęt do zakupów w Black Friday. Na Patagonię jest secret sale, już dziś możesz mieć tę parkę ze zniżką. Lubię ten sklep, bo faktycznie są tam fajne marki, ale ich marketing nie jest z żadnej strony sustainable. Aż mi się przykro robi, jak w sumie fajny sklep uprawia taki greenwashing. Ale przecież nie oni jedyni. Polskie marki przecież mają podobne strategie sprzedaży. Kolekcja eko, tencele i wiskozy ecovero, bawełna organic, a tu siup w kolejnym „dropie” piętnasta spódnica jak w poprzednich kolekcjach, ale w nowym kolorze. I ceny wyższe niż kiedykolwiek. I wyjściowe ceny wyśrubowane tak, by zniżka robiła wrażenie. I hasła „ubrania na lata” przy każdej kolejnej dostawie kolejnych takich samych ciuchów.

    Osłabia mnie to, zwłaszcza że sama jeszcze rok-dwa temu się na to łapałam. Kibicowałam tym markom, które teoretycznie walczyły o eko modę i edukowanie konsumentów. Ale to jednak parodia, zakupoholizm sprzedawany z innej strony. Nie chcę w tym już dłużej uczestniczyć, wolę sukienkę z sieciówki, ale noszoną często i lubianą, w jednym wzorze i kolorze, a nie w piętnastu, która posłuży mi tak samo długo, jak ubranie polskiej marki. A przynajmniej nie mam spiny, że oszukuję sama siebie. I kupuję to, co NAPRAWDĘ mi się podoba, a nie to, co powinno mi się podobać.

  12. Świetny tekst, to jest dokładnie to, o czym ostatnio dużo myślę. O tym że naprawdę nie potrzebuję już kolejnych ciuchów, bez względu na to czy to hm, elementy czy lump. O tym co sprawia, że kupuję i jakie zawiłe mechanizmy są stosowane żeby trafić w moje emocje i nawyki. O tym, że kapitalizm wchłonie wszystko, każdy dobry trend, byle tylko zarabiać więcej i więcej. O tym jak trudna jest realna zmiana a jak łatwy dostęp do klubu eko i świadomych osób na podstawie marek, którymi się otaczamy. O tym ile jest wokół mnie osób uzależnionych od internetu i z jaką lekkością to przyznają. O tym, jak bardzo dajemy sobie nawzajem w kość za to, że znajomy pije piwo przez słomkę, a jak bardzo bezkarni są ci, którzy wyrządzają najwięcej szkody środowisku.
    Jesteś jedyną osobą z internetu jaką znam, która tak sprawia sprawę i działa tak konsekwentnie. ♥️

  13. A, i jeszcze dodam co mnie inspiruje ubraniowo i życiowo po skasowaniu instagrama kilka miesięcy temu – malarstwo, ciekawe postaci ze świata kultury, ukraińskie śpiewaczki wiejskie (te kolory, te wzory!:) ), stare gazety, filmy Bergmana, moi przyjaciele i znajomi, nieznajomi którym zawsze lubię się przyglądać, kiedy jestem w innym mieście. Instagram bardzo na mnie działał w kwestii robienia bezsensownych zakupów. Nie potrafiłam się ograniczać, więc usunęłam aplikację, nie żałuję:).

  14. Dzięki za ten tekst Asiu – podobne przemyślenia ostatnio krążą w mojej głowie. Dlatego też od 2 tygodni nie kupuję żadnej odzieży dla siebie. Zamierzam sprawdzić ile wytrzymam bez łowów w ciuchlandzie, bo 90% mojej garderoby pochodzi z lumpeksów (poza bielizną). Schody zaczynają się gdy trzeba kupić ubranie dla mojej 6-letniej córki. Bardzo chciałabym kupować jej ciuchy z etycznych polskich marek, ale po prostu mnie na to nie stać. Kupuję więc minimalne ilości w sieciówkach, a po sezonie ciuszki lecą do mojej przyjaciółki, która ma 5-letnią córeczkę. Dzięki temu, że ubrania mojej córki zyskują drugie życie, mniejszy kamień ciąży mi na sercu. PS Fajnie, że wróciłaś!

    1. Maria Izabela

      To nie tylko etyczne ale tez zdrowsze dla Pani dziecka. Zakladam ze kolezanka kupowala ubrania w „standardowych” sklepach, nawet jesli byly one wykonane z naturalnych tkanin byly farbowane, poddawane roznym procesom (etap produkcji samej przedzya potem tkaniny). Ubrania po kilku miesiacach (jesli wytrzymaja;), po wielu cyklach prania maja sporo tych substancji usunietych. Mam w tej chwili 16 letniego syna i zawsze kolezanka odkupowala (i nadal to robi) ubrania dla swojego, 3 lata mlodszego. Troche jej zazdroscilam;)…Nalezy informowac spoleczenstwo (zwlaszcza te czesc ktora posiada male dzieci) ze nie wszystkie tkaniny majace PR ekologicznych takie sa. Wlokna bambusowe nie maja nic wspolnego z ekologia, z jakiegos powodu jednak za takie sa przez wiele mam uznawane. Przez ponad 10 lat pracowalam z tkaninami jedwabnymi, potem z kaszmirem ale tylko tym ktory poddawany jest obrobce we Wloszech w firmie ktora doskonale znam, nalezy wiedziec ze sposob z ogniem i woda jest juz troche przestarzaly i wlasciwie tylko laboratorium moze nam pomoc. Historia sprzed kilku lat z Wloch, z kaszmirem wyprodukowanym wlasnie w Azji, z dodatkiem wlosia ze szczurow jesli dobrze pamietam, daje do myslenia. Mam 46 lat i jeszcze nigdy w swoim zyciu nie kupilam nic w Zarze ani H&M, ani zadnej innej tzw. sieciowce. Wynioslam to raczej z domu, moja babcia, zawsze spedzajaca czas w bialej koszuli lub bluzce, perlowych klipsach i olowkowej, welnianej spodnicy (to byly czasy!), zawsze mowila mi ze jestesmy zbyt biedni na kupowaznie byle czego. I odnosilo sie to do doslownie wszystkiego. Pozdrawiam wszystkie panie, ogromnie ciesze sie ze nadszedl czas kiedy te okropne sklepy moze poznikaja, nalezy jednak uwazac zeby nie zamienic przyslowiowej siekierki na kijek. Radosnych Swiat Bozego Narodzenia i wspanialego Nowego Roku! P.S. bardzo ciekawy blog, dolaczam do ulubionych, regularnie czytywanych.

  15. Bardzo Ci dziękuję za ten post. W końcu ktoś mówi o tym głośno. Hipokryzja w tym temacie wylewa się z każdej strony. Cóż, że kupuję kolejny płaszcz (tym razem w czerni, bo mam już szary i beżowy), cóż, że to siódmy sweter (przecież splot o pół cm węższy, no i odcień inny…), skoro to przecież polska marka, wełna eco, szyją na miejscu… Padam jak to słyszę.
    P. S. Super, że znów jesteś! Mam taką prośbę, może mogłabyś przygotować jakiś wpis polecający ciekawe blogi/vlogi? Coś, co sama czytasz, oglądasz, czego słuchasz… Myślę, że byłoby duże zainteresowanie:) Pozdrawiam serdecznie!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.