Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Jak poradziłam sobie z twórczym kryzysem.

Przez ostatnie kilka miesięcy nie miałam ochoty w ogóle włączać komputera. Całymi dniami nie zaglądałam na własnego bloga. Instagram mógłby dla mnie nie istnieć. Nie przychodziły mi do głowy żadne nowe pomysły, a jeśli już jakiś się pojawił, to od razu zabijały go myśli, że to bez sensu i że w sumie to mi się nie chce. Wiadomości ze świata blogosfery spływały po mnie jak po kaczce. Krótko mówiąc – dopadł mnie kryzys, wypalenie, jak zwał tak zwał.

Przyznam Wam się, że myślałam, że już się z niego nie wygrzebię. Za każdym razem, kiedy miałam wrażenie, że już jest lepiej, nagle robiło się dwa razy gorzej. Nie miałam ochoty robić nic związanego z Internetem. Wydawało mi się, że nie mam kompletnie nic do powiedzenia. Mogłabym spędzać całe dnie na czytaniu książek, gotowaniu (nic tak nie relaksuje, jak siekanie szczypiorku!) spacerowaniu z psem i chodzeniu na kettle czy jogę. Rzeczy, które musiałam w pracy robić, jako tako robiłam, ale te nieobowiązkowe, kreatywne – zupełnie nie.

Ale udało mi się pozbierać. I myślę, że wiem dlaczego. I dziś chciałabym Wam o tym napisać. I sobie też – na przyszłość.

Mimo, że z tekstami “jak sobie poradzić z kryzysem/wypaleniem twórczym” mam problem. A nawet dwa problemy.

Pierwszy jest taki, że kiedy człowiek jest w tym kryzysie, to wydaje mu się, że on nigdy nie minie. A jeśli już nawet czyta artykuł z poradami na ten temat, to nie ma najmniejszej ochoty podejmować zalecanych tam działań, bo wydaje mu się, że i tak w jego przypadku nie pomogą. Aktywność fizyczna? Pfff, nie mam na to czasu, ja tu jestem do tyłu z robotą! Wyjście do ludzi? Co to za głupoty, nie chce mi się z nikim gadać!

Rozmawiałam o tym niedawno z Agatą z Poczuj się lepiej. I Agata powiedziała, że to jak z depresją. Badania jednoznacznie wskazują, że aktywność fizyczna i pomaga jej zapobiegać, i sobie z nią radzić. Tylko co z tego, jeśli wiele osób z depresją ma problemy ze zmuszeniem się do zrobienia sobie śniadania czy innymi podstawowymi czynnościami – o wybraniu się na siłownię nie wspominając.

Mam wrażenie, że u mnie większość tego typu kryzysów – bo zaliczyłam ich już sporo – wynika z zaniedbywania tych właśnie małych rzeczy. I z zaciskania zębów. Coś mi się nie podoba we współpracy z kimś? No trudno przeczekam, przynajmniej nie będę musiała o tym rozmawiać.

Drugi problem jest taki, że trudno jest dawać uniwersalne rady, bo jednak u każdego taki słabszy okres ma inną przyczynę. Czasem mamy masę rzeczy na głowie i jesteśmy przemęczeni. Czasem coś nas bardzo stresuje. Czasem nam się nudzi. Czasem kłuje nas perfekcjonizm. Czasem przestaliśmy widzieć jasny cel w tym, co robimy. Czasem to objaw jakiejś choroby. Czasem mamy ciężki czas w życiu prywatnym. A czasem, o dziwo, blokuje nas sukces, który odnieśliśmy i wysoko postawiona poprzeczka – jak u Michała.

Powodów może być masa i jeśli przyglądanie się sobie i wprowadzenie prostych zmian nie pomaga, warto się skonsultować ze specjalistą – czyli na przykład iść na psychoterapię, co bardzo polecam. Tutaj pisałam o swoich doświadczeniach.

Przyczyn mojego kryzysu pewnie było kilka. 2018 rok był najbardziej stresującym czasem, jaki kiedykolwiek zaliczyłam – i w pracy, i w codziennym życiu. I nigdy nie miałam okazji tak naprawdę po nim odsapnąć. Choć starałam się nie angażować w nowe projekty, to ciągle coś się działo. To z kolei sprawiło, że zakopałam się w norce i przestało mi się chcieć chodzić na zajęcia sportowe czy gdziekolwiek wyjeżdżać. A już najbardziej to mi się nie chciało o tym wszystkim rozmawiać.

Na pewno nie pomagały mi też płynące z każdej strony sygnały, że “blogi się skończyły”, nikt ich nie czyta i w ogóle teraz już tylko Instagram. Wiadomo, piszę bloga dlatego, że lubię pisać bloga, więc teoretycznie nie powinno mnie to dotykać, ale dużo łatwiej jest co rano stawiać się z dobrym humorem w pracy, jeśli wiemy że nasz wysiłek nie idzie na marne, a to, co robimy, jest rozwojowe.

Co mi w takim razie pomogło?

Przekonanie siebie, że to normalna sytuacja.

Nikt z nas nie jest maszyną, nie możemy non stop działać na najwyższych obrotach. Momenty zwątpienia też są potrzebne – u mnie najczęściej rodzi się z nich coś zupełnie nowego.

Staram się też pamiętać, że praca kreatywna to jednak nie fabryka.

Momentem przełomowym był też dzień, w którym zdałam sobie sprawę, że samodzielny zakup i remont mieszkania i równoległe duże stresy w pozostałych dziedzinach życia naprawdę miały prawo nadszarpnąć moje dobre samopoczucie i wrodzony optymizm.

To trochę paradoks, ale mam wrażenie, że im bardziej starałam się wysupłać z mojego kryzysu, tym głębiej się w niego zatapiałam. Kiedy udało mi się jako tako zaakceptować ten stan rzeczy i przestać się na siebie wkurzać, w tunelu powoli zaczęło pojawiać się światełko.

Obniżenie oczekiwań.

Zwykle w takich sytuacjach miałam taki schemat: mam zły nastrój, nie udaje mi się zrobić danego dnia wszystkiego, co planowałam, więc kolejnego ranka dowalam sobie jeszcze ambitniejszy plan plus odsetki z dnia poprzedniego. Oczywiście tego też nie udaje mi się zrobić, więc w efekcie jestem na siebie jeszcze bardziej zła i zestresowana. Kończyło się zwykle tak, że ze zdenerwowania nie mogłam spać, a niewyspanie jeszcze bardziej przyczyniało się do mojego poczucia rozbicia… i tak w kółko.

Teraz planując tydzień, starałam się brać poprawkę na to, że zrobię mniej niż normalnie. I to nie o 10 czy 20% mniej, ale przynajmniej o połowę.

Umówienie się ze sobą, że mogę odpoczywać, ile chcę, ale jak pracuję, to pracuję.

Dla mnie najgorszym, najbardziej destrukcyjnym stanem jest stan zawieszenia. Kiedy niby chcę się zabrać do pracy, ale ciężko mi to idzie, więc w efekcie kończę scrollując Internet – zaglądając do wiadomości na Instagramie, oglądając Insta Stories, sprawdzając co tam na blogach czy na Youtube. I w efekcie pod koniec dnia ani nie zrobiłam tego, co miałam zrobić, ani nie wypoczęłam. Pieką mnie oczy od patrzenia w ekran, mózg zamienia mi się w gąbkę i jeszcze jestem na siebie wkurzona.

Zawarłam więc ze sobą umowę. Okej, mam słabszy okres, może potrzebuję więcej odpoczynku. Mogę więc odpoczywać ile chcę, bez wyrzutów sumienia. Spacerować, ćwiczyć, czytać książki, siedzieć na trzepaku i machać nogami, gotować, zrobić psu nową fryzurę, wysprzątać na błysk mieszkanie, spotykać się ze znajomymi, odwiedzać babcię, robić porządek w szafie, chodzić do kina, kupować stare talerze w second handach, no wszystko, na co mam ochotę. Z jednym zastrzeżeniem – że nie mogę bezsensownie gapić się w ekran.

A jak już decyduję się zabrać do pracy, to faktycznie pracuję. Wyłączam Internet, przełączam telefon na tryb samolotowy i jadę z tematem. Jeśli po godzinie dojdę do wniosku, że jednak nie mam siły i ochoty, mogę wrócić do odpoczywania – pod warunkiem, że nie będzie się ono odbywać przed komputerem czy z telefonem w ręku.

Dzięki temu unikam rozmemłania, którego nie cierpię, no i kiedy odpoczywam, to odpoczywam, więc cały proces regeneracji idzie sprawniej. Poza tym w wolnym czasie robię rzeczy, które mnie uskrzydlają, inspirują i ogólnie dolewają czekolady do mojego kubeczka – to też pomaga szybciej się wygrzebać z kryzysu.

Zdaję sobie sprawę, że to rada, która nie sprawdzi się u wszystkich. Czasem mamy określony czas pracy, czasem bardzo dużo do zrobienia. Ale zdarza się też, że sami sobie narzucamy rygor, który nie do końca ma sens, niby siedzimy przy biurku, ale tak naprawdę trochę się oszukujemy, bardziej się obijając, niż pracując.

Wyrobienie sobie stałej rutynki, choćby najprostszej.

Wstaję o podobnej porze, ścielę łóżko, wychodzę z psem, jem śniadanie, siadam do pracy. Takie proste, a naprawdę działa. I tutaj też traktuję się z dużą łagodnością. Jeśli danego dnia w tej pracy nie udaje mi się za wiele zrobić, w porządku! Może następnego dnia będzie lepiej. Wolę robić mniej, ale regularnie.

Dbam też o to, żeby niezależnie od tego, czy miałam produktywny, czy mniej produktywny tydzień, nie zawalać sobie pracą weekendów. W weekend nie zaglądam do skrzynki mailowej, nie nadganiam zadań, nie robię nic, co ma związek z pracą. Czasem coś napiszę, jeśli najdzie mnie chęć, ale dla przyjemności, nie z przymusu.

Zastanowiłam się też, na co tak naprawdę chcę przeznaczać czas w pracy.

I doszłam do wniosku, że chcę go przeznaczać przede wszystkim na tworzenie, bo to sprawia mi zdecydowanie największą frajdę. Niezależnie od tego, czy mowa o postach na bloga, książkach, kursach, podcastach czy czymkolwiek innym. No dobra, może książki lubię trochę bardziej, niż wszystko inne, ale tworzenie treści to coś, na co zawsze chętnie poświęcam długie godziny.

Przyjrzałam się więc jeszcze raz swojej działalności i zastanowiłam się, co jeszcze mogę komuś oddać, by mieć więcej przestrzeni na zajęcie się tym, co daje mi najwięcej satysfakcji. Do tej pory zlecałam (Asi) obsługę klientów indywidualnych, teraz pozbyłam się też ze swojej listy zadań komunikacji z firmami i agencjami reklamowymi.

To trochę problematyczny punkt, bo znaleźć osobę, która jest kompetentna i z inicjatywą, której nie będziemy musieli ciągnąć za uszy, ale która z drugiej strony ma rozsądne i zrównoważone podejście to nie jest łatwa sprawa. Powiedziałabym nawet, że bardzo trudna. Taki proces, nawet jeśli jest w miarę krótki, zawsze kosztuje nas też sporo zaangażowania i energii. Ale z drugiej strony, jeśli trafimy na odpowiednią osobę, to nie tylko nas to odciąży, ale też doda energii do działania. Ja nauczyłam się szukać osób, które są po pierwsze odpowiedzialne, a po drugie lepsze ode mnie. Oczywiście to zależy od naszego podejścia i strategii i wiele dużych firm szuka osób, które dopiero chcą przeszkolić, ale… ja nie chcę być dużą firmą, zajmować się budowaniem zespołu ani szkoleniem.

W ogóle dobrze jest pobyć z osobami, które borykają się z podobnymi problemami co my. Spotkać się z koleżanką po fachu, pojechać na konferencję, umówić się na wspólną pracę. Ja wynajęłam na kilka dni w tygodniu biurko w zaprzyjaźnionym biurze i to był świetny krok. Do tego jeżdżę tam rowerem, więc w ogóle zaliczam plus 100 punktów do nastroju.

Porozmawiałam o moich problemach z pracą na terapii.

Nie wiem czy też tak macie, ale ja, kiedy mam jakiś poważny problem, nie mam najmniejszej ochoty o nim rozmawiać, czuję wręcz fizyczną niechęć i blokadę. W końcu się jednak przełamałam i na kilku spotkaniach z terapeutką przegadałam ten temat. Okazało się to dużo mniej nieprzyjemne, niż się spodziewałam, postawiłyśmy kilka hipotez dotyczących przyczyn i ułożyłam sobie w głowie luźny i łagodny plan wyjścia. Pomogło.

Bullet journal.

Biję się w pierś, bo zawsze podśmiewałam się z ozdobionych brokatem dzienniczków z Instagrama, a teraz sama codziennie siadam i wylewam na kartkę kłębiące mi się w głowie myśli. Oprócz tego mam też tabelkę, w której zaznaczam kropką albo ptaszkiem, czy wzięłam witaminy i czy ćwiczyłam jogę i jak się przy tym czułam. Zdaję sobie sprawę z tego, że brzmi to strasznie infantylnie, ale mi pomaga, więc będę sobie stawiać kropki i ptaszki, jakby nie było jutra!

Przypilnowanie aktywności fizycznej, ale bez napinki na wyniki.

Od paru lat regularnie się ruszam, ale w tym roku idzie mi wyjątkowo dobrze. Dwa razy w tygodniu chodzę na kettle, jeżdżę na rowerze, codziennie ćwiczę jogę i naprawdę dobrze to na mnie wpływa. Aż trudno mi uwierzyć, że tak się wkręciłam w jogę – ja, dziewczyna, która uważała trening za stracony, jeśli na końcu nie leżałam zasapana na podłodze. Ale to temat na osobny post! W kategorii “wellness” warto też zrobić podstawowe badania i zorientować się, czy nie brakuje Wam jakichś witamin.

No i ostatnia rzecz – starałam się pamiętać, że ten kryzys to nie ja.

Moje czarne myśli to też nie ja. To, że wydaje mi się, że nigdy już nic wartościowego nie napiszę i właściwie nie mam pojęcia, jak udawało mi się tworzyć coś w miarę sensownego do tej pory, nie znaczy że to prawda.

Proste nie znaczy łatwe

Pewnie rozczarowałam tych z Was, którzy kliknęli w tytuł posta, oczekując prostej rady, złotego środka. Niestety taka magia nie istnieje. To wszystko, co napisałam powyżej, to proste rzeczy. Trudne jest za to ich wdrożenie, kiedy nic nam się nie chce.

Nauczona doświadczeniem, staram się je wszystkie stosować na bieżąco, żeby zapobiegać albo przynajmniej trochę stonować przyszłe kryzysy. Pilnuję się ze stawianiem granic i z mówieniem o tym, czego potrzebuje i co mi się nie podoba, na bieżąco. A kiedy już nadejdzie gorszy czas (dzisiaj przeczytałam w Wysokich Obcasach Extra, że każdego z nas czeka przynajmniej osiem takich momentów zwrotnych!), zamiast szarpać się i panikować, chciałabym mu się na spokojnie przyjrzeć i zaakceptować go jako normalną część twórczej pracy.

I jeszcze raz chciałabym Was zachęcić do korzystania z profesjonalnej pomocy, jeśli czujecie że sytuacja Was przerasta albo stan obniżonego nastroju trwa długo. To żaden wstyd, poza tym terapia jest fajna i ciekawa!

Jeśli macie ochotę, opowiedzcie mi w komentarzu, jak Wy sobie radzicie z takimi momentami. Z przyjemnością przeczytam.

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

72 thoughts on “Jak poradziłam sobie z twórczym kryzysem.”

  1. Często mam takie kryzysy i wiem, że niełatwo z nich wyjść. Przy pracy na etacie są dodatkowe schody, bo po prostu po 8 godzinach czuję, że w mojej głowie nie ma już skrawka kreatywności. A przecież jest tyle rzeczy, które chcę lub zobowiązałam się zrobić po godzinach! Próba upchnięcia wszystkiego w pozostałych kilku godzinach razem z obowiązkami domowymi często kończy się tym, że nie realizuję nawet połowy planów i jestem tylko bardziej sfrustrowana. Z kolei odpuszczenie oznacza rezygnację z niemal całej dodatkowej aktywności. I ciągle się tak miotam ☹️
    Ale jednego się trzymam: prawie codziennie znajduję chociaż pół godziny na aktywność fizyczną i całkowicie się zgadzam, że to pomaga.

    1. Fajnie, ze udało Ci się odblokować, zaglądałam na bloga i trochę się zastanawiałam czy już zrezygnowałaś z pisania, coś się może stało itd. Wcale nie miałam wrażenia ze to banały – szczególnie podoba mi się akapit o odpoczywaniu. Sama widzę gigantyczna różnice w funkcjonowaniu kiedy odpoczywam a kiedy spędzam godziny w internecie bez celu przeglądając jakieś durne filmiki i posty na insta.
      Ja pracuje na etacie ale mam bardzo luźna atmosferę ipracy i umowę na projekt, co oznacza ze sama sobie organizuje czas pracy. To często prowadzi do rozleniwienia albo nudy, czasami ograniczam się tylko do tego co muszę zrobić, nic poza tym… jednym ze sposobów na taka stagnacje i zahamowanie rozwoju jest dla mnie uświadamianie sobie jakie to błogosławieństwo mieć spokój w pracy j bycie wdzięcznym za to co mam. Wychodząc z takiego podejścia bardziej szanuje swoją prace i mam więcej chęci do działania – zwyczajnie głupio mi marnować te wolność i możliwości na głupoty.

    2. Mam tak samo! Rano pełna energii planuję, co zrobię po pracy. Po powrocie zazwyczaj zalegam z książką, bo na nic innego nie mam siły. Planuję kreatywne zajęcia na weekend, ale w weekend nie zawsze mam na nie ochotę.

  2. Dużo życiowo-zawodowej mądrości płynie z tego tekstu. Ja osobiście z takim kryzysem twórczym walczę przynajmniej raz w tygodniu – pewnie nie jest to zatem solidny kryzysy, ale chwilowy spadek formy, niemniej jednak czuję się podobnie, jak chyba Ty czułaś się niedawno. Że to wszystko, co robię, może wcale nie ma sensu, może wcale nie mam jakiś wyjątkowych umiejętności, przecież jest tylu innych zdolnych ludzi na świecie…

    Z Twojego tekstu „na już” chciałabym wdrożyć zasadę o odpoczywaniu ile wlezie, ale pełnej koncentracji w czasie pracy. Nie raz łapię się na tym, że mam gorszy dzień w pracy i zamiast dać sobie spokój, przewietrzyć umysł, to siedzę i osiągam coraz to większy level rozmemłania. Pocieszyłaś mnie, że Ty też tak masz i że lekarstwem jest odpuszczenie sobie. Czuję się teraz nieco rozgrzeszona i łatwiej będzie mi faktycznie odpuszczać w chwilach, gdy tego naprawdę potrzebuję.

    Zaintrygowałaś mnie tym bullet journalem. Ja też przypatruję się temu tematowi z pewnym dystansem i solidną dawką niedowierzania, ale z drugiej strony zawsze postrzegałam zabawy około papiernicze za coś bardzo wyciszającego i jednocześnie pomagającego pozbierać myśli, chyba muszę zatem zmniejszyć ten dystans i otworzyć umysł na taką nowość. Kto wie, może dołączę do ruchu stawiania ptaszków ile wlezie ;)

  3. Asiu, dalej są osoby, które czytają blogi i czekają na każdy wpis. Mam wrażenie, że dużo blogerów przestawiło się na Instagram, bo to jednak łatwiejszy środek komunikacji no i niekonieczne trzeba mieć coś sensownego do powiedzenia. W każdym razie ja czekam na twoje wpisy na blogu:) Co do kwestii, które poruszasz – mam wrażenie, że coraz częściej odkrywamy jak trudno żyć w dzisiejszym świecie pełni i pośpiechu. Jak łatwo wpaść w skrajny nastój, bo ma się poczucie, że się nie nadąża, że się nie chce nadążać. A świat ciągle biegnie do przodu. Z drugiej strony wiele głosów namawia do slow life i pisze jak uzyskać tą uważność w życiu, ale to znów są wytyczone sciezki i jak ktoś nie nadąża nimi lub wybiera inne, ma poczucie że się znowu nie sprawdził. Generalnie, niewiele jest miejsca na bycie sobą, swojskość bo tak trudno ogarnąć kim tak naprawdę się jest, jeżeli każdy i wszędzie ma na wszystko receptę. I wtedy przynajmniej mnie ogarnia taka właśnie niemoc. Pomaga odcięcie od sieci, ale przecież nie da się na zawsze odciąć. Dziękuję za ten wpis. Pozdrawiam ciepło Patrycja

    1. Nie wiem czy na 100% zrozumiałam, ale mi zawsze pomaga myśl, że przecież nic nie musi być na zawsze, że mogę być czasem taka, a czasem inna, bo taka jest ludzka natura – człowiek to nie Coca-Cola, która zawsze musi mieć spójny branding:) To ja dziękuję <3

    2. Jestem prawdopodobnie starsza od każdej z Was i prawdopodobnie dlatego jest mi trochę łatwiej, bo dobrze znam życie bez Facebook i Instagrama, a mimo to i mnie to czasem dopada.
      Tak sobie myślę, być może w takim przypadku, warto sobie samej odpowiedzieć na pytanie: dlaczego i po co. To wcale nie jest łatwe, wiem, ale pomaga trochę, przynajmniej na początek, trochę uporządkować świat – ten swój.
      Tak, jak Joasia napisała, ona nie chce tworzyć zespołu, szkolić itd.
      Może Ty nie potrzebujesz nadążać? Może nie chcesz? Może wcale nie musisz się sprawdzać?
      To ciągłe sprawdzanie się, to w ogóle jakaś zmora.
      A może wybierz sobie jednego „nauczyciela” który do Ciebie najbardziej przemawia i na razie jego słuchaj?
      Przepraszam, bo może się wymądrzam?
      Kiedyś czytałam książkę Krystiana Lupy, który na problemy, których nie jest w stanie rozwiązać, miał jedną receptę: odpuścić. Rozwiązanie przychodzi „samo” :-)

  4. Dla mnie najważniejsza jest świadomość, ze to przejściowy okres i bycie dla siebie w tym czasie troche wyrozumiala. Najwyrazniej potrzebuje odpoczynku i relaksu i to, ze jestem bezproduktywna, nie znaczy ze jestem kiepska w tym co robie. Przeeejdzie:)

  5. Bardzo lubię Cię czytać (od laaat) i Twoje teksty zawsze były dla mnie potwierdzeniem, że również w Internetach można trafić na pisarskie dobro. Dlatego nie wierzę, że blogi umierają. Dobry tekst zawsze się wybroni.
    A w odpowiedzi na zadane przez Ciebie pytania odnośnie radzenia sobie z kryzysem – nie oczekiwać. Stanąć obok siebie i spojrzeć na wszystko na luzie. Przerwa czasem jest bardziej potrzebna, niż zapętlenie się w kompulsywnym poszukiwaniu zajęcia. Z nudy, pustki i ciszy potrafią zrodzić się najbardziej kreatywne pomysły. Cieszę się, że kryzys u Ciebie powoli zażegnany! Trzymam kciuki za kolejne działania, na cokolwiek się zdecydujesz.

  6. Joasiu, Jestem „uczennicą” Twojego kursu „jak założyć własną markę odzieżową”. Pracuję na cały etat jako grafik, czasem mam prywatne zlecenia od znajomych-znajomych, właśnie koncze zaocznie licencjat w Poznaniu, mieszkając na codzień we Wrocławiu. Za dwa tygodnie otwieram sklep internetowy z pierwszą kolekcją mojej marki, nad którą pracowałam prawie rok. Ostatnio jestem w strasznym biegu i nie wiem w co ręce włożyć i mam tyle rzeczy do zrobienia, że… postanowiłam wyjść na spacer i mieć wszystko gdzieś! Bo jeśli ja nie odetchne, to wszystko szlag trafi, nic nie będzie zrobione jak powinno. Po powrocie ze spaceru, przez chwile mialam wyrzuty sumienia, ze wyszlam, bo przeciez w tym czasie moglabym obrobić ze dwadziescia zdjec, ale właśnie mnie utwierdzilas w przekonaniu, że to była dobra decyzja i będę je podejmować czesciej. Dziękuję Ci!

  7. Ja czytam tego bloga od … yyy od kiedy pamiętam, że się pojawiły blogi;) Zawsze czekam na nowy post, IG by dla mnie mógłby nie istnieć, bardziej mnie demotywuje niż inspiruje. A tak zupełnie z innej beczki – skąd ta super spódnica??

  8. Ten tekst to może i nie złote rady podane talerzu, ale tym bardziej dają mi do myślenia, także bardzo Ci za niego dziękuję. Jestem teraz w trakcie bardzo dużych (pozornie szczęśliwych) zmian w moim życiu, zamieszkałam w wymarzonym od lat miejscu, odeszłam w końcu ze znienawidzonej korporacji i mam szansę w niedalekiej przyszłości zacząć spełniać się kreatywnie wykonując zawód, o którym zawsze marzyłam. I…zamiast być szczęśliwą mam wrażenie, że świat wali mi się na głowę i nie potrafię się zmobilizować do niczego. Także czuję, że ten post spadł mi jak z nieba bo na dobry początek przestanę się bić po głowie za ten stan rzeczy i zacznę od małych kroczków.

  9. Oj słuchanie że nikt nie czyta blogów kiedy się pisze z miłości do pisania jest trudne. Coś o tym wiem, kiedy po raz kolejny słyszę że powinnam się wyprowadzić na YT i po raz kolejny tłumaczę, że to jednak nie to samo. Co do kryzysów – ja przeszłam spory w zeszłym roku – pisałam bloga, pisałam książkę i czułam, że wszystkiego jest za dużo na raz. Pomogło mi stanięcie z boku i powiedzenie sobie – ZA DUŻO. Człowiek się przyzwyczaja do przyjmowania kolejnych obowiązków ale trudno się przed sobą przyznać że ma się granice. Dla mnie granicą był moment kiedy zdałam sobie sprawę, że cierpię na myśl, o napisaniu kolejnego wpisu. JA, osoba która przez dziewięć lat blogowała codziennie. Więc przestałam blogować codziennie. Piszę co drugi dzień czasem co trzeci. Czytelnicy nadal są, blog rośnie ja mam poczucie, że jest w moim życiu więcej miejsca i przestrzeni. Ostatnio też zaczęłam pisać więcej tekstów bo po prostu mam ochotę – a nie dlatego, że jest premiera filmu czy serialu albo wypada jakiś tekst napisać. Te zupełnie z niczym nie związane trochę przypadkowe teksty dały mi właśnie na nowo radość pisania bo przypomniały mi, że to jest moje miejsce na dzielenie się wszystkim co mam w głowie. Inna sprawa – nic tak nie pomaga na kryzys jak pozwolenie sobie na to by nie być zawsze najlepszym.

  10. Dla mnie terapia to była najlepsza rzecz jaką zrobiłam dla siebie.
    Asiu, bardzo ciekawy wpis i powiem Ci, że nadal chce się czytać Twojego bloga. Oczywiście zaglądam na bloga z przekierowania z Instagrama. Jak dodajesz story, (które baaaardzo lubię i są dla mnie inspiracją i motywacją) to wchodzę na wpis na blogu jeśli polecasz.
    Trzymaj się cieplutko i łap słoneczko, ono dodaje sił.
    Pozdrawiam serdecznie. Asia

  11. Asia, blogi takie, jak Twój, nie odejdą w zapomnienie, bo mają wartość, i to niekoniecznie wartość reklamową. Taki wpis, jak dzisiaj, nie mógłby się pojawić chyba na żadnym innym blogu „lajfstajlowym”. Byłby pełen banałów, coelhizmów, wirtuozerii sarkazmu i mówienia innym, jak fajnie żyć, a nie się mazgaić. U Ciebie jest ciepło, przytulnie, czuć Twoje zrozumienie dla samej siebie i szacunek. Ja przychodzę do Ciebie odpocząć, niezależnie od tego, o czym piszesz. Zawsze jest dojrzale, mądrze i bez wykrzykiwania, że Twoja opinia jest najtwojsza i jedyna słuszna. Nie masz pozowanych zdjęć z profesjonalnych sesji, tylko naturalne, codziennie. Można się z Tobą utożsamić. Tego bardzo brakuje w blogosferze (a raczej: influencerosferze ;)). Codzienności i zwykłości! Ale rozumiem Twój kryzys, bo w dobie wyścigu internetowego, bardzo łatwo jest nabrać wątpliwości, nawet nie będąc twórcą. Wątpliwości, że nasze życie jest zbyt nudne i zwyczajne, że inni tyle podróżują, fotografują, zawsze kochają swoją pracę, mają perfekcyjne makijaże i idealne życie rodzinne. Zero problemów. Oczywiście tylko na zdjęciach. Sama się na takim porównywaniu łapię. Bardzo się cieszę, że piszesz o kryzysie twórczym, bo ten problem dotyka wielu z nas, ale zamiast usiąść sam na sam ze sobą i na spokojnie się przyjrzeć temu, co się z nami dzieje, pędzimy dalej, bo produktywność, bo się powinno działać, bo muszę mieć perfekcyjne życie. Ja też, kolejny raz, poszłam na terapię, bo mimo że za każdym razem, po wyjściu z dołka, jestem mądrzejsza, to presja i perfekcjonizm odnajdują drogę do mojego rozumu. Terapia szybko mnie prostuje i stawia na właściwym torze.

  12. Asiu, Twoj blog jest jedynym jaki czytam w calych internetach i uwazam ze zdecydowanie nie nastal zmierzch blogosfery. Uważam ze jestes swietna osobą, trzymam za Ciebie kciuki! :)

  13. Trzymam kciuki! Mnie bardzo często w momentach podobnych kryzysów (no, mniejszych) mądrym słowem wspiera tato – np. „Spokojnie, Karo, nie szkodzi, że idzie ci gorzej, miałaś przerwę, musisz teraz z powrotem wejść w ten rytm i tyle. Idź na to spotkanie, bo trudne spotkania często okazują się łatwiejsze niż się wydawało.” Innym drugim plusem jest to, że on sam też się bardzo angażuje w swoją pracę i stąd ma już rozwiązania na pewne problemy, które ja teraz zaczynam mieć.
    Problemy z takiego cytatu z instagrama @adamjk :
    Do what you love and you’ll …
    (SKREŚLONE never work a day in your life KONIEC SKREŚLENIA)
    …work super hard all the time with no boundaries and also take everything extremely personally
    Tak więc tak właściwie mam już ten głos taty w mojej głowie (za który jestem coraz bardziej wdzięczna) – nie chce się, nie dam rady, jestem nieprzygotowana – no trudno, ale przynajmniej przyjdę na to spotkanie albo na ten trening, not every day is gonna be an ideal condition to work day but sometime you just gotta work through the pain.

    (PO TACIE MAM JESZCZE TO, ŻE KOCHAM ANEGDOTKI I CYTATY).

  14. Ja jestem w takim momencie życia, że pracuję bardzo mało i teoretycznie mam czas na pisanie książki – moje rzekomo największe marzenie – ale tego nie robię. czuję się taka rozmemłana, bez celu, nie wierzę, że w ogóle ktoś to przeczyta czy opublikuje i ciągle się boksuję z myślami, że marnuję czas i że to nie ma sensu. przez to, że ten czas mam, czuję się jeszcze gorszą beznadzieją, bo inni, którzy go nie mają, potrafią pracować na etacie i wydać powieść. dodatkowo bardzo przeszkadza mi perfekcjonizm – tak bardzo chcę, żeby ta książka była bardzo dobra, że jak siadam już coś pisać to mnie brzuch boli z nerwów. totalnie nie radzę sobie z tym. nie wiem już sama czy to oznacza, że to pisanie książek wcale nie jest dla mnie takie ważne czy po prostu potrzebuję jakiejś pomocy z zewnątrz?
    będę wdzięczna za wszelkie podpowiedzi.

    PS. dziękuję Ci za ten tekst – dobrze jest wiedzieć, że każdy, nawet najbardziej płodny pisarz, może mieć problemy z pisaniem.

      1. Kryzys mam od ponad roku, nie wiem co zmienic, nie wiem co mam zrobic inaczej, na terapie chodzilam przez chwile ale to chyba nie byl najlepszy wybor

  15. missjeziersky

    na wstępie dziękuję za ten tekst. myślę, że nie tylko dla mnie okaże się przydatny.
    pracuje jako kreatywna, moja praca polega na pisaniu scenariuszy i obmyślaniu kampanii reklamowych, niestandardowych działań promocyjnych itp co chwila muszę zaczynać od nowa, dla nowych klientów i produktów. niektóre schematy są podobne, ale tak naprawdę każde zlecenie jest jak nauka nowego języka. łatwo o wypalenie, frustrację / irytację , przemęczenie. choćbym nie wiem jak lubiła swoją pracę (wykonuję ją z powodzeniem od kilkunastu lat), to zaliczyłam sporo zakrętów i sytuacji kiedy chciałam wszystko rzucić i uciec do lasu

    mój sposób na unikanie takich stanów to:

    – JOGA (nauka oddechu, kontrola myśli, skupienie, wyciszenie, szacunek do swojego ciała, praca z nim),
    – rower (endorfinowa bomba, pół godziny przed i po pracy, by oczyścić głowę z gonitwy myśli, poczuć wiatr we włosach i krople deszczu na policzkach),
    – samotne podróże (plus podróże/krótkie wyjazdy jako takie, ale te samotne raz do roku są naprawdę ważne),
    – regularność (mniej więcej stały plan dnia, tygodnia, powtarzalne czynności, które jakoś neutralizują ten chaos, z którym walczę w pracy, czytanie papierowych magazynów, książek chwilę rano i nieco dłużej przed snem podczas kąpieli w wannie)
    – o terapii nie piszę, bo to oczywiste. sama zaliczyłam trzy i chociaż były związane z innymi wydarzeniami w moim życiu, to wiedza którą z nich wyniosłam bardzo pomaga mi zrozumieć kręte ścieżki własne umysłu.

    rzecz z którą nadal walczę i która wciąż odbiera moc tych wszystkich powyższych punktów to SCROLLOWANIE. czasem łapie się na tym że mam kwadrans wolnego w pracy, wiem że muszę zrobić przerwę od pisania i zamiast wstać od biurka, popatrzeć w okno, wyjść do ogrodu, siedzę i gapię się w telefon. dlatego dobrze że o tym piszesz, postaram się wyłapywać takie momenty, odkładać / wyłączać telefon, pozwolić głowie i oczom naprawdę się odłączyć.

    na szczęście przyszła wiosna, więc mam nadzieję że wszyscy poczujemy się lepiej. ściskam i wracam do książki.

  16. Mam takie pytanie w związku z terapią. Czuję, że jej potrzebuję, bo zupełnie przestałam radzić sobie ze stresem, do tego stopnia, że objawia się on fizycznie i to w dość intensywny sposób, ale niestety nie stać mnie, żeby płacić za prywatne wizyty. Czy orientujesz się, Asiu (albo ktokolwiek z was, komentujący), jak wygląda sprawa takiej terapii w ramach NFZ? Kto kieruje, czy trudno dostać coś takiego? W tym momencie czuję się taka bezsilna, bo nie mogę sobie na to pozwolić i nie wiem jak się za to zabrać, i stresuje mnie to jeszcze bardziej.
    PS. Bardzo dziękuję za ten tekst, bo jest on troszkę o mnie, i za tekst o terapii – przekonuje mnie, że warto! :)

    1. Na pewno można iść na terapię na NFZ, czasem pewnie trzeba trochę poczekać, ale i tak na pewno warto. Myślę, że zaczyna się od lekarza rodzinnego, ale nie jestem pewna, najlepiej zapytać w przychodni:)

    2. Paulo, na pewno warto się rozejrzeć za bezpłatną terapią! W moim mieście (Cieszyn) działa program bezpłatnych terapii dla mieszkańców organizowany nie przez NFZ, a przez lokalną fundację, NGO, która ma na to środki od gminy. Być może w Twojej miejscowości też istnieje taka forma pomocy. W moim przypadku było tak, że się zgłosiłam (trzeba tylko potwierdzić miejsce zamieszkania) i musiałam poczekać 2 miesiące. Przez te 2 miesiące chodziłam do terapeutki odpłatnie, potem ta sama osoba przejęła mnie w ramach tego darmowego programu pomocy. Warto, warto, i jeszcze raz warto! Terapia jest po prostu czymś bezcennym i zachęcam każdego, do okazania sobie czułości i pomocy w ten sposób :)

      Asiu, wielkie dzięki za ten wpis, bo przeżywam właśnie coś takiego. Jestem tłumaczem, pracuję z domu (co generalnie uwielbiam, ale wiadomo, jak bywa), próbuję się też troszkę rozreklamować, stworzyć bloga, ale ogarnęło mnie takie rozczarowanie rzeczywistością i ogólne rozmemłanie, że brak słów – dosłownie. Dobrze wiedzieć, że ktoś tak miał i już nie ma :) Ciepłe pozdrowienia!

    3. Moja pierwsza terapia była na NFZ :) Zgłosiłam się do ośrodka, w którym były prowadzone terapie indywidualnie i grupowe. Czas oczekiwania na indywidualną: 3 lata, na grupową: 2 miesiące. To sytuacja z Białegostoku, z ośrodka, który „podobno jest najlepszy”, więc w innych miastach to może wyglądać zupełnie inaczej. Najpierw miałam wstępną konsultację, po której zdecydowałam się na terapię grupową, później dwie konsultacje z terapeutką prowadzącą grupę, a później już normalnie terapia.
      Jedyny trud z dostaniem się to czas oczekiwania.
      Powodzenia i odwagi!!!

    4. Trzeba iść do psychiatry, nie potrzeba skierowania od internisty, ale na pewno trzeba poczekać na swoją kolej. Psychiatra powie gdzie udać się na terapię i da na nią skierowanie. Zapisz się czym prędzej.

  17. Cześć,
    Każdy ma czasem moment wypalenia. Tego się nie da uniknąć, nawet jeśli się ma pracę marzeń. Ostatnio na jakimś blogu trafiłam na polecenie książki „Bóg zawsze znajdzie Ci pracę”. Od razu pognałam do księgarni po ebooka i pochłaniam. Mam wrażenie, że pomaga ona spojrzeć na swoje życie z innej perspektywy. Bo żyjemy w czasach, gdzie nie docenia się prostych rzeczy – mało kto zwraca uwagę na to, że trzeba się cieszyć, że jest się zdrowym, że ma się pracę, że jest z czego zapłacić za rachunki i kupić jedzenie. Że ma się w około cudownych ludzi, którzy są naprawdę wyjątkowi.
    Pozdrawiam,
    Kasia

  18. Asiu, tak jak wiele dziewczyn już napisało, jesteś moją ulubioną blogerką, niektóre Twoje posty czytałam po kilka razy i ciągle do nich wracam. Pomogłaś mi uporządkować moją szafę, ale też przyczyniłaś się do porządków w głowie, dlatego absolutnie nie zgadzam się z tym, że twoje posty są bez sensu i nikt tego nie będzie czytał. Nie ma nic lepszego do porannej kawy jak nowy post u Glogazy ;). Cieszę się że pokonałaś kryzys twórczy, sama obecnie przechodzę przez coś podobnego, przy czym nie chodzi tu o kreatywne tworzenie, tylko o naukę języków i ogólny rozwój. Mam wrażenie że utknęłam w miejscu, brak mi motywacji, mam wrażenie że rozleniwiłam się w obecnej pracy, a wiem że stać mnie na więcej. Mam nadzieję że również pokonam ten kryzys.
    Pozdrawiam,
    Wierna Czytelniczka

  19. Kiedyś byłam mistrzem w tzw. „samobiczowaniu” – łajaniu siebie samej za niewykonane zadania, które sobie zaplanowałam/które „powinnam była zrobić” lub za to, że je wykonałam, ale nieperfekcyjnie. Tak jak wspomniałaś w poście, u mnie też było to zamknięte koło – zmęczenia i frustracji. Absolutnie zgadzam się, że chwilowe odpuszczenie samej sobie daje pole na prawdziwy odpoczynek, regenerację a w efekcie pobudza kreatywność i chęć do efektywnej pracy (czyli takiej która sprawia przyjemność i której nie poświęcam całego życia – tak to wygląda w moim przypadku).
    Dziewczyny, nie bójcie się też psychoterapii! Wydaje mi się, że w Polsce nadal chodzenie do terapeuty jest stygmatyzowane lub traktowane jako fanaberia, a psychoterapia naprawdę pomaga spojrzeć na samego siebie i świat z zupełnie innej strony. Ja natrafiłam na świetną psychoterapeutkę za drugim razem i czasami do niej wracam na zakrętach życiowych (rozmawiamy na Skype więc mimo, że studuję w innym kraju, mam swego rodzaju poczucie bezpieczeństwa, że zawsze mogę rozłożyć swoje myśli na czynniki pierwsze w swoim własnym języku).

    1. o, nie pomyślałam nawet że terapia przez skype’a jest możliwa. Też mieszkam w innym kraju (Niemcy) i zastanawiam się nad terapią, ale myślę że w języku ojczystym to jednak lepszy pomysł (mimo że niemiecki znam bardzo dobrze)

  20. Trafilaś w punkt, w idealny moment, kiedy przeżywam dokładnie taki sam kryzys. Ja póki co jeszcze się z niego nie wygrzebałam na 100%, ale powolutku ;) Dzięki :)

  21. Asiu, czytam Twoje posty od kilku lat i pisz jak najwięcej :) Uwielbiam Twój styl pisania, piękne zdjęcia w klimacie retro/vintage. Dla mnie z jednej strony jesteś współczesną kobietą, a z drugiej – Twoja kultura osobista, obycie i delikatność – sprawiają, że wnosisz w moje życie powiew „dawnych lat” w bardzo dobrym tego słowa znaczeniu. Zawsze po wizycie u Ciebie czuję się lepiej.
    Ja jeszcze nie doświadczyłam kryzysu (pracuję jako copy intensywnie od roku, to mój drugi etat po godzinach w normalnej pracy), kocham pisanie i pewnie dlatego, ALE ponieważ chcę tylko pisać w moim życiu, mam skłonność do brania za dużo na swoje barki. Praca dodatkowa zaczyna zabierać coraz więcej czasu, to jest bardzo miłe, gdy ludzie do mnie wracają i chcą więcej lub trafiają do mnie nowe osoby z polecenia, ale zauważyłam, że cierpi na tym moje życie prywatne. Stałam się kobietą – kartką i kobietą – listą. Wiem, że jeśli za jakiś czas czegoś z tym nie zrobię, to pewnie ogarnie mnie zniechęcenie. Antidotum – założenie dg, ale strach jak cholera, więc… poszłam na terapię :P Plus uświadomiłam sobie, że mam kilka innych problemów do przepracowania. Myślę, że dobrym sposobem na radzenie sobie w trudnych sytuacjach, również tych kryzysowych, jest odpuszczenie sobie i danie sobie wolnego :))

  22. Bardzo łatwo dać się tak zapętlić w niechęci, braku energii i siły do życia. Po 8 godzinach pracy za biurkiem, gdy trzeba wrócić do domu, posprzątać, umyć gary itp., chce się tylko legnąć na kanapie z telefonem w dłoni, aleee…potem ma się wyrzuty sumienia i poczucie, że tak naprawdę nie ma się życia poza pracą :( dlatego właśnie mam ustawiony alarm w telefonie codziennie o ustalonej godzinie, na krótkie ćwiczenia. A teraz wpadłam na pomysł, by jeden dzień w tygodniu (pracowniczym, weekend się nie liczy) był dniem bez internetu po pracy. Mam nadzieję, że wytrwam, bo mam już dość! Trzymam za samą siebie kciuki :D

  23. Asiu, myślę, ze nie ja jedna,bardzo lubię Cię czytać. I to zarówno w wersji blogowej jak i książkowej. Cieszę się bardzo, że kryzys twórczy mija, bo szkoda byłoby gdybyś przestała pisać, naprawdę.
    Ja najgorsze momenty kryzysu przechodzę odpuszczając totalnie wszystko – leżę wtedy na kanapie i czytam, oglądam seriale itp. Jako, że z natury nie jestem leniem, po paru dniach mam już serdecznie dość takiego stanu, wtedy zaczynam chodzić na spacery i to pomaga bardzo. Trochę ruchu i świeżego powietrza zawsze dobrze na nas wpływa! Chociaż Ty akurat masz to codziennie, wyprowadzając Chrupka ;)

  24. Blogi „umierają” bo autorzy nie publikują. Kiedyś wchodząc na feedly codziennie miałam coś do poczytania/pooglądania, a śledzę 17 blogów. Dziś jedyną regularnie publikującą blogerką (z obserwowanych przeze mnie) jest Kasia Tusk. Cała reszta przeniosła się na Instagram, publikuje „arystyczne fotki” kawałka ręki i zegarka, lub kremu ktory przypomina im zapach dziecinstwa (?!) itp i wrzuca stories często o niczym. A przecież ich blogi były kiedyś fajne. Robią to pewnie dlatego, że moga zarobić tyle samo lub więcej na instagramie, bez konieczności pisania dłuższych tekstów. A czytelnicy (jak ja) z braku treści na blogach zakładaja instagram bo jednak się przyzwyczaili i gdzieś tam chcą usłyszeć co dany bloger ma do powiedzenia. Więc to nie jest tak że nikt nie czyta już blogów; raczej nikt już nie publikuje bo mu się nie opłaca ;)

    1. totalnie się z tym zgadzam, założyłam instagrama, aby obserwować kilkanaście kont tylko dlatego, że blogi opustoszały i twórcy nie piszą już tak często. a nie każdy post musi być kompleksowym poradnikiem, czy też mieć mnóstwo profesjonalnych zdjęć ;)

  25. witam. podziwiam formę pomocy jaką niesie ze sobą terapia, ale terapia grupowa (o której pisałam jakiś czas temu u siebie) , mam do niej szacunek, a to co się dzieje na terapiì grupowej często jest szokiem – pozytywnym! poznałam terapię grupową też od kulis… jestem zwolenniczką takiej pracy nad człowiekiem. grupa to jest ogromna siła, i często pomaga najbardziej tym , którzy myślą że to nie dla nich… życzę dobra asia

  26. Asiu, nie przestawia pisać, proszę <3 Twoje teksty wprowadziły sporo rewolucji w moim życiu:) Wreszcie mam spójną capsule wardrobe! zaoszczędziłam pieniądze roztrwaniane dotąd na bezsensowne zakupy, a fundusze przeznaczam na Kursy językowe i rysunkowe :) Od dwóch miesięcy spotykam się z przecudowną terapeutką :) Przeczytałam polecaną przez Ciebie "Maszynę do Pisania". Jesteś Spiritus Novens dla mojej codzienności:)

    Wierzę, że będzie mi dane przeczytać jeszcze sporo Twoich tekstów :)

    Asie to silne kobiety, dasz radę <3

  27. Mam wrażanie że lepiej dać sobie trochę czasu na odpoczynek i zresetowanie umysłu przez jakiś niż spinać się na maksa bo konsekwencje mogą być naprawdę nieciekawe. Niestety przerobiłam to na swoim przypadku.

  28. Blog nie umarł, o czym świadczy chociażby liczba komentarzy pod postami u Ciebie czy Marii z „Ubieraj się klasycznie” :) Wolę o wiele bardziej tę formę niż Instagrama czy facebooka.
    Miałam ostatnio bardzo poważny kryzys. Miotałam się, czułam, że to już zawsze tak będzie i nie przestanie. Wiedziałam podskórnie, że muszę dać sobie czas, ale trudno było przetrwać dzień. Postanowiłam podejść się od tyłu – pilnowałam, żeby spać 8 godzin i lepiej jeść. Pomogło. Problemy nie zniknęły, ale mam więcej siły i jaśniejszy umysł, by wstawiać im czoła.

  29. A ja poprosze o osobny wpis o jodze :) ostatnio zaczelam probowac, trudno jeszcze nazwac to cwiczeniem, znalazlam przemawiajace do mnie sesje na YT, ale ciezko mi nauczycz sie skupienia na oddechu, wyciszenia. Z checia poczytam o praktykowaniu jogi.
    PS a blog czytam od bardzo niedawna, trafilam tu juz nie wiem skad, ale jak zaczelam to ciezko mi sie oderwac :) i po przeczytaniu kliku tworczych postow i madrych komentarzy czytelnikow stwierdzam ze to naprawde warte uwagi miejsce w sieci! pozdrawiam i wszyatkiego dobrego

    1. Ciesze się i dziękuję! Co do jogi, to warto się wybrać na zajęcia, bo jest dużo niuansów, których sami pewnie nie zauważymy, a nauczyciel nam z nimi raz dwa pomoże. Przynajmniej parę razy warto:) A wpis napiszę!

  30. „Nie bój się niemożności” to jeden z rodziałów z książki „Nie bój się życia” Katrzyny Miller . Idealnie wpasowuje się w temat posta i serdecznie polecam również inne jej książki, pełne życiowych mądrości. Ponieważ znaną terapeutkę również dotyka czasami ten problem, postanowiła się podzielić refleksjami na temat niemocy i serdecznie mi ulżyło po przeczytaniu jej tekstu. Morał generalnie był taki, że jak już człowieka niemoc dopada, to żeby z nią nie walczyć, bo -jak większość osób tu zauważyła z własnego doświadczenia – niemoc można co najwyżej przeczekać. Niemoc jest pierwszym sygnałem od organizmu, że potrzebuje odpoczynku. Jeśli go zignorujemy, to nie dość , że praca będzie coraz cięższa, to organizm może popaść w chorobę, żeby wymusić zwolnienie tempa. Czas niemocy należy potraktować jako pożyteczny czas ładowania baterii.

  31. Ja zaczynam terapie za niecały tydzień i jestem z siebie bardzo dumna,bo myślałam o tym od dawna ale nigdy nie miałam środków. A teraz wybrałam terapie zamiast nowych sukienek czy innych bajerow. Mam nadzieje,ze pomoże.

  32. Z tymi wysokimi oczekiwaniami mam zazwyczaj najtrudniej! Bo porównując się do innych chcemy wypaść lepiej. Nie ważne, że nie mogę więcej pracować, MUSZĘ! I to właśnie to mi najbardziej doskwiera. Łączmy się w bólu i nie dajmy się zwariować. Powodzenia ;)

  33. Czytelniczka od zawsze

    Dziękuję za ten wpis! Przechodzę właśnie życiowy kryzys (z czego zdanie sobie sprawy wiele mnie kosztowało bo zawsze zaciskam zęby i „daje radę”) i twój wpis na wielu wymiarach bardzo mi pomógł. Takie blogi jak twój są bardzo potrzebne, wiele kobiet znajduje w nich inspiracje i wsparcie, traktując Ciebie trochę jak dobra znajoma :) jestem z Tobą od samego początku, od kiedy pisałaś wpisy szafiarskie i widzę twój ogromny rozwój blogowy i osobisty :) a Instagrama od zawsze nienawidzę i tam nie wchodzę. Jeśli ktoś pisze pogłębione i wartościowe treści to nie zmieści ich opisie i w # do zdjęcia na instagtamie! Życzę Ci wszystkiego dobrego i pozdrawiam :)

  34. U mnie jeszcze twórczy kryzys się nie pojawił, ale jak sama wskazujesz może to dopaść każdego. Warto z tym walczyć. Może się wydawać że to błahostka ale wcale tak nie jest!

  35. Joanna, dziękuję Ci za ten wpis. Dziękuję dlatego, że w dobie „jedziesz, jedziesz, zachrzaniasz!” i „szybciej, wyżej” nadal ZA RZADKO mówi się o tym, co trzeba zrobić, żeby działać podtrzymywalnie. A wcześniej – jak ustalać cele, żeby one były realne, do spełnienia i nie wypalały. Żyjemy w świecie działania męskiego, na szczękościsku, mało się mówi o tym, jak robić i żyć tak, żeby mieć efekt, ale się nie wypalić i uznać (i korzystać) z bycia kobietą. Ja od kilku lat pracuję z kobietami i 8-go kwietnia otwieram swój kurs „Pewna siebie i zdeterminowana”, o kobiecej, podtrzymywalnej, zrównoważonej (jak rozwój;)) pewności siebie i działaniu. Może to jest coś, co wzmocniłoby pozytywne efekty kroków, które opisałaś wyżej? Daj znać. Pozdrawiam gorąco i gratuluję osięzadbania :)

  36. Fajny artykuł. Rutyna nawet najmniejsza jest pomocna. Moje doświadczenie od ponad 20 lat. Zawsze gdy miałam stres dłuższy i silniejszy dostawałam stany depresyjne moje objawy: brak apetytu, problemy ze snem, utrata wagi, brak chęci rozmowy i kontaktów z ludźmi, stany fizyczne omdlenia tz ataki paniki. Powód takiego stanu wg lekarzy w Niemczech. W czasie stresu spada ilość wydzielanej seretoniny. Od kiedy wiem o co w tym chodzi jestem silniejsza i nie przejmuje sie. Są po prostu ludzie którzy tacy sie urodzili. Dosięga to szczególnie perfekcjonistów i wrażliwców.

  37. Cieszę się, że poradziłaś sobie z kryzysem twórczym – tym bardziej, że wiem, o czym piszesz :)
    Ja sama zajmuję się w życiu wieloma zadaniami wymagającymi twórczego myślenia i czasem też dopada mnie mały kryzys. Moje sposoby na poradzenie sobie z taką sytuacją są podobne do Twoich.
    Najlepiej u mnie sprawdzają się:
    1) Pozwolenie sobie na odpoczynek pełną parą: rower, spacer, książka, wyjście ze znajomymi, albo podróż.
    2) Zobowiązanie się do efektywnej pracy. Czyli, jak napisałaś, „jak pracuję, to pracuję” – bez obijania się. Jeśli bardzo mi się nie chce, stosuję regułę 15 minut: zobowiązuję się, że będę ostro pracować przez kwadrans, a potem zobaczymy, co będzie. I na ogół wkręcam się na dłużej ;)

  38. Bardzo podoba mi się to Twoje podejście Joasiu, Spokój, który z tego tekstu bije.
    Życzę Ci powodzenia, wierzę, że kolejne trudne momentu będą już mniej trudne. Bardzo się zawsze cieszę, kiedy spotykam młodą osobę, która ma w sobie tyle mądrości. Pewnie Cię to speszy :-) ale nie znajduję innego słowa.
    Dobrze, że się dzielisz, sama wiesz, może lepiej niż ja, że młodzi ludzie mają dzisiaj, chyba więcej takich trudnych momentów.
    Podsunę ten tekst moim córkom, co prawda są jeszcze sporo młodsze od Ciebie, ale swój rozum już mają.
    Kiedy mama mówi: dość gapienia się w telefon, uważają, że mama przesadza. A obie wiemy, co się od tego gapienia robi z szarymi komórkami :-)

  39. Asiu, pisz bloga, bo mnie Instagram nie przekonuje, mimo że nawet konto założyłam. Życzę Ci dużo radości i bardzo ciepło pozdrawiam :)

  40. Wiem, że jestem dość niedzisiejsza, bo i książkę wolę w papierze i muzykę z płyty, więc moje zdanie może nie być tutaj najbardziej miarodajne, ale ostatnio ja też miałam kryzys, bo nie miałam, co czytać – w sensie blogowym. Instagram mnie nie przekonuje, a do tego sama go nie mam, więc pewnie omija mnie pół internetowego życia na instastories. Nie lubię oglądać vlogów! Z tej prostej przyczyny, że jak mam oglądać vlogera, który przez 10 minut papla nie wiadomo o czym, to wolę dołożyć drugie tyle i obejrzeć odcinek Przyjaciół. To nie ma być hejtujący komentarz, ale może 10% vlogujących ma ku temu predyspozycje. Mniej niż połowa stara się, żeby ich wypowiedzieć była yyyyyy jako yyyyy tako po yyyy polskiemu. Mój mąż czasem jakiegoś vloga obejrzy i za każdym razem ode mnie wysłuchuje, że marnuje swój potencjał intelektualny i nabija wejścia ludziom, którzy naprawdę się nie przykładają.

    Lubię przeczytać jakiś mądry albo chociaż ciekawy wpis w pracy do kanapki albo w autobusie. Mam nadzieję, że blogi jednak się obronią. Te dobre :)

  41. Dopiero teraz zebrałam się na odwagę żeby napisać… Jeszcze trzy lata temu byłam w Norwegii i pracowałam jako pracownik fizyczny przy taśmie. Studia prawnicze szlag trafił po śmierci taty i za nową miłością wyjechałam do kraju fiordów. Cieszyłam się ze czas płynął tam wolniej, pieniądze były dobre a po pracy tylko dobry serial lub film. Żadnych obowiązków, zmartwień, pośpiechu. Wszystko co zarobiliśmy inwestowaliśmy w dom w kraju. Lata mijały.. Wzięliśmy ślub, pojawiło się dziecko a przed powrotem powstrzymywał nas strach czy poradzimy sobie w ojczyźnie. Nigdy nie lubiłam zakupów i szukałam poradnika jak mieć mało ubrań i ubierać się stylowo. Tak żeby pasowało do mojej figury i piegów. Trafiłam na Twojego bloga. I to było dla mnie coś co pociągnęło szereg decyzji które odmieniły moje życie. Pierwsze to powrót do kraju i założenie własnej firmy (ubranka na chrzest dla dziewczynek), zamieszkania u siebie we własnym domu, który już prawie gotowy tylko na nas czekał. Dzięki temu blogowi trafiłam na inny: jakoszczedzacpieniądze, który pokochał mój mąż i dzięki któremu zaczęliśmy ogarniać domowy budżet a kontrola nad finansami dała poczucie bezpieczeństwa. Nie baliśmy się wracać. Pierwsze podejście do firmy upadło bo założenie że mama mi pomoże było błędne i pojawiło się drugie dziecko… Ale teraz po prawie dwóch latach od pierwszego wejścia jeszcze na styledigger mieszkam u siebie a moje dzieci wychowują się tam gdzie od początku powinny. Ja pracuję nad nowym projektem który właśnie nabiera realnych i wirtualnych kształtów. Dlatego proszę… Odpoczywaj, ciesz się życiem, dbaj o siebie i dalej pisz bo moje życie dzięki Tobie zmieniło się na lepsze a nigdy nie wiesz ilu jeszcze osobom pomożesz nawet przez samo zainspirowanie do działania lub dodanie odwagi. Najserdeczniejsze pozdrowienia!

  42. Oj, ten Internet to najgorsza strata czasu. Ja też kiedy siadam do komputera aby coś napisać to kończy się na kilku godzinnym (!) przeglądaniu internatów. Im dłużej się siedzi i patrzy w ekran, tym bardziej popada w jakiś marazm i już nic się nie chce robić. Tryb lotu w moim przypadku by sie nie sprawdził, jak nie Internet to co chwilę się odrywam, żeby popatrzeć za okno, połazić bez celu po domu, kilkanaście razy otworzyć lodówkę. Gdyby tylko istniał tryb samolotowy na bezcelowe czynności ?

  43. Doskonale to znam, też często mi się przydarzają takie okresy. Wtedy jak pisałaś dobrym pomysłem jest wyrobienie jakiejś prostej rutyny no i powolny powrót do działania. U mnie często problem jest taki, że pracuję za dużo i nie robię przerw, przez co mózg przestaje pracować na najwyższych obrotach.

  44. Ja gdy mam kryzys odpuszczam na chwilę. Wtedy medytuję, słucham muzyki lub po prostu leżę. Bardzo mi to pomaga, bo mam tendencję do pracy ponad swoje siły. Śpię po kilka godzin i pracuję non stop przez co czasami przychodzi niemoc i brak weny.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *