Mam kontakt z wieloma osobami, które prowadzą własne firmy, albo planują zacząć.
Gdybym za każdym razem, kiedy słyszę “nie wiem, ile chcę zarabiać, nie jestem taka, żeby robić to dla pieniędzy” albo “wolę nie wiedzieć, ile mnie to wszystko kosztuje, cyferki mnie przerażają” dostawała złotówkę, miałabym już tych złotówek bardzo dużo.
Zaobserwowałam kilka zachowań i poglądów, które z jakiegoś powodu się przyjęły, a moim zdaniem są szkodliwe.
I co najgorsze, szkodzą nie tylko osobom je wygłaszającym, ale i wzbudzają poczucie winy w całej reszcie i utrwalają złe wzorce.
I to o nich będzie dzisiejszy tekst.
1. Fakt, że nie zarabiasz na swoim biznesie, nie jest powodem do dumy
“Pracuję non stop i ciągle dokładam do swojego biznesu, ale uwielbiam to, bo to moja pasja” – różne wersje tego zdania spotykam bardzo często.
Nie tylko są wypowiadane z dumą, ale i spotykają się z poklepywaniem po plecach.
Wszelkie głosy sugerujące, że może warto się przyjrzeć kosztom i przychodom, zastanowić nad podniesieniem cen, są natychmiast gaszone krótkim “nie mam znaczków dolara w oczach, jak NIEKTÓRZY!”.
Czy w takiej sytuacji nie lepiej byłoby po prostu spełniać się swoim hobby niezarobkowo?
Firma powinna zarabiać, jeśli na dłuższą metę tego nie robi, to znaczy że jest źle prowadzona albo oparta na złych założeniach. Fakt, że nazywa się ją “biznesem z duszą”, w żaden sposób tego nie zmienia.
2. Fakt, że pracujesz od rana do nocy, też nie jest powodem do dumy
Praca dniami i nocami cały czas wydaje się być czymś, czym można przyszpanować.
Taka jestem super, taka zajęta, i zapracowana, i niezastąpiona!
Tak naprawdę świadczy to raczej o tym, że nie potrafimy zorganizować sobie pracy, poświęcamy czas na zupełnie nieistotne rzeczy, albo pracujemy w rozproszeniu i przez połowę czasu “pracy” przeglądamy Facebooka.
Nie wierzę, żeby ktokolwiek mógł pracować wydajnie (“wydajnie” to słowo klucz!) przez 10, 12 czy (o zgrozo!) 18 godzin.
W związku z tym nie rozumiem, dlaczego mało wydajna praca jest czymś, czym ludzie lubią się chwalić. Na mnie dużo większe wrażenie zrobiłby ktoś, kto powiedziałby “pracuję w skupieniu 3 godziny dziennie i zarabiam kupę kasy”.
Tak naprawdę to, ile czasu poświęca się na pracę nad czymś, nie ma większego znaczenia. Liczy się to, jak bardzo efekt końcowy jest przydatny dla jakiejś grupy ludzi, ilu osobom rozwiązuje jakiś problem, za którego rozwiązanie są w stanie zapłacić.
Kiedy zlecam przygotowanie nowego logo, nie obchodzi mnie, czy graficzka zrobiła je w godzinę, czy siedziała nad nim przez tydzień – ważne jest, jak to logo wygląda i czy spełnia swoje funkcje.
3. Zarabianie dużo nie jest złe
Nie zliczę, ile razy zdarzyło mi się skorzystać z usług bardzo profesjonalnych i bardzo utalentowanych kobiet i zbierać szczękę z podłogi, kiedy usłyszałam cenę, bo… spodziewałam się trzy razy wyższej.
Dużo bardziej akceptowalne społecznie jest stwierdzenie, że któryś rok z rzędu dokłada się do swojego biznesu, niż oświadczenie, że jest się świetnym w swoim fachu, zarabia się na nim duże pieniądze, które pozwalają na komfortowe życie i pomnażanie oszczędności – zwłaszcza w ustach kobiety.
Mam wrażenie, że nie tylko boimy się zarabiać dużo, ale nawet pomyśleć, że mogłybyśmy zarabiać 10, 15 czy 30 000 złotych miesięcznie. Więcej od męża czy chłopaka. Nie pracując od rana do nocy.
4. Sprzedaż nie jest zła
Zauważyłam, że wiele kobiet boi się i nie lubi sprzedaży. Być może łączy się to z tym, że nie chcą wyjść na taką “co myśli tylko o pieniądzach” i “leci na kasę”.
Ale i pewnie wynika z faktu, że często postrzegamy sprzedaż jako wciskanie komuś czegoś na siłę, jakiejś rzeczy czy usługi, której w ogóle nie potrzebuje. Coś jak wyciąganie pieniędzy cwaniackimi sposobami a’la sprzedawcy perfum na ulicach.
A przecież chodzi o dotarcie do osób, które potrzebują naszego produktu. Takich, dla których nasz produkt lub usługa rozwiązuje jakiś problem i które nie tylko chętnie zostawią u nas pieniądze, ale jeszcze będą zachwycone, że mają taką możliwość.
Mój kurs online „Jak założyć własną markę odzieżową?”
A propos – jeśli marzy Wam się własna marka odzieżowa, ale nie wiecie, jak się za to zabrać i potrzebujecie kogoś, kto przeprowadzi Was za rękę przez cały proces, sprawdźcie mój kurs online, który właśnie kończę przygotowywać – ma już swoją stronę, na której znajdziecie program kursu i więcej informacji. Żałuję, że nie było takiego, kiedy ja zaczynałam!
5. Cyferki też nie są złe (i da się je ogarnąć!)
Kolejne szkodliwe przekonanie, z którym często się spotykam, to “ja to jestem takim kreatywnym typem, nie znam się na tych wszystkich bezdusznych wyliczeniach”.
Kreatywność nie jest tożsama z “nigdy nie otworzyłam Excela”. I w żaden sposób nie stoi w sprzeczności ze świadomym prowadzeniem biznesu.
Zastanawiam się, skąd ta niechęć do najprostszych nawet wyliczeń czy zestawień – bieżącego spisywania kosztów i przychodów, obliczenia progu rentowności czy wybalansowania ile produktów czy usług i w jakiej cenie musimy sprzedać, żeby zarobić tyle, ile chcemy.
Podstawowe obliczenia, które warto wykonać dla startującego, niewielkiego biznesu, naprawdę nie są niczym trudnym. Bardziej skomplikowane rzeczy robiłyśmy na matematyce w piątej klasie podstawówki.
Bez policzenia podstaw w ogóle nie powinno się zabierać za rozpoczynanie biznesu. Bo jak inaczej dowiedzieć się, czy w ogóle ma on szansę się zwrócić?
Mam wrażenie że często traktujemy biznes jak loterię, uda się albo nie uda, coś co zupełnie nie zależy od nas – albo zależy tylko od tego, ile weekendów i nocy poświęcimy na obracanie chomiczym pędem drucianego kółka.
A przecież dużo więcej sensu ma założenie, jaki cel chcemy osiągnąć, policzenie, czy faktycznie jest to możliwe, dostosowywanie na bieżąco naszych działań i mierzenie ich efektów, żeby ten cel osiągnąć.
I jasne, ryzyko zawsze istnieje, nie wszystko, co sobie założymy, sprawdzi się w praktyce, ale jestem wielką fanką podejścia, że im bardziej niepewny jest pomysł, tym więcej energii powinno się wkładać w jego testowanie i weryfikowanie jeszcze przed wydaniem jakichkolwiek większych pieniędzy.
6. Jeśli ktoś krytykuje Twój pomysł, to nie dlatego, że chce Ci dowalić
Bardzo często obserwuję w grupach na Facebooku taką sytuację: ktoś przychodzi z pomysłem na biznes i pyta o opinie. Opinie się sypią, a autorka posta na każdą krytykę odpowiada w trzy sekundy, broniąc się jak lew i zarzucając drugiej stronie czepialstwo, brak zrozumienia i złe intencje.
Skoro ktoś jest tak zafiksowany na tym, co wymyślił i wydaje mu się, że każda sugerowana zmiana to cios prosto w serce (ewentualnie ego), to po co zawraca innym głowę, pytając o opinię? Skoro nie chce wysłuchać tego, co ktoś ma mu do powiedzenia, po co marnuje czas swój i drugiej osoby?
Bardzo często taka wymiana zdań kończy się skasowaniem posta przez autorkę, cały czas poświęcony przez opowiadających idzie więc na marne i z posta nikt już więcej nie skorzysta.
Mam wrażenie, że kurczowe trzymanie się niekoniecznie dobrego pomysłu, tylko dlatego, że jest nasz, jest częstą przypadłością początkujących przedsiębiorców, niezależnie od płci.
Wynika to pewnie po części z mitu “rób to co kochasz, a pieniądze przyjdą same”.
Dosłownie kilka tygodni temu czytałam post dziewczyny, która chciała założyć w wynajętym lokalu krótkoterminową wypożyczalnię albumów o sztuce – kilka złotych za godzinę. Na argumenty, że nie ma to najmniejszego sensu, odpowiadała że… ona i tak spróbuje, bo kocha sztukę. Aż mnie świerzbiły palce, żeby zasugerować jej wolontariat w najbliższej bibliotece, muzeum czy galerii – dużo mniej stresu i zachodu, a wyniki finansowe pewnie podobne.
7. Zanim zaczniesz obwiniać biurokrację, niewdzięcznych, niedouczonych klientów i całe zło tego świata, zastanów się, czy sama nie popełniłaś podstawowych błędów
Wysokie Obcasy miały kiedyś cykl artykułów o kobiecych biznesach, które zakończyły się porażką. Chyba już go nie kontynuują, a szkoda, bo z takich historii można się naprawdę dużo nauczyć.
Chociaż denerwowało mnie, że wiele z nich było utrzymanych w tonie “zabiła nas biurokracja”, “trudno jest być pionierem”, czy “byłyśmy zbyt innowacyjne”, podczas gdy problemem był brak przygotowania czy skupienie na detalach typu “jakie kolory wybrać na wizytówki’, skutkujące totalnym zaniedbaniem podstawowych wyliczeń.
Dużo trafniejszym tytułem byłoby “to się nie miało prawa udać”.
Przy okazji dorzucili też kilka groszy do utrwalania szkodliwych wzorców uwagami typu “dziewczyny nie były pazerne, ustaliły że 5 tysięcy złotych miesięcznie im wystarczy”. Czyli rozumiem, że gdyby chciały zarabiać więcej, byłyby pazerne?
Był tam przykład dwóch kobiet, które chciały sprzedawać kawę na skrzyżowaniach z mobilnego kiosku. Kiedy już wszystko było gotowe, kredyt i dotacja wzięte, a kiosk zbudowany, okazało się że sprzedaż na skrzyżowaniach jest niedozwolona, nie do końca wiadomo, co z Sanepidem, a z dotacji trzeba się rozliczyć i wykazać konkretne zakupy. A to przecież podstawowe kwestie, które trzeba było sprawdzić jeszcze przed wydaniem pierwszej złotówki!
Była też dziewczyna, którą zaskoczył i zniechęcił fakt, że jeśli chce sprzedawać ubrania, to musi je wyposażyć w metki ze składem materiału.
Inny przykład, z tego artykułu: “ – Nie mieliśmy żadnego pomysłu na dystrybucję, a ambicje mieliśmy ogólnopolskie. Problem w tym, że ekologiczna żywność ma bardzo krótkie terminy przydatności, bo zawiera minimalną ilość lub w ogóle nie zawiera konserwantów. Zanim produkty zdążyły wylądować w sklepie, lądowały w koszu. Straty mieliśmy ogromne.”
Biznesu można się nauczyć tylko w praktyce i choćbyśmy nie wiem jak przygotowali się teoretycznie, zawsze znajdą się elementy, które nas zaskoczą. Nie da się uniknąć wszystkich błędów i ich popełnianie nie jest niczym złym, ale warto wyciągnąć wnioski, wziąć to na klatę i nie szukać winy we wszystkim poza sobą, bo niczego się wtedy z tych błędów nie nauczymy.
8. Nie zakładaj firmy tylko dlatego, że to modne
“Czuję, że nie rozwijam się w obecnej pracy i chyba dojrzałam do założenia działalności gospodarczej. Jeszcze nie wiem, co będę robić, ale… “ – i tu zwykle pada prośba o polecenie inspirujących konferencji, dobrych książek, dostępnych dostępnych dotacji i tak dalej. Albo o podrzucenie pomysłów. Padające propozycje zwykle obejmują biznesy, które ludziom wydają się (!) fajne, łatwe i przyjemne, na przykład prowadzenie kawiarni albo sklepu z ubrankami dla dzieci.
Nie dość, że w rzeczywistości wcale proste nie są, to jeszcze często nie mają nic wspólnego z kompetencjami czy dotychczasowymi doświadczeniami zawodowymi pytającej.
Czytałam niedawno książkę, która sprawnie rozprawia się z modnym pędem “rzuć pracę w księgowości, zacznij hodować lamy”. Zalewa nas fala artykułów o takich życiowych woltach, bo przyjemnie się je czyta. Takie przemiany brzmią spektakularnie, a lamy świetnie wychodzą na zdjęciach i dobrze się klikają.
Nikt nie pisze jednak o tym, ile takich prób zakończyło się spektakularną porażką i nie wspomina, że dużo łatwiej jest rozwinąć biznes chociaż trochę powiązany z tym, co robiliśmy wcześniej i na czym się znamy, albo wykorzystujący nasze istniejące zasoby.
Nie wspominając już o fakcie, że własny biznes nie jest obowiązkowy i nie jest warunkiem ani spełnionego życia, ani realizacji pasji, ani dużych zarobków.
9. Twoje logo nie musi być różowe, nazwa nie musi zawierać frazy “na obcasach” i nie musisz otwierać uroczej kwiaciarni
Kobiety często borykają się z niepoważnym traktowaniem ich w biznesie przez mężczyzn. Sama tego nie raz doświadczyłam i dobrze wiem, że jest to duży problem.
Ale innym, też poważnym problemem, jest fakt, że same się często w takich trzpiotkowatych ramach zamykamy, na przykład organizując potwornie stereotypowe konferencje, szkolenia i inne wydarzenia biznesowe.
Logo? Koniecznie różowe! I z rysunkiem szminki.
Nazwa? “Marketing/sprzedaż na obcasach/szpilkach”! Bo jak wiadomo, kobiety innego obuwia nie noszą.
Główna atrakcja? Malowanie paznokci sponsorowane przez producenta hybryd!
A w programie dużo inspiracji, żadnych nudnych analiz i cyferek!
To nie są elementy obowiązkowe ani biznesu skierowanego do kobiet, ani prowadzonego przez kobietę. Nie musisz otwierać maleńkiej ciastkarni, szyć słodkich sówek ani wypożyczalni sukienek na bale w przedszkolu (choć jeśli chcesz, to oczywiście możesz i nie ma w tym nic złego!). Możesz produkować śrubki albo naprawiać drony, spełniać się w tym i zarabiać górę pieniędzy.
Rzadko kto o tym pamięta, ale fakt że lubisz zakupy, nie znaczy że będziesz się spełniać jako personal shopper, tak samo jak zamiłowanie do ciastek nie gwarantuje satysfakcji i sukcesu po otworzeniu własnej cukierni.
Zaryzykuję stwierdzenie, że wszystkie biznesy są do siebie dość podobne, i ciastka od śrubek nie różnią się aż tak bardzo.
Żeby robić biznes, trzeba przede wszystkim lubić biznes, jego rodzaj to kwestia drugorzędna.
Skąd to się bierze?
Zastanawiałam się, skąd się biorą te wszystkie przekonania i idące za nimi rozczarowania. I wymyśliłam sześć rzeczy, dajcie znać, jak coś jeszcze Wam przyjdzie do głowy:
- prowadzenie firmy (zwłaszcza przez kobiety) przedstawia się jako mazanie po kalendarzach, scrollowanie Instagrama, wybieranie kolorów wizytówek i odbieranie nagród na konferencjach. Mało kto pokazuje siedzenie nad Excelem, badanie rynku czy negocjacje z firmą kurierską, bo to dużo mniej sexy.
- utrwala się wzorce typu “mężczyzna powinien zarabiać więcej od kobiety”, “kobiecie biznesy powinny mieć duszę” (co to w ogóle znaczy?), “damy nie rozmawiają o pieniądzach”.
- nagłaśnia się innowacyjne pomysły biznesowe, niekoniecznie wspominając później o ich dalszych losach. Prowadzi to do sytuacji, że myśląc o własnym biznesie, staramy się wymyśleć coś, co brzmi świetnie, zamiast skupić się na tym, jakiej grupie klientów i w jaki sposób możemy ułatwić życie. I co najgorsze, kurczowo się potem tych pomysłów trzymamy, bo ego nie pozwala nam odpuścić.
- edukacja finansowa kuleje, od podstaw – na przedsiębiorczości uczy się jakichś zupełnie niepotrzebnych nastolatkowi spraw, jak różnica między spółką komandytową a akcyjną, zamiast pokazać podstawy radzenia sobie z osobistymi finansami, chociażby spisywania przychodów (z kieszonkowego) i wydatków (w szkolnym sklepiku)
- kobiety mają problem z mówieniem o sobie dobrze, z docenianiem (i wycenianiem) swoich umiejętności, cały czas umniejszamy swoje zasługi – kiedyś już o tym pisałam
- pokazuje się własną firmę jako jedyną drogę do spełnionego życia, zapominając że spełnienie może dawać też praca na etacie, hobby, działalność społeczna, życie rodzinne i tak dalej
Uff, ale mi ulżyło! Na koniec chciałam zastrzec, że moim celem nie było jechanie po kimkolwiek, ale wypunktowanie zachowań, na których moim zdaniem tracimy wszyscy.
Sama popełniłam kupę błędów, od tracenia pieniędzy przez nieznajomość przepisów począwszy (kasa fiskalna i sprzedaż biżuterii, opowiadam o tym więcej w moim kursie), przed bałagan w papierach (koszmarnie głupie zachowanie!), po branie na siebie za dużo i zawalanie terminów. Staram się jednak wyciągać z tych błędów wnioski i nie strzelać focha na cały świat (choć i to mi się zdarzało), tylko potraktować je jako okazję do nauki.
I na koniec jeszcze raz, bo to dla mnie ogromnie ważne – jeśli myślicie o własnej marce odzieżowej i sklepie online, ale nie wiecie jak się do tego zabrać i potrzebujecie kogoś, kto poprowadzi Was za rękę, sprawdźcie mój kurs „Jak założyć własną markę odzieżową” – tutaj możecie przeczytać o nim więcej. Startuje niebawem (najpóźniej w maju), pierwszych 10 osób, które kupią kurs, dostanie pakiet indywidualnych konsultacji, warto więc zapisać się na listę mailingową.
kurs ma już swoją piękną stronę, którą zrobiła dla mnie Weronika z Mavelo, Weronika jest też autorką zdjęcia w dzisiejszym poście:)
Dajcie znać, czy Wam się zdarzyło popełnić któryś z tych błędów (mnie z połowę!). A jeśli znacie osoby, którym ten tekst może się przydać, podeślijcie im proszę link, albo, jeszcze lepiej, udostępnijcie post na Facebooku. Bardzo mi to pomoże trafić do zainteresowanych osób!
198 thoughts on “9 niewygodnych prawd o małych biznesach „z duszą””
Co prawda nie mam swojego biznesu, ale wspólnie z dwoma facetami prowadzimy firmę, i gramy do jednej bramki.
I mam bardzo dużo klientek kobiet, które mają własne firmy i… niestety widzę jak wielki problem mają z delegowaniem zadań, jak każdy elemencik muszą „dopracować i zaakceptować” samodzielnie, przez co skupiają się na mało istotnych szczegółach, robią wielokrotne poprawki własnych poprawek i finalnie męczą się same z własnymi koncepcjami (nie mówiąc o nas;))).
Większość facetów, których znam dają jasne i konkretne uwagi, dążą do szybkiego zamknięcia kolejnych faz projektów, i co jest dla mnie chyba najbardziej symptomatyczne – jeśli zatrudniają kogoś do danego zadania, to nie sprawdzają na każdym kroku i ufają, że zatrudnili specjalistę.
Mam jednak nadzieję, że moje obserwacje poczynione na przestrzeni ok. 4 lat, to tylko przypadki potwierdzające regułę!
To jest właśnie różnica między kobietami, a mężczyznami, ale trzeba wziąć pod uwagę, że nie wszystkie kobiety takie są. :) Przykre jest to oc napisałas „biznes z duszą” co to w ogóle jest? ostatnio przeczytałam, że koleżanka jakiejś znanej blogerki ( nie będę przytaczać nazwiska) zarzuciła jej, że jak to ona może, zarabiać na swoim blogu, przecież to jest hobby!! No i okazuje się, że jest jak jest hobby, to niema prawa być żadnych pieniędzy! No cóż, same sobie robimy problemy, bo tak właśnie myślimy… A przecież bardzo prawdziwe jest powiedzenie, „znajdz sobie pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia”.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję a te inspirujący wpis:)
Wydaje mi się, że to ogólniejszy problem naszego społeczeństwa. Teksty „skąd on wziął te pieniądze, przecież się nie dorobił”, strach, żeby nie upublicznić zarobków, bo sąsiedzi zjedzą. Chyba ogólnie mamy problem z tym, że ktoś zarabia albo że zarabia dużo. Tak samo płakanie, że przykładowo w NFZ-cie/Ministerstwie/instytucji państwowej nie umie pracować, ale czy świetnego specjalistę można zatrudnić za małe pieniądze?
Swoją drogą niestety mamy tu do czynienia z innym wartościowaniem pewnych cech u mężczyzn i kobiet – u mężczyzn pozytywnie, a u kobiet negatywnie. Słyszałam ostatnio rozmowę, gdzie dziewczyna mówiła, że miała zdanie na temat jakiegoś elementu ich firmy czy czegoś podobnego, ale przecież nie będzie się mądrzyć. Jednym słowem wyrażenie swojego zdania w dyskusji kobietom (ludziom w ogóle?) nie przystoi ;)
Kolejne stereotypy. Zarówno kobiety jak i mężczyźni bywają pierdołowaci, nie potrafią delegować, zatrudniać czy zwalniać czy podjąć decyzji. Znam wielu, którzy paplają cały dzień, są bardzo emocjonalni, a wręcz histeryczni, gdy konkurencja robi coś co jest im nie na rękę. Wśród nich wielu frustratów. Zarabiają kasę, ale są sfrustrowani. To nie jest ani domena kobiet ani mężczyzn. Ludzie są różni. Nie zależnie od płci. I ani bycie mężczyzną ani kobietą nie implikuje, czy biznes ma większe szanse na powodzenie czy mniejsze. Biznes ma szanse na powodzenie, gdy pasja, intuicja, kompetencje i działanie (czyli energia i męska i żeńska) są w balansie. A są one w każdym z nas.
większość problemów, które tu opisujesz (poza oczywiście błędami samych przedsiębiorczyń i przedsiębiorców) wynika
z głęboko zakorzenionego seksizmu. cieszę się, że to zauważasz i serdecznie pozdrawiam!
Też tak uważam i strasznie mnie to martwi. Dzięki za ten wpis!
Ja prowadzę działalność gospodarczą i jestem grafikiem :) I powiem Ci szczerze, nauczyłam się wyceniać się jak należy, nie zaniżać swojej wartości, bo niestety, ale graficy robiący coś za przysłowiowe „50zł za logo” są zmorą naszego rynku i psują go. I mogę teraz z czystym sercem mówić, że zarabiam dużo, ale chciałabym zarabiać więcej, bo wiem, że moja praca i wiedza są warte większych pieniędzy :) Nigdy nie wyceniam się za godzinę, tylko za wykonaną pracę. To że zrobiłam super grafikę w pół godziny nie znaczy, że będzie ona tania, bo tutaj liczy się całkowity koszt czasu nabycia umiejętności pozwalających mi na zrobienie świetnej grafiki w pół godziny :) Mam nadzieje, że nie zamotałam ;) No i też uważam, że panowanie nad finansami jest dobre. Ja mam swoją księgową, ponieważ nie znam się na księgowości, ale zawsze trzymam rękę na pulsie i pilnuję, aby wszystko było jak należy :) Świetny wpis :D
Pozdrawiam!
„To że zrobiłam super grafikę w pół godziny nie znaczy, że będzie ona tania, bo tutaj liczy się całkowity koszt czasu nabycia umiejętności pozwalających mi na zrobienie świetnej grafiki w pół godziny :) ”
Mam ten sam punkt widzenia i chyba pierwszy raz „spotykam” kogoś z takim podejściem :)
No to jesteśmy już w trójkę. Moja praca też polega na tym, że wykorzystuję moją dotychczasową wiedzę (tak zwany know-how), oraz wzorce, które stworzyłam do tej pory (wzory dokumentów, np. umów). Oczywiście, napisanie dla kogoś umowy, to tylko sięganie po swój wzór i wrzucenie tam kilku lub kilkunastu nowych paragrafów, czyli samego pisania ok. 1 godzina, ale to ja wiem, co należy tam wpisać. Dobrze napisana umowa może i kosztuje niemało, ale również oszczędza klientowi mnóstwo problemów i dalszych wydatków. Osobiście znam przypadek, gdzie nowy klient przyniósł „stary” problem, gdzie poprzedni „specjalista” tak skonstruował umowę, że kosztowała dodatkowe kilkaset tysięcy złotych (więcej niż umowa podstawowa) i dużo nerwów. Sprawa dotyczyła praw autorskich do dzieła.
Podziwiam dziewczyny i chłopaków też, którzy umiejętnie potrafią prowadzić swój biznes i wyceniać swoją pracę. O założeniu własnej firmy myślałam, ale teraz lepiej sprawdzają się zlecenia na umowę cywilnoprawną + podstawowa praca na etacie, gdzie udało mi się wypertraktować elastyczny czas pracy. Zbieram doświadczenie, coraz lepsze umiejętności i klientów.
Uważam, że nie ma nic niestosownego w dobrych zarobkach, co jest też jakimś wyznacznikiem jakości naszej pracy.
W PL generalnie jest jakieś dziwne podejście do pracy i zarobków. Lepiej widziane jest namęczenie się za przysłowiowy grosz niż dobre zlecenie za przyzwoite pieniądze.
Od ponad roku prowadzę bloga dla przyjemności. Bardzo podobał mi się wpis niemieckiej blogerki Reny, która pisała, że z blogiem jest jak z jazdą na rowerze. Wkład musisz wnieść, potem dużo wysiłku, a zarobku z tego nie ma. Zarobkowo robimy zupełnie coś innego :)
http://www.themomentsbyela.pl
@Marta, nie tylko w zawodzie grafików tak jest niestety, że zaniżana jest wycena usług przez konkurencję. Różne środowiska zawodowe same sobie w ten sposób szkodzą, ale fajnie, że opisujesz, że można się z czasem przebić i osiągnąć sukces :)
„Całkowity koszt czasu nabycia umiejętności”…zapamiętam :). Jako początkujący adwokat mam duży problem z wycenianiem swojej pracy, ciągle odnoszę wszystko do nakładu mojej pracy, co skutkuje stawkami poniżej rynkowych. Nie mogę uwolnić się od myśli „jak mogę wziąć tyle i tyle za kilka godzin pracy”. Mogę, bo pracowałam na to ok. 10 lat, ogromnym kosztem. Oczywiście żaden z moich kolegów nie miał nigdy podobnych dylematów :)
Pięknie się czyta Twoje słowa! :) Gratuluję podejścia i życzę dalszych sukcesów. :*
Mądre słowa na temat rozliczania się za wykonaną pracę i ten całkowity koszt czasu nabycia umiejętności! Muszę sobie to powtarzać :)
No właśnie ten „całkowity koszt czasu nabycia umiejętności” jest tak często lekceważony przez klientów. Moja mama kiedyś przez cały dzień przeżywała koszt przetłumaczenia potrzebnych jej dokumentów, bo to takie „nic” i banał dla niej, raptem kilka kartek. I już nieważne ile czasu poświęcił tłumacz na swoją naukę, bo przecież siedział nad tym dosłownie chwilę, więc powinien wziąć 10 zł…
Bardzo dobrze napisany tekst. Widać, że twardo stąpasz po ziemi i swoje górnolotne idee zawsze przekładasz na język rzeczywistości, w tym język pieniędzy. I nie mówię tego w złym znaczeniu, mam raczej na myśli to, że zdajesz sobie sprawę, że zarabiać jakoś trzeba i warto mieć ten fakt na uwadze.
Na swoim blogu często piszę o pasjach i o stawianiu ich ponad kasą. Wczoraj nawet napisałam tekst dotyczący tej kwestii: http://www.pineap.pl/2017/04/nie-starczy-ci-czasu-na-wszystko/
Ale nie popieram podejścia, o którym w Ty mówisz z delikatną kpiną, czyli że trzeba robić co się kocha, a wszystko jakoś samo się ułoży. Chodzi mi tylko o to, aby faktycznie robić to, co kochamy, ale oczywiście przekładać do na język rzeczywistości. Owszem, wybiorę robienie swoich projektów ponad intratny biznes, który da mi tylko kasę. Ale nie oznacza to, że będę przymierać głodem. Wszystko to trzeba robić w granicach rozsądku, czyli pamiętać o tym, że tak my, jak i osoby, za które odpowiadamy (np. dzieci), muszą mieć co jeść, co na siebie włożyć, raz na jakiś czas pojechać na wakacje. Dopóki możemy to wszystko zagwarantować i mieć jeszcze środki zaoszczędzone, dopóty zawsze warto wybrać pasję. A przynajmniej ja zawsze będę ją wybierać. Wydaje mi się, że chociaż moje podejście może się wydać naiwne, to jestem na tyle przedsiębiorcza i rozsądna w tym wszystkim, że będę zawsze pilnować aby bilans był na plus. Tak jak Ty nie popieram podejścia, że niezarabianie jest spoko.
Dzięki za ten tekst :)
Dla mnie jedno drugiego nie wyklucza, ja na przykład bardzo lubię to, co robię zawodowo:)To nie jest tak, że zarabiający biznes = nudy i męczarnia, a robienie ciekawych rzeczy = brak kasy:) Ale jeśli chce się prowadzić firmę, to jakiego motywu przewodniego by się nie wybrało, w jakiej branży nie działało, to są aspekty, o które trzeba zadbać, żeby działać skutecznie.
Ja też nie uważam, aby to się wykluczało :) Ale wiem, że istnieje taki powszechny stereotyp, chociaż na szczęście coraz więcej dociera do nas wieści o ludziach, którzy robiąc to, co kochają, osiągneli wielki sukces. I fajnie, i o to chodzi! Na pewno pilnowali przy tym kasy i sprawdzali bilans i właśnie stąd wziął się ich sukces.
Uważam, że obecnie jest duża nagonka na pracę na etacie. Często nie zauważa się plusów takiej pracy, których wbrew pozorom, jest bardzo dużo. Ludzie są uprzedzeni do pracy na etacie nawet wtedy, gdy są na początku swojej ścieżki kariery (a jak wiadomo jest ona wyboista i często mija nawet 10lat (!) do momentu, gdy się „ustawimy” w pracy).
Nie nazwałabym tego nagonką. Na pewno pojawia się coraz więcej zarzutów dla pracy w korporacji, ale to sprawia, że korporacje zabiegają o lepszą atmosferę, lepsze benefity, zaczynają mieć bardziej ludzką twarz. Więc w takim wypadku jakakolwiek „nagonka” jest tylko z korzyścią dla pracowników na etacie.
Poza tym gdy mówię o robieniu co się kocha, wcale nie musi to oznaczać własnej firmy, broń Boże :) Jeśli ktoś kocha wielką modę, spełni się w pracy w jednej z sieciówek, czy to jako sprzedawca, czy jako dekorator (tworzenie witryn), kupiec (tworzenie kolekcji) itp. Moim zdaniem nie ma tutaj żadnego rozgraniczania typu etat=bebe!, freelance=super! Wydaje mi się zresztą, że to freelance zbiera większe baty. Powszechny stereotyp o siedzeniu w piżamie do południa i piciu kawy w Starbuniu. Najlepszy przykład – niedawno gdzieś na FB śmignął mi artykuł na portalu typu fpiec (już nie pamiętam dokładnie, ale tego typu tematyka i styl) z wywiadami ze znanymi freelancerami. Jak sobie radzą, jak pracują itd. Pierwszy komentarz pod linkiem do artykułu na FB: „Freelancerzy czyli ci bezrobotni z kawką i maciem w Starbucksie?” Tak jak staram się unikać słownych utarczek w sieci, tak tutaj ledwo udało mi się powstrzymać przed pyskówką, strasznie mnie to wkurza. Mam wrażenie, że ludzie nigdy niepracujący „na swoim” strasznie gardzą freelancem, co moim zdaniem wynika tylko z niewiedzy lub po prostu zazdrości. Nie widzę jednak powodu do nagonki na kogokolwiek, ważne, żeby coś fajnego ze swoim życiem robić, niezależnie od trybu pracy :)
Nagonka na etat jest ale tylko w tym blogerskim środowisku. Na niepoważne traktowanie frilansu zapracowali sami frilanserzy. Haniu Ananas z Ty czym się konkretnie zajmujesz oprócz reklamowania swego bloga o mydle i powidle?
Oprócz „reklamowania mojego bloga o mydle i powidle”, jak to uroczo nazwałaś <3, zajmuję się również marketingiem i pracuję jako fotograf, dodatkowo jestem dziennikarką w największym portalu regionalnym w Polsce (ale współpracuję z nim jako freelancer). I absolutnie nie zgadzam się, że nagonka na etat jest tylko w blogerskim środowisku. Masz w ogóle znajomych freelancerów? I nie-blogerów? Ja mam i każdy powie Ci prawie to samo. A to, że kojarzysz tę nagonkę z blogosferą, wynika tylko z faktu, że blogosfera głośno o tym mówi, bo ma jak (poprzez bloga), ale osoba robiąca swoje i niepisząca ma bardzo podobne zdanie. Bo dla niektórych freelance to najlepsza forma pracy i spełniania się.
I nie mówię, że każdy freelancer to wzór cnót pracowniczych i na pewno część z nich sama zapracowała na niepoważne traktowanie, ale to samo można powiedzieć o osobach z etatem – sami zasłużyli sobie na nagonkę, żaląc się na swój los, zamiast wziąć się w garść i zrobić z tym losem coś, aby nie było na co narzekać. I nie mówię, że muszą od razu przejść na etat, ale zmienić pracę albo postawić się wrednemu szefowi, który uprzykrza życie w firmie.
…nie muszą od razu przejść na freelance *
Ciekawe spostrzeżenia! Mimo że sama nie prowadzę działalności, ze swojej pracy etatowej też mam przykre spostrzeżenia, jeśli chodzi o rekrutację i wynagrodzenie. Kobiety z niemałym doświadczeniem, ogromną liczbą odbytych kursów dodatkowych, szkoleń itp. wyceniają swoją pracę diametralnie niżej niż mężczyźni z praktycznie pustym CV, kompletnie bez doświadczenia, ledwo po studiach (praca biurowa). Przykre.
Spotkałam się kiedyś z pewną teorią i sama (po przeprowadzeniu procesu rekrutacji w firmie) się z nią zgadzam. Otóż po opublikowaniu ogłoszenia o pracę z 10 wymaganiami, kobiety które spełniają 8 z nich martwią się, że nie spełniają wszystkich, natomiast mężczyźni spełniający tylko połowę uważają że są świetnymi kandydatami na to stanowisko.
Generalnie panie dużo częściej sobie ujmują, co jest strasznie smutne. Sama też kiedyś tak postępowałam ale bardzo mozolnie się tego oduczam ;)
Też tak miałam. Ale się wyleczyłam.
Ugh, zdecydowanie coś w tym jest bo u mnie to jeden z powodów dlaczego przeraża mnie szukanie pracy – nigdy nie spełniam wszystkich wymagań przez co mam przekonanie, że nie nadaję się na żadne stanowisko.
Asia a moze bys tak napisala post o bieliznie? Jak znalezc taka dobra jakosciowo i po czym ja poznac. Takiego postu jeszcze nie bylo, a bardzo by (mi) sie przydal :)
Jasne, pomyślę, ale nie w najbliższych tygodniach, bo nie będę miała czasu:) Więc w skrócie jak to wygląda u mnie: majtki z Zalando Essentials (bawełniane, chyba kilka % elastanu), ew. z H&M, ale wolę te z Zalando, biustonosze najczęściej noszę takie szmaciane, fajne ma Intimissimi i H&M. Nie miałam nigdy problemu z jakością bielizny z tych miejsc, warto się zaopatrzyć w woreczek do prania i prać w nim biustonosze – dłużej pożyją:)
Odnośnie jakości wymienionej bielizny nie mogę się wypowiedzieć, jednak muszę tu dodać, że biustonoszy h&m czy intimissimi nie polecam przy małych obwodach. Mają fatalną rozmiarówkę. Mówię o obwodzie 60 czy 65. Mnie panie tam proponowały 70C lub 75B. Za luźne, musiałam zapinać się na ostatnią (najciaśniejszą) haftkę, co na dzień dobry jest błędem i od razu pani w sklepie powinna zakup odradzić. Rozumiem, ze w h&m jest samoobsługa, panie są ekspedientkami, ale po intimissimi spodziewałam się znajomości brafitingu. A tu ani ciut ciut (duża galeria handlowa w Warszawie). Najlepszy standard to wepchnąć mnie w te 70C… I 75% innych Polek. Straszne. Oczywiście trzeba mierzyć, ale polecam sklepy z brafitingiem, gdzie warto poprosić obsługę do przymierzalni, aby pomogła dobrać bieliznę. Teraz takich miejsc jest już naprawdę dużo. Pozdrawiam serdecznie!
Jasne! Ja mówię o szmacianych biustonoszach, które w ogóle nie mają biustonoszowej rozmiarówki.
Zgodzę się, miałam bardzo długo zupełnie źle dobrany biustonosz, dopóki nie trafiłam do sklepu z dobrą obsługą, gdzie okazało się, że powinnam mieć inny obwód i miseczkę :/
W Warszawie są 2 fajne sklepy, które można polecić: Dopasowaną na Pradze i bodajże Biustokrację przy Żelaznej.
Intimissimi oferuje zwężenie obwodu w cenie biustonosza. Chyba się z tym nie reklamują, ale warto zapytać – zwykle kierują do punktu krawieckiego w tej samej galerii. Też mam obwód 65 i zawsze u nich z tego korzystam, polecam :)
To tym gorzej, że się z tym nie reklamują. Widać łatwiej jest wcisnąć dziewczynie źle dobrany biustonosz… tak, jak mnie próbowano.
Usłyszałam też od pani, że mam za duży biust (!!!). A dała mi do mierzenia 70C i 75B. Jak miseczka C lub B są duże, to co powiedzieć o H czy I … Ale tam pewnie alfabet kończy się na D;-)
Osobom, które chcą założyć własny biznes ale nie mają na niego pomysłu polecam zawsze założenie zakładu pogrzebowego. Serio, to niemal pewny biznes – w USA na przestrzeni roku pada zaledwie 2% tego rodzaju przedsiębiorstw, w odróżnieniu od np. restauracji, których rocznie upada dobre kilkadziesiąt procent. Ryzyko upadku zatem nieporównywalne. Myślę, że w Polsce skala będzie podobna. Jednak nikt nie chce założyć takiego biznesu, bo prestiż z nim związany jest zerowy. Nie mogę sobie nawet wyobrazić że ktoś mógłby entuzjastycznie podejść do takiego pomysłu. Bo wyobrażamy sobie siebie jako bizneswoman przechadzającą się pomiędzy dizajnerskimi stolikami w swojej kawiarence, poprawiającą kwiaty w wazonach i oferujących szerokim gestem darmową kawę znajomym. Podczas gdy najpewniejszy biznes tkwi w całkowicie nieprestiżowym, smutnym, szarym i trudnym emocjonalnie „oporządzaniu” zwłok i pochówku.
Sama nie wiem, czy bym się na taki biznes zdecydowała, gdybym nie robiła tego, co robię, ale głównie z powodów takich, że po prostu nie znam tej branży. Gdybym miała możliwość zdobyć trochę wiedzy o tym jak działa ta branża, to pewnie tak. Zupełnie nie mam parcia na prestiż i całą tę sexi-otoczkę prowadzenia biznesu.
Dokładnie! Mój kumpel kiedyś chodził z dziewczyną, której ojciec dorobił się bardzo dużych pieniędzy na produkcji… desek klozetowych, i mówiła o tym w bardzo podobny sposób.
Beata, Ewa, bardzo ciekawe komentarze! Jakie jeszcze przychodzą wam do głowy pomysły na mało prestiżowe, ale dochodowe biznesy?
Myślę że śmieci są teraz takim polem do popisu – nikt „nie chce” zarabiać w śmieciach, a to od dawna bardzo dochodowy rynek, i tendencje sa zdecydowanie wzrostowe – recykling, wyższa świadomość w segregowaniu w domach itp ;)
Opieka nad osobami starszymi i chorymi, w wiekszosci dobrych osrodkow brak miejsc.
Nie wiem na ile to prawda, ale wydaje mi się, że taki niski procent upadłości tego typu firm może wynikać z tego… że są to często tzw „pralnie” przykrywki bardziej dochodowych aczkolwiek mało legalnych biznesów. Skąd mam takie podejrzenia ? Choćby patrząc po flocie tych firm. W Krakowie jest pewna firma działająca w tej branży, której samochody to nowe, piękne mercedesy. Jest ich sporo i są częstym widokiem na krakowskich ulicach… jednak jakiś czas temu mijając jedno z takich aut zauważyłam, że jest to jeszcze nowszy model. Ja rozumiem, ze firmy mają niezłe oferty leasingowe i wszystko da się z pomocą sztabu księgowych „wciągnąć w koszta”, ale jednak czy aby na pewno wymiana sporej floty, luksusowych aut na jeszcze droższe jest zabiegiem opłacalnym ? Czy nie jest to przypadkiem podejrzane ? Czy firma ta naprawdę generuje aż tak wysokie przychody, że wnet w siedzibie firmy będą montowane złote klamki ?
U nas na Pomorzy jest sieć stacji okręgowych do przeglądu samochodów, gdzie w biurach są meble gdańskie, jakieś ozdobne złota a na sufitach namalowanie freski z aniołami – także w tej hali mechaników do przeglądu samochodów ;)
Świetny post! Sama pracuję na etacie i czasem mam wyrzuty sumienia, że nie robię czegoś kreatywnego i swojego, ale nie dlatego że faktycznie chciałabym to robić (nawet nie mam sprecyzowane co dokładnie), tylko dookoła mnie mnóstwo znajomych ma swoje biznesy i często ze współczuciem pytają się mnie czy nie planuję mieć coś swojego. Nie planuję, nie chcę, ale kłuje mnie w środku przy tego typu rozmowach, że jednak powinnam.
Nie łam się! Ja na takie komentarze odpowiadam, że kocham tyrać dla swego szefa ;) Mam zagwarantowaną wypłatę, nie martwię się o prawo, zbyt, zusy-srusy itp.
Ale tak na poważnie, to widziałam jak brat tworzył i rozwijał swój interes. Widziałam pot, krew i łzy. Upadki i sukcesy. Podziwiałam też jego sposób myślenia i samozaparcie.
Dla mnie cenniejsze jest wychodzenie po 8h do domu i wolne weekendy.
Mnie też to drażni. Nie rozumiem, dlaczego każdy musi robić karierę, zarabiać miliony, mieć własny biznes… Otóż informuję… NIE KAŻDY CHCE być managerem, prezesem, freelancerem, właścicielem, dyrektorem czy współudzialowcem. Niektórzy naprawdę wolą pracę 8-16. Proszę mi uwierzyć. I bardzo dobrze. I akurat nie mówię tu o sobie z tymi godzinami, bo tak się składa, że moje godziny pracy są nieregularne. Ale ja akurat nie chcę mieć własnego interesu, bo zarabiam odpowiednio dużo, mogę sobie pozwolić na wszystko, co chcę. I nie muszę się martwić jak wyjadę na miesiąc do Azji, co się dzieje w pracy. A nie uwierzę, że właściciel firmy przez miesiąc nie zajrzy do firmowej skrzynki mailowej… Jesteśmy wszyscy różni, mamy różne charaktery, osobowości i różne potrzeby. Nic nie jest lepsze czy gorsze. Zależy, co nam bardziej pasuje:-)
Mała uwaga do tych cyferek. Nie musisz znać się na cyferkach, tak jak na wielu innych aspektach prowadzenia biznesu. Warto natomiast znaleźć i zatrudnić fachowców, którzy znają się na tym, na czym ty się nie znasz. Oczywiście mogłabym opanować podstawy księgowości, ale nadal byłabym w tym laikiem, który coś tam kojarzy. Wolę zapłacić naprawdę świetnej księgowej, a sama skupić się na kwestiach merytorycznych, na których się znam.
Ja będę się upierać, że warto podstawowe rzeczy typu „ile muszę sprzedać, żeby pokryć koszty” policzyć samej. Księgowość – jasne, to zdecydowanie warto zlecić, z Urzędem Skarbowym i milionem przepisów nie ma żartów:) To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłam po założeniu firmy, a właściwie jeszcze przed, technicznie rzecz biorąc:)
Dokładnie tak. Księgowa może policzyć rachunek zysków i strat, ale to przedsiębiorca musi wiedzieć, ile powinien zarobić, żeby mu się opłacało. Musi też znać swoje cele, krótko- i długo-falowe. Żadna księgowa tego za niego nie zrobi.
Właśnie powoli kończę architekturę. I na tym kierunku jest wiele kobiet z takim podejściem (mężczyzn też). Pracować cały dzień, całą noc, bo deadline. Najważniejsza to samorealizacja. Pieniądze? Przyjdą potem, rodzice dorzucą do samorealizacji. ;) Jestem jedną z osób, które mówią wprost, że jeśli nie osiągnę jakiegoś założonego pułapu zarobków, to się przebranżawiam. I jest to bardzo niemodne stwierdzenie na tym kierunku. ;)
Priorytety potem weryfikuje życie, gdy się okazuje, że klienci nie płacą, pieniądze wcale nie rosną wprost proporcjonalnie do naszego doświadczenia, a czasem konkurencja jest tak duża, że wydaje nam się, że pozostaje nam tylko obniżenie cen… Do tego koszty samego prowadzenie biznesu – sprzęt – kilka tysięcy złotych, oprogramowanie – kilkadziesiąt tysięcy. Do tego trzeba wykupić OC, mieć samochód, bo trzeba zawieźć wnioski, pojechać na budowę… To wszystko jest do przewidzenia, jeśli się do tego odpowiednio przygotujemy. Ale YOLO, najważniejsze to się realizować, a chleb zagryzać tynkiem mineralnym. ;)
I tak jak architektura to mocno sfeminizowany kierunek, to w branży spotykamy raczej mężczyzn. Jeśli są kobiety, to albo pracują jako projektanci, albo prowadzą firmę z mężem. Mało, bardzo mało jest takich „babskich” biur architektonicznych. Ewentualnie przerzucają się na wnętrza. W architekturze trzeba mieć przysłowiowe jaja i nie dać sobie wejść na głowę. I umieć organizować pracę. Czasem trzeba komuś oddelegować jakieś zadanie, z czym kobiety mają problem, bo ich perfekcjonizm na to nie pozwala.
Jest jeszcze jedna rzecz o kobietach w biznesie. NARZEKANIE. Matko, jak te baby czasem jęczą w tej pracy, zamiast pracować. ;D Masakra.
Fajnie napisane
Kochana, jak już na studiach zakładasz przebranżowienie to zacznij od razu :D W tym zawodzie zarobki są niskie, bardzo niskie jak na nasze kompetencje i odpowiedzialność. Jak nie zatrudnisz się w archi-korpo tylko w biurze do 10-15 osób, to na 99% spotkasz się z opóźnieniami wypłat. Pensje w większości biur (każde małe i średnie) to ledwo poniżej minimalnej + reszta pod stołem. Dlatego osoby, dla których projektowanie nie jest pasją i oczekują ciekawszego wynagrodzenia odpadają po drodze. Ja już jestem parę lat po studiach, mam wielu znajomych ze znacznie bogatszym stażem, widzę kto odpada i robi „obok” zawodu. Takie są realia. Z resztą już na kursie rysunku usłyszałam „jak chcesz dobrze zarabiać to idź na budownictwo a nie na architekturę” – teraz mogę tylko potwierdzić te słowa. Bo wszyscy wiemy, że bez uprawnień to biznes kręci się trudniej, a jak akurat nie masz pleców w postaci rodziny z uprawnieniami to musisz przejść przez mieliznę finansową.
Chyba, że wybierasz się na emigrację. W tym temacie się nie wypowiadam, mnie interesuje polski rynek.
Faceci za to robią sztuczny wiatr i mają ego wielkości PKiNu.
Kiedy przeczytałam o byciu trzpiotką z różowym logo, przypomniał mi się fragment filmu Niebieskoocy. Dokument opowiada o czymś zupełnie innym, ale ten fragment mocno mną swojego czasu potrząsnął. Do dzisiaj czasem dźwięczy mi w uszach Jane Elliott mówiąca, że mam przestać się wdzięczyć :D
http://www.dailymotion.com/video/x4kh41r
Polecam zobaczyć od 53:00 do 54:35. To jest tylko półtorej minuty, a daje do myślenia. Pozdrawiam!
Ten fragment jest absolutnie wspaniały. Dziękuję Ci za niego przeogromnie, uważam, że wszystkie kobiety powinny to zobaczyć <3
Świetne!
Genialne! Dziękuję za ten film, nigdy o nim nie słyszałam, obejrzałam te półtorej minuty a teraz zaczynam od początku!
Dziękuję za podzielenie się, nie znalam tego. Rezonuje mocno we mnie ten.przekaz!
Widzialam ten film na studiach i nie odbieram tego fragmentu pozytywnie. Dlaczego atakuje sie kobiete za to bycie „cute”? Musi byc taka jak chce Elliott. Z jednych ram w drugie. A myslalam, ze wartoscia jest bycie takim jakim sie chce ;)
To nie jest przechodzenie z jednych ram w drugie. Nie wdzięczenie się nie oznacza od razu zachowywania się grubiańsko czy „po męsku”. Oczywiście każdy może być taki jaki chce, ale nie oczekujmy, że zachowując się jak słodkie infantylne dziewczynki będziemy traktowane poważnie.
Oczywiście. Ale pamiętajmy, że poważne traktowanie zapewnia tylko posiadanie penisa. Cokolwiek kobieta nie zrobi zawsze będzie źle i komuś się to nie spodoba a ona się tym przejmie bo przecież jako kobieta musi się plaszczyc i zadowalać każdego bo po to istnieje, dla cudzej przyjemności.
A więc tak, kobieta może a wręcz powinna wymagać że będzie traktowana poważnie nawet będąc ubrana na różowo od stóp do głów.
Nie no nie mogę :D :D
” Ale pamiętajmy, że poważne traktowanie zapewnia tylko posiadanie penisa. Cokolwiek kobieta nie zrobi zawsze będzie źle i komuś się to nie spodoba a ona się tym przejmie bo przecież jako kobieta musi się plaszczyc i zadowalać każdego bo po to istnieje, dla cudzej przyjemności”- pisanie w ten sposób jest kolejną skrajnością z którą donikąd się nie dojdzie, bo się wpędza samą siebie w wieczne bycie ofiarą.
Nie jest prawdą, że profesjonalne zachowanie to „męskie” zachowanie. Przykładowo uwielbiam małe słodkie sówki, małe słodkie gryzonie i ciuchy w infantylne zwierzaczki ale z jakichś powodów nie zakładam ich wtedy, kiedy oczekuje się ode mnie profesjonalizmu, tak samo nie ojojam do małych sówek w oficjalnych sytuacjach. Nie dlatego BO JESTEM KOBIETA i się próbuję przypodobać tylko BO TEGO WYMAGA STANOWISKO. To się nazywa dorosłe życie. Zupełnie tak samo niepoważnie potraktowałabym faceta, który zachowuje się dziecinnie ale „po męsku” w sytuacji, w której powinien być poważny. Na przykład w pracy, na oficjalnym spotkaniu. Na naukowej konferencji. I tak dalej.
Sama nie znoszę kiedy kobiety się infantylizują SAME a potem płaczą, ze ich ktoś „nie szanuje” albo poważne zadanie woli powierzyć komuś kto niby mniej umie ale wydaje się bardziej ogarnięty.
Ago, ależ ja nigdzie nie napisałam, że strój nie jest ważny… Oczywiście, że powinien pasować do okazji. Tu absolutnie nie ma między nami różnicy zdań. Moją intencją było jedynie przekazanie, jak ja odebrałam wypowiedź Julii w tym aspekcie, zauważając jednak, że nie jest to możliwe, aby kompletnie rozdzielić te dwie sprawy: wygląd i naszą fachowość w danym zakresie. Choć znam przypadek np.wybitnej pani doktor, której wygląd jest bardzo ekstrawagancki, a pacjentów ma na pęczki. Takich przypadków jest więcej, ale generalnie tak nie jest.
Odnośnie zaś bycia ofiarą… Nikt tu nie mówi o byciu ofiarą tych paskudnych mężczyzn i użalaniu się nad sobą i swym marnym losem na tych łez padole, a jedynie o tym, że jednak z jakichś powodów mniej w siebie wierzymy, że z jakichś powodów mamy opory przed poproszeniem o podwyżkę, że z jakichś powodów chcemy być 'idealne’ i jednego maila piszemy przez 2h, zastanawiając się, czy lepiej będzie 'z wyrazami szacunku’ czy 'z poważaniem’…etc. Oczywiście nie każda kobieta tak ma, mało tego, wielu mężczyzn tak ma. Ale chyba jednak taka postawa jest u kobiet częstsza. Gdzieś jest tego przyczyna.
Aga, w punkt!
Julia, takimi komentarzami sama sobie robisz kuku. Jak Ty się nie będziesz traktować poważnie, nikt Cię poważnie nie potraktuje. Mnie w pracy wszyscy bardzo szanują za moją wiedzę i kompetencje, jestem traktowana zupełnie poważnie – a wszyscy wiedzą że kocham koteczki i babskie zajęcia w typie pieczenia i gotowania. Ale ja się cenię i wszyscy wiedzą, że się cenię. Że znam swoją wartość i nie wystarczy że mnie ktoś pogłaska a ja przewrócę oczkami i powiem „ojoj, naprawdę dobrze ten projekcik zrobiłam? nio cio ty”. Dlatego nikt takich „zagrywek” nawet nie próbuje.
I nie ma to nic wspólnego z posiadaniem penisa. jedynie przysłowiowych „jaj”.
No właśnie… „JAJ”… A czy to nie jest atrybut jednak męski…? Tak tylko rzucam w powietrze to pytanie…;-) Kamilo teraz Ty sobie strzelasz w kolano tym jednym sformułowaniem;-), które podkopuje cały Twój komentarz;-)
Kamilo, Ago, rozumiem Julię i to, co chciała przekazać. Tzn.że każda z nas powinna być traktowana poważnie niezależnie od tego, czy ma na sobie garsonkę granatową czy różową z piórkiem na pupie… Bo ważne jest to, co i jak robimy. I dopóki jestem profesjonalna i wywiązuję się świetnie z moich obowiązków, głupich uśmieszków za plecami słyszeć nie powinnam. Ale niestety… Życie to też stereotypy. A może nawet przede wszystkim. Zatem to dwie różne rzeczy, jak być powinno, a jak jest.
I jeszcze drobna uwaga: facet ubrany dziwacznie będzie odbierany jako ekstrawagancki, a kobieta jako stuknięta. Life.
Dorota, nie nie strzelam sobie w kolano :) „Jaj” nie używa się dosłownie, pewnie, że historycznie wzięły się od męskiego atrybutu, jednak zmieniły na znaczeniu i określenie „ma jaja” oznacza po prostu kogoś z charyzmą i charakterem.
Owszem, życie to są stereotypy, ale powiedz mi szczerze – jak facet założy różowy garnitur to zostanie potraktowany poważnie? Albo jak dopnie sobie piórko na tyłku? :) Chyba jeszcze gorzej. Akurat kobiety mają dużo więcej swobody i możliwości jeśli chodzi o kwestie ubioru. A ten zawsze powinien pasować do okazji. A różowa garsonka po prostu wygląda źle i odwraca uwagę od osoby i tego co mówi.
Poza tym Julia napisała „Cokolwiek kobieta nie zrobi zawsze będzie źle i komuś się to nie spodoba a ona się tym przejmie bo przecież jako kobieta musi się plaszczyc i zadowalać każdego bo po to istnieje, dla cudzej przyjemności.” i nie wiem jak to ma się do tego co Ty mówisz. Jeśli się spotykamy z takim traktowaniem i wszyscy wokół uważają, że powinna się płaszczyć to uważam, że czas zmienić środowisko. W tej jak i poprzedniej pracy kobiety wymiatały tak samo jak faceci i nikt nie miał z tym problemów, nie było nigdy głupich uśmeiszków.
Doroto, piszesz że powinnyśmy być oceniane po tym co i jak robimy. Zgadza się. Ale chyba każdy zdaje sobie sprawę jak ważny jest wizerunek w wielu branżach i że jest on częścią składową naszej pracy. Nasz profesjonalizm nie jest mierzony jedynie tym co i jakiej jakości wykonujemy, ale też jak się przy tym zachowujemy. Przeważnie nie da się oddzielić tych dwóch rzeczy choćbyśmy nie wiem jak chcieli. Ja np odkąd mam dużo do czynienia z wystąpieniami publicznymi przekonuje się coraz bardziej że wygląd, ton glosu, prezencja może zaważyć na odbiorze naszej osoby i tego co mówimy bardzo znacząco.
Szacunek rozumiany ogólnie nalezy ludziom okazywać bez względu na to co noszą – bo są ludźmi. Ale szacunek rozumiany jako powazanie ( bo wydaje mi się cały czas że rozmawiamy o sytuacjach biznesowych, oficjalnych) buduje się także na odpowiednim do stanowiska i wieku zachowaniu. I tyle. Kobieta z filmu nie opieprza tej blondynki za bycie blondynka, noszenie kobiecych ubran, tylko za infantylne, atencyjne zachowanie a’la małe dziecko. Które faktycznie opłaca się doraźnie – wokół takiej kobiety mężczyźni rozkładają swój ochronny parasol, wykonują za nią wiele zadań i cud miód orzeszki. Ale ponieważ daje się paternalizowac nie będzie im nigdy równa w realiach biznesowych. I jesli kobieta weszła w tę rolę sama nie widzę w tym żadnej dyskryminacji.
Co do mówienia jak to mężczyźni mają łatwiej i więcej im wolno – można pół życia spędzić na szukaniu wymówek czemu ci 'źli faceci’ mają zawsze lepiej i w ogóle jakie to my nie jesteśmy pokrzywdzone. Ale to nie prowadzi do niczego, a poza tym bardzo często powoduje zaklamywanie rzeczywistości. Serio chyba nie opłaca się tkwić w schemacie wiecznej ofiary.
Kamilo, oczywiście rozumiem przenośnię tego wyrażenia:-D Jednak w tym kontekście „penisowym”;-) nabrało to sformułowanie niebezpiecznej bliskości do dosłowności (choć rozumiem, że niezamierzonej)… Bo znowu, mimo że historycznie, to jednak to od faceta się wzięło… A my teraz takie, jak ten „facet”. Czyli wg Ciebie z charyzmą i charakterem. I w tym punkcie, mimo że rozumiem, co masz na myśli, mam kłopot z pełną na to zgodą. Bo nie chcę być 'kobietą z jajami’. Choć jestem charyzmatyczna i z charakterem;-)
Absolutnie się zgadzam z tym, że strój powinien być dobrany do okazji. Chciałam jedynie nieco wyjaśnić to, co napisała Julia – o ocenianiu nas przez pryzmat fachowości, a nie wyglądu – co jak również już pisałam – raczej możliwe nie jest. Smutne, ale prawdziwe.
Odnośnie zaś punktu „płaszczenia się” – niestety nie bardzo wiem, co Julia miała na myśli, może coś dopisze po naszych komentarzach… Też nie rozumiem, dlaczego miałabym zadowalać każdego i się plaszczyc przed kimkolwiek…
Ale przecież jaja są bardzo wrażliwe i słabe więc dlaczego stały się symbolem „charyzmy i charakteru”? Nie tylko rzeczywistość kształtuje jezyk, w drugą stronę też to działa.
Doroto, dziękuję za obronę mojego stanowiska w tej sprawie:) Miałam na myśli dokładnie to, co napisałaś. Fragment mojej wypowiedzi dotyczący płaszczenia się i zadowalania innych był napisany w ironii, co okazuje się niefortunnym zabiegiem…
Też nie chcę być kobietą z jajami. Chcę być kobietą z waginą i chcę aby to oznaczało, że traktuje się mnie poważnie. Niestety „mieć jaja” stanowi komplement, natomiast słowa „cipa, pizda” najgorszą obrazę. Chcesz kogoś zmieszać z błotem, porównaj go do kobiety. Ale to temat na inną dyskusję.
To się nazywa „podwójne wiązanie”.
@forever cute Pozwole sobie sie z Toba nie zgodzic. Elliot mowi tutaj wlasciwie o infantylizacji wizerunku (wspomina tu rowniez o zdrabnianiu imion). Wysluchaj do konca, gdzie mowi co stanie sie z „cute” blondynka w wieku 45 lat gdy poprosi szefa o awans – no wlascie, placz i zgrzytanie zebow oraz oskarzenia o seksizm. Jasne, ze mozemy wybrac bycie „cute” tylko ze to nam sie nie zawsze bedzie oplacalo. W sytuacji gdy chcemy byc powaznie traktowane, pokazac nasze kompetencje i inteligencje to przedstawiajac sie jako Kasia I wbijajac sie w rozowe falbanki strzelamy sobie w kolano. Tu link do swietnego artykulu o power dressing I na koncu analiza stylu pani Magdaleny Ogorek, wtedy kandydatki na urzad prezydenta. Wszyscy wiemy jak to sie skonczylo http://classicvaleria.blogspot.co.uk/2015/04/power-dressing-wizerunek-sukcesu-cz2.html
Mocna rzecz!
Niesamowity materiał. I kawałek dalej za rekomendowanym fragmentem usłyszałam coś adekwatnego do mojej sytuacji. Nie znałam tego filmu, wieczorem obejrzę cały.
Dzięki za ten link. Wcześniej już miałam podobne myślenie, ale ta kobieta wyłożyła to wyjątkowo prosto i ostro. No ale niektóre rzeczy trzeba niekiedy na ostro. W ogóle dziękuję za ten wpis – naprawdę dał mi do myślenia. I za te komentarze. To jest super sytuacja, gdy komentarze są tak samo ciekawe i wnoszące, jak treść wpisu.
Z niecierpliwością czekam na kurs! Moim marzeniem jest posiadanie własnej marki modowej i głęboko wierzę,że uda mi się je spełnić:) Jestem na finiszu studiów i pierwszą rzeczą jaką zrobię po odebraniu dyplomu to zapisanie się na kurs krawiecki.
Nie czekaj na dyplom, zapisz się już teraz. Szkoda czasu.
Hej, czy była wysyłana jakaś komunikacja do osób, które już wcześniej zapisały się na listę zainteresowanych? Zapisałam się jakiś czas temu, jednak oprócz potwierdzenia nic jeszcze nie dostałam. Pozdrawiam.
Nie, jeszcze nie:)
Normalnie piątka i żółwik za ten tekst!!!
Takimi właśnie tekstami nie zarabiam ale to lubię czy też cyferki mnie przerażają to tylko dowód na to że niektóre kobiety są głupiutkie. Otwierasz biznes który Ci się nie opłaca? Nie wiesz ile wynoszą zyski, ZUS, opłaty itp. No boki zrywać po prostu. ? i potem się dziwić że mężczyźni nie podchodzą do nas poważnie. Czym tu się chwalić? Głupotą?
Super post! Ostatnio widzialam strone http://indie.biz, ktora ma kursy dla poczatkujacych niezaleznych biznesow. Sama nie korzystalam, dlatego nie wiem, czy sprawdzilaby sie w polskich warunkach, ale warto spojrzec.
Wydaje mi się z ten komentarz jest mocno krzywdzący.
„Tak naprawdę świadczy to raczej o tym, że nie potrafimy zorganizować sobie pracy, poświęcamy czas na zupełnie nieistotne rzeczy, albo pracujemy w rozproszeniu i przez połowę czasu “pracy” przeglądamy Facebooka.
Nie wierzę, żeby ktokolwiek mógł pracować wydajnie (“wydajnie” to słowo klucz!) przez 10, 12 czy (o zgrozo!) 18 godzin”
Rozumiem, że istnieją osoby które marnują czas pracy na media społecznościowe, ale takie uogólnienie brzmi jak typowa korporacyjna uwaga managerów o tym, że praca po godzinach musi świadczyć o braku efektywności. Oczywiście tak trudne warunki pracy u wymagają niesamowitego skupienia i siły woli. Natomiast nie każdy kto pracuje 16h dziennie marnuje sporą część tego czasu.
Myślę, że Asi mogło chodzić np. o freelancerów – ja obracam się w środowisku graficznym i tu bardzo częste jest właśnie „chwalenie” się na zarwane nocki, „grafik nigdy nie śpi”, odpowiadanie na maile w środku nocy, robienie projektów „na rano”, pracowanie w weekendy, święta itp. Też nie wierzę, żeby ktoś mógł tak efektywnie pracować na dłuższą metę i przede wszstkim żeby się to mu opłacało. Też myślę, że raczej należy dążyć do jakiejś równowagi – jeśli ktoś tyle pracuje i jeszcze chwali się/marudzi (bo to w zasadzie w jakiś sposób w tym kontekście często jedno i to samo), to powinien dążyć raczej żeby pracować mniej za więcej. Nikt tak długo nie pociągnie, bynajmniej nie z sukcesem ;)
A propos długiego (regularnie) dnia pracy, efektywności w pracy i alternatywnych wobec amerykańskiego stylu pracy/ zycia rodzinnego modeli, bardzo polecam tę książkę:
https://www.goodreads.com/book/show/17934399-overwhelmed
Nie wierzę, żeby była fizycznie możliwa powtarzająca się praca w skupieniu przez 16h dziennie. To jest zwyczajnie niemożliwe. Chociażby dlatego, że zostaje Ci 8h. Musisz coś zjeść, dojechać do domu, nie wspominając już o normalnych życiowych sprawach typu rozmowa z kimś czy głaskanie kota, w efekcie zostaje kilka godzin snu.
A, i faktycznie uważam, że jeśli ktoś pracuje w swoim biznesie przez 16 godzin, to znaczy że źle go sobie zorganizował. Ale masz też prawo się ze mną nie zgadzać oczywiście:)
Zgadzam się, że praca po 16 godzin to z reguły zła organizacja co nie znaczy ze połowa czasu spędzana jest na social media. To może być złe oddelegowanie obowiązków, chęć sprawdzania po innych (tak robił kiedyś mój szef, potrafił kilka godzin spędzić przeglądając pracę innych, kompetentnych pracowników, tylko dlatego, że chciał mieć pewność że wszystko jest tak jak on chce), złe priorytety. etc.
A ja wiem, że to zależy też od tego, czy się opłaca, czy nie. Można pracować 16 godz. I zarobić 960zl na dzień, a można 8godz. I zarobić 480. Jeżeli nie mam innych potrzeb to wybieram 16 i więcej kasy… Pzdr?
To tak nie działa. W ciągu ośmiu godzin jestem w stanie przetłumaczyć X stron obliczeniowych, ale nie oznacza to, że w ciągu szesnastu przetłumaczę 2X. Po pierwsze, zmęczona pracuję wolniej, po drugie, gorzej. Zatem nawet jeśli spędzę szesnaście godzin ciągiem nad zleceniem, to nie tylko nie zarobię dwa razy więcej pieniędzy danego dnia, ale w dodatku będę pracować nad danym zleceniem dłużej, niż gdybym rozłożyła pracę na dwa dni (a trzeba jeszcze wziąć pod uwagę, że więcej czasu będę musiała poświęcić na korektę przed odsyłką). Oczywiście zdarza się tak, że trzeba, bo klient chce tekst ASAP, ale gdy nie trzeba, staram się takich sytuacji unikać.
Czy ty się znasz z Moniką Kamińską? Bo brzmicie jak siostry :D
Haha, spotkałyśmy się kilka razy, więc się znamy:)
Bardzo trafny post, wnioski nieco niewesołe ale prawdziwe.
Ja jak wiesz jestem etatowiczem i pracowałam w tak różnych branżach jak kosmetyki kolorowe i branża DYI markety budowlane. W każdej był seksizm zupełnie innego rodzaju i inne stereotypy, ale te najgorsze osoby które generalnie nie wykazywały krzty człowieczeństwa i były po prostu antyprzykładem pracownika/pracodawcy/szefa… były z firmy która celebruje kobiecą siłę, kobiecość i w 98% zatrudnia same kobiety.
Toksyczne środowisko, wymyślone konflikty, niestworzony perfekcjonizm i przede wszystkim straszliwy mobbing – to właśnie z prawdziwą przyjemnością robiły kobiety kobietom :(
W tym punkcie o pomysłach na biznes od razu pomyślałam o osobie, która wymyśliła te plastikowe (?) osłonki na końcówki sznurowadeł: zanim te osłonki się pojawiły przebijanie się sznurowadłem przez dziurkę było dużo bardziej uciążliwe. Czy ktoś zna imię i nazwisko tej osoby? A czy rozwiązuje to realny problem? Takie miałam skojarzenie ;) Pozdrawiam, Dominika
Wybacz, musiałam!
https://www.youtube.com/watch?v=l1MVuE3nOj4
Hahaha :D
Nigdy nie pomyślałabym, że to się jakoś nazywa! Będę chyba teraz mówić o tym wszystkim znajomym, czuję się, jakbym znała jakąś prawdę, o której nikt inny nie ma pojęcia. Ile rzeczy się można dowiedzieć z komentarzy.
Dzięki Asiu za ten tekst. Wszędzie dookoła każą kochać to, co się robi, iść na swoje, rozwijać swój biznes i ze śpiewem na ustach mu się oddawać. A ja, po latach własnej działalności, jestem przeszczęśliwa, że robię to, co robię dobrze dla pieniędzy, że gdy wyjdę z pracy mogę oddać się z pasją życiu osobistemu i w ogóle mi nie głupio, że praca nie jest sensem mojego istnienia:-)
Hihi… Mam dokładnie tak samo. Też się cieszę, że praca jest tylko obok mojego fajnego życia ?
Cóż mogę powiedzieć.. ZAJEBISTY TEKST!!!
Nie mam własnego biznesu i – jak na razie – nie chcę mieć. Nie wiem, może kiedyś mi się odmieni, nie mówię nie ;) Za to się pochwalę, że dwa miesiące temu, po niecałym roku pracy w mojej obecnej firmie, dostałam awans na szefa działu. Jestem w firmie jedynym managerem-kobietą, choć ponad 50% pracowników to kobiety. W dwa miesiące przeorganizowałam cały dział, zatrudniłam nową osobę i chcę jeszcze jedną na pewno. Wprowadziłam szkolenia dla pracowników, podwyżki i premie. Sama też chcę podwyżki – we wtorek będę miała rozmowę z prezesem, więc poruszę ten temat ;) Mój dział jest w tej chwili drugim najlepiej funkcjonującym działem w firmie. Dzięki nowemu pracownikowi nie pracuję już po godzinach, ba! pracuję średnio 5 godz, pół godz przerwy, 2 kolejne przeznaczam na samorozwój i… wracam do mojej rodziny. Nie miejcie mi za złe, że się chwalę, ale… jestem z siebie dumna! ;)
A Twój kurs Asia będę polecać wszystkim, od kogo usłyszę, że coś myślą o swoim biznesie! Bardzo trzymam kciuki za Ciebie, za kobiety i za polską gospodarkę!
Btw. Polecam dwie książki, które mogą dodać powera: „Grzeczne dziewczynki nie awansują” oraz „Biegnąca z wilkami”.
Pozdrawiam!
Gratulacje ? To byl bardzo motywujacy komentarz .
Podejście do kobiet w biznesie które opisujesz jest bardzo trafne – moja mama szefuje firmie w której, tak się składa, pracują praktycznie same kobiety. A że biznes nie jest postrzegany jako typowo „kobiecy”, to multum przedziwnych uwag i komentarzy jest na porządku dziennym. Łącznie z kandydatem na pracownika, który na rozmowie kwalifikacyjnej bez żenady nagle wyznał, że nie chciałby pracować w firmie z „samymi babami”.
Moja znajoma natomiast, która jest jednoosobowym człowiekiem-firmą, próbując odmówić współpracy z kimś kto wobec niej zachował się bardzo nieprofesjonalnie, usłyszała, że „wy kobiety powinnyście odłożyć emocje na bok i skupić na profesjonalizmie”. No ręce opadają do samej podłogi.
Co do Twoich wskazówek – świetne spostrzeżenia, bardzo dobre rady i mądre podejście do tematu. Masz rację, można jednocześnie kochać to co się lubi, ale nie wyklucza to też przywiązywania uwgi do „nudnych” aspektów biznesu.
Ja w pierwszej fazie tworzenia produktów myślałam, że „ten jeden to chciałabym zrobić dla samej idei”. A teraz pukam się w głowę, że w ogóle mogłam tak myśleć. Świetny tekst, bardzo prawdziwy, sama wiele punktów musiałam przerobić na własnej skórze.
Pewnie, że mi się zdarzało, choć nie prowadzę własnego biznesu. W zwykłym codziennym życiu ciagle spotykamy się z takimi sytuacjami. Prawda jest właśnie taka, jak piszesz, że (generalizując) same jesteśmy sobie winne. Chcemy być traktowane poważnie, a nie potrafimy poważnie same do siebie podejść i poważnie o sobie mówić. Wydaje mi się też, że część z rzeczy, które opisujesz wynikają również ze zwykłego usprawiedliwiania się i uciekania od przeszkód.
Cóż tu więcej napisać. Jak zwykle napisałaś wszystko w punkt. Właśnie dlatego uważam, że Twój blog jest najlepszy z najlepszych :)
Bardzo cenne spostrzeżenia! Asiu, jesteś świetną obserwatorką ludzkich zachowań :)
Świetny tekst, mam bardzo podobne przemyślenia i cieszę się że poruszasz ten temat! Z drugiej strony sama mam problemy z wycenianiem własnej pracy, ale pracuję nad tym :)
Bardzo dobrze napisane, zgadzam się ze wszystkim. Pracuje na etacie i jestem na nim naprawdę szczęśliwa i za żadne skarby nie chciałabym przekształcać tego we własną działalność. . Takie same mam uczucia względem biznesów ze szminka w logo i chętnie poczytałabym o takich gdzie dziewczyny handlują śrubkami sprowadzanymi z Azji i inwestują na giełdzie. Bardzo lubie serie „Zawodowe dziewczyny”, mega ciekawe wywiady. Nie chce się przyczepiać, ale Asiu sama trochę wspierasz stereotyp „kobiecego biznesu”. Nie chodzi mi o dziewczyny z ktonymi rozmawiasz, ale o same zawody, którym poświęcasz uwagę w artykułach. Na 4 wywiady do tej pory była fotograf (ślubna), właścicielka sklepu z sukniami ślubnymi i makijażystka. Każdy przeczytałam z zainteresowanie i kibicuje każdej opisanej dziewczynie. Teraz jednak jak czytam o tym, że denerwuje Cię postrzeganie kobiet w biznesie i na rynku pracy poprzez stereotypy itd trochę mi to nie gra z tym, ze „promujesz” zawody bardzo, bardzo kobiece.
(Pewnie zaraz posypia się komentarze ze się czepiam. Długo zbierałam, żeby to napisać, bardzo nie lubie twórców czymś urazic, bo naprawdę doceniam ich wkład w kulturę i debate publiczna. Ale nagle jako fanka bloga poczułam się zagubiona i odczulam brak spójności między tekstami. I zastanawiam się co Asia tak naprawdę o tym mysli, bo bardzo mnie ciekawią jej opinie. Zwłaszcza, ze temat warty dyskusji, czas żeby w tym kraju zacząć stawiać znak równości pomiędzy kobieta pracująca i dużymi pieniędzmi. )
Była jeszcze dziennikarka radiowa:) Ale masz rację, postaram się o większą różnorodność, teraz w kolejce mam psychoterapeutkę i instruktorkę jogi. Zgłosiło się mnóstwo dziewczyn, które programują, więc na pewno programistka też się pojawi.
A ja bym zasugerowała aby zgłosiły się do Ciebie (i abyś takie też zaprosiła) dziewczyny pracujące w takich bardzo zwyczajnych zawodach. Nie wierzę, że żadna sprzedawczyni nie lubi swojej pracy, że listonoszka przeklina, każdego kto czeka na wiekszą paczkę, a nauczycielka musi chodzić do terapeuty po spotkaniu z gimnazjalistami. Może czas odczarować te zawody, o których od lat słyszy się tylko złe rzeczy. Jasne, że często są mniej płatne i bardziej wymagające, ale są ludzie którzy je kochają.
O, super byłoby poczytać o nauczycielce! Czekałabym na taki wywiad mimo, że sama jestem z „nauczycielskiej” rodziny i wydaje mi się, że o tym zawodzie wiem już wszystko (ale sama, chyba trochę na przekór, zostałam właśnie programistką).
To ja się polecam jako nauczycielka do rozmowy :) 22 lata w zawodzie – język polski + zajęcia komputerowe. A przede wszystkim dodatkowe zajęcia z dzieciakami – koło artystyczne i blog szkolny :) A poza pracą – mnóstwo hobby :) Ina razie bez terapeuty po gimnazjalistach (ale znam różnych i to niestety wcale nie jest żart…).
Asiu, uwielbiam Twojego bloga i strone w jaka sie rozwija, a cykl „zawodowe dziewczyny” jest strzalem w dziesiatke. i tak sobie pomyslalam ze gdybys byla zainteresowana – to ja pracuje w tym demonicznym korpo, od lat, i na dodatek bardzo sobie chwale ;p wiec gdyby ktos chcial poczytac jak to moze wygladac to chetnie sie podziele. pozdrawiam z ciemnej strony mocy;p
Jakbyś chciała porozmawiać z inżynierem górnictwa na kopalni węgla to zapraszam :) uprzedzam pytania – tak, pod ziemię zjeżdżam :)
Ooo, super!!!
Kucharka! Taka profesjonalna, z dobrej restauracji. To przedziwne, ale wydaje mi się (z relacji brata – kucharza), że jest bardzo niewiele kucharek na dobrych stanowiskach w kuchni (co zresztą widać pro programach typu „top chef” czy generalnie chociażby po określeniu „SZEF kuchni” :) Ciężki zawód, fajnie byłoby posłuchać o nim z perspektywy jakiejś pani :)
Ajajaj! Czekam na instruktorkę jogi! Mam prace na etacie, choć akurat ostatnie 5 lat zajmowałam się dziećmi. Od roku prowadzę zajęcia jogi dorywczo. Jak myśle o powrocie do pracy na etat we wrześniu, to mnie ciary biorą, ale czy z jogi da się żyć..?
Mieszkam od lat za granicą i i kilka lat temu byłam na spotkaniu z przedstawicielem rzadu dotyczącym rozwoju małych firm. Na sali zasiadło mniej więcej tyle samo kobiet co mężczyzn. Po wystąpieniu nastąpił czas na pytania; dotyczyły one szeroko pojętych kwestii prowadzenia małego biznesu, ich przyszłości, itp. Pytana były bardzo dobre merytorycznie, wymagały od gości dużej wiedzy, do momentu wstała młoda kobieta. Przestawiła się i swój biznes (niestety pamiętam tylko ze miał bardzo infantylną nazwę) kładąc duży nacisk na to, że jest kobietą i zapytała jak rząd może pomóc „takim osobom jak ona” w prowadzeniu małego biznesu. Przedstawicielka rządu odpowiadając bardzo starała się zachować profesjonalizm i jednocześnie dowiedzieć się z jakimi problemami boryka się pytająca. Niestety nie była ona w stanie odpowiedzieć na żadne pytanie dotyczące jej firmy. Kolejny pytający przeprosił, że jego pytanie nie będzie skierowane do głównych gości i zapytał kobiety wprost dlaczego uważa, że należy jej się od rządu większa pomoc niż jemu jako mężczyźnie. Właścicielka firmy powiedziała jedynie, że jest kobieta, a mężczyźni maja prowadzenie biznesu we krwi!
Karwa, ręce opadają, jak tu cokolwiek zmienić, skoro baby same chcą w tych kretynizmach trwać!
Twoje uwagi to w 100% prawda, sęk w tym, że ludzie nie chcą słuchać/przyjmować takich rzeczy do wiadomości. Dowodem są chociażby Kuchenne rewolucje Magdy Gessler, gdzie notorycznie powtarzają się te same problemy – gdyby więc ludzie chcieli się na tym uczyć, to wydawałoby się, że program już nie powinien funkcjonować – a jednak oglądamy kolejny sezon. Od lat pracuję z aspirującymi przedsiębiorcami, przerobiłam już kilkaset przypadków i prawie za każdym razem tłucze się z nimi to samo: brak podstaw ekonomicznych przedsięwzięcia i jeszcze zdziwienie, kiedy o to pytamy (to, co piszesz, że ludzie nie robią rachunku ekonomicznego i traktują biznes jak loterię: uda się, albo się nie uda, jakby to nie zależało od nich), brak realnego myślenia o swoich usługach i rynku, a przede wszystkim o konkurencji (podejście jest najczęściej, że konkurencji nie ma…), brak pomysłu na marketing i sprzedaż. To dotyczy wszystkich biznesów, nie tylko kobiecych, aczkolwiek masz rację, ze kobiety nie doceniają siebie i często nie mają takiej siły przebicia i tupetu, jak mężczyźni.
Jak zobaczyłam Twój kurs online, pomyślałam sobie: fajnie, ale takich kursów pewnie jest mnóstwo, tak samo, jak zwykłych kursów dla przedsiębiorców, publikacji, książek, etc. Problemem jest nie to, że tego nie ma, tylko, że ludzie nie korzystają z tego. Możesz stworzyć kurs, ale nikt za potencjalnych biznesmenów już tego nie przeczyta i nie przerobi – tu jest pies pogrzebany. Przedsiębiorcy do mnie przychodzący są zainteresowani tylko pieniędzmi, a na propozycję szkolenia większość reaguje: „a muszę?”.
Ja mam koleżankę po fachu. Starszą o 20 lat. Pokolenie mniej więcej moich rodziców. Ciągle opowiada jak to dokłada do biznesu, leje paliwo do samochodu itd. Po czym mówi, że ona ma misję i będzie dalej robić to co robi. A zaniża ceny swojej usługi. Dla mnie ona po prostu się nie ceni bo jest niezła w tym co robi. Ona zaś uważa, że inni są nieuczciwi bo biorą za podobną usługę więcej. Mają jednak klientów. Moja koleżanka jednak twierdzi, że moje pokolenie jest tylko nastawione na pieniądze, chamskie i itd. Tylko cyferki się dla nas liczą i kasa. Taka to różnica pokoleń w podejściu do pieniądza. Tyle, że ona może dokładać do biznesu bo w razie co mąż zapewni jej utrzymanie.
Zawsze mnie zastanawia na czym ta „nieuczciwość” konkretnie polega:)
Moim zdaniem to po prostu pozostałość po PRLu i czasach, kiedy posiadanie pieniędzy nie oznaczało coś złego. W myśleniu moich rodziców i podejściu do pieniędzy też to czasem zauważam.
Zgodzę się z wieloma spostrzeżeniami, ale z jednym nie mogę. Trudno, żeby ktoś uczący się przedsiębiorczości nie widział różnicy między rodzajami spółek. Przecież może być choćby wspólnikiem spółki cywilnej, więc to całkiem praktyczna wiedza. Natomiast proste zliczenie przychodów i kosztów… Do tego nie trzeba przedsiębiorczości, to chyba każdy powinien umieć bez specjalnej nauki. Choć oczywiście zgodzę się, że wiele programów jest niedopasowanych do potrzeb, omijających praktyczne zagadnienia, a koncentrujących się na teoriach i skali makro, która ma na nas oczywiście wpływ, jednak szczegółowa wiedza na ten temat większości ludzi nie jest potrzebna.
Też na to zwróciłem uwagę. Rożnica między spółką komandytową a akcyjna, a ogólniej – między spółka osobową a kapitałową ma zasadnicze znaczenie przy wyborze formy działania. Nota bene – czy Lunaby nie urosło już do tego etapu, że wskazane byłoby zmienić formę na spółkę z o.o.?
Może to moje zboczenie zawodowe (syndyk), ale często się dziwię, że ludzie nie zwracają uwagi na takie sprawy. A potem płacz i zgrzytanie zębów ;-)
Nie mówię, że to wiedza niepotrzebna, tylko niepotrzebna 99% licealistów w danym momencie – w przeciwieństwie do podstawowej wiedzy o zarządzaniu własnym budżetem.
Ze swojej strony polecam książkę „Włącz się do gry. Kobiety, praca i chęć przywództwa”, Sheryl Sandberg, o tym dlaczego kobiety rzadziej zajmują kierownicze stanowiska i jak mogłyby to zmienić (jeśli tylko chcą). I w podobnym tonie: https://www.tygodnikpowszechny.pl/w-pulapce-kompetencji-146560#.WJeCLvgQAUQ.faceboo.
Pozdrawiam!
Super tekst, więcej takich! Ile to ja się w Polsce naoglądałam takich „biznesłomen”, które myślały, że wystarczy się wbić w garsonkę i co tydzień chodzić do fryzjera, a pieniądze same się zrobią… I to się zaczęło tuż po transformacji ustrojowej, i jak widzę, trwa nadal. Bo my Polacy jesteśmy tacy „romantyczni”, „z duszą” właśnie, więc i biznes nasz taki być musi. Spoko, nie mam nic do romantyczności, ale może niekoniecznie w interesach. No i jak sama wspomniałaś, edukacja ekonomiczna kuleje i na dodatek ludzie sami też jakoś tego nie szukają. Pokutują bardzo naiwne mity i stereotypy, świetnie, że napisałaś ten tekst, moim zdaniem można by to jeszcze rozwinąć na kilka postów, bo widać, że masz doświadczenie i twardo stąpasz po ziemi (choć jak rozumiem, wolisz już taką bardziej pogłębioną wiedzę sprzedać na proponowanym kursie i BARDZO DOBRZE ;)))
Wiecie dziewczyny, z moich obserwacji myślę, że to o czym piszesz Joanna, jest częścią nawet większej sprawy – podejścia do życia i wzięcia odpowiedzialności za siebie. Skrajnym przypadkiem, o którym słyszałam to żona, która robiła awantury mężowi, że za późno wrócił z pracy, bo trzeba przecież wstawić jej samochód do garażu, a rano oczywiście to on go z tego garażu wyprowadzał. Myślę, że tak jak może byśmy chciały od facetów, żeby rozwinęli część „kobiecą” w sobie – rozmawiali, słuchali, byli czuli, zajmowali się dziećmi itd., warto byłoby abyśmy my, kobiety, rozwinęły w sobie „męską” część – nauczmy się być zaradne, przebojowe, dbać o zaspokojenie potrzeb materialnych swoich i rodziny, liczmy, myślmy, itd. Tak jak facetom się czasem nie chce szukać w sobie kobiecej energii, tak nam też się czasem nie chce szukać w sobiej męskiej energii. Oczywiście jedna i druga w cudzysłowiu. Jeśli natomiast tak jest, to bez oszukiwania siebie i innych przyznajmy się do tego bez zwalania winy na świat i żyjmy po swojemu, bez narzekania na taką sytuację. A jeśli nam się coś nie podoba, to niestety bez względu na płeć trzeba wykonać pracę u podstaw, jak u Orzeszkowej ?
Mądry post Joasiu! I gratuluję cennych uwag . Masz w 100% rację. Biznes to nie zabawa lalkami, bo „to takie cool”, to ciężka praca i wyciąganie wniosków, nauka i korygowanie kursu. I jak sama nazwa wskazuje „biznes” ma przynosić pieniądze, inaczej to nie biznes tylko akcja charytatywna. Oczywiście pieniądze nie przychodzą od razu i ot tak…To praca, praca, praca…ale mądra praca, głównie nad sobą.
Widząc syngaturę obrazkową lub słowną typu „biznes na obcasach, biznes ze szminką” mam wrażenie, że to taka tabliczka w stylu „toaleta dla kobiet i osób niepełnosprawnych”. Nie zrozumcie mnie źle, ale postrzegam to w kategoriach usprawiedliwienia: uwaga, firma prowadzona przez kobietę, za usterki nie odpowiadamy. A mogłoby być to czymś mega afirmującego przedsiębiorczość kobiet (dla mnie czymś takim jest hasło serii „Zawodowe dziewczyny”). Jednak włączanie w to seksownych butów i kolorowych ust niekoniecznie afirmuje profesjonalizm w biznesie – i o to się tutaj rozchodzi…
Ostatnio miałam przyjemność prowadzić rozmowę z koleżanką z pracy. Opowiadała o swojej znajomej z tej samej branży, która „kokosy kosi” za swoje usługi w ramach DG. To sformułowanie zabolało mnie w uchu, zastanowiłam się w chwilę i odpowiedziałam, że to żadne kokosy tylko przyzwoite zarobki za profesjonalną usługę. My dziewczyny mamy tę tendencję by wystrzegać się tej okropnej „pazerności” (w ogóle ty wyrażenie w artykule WO to jakiś dramat! Fajnie, Asiu, że to przypomniałaś). Dlaczego robienia kokosów po prostu nie znormalizować do satysfakcjonujących zarobków, adekwatnego wynagrodzenia?
PS Super, że z tego bloga robi się takie dziewczyńskie miejsce – to moje ulubione posty tutaj!
Pozdrawiam
Zajmuję się makijażem permanentnym i od początku własnej działalności, znając swój warsztat i umiejętności ustaliłam ceny na dość wysokim poziomie. Możliwe, że gdybym miała ceny o połowę niższe miałabym 5 razy więcej klientek, jednak świadomie odrzuciłam taką drogę – nie mogłabym wykonywać swojej pracy na poziomie, który by mnie samą i klientki satysfakcjonował, spędzałabym w pracy po 16 godzin dziennie, tak jak „chwalą się” niektóre moje koleżanki i nie miałabym czasu dla rodziny. U kosmetyczek to zresztą dość typowe: niby narzekam, ale po to żeby się pochwalić jaka jestem świetna i niezastąpiona. Nie potrafią też odmawiać klientkom, żeby móc pracować mniej godzin w ciągu dnia. Kończy się to przepracowaniem. Jedna znajoma w końcu uslyszała od lekarza zalecenie żeby udać się na 3 tygodnie do sanatorium, a jest ledwo po 30tce. Ja pracuję średnio 4 godziny dziennie, a na zarobki nie narzekam. Popełniam tylko nadal jeden błąd, który rownież mój facet od początku mi wytyka: nie prowadzę dokładnych rozliczeń przychodów i rozchodów. Usprawiedliwiam się tym, że jednak na koncie oszczędności rosną ?
Super Ula!!!
Z większością jak najbardziej się zgadzam. Zupełnie nie rozumiem tego infantylizowania kobiecych spotkań na jakikolwiek temat, czy to będzie kino czy biznes – te szminki, obcasy i inne stereotypy działają na mnie jak płachta na byka. Ale tak samo działa na mnie sztuczne wpompowywanie żeńskich odmian zawodów. Słowo daję, jak ktoś nazywa mnie architektką to mam ochotę zacząć zabijać. Skoro w pracy nikogo nie interesuje kolor moich włosów ani kształt ucha to płeć też nie powinna – to tylko biologia, niektóre feministki mogłyby się z tym opanować.
Ale odniosę się do zarobków – tak, wyceniam się niżej niż powinnam. A to dlatego, że Polacy zarabiają marne grosze i nie stać ich na zapłacenie za usługi projektowe. Teraz uogólniam, ale prawda jest brutalna – ile osób zamawia indywidualny projekt domu jednorodzinnego a ile katalogowiec? Ile osób korzysta z usług architekta przy urządzaniu swojego mieszkania? Nawet Ty tego nie zrobiłaś. Gdybym zaserwowała taka stawkę jaka powinnam nie doczekałabym się tych moich kilku indywidualnych realizacji, bo po prostu te osoby zrobiłyby to bez projektu. Masz Asiu perspektywę mieszkania w stolicy i wyszłaś z domu z klasy średniej. Rynek jest jaki jest i dopóki płace WIĘKSZOŚCI nie pójdą w górę to usługodawcy (chodzi mi o usługi nie będące 1. potrzeby) będą mieli tak jak mają. Nie schodzę poniżej opłacalności odpalenia komputera, ale nie osiągam takich stawek jakbym chciała.
Praca 16godzin? Na co dzień nie, ale przy zamykaniu projektu to się zdarza. Fajnie się zwala na złą samoorganizację, ale np. projekt architektoniczny jest wielobranżowy, co oznacza, że składają się na niego różne elementy: projekt architektoniczny, konstrukcji i instalacji (wod-kan, elektryczna, czasem gaz…), analiza energetyczna i inne. Architekt składa wszystko do kupy i przekazuje inwestorowi gotowca, nad którym pracuje kilka różnych biur projektowych. W wielu przypadkach są obsuwy, bo w międzyczasie są miliony poprawek, każda branża musi je nanieść na swoje rysunki, opisy wyliczenia. Dałam tu tylko bardzo ogólny zarys, bo każdy projekt to indywidualna sprawa. To samo jak robimy konkursy. Z wygranych konkursów są zlecenia, ale w Polsce za uczestnictwo się nie dostaje ani złotówki – więc robi się projekty + konkurs w tak zwanym międzyczasie. Co również oznacza więcej pracy.
Powiem tak – jakbyś postudiowała mój kierunek, to zrozumiałabyś co oznacza wiele godzin efektywnej pracy :) A mam porównanie, bo po architekturze studiowałam kierunek humanistyczny, więc wiem jaka jest różnica w studiach i podejściu ludzi do pracy. Powiedz personelowi medycznemu, że operacja nie może trwać 16 godzin, bo pracują nieefektywnie a instrumentariuszka umrze ze śmiechu.
Instrumentariuszka ani chirurg nie mają swoich biznesów, strażak gaszący pożar lasu również nie – wiadomo że tekst jest kompletnie odklejony od takich sytuacji!
Zakładając, że nie są na zatrudnieni na swojej działalności (a znam osoby pracujące w medycynie na których wymuszano założenie DG). Napisałaś, że nie da się efektywnie długo pracować a ja dałam ci przykłady, w których ludzie tak pracują.
Architekci prowadzą swoje biznesy (tu nie ma państwowych posadek) i dotyczą ich kwestie, które opisałam. I jak najbardziej odnosi się to do Twojego wpisu – biznes to biznes.
To prawda z tym wycenianiem pracy niżej, że niestety, ale w wielu wypadkach to jedyne wyjscie. Rozmawiałam o tym ostatnio z moją mamą, która jest specjalistką w swoim zawodzie, w jaki sposób wycenia swoją pracę. Byłam ciekawa jak to jest. Powiedziała mi cos, co mnie na początku mocno zdziwiło: gdyby miała wyceniać swoja pracę tak jak faktycznie powinna – według teoretycznie ustalonych zwyczajowych stawek w tej branży, uwzględniających nakład pracy, czas, rodzaj zlecenia, to nikt w Polsce by się nie zdecydował na tego typu usługi. Więc wszyscy robią za mniejsze pieniądze. Absurd!
Trochę nie rozumiem tłumaczenia Twojej mamy. Jeśli nikt w tej branży w Polsce nie wycenia swoich usług wg ustalonych zwyczajowych stawek, to skąd się one wzięły?
Instytucje, np. Izba Architektów podają takie wyliczenia adekwatne do odpowiedzialności zawodowej, zakresu wykonanie pracy itp. Są wzory ze wskaźnikami, które zmieniają się co jakiś czas (np. koszt robót budowlanych). Ściągnij sobie plik „honorarium architekta” jeżeli cie to interesuje.
Dla porównania: w zachodnich krajach UE dla architektów przyznaje się średnio 10% wartości projektu, w Polsce jest to 3%. Biorąc pod uwagę jak w Polsce tnie się koszty (i jakość) to stawki wychodzą na prawdę niskie. A klient i tak biadoli, że architekt taaak duuużo bierze, nie patrząc na to, że z kwoty wpisanej na umowie leci wypłata dla instalatorów, konstruktora itd., architekt niejednokrotnie dostaje z tego najmniej :/
Chodziło mi o to, że na rynku jest popyt i podaż, w którymś miejscu spotykają się przy cenie, którą obie strony zaakceptowały. Więc jeśli są jakieś teoretyczne wyliczenia stawek, których nawet usługodawcy nie przestrzegają, to znaczy, że są po prostu za wysokie.
Uffff dzięki za ten post bo właśnie jestem na etapie użalania się nad swoim losem w korpo i szukaniem super nowego konceptu na własny biznes!!! Po tym poście pomyślałam, damn it ale ja lubię swoją prace w korpo nawet jeżeli w dzisiejszych czasach spotyka się to z pełnymi żalu spojrzeniami hipsterskiego grona znajomych!!!
Zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim, a dokładniej nad „skąd się to bierze”. I chyba trzeba się cofnąć do dzieciństwa. Czy to nie jest trochę tak, że dziewczynki muszą pięknie rysować, cudnie śpiewać i recytować, być świetne z matematyki i jednocześnie pisać super wypracowania? No dobrze…z w-fem może być ciut gorzej. Ale najlepiej, żeby dziewczynka wszystko robiła super, była grzeczna i miała bardzo dobre oceny. A chłopiec? No chłopcu możemy darować… No ok… robi błędy ortograficzne jeden za drugim… ale na 5 zadań z matmy zrobił samodzielnie i poprawnie 3… to więcej niż połowa! Super. No oczywiście stać go na więcej. Ale to ten typ… Zdolny, ale leniwy… I tu urocze mrugnięcie okiem przez rodzica delikwenta;-) Potem na studiach też różnie, dziewczyna musi się napocić na zaliczeniu… ale chłopak… ojej… no zagada troszkę… pośmieje ciut, puści oko do wykladowczyni, no uczył się całą noc przecież… No dobrze, no niech ma to zaliczenie, łobuz:-D Oczywiście teraz mocno generalizuję i przejaskrawiam. Ale chyba coś w tym jest. I potem jest to tak, jak napisała jedna z czytelniczek – dziewczyna, która idzie na rozmowę o pracę i z 10 wymagań spełnia 8, jest cała w nerwach lub nie idzie wcale. Chłopak ledwo ogarnia połowę i czuje się królem świata.
Wydaje mi się, ze mężczyźni myślą bardziej o pieniądzach zakładając biznes. Kobiety oprócz źródła dochodu szukają spokoju (brak nerwowego szefa nad sobą), elastycznych godzin pracy (z myślą o potomstwie), przyjemności (stąd klubiki dla dzieci, cukierenki, bukieciarnie czy sklepik z ubrankami dla niemowląt). Dla mężczyzn chyba mniejsze znaczenie ma to, czym się będą zajmować, tylko ile pieniędzy z tego będzie. No i teraz pytanie, która postawa jest „lepsza”… Kiedyś ktoś mi powiedział opowiadając o najznakomitszych szampanach, że nie da się stwierdzić, który jest najlepszy. Najlepszy bowiem jest ten, który tobie najbardziej smakuje.
Ja też często o tym myślę, ale odrobinę w innym aspekcie – dziewczynki muszą być od bardzo wczesnego wieku idealne, natomiast chłopcom wybacza się więcej. W szkole to samo, wyobraźcie sobie dziewczynkę, która ma same złe oceny (degeneracja) i chłopca, który się nie przejmuje (mały buntownik). Chłopcy wskutek tych wczesnych doświadczeń dają sobie też więcej luzu w dorosłym życiu, a kobiety ciągle boją się oceny innych (nie spełniam wszystkich wymagań, co o mnie pomyślą, że po co tam przyszłam, jak mam umotywować prośbę o podwyżkę, przecież w zasadzie wykonuję swoje obowiązki).
Co przerażające, określony obraz dziewczynek i chłopców jest ogromnie silny. Mam przykład bratanka, który przed pójściem do szkoły pokazywał swoje roboty i mnie i mężowi, po rozpoczęciu szkoły od razu włączyły mu się stereotypy, które krążą w grupie 7-8-letnich dzieciaków, uznał, że ja jestem dziewczyną, więc w zasadzie nie może mnie coś interesować, co interesuje wujka, a dziewczynki to w ogóle są jakieś takie dziwne. Przed obserwacją tego małego nie miałam nigdy poczucia, że to jest tak silne i na takim szybkim etapie.
Dokładnie to mam na myśli. Dziewczynka, która słabo się uczy, biega jak szalona na przerwach, łazi po drzewach i ma poobijane kolana spotka się z zupełnie innym odbiorem niż chłopiec o takich samych cechach. On będzie uroczym buntownikiem, a ona… „no co za niegrzeczna dziewucha!” I nawet teraz jak o tym piszę, ciężko mi sobie taką dziewczynkę wyobrazić. I to najlepszy dowód, że gdzieś tu tkwi jedna z przyczyn takiego stanu rzeczy. Wymagania od samego początku są inne wobec każdej z płci.
O tak! Zgadzam się w zupełności!
Mam synka i córkę w wieku wczesnoprzedszkolnym i już to widzę. Wkurza mnie potwornie, jak bardzo mocno dzieciaki są wciskane w stereotypy. Książeczki, puzzle, zabawki czy ubranka są, w dużym uproszczeniu, dla chłopców stymulujące w ciekawy sposób (mały archeolog, mały chemik, mały astronom, detektyw), a dla dziewczynek przebieranki, strojenie, zakupy i dzidziusie… I moi, choć wychowywani nie w klimacie różowo-niebieskim, dają się łapać na „dziewczyńskość” i „chłopackość”. Cholernie często słyszę, że „dziewczyny / chłopaki tego nie lubią” albo „to tylko dla chłopaków/dziewczyn” i ciągle powtarzam, że wszyscy mogą lubić wszystko. Widzę, że trochę dociera, ale to ciężka praca;)
A co do samego posta – Asiu, świetny tekst!
Fajnie, że zaznaczasz, że biznes to biznes i łamiesz to chwytliwe przekonanie pt, że rób to co lubisz, a nie przepracujesz ani jednego dnia w życiu. Kurczę, naprawdę nie jest tak, że musimy wszyscy na siłę wymyślać sobie oryginalne pasje i robić z nich biznesy. I nie ma nic złego w tym, że pracujemy na etacie a potem robimy rzeczy, które nam sprawiają przyjemność – bez presji i założeń (pisałam o tym tu: http://odpoczywalnia.blogspot.fr/2016/06/co-lubisz-robic-w-zyciu.html#more ).
Bardzo ciekawy i inspirujący post, pozdrawiam:)
Super post!! Mam wrażenie, że zachowania, które wymieniłaś dotyczą różnych sfer życia, nie tylko zakładania, czy prowadzenia swojej firmy. Moda na własną markę, tak samo, jak moda na picie lemoniad w słoikach, przeminie, a obowiązek jej prowadzenia zostanie na dłużej. Dlatego fajnie, że o tym piszesz!
Pozdrawiam serdecznie!
Kurde jestem po studiach, do pracy w korpo nie marzy mi się pójście, myślę właśnie o własnej firmie… Twój post dał mi dużo do myślenia. Pozdrawiam.
Sama prawda. Często słyszę, że mój biznes jest niepoważny. Że każdy potrafi się ubrać. I jakim prawem chcę za to zapłaty. Przecież to tylko chodzenie na zakupy i zabawa. Otóż nie. To setki godzin pracy nad różnymi opcjami strojów dla różnych typów sylwetek, ciągłe szkolenia i kursy bo nie można być w tyle z aktualnymi trendami (a szkolenia kosztują i to nie mało). W tym poście poruszyłaś wiele tematów z którymi się zmagałam na początku mojej działalności, ale też takie, z którymi borykam się teraz. Dziękuję :)
Kurczę, mogłabyś nie wydać złotówki na żadne szkolenie, wystarczy że Twoja usługa pomaga ludziom i chcą za nią płacić :) PS Właśnie to mit tych „łatwych biznesów” – personal shopping, kawiarnia, przedszkole itp. Ludziom się wydaje, że jak wyskoczenie na zakupy jest dla nich przyjemne i odstresowujące, to praca stylistki musi wyglądać tak samo.
Koleżanka namawia mnie na biznes :) Więc ten post jak na czasie dla mnie – dziękuję ci za to!
Znasz może jakieś fajne książki lub cokolwiek co mi pomoże ogarnąć „cyferkową” stronę biznesu?
A propo – chciałam skomentować na telefonie, ale im bliżej końca wpisu wyświetlało się okienko o zapisywaniu się chyba na newstellera – i nie mogłam go zamknąć (krzyżyk był poza ekranem ) nie wiem czy to kwestia mojego telefonu (windows lumia) czy złych ustawień z twojej strony.
O kurczę, sprawdzę, dzięki! Książki – nic mi teraz nie przychodzi do głowy, może Rework? Ale nie pamiętam, czy faktycznie było tam konkretnie podane, co warto policzyć.
Ogromnie dziękuję za ten wpis! Jestem na początku drogi biznesowej, dopiero zaczynam, ale ze wszystkimi punktami się zgadzam. Musimy się cenić, musimy wiedzieć za co bierzemy pieniądze i że brać je możemy i mamy do tego prawo, bo sprzedajemy swoją wiedzę/usługi/pomysł/rozwiązania. Nie bójmy się być rekinami(rekinkami) biznesu. Myślę, że co jakiś czas, każda z nas powinna przeczytać tą listę i być pewna że działa w zgodzie z punktami.
Jeszcze raz dziękuję:)
Wydaje mi się, że opisane przez Ciebie sytuacje wynikają po części z tego, że my Kobiety, same przyzwalamy sobie na bycie „infantylną”.
Skupiamy się na masie pierdół, które de facto nic nie wnoszą do naszego życia, a i tak kreujemy się na turbozapracowane.
Niestety nie tędy droga, trzeba mieć twardy tyłek i otwartą głowę – szukać nowych rozwiązań i stale się uczyć.
Też mnie zawsze śmieszą te wszystkie „biznes pisany szminką”, „biznes na obcasach”, zresztą uważam, że nawet określając swój biznes jako „kobiecy biznes” już wyrządzamy sobie krzywdę. Bo czym on się niby ma różnić od męskiego? Że jak kobiecy, to może mniej zarabiać albo można dokładać do biznesu, albo – co gorsza – nie przeliczyć, czy to się opłaca? Nie do końca to rozumiem.
A z tym byciem zajętym i pracowaniem kilkanaście godzin na dobę – to wynika moim zdaniem z takiej ogólnej gloryfikacji zajętości w naszym społeczeństwie. Ktoś, kto powiedziałby, że pracuje 3 godziny na dobę będzie postrzegany jako leń, ale ktoś, kto pracuje 15 godzin wzbudzi szacunek, że jest taki zarobiony. To niestety dotyczy etatowców, freelancerów i właścicieli biznesów.
rewelacyjny tekst! Też bardzo lubiłam ten cykl w WO, szkoda, że go nie ma już.
Świetny tekst. Otwiera oczy :) Podoba mi się, że zależy Ci na tym, aby kobiety potrafiły docenić swoją wartość i umaiły odpowiednio wycenić swoją pracę.
Świetnie to wszystko opisalas. Mam swoją działalność od niespełna roku i ciągle się uczę. Po 6 latach wpadłam trochę z wprawy jeśli chodzi o być asertywna, przedsiebiorcza i zaradna. Na szczęście mam męża, który ciśnie mnie o konkrety. Zresztą zanim zaczęłam dostałam dotacje na start i musiałam zrobić biznes plan, wyliczenia a do tego przeszłam obowiązkowe szkolenie. Bez tego chyba już dawno bym zwinęła interes. ? każdy powinien od tego zacząć….
Hej! W pełni się zgadzam – czytam teraz „czterogodzinny tydzień pracy” i gość pisze tam sporo o tym, że niewolnicza praca we własnym biznesie nie oznacza sukcesu. Tak samo te ustka, czy szpilki! Bardzo fajny tekst!
Jeśli mogę dorzucę od siebie – ja piszę bloga podróżniczego i tak jak Ty mówisz o tym, że jest trend na zakładanie własnej firmy, tak samo w świecie podróżniczym jest trend na rzucanie „złego korpo” – no to mój tekst jest o tym, ze nie trzeba rzucać korpo (jak wszyscy), żeby podróżować :) https://cieplikpodrozuje.pl/pl/podjelam-prace-korporacji-by-podrozowac-jeszcze-wiecej-niz-wczesniej/
Genialny artykuł Asiu!
I wiesz – piszę to jako kobieta robiąca biznes z akcentem różu w logo ;)
Ale zgadzam się absolutnie z każdym punktem i osobiście do białej gorączki doprowadza mnie przekonanie, że wystarczy pasja, żeby zrobić biznes.
A potem kobiety płaczą i skarżą się, że nie mają z czego ZUS-u zapłacić!
Do Twoich punktów dodałabym jeszcze jeden: „Fakt, że niczego nikomu nie delegujesz, również nie jest powodem do dumy”
Kobiety prowadzące swój jednoosobowy biznes bardzo często są dumne z faktu, że wszystko robią same, bo „wszystko same potrafią najlepiej, najdokładniej i najszybciej”.
Umiejętność delegowania jest kluczowa dla biznesu, który ma ambicje się rozwijać!!!
Post w punkt! Brawo. Nie każdy musi iść na studia, nie każdy musi mieć firmę. Niektórzy są stworzeni do pracownia u kogoś, a niektórzy, to rekiny biznesu. Świat jest różny, tylko ludzie o tym zapominają.
Bardzo trafne obserwacje…sporo w tym prawdy
Świetnie wszystko ujęłaś.
-Jakie masz koszty stałe/zmienne?
-yyyy nie wiem, ale zobacz jakie piękne rzeczy tworzę!
Gary Vaynerchuk w swojej książce napisał: „Ludzie wypadają z biznesu między innymi dlatego, że nie wiedzą, jak zarządzać przepływem pieniędzy […] dlatego zawsze w pierwszej kolejności sprzedawaj, a dopiero później wydawaj” i podpisuję się pod tym obiema rękoma.
No ale liczenie, badania rynku, działania strategiczne są takie beee, nic w tym fajnego ani seksownego – o czym dokładnie tutaj napisałaś.
Świetny artykuł!
Pozdrawiam
Vika Nova
Uch, ależ artykuł. Nieźle wali po oczach i stereotypach. Tak, zdecydowanie trzeba to lubić robić. Oczywiście, można się wszystkiego nauczyć, jednak warto czasami sobie (czy komuś) wylać na głowę wiadro zimnej wody dla otrzeźwienia. :)
Nareszcie ktoś to napisał, bo to sama prawda. Ja prowadzę własną firmę od 2 lat i pracuję jako copywriterka. Co rusz trafiam na artykuły i wpisy na blogach pt „copywtiting i freelance to praca dla każdego”, co absolutnie nie jest prawdą. To nie tylko „wpadanie na pomysły” i twórcze pisanie, ale też sporo analizy, dłubania w źródłach, researche, rozmowy z ekspertami – tego nie da się robić między drzemkami dzieci, jeśli mówimy o biznesie.
Bardzo przyjemnie czytało mi się ten wpis, w wielu punktach się uśmiechałam, po prostu nie sposób się nie zgodzić z Twoimi obserwacjami.
Co do grup wsparcia np. na FB i prośby o udzielanie rad – też mnie zawsze zastanawia, po co kobiety pytają o poradę, jeśli torpedują każdą sugestię, by zrobić coś inaczej, nie po ich pierwotnej myśli? Czasami odnoszę wrażenie, że wrzucają te posty tak naprawdę tylko po to, by się pochwalić i poczuć dobrze, łakną komplementów. A gdy pada prawdziwa kontrpropozycja, pojawia się szok i niedowierzanie – ale jak to? Jak to zielony nie pasuje?! Dwa dni spędziłam nad szykowaniem tego logo!!!! itp., itd… Emocjonalne reagowanie na konstruktywną krytykę albo świadczy o zakompleksieniu (każdy tego typu komentarz jest brany nie jako uwaga do przedmiotu dyskusji, tylko jest odbierany jako personalny atak), albo z kolei o rozbuchanym ego – na zasadzie, co jakaś laska z neta będzie mnie pouczać? Przecież znam się lepiej ;-)
Wszędobylski roż… Fakt, to też jakaś plaga. Gdy nawiązałam współpracę z wydawnictwem, które wydało moje poradniki, nie miałam wpływu na ich szatę graficzną, kolorystykę okładek (pod tym względem żałuję, że nie rozważyłam wcześniej opcji self publishingu…). Cała seria nosiła szyld „Poradniki na obcasach” i moje książki miały się w tę konwencję wpasować. Książki wizualnie mogą się podobać lub nie :-) ale jak kupujący bierze je do ręki, to wie od razu – to są pozycje skierowane do kobiet. Seksistowskie? Trochę tak. Ale z drugiej strony – gdyby nie było popytu na takie rzeczy, to szybko zarzucony zostałby trend, by literaturę i w ogóle produkty dla kobiet identyfikować po szminkach/szpilkach/różach. A skoro róż obraca się w solidne banknoty, to producenci i wydawcy dalej w to brną. Trochę (a nawet bardzo) same nakręcamy ten rynek.
Co nie zmienia faktu, że dla chcącego, nic trudnego. Dla porównania – u siebie na blogu z uporem maniaka utrzymuję od samego początku kolorystykę „niekobiecą”, a branżową – ma się kojarzyć z kasą, minimalizmem, opanowaniem, spokojem, rozwagą, analizą i tym cholernym Excelem. Na blogu są więc do spotkania odcienie niebieskiego, szarości, czerń i biel. Tytuł bloga wskazuje, do kogo jest on głównie adresowany – i faktycznie większość odbiorców moich treści to kobiety (prawie 70%). Tak więc – wszystkim Paniom życzę bezbolesnego wychodzenia z różu, nie jesteśmy na niego skazane :-)
Pozdrawiam serdecznie!
Dzięki rekomendacji Oli przeczytałam Twój artykuł i jest to mój pierwszy kontakt z Tobą. Artykuł bardzo mądry, napisany w zrównoważonym tonie i dlatego uważam go za bardzo wartościowy. Chętnie poczytam Cię więcej :) Jak przytaczałaś niektóre przykłady to aż za głowę łapałam się emocji jak tak można, ale właśnie po roku dostałam ponownie cv mojej podopiecznej do sprawdzenia i zobaczyłam, że błędu który wskazałam jej wtedy nie poprawiła dotąd. Ma pracę mocno poniżej swoich kwalifikacji, bardzo ciężką, nie może znaleźć lepszej, ale moich uwag zastosowała. Smutne to i myślę sobie, że ego, jakaś polska duma (?) są tu problemem. A przecież jeśli możemy od kogoś się uczyć to powinniśmy to robić, powinniśmy być otwarci na świat, bo życie daje nam ciągle lekcje i lepiej uczyć się na błędach innych niż swoich. Jedni takie lekcje wykorzystują, a inni nie. Ostatnio też znajoma artystka na Fb napisała, że ma kryzys – dużo pracuje, mało zarabia i sama wychowuje dzieci. Dostała dziesiątki rad, w każdej znajdowała jakieś ale, a potem napisała, że już jej przeszło ;) Pamiętam też takie zadanie w banku kiedy pracowałam z przedsiębiorstwami. Mieliśmy w zespołach przeanalizować przypadki niespłaconych kredytów/upadki firm a potem przedstawić „najciekawsze” na forum. W 8 na 9 przypadków powodem nie spłacenia kredytu w banku i upadku firmy byli ludzie (kierownictwo lub właściciel firmy). Nie zapomnę tego zadania do końca życia. Przy większych firmach duże ego nie tylko ujawnia się w „co mi ktoś będzie mówił, ja wiem lepiej”, ale wręcz w arogancji, traktowaniu ludzi z góry i wydawaniu firmowych pieniędzy na drogie samochody i reprezentacyjne biura, zamiast pompowania ich w firmę. Kilka lat takiej arogancji i firma może być pozamiatana. Za każdym razem kiedy otrzymuję jakąś uwagę zastanawiam się czy ta osoba może mieć rację. Uwagi nie zawsze bywają przyjemne, ale mogą okazać się bardzo cenne i warto być na nie otwartym.
Dzięki Dorota! To jest niesamowity mechanizm – jeszcze jak ktoś prosi o rady na forum czy znajomych i potem wymyśla wymówki, dla których nie może ich wprowadzić w życie – jestem w stanie to zrozumieć. Ale ludzie powtarzają ten sam mechanizm przy płatnych konsultacjach, szkoleniach itp. – to jest niesamowite. To już lepiej byłoby wydać tę kasę na wycieczkę do Rzymu i pyszne lody:)
świetny wpis, dużo cennych spostrzeżeń. bardzo mi się podoba podniesienie tematu własnej firmy jako stylu życia polegającego na piciu kawy i wertowaniu instagrama – tak sobie to wiele osób wyobraża, niestety – a potem przychodzi rozczarowanie.
we własnej firmie, szczególnie na początku, trzeba być każdym: recepcjonistą, sekretarką, księgową, sprzątaczką, specjalistą, sprzedawcą i dyrektorem { tym, co ustala zasady}. niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę.
pozdrawiam serdecznie!
Świetny wpis, dziękuję za cenne informację. Jestem tu pierwszy raz i na pewno zostanę na dłużej :-)
Dobry artykuł, zgadzam się z postawionymi tezami, sama od 8 lat prowadzę biznes – baaardzo dużo się nauczyłam, przerobiłam na własnej skórze pewne rzeczy.
Teraz zaczęłam szkolić innych przedsiębiorców, w tym startuję ze szkoleniami online i widzę, jak ogromna jest potrzeba uświadamiania kobietom (bo to moi główni odbiorcy) pewnych spraw.
Ja zawszę mówię: „Zaprzyjaźnij się z kalkulatorem”, a kolejne moja uwaga to: „Dobry księgowy to podstawa”.
Bez ogarniętych finansów nie ma co mówić o sprawnym prowadzeniu biznesu.
Uff, cudownie trzeźwy wpis wśród tylu cukierkowych artykułów, które – czasem mam takie wrażenie – żerują na marzeniach. Dzięki wielkie, podpisuję się pod tym co napisałaś rękami i nogami :)
Dlatego właśnie faceci więcej zarabiają, bo lepiej rozumieją te prawdy. Kobiety podchodzą do wszystkiego zbyt emocjonalnie. Świetny wpis. :)
Fajnie skomentować art. sprzed tygodnia ;) Więc do dzieła:
„Tak naprawdę świadczy to raczej o tym, że nie potrafimy zorganizować sobie pracy, poświęcamy czas na zupełnie nieistotne rzeczy, albo pracujemy w rozproszeniu i przez połowę czasu “pracy” przeglądamy Facebooka.”
Wybacz, ale z tym punktem kompletnie nie mogę się zgodzić. Takie sytuacje się zdarzają, ale przyczyną znacznie częściej niż fejsbuk jest mały kapitał na starcie. Często wręcz kredyt. Nie chodzi o to, że ktoś nie lubi/umie zlecać- często zwyczajnie go na to nie stać. Biznesplan jest rozpisany co do złotówki i na ryzyku, więc liczy się każdy koszt. Atrybuty biznesu typu logo, to raczej jednorazowe wydatki, ale rozkręcanie interesu to często też dużo innego rodzaju pracy, którą ktoś po prostu wykonać musi. Więc może i sa ananasy, które się na „zajętości” lansują, ale nie wrzucałabym do tego worka wszystkich.
Bardzo życiowy wpis. Prawda jest taka, że przedsiębiorcze kobiety są oceniane w sposób zupełnie inny niż mężczyźni. Myślę że z czasem mu się to zmienić i ważne żeby się do tej zmiany przyczynić.
Ech, faceci też tak mają. z ostatniej pracy, w przeuroczej kawiarence, odeszłam między innymi przez to, że miałam ochotę rozszarpać szefa, który absolutnie nie wiedział co robi jego księgowa, za co płaci, ile kosztuje go pracownik, co ile jest warte…. no i po dwóch latach dopiero przeliczył czy sprzedaż ciasta po aktualnej cenie mu się zwraca. Ale za to pewnością siebie kipiał… Uczmy się od siebie wzajemnie i czerpmy to co najlepsze :))
Ja (nie)stety jestem w zawodzie, w którym jestem skazana na własną działalność. Zbliżam się właśnie do końca studiów i pierwsze co to planuję zapoznać się z mechanizmami urzędowo-skarbowymi. Nie wyobrażam sobie inaczej :)
Przeczytałam artykuł z dużym zaciekawieniem. Prowadzę firmę, dobrze zarabiam, jestem ekonomistą. Cyferki są moimi przyjaciółmi. Mam różowe logo :) Miksuję wszystkie punkty wyżej i cały czas staram się nie myśleć o tym”co ludzie powiedzą”.
Aha: rzuciałam po 12 latach pracę w księgowości :) haha
Polska nie jest krajem stworzonym dla kobiecych biznesów, za dużo u nas tego szajsu, że kobieta, a zwłaszcza matka, ma siedzieć w domu i dzieci pilnować.
Chciałabym by większa część społeczeństwa widziała powyższe problemy.
Wow, świetny artykuł! Udostępniam dalej. Nie mogłam się powstrzymać przed mówieniem „brawo” po każdym akapicie :) Trafiłaś w sedno, tekst jest niesamowicie wartościowy i prawdziwy, także piszę to jako właśnie taka rozwichrzona pseudo-bizneswoman, która ma wciąż problemy z wyceną samej siebie, bo ja „cyferek nie lubię” :) Dziękuję!
Doskonały artykuł, dyskutujemy o nim z mężem od kilku dni, bo świetnie ujął w słowa nasze własne spostrzeżenia :)
Wydaje mi się – i bardzo jestem ciekawa, czy może ktoś zaobserwował coś podobnego – że do takiego stanu rzeczy paradoksalnie przyczyniła się dostępność różnych dotacji na założenie działalności gospodarczej.
Szanuję ludzi, którzy takie dotacje efektywnie wykorzystali, a przede wszystkim podeszli do nich mądrze – jako do pomocy w realizacji planu, który wcześniej rzetelnie przemyśleli. Spotkałam się jednak nieraz z osobami, które zabierały się do tego niejako od tyłu: wychodząc od możliwości otrzymania jakiejś tam gotówki, zastanawiały się, na co by ją można było wydać – i w ten sposób dochodziły do przeróżnych absurdalnych z rynkowego punktu widzenia pomysłów na własne firmy. Mam ważenie, że systemy dotacyjne nie weryfikują (lub robią to nierzetelnie) ekonomicznie rozumianej jakości dotowanych pomysłów. Kluczowe jest spełnienie kryteriów formalnych zgłaszanego wniosku oraz to, by tabelki się zgadzały – tyle mamy do wydania, więc tyle wydajemy. Co więcej – bycie kobietą najczęściej daje dodatkowe punkty w staraniach o dotację! Może to dlatego więcej kobiet zakłada nieprzemyślane działalności gospodarcze – bo po prostu mogą. (Swoją drogą – pokłosiem tego zjawiska są małe salony kosmetyczne, które mnożą się jak grzyby po deszczu. Sprzęt jest drogi, więc dotacja na start to świetne rozwiązanie, jednak jak się wielokrotnie na własnej skórze przekonałam – bardzo często nie stoją za tym rzetelność ani kompetencje.)
Mam nieodparte wrażenie, że gdyby takie osoby musiały w swój pomysł zainwestować własne zaoszczędzone pieniądze lub wziąć kredyt ze świadomością, że jego spłata jest nieuchronna, to zastanowiły by się dziesięć razy, czy ten pomysł na pewno ma szansę na siebie zarobić i czy jest tego wart (w sensie ekonomicznym, nie tylko emocjonalnym). A także – co, oprócz pomysłu i pieniędzy, muszę zapewnić, by się udało.
A że dotacje są bezzwrotne, to wciąż spotykam osoby, które, wydawszy otrzymane kilkanaście tysięcy zł na wszelkiego rodzaju sprzęt, oprogramowanie, te szminkowo-obcasowe logotypy itp. nie kalkulują sobie ryzyka związanego z faktyczną działalnością firmy i po dwóch latach (bo takie zwykle są wymagania, by dotacja była bezzwrotna), kiedy jednocześnie kończy się okres preferencyjnej stawki ZUS, zamykają swoją działalność, bo przecież „kto to widział tyle oddawać ZUSowi”.
Wiem, że koszty prowadzenia działalności są w Polsce wyjątkowo wysokie, ale – halo halo! – przecież nie są tajne i było to wiadome od samego początku. To jeden z najważniejszych kosztów stałych firmy i zwykłą głupotą jest nie brać go pod uwagę w nadziei, że jakoś to będzie. Wydaje mi się, że mając zapewnione pieniądze na start oraz dwa lata preferencyjnej stawki ZUS, można rozwinąć swoją działalność na tyle, by po tym czasie wciąż była opłacalna. No chyba że pomysł od początku był kiepski bądź ekonomicznie niedopracowany.
Obawiam się, że niestety działa tu mechanizm typu: można się załapać na jakąś kasę, więc otworzę firmę i będę spełniać swoje marzenia zamiast tyrać dla kogoś. Myślałam, że może po prostu obracam się w takim środowisku, ale czytając komentarze widzę, że zjawisko jest dość powszechne – faktycznie własna firma, w opozycji do pracy „dla kogoś”, stała się zwyczajnie modna! Jako synonim wolności, niezależności, przebojowości, inwestowania w siebie, troski o własny rozwój itp., niestety chyba w oderwaniu od obiektywnej oceny tego, o co w firmie jako takiej chodzi – czyli zysku.
Mam też wrażenie, że zachowania, o których, Asiu, piszesz, zbyt rzadko są w społeczeństwie piętnowane. Wciąż większe wrażenie robią na ludziach biznesy tzw. kreatywne (wśród których, co ciekawe, drastycznie częściej występują opisane przez ciebie postawy) niż nawet superrentowny zakład wulkanizacyjny czy zarabiający krocie hydraulik.
Często myślę, że naszemu społeczeństwu brak takiej pozytywistycznej kultury pracy. Może to wciąż wynika z tego, że pokolenie wychowane w dobie PRL, chce czegoś bardziej kolorowego dla swoich dzieci?
Taaak, myślę że macie bardzo dużo racji!
Nie wiem, czy taki cel chciałaś osiągnąć, ale ja – paradoksalnie! – właśnie dzięki Twojemu komentarzowi dostrzegłam pozytywy obecnego systemu.
Z jednej strony, bowiem, wydawanie bezzwrotnej dotacji na „marzenia” to marnowanie pieniędzy, ale z drugiej… człowiek uczy się na własnym przykładzie przedsiębiorczości i – przynajmniej przez jakiś czas – realizuje te swoje marzenia, a do tego wszystkiego ma szansę nie wylądować na bruku.
Żeby było jasne, rozumiem, że sensu ekonomicznego nie ma to zbyt wielkiego, ale z drugiej strony ludzkość naprawdę daleko zaszła, skoro wypracowała mechanizmy pozwalające podejmować naprawdę wielkie wyzwania i nie przegrać życia. :-)
Świetnie, że człowiek na własnym przykładzie uczy się przedsiębiorczości, ale czy nie mógłby tego robić również za własne pieniądze? ;) Przecież te środki nie rosną na drzewach, tylko pochodzą z tego, co inni dla publicznego budżetu wypracują. Zwykle więc zgrzytam zębami, widząc, jak ktoś najpierw bezmyślnie wydaje pieniądze, na które inni zapracowali, a potem, stwierdzając, że jednak nie ogarnie, znów czerpie z publicznego źródła, woląc być bezrobotnym niż skalać się pracą na etacie.
Są to zapewne bardzo rzadkie przypadki, ale jednak pokazują, że obecna moda na myślenie o sobie (czego zasadności absolutnie nie neguję) prowadzi do źle rozumianego egoizmu i nieefektywnego podejścia do realizacji wydanych marzeń.
Z przyjemnością przeczytałam wpis. To co piszesz, jest bardzo prawdziwe. Dodałabym jeszcze, że kobietom brakuje odwagi.
I faktycznie, mówi się w tej chwili, że spełnienie osiągnie się, gdy założy się własny biznes, a to wcale nie jest prawda. Moja koleżanka wychowuje czwórkę dzieci, nie pracuje. I czuje się z tym świetnie. Chociaż wiem, że przyjdzie u niej czas na zmiany, ale jeszcze nie teraz.
Asiu, bardzo prawdziwe (i żałosne) to, co wypunktowałaś, ale zaraz, zaraz, gdzie te wszystkie kobiety miały się nauczyć prowadzenia biznesu? Często jest to pierwszy biznes w rodzinie, a czasem pierwszy i w bliższym i dalszym otoczeniu. Pamiętajmy też o tym, że wiele z tych kobiet nie zostało przedsiębiorczyniami z własnej woli, ale dlatego, ze zostały wypchnięte z rynku pracy, często po urodzeniu pierwszego lub kolejnego dziecka i radzą sobie jak umieją (a właściwie jak nie umieją, bo niby skąd?). Ok, ja sama na frazę „kobiece pasjobiznesy” mam odruch wymiotny, ale nie wylewajmy dziecka z kąpielą doradzając teraz paniom, żeby się zajęły dochodowym sortowaniem śmieci czy opieką nad seniorami, jeśli nie mają do tego przekonania (ani o tym pojęcia). Więc wpis bardzo potrzebny, ale trochę stygmatyzujący kobiety (mężczyznom tez biznesy nie wychodzą!) i jakby niewolny od poczucia wyższości. Przypomniało mi się jak kiedyś pani dyrektor z PARPu w czasie panelu opowiadała ze śmiechem historię burmistrza z małego miasteczka, który się zamknął w toalecie ze strachu przed zagranicznym inwestorem. (Czułam się zażenowana: 1) Gdzie ten burmistrz miał się niby nauczyć angielskiego? 2) czy PARP nie został powołany, aby pomagać m.in. w takich właśnie przypadkach? 3) I burmistrz i inwestor byli klientami tej pani) I na koniec: przedsiębiorczość to ryzykowna, heroiczna działalność, niezbędna dla rozwoju i przetrwania gospodarki. Przyczynia się też do rozwoju wiedzy o tym, jakie strategie nie działają (wypunktowałaś je w swoim wpisie). Jak pisze Taleb w Antykruchości: „Większość z was poniesie porażkę, straci majątek i szacunek, ale jesteśmy wam wdzięczni za ryzyko, jakie podejmujecie i wasze poświecenie dla rozwoju gospodarczego planety oraz wydźwignięcia innych z biedy” . Kobiece biznesy narażone są na takie samo (czyli bardzo duże) ryzyko, co męskie i żaden Excel przed nim nie uchroni (choc oczywiście nie zaszkodzi;)
Zupełnie nie takie miałam intencje – sama mnóstwo błędów popełniam, na pewno mnóstwo błędów popełniają też mężczyźni, ale to z przedsiębiorczymi kobietami mam kontakt, dlatego o zachowaniach które zauważyłam w tej grupie pisałam – wspomniałam o tym zresztą w tekście. Pewnie że biznes to ryzyko, ale można to ryzyko zmniejszyć, podchodząc do niego z głową. I totalnie się zgadzam, że brakuje edukacji, napisałam to zresztą w tekście. Pani dyrektor – brr!
Super wpis. Bardzo za niego dziękuję. W moim otoczeniu ludzie bardzo często mówią o swoich zarobkach- co uważam za bardzo dobre, bo w końcu to jest rzecz normalna, jak każda inna. Otworzyłaś mi oczy na kilka spraw :)
Świetny post!!!!
Ja skończyłam projektowanie ubioru, ale nie założyłam marki zaraz po szkole, bo wszyscy zakładali wtedy swoje marki głównie dlatego, że to jest MODNE (nawet ludzie po innych studiach itepe). Wiele z nich nie przynosiło dochodu!! To takie „wydmuszki” na rynku „jestem bo jestem”.
Wiedziałam, że mnie nie stać na założenie marki byle na pokaz!
Sama podróżowałam, pracowałam w modzie, ale głównie obserwując przesycony rynek, zastanawiając się czy nie fajniej (i bezpieczniej) pracować u kogoś. Długo zajęło mi zdobycie tej pewności, że „Tak! chcę założyć swoją markę i chcę mieć BIZNES”, że jest to jakieś moje „marzenie” prowadzenie własnej firmy i wolałabym to od pracy dla kogoś – głównie dlatego, bo czuję że wtedy naprawdę dałabym z siebie 200%!. Jednocześnie teraz zdaję sobie o wiele większą sprawę z realiów: marzenie, marzeniem ale zaczynając muszę myśleć o produktach, na które będzie popyt. Chodzi o pewien kompromis pomiędzy twoją wizją a wymogami rynku. Dlaczego? Bo chcę i robić coś fajnego I ZARABIAĆ PIENIĄDZE. A to jest najtrudniejsze połączenie.
Polceam GENIALNY wykład Mercedes Gonzales, która mówi o rynku mody REALISTYCZNIE z pozycji kupca.
https://www.youtube.com/watch?v=8NeP88LALN4&t=928s
Rewelka ten tekst. Mega się ubawiłam momentami, ale prawda, prawda. A już podsumowanie wyborczej – padłam. Jesteś świetna, a Twoje bystre uwagi czyta się fantastycznie. Temat błędów w biznesie – mój ulubiony. Mi się moje włąsne czkały przez dobre 5 lat.
Ja bym jeszcze dodała parę słów w temacie organizacji czasu. Kobiety często nie potrafią odmawiać i stawiać granic, a biorą za dużo rzeczy na siebie – stąd prosta droga do zawalania terminów.
Świetny tekst, dzięki za niego. Mam nadzieję, że temat kobiecych biznesów będzie jeszcze kontynuowany.
Bardzo trafnie to wszystko ujęłaś. Prowadzę też stronę dla kobiet i pomagam im realizować marzenia o własnej firmie- głównie tu w UK i widzę dokładnie to co Ty. Czasem mam wrażenie, że ja mam za kogoś otworzyć firmę i bardziej mnie to ekscytuje niż samą zainteresowaną. Napisałam też artykuł u siebie o plusach i minusach bycia własnym szefem, żeby każda KOBIETA była świadoma co ją czeka. Biznes to nie tylko różowe wizytóweczki i same przyjemności…
A na mojej grupie też widziałam posty typu doradzcie mi, a potem po kilku radach znikały samoistnie ;)
Pozdrawiam
Asia, świetny i bardzo, baaardzo pomocny post, który rozwiewa całą masę wątpliwości i wskazuje na to, co w prowadzeniu własnej firmy najbardziej istotne. Rozważne podejście + pasja to chyba właśnie przepis na sukces. :) Świetne podejście!
A ja chciałabym założyć markę, ale biżuteryjną. Czy Twój kurs mi w tym pomoże?
Tak, myślę że 90% kursu Ci się przyda, bez lekcji o materiałach – więc musisz się zastanowić:)
Ja uwarzam że najlepszym – i najskuteczniejszym – biznesem, jest ten który łączy w sobie pasję ( miłość do, hobby etc) z zarabianiem. I z własnego doświadczenia wiem, że to działa. Nie myslę ile zarobię, tylko czy daje mi to frajdę, ale… zawsze i tak zarabiam, nawet więcej niz sądziłam :)
Mnie taki „kobiecy” biznes, w którym nie zarabiamy pieniędzy, bo realizujemy swoje pasje, ale za to pracujemy przez 24/7 kojarzy się z syndromem grzecznej dziewczynki. Tak bizneswoman będzie wykorzystywana, nie nauczy się walczyć o swoje i właściwie wyceniać swoją pracę, bo tak była uczona w dzieciństwie. Dziewczynki zawsze musiały siedzieć cicho, być grzeczne i spełniać oczekiwania innych. To pokutuje w przyszłości. Dlatego w biznesie lepiej być tą przysłowiową pewną siebie korpobi**ch, ale profesjonalną i z zasadami niż grzeczną różową księżniczką :)
WITAM .NAPISZ DO MNIE PROSZĘ .PROWADZĘ BIZNES LECZ ZAGUBIŁAM SIE PO TRAGEDIACH W MOIM ZYCIU.
PROSZĘ O WSPARCIE .POZDRAWIM
Jak ja lubię czytać o biznesie od osób, którzy mają własne przedsiębiorstwo, które nie opiera się na coachingu. Obecnie mam dosyć tych wszystkich fejsbukowych mistrzów w prowadzeniu firmy i doradców, którzy żadnej firmy nie mieli poza tą doradczą.
Hi world
Bardzo interesujący artykuł. Argumenty przytoczone w tekście pozwolą mi no nowo spojerzeć na cały temat.
Pozdrawiam
Świetny artykuł!
Niestety ale obnażasz sporo faktów, których większość nie chce zauważać. Warto to wszystko dobrze przemyśleć!