Uff, dawno nie używałam komputera, aż dziwnie mi się stuka w klawisze. To dlatego, że jestem na wakacjach. Wybraliśmy Portugalię i już teraz wiem, że był to strzał w dziesiątkę. Pierwszy tydzień spędziliśmy w Porto i dzisiaj chciałam opowiedzieć Wam o pierwszych dwóch dniach, które tam spędziliśmy.
Przylatujemy do Porto. Jak tylko wchodzimy do sali przylotów, spośród kierowców oczekujących z kartkami w rękach wyłania się dziewczyna w koszulce z logo miasta i z uśmiechem wręcza nam mapkę.
Schodzimy do metra. Nie zdążyliśmy jeszcze nawet zacząć się zastanawiać, jaki bilet powinniśmy kupić, kiedy jak spod ziemi wyrasta kolejna dziewczyna w błękitnej koszulce i robi to za nas.
Po chwili docieramy do centrum, przechodzimy kilka ulic i odnajdujemy tę, na której mieszkamy, hipsterską Rua de Miguel Bombarda. Zatrzymuję się przy pięknej kamienicy z wewnętrznym ogrodem, którego sercem jest gigantyczna palma i wskazuję palcem przybudówkę na poddaszu, z podzielonymi na kwadraciki oknami, z której na pewno roztacza się piękny widok na miasto.
Okazuje się, że tam właśnie mieszkamy. Następnego ranka robię to zdjęcie.
Idziemy na kolację do polecanej restauracji, ale kolejka do wejścia jest tak duża, że kelner stanowczo odradza nam czekanie. Zdajemy się więc na intuicję i wchodzimy do zatłoczonej pesticarii – knajpki z portugalskimi tapas. Też musimy chwilę zaczekać, ale już za moment kelner, który do złudzenia przypomina mi Diego Lunę, przeciera dla nas stolik i rozkłada papierowe serwetki.
Informuje nas, że sporo rzeczy z menu już się wyprzedało, więc po prostu nam przyniesie najfajniejsze rzeczy z tego, co zostało. Kiwamy głowami i zamawiamy po kieliszku wina. Diego Luna mówi, że przyniesie nam całą butelkę. Znowu kiwamy głowami.
Jako pierwsze na stół wjeżdżają oliwki. Nie cierpię oliwek, zawsze je ze wszystkiego wygrzebuję, ale jestem bardzo głodna. Przegryzam jedną ostrożnie i dochodzę do wniosku, że chyba oszalałam, że do tej pory ich nie jadłam.
Potem jemy żółty bób (albo łubin żółty) w słonej zalewie, który w smaku przypomina mi oscypek. Tak mi smakuje, że wpisuję ją na listę rzeczy do przywiezienia.
Diego Luna dla odmiany przynosi coś słodkiego – marchewkę z kuminem i innymi ziołami, których nie potrafię zidentyfikować. Potem kolej na dorsza z ciecierzycą, jajkiem i cebulą. A jeszcze później na kozi ser z miodem i suszoną szynką. Jesteśmy nim zachwyceni. Po aromatycznej wieprzowinie mówimy stop. Choć wszystko jest przepyszne, nie damy rady zjeść już nic więcej.
Zakładamy się, ile zapłacimy. Rachunek jest o połowę mniejszy niż najniższa liczba, którą obstawialiśmy.
Kładę się spać podekscytowana.
O 8:30 jesteśmy już na śniadaniu. Jemy frittatę i słynne babeczki pastel de neta w pokoju śniadaniowym z wyjściem na ogród, z głośnika słychać spokojny jazz. Śniadanie trwa do 11:30, więc nikt oprócz nas się tak wcześnie nie zrywa. Przez cały tydzień zaczynamy je jeść tylko we dwójkę, nie licząc pani, która robi nam kawę – ani trochę się nie rozumiemy, ale czujemy się jak na wakacjach u troskliwej cioci.
Rozrysowujemy plan na papierowej mapce i ruszamy odkrywać miasto. Zaczynamy od pałacowego ogrodu Jardins de Palacio do Cristal, w którym brakuje pałacu. Jest wcześnie, więc park jest pusty.
Kiedy zostawiamy za sobą reprezentacyjną część od ulicy, staje się dziki i tajemniczy. Ciągle natykamy się na ocienione fontanny, rzeźbione furtki, schody prowadzące donikąd.
Ogród nie chce nas wypuścić. Próbujemy zejść nad rzekę kilkoma ścieżkami, ale każda kończy się murem albo nieoczekiwanie zawraca. Poddajemy się i wychodzimy tak, jak weszliśmy. Nad rzekę schodzimy ulicą.
Po raz pierwszy widzimy nadrzeczny krajobraz Porto w całej okazałości. Zapiera dech w piersiach.
Schodzimy nad samą wodę i naprawdę czujemy, że jesteśmy na wakacjach. Wiatr przynosi nam zapach oceanu, glonów i ryby.
Ruszamy w kierunku ujścia rzeki. Co chwila mija nas autobus i wożący turystów stary tramwaj, ale my mamy ochotę na spacer.
Zatrzymujemy się w supermarkecie, żeby kupić prowiant. Wspomnienie kolacji z poprzedniego wieczoru popycha nas do kupienia koziego sera i pachnących nektarynek. Ekscytuję się wyborem liofilizowanych owoców (truskawki w całości! mango! ananas!), a zwiedzając alejkę z płatkami śniadaniowymi łapię czekoladowe poduszki. Okazują się tak dobre, że nigdy więcej ich nie kupuję, bo trudno byłoby mi się powstrzymać przed pożarciem całego opakowania na raz.
Po krótkim pikniku na murku ruszamy dalej, mijając wędkarzy, lądujący helikopter i grających w karty starszych panów.
Osiem kilometrów później napotykamy pierwsze ślady zbliżającego się morza: budki z lodami, obsadzony palmami deptak, coraz więcej samochodów. Wysyłam mojego chłopaka do apteki, bo jak zwykle obtarły mnie buty. Portugalskie plastry pakowane są najśmieszniej na świecie, w formie okrutnie niewygodnej do odpakowania książeczki.
W końcu wyłania się przed nami ujście Douro do oceanu i pierwsza plaża.
Wyobrażam sobie, że od tego momentu będziemy mogli iść boso, brzegiem morza, ale okazuje się, że Porto to nie Łeba. Plaże są krótkie, oddzielone skałami, zamiast drobnego piasku mają malutkie kamyczki, po których trudno się idzie.
Wracamy więc na deptak i mijamy ich jeszcze kilka, zanim znajdujemy idealną – bez tłoku, bez muzyki z baru. Szybko przebieram się w strój i zanurzam w lodowatym oceanie.
Potem kładę się na sukience i czytam. Kończę pierwszy tom neapolitańskiego cyklu Eleny Ferrante. Jemy kupiony wcześniej kozi ser i przegryzamy go słodkimi nektarynami – jeden z lepszych posiłków tego lata.
Ruszamy dalej i docieramy do plaży Matosinhos. Wydaje mi się, że jest sztuczna, bo piasek jest na niej jasny, dużo drobniejszy. Jest długa i szeroka, ale mnie dużo bardziej podobała się nasza kamienista, ukryta między skałami zatoczka.
Jemy zupę w jednej z restauracji, spacerujemy po deptaku, w międzyczasie robi się tak tłoczno, że rezygnujemy z czekania na zachód słońca i idziemy w stronę metra.
Życie na deptaku kwitnie – spacerują ludzie i psy, gra muzyka, trwa trening spinningu jednego z klubów fitness.
Przechodzimy ulicami dawnej rybackiej wioski, włączonej do miasta. Mijamy Rua Herois da Franca, ulicę pełną restauracji, które wystawiają grille z zachęcająco skwierczącymi rybami. Jesteśmy najedzeni, więc obiecujemy sobie tu wrócić, tym bardziej że poleca je każdy jeden przewodnik po Porto, który przeczytałam.
Oglądamy witryny sklepów z żaróweczkami, śrubkami, rurkami i innym niewiadomoczym (Marie Kondo powiedziałaby: komono, mój dziadek: klamoty), kilka sprawiających dość upiorne wrażenie wystaw z ubrankami do chrztu i komunii, aż wreszcie docieramy do przystanku metra, które zupełnie niespodziewanie przecina w pędzie senną uliczkę dzielnicy.
Wracamy do centrum. Zasypiam w trzy minuty.
Następny dzień rozpoczynamy równie wcześnie i też mamy w planach długi spacer. Żeby dotrzeć do pierwszego punktu na liście atrakcji, musimy przejść przez zatłoczone, nastawione na turystów ulice w okolicach dworca. Oddycham z ulgą, kiedy zostawiamy je za sobą.
Zaglądamy też na słynący z pięknego wnętrza dworzec Sao Bento. Od podłogi do sufitu pysznią się tam na ścianach azulejos, charakterystyczne błękitne kafelki. Czuję, że dobrze wtapiam się w tło w mojej klasycznej, granatowej sukience z Aeterie, niespodziewanym prezencie urodzinowym.
W Porto na każdym rogu czai się jakaś niespodzianka. A to wiążąc buta trafiamy na miniaturowy street art na boku krawężnika, a to absurdalnie stroma i wąska klatka schodowa wyrzuca nas niespodziewanie na tętniący życiem placyk. Albo nad rzekę, której zupełnie się w tym miejscu nie spodziewaliśmy. To najlepsze miasto do zagubienia się w małych uliczkach, jakie znam. Człowiek nigdy nie wie, gdzie wyląduje.
No i można przy okazji wyrobić mięśnie nóg. Czasem jest trochę z górki, ale głównie jednak pod górkę.
Skręcamy w bramę z ruchliwej ulicy i nagle znajdujemy się w miejscu, które w niczym nie przypomina wielkiego miasta, jest za to królestwem kotów. To Bairro Herculano, dzielnica pracownicza, zabudowana miniaturowymi, bliźniaczo podobnymi domkami. Bez problemu można znaleźć ślady wspólnych łaźni i toalet. Poza kotami, Bairro Herculano obfituje jeszcze w dwie rzeczy: kwiaty i pranie.
Kręcimy się po wąskich uliczkach. Jest ciepło, toczy się więc na nich życie dzielnicy. Czasem mamy wrażenie, jakbyśmy przechodzili komuś przez salon.
W końcu dochodzimy do punktu wyjścia, przecinamy dzielnicę i schodzimy w dół, do rzeki. Znów zupełnie niespodziewanie trafiamy na spektakularny punkt widokowy.
W Porto jest ich wiele, ale ten urzeka nas szczególnie. Ukazuje piętrowy charakter miasta. Widać monumentalne kamienice, do których poprzyklejały się różne przybudówki i gęstą zabudowę nad brzegiem rzeki, wszystko połączone labiryntem schodów i uliczek.
Jeszcze chwilę podziwiamy panoramę, a potem ruszamy w stronę widocznego z oddali stalowego mostu, Ponte Dom Luis I. Dolna kondygnacja przeznaczona jest dla samochodów, górna – dla tramwajów i zachwyconych turystów.
Po drugiej stronie, w technicznie rzecz biorąc osobnym mieście, Vila Nova de Gaia, robimy sobie przerwę kawową. Ale nie byle jaką. Naszym celem jest taras hotelu Yeatman, z którego luksus aż kapie. Podziwiamy widoki i zamawiamy napoje i pyszne lokalne sery, a kelner pyta nas, czy może położyć przed nami serwetkę i czy nie będzie nam przeszkadzało, jak sobie pójdzie.
Niechętnie opuszczamy piękny taras i kierujemy się do jednej z wielu winiarni, z których słynie ta strona rzeki. Wybieramy Taylor’s, gdzie w pięknym wnętrzu uczymy się, jak powstaje porto, oglądamy stare, pachnące beczki, a potem próbujemy dwóch rodzajów tego mocnego wina. Doceniam zapach, ale nie daję rady wypić więcej, niż po małym łyczku.
Potem znów schodzimy nad rzekę i robimy kolejne kilka kilometrów wzdłuż brzegu, aż do Afurady, malowniczej rybackiej wioski, która wchodzi obecnie w skład miasta. Chcemy zjeść rybę w jednej z małych knajpek, ale się spóźniamy – jest już po 14:00, więc restauracje będą zamknięte aż do wieczora. Postanawiamy więc przejść do kolejnego punktu programu i kierujemy się na przystań, skąd odpływa maleńki stateczek, który wozi ludzi i rowery na drugą stronę rzeki. Czekając na mikro prom, obserwujemy skaczące do rzeki dzieciaki.
Naszym celem po drugiej stronie rzeki jest restauracyjka Adega Rio Douro, w której we wtorki można posłuchać fado, czyli tradycyjnych, melancholijnych pieśni. Tu też nie mamy szczęścia – Adega Rio Douro w sierpniu ma urlop. Nie zniechęcamy się i postanawiamy zjeść rybę w Matosinhos. Tę, której nie zjedliśmy wczoraj – trochę dlatego, że nie byliśmy głodni, trochę dlatego, że Monday is not a fish day – targ rybny jest zamknięty i ryby nie są tak świeże, jak mogłyby być.
Na początek zamawiamy zupę rybną (pycha!) i caldo verde, słynną zupę z jarmużu, która dla mnie smakuje jak kalafiorowa z glonem, ale bardzo dobra kalafiorowa z bardzo dobrym glonem. Potem jemy sardynki, świeże i pyszne.
Wymiękamy i do domu wracamy już metrem. Zasypiam w trzy minuty.
W kolejnym poście z podróży podzielę się z Wami adresami, które się u nas sprawdziły, polecanymi miejscami, no i opowiem Wam, co jeszcze robiliśmy w Porto. A samo miasto Wam naprawdę mocno polecam, jest zupełnie inne niż pozostałe europejskie miasta. Wyluzowane, piękne, tajemnicze i romantyczne. Naprawdę warto je odwiedzić.
PS Na bieżąco wrzucam fotki z wyjazdu na Instagrama, więc bardzo Was tam zapraszam.
Nudzi Ci się w podróży? Mam idealne rozwiązanie!
[sc name=”Banner”]
81 thoughts on “Pierwsze spotkanie z Porto – dziennik z podróży”
Piękny post! Od dawna Portugalia jest na pierwszym miejscu na mojej liście europejskich państw do odwiedzenia. Teraz jeszcze bardziej się w tym utwierdziłam :)
Tekst przeczytałam z wielką przyjemnością, naprawdę świetnie napisany. Czułam się, jakbym zwiedzała Porto razem z Wami, również dzięki pięknym zdjęciom. Czekam z niecierpliwością na kolejny dziennik z podróży! :)
Super,czekam na kolejny post z poleceniami:)
Asia, jestem pod ogromnym wrażeniem Waszych strojów! Zwłaszcza Twojego Chłopaka i jego koszuli z długim rękawem (!). Nie wiem, czy widzę siebie tak elegancko ubraną na turystycznym wyjeździe. Natomiast dla Was ode mnie wielki ukłon!
Wcale nie było tak ciepło:) To kwestia charakteru wyjazdu, jak jadę gdzieś z plecakiem i dużo się przemieszczam, to pakuję głównie t-shirty czy koszule i szorty:)
Ja też zwróciłam na to uwagę i bardzo mi się to podoba. Sama najchętniej pakuję na wakacyjne wyjazdy sukienki i spódnice ale mój chłopak niestety lubuje się w dziwnych, spranych tiszertach i krótkich spodniach z milionem kieszeni ( to chyba jakiś rodzaj uniformu polskich mężczyzn w czasie wolnym)
I ja sie dolaczam do zachwytow nad stylowym ubiorem Twojego chlopaka :) Swietny post, a Porto zapiera dech w piersiach na zdjeciach, wiec co to musi byc na zywo!
Każe mi teraz czytać te komentarze na głos trzy razy dziennie;)
Nie jestem Marta, ale żal było to zepsuć! :D
O, tyle czasu tam mieszkałam :) nie byliście w herbaciarni na Miguel Bombarda?
Zajrzeliśmy, ale woleliśmy posiedzieć w parku, bo byliśmy najedzeni do granic możliwości:)
pierwsze, co mi się z tobą skojarzyło jak napisałaś, że jedziesz do Porto to właśnie ta herbaciarnia :) wewnątrz na piętrze jest tak niesamowity wystrój, że rekompensuje nawet skrajnie ślamazarną obsługę
A widzisz, na piętro nie zajrzałam:)
Cóż za fantastyczna narracja :D Blogosfera kwitnie, coraz lepsze teksty zdarza mi się czytać i jest to bardzo miłe. Naprawdę pięknie napisany tekst Asiu, czyta się jednym tchem. Gratulacje. Zdjęcia genialne. Nic, tylko jechać do Porto :) Dziękuję za umilenie dnia.
Narracja przypomina mi scenę z Amelii, jak prowadzi pod rękę niewidomego ;)
Przepięknie!
Nie przeczytałam wpisu, ale zdjęcia wystarczyły mi, aby zapragnąć podróży. Trochę to brutalne z Twojej strony publikować tak rozkoszne zdjęcia, gdy niektórzy (czyt. ja :)) wszystkie oszczędności „przepuścili” na remont pierwszego w życiu mieszkania. Ileż można by podróżować za tę kasę…! Tymczasem przekonałam się, że Porto zdecydowanie trafia na listę pilnych miejsc do odwiedzenia. Kolejna osoba mi o tym mówi, ale Twoje zdjęcia są ostatecznym potwierdzeniem: Porto, here I come! (co prawda dopiero za jakiś czas, ale już się zbieram!)
Korzystaj ze słońca i tych obłędnych klimatów!
Pozdrowionka z równie słonecznego Trójmiasta :)
Dziękuję za ten wpis. Utwierdził mnie w przekonaniu, że Portugalia jest tak cudowna jak to sobie wyobrażałam. Wcześniej byłam na Maderze i szczerze się zakochałam. Teraz czas na Porto :)
Też zawsze miałam problem z butami na typowo miejskie eskapady – dopóki w tym roku nie skusiłam się na te z Deichmanna:
http://www.deichmann.com/PL/pl/shop/damskie/damskie-buty-damskie/buty-damskie-sandaly/00006001343764/sanda%C5%82y*damskie.prod?econdaemcs2=&econdaemcs3=&imgFmt=&econdaemcs1=&econdaemcs0=&positionInList=28
są mega wygodne, nic nie obciera, komfort stopy w czasie chodzenia równa się stąpaniu po miękkim dywanie – no i nie są ortopedycznie nieładnymi sandałami trekkingowymi! ;-)
Ale pięknie! Też mam odwieczny problem z butami. Tego lata byłam w Wilnie i obtarły mnie niemiłosiernie, pęcherze miałam na pół stopy :/ Zaczynam myśleć, że jedynym rozwiązaniem będą (nieładne) sandały trekkingowe…
Strasznie mi było przyjemnie czytać ten wpis, bo od września będę w Porto na wymianie studenckiej. Tak naprawdę chciałam jechać do Pragi, ale nie dostałam się – „przydzielono” mnie do Porto (z czego teraz ogromnie się cieszę).
Oooo, super! Też bym się cieszyła bardziej z Porto niż z Pragi:)
Ale cudowne widoki i opis, ja ostatnio jestem zakochana w Portugalii i wiem, że do Porto muszę pojechać! Może jakiś dłuższy wyjazd, w końcu z Barcelony nie jest to, aż tak daleko!
Musisz koniecznie iść do księgarni Livraria Lello & Irmão, to przeżycie jak z Harry’ego Pottera
Byliśmy, byliśmy, bardzo ładna, ale potworny tłok trochę odbiera jej uroku:)
Świetne zdjęcia! :)
http://www.evdaily.blogspot.com
Bardzo dobra kalafiorowa z bardzo dobrym glonem! Usmialam sie :)))
Dzięki Tobie zakochałam się w Porto. Podglądam na Insta i ciągle mi mało, więc z niecierpliwością czekam na kolejny wpis :)
No w końcu wróciłaś!
Post zostawiam na śniadanie :)
Tak, narracja jest bardzo żywa i dynamiczna. Czuję jakbym chodziła ulicami Porto
Jestem zakochana w Portugalii, szczególnie w Lizbonie. Porto jeszcze nie miałam okazji odwiedzić, ale po Twojej relacji mam ochotę wsiąść jutro w samolot i tam lecieć. I też stałam się fanką łubinu (tremoços), czasem jak już bardzo za nim tęsknie to kupuje sobie słoiczek w carrefour, ale nie jest taki dobry. A portugalskie oliwki są przepyszne, szczególnie takie różnokolorowe, niezbyt duże.
jakim aparatem robisz zdjęcia? są piękne!
Dziękuję! Canonem 6d, tu z obiektywem 24mm 2.8
Szkoda, że nie wiedziałam o Waszym wyjeżdzie, mieszkam w Porto od 7 lat i zajmuje się wynajmowaniem pokoi, ugościłabym Was! :) Pozdrawiam!
hej:) Dorotko, a dasz namiary jakieś bo chętnie bym skorzystała z takiej propozycji!
Pozdrawiam
Dorota z Krakowa :)
O, oooo! Dołączam się do prośby! Bardzo dobry pomysł z podaniem namiarów :) Alicja z Gdańska
Wszystkich szukających noclegu zapraszam na
1) mój profil na fb: Noclegi w Porto: https://www.facebook.com/NoclegiwPorto/
2) moją stronę na airbnb: https://www.airbnb.pt/users/show/7609893
Wynajmuję pokoje w samym centrum, na ulicy Goncaolo Cristovao, i 2 male domki we wspomnianej dzielnicy Bairro Herculano! :) W cenie przewodnik po Porto i darmowa wizyta w piwnicy wina porto Real Compania Velha :)
Hej! Daj jakieś namiary! :)
Ooo, nie wiem, czy nie dostałam przypadkiem Twojego fantastycznego przewodnika od jednej z czytelniczek – ale może to być po prostu zbieżność imion:) Następnym razem będę wiedziała, gdzie się zgłosić:)
Asia,
jeśli przewodnik nazywa się „Dorota’s Off the Beaten Path” to jest to mój przewodnik napisany w czerwcu ubiegłego roku, który rozsyłam wszystkim gościom. Ciekawa jestem, kto Ci go podesłał? :) Tak się właśnie zastanawiam, jak zawędrowałaś na moje kochane Bairro Herculano! W zeszłym miesiącu udało mi się tam wynająć 2 cudne domki, które teraz również wynajmuję na airbnb – wspaniały jest tam klimat wśród tych wszystkich babć, kotów i kwiatów :) Jeśli przewodnik podobał Ci się i przydał, to proszę- zawsze mi pomaga, jak ktoś pocztą pantoflową przekazuje sobie mój adres, a i uwielbiam przyjmować u siebie rodaków :)
Mam nadzieję, że następnym razem zobaczymy się na Herculano!
https://www.airbnb.pt/rooms/14075267
Pozdrawiam z Porto,
Dorota
Tak tak tak, ale śmiesznie:) Jest fantastyczny, dzięki wielkie, dwa spacery, które z nim zrobiliśmy to chyba nasze ulubione dni w Porto:) Widziałam też, że opublikowałaś go też online, podlinkuję go w kolejnym poście z Porto, ok? I dzięki za link!
Super, cieszę się, że się przydał i cieszę się, że moje spacery Wam się podobały! Będzie super jeśli polinkujesz przewodnik i może dodatkowo FB Noclegi w Porto, bo nad tą stroną, gdzie jest przewodnik dopiero pracuję, ale brak czasu nie pozwolił mi na jej większe rozwinięcie…Work in progres :) Dziękuję i do zobaczenia w Porto, spokojnych wakacji!
Asiu, czy mogłabyś mi podać link do przewodnika Pani Doroty albo wysłać na maila: justynaskwierczynska@gmail.com. Będę bardzo wdzięczna! :-)
Piekna relacja; z przyjemnoscia sie ja czyta i oglada :)
Czekam na wpis z adresami. Już za 3 tygodnie będę w Porto!
Świetne! Uwielbiam czytać i pisać takie wpisy z podróży. Uprzyjemniłaś mi jazdę pociągiem do pracy, dzięki!
Czy byłaś w Lizbonie? Ja po Maderze i Lizbonie jestem kompletnie zakochana w Portugalii! O Lizbonie napisałam co nieco w tym wpisie: http://placesandplants.com/5-miejsc-wakacje-last-minute-europie/ zapraszam do przeczytania, ale na pewno poświęcę jej więcej miejsca bo jest niesamowita. Porto jest kolejne w kolejce, ale po Twoim wpisie mam ochotę zaraz bookować bilety :D Bawcie się najlepiej, pozdrawiam i czekamy na więcej!
Nie, Lizbonę zostawiliśmy sobie na kiedy indziej:)
zachwyciła mnie ta pasiasta sukienka, zdradzisz skąd?
F&F, czyli z Tesco:) Cała z wiskozy, przewiewna, naprawdę jest super.
OMG i’m so so excited. Aż się wzruszyłam. Podróżuje samotnie od jakiegoś czasu i właśnie Portugalia była pierwszym krajem, do którego pojechałam pierwszy raz sama. Mam do niej tak ogromny sentyment, wszystkim polecam i na zawsze zostanie w moim sercu. Poznałam wspaniałych, ciepłych ludzi, którzy, co najważniejsze kochają swój kraj, to na prawdę zadziwiające. Gdybybym została tam trochę dłużej, podejrzewam że tak bym wsiąkła, że zostałabym na zawsze. Nie raz jeszcze tam wrócę.
Asiu polecam wybrać się w czerwcu do Lisbony na świętego Antoniego, a kilka dni później w Porto świętego Jana. Mnie udało się na te święta trafić całkiem przypadkiem i to były najlepsze imprezy tego typu na jakich byłam do tej pory.
Enjoy Portugal :)
Ooo, rozważę Lizbonę w czerwcu w takim razie:) Dzięki wielkie!!!
Super relacja i świetna podróż! Portugalia to piękny kraj. Dwa lata temu spędziłam tam wakacje i byłam zachwycona :)
Piekne zdjecia! Od dluzszego czasu planuje wybrac sie do Portugalii, wierze, ze w koncu mi sie uda. Twoja relacja jeszcze bardziej rozbudzila moj podrozniczy apetyt ;)
Ps. Skad ten przepiekny kostium? Na plazach same kuse bikini, a Twoj przyklad pokazuje, ze nie trzeba az tyle odslaniac, by zachwycac.
(przepraszam za brak polskich znakow)
Dziękuję! Kostium jest z F&F:)
Ależ to moje absolutnie ulubione miasto na świecie!!! :-) Bardzo lubię Portugalię, jest przepiękna, ale Porto ma taki klimat, którego nie da się odtworzyć, powtórzyć czy opisać (choć z opisywaniem jesteś baaardzo blisko jego „aury”).
Widziałam już kawał tego świata, a jednak to Porto skradło moje serce <3 Wąskie, klimatyczne uliczki, odpadajacy tynk budynków, które czasy świetności teoretycznie mają za sobą, w rzeczywistości jednak czas paradoksalnie tylko podkreślił ich wyjątkowość, stary balkon z misternie "utkaną" barierką, kot na parapecie, suszące się pranie, gliniane donice z kwiatami, absolutnie przemili ludzie… Mogłabym tak bez końca;-)
Mieszkałam oczywiście w Herculano, gdzie indziej mógłby mieszkać taki świr, jak ja, który najchętniej fotografuje cudze okna i balkony:-)
Koniecznie musicie odwiedzić Sintrę i Obidos. Sintra to przepiękne zamki, a Obidos… ach, nie da się nie zakochać :-)
P. S. Uśmiechnęłam się, gdy przeczytałam o plastrach i wizycie w aptece. Bynajmniej nie dlatego, że to śmieszne, ale z mężem szliśmy na plażę piechotą również (myśleliśmy, że to ciut bliżej) i również odwiedziliśmy aptekę w celu zakupienia plastrów na otarcia, hihi
Pozdrawiam Joasiu serdecznie i życzę dalej tak udanych wakacji :-)
Piękne miasto. Zdjęcia przyciągają. Chciałabym być tam :)
Nawet przemyciłaś do tego postu odrobinę mojej rzeczywistości (trening spinning :)) Portugalia na pewno trafia na listę miejsc do odwiedzenia! :)
Porto jest kapitalne, ja byłam jakoś koniec września/początek października, więc nie trafiłam na tłumy :)
Byłam w tym roku w Lizbonie, ale widzę, że czeka mnie jeszcze ponowne odwiedzenie Portugalii ;)
Ogrody przepiękne, takie dzikie. Miniatura kota? ;)
Chciałam zapytać jak wyglądał transport do Porto. Samolot? Skąd? Czy bezpośrednio do miasta? pozdrawiam
Tak, samolotem z Warszawy, Wizzairem:)
Wspaniały tekst i zdjęcia, które przeniosły mnie w portugalski klimat. Aż chciałoby się wszystko rzucić i wyruszyć w podróż do Porto!
Piękna Ty w sukience Aeterie i piękna koszula Twojego Mężczyzny!
Pozdrawiam ciepło,
Kinga
Naprawdę świetny wpis! Przy najbliższej okazji jadę do Porto. :-)
Piękna relacja! Piękny czas mieliście!
Mam do Portugalii ogromny sentyment, była moim 'drugim krajem’ na studiach (romanistyka). Bylam tam tylko raz, juz ladnych pare lat temu, ale wspominam ten wyjazd jako jeden z najlepszych w życiu. To jeszcze inne życie było, bez dzieci, z namiotem rozbijanym na klifie nad oceanem, włóczęga po miastach i miasteczkach i duża ilością porto;)
Marzy mi się taki elegancki wyjazd jak Wasz, tylko we dwoje, zwłaszcza po ostatnich prawie dwóch tygodniach w dziczy pod namiotem z maluchami; )
pozdrawiam :)
Już wiem, gdzie w przyszłym roku pojadę na wakacje ;)
Olá, witaj w Portugalii! Kupiłam niedawno książkę o slow fashion i zawiodło mnie to do slow life, rewelacja! A teraz odwiedzasz właśnie Portugalię, to nie może być przypadek :) Pozdrawiam serdecznie z Aveiro, udanego pobytu!
Asiu, skąd masz ten piękny strój kąpielowy?
F&F:)
No to już wiem, gdzie powinnam pojechać w przyszłym roku. Cudowne Porto! A adresy podaj koniecznie, także miejsca, w którym nocujecie, bo sprawdzona miejscówka to ważna rzecz!
Kot w doniczce – klasyka! Wszystkie balkonowe donice są u mnie wysiedziane przez koty.
To był dla mnie strasznie interesujący tekst, bo mnie chyba trochę trudniej wypoczywa się w miastach. Niby staram się skupić na tym, co lubię najbardziej (chodzenie, parki, kawiarnie), ale zawsze i tak czuję się rozrywana przez nadmiar atrakcji. Nie wiem, czy mogłabym spokojnie leżeć na plaży wiedząc, że tyle jeszcze miejsc do zobaczenia! Ale bardzo chciałabym sobie wyrobić takie zrelaksowane podejście.
Uwielbiam tego typu fotorelacje z podróży! Sama w tym roku napisałam kilka, bo miałam szczęście zjechać Włochy <3 Pięknie uchwycony mural! W Mediolanie i Florencji co chwilę trafialiśmy na coś zjawiskowego na murze!
Z niecierpliwością czekam na kolejny wpis, bo Porto i Twoja narracja są zachwycające. Niewiele się słyszy o Portugalii, bo trwa wakacyjny szturm na Chorwację. Mi marzy się zarówno Portugalia, jak i Hiszpania. Mam nadzieję, że w przeciągu najbliższych lat uda mi się tam dojechać :)
Wiem, że notka ma już trochę, ale może jeszcze pamiętasz. Wybieram się do Porto i nie ukrywam, że na podstawie Twojego wpisu robię dużą część planu zwiedzania- opisujesz właśnie te rzeczy, które mnie interesują, nie tylko standardowe kościoły i zabytkowe budynki z przewodników. Ten punk widokowy za Bairro Herculano z którego zdjęcie umieściłaś, jesteś w stanie powiedzieć w jakiej jest on okolicy, może nazwa ulicy, może jakaś bliskość czegoś charakterystycznego, żeby mogła go znaleźć na google maps a potem na żywo?
Z góry baaardzo dziękuję!
PS Świetny blog, chyba właśnie zostałam stałą czytelniczką ;)
I jeszcze jedno: https://www.instagram.com/p/BJYlK2hB9SM/ ten stolik i taras należą do jakiejś restauracji, hotelu? Jeśli tak, do jakiej?
Hej! Punkt jest koło mostu Ponte de Infante, zobaczysz jak będziesz przy moście. Taras to hotel Boa-Vista, nieszczególnie ładny:)
dzięki! :D
Hej, czy napisałaś wpis z polecanymi adresami?
Twój przewodnik po Porto to klasyk. Ja w tym roku odwiedziłam to miasto i postanowiłam, z trochę innej perspektywy, także podzielić się swoimi przemyśleniami ;-)
Porto jest wspaniałe. Szczególnie jak można pić wino na wzgórzu i oglądać zachód słońca nad oceanem :)
Super relacja z wycieczki. Muszę kiedyś wybrać się w to miejsce.