Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Esencjalizm

Nie wiem, czy zauważyliście, ale modnie jest być zajętym. Mówienie, że jest się zawalonym robotą, jest w dobrym tonie – nawet jeśli są to zajęcia nielubiane, na które bez przerwy narzekamy. Na tych, którzy kończą pracę o 17, albo czytają książkę przy śniadaniu, zamiast nerwowo przeglądać maile, patrzy się trochę krzywo. Przynajmniej w branży internetowej, przynajmniej w Warszawie.

Najdziwniejsze, że wielu z oceniających tak naprawdę bardziej stwarza pozory bycia zajętym, niż posuwa się do przodu. Pisałam o tym jakiś czas temu w recenzji książki „Decide”. To pułapka, w którą naprawdę łatwo wpaść – ja co rusz się na tym łapię, mimo że doskonale o niej wiem i staram się ze wszystkich sił jej unikać.

Na czym polega? Na tym, że robimy rzeczy mało ważne, za to często pilne, w nieskończoność odsuwając te, które przybliżają nas do zamierzonego celu. Mam do napisania duży, poradnikowy post o slow fashion, ale zamiast usiąść i po prostu go napisać, czyszczę wcześniej wszystkie skrzynki mailowe, porządkuję biurko (a jest z czego!), wyprowadzam psa, planuję przyszłe projekty. To taka dorosła wersja znanej mi doskonale postawy „jeszcze tylko umyję okna i mogę zacząć się uczyć”.

Bo pozorne bycie zarobionym po uszy to nic innego niż forma prokrastynacji, oszukiwanie samego siebie. Oczywiście, są ludzie, którym bycie ciągle zajętym sprawia przyjemność. Moja mama, kiedy ma wolne popołudnie, na pewno wpadnie na pomysł umycia kominka, zmiany zasłon i uporządkowania szuflady z guzikami – mnie nie przyszłoby to do głowy nawet, gdybym umierała z nudów. I to jest w porządku, pod warunkiem że nie cierpią na tym rzeczy, na których naprawdę nam zależy, a odwlekamy je nie dlatego, że faktycznie nie mamy czasu, ale z różnych innych powodów: bo wiele dla nas znaczą i paraliżuje nas strach przed porażką albo bo są bardzo złożone i nie wiemy nawet, gdzie zacząć.


Tylko esencja


Ponieważ sama często się z tym problemem zmagam i wiem, że dotyczy on również wielu osób z mojego otoczenia, zaintrygowała mnie książka Grega McKeowna „Essentialism – The Disciplined Pursuit of Less”, czyli, w moim bardzo wolnym tłumaczeniu „Escencjalizm – zdyscyplinowane dążenie do umiaru/prostoty”. Lepsza wersja tego nieco koślawego tytułu pewnie wkrótce się pojawi, razem z polskim wydaniem, które podobno ma się niebawem ukazać.

To poradnik, który wędruje wokół tezy „możemy zrobić, co tylko chcemy, ale nie możemy zrobić wszystkiego”. Autor przekonuje, że jeśli chcemy być w czymś naprawdę dobrzy, musimy pozbyć się wszelkich możliwych rozpraszaczy, ze wszystkimi tego konsekwencjami i skupić się wyłącznie na najważniejszych dla nas rzeczach. Rozmieniając się na drobne, możemy zrobić niewielki postęp w wielu różnych kierunkach, trzymając się celu – dotrzeć naprawdę daleko. Jako przykład podaje Micheala Phelpsa, który od wielu lat oddany jest w całości treningom i doskonaleniu swoich umiejętności do absolutnej perfekcji.


Za dużo obowiązków


McKeown uważa, a ja się z nim zgadzam, że większość z nas ma zdecydowanie zbyt wiele zobowiązań. Poświęcamy swoją energię na czynności, które nie przynoszą nam ani radości, ani nie przybliżają nad do założonego celu, tylko dlatego że głupio nam było komuś odmówić albo… zawsze je robiliśmy.

Podobno przeceniamy wartość rzeczy, które już mamy. Zwykły kubek, który jest w naszym posiadaniu, wycenimy drożej, niż ten sam kubek, zobaczony na półce w sklepie. To samo dotyczy aktywności – niektóre z nich wydają nam się kluczowe tylko dlatego, że jesteśmy do nich przyzwyczajeni. Żeby uchronić nas przed tą pułapką, autor proponuje ciekawe ćwiczenie, trochę przypominające mi efektywne sprzątanie w szafie. Zamiast zastanawiać się, co odjąć z naszego planu dnia, wyobraźmy sobie, że jest on zupełnie czystą kartą, która dopiero czeka na zapisanie. Które aktywności naprawdę powinny się w nim znaleźć?

I faktycznie tak jest – mnie kiedyś bardzo frustrowało robienie rzeczy, których tak naprawdę wcale nie  miałam ochoty robić, tylko dlatego, że głupio mi było komuś odmówić. Co gorsza, czasem dla pokrętnie rozumianego świętego spokoju zobowiązywałam się do jakiejś aktywności czy wyjścia, mimo że dobrze wiedziałam, że nie dam rady tego zrobić – wychodziło gorzej, niż gdybym uprzejmie odmówiła na samym początku.

Teraz jestem bardziej asertywna i coraz rzadziej łapię się na robieniu czegoś, co do niczego wartościowego mnie nie prowadzi. Nie dotyczy to oczywiście rzeczy, które sprawiają nam przyjemność, relaksują, przy których dobrze się bawimy – niezależnie od tego, czy jest to rysowanie komiksów czy głaskanie kota. Te powinniśmy robić tak często, jak to tylko możliwe, i właśnie po to, by mieć na nie czas, warto jest odciąć się od wszystkiego, co nas nie rozwija i nie przynosi wymiernych efektów.


Na własnych zasadach


Oczywiście, łatwo jest mówić, trudniej wprowadzić w życie. Faktury do księgowej same się nie wyślą,  nudne formalności same się nie załatwią. Są rzeczy, które trzeba po prostu odbębnić – albo zlecić je komuś innemu, jeśli mamy taką możliwość.

Odmawianie innym jest trudne, zwłaszcza osobom, na których nam zależy. Musimy jednak pamiętać, że leży w naszym szeroko pojętym interesie. Oczywiście, jeśli mamy ochotę komuś pomóc, róbmy to śmiało, ale jeśli tak nie jest, powinniśmy bez problemu potrafić odmówić. Jeśli osoba prosząca o przysługę nie jest w stanie tego zaakceptować, warto się szczerze nad taką relacją zastanowić.

Chyba jeszcze trudniejsze jest samodzielne ustawianie sobie priorytetów. Ja na przykład dostaję mnóstwo maili dziennie i w pierwszym odruchu chciałabym na wszystkie od razu odpisać. Nie dałabym jednak wtedy rady zrobić niczego innego, a wiem że dużo większą wartość wniosę na przykład przygotowując książkę, która dotrze do wielu tysięcy osób, niż spędzając taką samą ilość czasu na codziennym przebijanie się przez zawaloną skrzynkę pocztową. To nie są łatwe wybory, na pewno mają swoją cenę (chociażby to, że ktoś może poczuć się urażony późną odpowiedzią), ale jeśli mamy jasno określony cel, do którego dążymy, będzie nam dużo prościej.

Autor na wielu przykładach pokazuje, że ludzie, którzy doszli do naprawdę wielkich rzeczy, potrafili w skupieniu, bezustannie pracować nad tą jedną rzeczą, która stała się ich specjalnością. Dzięki temu, że skutecznie odmawiali wszystkiemu, co odciągało ich od obranego celu, mogli wnieść faktyczną wartość w dziedzinie, w której czuli się najlepiej.

Dlaczego te decyzje są takie ważne? Jeśli sami nie ustanowimy swoich priorytetów, ktoś zrobi to za nas. Bardzo łatwo wtedy wpaść w błędne koło wykreślania jednego zadania za drugim, wywiązywania się z licznych zobowiązań, bez faktycznego rozwoju, posuwania się do przodu. Wykreślenie siedemnastu zadań z listy „to do” może nam dać chwilową satysfakcję, ale kiedy okaże się, że żadne z nich nie przyniosło nam wymiernej wartości, nie przybliżyło nas do celu, balonik naszej euforii natychmiast sflaczeje.


Uważność – słowo klucz


To wszystko rozbija się o uważność. Dużo mądrzej pracują te osoby, które potrafią regularnie wyrywać się z wiru codziennych obowiązków, stanąć obok i zadać sobie ważne pytanie. Czy to co teraz robię, przybliża mnie do miejsca, w którym chciałabym być za rok? Czy wszystkie zadania, które wyznaczyłam sobie na ten tydzień, są niezbędne dla mojego rozwoju? Może mogę z czegoś zrezygnować i poświęcić ten czas na porządny odpoczynek?

Znów pojawia się tutaj podobieństwo do organizowania szafy. Wydaje się, że postawienie sobie grani, jest niepotrzebnym utrudnianiem sobie życia. Tymczasem wyznaczenie sobie jasno obszaru, po którym chcemy się poruszać, czy to analizując, jakie fasony spodni najbardziej lubimy, czy jakim aktywnościom chcemy poświęcać czas, pomoże nam poczuć się lepiej i żyć bardziej świadomie – bez autopilota.


Mniej, a lepiej


Podoba mi się, że książka nie jest zbiorem trików, pokazujących jak zrobić więcej w ciągu dnia. Jest wręcz przeciwnie – nakłania nas do pracowania mniej, a mądrzej. Do ciągłego zadawania sobie pytania „czy robię to, co naprawdę powinnam robić?”. Do podejmowania świadomych wyborów.

Przemawia też do mnie koncepcja stawiania dyscypliny nad motywacją. W czasach, w których ludzie są gotowi wydać zupełnie absurdalne pieniądze, by wśród setek ludzi posłuchać rozemocjonowanego mówcy, krzyczącego do nich, że mogą wszystko, stara, dobra praca nad sobą jakby odeszła w zapomnienie.

To jak w tej bajce o żółwiu i zającu – sumienne wykonywanie kolejnych, mądrze przemyślanych kroków, zaprowadzi nas dużo dalej niż nieregularne zrywy. To nie jest proste, wymaga dużo samozaparcia, rozsądnego planowania i wyrobienia nowych nawyków. Ale jeśli mam wybierać pomiędzy prokrastynacją i pracą w pośpiechu po nocach, z wiecznymi wyrzutami sumienia, rozmemłaniem i brakiem prawdziwego odpoczynku, a włożeniem solidnej porcji wysiłku w wyrobienie sobie nawyku systematycznej pracy i bezstresowego odpoczynku, zdecydowanie wybieram to drugie.

Naprawdę da się to zrobić – mnie ostatnio całkiem nieźle się to udaje (choć oczywiście mam swoje potknięcia), a całe studia byłam ekspertem od robienia wszystkiego na naprawdę ostatnią chwilę. Będzie nam jednak dużo łatwiej, jeśli wyeliminujemy wszystko co zbędne i skupimy się na esencji – na rzeczach, które pozwolą nam wnieść największą wartość w życie swoje i innych.


Tylko jedna rzecz?


Dlaczego w poprzednim akapicie napisałam o „rzeczach”, skoro autor namawia nas do skupienia się na jednej, jedynej aktywności, wskazując nawet że rzeczownik „priorytet” dopiero w ubiegłym stuleciu zyskał liczbę mnogą? To kwestia, w której nie do końca się z nim zgadzam. Może jeszcze nie dojrzałam do takiego podejścia, a może po prostu u różnych ludzi sprawdzają się różne ścieżki. Bałabym się postawić wszystko na jedną kartę. Rozwijać się jednotorowo, odrzucić wszystko, co nie jest mi potrzebne przy tej jednej aktywności, którą sobie wybrałam.

Przede wszystkim dlatego, że obawiałabym się nudy i wypalenia. Kiedy pół dnia spędzam przy pisaniu tekstów, z przyjemnością poświęcam następny na opracowywanie nowych wzorów w Lunaby. Obie rzeczy bardzo lubię i nie jestem pewna, czy byłabym wydajniejsza w którejkolwiek z nich, gdybym odcięła drugą.

Linkowałam już kiedyś świetny tekst Marka Mansona, analizujący pojęcie przeciętności. Mark udowadnia w nim, że obsesja bycia najlepszym nie jest drogą dla wszystkich i nie każdego uczyni szczęśliwym. To dla mnie dobre uzupełnienie koncepcji esencjalizmu. Na pewno warto z szerokiego wachlarza możliwości, jakie daje nam dzisiaj świat, wybrać to, co najbardziej nas ekscytuje i zagłębić się w te rzeczy z pełnym zaangażowaniem. Nie uważam jednak, że powinniśmy we wszystkim, co robimy, zero-jedynkowo dążyć do perfekcji.

Dla mnie podstawą szczęśliwego życia jest równowaga. Codziennie docierają do nas dziesiątki komunikatów o wybitnych osiągnięciach, osobach, które osiągnęły absolutne mistrzostwo w swoich dziedzinach. Zawsze ma to jednak swoją cenę, o których przekazy milczą – najczęściej jest to zaniedbanie pozostałych elementów życia i różne negatywne skutki nagłej sławy, które potrafią być dużo bardziej uciążliwe, niż większości z nas się wydaje. Tymczasem możemy wieść naprawdę satysfakcjonujące życie, będą po prostu dobrymi w tym co robimy i robiąc to z przyjemnością. To brzmi dosyć nudno i przyziemnie, ale dla mnie osobiście bardzo kusząco.

Poza tym, skrajnie rozumiany esencjalizm wydaje mi się dość niebezpieczny w odniesieniu do młodych ludzi. Od razu stanęli mi przed oczami licealni znajomi, którzy „od zawsze” planowali iść na prawo i potem męczyli się na tych studiach, bojąc się zrezygnować, bo przecież zdecydowali, że będą prawnikami i cała rodzina tego od nich oczekiwała. Skąd mamy wiedzieć, co lubimy robić, skoro w żaden sposób nie przetestowaliśmy swoich marzeń, nie spróbowaliśmy różnych opcji? Często nawet najatrakcyjniej brzmiące zajęcia okazują się bardzo rozczarowujące, a porywają nas te, na które nie postawilibyśmy złamanego grosza.

Im bardziej jesteśmy otwarci na różne możliwości, tym lepiej dla nas. Sytuacje i ludzie lubią łączyć się w zupełnie niespodziewany sposób, nie raz mi się zdarzyło, że rzecz zrobiona pięć lat temu przyniosła mi zupełnie niespodziewaną korzyść teraz, a pozornie niezwiązane z moją pracą doświadczenie poszerzyło moje horyzonty i otworzyło mi oczy na coś ważnego.


Książka napisana jest dość ciekawie, choć środowisko, z którego pochodzą przykłady, jest mocno jednorodne – to różnego szczebla menadżerowie, najczęściej w branży technologicznej. Większa różnorodność wniosłaby moim zdaniem więcej wartości. Autor odnosi się głównie do biznesu, ale nie podsuwa konkretnych biznesowych rozwiązań – mam wrażenie, że wbrew opisywanej idei trochę stoi w rozkroku.

Jest jeszcze jedna sprawa, która może w książce irytować polskich czytelników – oderwanie od naszych realiów. Zaśmiałam się na głos, czytając anegdotę o znajomych autora, którzy chwalili sobie znaczącą zmianę w życiu, pozwalającą im spędzać więcej czasu z rodziną. Zmianą była rezygnacja z członkostwa w sąsiedzkim klubie golfowym. Rozumiem, że to była pewnie mniej błaha decyzja, niż nam się wydaje, ale dość trudno jest się z nią utożsamić.

Zupełnie niezamierzenie wyszedł mi z tego posta prawdziwy tasiemiec. Ciekawa jestem, co o tym myślicie, czy łapiecie się czasem na robieniu czegoś zupełnie bez sensu albo frustrujecie nadmiarem obowiązków? Jak brzmi dla Was idea esencjalizmu, którą tak naprawdę można by nazwać po prostu zdrowym rozsądkiem?

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

74 thoughts on “Esencjalizm”

  1. Myślę, że to skupienie się na tylko jednej rzeczy trzeba odbierać trochę mniej restrykcyjnie, a bardziej skupić się na zadanym w książce pytaniu: „Czy to jest dla mnie ważne?”. Jeżeli odpowiedź nie będzie twierdząca, to sprawa jest jasna.

    Co do samego esencjalizmu – nie tak dawno temu zaimplementowałem to pojęcie jako myśl przewodnią mojego bloga. Na początku bezwiednie, a dopiero później okazało się, że to o czym pisałem już wcześniej, oparte jest właśnie na esencjaliźmie.

  2. Ja już kiedyś o esencjonalizmie czytałam (chyba nawet Ty podrzuciłaś linka na blogu) i bardzo mnie na idea zaciekawiła, bo wydaje mi się dużo rozsądniejsza niż ten cały minimalizm. A to, co napisałaś o dyscyplinie spodobało mi się najbardziej – kiedyś kolega zapytał co robimy, gdy musimy coś zrobić, a nie mamy motywacji (dość z ogólnikowałam). Ja po prostu robię. Nie chce mi się ćwiczyć, ale chcę mieć dobrą kondycję, to nie szukam motywujących obrazków, tylko z ciężkim westchnieniem biorę się do roboty. A motywacja czasem przychodzi razem z pierwszymi efektami. Uważam, że dyscyplina i umiejętność wybrania tego, co korzystniejsze w szerszej perspektywie daje więcej satysfakcji niż robienie tylko tego na co ma się ochotę. Niedawno widziałam dekalog marzeń – jeden punkt brzmiał „Wyjdź ze strefy komfortu” – ciężka praca szybciej doprowadzi do celu niż ciągłe motywowanie się (o tym chyba niedawno pisała Monika Kamińska).
    A sam esencjonalizm kojarzy mi się z wybieraniem tego, co najlepsze :)

    1. Podpisuję się pod tym całym sercem. Osobiście na samą myśl o ćwiczeniach, bieganiu już mi się nie chce. Dlatego zamiast o tym myśleć po prostu postanawiam że to zrobię i nigdy nie żałuję. Nie przepadam za samym procesem biegania, ale lubię uczucie już po przebiegniętym dystansie. Motywacja u mnie nie działa, trzeba po prostu działać :)

  3. Ten post jest cenniejszy niż warte kilka tysięcy szkolenia wielu coachów. Pozwolę sobie zacytować, o który fragment chodzi:
    „Przemawia też do mnie koncepcja stawiania dyscypliny nad motywacją. W czasach, w których ludzie są gotowi wydać zupełnie absurdalne pieniądze, by wśród setek ludzi posłuchać rozemocjonowanego mówcy, krzyczącego do nich, że mogą wszystko, stara, dobra praca nad sobą jakby odeszła w zapomnienie.”
    Praca nad sobą! Moim zdaniem jest to niesamowite ważne, a dzisiaj większość ludzi chce osiągnąć jak najwięcej wkładając w to minimum wysiłku. A kończy się tak, że odpuszczają sobie realizację swoich celów, bo im się nie chce, a potem przychodzi frustracja. Dwa lata temu też byłam osobą, która miała „to do” list, kalendarz zawalony zobowiązaniami i sama doszłam do wniosku, że robię te rzeczy na czyjąś korzyść, a nie swoją. Wtedy odpuściłam, bo zawaliłam języki, których nauka w moim wypadku jest priorytetem. Stwierdziłam, że wolę na to poświęcać czas, bo nikt w przyszłości nie zapyta, czy ładnie uporządkowałam bazę danych, tylko w jakim stopniu znam arabski. Tylko do takich decyzji trzeba samemu dojrzeć.
    Trudno też stwierdzić, jaką ścieżkę obrać. Powiem szczerze, że trochę zazdroszczę tym ludziom, którzy idą na to prawo, są zadowoleni i wiedzą od początku po co tam są i w jakim kierunku zmierzają. Zmierzając na ostatni rok studiów powiem otwarcie, że nie mam pojęcia. Dlatego też postanowiłam, że przez te kilka miesięcy będę starała się robić jak najwięcej rzeczy w różnych miejscach, żeby zobaczyć, co mi odpowiada i na tym się skupić. Moim zdaniem esencjonalizm musi się gdzieś zacząć, a poszukiwań nie można ograniczać. Jest ważny na pewnym etapie, żeby się rozwijać, ale też nie można go brać dosłownie od początku do końca.

    1. Anna Katarzyna

      Prawda. Trzeba odpowiedzieć sobie na jedno *bardzo* ważne pytanie: co chcę w życiu robić. I zacząć to robić :) a póki jeszcze się na nie nie odpowiedziało to trzeba mieć oczy i uszy otwarte i odwagę chwytać się różnych rzeczy. Dla mnie to jest jeszcze ciągły proces (mam określony kierunek, znam z grubsza dziedzinę, w której chcę działać, i teraz ją eksploruję i stopniowo zawężam) ale jestem szczęśliwa że okres szukania na oślep mam już za sobą :)

      I też w mojej pracy stosuję płodozmian, pół etatu poświęcam na jeden projekt, pół na drugi. Są zupełnie inne (co jest bardzo dobre) ale z podobnej beczki (co też jest bardzo dobre). W ogóle bardzo się odnajduję w tym tekście. A pytanie „po co to robię” zadaję sobie wyjątkowo często, bo w głębi serca jestem strasznym leniem i zrobię coś dopiero kiedy w 150% przekonam samą siebie że warto. Bo ogólnie to wolę siedzieć z książką albo spać :)

  4. Z pewnością lepiej jest zrobić mniej, ale lepiej- wychodzę właśnie z takiego założenia co nie oznacza, że sama łapię się na robieniu x innych rzeczy, które tylko oddalają mnie od tego co w danym momencie jest najważniejsze. Fajna książka, na pewno warto ją przeczytać:-)

  5. Idea wydaje się ciekawa. Gorzej jednak, kiedy ma się tysiąc pomysłów na siebie i nie do końca się wie, co wybrać. No ale trzeba próbować.

    PS Może chciałabyś napisać post o płaszczach i kurtkach? Teraz zbliża się sezon i nie do końca wiem, jaki skład płaszcza czy kurtki wybrać. Tym bardziej, że jestem wege i staram się unikać wełny czy naturalnego pierza. Mimo wszystko jestem ciekawa, jak to wygląda z praktycznego punktu widzenia.

    1. Pewnie, napiszę, ale w wege opcjach Ci niestety nie doradzę – jedyne, co poza pierzem i wełną przychodzi mi do głowy, a jest warte uwagi i grzeje, to porządne GoreTexowe sportowe kurtki.

        1. A właśnie – chodziło mi o te porządne kurtki na narty w każdym razie. W warunkach miejskich też bym pewnie nie nosiła, ale to jedyna naprawdę ciepła rzecz, która przychodzi mi do głowy poza wełną i pierzem.

      1. Oj co do Gore Tex to nie polecałabym. Ono samo w sobie na pewno nie grzeje, chyba że połączysz to z dobrym polarem. A poza tym w warunkach miejskich to przerost formy nad treścią…

  6. Czasem właśnie robię dużo, ale efektów nie widać. Bo ładuję energię nie w te czynności i zadania co powinnam. Jestem tego świadoma. Ale zmian brak. Ostatni tydzień był krokiem w przód. Ten tekst jest dla mnie strzałem w dziesiątkę. Chętnie uporządkuję priorytety. Zapisuję książkę na listę do przeczytania, ale szczerze nie wiem jak szybko po nią sięgnę. Mam kilka pozycji, które chciałabym najpierw przeczytać. Na razie oprę się na Twoim tekście, swoich przemyśleniach i mam nadzieję, że ten tydzień to tylko rozgrzewka. :)

  7. To skupienie się na jednej rzeczy, jednym celu, kosztem wszechstronnego rozwoju jest bardzo amerykańskie – w biznesie i edukacji. Myślę, że o ile nie mamy realnych zadatków na Beyonce lub Michaela Phelpsa, możemy to sobie odpuścić :)

  8. zgodzę się z Tobą, że ideę można nazwać zwyczajnie zdrowym rozsądkiem, którego brakuje wielu ludziom, także z mojego otoczenia, brakowało go także mi. jakieś pół roku temu pozbyłam się nadmiaru obowiązków, nauczyłam się mówić „nie” – co jest dość trudne w mojej sytuacji zawodowej, ale naprawdę można wszystko sobie poukładać tak, aby pozbyć się przytłaczającej ilości obowiązków. teraz nie chodzę wiecznie zła i zdenerwowana, mam czas, żeby spokojnie zjeść posiłki, moja kariera zawodowa na tym nie ucierpiała, za to poprawiło się zdrowie :)
    często zadaję sobie pytanie: „czy to jest istotne?” czy pomaga mi w osiągnięciu moich celów. jeśli nie to po prostu rezygnuję z tego bez żalu. nie zmuszam się do niczego, żeby zadowolić innych ludzi jeśli mi sprawia to kłopot, jeśli po prostu czuję się z czymś źle. dorosłam także do tego, że szkoda mi mojego czasu na niektóre czynności :)
    post świetny – dziękuję :)

  9. W ciągu ostatniego pół roku wypracowałam sobie taki system, dzięki któremu nie muszę pracować dużo. W większości opiera się właśnie na rezygnacji z wielu zobowiązań, ustaleniu priorytetów, bloków czasowych i robieniu mniej a lepiej, pracowaniu mądrzej a nie więcej. Wiadomo różnie bywa, są dni kiedy trzeba przysiąść na dłużej, ale są to pojedyncze dni raz w miesiącu, a nie codzienność jak to było wcześniej. I absolutnie się zgadzam z tym, co napisałaś. Również z punktem dotyczącym robienia tylko jednej rzeczy. Jedna rzecz w danym momencie (bloku czasowym) absolutnie tak, ale skupienie się na tylko jednej ścieżce rozwoju już nie do końca, bo czasem sami nie zauważamy, że jakiś cel przestaje być naszym wymarzonym i próbujemy go osiągnąć jedynie z przyzwyczajenia.

  10. Co do dylematu „skupić się na jednej rzeczy czy mieć kilka projektów” – polecam podcast „Cortex”, w którym CGP Grey, autor popularnych filmów edukacyjnych na YouTube, opowiada o swoim stylu pracy. Najnowszy odcinek traktuje o „The Rule of Two”: two is one, one is none, czyli w wolnym tłumaczeniu: dwa to jedno, jedno to nic. Ogólnie chodzi o to, że naprawdę czuć bezpieczeństwo związane z posiadaniem pewnej rzeczy, potrzebujemy dwóch jej sztuk. Jeżeli mamy w domu jedną rolkę papieru toaletowego, to tak jakbyśmy nie mieli go w ogóle – bo jeśli nie dopilnujemy aby w porę kupić nowy, mamy problem. Zdaniem Grey’a, można to rozumowanie przenieść z takich drobnostek na ważne sprawy – jeżeli mamy jedno źródło dochodu, to tak, jakbyśmy nie mieli go w ogóle, bo jak stanie się coś nieoczekiwanego, to jesteśmy ugotowani.

    I ja również zagradzam się z takim podejściem. Oczywiście są tacy ludzie jak wspomniany przez Ciebie Michael Phelps, który od małego wiedział, że pływaniu chce poświęcić życie. Ale większość z normalnych ludzi nie ma pojęcia jakie jest ich powołanie. Dlatego warto mieć zawsze pod ręką, na boku jakiś projekt, który, po pierwsze, będzie odskocznią dla głównego zajęcia, a czasem nawet pośrednio go wspierał, po drugie będzie potencjalnym planem awaryjnym, na wypadek gdyby pierwsze zajęcie nie wypaliło.

  11. Strategie zarządzania sobą w czasie mają parę generacji, są bardzo pomocne i można zrobić wiele. Przedstawię jedną z nich, może komuś się przyda.

    Na początek rysujemy układ ćwiartkowy, pierwsza ćwiartka – rzeczy ważne i pilne, druga – ważne i niepilne, trzecia – pilne i nieważne, czwarta – nieważne i niepilne. Tu wpisujemy nasze cele, dzięki temu łatwiej właściwie zdefiniować priorytety. Dzielimy życie na ważne dla nas obszary i cele, do których w nich dążymy. Ponownie patrzymy jak mają się do układu ćwiartkowego.

    Następnie dla każdego zaakceptowanego celu wypisujemy zadania, dzięki którym uda się je zrealizować. Przede wszystkim powinno się rozpisywać zadania na co najmniej pół roku do przodu – tak by osiągnąć wyznaczone cele. Można na przykład korzystać z Evernote’a i kalendarza google. W kalendarz wpisujemy wszystko, gdzie musimy się pojawić, od pracy przez odbiór dziecka z przedszkola plus spotkania na bieżąco. W pozostałe godziny dnia nie wpisujemy nic, ale robimy sobie notatki w Evernote’cie, gdzie mamy uporządkowane zadania od najtrudniejszego do najłatwiejszego. Staramy się je wykonywać w danej kolejności, skreślając, gdy skończymy (daje nam to satysfakcję). Na koniec dnia przepisujemy zadania, których nie udało się zrealizować na następny dzień z liczbą 'przełożeń’ w nawiasie.

    Korzystałem z tego systemu przez pół roku, faktycznie doprowadził mnie do realizacji tego, co było dla mnie najważniejsze.

    Pozdrawiam

    1. „Na koniec dnia przepisujemy zadania, których nie udało się zrealizować na następny dzień z liczbą ‚przełożeń’ w nawiasie.”
      Oj, to jest genialny patent. Stosowalam go w nieco inny sposób, ale przepisywanie pewnego „priorytetu” z miesiąca na miesiąc przez ponad rok pozwoliło mi wreszcie zauważyć, że pewien duży projekt samorozwojowy wcale nie jest dla.mnie priorytetowy. Wycielam, stalam sie kims innym.

    1. Tak, tylko są zawody/ zajęcia w których Pareto nie zadziała. Musisz „wylatać godziny” i tyle. Pamiętam dyskusje na blogu Tima Ferrissa – nie da się podporządkować zasadzie 80/20 – i zredukować do czterech godzin tygodniowo – np. uczenia. Rodzicielstwa. Ciężko jest z malowaniem, grą na instrumentach itd. :/

  12. Cześć, czytam ten tekst i zgadzam sie z Tobą w zupełności. Mam to szczęście, ze pracuje z niespełna czterdziestoletnim, skandynawskim chirurgiem, od którego uczę sie tego wszystkiego o czym piszesz. Począwszy od organizacji dnia pracy, skupienia na tym co jest tu i teraz, produktywności, efektywności, a przede wszystkim dyscypliny. Zapytałam go kiedyś, gdzie sie mozna tego wszystkiego nauczyć, otrzymałam odpowiedz, ze „…w konserwatywnym domu, w wojsku i na Uniwesytecie w Getyndze” :-) Wiem, ze to akurat nie w tym temacie, ale chciałam Ci polecić dwie płyty Agnes Obel, duńskiej wokalistki, „Philharmonics” i „Avantine”. Piękna i liryczna muzyka, mam nadzieje ze Ci sie spodoba.

  13. Zgadzam się z Tobą – nie warto ograniczać się tylko do jednej rzeczy. A przynajmniej ja bym tak nie mogła. Znajdą się pewnie jednostki, które wszystko poświęcą dla treningów, czy nauki w konkretnej dziedzinie i często osiągają zasłużony sukces. Ale większość ludzi, żyjąc w takim trybie zanudziłaby się i wypaliła. Fajnie mieć różne rzeczy do roboty, a używając mądrego słowa „dywersyfikować” swoje zajęcia – wtedy jest ciekawiej!

  14. Oboze ja wspolczuje wszystkim którzy wychodza z parcy o 17. Wystarczy przenieść sie do malego miasteczka, a realia zmieniaja sie diametralnie :)

  15. O to, to, bardzo słuszne spostrzeżenie, że dziś modnie jest być „zarobionym” i nie mieć czasu na nic… a jak się przyjrzymy, to się okazuje, że cenny czas zabierają nam pierdoły. Ja postanowiłam sobie, że swój czas będę przeznaczać tylko na to, co ważne albo co sprawia mi przyjemność. Przykład: kiedyś byłam ekspertem oceniającym wnioski różnych projektów na zlecenie do różnych instytucji. Zajmowało mi to mnóstwo czasu, a korzyści z tego były mizerne. Teraz sobie zupełnie odpuściłam. Koleżanka zapytała: czemu. A ja na to: a czemu mam swój czas poświęcać na coś, co mnie nie interesuje, nie sprawia przyjemności i w dodatku za co kiepsko płacą. Jaki to ma sens. Ludziom się wydaje, że pewne rzeczy „powinni” albo robią je z rozpędu…

  16. Rzeczywiście wyszedł tasiemiec, ale bardzo wciągający, potrzebny i ważny.
    Ostatnio znów złapałam się na tym, że łapię 10 srok za ogon, w planach są kolejne i trudno nad tym wszystkim zapanować.
    W wakacje łatwiej wychodziło mi skupianie się na najważniejszych rzeczach, teraz znów zrobiło się zamieszanie. Cóż, nie wystarczy raz czegoś postanowić. Tu jeszcze ważniejsza jest nieustanna praca nad sobą.

  17. Idea wydaje się całkiem ciekawa, muszę koniecznie sięgnąć po książkę. Twój wpis też bardzo fajny, lubię takie dłuższe, dopracowane posty :)

    P.S. Zastanawia mnie tylko dlaczego raz piszesz esencjalizm, a w innych miejscach esencjonalizm, to trochę zepsuło czytanie.

  18. Trafiłaś prosto w serce moich ostatnich przemyśleń. W ostatnim czasie zwracam ogromną uwagę na jakość mojego życia i dobre przeżywanie codzienności, jednak jeszcze trochę się w tym gubię i zapominam. Potrafię spędzić zdecydowanie za dużo czasu na zajęciach, które zwyczajnie nie prowadzą mnie do upragnionego celu, po czym pod koniec dnia orientuję się ze jestem kolejne 24 godziny upłynęły mi pod znakiem rozdrabniania się w żaden sposób nie przybliżającego mnie do celu. Staram się nad sobą pracować, ale nie zawsze mi to wychodzi :(.

    Jeśli natomiast chodzi o studia – całe otoczenie kierowało mnie na studia ścisło-przyrodnicze, bo dobrze sobie z tych przedmiotów radziłam. Mało kto zwracał uwagę na to, że to w humanistycznych radziłam sobie znacznie lepiej, że miałam artystyczne skłonności. „Humaniści nie mają pracy” – mówili. „Pisać możesz wieczorami po zajefiach” – przekonywali. Posłuchałam – okazało się, że miedzywydziałowe studia ścisłe z główną astronomia to najgorszy wybór, jakiego mogłam dokonać. Takiego przygnębienia i zdolnością nie czułam nigdy wcześniej. Nie miałam ochoty na nic, nie mówiąc o tworzeniu. Wiedziałam, że to musi się skończyć, bo w ten sposób niszczę siebie. Zmieniłam kierunek na Sztuki Wyzwolone, które zaczynam w tym roku. Mimo tego, że wiele osób stwierdziłoby, że straciłam rok, ja wolę myśleć, że teraz mam pewność, że jest jedną rzecz, którą naprawdę chce w życiu robić – tworzyć.

    1. O rany, tylko rok? Jak czytałam to pomyślałam, że skonczyłaś już cały tok lub jesteś przynajmniej na finiszu ;) Ja też zmieniłam po roku, ale u mnie było nieco inaczej, bo od 2 klasy liceum byłam w 100% pewna, na co chcę iść, bardzo mnie to interesowało i nie moglam się doczekać. Po roku okazało się, że temat dalej mnie interesuje, ale nie jako studia/zawód – bo zdałam sobie sprawę, że bym się zanudziła :D Odezwała się do mnie tęsknota za tworzeniem (pewnie przez Odyseję Umysłu, w któej na szczęście brałam udział w liceum właśnie – pewnie jakbym nie miała z nią styczności w tak niedawnym czasie nie brakowałoby mi tego tak bardzo). W tej chwili obroniłam licencjat projektowania graficznego, za chwilę zaczynam magiserkę – jets dosko ;) Conajmniej kilka moich koleżanek zmieniło studia po roku – według mnie całkowita normalka :) Chociaż faktycznie pojawiały się głosy: lepiej skończ jak już zaczełaś, co dla mnie jest absurdem, bo skoro wiem, że nie chcę tego robić, to po co mam się męczyć?

  19. Już wcześniej czytałam Twojego posta dot. książki Decide, i wzięłam sobie do serca parę rad ale świat jest tak zawiły i tyle się dzieje że jak ktoś nie będzie Ci przypominał o tych zasadach lub nie będziesz tego ciągle widziała przed oczami to i tak wróci się do poprzedniego stanu, czyli chaosu :) Zauważyłam że lepiej jednak jest gdy mam plan i realizuje go punkt po punkcie, ale gdy ten plan jest ułożony tak żeby dawał mi jakieś korzyści na przyszłość, wtedy mi się chce to robić i idzie to szybko i bezproblemowo. Niestety często jest tak że plan mam ale coś idzie nie tak, coś mnie rozprasza itp. itd. Skupienie się na jednej rzeczy jest najlepsze co możemy dla siebie zrobić a potem zostaje wolny czas, a gdy się rozpraszamy wszystko się niemiłosiernie przeciąga a my i tak jesteśmy z pracą daleko. Miałam tak cały czas, szkoła, studia, potem praca itp. ale dzięki takim postą staram się stawać do pionu i ustalać priorytety, które zbliżają mnie do celu :)

  20. Świetny post! Dał mi sporo do myślenia. Jakiś czas temu zaczęłam denerwować się, że robię za mało tego, co naprawdę lubię. Zmieniłam to, i teraz są w moim życiu rzeczy, które sprawiają mi ogromną frajdę. Niestety, ciągle robię wszystko to, za czym nie przepadam; to z kolei zabiera mi cenny czas, który mogłabym poświęcić na moją nową pasję. Czas najwyższy coś z tym zrobić, zakasać rękawy, wziąć się do pracy i przestać bać się zmian. Trzymajcie kciuki! :) A na dobry początek, w przyszłym tygodniu zmierzę się ze swoją szafą, ją też czeka prawdziwa rewolucja ;)

  21. pstra matrona

    Wszystko to prawda, ale esencjalne podejście do życia wcale nie zawsze sprawia, że mamy więcej czasu. Jestem przykładem osoby, która bardzo wcześnie wiedziała co chcę robić w życiu i nie robię prawie nic więcej. Poza tym, że od 8 lat nie robię w życiu prawie nic co nie byłoby związane z moim celem, to prawie nie prowadzę życia osobistego, towarzyskiego itp. Wyjście ze znajomymi na piwo to wydarzenie raz na dwa miesiące. Nie rozdrabniam się na nic nieistotnego, nie pamiętam kiedy ostatnio po prostu jadłam nie czytając czegoś. Mimo to mam w życiu okresy kiedy realnie, fizycznie mam czas tylko na jeden posiłek dziennie i trzy godziny snu- przez kilka tygodni. Po prostu tak to realnie wygląda i żadne zmiany myślenia, organizacji czasu czy zdyscyplinowanie nic nie pomogą. Myślę, że gdybym była bardziej rozdrobniona i mniej zdeterminowana wbrew pozorom byłyby łatwiej. Wydaje mi się że zadania w które nie jest się tak mocno zaangażowanym łatwiej odpuścić.

    1. Oo, a co robisz? Piszesz? Pamiętam, że krawaty, ale to chyba nie to? W ogóle uwielbiam Twoje komentarze, pani w dwóch płaszczach to dla mnie przykład super stylu w prawie każdej dyskusji, którą mam na ten temat:)

      To o czym piszesz, to pewnie kwestia balansu między pracą a życiem, trzeba się po prostu nauczyć – niektórzy mają łatwiej, bo są z natury leniwi (to ja!). Jeżeli nam oczywiście na tym zależy:)

      1. pstra matrona

        Dziękuję! Bardzo miło to usłyszeć. To ja napiszę, że Twój blog jest jednym z niewielu odpoczywaczy w moim życiu. Mogę tu zajrzeć na chwilę, przeczytać coś co jest jednocześnie wartościowe, ale zupełnie niezwiązane z moim zawodem i cudownie mnie relaksuje. Jestem reżyserką teatralną i teatrologiem. Reżyserię wciąż studiuje, ale też pracuję w zawodzie, a dodatkowo naukowo sporo piszę, ale też bardzo praktycznie i to co pisze jest związane z tym co robię. Jestem też zawsze własną scenografką, szyję kostiumy itp. Nie mam balansu między pracą a życiem, bo nie bardzo mam życie ?. Krawaty to był taki kostiumowy odprysk od mojej artystycznej pracy w stronę użytkowej ale nie mam czasu tego kontynuować. Teatr jest taką specyficzną dziedziną, która łączy w sobie wiele sztuk i reżyser musi ogarnąć wszystkie po trochu, więc malarstwo oglądam pod kątem teatru, muzyki słucham w ten sam sposób, książki czytam tylko po to, interesuje się modą bardziej w aspekcie kostiumów niż własnej szafy, wszelkie społeczno- polityczne tematy jak i podróże są podporządkowane poszukiwaniu tematów, które mogłabym poruszać, a wysiłek fizyczny, który uprawiam to taniec, który jest integralną częścią mojej sztuki. Takie zamknięte koło, w sumie to lubię, ale są momenty kiedy się zakleszcza.

  22. A ja jednak wolałabym, żeby esencjalizm pozostał nazwą prądu filozoficznego.
    W ogóle jestem raczej sceptyczna wobec tych wszystkich nowych „izmów” z dziedziny lajfstajlu i pop psychologii. Najczęściej odkrywają to, co wynika po prostu ze zdrowego rozsądku i co wszyscy właściwie wiemy, tylko zdarzyło nam się na chwilę zapomnieć.

    1. „pop psychologia” – nie znałam wcześniej tego pojęcia (to Twoje czy już gdzieś funkcjonuje?), ale niezwykle celnie określa wszędobylskie „psychologizowanie”, polegające na dorabianiu teorii do najprostszych czynności. Może to i potrzebne, może faktycznie coś zmieni w czyimś życiu na lepsze (i bardzo dobrze, gratuluję), ale czasami mam wrażenie psycho przesytu.

  23. Koniecznie muszę nabyć tę książkę! Ja za dużo analizuję. Postanowię sobie coś i zamiast się za to zabrać, to zaczynam roztrząsać, rozpisywać, rozkładać, zamiast po prostu zacząć coś realnie robić. Inną sprawą jest, że nie wiem, na czym najbardziej chciałabym się skupić, dużo rzeczy mnie interesuje, chciałabym robić wszystko i być wszystkim.

    PS http://portalwiedzy.onet.pl/140084,,,,byc_w_posiadaniu,haslo.html

  24. NO KURDE. Chciałam napisać, że mniej urzędową (a więc i lepiej brzmiącą) konstrukcją od „być w posiadaniu czegoś” jest po prostu słowo „posiadać”.

  25. No właśnie u mnie to trochę bardziej zawiły temat. Mam 100000 pomysłów na minutę, wszystkie chciałabym zrealizować. Kiedy mam już poukładane w głowie projekty i zastanawiam się nad wszystkimi, nic nie wychodzi z żadnego z nich. Nie wiem, od czego to zależy, może wynika z lenistwa, bo jestem trochę leniem i lubię odkładać wszystko na później. Często mam wyrzuty sumienia, że z moich planów nic nie wychodzi. Muszę nad sobą popracować;)
    Ps.
    Czytam Slow Fashion;) i bardzo do mnie przemawia, jestem na zakupowym detoxie od dłuższego czasu, mam pudło mięczaka i muszę stwierdzić, że Twoja książka dała mi spojrzeć na pisanie bloga w inny sposób;) O slow przeczytałam dawno temu u Ciebie na blogu i starłam zmienić podejście do mody. Miałam mnóstwo teorii, ale z praktycznego punktu widzenia było słabiej;) Teraz dopiero widzę zmianę, w sposobie mojego myślenia, mam nadzieję, że przeniosę to również na bloga. Powoli zaczynam, mam nadzieję, że się uda. Bardzo cenię Twoje rady i napisałaś świetną książkę;)

    Ps2.
    Mogłabyś polecić buty na zimę, dobrej jakości, skórzane? Chciałabym zainwestować w jakieś dobre obuwie, ale nie wiem jakie. Pozdrawiam Cię serdecznie
    Monika

  26. W książce wspomniałaś o niszowych perfumeriach i zapachach dobieranych specjalnie dla nas, zechciałabyś może rozwinąć ten temat? A może polecasz jakieś miejsce tego typu w Warszawie?

  27. Elementy takiego podejścia widoczne są w książkach naszej polskiej Iwony Majewkskiej-Opiełki.
    A, że jest Polką i od lat pracuje w Polsce to i przykłady bardziej są nam bliskie.
    Ze swojej strony serdecznie polecam! Tylko nie mogę się zdecydować, którą książkę polecić na początek, bo wszystkie szczerze uwielbiam <3

  28. Sama idea naprawdę ciekawa i warta rozważenia, ale powinniśmy wziąć z niej tylko tyle ile sami czujemy, że powinniśmy.
    Uważam, że skupienie się na jednej czynności nie przynosi korzyści. Zamykamy się na inne doświadczenia, a nie bez powodu mówi się, że najciekawsze pomysły powstają na granicach różnych, pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego światów. Jako przykład mogę podać rynek telefonów. Gdyby ktoś kiedyś nie wpadł na zupełnie szalony w tamtych czasach pomysł ekranu dotykowego w telefonie i wyeliminowaniu klawiatur, to światowym potentatem telefonów komórkowych nadal byłaby nokia. Dlaczego na ten pomysł nie wpadli? Bo byli zbyt zfokusowani na tworzeniu telefonów komórkowych w ich znaczeniu tego słowa. Nie potrafili wyjść poza ramy, które sami narzucili rynkowi.
    Kategoryczny esencjalizm zabija kreatywność.
    To jak z podróżami. Oczywiście, że można dotrzeć samolotem z punktu A do punktu B – szybko i konkretnie, a mimo to nadal nie brakuje na świecie fanów „road trips” gdzie sama podróż jest przygodą.

    1. Zgadzam się z Tobą :) jak ktoś napisał wyżej – absolutne skupienie się na jednej aktywności jest bardzo amerykańskie. Jasne, to sprzyja dążeniu do doskonałości i osiąganiu wielkich celów, jak Noble, epokowe odkrycia, pobijane rekordy i wiele innych. Jednak, po pierwsze, mało kto jest genialnym fizykiem lub człowiekiem-rybą jak Phelps ;) a po drugie, wydaje mi się, że takie zero-jedynkowe podejście jest po prostu nudne i, między innymi, może prowadzić do szybkiego wypalenia.

  29. W idealnym momencie przeczytałam Twój post!
    Przed wakacjami Moja Mama postanowiła spełnić moje marzenie z dzieciństwa i zaproponowała mi, że zapisze mnie na lekcje skrzypiec. Wiadomo było, że w wieku 23 lat nie będę wirtuozem, to miało być tylko nadrobienie marzenia i hobby. Uczyłam się dwa miesiące, nie zawsze znajdując na to czas. Ciężko było, bo jestem introwertyczką do potęgi i z moją nauką w domu zawsze czekałam, aż mój chłopak gdzieś wyjdzie, bo nie byłam w stanie próbować przy kimś. Ciągle kombinowałam, kiedy tu zrobić ten domowy „trening”, naginałam się. Później miałam miesiąc przerwy w lekcjach, bo nauczycielka wyjechała na urlop, ja dalej ćwiczyłam. I po przeczytaniu tego posta, zrozumiałam co jest nie tak… Chwilę przed rozpoczęciem gry, odkryłam swoją pasję do szycia, której bardzo się poświęcam… I doszłam w końcu do tego, że nie spełnię swojego marzenia z dzieciństwa, bo jest ono… tylko marzeniem ośmiolatki. A zgodziłam się na te lekcje, by Mamie nie było przykro, że nie chcę dać jej czegoś nadrobić w naszej relacji. Chciałam to tak naprawdę zrobić dla niej, nie dla siebie. I mimo że sprawiała mi przyjemność ta moja „gra”, to wiem, że moje myśli są gdzieś indziej, a nie mogę dłużej udawać i na siłę szukać tego czasu na lekcje, bo za dużo chciałam robić jednocześnie, przez co nic nie byłoby dobre w 100%.
    Dziś podziękowałam nauczycielce za lekcje i za bardzo przyjemną, choć krótką, przygodę ze skrzypcami. :) teraz skupiam się na tym, co naprawdę dobrze mi idzie i co mnie cieszy.
    Pozdrawiam!

      1. Na razie szyję proste rzeczy – torby na zakupy, poszewki na poduszki itp. Ale zapisałam się na zawodowy kurs krawiecki, więc zaczynam powoli ubrania.
        Myślę, że stworzę osobny post o poszukiwaniu pasji i o tym, jak znalazłam swoją… :)

  30. Wow niesamowicie ciekawy artykuł. Zmienił totalnie moje dotychczasowe myślenie, zawsze myslalam ze robiąc milion zadań jestem Pehozol i super obrotna a może faktycznie czasem to tylko sztuczny zapełniacz czasu przez który nie docieramy do celów i och realizacji. Bardzo tragne według mnie odkrycie i innowacyjne.
    Pozdrawiam i dzieki ;)

  31. Najgorzej, najgorzej gdy w wieku 26 lat w zasadzie nie wiesz co chcesz w życiu robić ani, o zgrozo! osiągnąć. I to nie jest tak, że nagle się obudziłam. Nie – jestem w tym stanie od paru lat. Skończyłam ciekawe studia i wydaje mi się (czy to nie za mało?), że praca w zawodzie byłaby fajna. Ale nigdy w tym zawodzie nie pracowałam, bo nie było okazji. Poza tym nie wiem czy jakiś inny, „lepszy” pomysł gdzieś na mnie nie czeka. Tak, wiem powinnam próbować wielu ścieżek, sęk w tym że nie można próbować w nieskończoność… Ogólnie czuję straszne zagubienie.

    1. Myślę że najlepiej próbować i testować, zamiast się zastanawiać – często nasze wyobrażenia o zawodzie są baaardzo dalekie od rzeczywistości i nie ma innej drogi niż się przekonać w praktyce czy coś nam się podoba, czy nie:)

  32. Mi sie bardzo podobalo pytanie odnisnie najwazniejszych celow: „czy to przybliza mnie do miejsca w ktorym chce byc za rok”?.

    Zrobilam sobie liste najwazniejszych rzeczy w moim zyciu, byly w nich takie rzeczy jak seriale ktore nagminnie ogladam, napisanie licencjatu, skupienie sie na moim zwiazku, czytanie ksiazek itp.

    Po zadaniu powyzej wymionego pytania wiele rzeczy stalo sie jasniejszych, co tak naprawde spowoduje u mnie progres a co z mojej listy „najwazniejszych rzeczy” powstrzymuje mnie przed tym.

    Bardzo dziekuje Ci za ten artykol :)

  33. Jeśli chodzi o hasło „tylko jedna rzecz na raz” to przeczytałam niedawno w książce „Jak przestać się martwić i zacząć zyć” Dale’a Carnegie świetny opis obrazujący tę zasadę – należy wyobrażać sobie klepsydrę i zdać sobie z sprawę, że w tej właśnie chwili przesypać się może tylko 1 ziarnko piasku i ani odrobina więcej :) Tak samo z naszymi codziennymi czynnościami, w danym momencie możemy zajmować się tylko jedną rzeczą i tylko na niej się skupić. Jedno ziarnko w danej chwili. Na moją wyobraźnie podziałało bardzo dobrze. ;)

  34. Świetny tekst, z którym bardzo się utożsamiam – ostatnio w moim sposobie życia i myślenia zaszła duża zmiana.
    Przez ostatnie trzy lata łączyłam pracę w agencji reklamowej (co bardzo ważne: nie na stanowisku, o którym marzyłam, tylko na innym) ze studiami doktoranckimi (= zajęcia na uczelni, prowadzenie zajęć ze studentami, pisanie artykułów, występy na konferencjach, itd.). Z roku na rok stawałam się coraz bardziej sfrustrowana, bo choć bardzo dobrze sprawdzałam się na zajmowanym stanowisku, czułam żal, że nie pracuję w dziale kreatywnym. Co więcej, choć udawało mi się prowadzić dobre zajęcia oraz wypełniać aktywności konferencyjne, tekst główny pracy doktorskiej pozostawał rażąco zaniedbany. Zwyczajnie nie miałam siły i chęci go pisać, choć kocham aktywność naukową. W końcu przyszedł moment, w którym uświadomiłam sobie, jak bardzo bezsensownie postępuję, przekładając pozorną wygodę (jak to często bywa, dobre warunki pracy łączyły się z częstymi nadgodzinami i dużym stresem) i ideę bycia super na wszystkich polach (praca, uczelnia, dom, wizerunek, etc.) nad własne prawdziwe potrzeby i plany.
    Znalazłam rozwiązanie, które – choć kontrowersyjne i niepozbawione wad – bardzo mnie cieszy. Odeszłam z agencji i przez najbliższych kilka miesięcy skupiam się na NAPISANIU pracy doktorskiej i aktywnościach uczelnianych. Mam oszczędności, znajduję KREATYWNE zlecenia. Dawno nie czułam się lepiej. Nie będę dłużej udawać, że we wszystkim mogę być super NARAZ.

    Pozdrawiam i dziękuję za tekst!

  35. Pingback: Robisz to co lubisz? | inspiracjeduszy

  36. Co do mechanizmu wyceniania wyżej posiadanych już rzeczy – to rzeczywiście istnieje takie zjawisko w ekonomii i nazywamy je prawem posiadania :)

  37. Esencjalista to osoba, która dąży do wydobycia esencji z siebie. Działania w pełni zgodnego z jego naturalnymi predyspozycjami. Z pewnością takie podejście pozwala zwiększać częstotliwość osiągania tzw. flow i równowagi życiowej. W moim przekonaniu warto iść w tym kierunku. Stajemy się wówczas unikalni, ale jednocześnie mamy w sobie empatię.

  38. Pingback: Minimalizm w biznesie. Jak chcąc mniej, robię więcej?

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.