Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Wyzwania – przydatne czy tylko modne?

Wyzwania to ostatnio bardzo modna rzecz. Od czasu, gdy dzieci rzucały je sobie na podwórku, mocno się jednak zmieniły. Teraz to ściśle określone cele, który stawiamy sobie na dany okres. Najczęściej widuję wyzwania związane z fitnessem (jak robienie codziennie coraz większej liczby pompek czy brzuszków albo określonego programu treningowego), zdrowym odżywianiem (100 dni bez fastfoodów, miesiąc bez słodyczy) albo szeroko pojętym samorozwojem (jedna książka tygodniowo).

Jeśli bierzmy udział w wyzwaniach inicjowanych przez internetowe społeczności, często, jako dodatkowa motywacja, towarzyszy im specjalny hasztag, którym możemy oznaczać zdjęcia i wyszukiwać współuczestników albo specjalna grafika czy po prostu kalendarz, gdzie możemy zaznaczać nasze postępy. Podobno nic tak nie zagrzewa do dalszej walki, jak rząd zakolorowanych krateczek czy postawionych plusików, symbolizujących dni z wypełnionym zadaniem.

Zawsze wydawały mi się czymś zupełnie nie dla mnie, miałam wrażenie, że zmuszanie się do czegoś na siłę przyniesie u mnie skutek odwrotny do zamierzonego. Jednak ponieważ coraz więcej moich znajomych chwaliło sobie motywowanie się do działa w taki właśnie sposób, pomyślałam że może to być coś, co warto wypróbować na blogu. Bo skoro wyzwania działają tak mobilizująco, to może uda mi się z ich pomocą przekonać kolejne osobny do idei slow fashion.

Postanowiłam jednak najpierw przetestować taki mechanizm na sobie. Szafę mam już posprzątaną i zorganizowaną (choć jak już nie raz mówiłam, nie ma szaf idealnych, nasz styl się zmienia, coś do poprawy zawsze by się więc znalazło), więc postanowiłam skupić się na czymś innym. Pomyślałam sobie, że chciałabym spróbować pisania na blogu codziennie przez miesiąc – tak jak ci wszyscy stereotypowi blogerzy, przedstawiani w filmach i książkach, przerabiający spotykające ich w życiu sytuacje na blogowe posty. Lubię Instagrama, lubię Facebooka, ale jednak kontakt z czytelnikami na blogu to zupełnie coś innego, ma swój unikatowy charakter i jest dla mnie zdecydowanie wyjątkowy, postanowiłam więc przenieść środek ciężkości w tę stronę. Ponieważ jestem jedną z tych osób, które publiczna deklaracja raczej paraliżuje niż motywuje, zamiast opowiadać o swoich planach, postanowiłam zabrać się do działania.

Czy mi się udało? Prawie, w czerwcu opublikowałam 28 postów, czyli umknęły mi dwa dni. Czy było warto? Jak najbardziej!

Po pierwsze, udowodniłam sobie, że jak się naprawdę chce, to się da. Pamiętam, że chociażby w zeszłym roku wydawało mi się, że nie mam czasu na pisanie postów na bloga. Tymczasem czerwiec był dla mnie chyba najbardziej zajętym miesiącem, jaki w ogóle mi się przytrafił. Oprócz mojej codziennej pracy, czyli spraw wokół bloga i Lunaby, miałam na głowie promocję książki, obejmującą mnóstwo wywiadów i trasę szlakiem spotkań autorskich po kilku polskich miastach, świeżo wypuszczonego ebooka dla blogerów, weekendowe targi w Soho Factory i mnóstwo innych spraw. Potwierdziła się reguła, że im bardziej jesteśmy zajęci, tym lepiej się organizujemy. Na szczęście wiele godzin spędziłam w czerwcu w pociągach, a tam pisze mi się zdecydowanie najlepiej.

Po drugie, nie wiem czy 28 dni nie satysfakcjonuje mnie bardziej niż 30. Jestem strasznie niecierpliwa, łatwo się poddaję i większym osiągnięciem w moim przypadku jest powrót na właściwą drogę po potknięciu niż trzymanie dyscypliny przez cały czas – jak dziwnie by to nie brzmiało. Co ciekawe, dni w których nie opublikowałam posta nie były dniami, w których byłam najbardziej zajęta, ale występowały zaraz po nich.

Po trzecie, napisałam kilka postów, które planowałam napisać od dawna, ale nie mogłam się zebrać. Reagowaliście na częste wpisy raczej pozytywnie, ale pojawiło się też kilka głosów, że stawiam na ilość, a nie na jakość tekstów. Rozumiem, że ktoś mógł tak to odebrać, „dużo musi znaczyć kiepsko” to częste przekonanie, ale w mojej opinii akurat w przypadku pisania częstotliwość i jakość czy jej spadek nie są ze sobą powiązane. Nie raz już pisałam, że wena nie istnieje i im częściej się pisze, tym jest się lepszym – to jak z każdym treningiem. Poza tym, w czasach kiedy publikowałam jeden wpis na tydzień czy nawet dwa, też nie pracowałam nad nimi przez cały ten czas. Po prostu siadałam dzień przed, spisywałam co miałam do powiedzenia, poprawiałam tekst i klikałam „publikuj” – dokładnie tak samo jak teraz, z tym że szło mi to zdecydowanie mniej sprawnie. Starsze teksty są też po prostu gorsze pod względem językowym.

Napisałam kilka długich tekstów, jak ten o lekcjach, które wyciągnęłam z prowadzenia własnego biznesu albo poradnik dotyczący robienia zdjęć na Instagram. Pojawił się bardzo czasochłonny wpis z propozycjami ubrań z letnich wyprzedaży. Testowałam też krótsze, angażujące wpisy, które bardzo polubiłam. Dają szansę na wypowiedzenie się czytelnikom bloga, mogę się wielu rzeczy o Was albo od Was dowiedzieć. Są też moim zdaniem ciekawym urozmaiceniem, do komentarzy pod wpisami o wstydliwych przyjemnościach czy legendach miejskich z przyjemnością wracałam po kilka razy.

W ostatnich Hatifnatach linkowałam tekst o prokrastynacji, wyjaśniający że im bardziej obawiamy się efektu końcowego, tym dłużej odwlekamy rozpoczynanie pracy nad zadaniem. Jestem tego doskonałym przykładem. Kiedy codzienne pisanie weszło mi w nawyk, publikacja posta stała się czymś zupełnie zwyczajnym, przyjemną rzeczą do zrobienia. Po prostu siadałam i pisałam, zamiast zastanawiać się, o czym by tu może i czy na pewno nie jestem za bardzo zmęczona na pisanie. Pisząc codziennie, przestałam się zamartwiać że tekst nie będzie wystarczająco dobry – co wyszło blogowi tylko na dobre. Bardzo mi się ten stan spodobał i choć nie planuję pisać każdego dnia, to na pewno chciałabym utrzymać dużą częstotliwość publikacji. Im dłuższą mamy przerwę, tym trudniej jest nam się do czegoś zabrać.

Mogę zdecydowanie powiedzieć, że przekonałam się do wyzwań. Rozmawiałam też na ten temat z koleżanką i podsunęła mi jeszcze jedną myśl, na którą ja nie wpadłam. Marta zobowiązała się do unikania glutenu przez miesiąc. Uświadomiło jej to, w jak wielu produktach gluten jest obecny i jak trudno musi być osobom, które faktycznie go nie tolerują. Niby proste, ale zwykle o tym nie myślimy. Wydaje mi się więc, że wyzwania mogą być ciekawym sposobem na spojrzenie na codzienność z perspektywy, która zazwyczaj jest nam obca.

Zaczynam planować blogowe wyzwanie slow fashion. Dajcie znać, jak to dla Was brzmi i czy macie jakieś szczególnie problematyczne aspekty, które powinny się tam znaleźć, coś do czego nigdy nie możecie się zebrać. A jeśli same podjęłyście kiedyś jakikolwiek wyzwanie, jestem bardzo ciekawa co to było, jak Wam poszło i jakie wyciągnęłyście wnioski.

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

88 thoughts on “Wyzwania – przydatne czy tylko modne?”

  1. Nie dało się zauważyć Twojej wzmożonej aktywności – ale nawet nie wiesz, jak przyjemne to było! Bardzo lubię czytać Twojego bloga, a w czerwcu pojawiło się na nim naprawdę wiele ciekawych i inspirujących tematów. Było naprawdę super, dzięki :)

    1. Zgadzam się – bardzo przyjemnie było tu co dzień zaglądać i widzieć świeży tekst. Choć czasami podchodziło to pod prokrastynację z mojej strony;) Moje wyzwania na najbliższe tyogdnie: pisanie magisterki (i łączenie tego z pracą), regularne pisanie postów na bloga (dopiero zaczynam i wiem, że nie będzie łatwo się zmobilizować przy natłoku innych obowiązków, ale jak patrzę na blogerki, które z czasem rozwinęły skrzydła, to dodaje mi to motywacji. Poza tym szykuje się na zbliżającą się (póki co małymi krokami) przeprowadzkę i korzystam z wszystkich porad dot. minimalizmu i pozbywania się zbędnych rzeczy – ksiązka o Slow Fashion świetnie pomaga w tym temacie;)

      1. Nie uważam żeby częste pisanie postów w Twoim przypadku wpływało na niekorzyść. Uwielbiam czytać Twojego bloga więc uważam, że jest to duży plus, że tak często można znaleźć coś nowego na nim.

  2. Rozpieszczałaś mnie jako czytelnika przez ten miesiąc. A co do wyzwania slow fasion – jestem na tak. Ciągle próbuję ogarnąć szafę,ale po kilku tygodniach i kilku wizytach w sh szafa wygląda jak przed transformacją :(

  3. Hej Joanna, myślę, że mimo wszytko jesteś i tak bardzo zdyscyplinowanym, produktywnym i zdecydowanym blogerem, także żadnych wyzwań sobie rzucać nie musisz, ale skoro tak bardzo chcesz… Nie, a tak na serio to masz rację z tymi wyzwaniami, są przydatne i po prostu fajne. Z takich moich mogę ci napisać o mojej nauce portugalskiego. Rękawicę rzuciłam dwa lata temu, najpierw był jakiś samouczek, potem wyjazd d Brazylii, teraz lekcje z nauczycielem i praktyka z lokalsami (mieszkam w Portugalii). Cały czas myślę co by tu jeszcze i albo oglądam film albo czytam książkę. I jakoś mi idzie!

    Ps. Podziwiam za książkę i jak wrócę do Polski to kupię!

    1. A mnie było bardzo miło czytać Cię codziennie:) W ramach „wyzwania” może wzięłabyś na warsztat kwestię budowania stylu po opróżnieniu szafy ze zbędnych ciuchów? Wiem, że ktoś pisał, że dla niego ta część Twojej książki była mniej dostępna. Dla mniejszości z już „wyczyszczoną” szafą byłaby to spora pomoc, dla reszty – być może jakaś forma motywacji.

      P.S. Dziewczyny, ogarnijcie się językowo! Nie dało się NIE zauważyć; rzucić rękawicę = poddać się.

      1. Do ogarniętej językowo. Polecam dokładne sprawdzenie związku frazeologicznego „rzucać rękawice”. Wiola Starczewska użyła go prawidłowo, może nie najzgrabniej stylistycznie, niemniej prawidłowo. Rzucać rękawicę oznacza rzucać komuś/czemuś wyzwanie, w powyższym przypadku nauce języka portugalskiego. Zawsze warto zajrzeć do słownika, aby upewnić się czy zwracanie komuś uwagi jest zasadne.

          1. Haha zapomniałam już o staniu w kącie, nie pamiętam czy kiedyś mnie ta kara w przedszkolu spotkała, ale wydawała mi się koszmarem:) Mało kto potrafi na luzie przyznać się do pomyłki, szacun Ewa!

  4. Wyzwania sportowe nie są dla mnie, jednak te w rytmie slow lubię bardzo! Od 11 lipca na Simplicite trwa #WyzwanieMinimalistki, w którym biorę udział i codziennie oczyszczam swoją przestrzeń – bardzo pomaga mi się to zmotywować, w 4 dni zrobiłam rzeczy, które odkładałam od kilku miesięcy ;-)

      1. Asia, tak, to drugie. Pierwsze było ponad pół roku temu. Wierzyłam, że to wyzwanie, choć w formie zabawy, będzie przydatne w zmianie codziennych nawyków lub kształtowaniu nowych. I tak też się stało, z czego jestem ogromnie zadowolona.

        1. Zgadzam się, że to wyzwanie, to świetna sprawa. Podjęłam je i mimo natłoku zajęć codziennie staram się ogarnąć jakąś częśc mieszkania – przeglądam leki, kosmetyki, przyprawy, sprzedaję książki i meble;) Moją dodatkową motywacją jest przeprowadzka. Dzięki, Kasiu, za pretekst do tego, by się za zabrać. Nie informuję na bieżąco co robię, ale spórbuję z akilka dni posumować to w poście.

      1. Ja również biorę udział w #Wyzwaniuminimalistki, wplotłam w nie nawet czytanie książki „Slow Fasion” i oczyszczanie szafy :) Lubię wyzwania, uwielbiam Twoją książkę Asiu, i uważam, że im częściej pojawiają się posty na Twym blogu tym lepiej. Pozdrawiam.

  5. Jeśli chodzi o mnie, to fajnie było codziennie przeczytać coś ciekawego i nie zauważyłam spadku formy. Nawet przez myśl mi przeszło, że jak tak dalej pójdzie to, się zakwalifikujesz do rankingu komina (do tej pory chyba tylko jakaś tam jego urzędowa ilość postów na miesiąc Cię ograniczała;)
    Minusem takiej częstotliwości jest to, że do tej pory, przy jednym poście na tydzień, mogłam go sobie dłużej „trawić” i przemyśleć co napisałaś nawet parę dni później. A przy czerwcowym tempie, mimo ciekawej treści, po prostu większość mi umknęła. Jakbym miała wymienić o czym pisałaś, to pamiętam może ze 3 posty. Coś jak przelecenie po ścianie pintersta – same piękne obrazki, ale na drugi dzień pamiętam max jeden;)

    1. To fakt! Nad starymi postami potrafiłam nieźle się narozkminiać ;) Np. o poście „Czym jest luksus?” zdarza mi się pomyśleć nawet obecnie. W czerwcu wiem, że na bank były „Hatifnaty”, bo to stały cykl, a resztę przeczytałam, ale nie potrafiłabym wymienić :/

  6. Ja też nie zauważyłam żebyś pisała gorzej tylko dlatego że pisałaś częściej. Według mnie było wręcz odwrotnie. No i na pewno nie były to teksty „zapchajdziury”, tylko merytoryczne, fajne notki. :) Dokładnie takie jakie lubię czytać na Twoim blogu.
    Co do wyzwań, próbowałam kilku fitnessowych- rzeczywiście rzetelnie dotrwałam do 30 dni danego wyzwania, ale 31 dnia- zrobiła się wieczna przerwa :) Chyba wyzwania działają dlatego, że mamy większą mobilizację robiąc coś w grupie.

  7. Dla mnie jednak tych postów było za dużo, nie dałam rady wyciągnąć z nich treści, przemyśleć bo już bylo nowe… Cieszę się ze ten Speed to nie coś na zawsze.

  8. Jako prawdziwa neofitka w dziedzinie slow (zainspirowana Twoją książką) łaknę obecnie jak najwięcej treści na ten temat ale akurat z Twoim blokiem jest tak że każdy post jest dla mnie interesujący. Pewnie jakbyś napisała o pielęgnacji roślin balkonowych też bym się zaczytywała ;)

    Co do wyzwań, kiedyś wzięłam udział w projekcie 100happydays polegającym na codziennym publikowaniu zdjęcia czegoś miłegmiłego/wesołego/szczęśliwego co miało miejsce

  9. danego dnia. I zrezygnowałam bo to wyzwanie mnie dołowało. Doszło do tego że zaczęłam na siłę szukać czegokolwiek, bo jak to tak dzień bez zdjęcia, a umieszczanie zdjęć bylejakich budziło refleksje nad marnością swego losu ;) (zwłaszcza po ciężkim dniu w korpo po którym już naprawdę NA NIC nie miałam siły) I dopiero kiedy przestałam się w to bawić pomyślałam przytomnie że w życiu jak to w życiu, raz jest lepiej a raz gorzej i nie ma sensu każdego dnia udowadniać sobie na siłę że ten dzień był cudowny skoro nie był. Dajmy sobie prawo do chandry od czasu do czasu :)
    (przepraszam za poszatkowany komentarz ale nie lubimy się dziś z moim telefonem..)

  10. Codzienne posty na blogu to było coś mega wspaniałego! A wyzwanie slow fashion brzmi ekscytująco i nietypowo, nie mogę się doczekać! :D

  11. Wyzwania rozwijają. Przede wszystkim przełamują rutynę swoich tematów, własnego tempa pracy. Rzucony temat może być zupełnie odmienny od tego co planujesz napisać. To pobudza wyobraźnię. Nie da się ukryć, że cały czas czujesz oddech konkurencji. To motywuje do regularnego pisania i publikowania. O ile traktujesz wyzwanie w kategoriach współzawodnictwa przynosi efekty. Z drugiej strony używanie #hasztagów i linkowanie do rzucającego wyzwanie, wszystkim uczestnikom poprawia zasieg i statystyki. Pomaga zdobyć nowych odbiorców. W wyzwaniach uczestniczą blogerzy piszący na różne tematy. Z blogiem modowym można dotrzeć do czytelników segmentu parentingowego albo książki/kultura. Tak się przełamuje się stereotym, który blokuje ludzi przed szukaniem blogów z innych dziedzin.

  12. Zauważyłam tę częstotliwość wstawiania postów i bardzo mi się to spodobało. Choć byłam stałą czytelniczką od roku, albo i więcej, to częstsze posty jeszcze bardziej mnie zaangażowały w Twojego bloga. Co do wyzwania slow fashion, myślę, że to super pomysł. Choć mam Twoją książkę i wielu ubrań się pozbyłam, to wciąż czuję, że coś jest nie tak i chyba właśnie bym potrzebowała takiego wyzwania. Jakiejś konkretnej ścieżki i odhaczania kolejnych punktów.

  13. Dziewczyno jak przez Twoje wyzwanie nie mogę skończyć doktoratu!
    Ale wszystko na blogu czyta się rewelacyjnie ;)

  14. Jestem fatalna w wyzwaniach, chociaż w tych nowego typu nigdy nie brałam udziału. Jednak nigdy nie udało mi się wytrwać ani w żadnym postanowieniu noworocznym, anie też wielkopostnym (to takie wyzwania dla katolików, o których zdaje się, że teraz mało kto pamięta). Swoją drogą ciekawe, że kiedyś wiara motywowała ludzi do samodoskonalenia i było to coś normalnego od wczesnego dzieciństwa, a obecna laicyzacja doprowadziła do tego, że dążenie do perfekcji traktuje się jako coś zupełnie nowego, o czym dowiadujemy się z prasy i blogów ;)

    1. Bardzo ciekawy temat.
      Tak sobie myślę, że chodzi o to, że tak czy owak, jest potrzeba zmiany i doskonalenia się. Jednak ten samorozwój czasami wydaje mi się, że pozbawia to doskonalenie się jakiegoś, najpewniej, niematerialnego celu. I staje się tym samym celem samym w sobie, czyli pułapką.

  15. Parę miesięcy temu byłam ze znajomymi w górach i okazało się, że moja kondycja jest tak kiepska, że z ledwością nadążałam za większością z nich. Podjęłam wyzwanie – do wakacji będę w takiej formie, że będę biegać po górach jak młoda kozica. Trudne wyzwanie biorąc pod uwagę moją niechęć do siłowni i biegania – monotonia ćwiczeń mnie wykańcza. Przez pierwszy miesiąc głównie myślałam nad tym jak to osiągnąć, aż w końcu przyszedł przełom. Co tak naprawdę sprawia mi największą przyjemność? Co lubię robić najbardziej? Zwiedzać, spacerować, spędzać czas na łonie natury, poznawać nowe miejsca. I to było to – zaczęłam chodzić do pracy na piechotę. Ponieważ do pracy mam 10 km i dojeżdżam tramwajem do pętli a potem przesiadam się do autobusu, zaczęłam od tego, że olałam autobus i zaczęłam chodzić na przystanek tramwajowy na piechotę (ok. 1,5 km). Po dwóch tygodniach pochwaliłam się koleżankom z pracy, po kolejnych dwóch tygodniach było nas już pięć a powroty z pracy na piechotę stały się prawdziwą przyjemnością i okazją do ploteczek, śmiechów i bliższego poznania. Po 1,5 miesiąca zwiększyłam dystans do 5 km. Dziś mija sześć miesięcy odkąd podjęłam wyzwanie a ja codziennie idę do pracy i wracam z niej na piechotę (całe 10 km). Pierwszy raz odkąd pamiętam nie mam nawet grama cellulitu na udach a moje pośladki nie były tak jędrne nawet gdy miałam 20 lat. Zaprzyjaźniłam się z czterema dziewczynami, o których wcześniej nie miałam pojęcia, że są tak wspaniałymi osobami i przynajmniej raz w tygodniu spotykamy się na kawie. Czuję w sobie takie pokłady energii, że nie ma dla mnie trudności nie do pokonania a sierpniowy wyjazd w góry będzie prawdziwą przyjemnością.
    Czy wyzwania są dobre? tak – wyzwania są świetne i cieszę się, że podjęłam swoje :)

    1. Strasznie mi się podoba ten patent z chodzeniem do żłobka! Może uda mi się to zrobić (w jedną stronę) od września, kiedy mąż przejmie podwożenie córki do przedszkola … Na razie sprawdziłam odległość na mapie- mam do pracy 6,6 km i szacowany czas to 1h 50 min, trochę za dużo…

  16. Mnie trochę przytłaczała liczba postów, ale miło się je czytało. Ostatecznie nie czuję się skrzywdzona ;) I jakość zawsze była dla mnie OK. Wyzwanie slow fashion – zdecydowanie tak! Ja mam problem z powstrzymywaniem się od kupowania nowych rzeczy oraz niecierpliwością (chciałabym by moja szafa była już! teraz! mała, ale nie umiem nagle wywalić połowy rzeczy ot tak.) Czytałam o różnych wyzwaniach w tym nurcie (7 ciuchów na 7 dni albo 30 na 30), ciekawa jestem co innego wymyślisz :D

  17. Ach! W tym roku podjęłam się wyzwania „NO sweets NO alkohol” (rok bez nich, total nic) i… poległam. Średnio raz w miesiącu łamałam wyzwanie, głównie z powodów społecznych (urodziny bliskich, klasyczne „za moje zdrowie nie wypijesz?!) lub „okazjonalnych” (jedyna szansa na spróbowanie ciastka na wakacjach, będąc w innym kraju czy mieście). Wyzwanie dalej trwa, choć teraz głównie skupia się na próbie jedzenia jak najmniej. Wiele się dzięki niemu nauczyłam, więc polecam „testowanie” siebie :)

    1. Jakbyś chciała nie pić alkoholu na dłużej, to pocieszę Cię, że wszyscy się w końcu przyzwyczają – ja nie piję prawie wcale (bo nie lubię) i nikogo to nie dziwi, nikt nie próbuje mnie namawiać (nie cierpię tego):)

  18. Mam za sobą udane wyzwanie miesiąca bez zakupów (tak całkiem, nie tylko ciuchowych). Wcześniej ukończyłam też moje autorskie wyzwanie 28 zdjęć przez 28 miesięcy. 1,5 roku temu zrobiłam ubraniowe 30 zdjęć w 30 dni (pisałaś kiedyś o tym na blogu) – bardzo mi to pomogło w odnalezieniu atutów mojej sylwetki i pozwoliło zrobić pierwszy krok w stronę określenia swojego stylu :-) Od kilku lat zapisuję przeczytane książki i obejrzane filmy – celuję w 52 (jeden tytuł na tydzień), ale bez spiny, żeby nie stracić radości z czytania i oglądania :-) No i od jakiegoś czasu jem zgodnie z metodą Montignaca – pozwalam sobie na „grzeszki” raz na 10-15 posiłków.

    Teraz spisuję to, w co się ubieram, w tabelkach otrzymanych od Ciebie. To też rodzaj wyzwania!

  19. Mnie się podobały w większości Twoje wpisy, dosłownie kilku można by zarzucić, że nie są tak fajne, jak pozostałe (co nie znaczy od razu, że miałyby być złe!). Super, że tak Cię to zmotywowało, i mam nadzieję, że taki rozpęd zostanie z nami na dłużej ;)

    A wyzwanie slow fashion brzmi ekstra! Na kiedy je planujesz?

  20. pstra matrona

    Mi też się podobało jak pisałaś codziennie, fajne było do porannej herbaty przeczytać codziennie coś ciekawego. Jestem ciekawa wyzwania slow fashion. Podejmowałam już różne wyzwania, ale nie z tych internetowych ale osobistych. Udało mi się rzucić napoje energetyczne! Podczas mojego wyzwania tylko dwa razy się złamałam, ale co najważniejsze efekt końcowy jest taki, że nie potrzebuje i to jest najważniejsze. Te z ćwiczeniami nigdy mi nie wychodzą. W dzieciństwie kiedy miałam taki rok, że chodziłam na religię (wtedy kiedy jest Pierwsza Komunia konieczne chciałam do niej iść) jako, że nigdy wcześniej nie chodziłam byłam bardzo zaangażowana i poważnie potraktowałm to postanowienie wielkopostne. Postanowiłam nie oglądać telewizji i jakoś tak wyszło, że już tak zostało i dalej nie oglądam. Oczywiście filmy tak, ale w sumie to zaczęłam najpierw chodzić na nie do kina w okolicach gimnazjum.

  21. Częstotliwość wpisów jak najbardziej mi odpowiadała. Nawet jeśli tematyka nie każdego znajdowała się w kręgach moich zainteresowań to i tak z chęcią czytam ;))). No i ta ekscytacja „ojej! Nowy wpis!”. Jeśli chodzi o wyzwania ze slow fashion – są takie ubrania (nienoszone, drogie), których nie chce po prostu oddać i chciałabym je sprzedać. Jednak fotografowanie ich i wrzucanie na aukcję odwlekam juz chyba rok. Całe te opisy, wymiary, obróbka i wybór zdjęć, odpowiednie światło skutecznie mnie zniechęcają. Moze wyzwanie fotografowanie codziennie jednej rzeczy i od razu wrzucanie na aukcję?

    1. Ja też mam zawsze problem, żeby zabrać się za wystawianie aukcji. Po jednej rzeczy to faktycznie nie ma sensu. U mnie sprawdza się dzielenie tego zadania na 3 etapy: najpierw poczekać na słoneczny dzień i wtedy porobić zdjęcia, następnie zrzucić zdjęcia na dysk i odpowiednio obrobić, a na koniec wystawiać aukcje.

  22. Lubię wyzwania, zarówno stawiane same sobie, jak i udział w tych które dzieją się na blogach i do których można dołączyć :)
    Twoje częste pisanie było świetne, jedyny minus był taki, że czasem nie nadążałam z czytaniem i dodawaniem komentarzy – jak wracałam kolejnego dnia, żeby dodać komentarz (bo sobie post przemyślałam) to już były kolejne rzeczy do czytania! Ale tak ogólnie częstsze czytanie ciebie było super :))

  23. Ja podjęłam wyzwanie z kategorii zdrowe odżywianie, a mianowicie 30 dni bez słodyczy. Tak mnie wciągnęło, że ciastek i czekolady nie jadłam już jakieś 130 dni :D <3

  24. Moje wyzwanie pt. „codzienna jazda do pracy na rowerze” niestety wciąż czeka na realizację, wciąż mam problemy z motywacją :) Co jest dla mnie największym wyzwaniem przy praktykowaniu slow fashion? Chyba powstrzymywanie się przed kupowaniem nowych rzeczy :)

    1. Podrzucę tu mój sposób na motywację do biegania/jazdy na rowerze, może akurat się przyda :) Otóż jeżdżąc słucham audiobooków, ale tylko jakichś super wciągających. To sprawia, że z niecierpliwością czekam do następnej przejażdżki albo treningu, bo oczywiście chcę wiedzieć co będzie dalej. Świetnie mi się to sprawdza, bo z domu na uczelnię mam 20km i codziennie pokonuję tę trasę na rowerze, więc eliminuję możliwość nudy na ciągle tej samej trasie dobrą książką w słuchawkach ;)

        1. Przy głośnej muzyce to faktycznie bym się bała, ale głos lektora jest na tyle cichy, że nie tracę kontaktu z odgłosami wokół :)

          1. Zazdroszczę umiejętności skupienia się na audiobooku. Niestety, tak nie mam. Najczęściej kompletnie nie pamiętam, o czym była poprzednia jego część, więc słucham jeszcze raz. W efekcie nie słucham, bo część pamiętam i tak w kółko.

  25. Czesc :) jestem tu baaaardzo nowa bo w zasadzie od wczoraj ;) bo tez wczoraj kupilam twoja ksiazke I dzis wlasnie skonczylam Ja czytac:) po prostu ja pozarlam choc na nadmiar czasu nie narzekam ( jestem mama rocznych blizniakow :)) w sobote udalo mi sie wysprzatac szafe a dzis planuje ponowne jej przejrzenie ;) musze przyznac, ze po lekarze czuje jakbym Cie znala, jakbym nie czytala poradnika a po prostu rozmawiala z przyjaciolka;) naprawde swietna robota! Masz lekkie pioro I mase ciekawych porad! Dziekuje Ci bardzo za te ksiazke! I Pozdrawiam :)

  26. Ostatnio dużo spędziłam czasu na wyjazdach, w tym wakacyjnym dlatego byłam mało aktywna u Ciebie. Czytałam, ale nie zawsze dawałam o sobie znać. Wyzwanie brzmi zachęcająco. Akurat niedługo wracam do domu i będę miała dostęp do całości garderoby :) Zastanawiałaś się już nad długością wyzwania?

  27. Kilka luźnych spostrzeżeń:
    1. Z glutenem mi wystarczył tydzień. Przy okazji zauważyłem, że generlanie ciężko kupować niedrogo rzeczy bez glutenu – nawet podstawowe produkty często w wersji bezglutenowej zaczynają się cenowo na zupełnie innym poziomie.
    2. Z tą lepszą organizacją czasu gdy się robi wiele rzeczy to chyba nie do końca tak – wydaje mi się że tutaj bardzo pomaga różnorodność zadań. Spotkania, ogarnianie sklepu, pisanie na bloga, ogarnianie ebooka, wyjazd tu i tam itd – wydaje mi się, że czynności z tym związane były bardzo różnorodne. To pomaga, masz dużo do zrobienia ale wszystko jest inne więc chbya nie nuży tak bardzo. Kiedy robisz różne rzeczy ale w bardzo podobnym charakterze to brakuje właśnie urozmaicenia. Można łatwo wyprodukować rpzykład, w którym dołożenie sobie zajęć utrudnia lepszą organizację bo to jest więcej w dużej mierze tego samego i rozciąga się w mega bloba.
    3. Z częstymi wpisami i ich jakością chyba jest trochę bardziej złożona sprawa. Po części może tu być ten sam efekt co przy np. potrawach wigilijnych (są raz w roku więc są pyszne choć technicznie nie są wcale pyszniejsze od tego co jemy na co dzień tylko czekamy na nie rok; widać to zresztą jak na dłużej się pojedzie na wakacje gdzie kuchnia jest inna). Kiedy produkujesz wpisy częściej, Twoje teksty powszednieją i mogą wydawać się gorsze.
    4. Odnośnie samych wyzwań – a co z gamifikacją codzienności, którą widziałem że ludzie stosują chyba w podobnym celu (choć może mi coś umyka – nie stosowałem żadnej z tych metod).

  28. Kiedyś sama sobie zorganizowałam wyzwanie Być Kobietą – 15 zadań, które wpłyną na moje postrzeganie swojej osoby. Zależało mi na znalezieniu czasu na takie babskie sprawy, które często pomijam, ze względu na te 'ważniejsze’ rzeczy. Efekty dokumentowałam telefonem, bez zbytniej spiny czy nadęcia. Opisałam na blogu i, ku mojemu zdziwieniu, kilkanaście osób z chęcią dołączyło, dopraszając się o baner, hashtag i coś tam jeszcze. Wtedy zrozumiałam, gdzie tkwi zapotrzebowanie i zorganizowałam prawdziwe fotograficzne wyzwanie kreatywne. Od tamtej pory były już dwie edycje (zimowa i wiosenna) i w każdej udział wzięło kilkadziesiąt osób, publikując kilkaset zdjęć. Ciągle ktoś pogania mnie z kolejną edycją… :)

    Co do Twojego slow fashion challenfge – jestem na TAK!

  29. Slow fashion jest dla mnie gigantycznym wyzwaniem. Po pierwsze dlatego, że z natury kupuję mało ubrań, więc przejście na ubrania lepszej jakości wiąże się z dużo większymi wydatkami. Obecnie jestem na etapie planowania legendarnej „capsule wardrobe”, ale trudno jest mi określić swój styl na tyle jednoznacznie, żeby wszystkie lub prawie wszystkie ubrania do siebie pasowały. Po drugie nie potrafię określić, które ubranie jest dobrej jakości. Ostatnio wszystkie moje wybory okazują się błędne – żakiet z Pretty One, który miał być służyć mi długi czas, jest zmechacony po pół roku, „wieczne” conversy się całkowicie rozpadły, a skórzane mokasyny się brzydko poprzecierały. Po ostatnie, problemem jest dla mnie ubranie do pracy. Pracuje w biurze, gdzie przez pół roku muszę wyglądać bardzo elegancko i profesjonalnie, a drugie pół w stylu semi-casual buissiness. Problem w tym, że w takim ubraniu czuje się jak przebrana za inną osobę. Jadę autobusem na szpilkach, w marynarce, koszuli i z elegancką torebką na ramieniu i czuję się tak bardzo nieswojo, że mam ochotę się schować przed ludźmi. Jak stworzyć spójną garderobę łączącą w sobie buissness woman i włóczykija?

    Na chwilę obecną postanowiłam zacząć od stworzenia kolażu ubrań, które chciałabym mieć i które będą do siebie pasować. Pogapię się na ten kolaż tak długo, aż uznam, że to jest moja wymarzona idealna garderoba. Potem dopiero wybiorę się na zakupy. Do tego czasu muszę się przemęczyć w starych, spranych poskręcanych ubraniach, których nie lubię i które pasują do siebie jak pięść do nosa:)

    Jakieś sugestie?

    1. U mnie styl elegancki ze stylem włóczykijowatym świetnie spinają oversize’owe koszule – w połączeniu z eleganckimi spodniami czy spódnicami wyglądają dosyć poważnie, ale jeśli dobiorę do nich dżinsy, narzucę jakiś męski kardigan itp., całość zaczyna nabierać luzu.

      Do jakości akurat zawsze miałam niebywałe szczęście, a może po prostu jestem mistrzem umiejętnego prania? ;) Generalnie tutaj nie ma zasad – albo się trafi, albo nie. Zmniejszamy ryzyko kupując ubrania szyte w Europie, z materiałów, które podczas macania wydają się być porządne itd. – mimo wszystko chyba nie da się uniknąć wpadek :/

  30. Ja najczęściej wyzwania stawiam sobie w wakacje. Zwykle przed wakacjami spisuję listę rzeczy, które chciałabym zrobić. Pojawia się tam dość często słowo „przynajmniej” – tj. pójść na basen przynajmniej 5 razy, obejrzeć przynajmniej 7 filmów, przeczytać przynajmniej 10 książek. No właśnie, jeśli chodzi o książki, to biorę udział w wydarzeniu na Facebooku dotyczącym przeczytania 52 książek w ciągu roku. Już to, że kliknęłam „weź udział”, mnie jakoś wewnętrznie motywuje.
    Niedawno zrobiłam sobie tydzień bez słodyczy – trochę też zainspirowana Twoim postem o słodyczach. Pierwsze dni to była katorga – naprawdę co chwilę myślałam o tym, by zjeść batonika, czekoladkę… Potem było łatwiej, nawet już nie myślałam o słodyczach i nie miałam na nie takiej ochoty. A to niby tylko tydzień. Wytrzymałabym zapewne dłużej, gdyby nie… mama namawiająca mnie w autobusie na czekoladę. Nie miałam gdzie uciec i chociaż mówiłam „nie”, to nie chciałam narażać się mamie, która i tak co chwilę powtarza, jaka to chuda jestem i jak mało jem, ech…
    Ja wyrobiłam sobie rutynę publikowana postów co dwa dni. Codzienne posty wydają mi się zbyt częste. U Ciebie Asiu staram się nadrabiać te, które przegapiłam. Ale nie każdy tak robi.

  31. Co do wyzwań slow fashion. Moim bardzo dużym problemem przez pewien czas było pozbycie się ogromnej ilości biżuterii i akcesoriów, które posiadałam. Nie mam na myśli srebrnych czy złotych elementów biżuterii, bo te ze szlachetnych materiałów wszystkie uwielbiam, ale o te sieciówkowe, tanie pierdółki. Najgorsze jest to, że zwykle są one sprzedawane po kilka par na raz, i np. z całego zestawu 5 par kolczyków zdarzało mi się zakładać tylko dwie. Teraz zaczynam to wszystko ogarniać. Dużo takich drobiazgów oddałam przyjaciółkom i kuzynce. Dopiero kiedy zrobiłam z tym porządek, zaczęłam nosić biżuterię, wcześniej za długo trwało zanim znalazłam cokolwiek nadającego się do noszenia i bardzo mnie to zniechęcało.

  32. Cześć! :)
    Jestem od niedawna czytelniczką tego bloga, a to za sprawą Twojej książki, Asiu! Już od dawna przymierzałam się do wielkiego uporządkowania mojej garderoby, czekałam tylko na koniec sesji, żeby dokonać rytualnego oczyszczania przestrzeni. ;) Będąc w Empiku zwróciłam uwagę na Twoją książkę i po jej przekartkowaniu natychmiast kupiłam. Dosłownie pochłonęłam ją w jeden dzień i wreszcie znalazłam odpowiedzi na moje mgliste „coś bym zmieniła w mojej szafie”, „czegoś mi brakuje do pełnego wyrażenia swojego stylu”! :) Porządki już za mną, czuję nieprawdopodobną ulgę i satysfakcję, garderoba jest uporządkowana i przejrzysta, widać wszystko jak na dłoni :) Mapa stylu sprawiła, że jestem bardziej świadoma, co naprawdę lubię nosić i w czym dobrze wyglądam, a co podziwiam u innych. Pierwsze slow zakupy już za mną, były prawdziwą przyjemnością, a wyszłam z nich z kilkoma rzeczami, których naprawdę potrzebowałam i które są piękne, dobrej jakości i idealnie w moim stylu! Pozwól więc, że wykrzyczę Ci tutaj wielkie DZIĘKUJĘ! :) ;)

    Co do wyzwań slow fashion, uważam, że to jest genialny pomysł, szczególnie, że tak ogromnych zmian nie da się przeprowadzić za jednym zamachem, ja rozłożyłam to sobie na kilka etapów i tylko dzięki temu się nie załamałam i dotarłam do każdego istniejącego ciucha i dodatku w moim mieszkaniu ;) Nie wiem, jakie wyzwania planujesz, ale ja proponowałabym wyzwanie „SPA dla garderoby”, dla tych, którzy już (albo właśnie) uporządkowali garderobę. Mam na myśli: odświeżenie golarką swetrów; wyczyszczenie i zaimpregnowanie skórzanych torebek, butów i ubrań; wyczyszczenie i odświeżenie pozostałych, nieskórzanych butów; odplamienie ubrań odkładanych wiecznie na „później”; wyczyszczenie biżuterii; zaniesienie do krawcowej wszystkich ciuchów wymagających naprawy/przeróbek i analogicznie – wycieczka do szewca z butami i tak dalej…
    Bardzo jestem ciekawa Twoich slow wyzwań i chętnie wezmę w nich udział!

    Miłego dnia! :)

    1. mrrr – spa dla szafy brzmi świetnie. Sama staram się trzymać w szafie tylko te rzeczy, które nadają się do założenia. Inaczej to nie ma sensu, bo te wymagające poprawek ciągle są spychane na wolną chwilę i na innych dzień.
      A w domu mamy już dość dobry arsenał narzędzi do naprawy butów i ubrań.
      Swoją drogą – zastanawiam się ostatnio jak i czym przefarbować kurtkę z prawdziwej skóry. Ktoś? Coś?

  33. Asiu- a ja trochę z innej bajki ale co tam :-) Chodzi mi o psa- z resztą zwierzak to też wspaniałe wyzwanie. Już jakiś czas mieszkam w wynajętym mieszkaniu (dużym, blisko parku ale jednak w bloku), mam pracę od-do i siedmioletniego, rozleniwionego kota- i zastanawiam się nad przygarnięciem pieska ze schroniska (mam już upatrzonego psiaka). Chciałam zapytać Cię o Twoje doświadczenia z Chrupkiem- jak długo zostawiasz go samego w domu i czy nie ma z tym problemu, czy zabierasz go np. na spotkania ze znajomymi w kawiarni i jak Chrupek to znosi, czy rozważałaś dłuższy wyjazd z psem/wyjazd zagraniczny- tego prawdę mówiąc najbardziej się obawiam, nie wiem jak pies zniósłby np. tydzień czy dwa u teściowej (teściowa super i sama ma dom pełen zwierząt, zastanawiam się jedynie czy nowe miejsce na taki czas to nie jest bardzo duży stres)… Bardzo Cię podziwiam za zaopiekowanie się najpierw Antkiem a następnie Chrupkiem i zazdroszczę takiego wspaniałego przyjaciela :-)

    1. Spędzam z nim dość dużo czasu, bo często pracuję z domu, ale mam znajomych, którzy mają szczęśliwe psy, pracując po 8h dziennie – jak tylko zapewnisz mu po powrocie spacer z atrakcjami, to będzie okej, lepiej 8h samemu w domu niż 24h w schronisku. Jak tylko mogę, to zabieram go ze sobą, czasem zostaje u moich rodziców i jest trochę smutny, ale potem się przyzwyczaja – wciąż lepsze to niż pobyt w schronisku, więc jak tylko jesteś zdecydowana, że chcesz mieć psa, to upewnij się, że dogada się z Twoimi zwierzakami i bierz koniecznie – nie ma szans, żeby czuł się u Ciebie gorzej niż obecnie:) Pozdrowienia!

  34. Większość ludzi lubi rywalizację, nawet jeśli rywalizują tylko ze sobą samym, ale z drugiej strony jesteśmy nieco leniwi, a dodatkowo w natłoku innych obowiązków zapominamy o postanowieniach. Wyzwanie, szczególnie jeśli jest sformalizowane (na papierze lub w jakiejś innej formie) działa motywująco i przypomina o sobie kłując w oczy. Trochę na zasadzie – „ja nie dam rady” i myślę, że dlatego to tak dobrze działa.

  35. Ja uwielbiam wyzwania :) zaczęłam je sobie wymyślać z dwa lata temu (chyba zanim zwróciłam uwagę na to, ile takich pomysłów można znaleźć w Internecie). Były książkowe, były filmowe, ale najbardziej satysfakcjonujące okazały się te kulinarne. Pierwszy rok – 52 potrawy. Po prostu zmobilizowałam się, żeby raz w tygodniu upiec/ugotować coś nowego. W kolejnym roku poszłam dalej. Każdy miesiąc jest kuchnią innego kraju/regionu a w każdym tygodniu piekę, gotuję i szykuję jakąś przystawkę czy śniadanie. I może mam jakieś drobne zaległości, ale niesamowite jest ile fantastycznych rzeczy poznałam czy spróbowałam pierwszy raz w życiu. Bo tak napradę to nie chodzi przecież o restrykcyjne trzymanie się planu, tylko o nowe możliwości i doświadczenia. A znajomi zawsze są zadowoleni z kolejnych ciast, ciastek i pysznych obiadów :)

  36. Ja nie lubię jak ktoś zaczyna pisać zbyt często. Nie lubię newsletterów, które przychodzą co dwa dni itp. Kiedy po miesiącu (bo i tak się zdarza) siadam do feedly i mam listę np. 15 postów z jednego bloga, to wybieram tylko np. 3, te najbardziej interesujące.
    A wyzwanie slow, brzmi trochę dla mnie jak oksymoron. Bo dla mnie slow, to takie wiedzieć, że się chce i tylko to wybierać. A wyzwanie – robić coś mimo wszystko. I delikatnie się to wyklucza.

    1. Ale czy jednak początek ze „slow” nie jest jakimś wyzwaniem, kiedy chce się zmienić dotychczasowe przyzwyczajenia? Może niektórzy łagodnie i powoli do tego dochodzą a inni decyzję o zmianie postępowania podejmują z dnia na dzień, co jest trudniejsze.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *