Kiedy zgłosiło się do mnie wydawnictwo Znak z propozycją wydania książki, z jednej strony ucieszyłam się, że będę miała szansę dotrzeć z ideą slow fashion do większej liczby osób, z drugiej podekscytowała mnie perspektywa oglądania całego tego procesu od kuchni.
Zawsze zastanawiałam się, jak powstają książki, i dzisiaj z przyjemnością opowiem Wam jak to było w przypadku Slow Fashion. Poprosiłam o pomoc Agnieszkę Księżyk, redaktor Znaku, która zajmowała się moją książką. Na końcu mam też małą niespodziankę od wydawnictwa.
Pierwszym krokiem, po wstępnym spotkaniu z wydawnictwem, było przygotowanie spisu treści. Zarysowałam kwestie, które chciałabym poruszyć w książce i przedyskutowałam je z wydawnictwem, żeby upewnić się, że mamy taką samą wizję książki. Okazało się, że jak najbardziej, a spis treści stał się częścią umowy, którą podpisaliśmy. Określała ona też orientacyjną liczbę stron (liczonych jako arkusze wydawnicze, po 40 000 znaków każdy) i zdjęć, którymi zilustrowana została książka oraz, oczywiście, termin oddania tekstu.
Takie podniosłe momenty zwykle wypadają dużo mniej majestatycznie, niż je sobie wyobrażamy. Umowy nie podpisywałam wiecznym piórem, siedząc przy olbrzymim biurku z modelem żaglowca w siedzibie Znaku (na pewno takie mają!), ale na swoim własnym stoliku, a później wrzuciłam ją do torby i pomaszerowałam na pocztę.
Zanim jednak usiadłam do właściwego pisania, wysłałam wydawnictwu pierwszy rozdział, a właściwie wstęp, wprowadziłam otrzymane drobne poprawki, zapamiętałam wskazówki i zabrałam się do pracy. Pisało mi się całkiem sprawnie, w dużej mierze dzięki temu, że miałam pod ręką przygotowany wcześniej spis treści, który podzieliłam sobie na jeszcze bardziej szczegółowe podpunkty i tylko uzupełniałam luki. Z drugiej strony, ogromną część researchu miałam zrobioną wcześniej, cały garściami czerpałam też z własnych doświadczeń i wiedzy co nie znaczy że w trakcie pisania nie czytałam branżowych książek czy nie testowałam rozwiązań na znajomych kobietach.
Były takie fragmenty, które pisało mi się błyskawicznie i takie, przy których miałam ochotę wyrzucić laptopa przez okno. Testowałam różne miejsca do pisania, ale zdecydowanie najsprawniej szło mi w pociągach – tam, gdzie nic mi nie przeszkadzało i nie miałam nic innego do roboty. Starałam się rozkładać pracę nad książką możliwie rozsądnie, ale i tak nie udało mi się uniknąć siedzenia po nocach.
Zrobiłam dziesiątki kopii i kopii kopii, co i tak nie uchroniło mnie przed kilkukrotnym stanem przedzawałowym, kiedy okazywało się, że coś wcisnęłam (w tamtym okresie przesiadłam się z Asusa na Maca) i owoce mojej dwugodzinnej pracy zniknęły. Na szczęście prawie zawsze udawało mi się skasowany tekst przywrócić.
Pod koniec grudnia skończyłam tekst i wysłałam go do wydawnictwa, gdzie przeszedł gruntowną redakcję. Poprawione zostały różnego rodzaju błędy („chociaż od zmiany ustroju w Polsce minęło już ponad 50 lat”) i nieścisłości (okazało się, że sama nie wiem ile mam par spodni). Niektóre fragmenty zmieniły miejsce, z innych zrezygnowaliśmy całkowicie, bo nie były kluczowe dla całości.
Zredagowany tekst dostałam w formie pliku z aktywnym trybem zmian i każdą poprawkę mogłam zaakceptować, odrzucić albo przerobić po swojemu – to ja decydowałam o ostatecznym kształcie książki. Większość z nich jednak wprowadziłam, bo czyniły tekst bardziej spójnym i przyjaznym dla czytelnika – na tym w końcu polega praca redaktora.
Później tekst przeszedł korektę, podczas której dowiedziałam się, że używam złych myślników (za krótkich), wyłapane zostały wszystkie powtórzenia, nieścisłości w sposobie zapisywania liczb i angielskich nazw czy błędy interpunkcyjne. Następnie trafił z powrotem do mnie, mogłam nanieść ostatnie poprawki i pożegnać się z nim na dobre.
Z jednej strony odetchnęłam, że większość pracy jest już za mną, z drugiej zaczęłam się martwić o całe mnóstwo rzeczy. Że premiera dopiero za pół roku i w międzyczasie ktoś na pewno wyda podobną książkę. Że przypomni mi się coś niesamowicie ważnego i nie będę mogła tego dopisać. Że tekst wycieknie – kiedy poprawiałam tekst po redakcji, wydrukowałam go sobie w mojej sąsiedzkiej drukarni, pan za ladą zagadnął mnie, że to chyba nielegalnie drukować książki, a ja chlapnęłam że to moja. Wyobraziłam sobie, że tylko czyha, żeby zapisać sobie tekst na dysku i popędzić z nim do konkurencji. Jak się pewnie domyślacie, nic takiego się jednak nie stało.
W międzyczasie, z pomocą mojej mamy zrobiłam też zdjęcia, które ilustrują rozdziały. Długo myślałam, gdzie najlepiej zaplanować sesję, w końcu wykorzystałam swoje mieszkanie i wnętrze zaprzyjaźnionej RedakcjiBB.
Dostałam też od wydawnictwa plan okładki i pokazany na przykładzie kilkudziesięciu stron układ książki – kolory, fonty, marginesy i tak dalej. I o ile ten drugi bardzo mi się spodobał, to okładka od początku wydawała mi się jakaś taka nie moja, nie oddawała według mnie treści książki. W licznych mailach z argumentami pisałam wydawnictwu, że jestem przekonana, że czytelnicy bloga będą nią rozczarowani. Nie pomyliłam się – wśród ciepłych słów pod pierwszym wpisem o książce pojawiło się sporo słów krytyki w kierunku okładki, z którymi zdecydowanie się zgadzałam. Na szczęście, dosłownie w ostatniej chwili, wydawnictwo zdecydowało się ją zmienić. Bardzo się ucieszyłam – nowa wersja nie tylko lepiej pasuje do zawartości, ale i jest okładką, którą chętnie pochwaliłabym się na Instagramie.
Kiedy już wszystko było gotowe, powstała tzw. szczotka, czyli wersja próbna książki, w cienkiej okładce, na niedrogim papierze, którą wydawnictwo rozesłało do dziennikarzy. Ja swojego egzemplarza nie dostałam, chociaż zupełnym przypadkiem udało mi się podejrzeć szczotkę na biurku dziennikarki w studiu radiowej Czwórki, gdzie rozmawiałam na antenie o Lunaby.
W końcu, na kilka dni przed premierą, zapukał do mnie kurier z egzemplarzami autorskimi. Uczucie było niesamowite, bo tekstu nie widziałam od czasu ostatniej korekty, czyli od kilku miesięcy. Bardzo spodobał mi się zbliżony do kwadratu format książki i użyty przed wydawnictwo gruby, matowy papier – zdjęcia wyglądają na nim fantastycznie. Książka przypomina notatnik, świetnie podkreśla to jej praktyczny charakter.
I nadszedł wreszcie dzień, w którym książka trafiła do księgarń. Kiedy kończyłam tekst w grudniu, wydawało mi się, że czerwiec to niesamowicie odległy termin, a cały ten okres przeleciał mi błyskawicznie. Nie miałam czasu iść i napawać się widokiem książki w Empiku, bo ruszyła akcja promocja. Wizyty w radiu, wywiady w prasie, rozmowy publikowane przez duże portale – to wszystko było niesamowicie ekscytujące, ale też wymagało ode mnie sporej przytomności umysłu.
Na szczęście udało mi się nie powiedzieć nic szczególnie głupiego. Niesamowicie miło wspominam też spotkania autorskie – przed pierwszym wpadłam w panikę, że nikt nie przyjdzie, tymczasem zjawiliście się bardzo licznie i mocno angażowaliście się w rozmowę, za co bardzo, bardzo Wam dziękuję. Cieszę się, że miałam okazję poznać tyle osób czytających mojego bloga i z wieloma z nich nawet zamienić kilka zdań i dowiedzieć się mnóstwa ciekawych rzeczy. Dla osób, którym nie udało się dotrzeć na spotkania, postaram się przygotować coś specjalnego – szczegóły niebawem! Z kolei grafiki, które można było dostać na spotkaniu, możecie otrzymać mailowo, zapisując się na blogowy newsletter.
Przyszło mi do głowy, że może niektórzy z Was marzą o wydaniu własnej książki albo może mają już na nią całkiem konkretny pomysł. Pomyślałam więc, że wykorzystam swoje wtyki w branży wydawniczej i podpytam Agnieszkę Księżyk ze Znaku (zajmującą się literaturą non fiction, czyli poradnikami, reportażami itp.), czym się kierują, podejmując decyzję o wydaniu książki.
1) Jakich autorów szukacie? Co jest dla Was ważne, kiedy zastanawiacie się, kto powinien napisać dla Was książkę?
Agnieszka Księżyk, Znak Literanova: Szukając autorów do książek śledzimy publikacje w mediach, przeszukujemy internet. Jeśli widzimy, że ktoś dobrze pisze, ma coś ciekawego do powiedzenia – wtedy zwracamy się do niego z propozycją, często wspólnie pracujemy nad tematem.
A czasami – po przeczytaniu artykuł, usłyszeniu przypadkowego nawet zdania, poznaniu jakiejś postaci, uznajemy – to jest pomysł na książkę. I szukamy wykonawcy, zgłaszamy się wtedy do niego już z konkretnym tematem.
W obu przypadkach kluczowe jest to czy potencjalny autor dobrze pisze – to jego podstawowe narzędzie pracy. Ważne jest też, żeby był wiarygodny w dziedzinie, którą ma się zająć.
2) Jeśli to autor zgłasza się do Was z propozycją, co sprawia, że decydujecie się wydać tekst? I czy wystarczy wtedy krótki opis pomysłu, przykładowy rozdział czy może najlepiej gotowy tekst?
Najważniejsze są trzy aspekty: adresat, wiadomość i temat propozycji.
Adresat: Nawet jeśli dostanę tomik poezji na miarę Nobla – nie zainteresuje mnie on. Literanova, w której pracuję, nie wydaje poezji. Mail musi więc trafić do odpowiedniej osoby. Wszystkim, którzy chcieliby zaproponować coś wydawnictwu, sugeruję sprawdzić najpierw jego profil. Dobrze zaadresowana wiadomość to wstęp do sukcesu.
Wiadomość: Dostaję dziennie dziesiątki maili, wiadomość powinna być więc zwięzła, konkretna. Wystarczy kilka zdań: kim jest nadawca, co chce zaproponować, jaka idea wspiera ten pomysł. Najbardziej cieszą mnie te, do których dołączony jest konspekt – to tam będę szukać dodatkowych informacji: dłuższego opisu tematyki, planowanego spisu rozdziałów, opisu potencjalnej grupy odbiorców, kilku zdań o autorze. Jeśli mnie zainteresuje – poproszę o spotkanie, próbkę tekstu.
I najważniejsze: temat. Zaintryguje mnie niezwykła historia. Ale chętnie zajrzę też do czegoś, co przedstawia niecodzienne spojrzenie na znany już problem. Ciekawa metafora, która pokaże ograny już temat z nowej perspektywy. Banalny przykład: chcesz wydać książkę kucharską? Zbiór dowolnie wybranych przepisów – nuda! Ale pomysł na to, żeby wszystkie były oparte tylko na 3 składnikach (bo książka ma trafić do studentów i zapracowanych osób, które nie mają czasu na wielkie zakupy) ? – chcę wiedzieć więcej!
Mam nadzieję, że wyciągnęliście z wpisu coś dla siebie. Pora na obiecany bonus. Jeśli macie ochotę przeczytać moją książkę, możecie kupić ją w księgarni internetowej Znaku z 40% rabatem, na hasło „SlowFashion” – promocja jest aktywna do końca lipca. Co najlepsze, kod działa też na wszystkie inne książki w ofercie Znaku. Udanego weekendu!
49 thoughts on “Jak wygląda wydawanie książki od kuchni?”
Pani Joanno gratuluję z całego serca. Zakupiłam książkę kilka dni temu i pochłaniam ją gdzie się tylko da tzn. przy porannej kawie
w autobusie i na przystankach autobusowych. Prowadzę mały sklepik z działem wintage, do tego jestem wielbicielką ubrań i zabawy modą.
Książka dużo mnie nauczyła a wiedzę zdobytą wykorzystam w życiu osobistym, a także w prowadzeniu mojego małegi biznesu. Dziękuję….
Ja na swój egzemplarz poczekam jeszcze prawie tydzień i nareszcie zacznę czytać :)
A ja najpierw po kilku dobrych recenzjach kupiłam książkę (jestem w trakcie czytanie i po sprzątaniu w szafie) a potem na bloga i muszę przyznać, że żałuję, że dopiero teraz:) Bardzo przyjemnie się Ciebie czyta :) Pozdrawiam i życzę kolejnych sukcesów :)
Fantastyczny tekst i w ogóle temat na wpis. Czyż marzeniem 1/3 ludzkości nie jest wydanie własnej książki ? W każdym razie moim malutkim jest :) mini wywiad z panią że Znaku bardzo ciekawy bo pokazuje od kuchni na co zwracaja uwagę. A Znak wydaje dużo i zwykle są to bardzo ciekawe publikacje. Okazuje się, że spisy treści jak i bibliografia w pewnych przypadkach to kluczowe elementy :) przypominało mi się pisanie pracy mgr :) to póki co moja jedyna „publikacja”
Dzięki za informacje zza kulis:) Wiele osób pewnie głowkuje jak się do tego zabrać. Jak byłam mała to też marzyło mi się wydanie książki, może kiedyś się uda;) A i zniżka się przyda, bo chociaż kupiłam już ebooka, to chciałam kupić wersję papierową na prezent:)
Zajmuję się książkami zawodowo i na co dzień odpowiadam za kilka etapów procesu, który opisujesz. Rzadko się jednak zastanawiam, jak to wszystko wygląda oczami samego autora :) Bardzo interesujący tekst, dzięki!
nie, dziękuję
Joasiu, wczoraj popołudniu kupiłam Twoją książkę, o 20 była już skończona. Naprawdę kawał dobrej roboty, gratuluję :-).
Bardzo ciekawy tekst! Tym bardziej, że marzy mi się wydanie książki i coś tam już nawet napisałam :)
Twoją już mam więc z promocji skorzystam na inną :). A co do wpisu fajnie, że napisałaś ten tekst. Czuć autentyczność, chociaż po autorskim spotkaniu nie mam za grosz wątpliwości co do niej. Wywiad też bardzo ciekawy, chociaż niekoniecznie dla mnie, ale lubię po prostu mieć pojęcie. :)
Zastanawia mnie jedna kwestia. Skoro korzystałas też z innych dzieł pisząc swoją książkę to czy w książce znajdują się przypisy do tych dzieł? Często drażni mnie to u blogerek stricte modowych, które nie mają wiedzy takiej jak Ty i często nie potrafia napisać same od siebiemi i „inspiruja się” czymś bez podania źródła.
Oczywiście nie piszę tego w ramach zarzuty tylko pytania, bo podejrzewam ze książka w 90% to Twoje refleksje i doświadczenia ;)
Nie ma przypisów, ale jak piszę o czymś, co wzięłam od kogoś, to piszę że to jest teoria tej osoby – nie przyszłoby mi do głowy kogoś kopiować, bo i po co.
Mi również zabrakło w książce przypisów. Nawet nie pomyślałam o tym w kontekście kopiowania, ale pojawiły się w książce aspekty, które chciałabym pogłębić i miło byłoby wiedzieć do czego sięgnąć.
Niby można napisać do autora i dopytać, ale zanim się zbierze wszystkie myśli na koniec książki i zdecyduje napisać do autora, to połowa z nich ucieknie, a tak z przypisami, nie ma tego problemu i na bieżąco można sobie analizować dane zagadnienie.
p.s. Podobają mi się przykłady w ksiażce. Są bardzo obrazowe i niesamowicie autentyczne w odbiorze.
Na początku chyba je dawałam, ale dostałam info od wydawnictwa, że to nie ten typ publikacji i lepiej, żeby ich tam nie było:)
Jestem po przeczytaniu Twojej książki i chciałabym Ci podziękować za ogromną inspirację. Po skończeniu książki o 11 w nocy poleciałam do szafy robić porządki i co ciekawe mój mąż dołączył! Oddaliśmy 3 worki ubrań, których nie nosiliśmy i które niepotrzebnie zabierały miejsce.
Dziś otwieram moją szafę i jestem szczęśliwa. Na zimę wiem, że muszę kupić płaszcz wełniany, wełniany szal i ciepły sweter, a tak nie potrzebuję nic innego;)
Hahaha, miałam podobnie po przeczytaniu pierwszej książki i z prawie pustą szafą, wyposażoną tylko w ukochane rzeczy czuję się jakbym miała zupełnie nową garderobę.
Własnie zamawiam ksiazke, dziekuje za tak fajny rabat :) Nie moge sie jej doczekac. A mnie z kolei interesuje, czy na ksiazce tego typu da sie wymiernie zarobic? Czy pisze sie ja raczej ze wzgledow prestizowych? Nie pytam oczywiscie o kwoty ani poufne szczegoly, interesuje mnie sam fakt :)
Jeszcze Ci nie powiem za bardzo, autor generalnie zwyczajowo dostaje kilka procent od ceny okładkowej, więc nie jest to żyła złota, ale jak książka się dobrze sprzedaje, to można na niej zarobić – dużo zależy też od umowy.
Pan z sasiedniej drukarni okazal sie wiec profesjonalista. Bardzo ciekawy i inspirujacy wywiad. Dziekuje i pozdrawiam serdecznie beata
Gratuluję wydanej książki, ale tak słabej warstwy redaktorskiej nie widziałam już dawno. Tematyka, Twój styl pisania oraz lekkość tworzenia tekstów to niewątpliwe atuty i za nie dziękuję, ale całość wygląda, jakby nie przeszła przez żadne korekcyjne biurko. Brakuje podstawowych przecinków, zdarzają się nachalne powtórzenia, brakuje kropek na końcu zdań (!). Szkoda, bo tematyka jest bardzo przydatna i gdyby nie te niedociągnięcia to książka w moim odczuciu mogłaby uplasować się na jeszcze wyższym miejscu. Niemniej, gratuluję.
Dziękuję za ten post. Bardzo fajnie przeczytać właśnie coś takiego, jak od wewnątrz wygląda takie wydawanie książki. Tym bardziej, że sama piszę i – jak dopisze mi szczęście – kiedyś wydam coś swojego, ale niezwiązanego z modą, raczej z literaturą piękną.
Bardzo ciekawy tekst :)
a na marginesie mam pytanie – czy był już wysłany newsletter z grafikami? jestem zapisana od początku i poprzednie newslettery dostawałam ale ten chyba nie dotarł :( czy jest szansa żeby został wysłany jeszcze raz? Za to chyba dwa razy dostałam tę samą wiadomość z newslettera o blogowaniu, nie wiem czy to ma jakiś związek…
Ja też nie dostałam, a bardzo bym chciała! Co robić, jak pomóc? Zapisać się raz jeszcze? Spam sprawdzony, pusto :(
Ja też nie dostałam załącznika. Za to dostałam dwa razy ten sam newsletter 6 lipca i 8 lipca. Od tamtego czasu nie dostałam też w ogóle newslettera… :/
Coś jest nie tak z tym załącznikiem, sprawdzę i wrócę!
Po przeczytaniu pożyczyłam książkę mamie – właścicielce ogromnej szafy, a także powierzchni na strychu zawalonej ciuchami – wiem, że jeszcze nie skończyła lektury, ale już umawia się ze mną na wspólne sprzątanie szafy. Ślę gratulacje od mamy. :)
O jaaa, ale super, pozdrów mamę koniecznie:)
Mieszkam w Wielkiej Brytanii i jak tylko usłyszałam o Twojej książce zaalarmowałam mamę i teraz Slow fashion czeka na mnie w domu. Muszę jeszcze niestety poczekać miesiąc, ale wiedz, że nie mogę się doczekać :)
Cześć Asiu! Czy będzie kolejna odsłona Prasówki?
Ciekawy post, masz taką lekkość pisania, dlatego książka też jest świetna :)
Patrzę z ogromnym podziwem na Twoje dokonania. To, ile osiągnęłaś na przestrzeni tylko kilku ostatnich miesięcy zdecydowanie bardzo napawa mnie do pracy nad sobą i moimi marzeniami. Bardzo dobry wpis, zawsze byłam ciekawa, w jaki sposób powstaje książką. Teraz moja ciekawość została nieco zaspokojona.
Dobrej niedzieli Tobie życzę,
Marta
Świetna książka, gratulacje :) i powodzenia w dalszym rozwoju!
Właśnie przeczytałam Twoją książkę i zamierzam skorzystać z wielu rad, ale.. momentami czytało mi się ją bardzo ciężko z powodu wspomnianych wyżej powtórzeń, błędów interpunkcyjnych, brakujących wyrazów lub przestawionego szyku w zdaniu, albo też zbyt zagmatwanej konstrukcji niektórych zdań.. Książka jest jednak motywująca do działania.
Z przyjemnością poczytałam, zawsze fascynowało mnie jak powstaje książka. Przyznaję, że wydawało mi się iż rola autora kończy się na wysłaniu książki do wydawnictwa a tu proszę cała masa poprawek i innych takich. Czytając fragmenty o przedpremierowych zmartwieniach czułam się jakby ktoś opisał mnie w podobnej sytuacji ;) Ja też na pewno bałabym się, że ktoś wyda podobną książkę, nie wspominając nawet o panu z drukarni, pewnie nie mogłabym spać z myślą, że mógłby pobiec do konkurencji… Pamiętam, że jak wysyłałam felieton na konkurs byłam pewna, że jakiś haker włamie się na moją skrzynkę mailową i ukradnie pracę, a co dopiero przy tak dużym przedsięwzięciu jak książka ;)
A co do samej książki, już prawie kończę i przyznaję, że jestem pod dużym wrażeniem jej skuteczności. Byłam pewna, że mam szafę idealną, zdefiniowany styl i nic się w tej kwestii nie zmieni, a tu po takiej dawce inspiracji zanosi się na duże porządki. Aktualnie jestem prawię 2 000 km od domu i aż tupię nogami kiedy wrócę i w końcu będę mogła wziąć się za moją rewolucje :)
Bardzo się cieszę! I łączę się w paranoi;) U mnie i tak było mało pracy, wiem że np. Radzka przy swoim albumie uzgadniała też wszystkie graficzne drobiazgi.
Znam to wszystko od drugiej strony – jako pracownik redakcji w wydawnictwie, choć nie tak wielkim jak Znak. Jest to bardzo ciekawy proces, a cała stojąca za tym papierologia i procedury to temat rzeka. Fajnie jednak widzieć dumę autora, kiedy widzi swoje dzieło w formie książki po raz pierwszy.
Gratuluję książki i dziękuję za fajny króciutki wywiad z Panią ze Znaku! :) na pewno przydatny dla tych, którzy szukają wydawcy dla swojej książki
Ja właśnie czytam książkę i muszę się przyznać, że ją dawkuję sobie, bo się boję, że za szybko się skończy :) Moja szafa już się daje zamknąć i powoli pozbywam się wszystkich rzeczy, w których coś jest nie tak, albo były na kiedyś.
Dzięki wielkie za książkę! :)
Taka promocja,a ja już swój egzemplarzy mam! Jest wart każdej nieprzecenionej złotówki;) z rozpędu przeczytałam dwa razy i czuję silną motywację żeby rozprawić się z moją przepełnioną szafą. Asiu, dziękuję Ci!
hm, a ja się spodziewałam po książce czegoś więcej.
a tu np. taki błąd:
Naucz się obcych nazw opisujących skład materiału. Na przykład wiskoza w różnych formach i przekształceniach występuje jako rayon, tencel, modal lub lyocell.
ekhm, tylko, że nie wiskoza, a włókna celulozowe w różnych formach i przekształceniach występują jako wiskoza, rayon, tencel, modal lub lyocell.
Książka wczoraj do mnie dotarła, na razie tylko przekartkowałam, dziś zabieram się za zgłębianie treści :) Borykam się z wszelkimi problemami opisanymi tu, oraz w książce – wielką szafą, dziesiątkami t-shirtów które noszę na siłę (nawet jak przestały mi się podobać, ale przecież są jeszcze dobre), stertą ubrań „po domu” i „na spacer”, co najmniej dziesięcioma strojami nocnymi, z których używam na zmianę jedynie tylko dwóch ulubionych, masą sztucznej biżuterii (prawdziwej też, ale do czego ją nosić, skoro ubrania jakieś takie mało eleganckie), butami tylko do samochodu (bo spacer to byłby już udręką dla stóp), etc, etc, etc…
Dlatego cieszę się niezmiernie, że odkryłam Twój blog (jak również blog Ubieraj się klasycznie) – już teraz przechodząc obok sklepu powtarzam jak mantrę: „wszystko mam, wszystko mam”.
Nurtuje mnie jeszcze jeden problem, chyba nie poruszony przez Ciebie, a mianowicie – bielizna. Czy mogłabyś rozważyć napisanie jakiegoś posta w tym temacie? Wszystkie wiemy, że zakup dobrej jakości biustonosza to wydatek niemały (szczególnie dla rozmiarów niestandardowych). A równocześnie jest to część stroju, wymagająca najczęstszego chyba prania (oprócz majtek oczywiście :) ). Często więc, chcąc oszczędzić jakiś elegancki i drogi biustonosz na co dzień zadowalam się egzemplarzami sieciówkowymi, których nie żal tak często prać. Wielokrotnie spotkałam się tez z opiniami osób, że nie wyobrażają sobie założyć biustonosza i majtek nie z tego samego kompletu – co o tym sądzisz? Dla mnie to już przesada, szczególnie że wtedy takie majteczki kosztują przeważnie niewiele mniej od biustonosza. No i co z tym praniem? Codziennie? Co dwa dni? Pewnie większość powie, że jak to można nie prać biustonosza codziennie, ale z drugiej strony nie znam ani jednej kobiety, która w praktyce by to robiła :)
Pozdrawiam gorąco z Krakowa!
Serdecznie gratuluję :) Nie sądziłam, że aż tak czasochłonny i pracochłonny jest cały ten proces. Dziękuję za cenne wskazówki, być może kiedyś też się zdecyduję . Pozdrawiam
OMG!!! Właśnie przeczytałam fragment zaraz kupuje pełna wersje. To jest coś co do mnie w końcu przemawia! Nowy rozdział w życiu.
Bardzo dziękuję za wiadomość o zniżce, właśnie z niej skorzystałam. :) Bardzo lubię czytać Twoje refleksje i wnioski, dlatego z przyjemnością zastosuję Twoje pomysły we własnej szafie. :)
Pingback: Lipcowe inspiracje | Moja droga do minimalizmu
Z tego co zrozumiałam z dotychczas przeczytanych postów – sukces książki przekroczył Twoje najśmielsze oczekiwania:-) Gratki!:-) Ja też tak chcę!
Na ten moment potrzebuję wiedzieć coś więcej o etapie testowania książki. Czy da się oszacować czy książka się sprzeda i – jeśli tak, to w jakim nakładzie? Czy u Ciebie były takie szacunki? A ta „szczotka” – miała ona jakąś funkcję poza informacyjną dla dziennikarzy, np. wpływ na ostateczną wersję książki ?
Dziękuję! Niestety nie umiem Ci pomóc – to pytania do wydawcy, albo kogoś, kto zajmuje się self publishingiem. Ja swojej szczotki nawet nie widziałam:)
Rozumiem, dziękuję za wiadomość:-)
Pingback: Share week 2018 - pozytywne blogi, które czytam i polecam