Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Film, którego wcale nie musicie oglądać*

*ale ominie Was wtedy kawał naprawdę dobrego kina!

Zupełnie nie planowałam tego posta, chciałam wrzucić coś innego, ale że poczułam się poruszona, to siadłam i napisałam – żeby nie stracić tych emocji, tekst odłożony na później nigdy nie jest już taki sam. Wczoraj po południu zastanawialiśmy się, jaki film by tu zobaczyć. Padł tytuł Whiplash, który wcześniej już kilka razy obił mi się o uszy. Sprawdziłam opis na Filmwebie – historia zdolnego ucznia i sadystycznego nauczyciela – i stwierdziłam, że kompletnie nie mam na taki film ochoty, brzmi nudno, szablonowo i do tego ciągle gdzieś o nim słyszę, a to uruchamia moją wewnętrzną machinę oporu. Nie wiem czy to tylko ja (i Ryfka, która też przyznała się do podobnej przypadłości), ale kiedy widzę na Facebooku filmik czy piosenkę wrzucaną przez kolejne i kolejne osoby, zupełnie nie mam ochoty tego włączać, jakby samo oglądanie tytułu raz po raz sprawiało, że mam dość. Na szczęście Szymek użył argumentu, który zawsze działa – „Zwierz pisał, że wyjątkowo dobry!”. Z lekkim marudzeniem zdecydowałam się więc go zobaczyć i szybko się przekonałam, jak dużo bym straciła, gdybym nie dała się namówić. A im dłużej oglądaliśmy, tym było lepiej.

Film faktycznie opowiada o młodym perkusiście jazzowym, Andrew, i nauczycielu, którego spotyka w konserwatorium. Nie jestem pewna, czy nazwałabym go sadystycznym. Jego metody motywowania studentów są co najmniej kontrowersyjne, ale w tym szaleństwie okazuje się kryć coś więcej. W drugiej części filmu dyrygent wykłada to Andrew, przytaczając historię Charliego Parkera. To wielka postać w świecie jazzu, a punktem przełomowym w jego karierze był ponoć moment, w którym rzucił w niego talerzem bardziej doświadczony muzyk, upokarzając go dodatkowo przed całym zespołem. Parker został niemal pozbawiony głowy, bo popełniał błędy w grze. Dlaczego akurat ta chwila? Gdyby kierujący zespołem powiedział mu „spoko, nic się nie stało, starałeś się, spróbuj jeszcze raz”, Charlie prawdopodobnie poprawiłby kilka rzeczy i po prostu grał dalej. Po wielkiej awanturze zawziął się i zaczął ćwiczyć jak szalony, by rok później zagrać jedną z lepszych solówek w historii jazzu.

To była kwestia, która najbardziej mnie w filmie zastanowiła, i taki zamysł miał chyba reżyser. Fletcher, bo tak nazywał się nauczyciel, swoją tyradę kwituje stwierdzeniem, że nie ma co się dziwić, że jazz umiera, skoro nikt już tak nie traktuje muzyków. Zwierz w swoim wpisie też wraca uwagę na ten aspekt – czy chwaląc za same starania, unikając nadmiernej krytyki, nie staczamy się przypadkiem w średniactwo i bylejakość? W Polsce ta tendencja nie jest aż tak wyraźna, ale kiedy studiowałam w Londynie, nie raz nachodziły mnie podobne myśli. Miałam wrażenie, że zaliczenie może dostać każdy, nawet najgorszy projekt, byleby jego autor podjął jakiekolwiek działanie i miał w zanadrzu kilka słów na poparcie swojego pomysłu. Wydawało mi się, że profesorowie z wydziału socjologii na UJ, gdzie studiowałam wcześniej, złapaliby się za głowę, widząc jakie prace nie tylko dostawały zaliczenie, ale i były całkiem nieźle oceniane. Choć muszę tu dla rzetelnego oddania sprawy zaznaczyć, że po części wynikało to też pewnie z różnic między oboma systemami edukacji – po prostu stawia się w nich na nieco odmienne rzeczy.

Whiplash-6613.cr2

Raz zasiana myśl nie daje mi spokoju. Czy faktycznie w czasach dobrobytu (bo nie oszukujmy się, już sam brak wojny i głodu spokojnie zasługuje na to miano) i relatywnie sporej ilości wolnego czasu staliśmy się dla siebie zbyt pobłażliwi? Wszyscy jesteśmy zajęci i wiecznie nie mamy czasu, ale czy to oznacza że faktycznie szlifujemy jakieś umiejętności, pracujemy nad czymś wyjątkowo dla nas ważnym, czy tylko z obłędem w oczach odkreślamy kolejne zadania, nie zastanawiając się głębiej, dokąd nas prowadzą, a w luźniejszych chwilach szybko znajdujemy sobie jakieś zajęcie, bo jakoś tak nie wypada nie być zajętym? Jednocześnie popularnością cieszą się wszelkiego rodzaju „lifehacki”, sposoby na „ułatwienie sobie życia”. I jasne, fakt że użyjemy do połączenia ze sobą dwóch wieszaków fragmentu puszki po Coca-Coli nie oznacza, że nic w życiu nie osiągniemy, ale czy paradoksalnie, przy całym tym korpo kołowrotku, milionie zajęć dodatkowych i gloryfikowaniu stanu „ale jestem zarobiona!” nie straciliśmy czasem umiejętności sumiennej pracy nad sobą? Już samo słowo „sumienny” jakoś wypadło z obiegu.

Co rusz natykam się na broniące kiepskiej twórczości argumenty „ale naprawdę się starałam”, „włożyłem w to całe serce”. Co jeśli to nie wystarczy, jeśli w czasach, gdzie wszystko jest na szybko, a każdy tekst na wczoraj, straciliśmy punkt odniesienia i rzetelnym wydaje nam się każdy tekst, w którym nie ma rażących błędów i literówki w co drugim słowie? Wciąż jednak powstają wybitne dzieła – może więc chodzi o to, że dzięki Internetowi te mniej wybitne są widoczne jak nigdy dotąd? Albo po prostu z nostalgią patrzymy w przeszłość, opierając swój osąd na najlepszych dokonaniach danego okresu – bo wszystkie inne zostały po prostu zapomniane?

Whiplash-5547.cr2

Z drugiej strony, trudno mi uwierzyć, żeby lekarstwem miała być agresywna krytyka w stylu uprawianym przez Fletchera. Są osoby – wydaje mi się nawet że jest ich większość – których mieszanie z błotem w żaden sposób nie motywuje, ale zniechęca. I choć dyrygent podkreśla, że jeśli Charlie Parker poczułby się zniechęcony, to znaczy, że i tak zostanie wielkim muzykiem nie było mu pisane, to jak mamy niby rozpoznać, czy znęcający się nad nami frustrat jest szalonym geniuszem, czy trafiliśmy po prostu na zwykłego buraka? Znam siebie i wiem, że w życiu nie dałabym się wciągnąć w grę z niezrównoważonym emocjonalnie nauczycielem. W takich momentach po prostu wychodzę i zwykle nigdy więcej nie wracam. Czy to oznacza, że nie miałabym szans na zostanie wybitnym jazzmanem (pomijając fakt, że nie mam za grosz talentu muzycznego) czy kimkolwiek innym? Trudno mi też sobie wyobrazić taką wyniszczającą pracę na dłuższą metę, nawet najbardziej odporna i zawzięta jednostka w kończy poczuje się wypalona i rzuci wszystko w kąt.

 


 

Film sam w sobie jest absolutnie fantastyczny, akcja toczy się w jazzowym tempie i jest podobnie nieprzewidywalna. Naprawdę warto go zobaczyć, tym bardziej, że każda osoba, z którą rozmawiałam, odbiera go trochę inaczej. Wydaje się w niezwykły sposób prawdziwy. Pomijając już sceny związane z próbami i fizycznym wysiłkiem muzyków, w niewielu filmach ojciec głównego bohatera dostaje przypadkowo po głowie torebką popcornu bez żadnego bezpośredniego rezultatu. Wypatrzyłam też mały smaczek dla wszystkich miłośników jasno określonego stylu i koncepcji uniformu. Fletcher, ze swoją łysą głową, wysportowaną sylwetką i ciemnymi, dopasowanymi ubraniami, jest tak wyrazisty, że niemal kreskówkowy. Niejedna pretendująca ikona stylu mogłaby się na nim wzorować.

W zeszłym roku podobne wrażenie zrobiły na mnie tylko dwie produkcje, Wielkie Piękno i Tylko Kochankowie Przeżyją. Ciekawa jestem, czy widzieliście Whiplash i jakie zrobił na Was wrażenie – koniecznie dajcie znać!

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

48 thoughts on “Film, którego wcale nie musicie oglądać*”

  1. Obejrzę zatem :). Czy mogłabyś napisać dlaczego tak bardzo podobał Ci się film „Wielkie piękno”? Być może gdzieś o tym wspominałaś, ale mi umknęło, choć czytam Twojego bloga z namaszczeniem :) Mi się ten film podobał, choć nie podzielam zachwytów, które płyną z każdej strony, choć może coś mi znów umknęło ;)

      1. Dziękuję ;) teraz mi się przypomina, że czytałam ten wpis ;-) Ja lubię ten film w sumie za jedno zdanie, które w nim pada i moim zdaniem świetnie charakteryzuje Włochów: „pamiętam zawsze mówiłem… Komu mówiłem” ;)

  2. Po seansie z grupą znajomych rozpoczęliśmy bardzo długą dyskusję, wręcz kłótnię. Gdzie leży granica zaangażowania i poświęcenia pasji, kiedy fascynacja i miłość do czegoś zmienia się w chorobę, która wyniszcza cię psychicznie, czy prawdziwa sztuka musi jednocześnie wiązać się z poświęceniem jakiejś części życia itd? To naprawdę świetny film, bo wywołuje masę emocji i porusza wiele zagadnień. Uwielbiam, gdy po seansie wszyscy dyskutują, a nie zdawkowo stwierdzają, że był fajny, był kiepski. Nawet nie o to chodzi, że film był świetnie zagrany, pasjonujący i oddzielną rolę odgrywała w nim muzyka, najlepsze w nim jest to, że nie jest oczywisty. Na przykład – główny bohater. Czy na końcu był szczęśliwy? Tak, ale jak długo, czy pasja go nie zniszczy, czy warto? i tak dalej… :)

  3. Skoro polecone przez Styledigger i Zwierza – na pewno obejrzę!

    Postawiłaś ciekawe pytanie, choć dziwi mnie Twoja teza, że w Anglii bardziej pobłażliwie traktuje się studentów – zawsze mi się wydawało, że to polskie szkolnictwo stawia na masowość i bylejakość, uczenie się od sesji do sesji, a brytyjskie i generalnie zachodnie studia wymagają ciężkiej, systematycznej pracy…

    Myślę, że ta pobłażliwość wobec braku starania i robienia w gruncie rzeczy mało przydatnych i konstruktywnych rzeczy wynika, jak już zauważyłaś, z czasów dobrobytu – dziś nie trzeba być wybitnym, by wcale nieźle przeżyć życie, co wcale nie wydaje mi się wadą, bo nie każdy chce i może być geniuszem – ale z drugiej strony także staliśmy się nadwrażliwi. Spójrz, że ucznia w szkole nie można skrytykować, bo nauczycielowi od razu grozi się sądem i kwestionuje jego kompetencje. Żyjemy trochę pod kloszem, nie dopuszczamy do siebie złych opinii, bo przywykliśmy do pewnego rodzaju poprawności politycznej – jasne, nie wolno przeginać w drugą stronę, bo nikt nie lubi być obrażany, ale życie w fikcji chyba nie prowadzi do niczego dobrego…

    Ups, całkiem chaotycznie to wszystko wyszło, ale to chyba dlatego, że jeszcze muszę temat głębiej przemyśleć i poukładać w głowie. Tak czy siak, dzięki za tekst! :)

    1. Krótki komentarz: krytykuje się faktycznie nie ucznia, tylko pracę ucznia – za krytykowanie uczniów sama chętnie wsadzałabym za kratki ;). Przy tym krytyka powinna być konstruktywna: uczniowi dobremu wskazać, w jaki sposób może jeszcze bardziej się rozwinąć, a uczniowi, którego praca zostawia wiele do życzenia, wskazać od czego powinien zacząć poprawkę i zachęcać do starania się o lepsze wyniki w przyszłości. 'Ta praca jest zła/niedostateczna/głupia’ to może powiedzieć pierwszy lepszy idiota.

      1. A to prawda, źle sformułowałam, dzięki za uwagę. Moja mama jest pedagogiem w niezbyt ciekawym gimnazjum i już się od niej nasłuchałam, jak rodzice uczniów przychodzą i ustawiają nauczycieli do pionu wedle własnego widzimisię i dochodzi do tego, że nauczyciele niezbyt mogą reagować podczas agresji ucznia, a co dopiero „czepiać się” jego postępów w nauce…

    2. U mnie było tak, że na magisterskich studiach w UK, na kierunku socjologiczno-fotograficznym, wielu osobom brakowało absolutnych podstaw z obu tych dziedzin, z drugiej strony to co robiliśmy na pewno było bardziej kreatywne, ale nie nauczyłam się tam zbyt wielu konkretów.

  4. Nie pamiętam jak się nazywa ten starszy aktor, ale dla mnie na zawsze pozostanie Schillinger’em – przebiegłym i okrutnym więźniem z serialu OZ. Chętnie zobaczę go w innej roli, film zapowiada się świetnie!

  5. Też wczoraj obejrzałam ten film. Przyznam, że trudno mi było przyglądać się sadystycznym metodom wychowawczym, którymi posługiwał się Fletcher. Osobiście myślę, że dla tego bohatera teoria pt. „tylko w ten sposób można wykrzesać z ucznia mistrzostwo” była jedynie racjonalizacją skrywającą potrzebę wyjątkowo brutalnego znęcania się nad drugą (oczywiście słabszą) osobą. Uderzające było to, że jego uczniowie bardzo szybko „przyzwyczajali się” do metod, które stosował. Żaden się nie sprzeciwiał, w ciszy znosili upokorzenia swoje i kolegów. Dla mnie film jest niezwykle ciekawą ilustracją mechanizmów stosowania przemocy w grupie i identyfikowania się z oprawcą.
    Film wciągający, wzbudzający emocje – takiego kina szukam i nie zawiodłam się. Świetna gra aktorska i zdjęcia. No i oczywiście muzyka.

  6. Byłam, widziałam. Powiem więcej – jestem zawodowym muzykiem. Dlatego też film (skądinąd bliski doskonałości) oglądałam pozbawiona metaforycznego ekranu akustycznego. Przypomniał mi czas, gdy grałam lepiej, więcej (i zakrwawione palce się zdarzały) i uświadomił dwie rzeczy: taka jest faktyczna cena osiągnięcia swoich indywidualnych stu procent. Czy trzeba mieć wyrzuty sumienia, jeśli się po to sto procent nie sięgnęło/sięga? Chyba nie. Zwyczajnie nie każdego na to stać…

  7. Film brzmi ciekawa, fajna polecajka.

    Jednocześnie: prześlizgnęłaś się nad kwestią nadmiernego wygodnictwa naszych czasów, że tak to tandetnie ujmę – w pewnym momencie naprawdę zacząłem liczyć, że wejdziesz głębiej w tą dygresję. Tekst jednak wrócił zaraz do filmu do którego i tak już na tym etapie chyba wszystkich czytelników zdążyłaś przekonać.

    Ciut szkoda.

  8. Bycie nauczycielem jest trudne. Trzeba wyczuć, czy lepiej kogoś zmieszać z błotem, czy chwalić, nawet ponad miarę. Na większość ludzi dorosłych najlepiej działa „kanapka” (komplement-krytyka-komplement), ale tzw. ocenianie kształtujące to duża sztuka i wielu nauczycieli tego po prostu nie potrafi.

    Też studiowałam na UJ i miałam często taki lekki mindfuck, bo jedni profesorowie mieli zwyczaj oceniać „za chęci”, inni wręcz przeciwnie. Przez to właściwie do dziś nie wiem, do której kategorii kwalifikowała się moja praca dyplomowa… Taki brak konsekwencji wywołuje sytuacje, w której uczeń czy student żyje na huśtawce i jest zupełnie niepewny własnych umiejętności. Albo pewny ich nadmiernie, nie wiem, co gorsze.

    Mam „Whiplash” na liście do obejrzenia, tak jak ten film o Jamesie Brownie. Już się cieszę na te seanse!

  9. Na pewno obejrzę, chociaż z premedytacją nie przeczytałam tego posta (no, poza wstępem;) ) Nie lubię czytać opinii i recenzji filmów przed obejrzeniem, wystarczy mi, że ktoś, komu ufam i o kim wiem, że mamy podobny gust, poleca:)

    Tylko kochankowie przeżyją i Wielkie Piękno też mnie zachwyciły, zdecydowanie! A widziałaś Konesera? Myślę, że by Ci się podobał:)

    pozdrawiam!

  10. Właśnie ja też czasami debatuję z mężem na temat, który poruszyłaś niejako w refleksji nad filmem – tj. „bylejakości”. Jest to widoczne wszędzie, wystarczy choćby porównać jaki prestiż miał kiedyś tytuł magistra, a jaki ma obecnie. W moim zawodzie też jest to widoczne gołym okiem, potwierdzają to starsi koledzy po fachu. Nie bardzo umiem sobie wyjaśnić to zjawisko, czy to naturalna kolej rzeczy czy wpływ mediów, systemu edukacji, politycznego? Tego się chyba nigdy nie dowiem.

    1. Prestiż to kwestia (nie)dostępności dobra, to wszystko. Dziś wiedza jest na wyciągnięcie ręki a na studia może iść każdy. Większa ilość magistrów to statystycznie niższa ich jakość i nie ma to nic wspólnego z „naszymi czasami”. Każde pokolenie narzeka na to samo – ach, kiedyś to było (życie, kobiety, mężczyźni, kiełbasa, wódka i powietrze a także muzycy, lekarze etc.) a faktem jest, że najlepszych docenia się dopiero wraz z upływem czasu.
      Film świetny. Dziękuję za polecenie.

    2. Kwestia „bylejakości” w naszym systemie edukacji to z pewnością zjawisko złożone. Jednym z elementów, o których warto wspomnieć jest niż demograficzny. Uczelnie wyższe ze względów finansowych wychowują i uczą osoby, które kiedyś być może nie zasiadałyby w ich murach. I tak słowo magister ma dzisiaj zupełne inne znaczenie i wartość niż przed laty. Oczywiście demografia to jedna z przyczyn, ale istotna i powiązana z prawdą okrutną i przykrą, ale prawdziwą – że ekonomia rządzi światem, w którym żyjemy.

      P.S. A film „Koneser” widziałam i równiez polecam!

  11. Nie widziałam filmu i dzięki tej recenzji na pewno znajdzie się on na mojej liście „filmy do obejrzenia”, ale chciałbym zahaczyć o wątek pracowitości, sumienności, rzetelności (te pojęcia brzmią bardziej jak cechy osobnicze, a nie wartości, za którymi można podążać, prawda?). Przeczytałam niedawno artykuł (http://fullcomment.nationalpost.com/2010/11/15/harrison-solow-todays-generation-too-lazy-to-follow-their-dreams-up-with-work/), który gorąco polecam i z którego wklejam jeden cytat – a propos wymagań na uniwersytetach.

    „Even our universities are filled with people who have dreams but no plans; desires but no talent; talent but no work ethic, and because the few people who could make a difference in their lives will not say: You can’t do it until you earn it, I am concerned that there is no end in sight.”

  12. Widzialam ten film dwa razy w ciagu 48 godzin. Raz z przyjaciolka a raz z mezem. Mialam podobne odczucia jak ty. Czasami do tej pory lapie sie na tym, ze rozmyslam o tym filmie! Ten film, jest dla mnie najlepszym filmem ostatnich paru lat. Pozycja numer 1 na mojej osobistej liscie ulubiencow:) Tez bylas taka 'poddenerwowana’ w kinie? :)

  13. zagubiony omułek

    ha, u mnie było tak: chłop mój zarządził że idziemy do kina na whiplash. coś mi się tam obiło o uszy o tym filmie ale się nie zagłębiałam. po drodze się pytam „to o czym właściwie jest ten film?” jak usłyszałam, to sobie myślę, bedzie nuda, czemu wcześniej tego nie sprawdziłam :D a potem siedziałam wbita w fotel :) super!

  14. Zwierz mnie zaciekawil. Twoj post poslal mnie do kina! Swietny film. Opowiedzialam o nim dwom kolezankom pedagożkom. Tak… to zalezy od osoby uslyszalam. Pewnie na artystow takie metody dzialaja, ale to chyba tylko na nich….

  15. Warto choć trochę zastanowić się skąd wziął się jazz. Wtedy staje się jasne, że ten film o jazzie nie jest (a raczej – jak usłyszałam od znajomych muzyków – jest o tym jak biali jazz zabili) i o muzyce w ogóle. Chociaż takie szkoły tak właśnie w Stanach funkcjonują i oczywiście wypuszczają znakomitych muzyków – opowiedział o tym Janek Młynarski w wywiadzie dla Dwutygodnika). Ale równie dobrze mógłby być o piłce nożnej albo judo. Schemat dość dobrze znany w świecie filmu (a w scenariuszu, jeśli choć minimalnie znacie się na muzyce, naprawdę widoczne są tzw.”szwy” i ograny wątek ucznia – dla porównania proponuję obejrzeć znakomitego Birdmana, gdzie szwów poza samą końcówką nie doświadczysz). I tak, też jestem zawodowym muzykiem. Być może z powodu własnego lenistwa, a być może jednak ideologii nie uważam, aby to wyłącznie fizyczny (TAK) trening i narcystyczne pragnienia czyniły z Ciebie znakomitego muzyka i pozwalały na przekraczanie własnych granic. Dlaczego zachwycamy się najbardziej ostatnią płytą Bjork, chociaż i dwie poprzednie zrealizowano z producenckim rozmachem? Bo chyba warto grać „o czymś”. A tego śmiem twierdzić żadna tresura nie zastąpi, ani nie nauczymy się zamknięci w ćwiczeniówce. Każdy kto pozwala działać swojej intuicji w trakcie odbioru muzyki natychmiast jest w stanie rozróżnić nawet najbardziej doskonałą technicznie grę od czegoś zwyczajnie prawdziwego (co oczywiście w opozycji być nie musi). Dlatego wydaje mi się, że ten film dla kogoś kto o muzyce wie niewiele może wydać się bardzo atrakcyjny. Niestety dla mnie doskonałość nie sprowadza się do techniki, jest zupełnie czymś innym.

  16. Ten film wszystkich omamił, to bardzo źle. Nauczyciel JEST SADYSTĄ, nie ma co do tego wątpliwości. Nagany są dla pewnych osób mobilizujące, ale tu jest tylko sadyzm. Nie ma w tym żadnej metody – film Was w tej kwestii oszukuje.

    Historia o Parkerze jest podrasowana ideologicznie na rzecz filmu – to bardzo przykre. Jones nie rzucił talerzem w Birda, ale pod jego nogi (zapewne w celu wywołania niezłego huku). Nie miało to żadnego związku z sadystyczną próbą zmobilizowania saksofonisty tylko z faktem, że ten NIEWYEDUKOWANY MUZYCZNIE muzyk się pomylił i przerwał grę nie umiejąc odpowiednio „zareagować” na rytm wybijany przez Jonesa. Muzyk po szkole muzycznej umiałby, bo to dotyczyło wyszkolonego tempa i tonacji. Bird jednak nie kontynuował swojej kariery muzycznej chcąc coś komuś udowodnić, nie chcąc już nigdy być wyśmianym (a takie uargumentowanie dla jego ćwiczeń pada w filmie Whiplash). Bird był po prostu muzycznym geniuszem, który – dzięki temu, że nie posiadał klasycznej edukacji – otwierał się na nowe dźwięki i sposoby grania. Zmienił muzykę jazzową, ale robił to ponieważ czuł Zobowiązanie wobec swojego Talentu. I choć ponownie spotkał się z Jonesem to nie miało to żadnego dramatycznego wymiaru popisania się przed muzykiem.

    Bohaterowie Whiplash – i nauczyciel i uczeń – to egotyczne chujki, nikt więcej. To nie jest opowieść o sztuce, poświęceniu, pracy nad sobą czy wreszcie pokorze, ale o muzycznych yuppies, którzy marzą jedynie o pokonaniu kolejnych szczebli kariery zawodowej!!! Żenujące, błazeńskie i smutne. Bo tylko tacy ludzie w pokonaniu kogoś czy popisaniu się przed kimś widzą swoją rolę, a przecież chodzi o pokonywanie swoich słabości i udowadnianiu coś samemu sobie. Oczywiście, że artyści mają skłonności do egocentryzmu i bywają szorstcy, ale przecież jest to konsekwencja ich determinacji w osobistym rozwoju, a nie powód działań. W Whiplash to te małostkowe cechy są czynnikiem sprawczym wszystkich „artystycznych” osiągnięć, a to jest bardzo okrutna wizja.

    Nie ufajcie wszystkiemu co oglądacie, dzieci.

  17. Obejrzałam i… mnie zatkało.
    Dążenie Andrew do perfekcji było dla mnie takim motywatorem, że aż zaczęłam uczyć się do sesji zaraz po seansie! :)

  18. Oglądałam, nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia, jakoś się nie „wczułam”. Za to Wielkie Piękno wywarło na mnie niesamowite wrażenie! najlepszy fillm ostatnich lat jaki oglądałam

  19. Pingback: aktualności | doczesne

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.