Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

„Mniej” Marty Sapały – książka, którą każdy powinien w grudniu przeczytać

Jest jedna rzecz, która niesamowicie mnie irytuje w prasie, książkach czy na blogach, a trudno przed nią dziś uciec. To powierzchowność. Artykuły pisane po dziesięciominutowym researchu, internetowi eksperci od wszystkiego. Przyzwyczailiśmy się do tego, że natychmiastowo uzyskujemy odpowiedź na każde pytanie. Często ktoś mnie zagaduje o coś związanego z jakością ubrań, ja odpowiadam że jeszcze nie wiem, na co osoba pytająca reaguje zaskoczeniem. Jak to nie wie?! Na pewno wie, tylko nie chce powiedzieć!

Dlatego prawdziwą przyjemnością i bardzo wzbogacającym doświadczeniem była dla mnie lektura książki Marty Sapały, w której opisywała swój trwający okrągły rok eksperyment. Przez dwanaście miesięcy ograniczała konsumpcję do absolutnego minimum. I jeśli myślicie, że absolutne minimum trwało do momentu, w którym skończył się tusz do rzęs, to jesteście w błędzie. Marta i jej rodzina nauczyli się uprawiać własne warzywa, wymieniać przedmioty i usługi na potrzebne im dobra, korzystać z pomocy innych.

Co więcej, nie byli sami. Autorka zwerbowała do akcji dwanaście innych domów, czasem były to spore rodziny, czasem mieszkające samemu osoby. W Warszawie, pod Krakowem, w Szczecinie, na wsi pod wschodnią granicą, w Reykjaviku. Marta najzwyczajniej w świecie wrzuciła do sieci ogłoszenie i opowiedziała chętnym o swoim pomyśle.

Ogromną wartością książki jest różnorodność tej grupy. Ze wsi i z miasta, z dziećmi i ze starszymi rodzicami, z budżetem od 600 do 6000 złotych miesięcznie. Dla niektórych osób akcja faktycznie jest eksperymentem, dla innych niemal koniecznością. Czasem te sfery przewrotnie się przeplatają. W jednym z rozdziałów Marta opisuje akcję zbierania z pola warzyw tuż przed jesiennymi przymrozkami – jeden z podwarszawskich rolników udostępnił wszystkim chętnym niezebrane z pola resztki.

„Czesanie błotnistych przestrzeni w poszukiwaniu jadalnych resztek wydaje się zajęciem dla wykluczonych, jednak gdy podniesie się je do rangi wydarzenia promowanego na Facebooku, okazuje się, że może ono być pożądanym sposobem na spędzenie niedzielnego popołudnia. Wartym udokumentowania: koszyk wypełniony zieleniną. ubłocone huntery, wreszcie obiad ugotowany ze zwiezionych z pola resztek. Resztki przestają być resztkami. Wystarczy lekka korekta optyki, żeby ze strefy wykluczenia przejść do strefy uprzywilejowania.”

Marta opisuje momenty radości i chwile zwątpienia. Nie ocenia, nie doradza. Po prostu się zastanawia. Towarzyszące jej w eksperymencie osoby raportują i codzienne zmagania, gdzie opisy są pełne szczerości i konkretów, i dzielą się swoimi refleksjami na poszczególnych etapach konsumpcyjnego postu. W odróżnieniu od licznych poradników z kategorii „instrukcja do minimalistycznego życia”, ich relacje nie są lukrowanymi laurkami. Są prawdziwe.

Fascynujące jest to, jak różnie definiujemy swoje minimum, i niekoniecznie ma to związek z zasobnością portfela. Dla różnych osób znaczenie mają różne przedmioty – ktoś nie może żyć bez czekolady, ktoś bez koszul z ręcznie wykańczanymi dziurkami od guzików. Jak w takim razie mogą satysfakcjonować nas cięte z metra porady, jak to się stało że daliśmy sobie wmówić, że każda prawdziwa kobieta potrzebuje w szafie trencza, szpilek i balerin?

Zastanawiałam się też, co dla mnie byłoby najtrudniejsze w takim konsumpcyjnym poście. Myślę, że proszenie o pomoc. Być może wynika to z atmosfery panującej w mojej branży. Blogerzy wymagający darmowych zdjęć, agencje proponujące wpis reklamowy za paczkę kawy, portale nagabujące o pisanie artykułów w zamian za fantastyczną promocję. Przez te wszystkie lata przepełniło mnie to takim niesmakiem, że sama staram się za wszystko płacić, chyba czasem do przesady. To zresztą mocno uzależniające uczucie, daje wrażenie niezależności. Kiedy gdzieś jadę, bookuję hotel i nie muszę się niczym zawracać sobie głowy. Marta pojechała na wakacje, wymieniając się domami ze skandynawską rodziną. Jak myślicie, kto bardziej powierzchownie doświadczył atmosfery miasta?

Czytając książkę Marty, miałam wrażenie, że trzymam w ręce coś naprawdę mocnego i autentycznego. Dawkę prawdziwej inspiracji, nie tej z poradnika samorozwoju, która mija po jednym dniu. Poczułam potrzebę zrobienia czegoś od razu. Na pewno coś wyhoduję, może zacznę po prostu od ziół? Wrócę też do pieczenia chleba, którego nauczyłam się jak już nie mogłam wytrzymać z angielskimi tostami z plastiku. Mocno dało mi do myślenia stwierdzenie, które Marta przytacza w książce – że gospodarstwa domowe przestały być miejscem w którym cokolwiek się produkuje, że tylko konsumujemy.

Kilka dni temu potrzebowałam dość niszowej książki do pracy. Normalnie cały cykl trwałby u mnie minutę. Amazon, jeden przycisk, już jest na czytniku. Zainspirowana eksperymentem Marty, napisałam mini ogłoszenie na Facebooku – czy ktoś ma i mógłby pożyczyć? Następnego dnia odezwała się koleżanka.

Grudzień to czas wielkich zakupów, ale jest również miesiącem refleksji, podsumowań. Jeżeli macie ochotę zrobić sobie prezent, wyjątkowo mocno polecam Wam tę książkę. Doskonale się ją czyta, Marta jest dziennikarką i pisze naprawdę dobrze. Do tego odsyła w wiele ciekawych miejsc, ja temat minimalizmu i świadomej konsumpcji mam już przerobiony na wszystkie strony, a jednak znalazłam w „Intymnym poradniku zakupowym Polaków” sporo adresów, nazwisk i myśli, których wcześniej nie znałam. Ja swoje wydanie popycham dalej i czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg. Może Marta zdecyduje się reaktywować bloga?

PS Co ten Kindle robi z człowiekiem! Pierwszy raz od dłuższego czasu czytałam papierową książkę i tak mi brakowało czytnikowej opcji zaznaczania co ciekawszych myśli, że w ruch poszedł żółty marker i samoprzylepne karteczki. Myślę, że to dobry nawyk, łatwiej jest zapamiętać i wrócić do ważnych rzeczy, ale nigdy wcześniej nie czułam takiej potrzeby.

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

117 thoughts on “„Mniej” Marty Sapały – książka, którą każdy powinien w grudniu przeczytać”

  1. Nooo, to mnie zaintrygowałaś. Też szukam czegoś nowego w temacie minimalizmu – myślę, że takie studium przypadku lepiej trafia do odbiorców niż „refleksje na temat”. Dobra recenzja, z chęcią sięgnę po tą książkę ale już po Nowym Roku.

    1. Ale przecież Asia czytała wersję papierową a nie na Kindle’u ;-)

      Ostatnio zapisuję sobie wszystkie tytuły dotyczące minimalizmu, kolejna pozycja dołącza do listy :-) Fajnie, że ktoś wypróbował coś najpierw w praktyce a później to opisał. Sama teoria zwykle nijak ma się do życia. No i zgadzam się co do powierzchowności…

  2. Wyjątkowo mnie zaciekawiłaś:) Tym bardziej teraz w grudniu kiedy przestaje się liczyć uciekające z konta pieniądze, bo przecież jeszcze trzeba dokupić to czy tamto… a wcale nie nie trzeba:) Na pewno przeczytam, bo brzmi fascynująco. Dziękuję:)

  3. Brzmi bardzo ciekawie, chetnie przeczytam ta ksiazke. Ja od dluzszego czasu mam duzo przemyslen na temat minimalizmu. Odkad zaczelam czytac The Minimalists zauwazylam ze zyje tak jak oni opisuja, tylko nieswiadomie. W takim sensie ze z natury jestem osba ktora nie lubi miec duzo rzeczy, luksusy i rzeczy materialne. troche sie obawiam ze minimalizm to kolejna moda, ktora przeminie za pol roku na rzecz czegos innego. Moje motto od dawna to ” czy ta rzecz/zajecie/znajomosc doda wartosci do mojego zycia. Teraz kiedy nie robie zakupow na Swieta wlasciwie prawie zadnych czuje sie wolna. moja jedyna slaboscia sa ksiazki. uwielbiam je i nie umiem sie powstrzymac od kupowania i czytania. dzieki za pomysl na kolejna lekture!

    PS. tez zaczelam piec chleb sama bo brytyjskie pieczywo jest nie do przelkniecia a nie stac mnie na bochenek z „Artisan Bakery”.

  4. Zgadzam się z Tobą w 100% Rzadko cokolwiek komentuję ale ta książka zrobiła na mnie takie pozytywne wrażenie, że planuję ja przeczytać jeszcze raz w świętą i dopiero puścić w obieg. Żółte karteczki również poszły w ruch :)

  5. No i zaleciał mi ten opis zbierania warzyw z pola taką pokazówką. Chciałabym zobaczyć minę tego rolnika gdy mu ta banda hipsterów z wydarzeniem na fejsie w błocie po polu latała i uważała, że to takie suuuuuper i taaacy alternatywni jesteśmy, łaaaał (wybacz, ale takie akcje kojarzą mi się tylko z rozpieszczoną warszaffką która nagle odkrywa, że mleko jest z krowy nie z kartonu a warzywa tak, warzywa rosną w ziemi a nie w skrzynce z napisem TESCO, niesamowite, nie? ) I jakoś nie mogę przestać się z tego śmiać ;)

      1. Jeszcze tutaj coś dopisze:) moi rodzice mają gospodarstwo i zanim mieli te wszystkie maszyny, co pracują za człowieka robiliśmy kila rzeczy ręcznie.
        To tylko tak wyglada fajnie, ze o pozbieraliśmy sobie warzywka z pola. Taka praca w rzeczywistości to caly dzień na nogach, albo klęczkach, a potem nie można nawet się wyprostowac. To praca w zimnie i piekącym slońcu. I też wlaśnie wybrazam sobie minę tego rolnika, ktory pewnie się dziwił, że ktoś chce mu pole za darmo posprzątac.
        w hunterach na pole, rolniicy mają podobne za 30 zl od przejezdnego sprzedawczyka:)

        1. Po takim zachłyśnięciu się zakupami kilka lat temu tak ogólnie: czy to ciuchów, czy kosmetyków czy książek – wielokrotnie rozmyślałam – jak to się w ogóle stało? Skąd taka zmiana we mnie? Nigdy nie miałam takich wzorców w domu, wręcz przeciwnie – mój dom rodzinny to dom w którym dużo się „produkowało” tego, co potrzebne. Ogród pełen warzyw – i pełen grządek do plewienia. Owoce, z których mama robiła przetwory, ziemniaki – no i wrześniowe wykopki. Jako dziecko w niedużym stopniu, ale jednak, uczestniczyłam w tym jak człowiek produkuje to, co potem służy mu do życia. Nie powiem, ze bylo dla mnie wielka frajda zbieranie ziemniaków, jak w domu czekała na mnie nowa kaseta ukochanego boysbandu do posłuchania :) albo, ze uwielbiałam wyrywać chwasty z marchwi czy cebuli. Jednak ostatnio z wielka wdzięcznością myślę o tym, jak to było. Choć nigdy niczego mi nie brakowało, nigdy nie miałam tez za dużo. Bylo po prostu tyle ile trzeba. Jedzenia się nie wyrzucało, ciuchów nie zakładało się 3 razy a potem do śmieci. Rzeczy miały wartość – cos kupionego za odłożone kieszonkowe dawało wielka radość i przyjemność, nowe buty na wiosnę nęciły już od marca, a zamawianie książek z katalogów było wielka przyjemnością wyboru . Ostatnio na nowo odkrywam te mile uczucia – bo pohamowałam mój konsumpcjonizm, a wewnętrzny monolog o litanii potrzeb jest już coraz krótszy. Po prostu dobrze jest czuć, ze nie jest się niewolnikiem ( albo zakładnikiem) rzeczy, ze nie wszystko musi być szybko i już na teraz, ze można wolniej, mniej, spokojniej i jakoś tak…prawdziwiej.

        2. a mnie najbardziej rozwabiły te huntery w kontekscie minimalizmu, konsumpcjonizmu i materializmu :D:D:D jedno z drugim niestety sie wyklucza. huntery to sztucznie wypromowane gumaki, ktore pelnia taka sama funkcje jak kazde inne – wazne aby byly elastyczne. jak slysze, ze ktos mowi: nosze huntery juz 3ci sezon to smiac mi sie chce, bo ja nosze zwykle, czarne blyszczace, wysokie kalosze ze sklepu no name za 60 zl juz kilka sezonow z rzedu i maja sie lepiej niz w/w huntery bo przynajmniej nie trzeba ich niczym nacierac by odzyskiwały połysk :)

          1. Huntery mają się do minimalizmu nijak. Dla mnie minimalizm to tylko tyle, że masz jedną parę kaloszy, bo takie buty są przydatne. A to, czy to są huntery czy dowolne inne nie ma żadnego znaczenia – to nadal po prostu para butów. Jak ktoś kupił huntery to w imię minimalizmu ma je wywalić do kosza, chociaż są dobre i kupić tańsze? Przecież to bez sensu.

      2. „koszyk wypełniony zieleniną. ubłocone huntery, wreszcie obiad ugotowany ze zwiezionych z pola resztek. Resztki przestają być resztkami. Wystarczy lekka korekta optyki, żeby ze strefy wykluczenia przejść do strefy uprzywilejowania.”

        czy z ubłoconymi kaloszami wejdę już do strefy uprzywilejowanej, czy zostanę w optyce pole ?
        czy kalosze wykluczają przejście do wyznaczonej strefy, czy dopiero huntery mi
        dadzą kopa w górę ?

    1. Zaskoczył mnie punkt widzenia autorki, czy może bardziej jej założenie, że zbieranie resztek z pola jest postrzegane przez społeczeństwo jako zajęcie dla wykluczonych, których nie stać na zakup. Zastanawia mnie też czy to możliwe, żeby „hipsterzy” uznali to za szpanerskie, czy po prostu są wdzięcznym obiektem szyderstw? Serio pytam, bo nie znam żadnego.

    2. Foster Marine

      dołączam się do tych komentarzy – 'ubłocone huntery’ rozwaliły mnie totalnie:) jak oderwani od rzeczywistości są niektórzy ludzie, że pracę na polu traktują jako coś abstrakcyjnego, że wymiana domami/mieszkaniami na okres wakacji to jakiś innowacyjny pomysł. mnie samej niczego nigdy w życiu nie brakowało, ale zawsze miałam świadomość, że prawdziwe życie to nie tylko modne kawiarnie i wybiegi mody;) niestety odniosłam wrażenie, że autorka książki żyje w takiej mydlanej bańce, przez którą na chwilę wyjrzała na zewnątrz – stąd też myślę, że książka ta bardziej by mnie rozbawiła niż czegokolwiek nauczyła.

          1. Polecam przeczytać książkę i dopiero wtedy ją ocenić. Mnie uświadomiła ale też przypomniała parę rzeczy, o których zapomniałam dając się wciągnąć konsumpcji. Okazało się, że żyję we wspomnianej przez Foster Marine mydlanej bańce i dobrze było zdać sobie z tego sprawę.
            Ja swój egzemplarz przekazuję komu mogę i zachęcam do czytania i przemyślenia.

    3. Mam wrażenie, że autorka też się z tego zaśmiewała. Jak również z innych „odkryć”.

      Kaloszki to jedno, mnie rozbawił również inny absurd: Panna X chce odkurzyć mieszkanie, ale przecież nie kupi odkurzacza. Co robi? Wsiada na rower, pędzi dwukołowcem do koleżanki przez pół miasta, pożycza od niej potrzebny sprzęt, wrzuca na ramę i z wiszącą rurą od odkurzacza zasuwa z powrotem przez pół miasta. Trąci przesadą?

      Więcej na: http://tu-sie-czyta.blogspot.com/2015/04/badz-diy-intymny-portret-zakupowy.html

  6. Oho, w takim razie dopisuję tę pozycję obok Jadłonomi do rubryczki 'książki, które chcę dostać na Święta’. Do minimalizmu jest mi tak daleko jak z Torunia do Australii, jednak może dzięki Mniej, przekonam się do niego choćby w kilku dziedzinach życia.

    Co do początku Twojego posta, to ostatnio bardzo dużo myślałam i dyskutowałam o tym cóż internet z nami zrobił. Nikt ze znajomych z uczelni, nie mógł zrozumieć, że potrafię tłumaczyć teksty z prawdziwym słownikiem w ręku i że ma to dla mnie o wiele większą wartość niż bezmyślne i automatyczne przepisywanie czegoś z internetu. A jeśli chodzi o tych ekspertów, to tak jak pisałam to niedawno na pewnym blogu – era internetu wykreowała całą masę samozwańczych ekspertów i specjalistów, i obecnie znalezienie tych rzeczywistych jest naprawdę ciężkim zajęciem.

    1. Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli. Słowniki takie jak sjp.pwn.pl czy http://www.merriam-webster.com/ nie są wcale mniej prawdziwe przez to, że nie wydrukowano ich na papierze. Ponadto internet daje możliwość wyszukania znacznie większej ilości informacji przydatnych przy tłumaczeniu (kontekst, w jakim używany jest dany termin, możliwość zapytania o radę innych tłumaczy, większa liczba słowników, etc.) i używanie go podczas przekładu naprawdę nie sprowadza się do wstukiwania tekstu w translator google.

  7. Ogólnie zgadzam się, że powinniśmy się ograniczać i jakieś 50% (jeśli nie więcej) przedmiotów, które posiadam, nie jest mi w ogóle potrzebne. Ale rozumiem to dopiero teraz, kiedy staram się robić odwrót od wcześniejszego okresu galopującego konsumpcjonizmu. Ale z punktu widzenia mojej pracy w wydawnictwie branżowym mogę stwierdzić tylko, że wiele osób bardzo by cierpiało, gdyby ludzie nagle zaczęli wszystko sami uprawiać czy zbierać z pola. Na przykład ludzie żyjący z handlu. Ten rolnik też by cierpiał na dłuższą metę.

    1. Myślę że rolnik bardziej ucierpi przez zmiany klimatyczne i zanieczyszczenia, niż przez ludzi hodujących pomidory na balkonie. Dużo większym zagrożeniem dla rolnika i całej reszty ludzi jest absurdalnie duża konsumpcja i nastawienie na ciągłe zwiększanie produkcji. Choćby nie wiem jak popularny stał się minimalizm czy dobrowolna prostota, nigdy nie będą tak postępować wszyscy (no chyba że będą musieli z powodu jakiegoś kataklizmu), myślę że to raczej szansa na wywołanie refleksji i budowanie świadomości, i powolne albo drobne zmiany. Świat nie potrzebuje tego, żebyśmy wszyscy zaczęli hodować warzywa, tylko żebyśmy przestali produkować tak niewyobrażalne ilości śmieci. Nie asceza, tylko powrót do w miarę normalnego poziomu.

      PS Wracając do rolnika, to nawet gdyby było tak jak piszesz, to może zacząć prowadzić warsztaty z sadzenia i pielenia;)

      1. Drastyczne ograniczenie konsumpcji spowodowaloby ogromny wzrost bezrobocia i co za tym idzie eksplozje biedy. Zeby moc uprawiac pomidory na balkonie, trzeba miec najpierw srodki na oplacenie czynszu …. Moim zdaniem powinnismy nadal konsumowac, ale madrze. Z przerazeniem obserwuje eksplozje „fast fashion” i mode na kupowanie „Tshirt’a za 1 GBP”. Osobiscie, zyje w mysl zasady, ze nie stac mnie na kupowanie tanich rzeczy. Wole posiadac jedna torebke, ale dobrej jakosci ( nie mylic z markowa) i nie mam problemu, zeby oszczedzac na nia dluzszy czas. Podsumowujac moja mys – konsumpcja jak najbardziej tak, ale madre zakupy dobrej jakosci produktow, najlepiej wytwarzanych lokalnie, aby tworzyc miejsca pracy wokol nas.

        Pozdrawiam ze Skandynawii, ktora wbrew pozorom ( a raczej temu co mozna zobaczyc/przeczytac ) na blogach jest ogrooomnie konsumpcyjna.

      2. O, chętnie bym się na takie warsztaty wybrała! ??

        Ps. Zachęciłaś mnie do sięgnięcia po tę książkę i wyrobienia sobie własnej opinii – trafia natychmiastowo na moją listę ☺

    2. rozważne zakupy – w tym wypadku brak zakupów – nikomu nie szkodzą – bo nie produkują stosu rzeczy bezużytecznych, które zaśmiecają środowisko.
      nadmierne zakupy to nowy telewizor co 3 lata, pralka co lat 4, buty na sezon itp… takie zakupy sprawiają, że firmy produkują więcej i gorzej bo liczy się ilość a nie jakość.
      jeżeli z żalu dla innych ludzi którzy nie mają pracy akceptuje się powszechność i bylejakość – wcale nie poprawia to bytu tych ludzi – raczej służy zarabianiu kasy przez firmy, które tych ludzi (na fatalnych warunkach) zatrudniają.
      i jeszcze jedno – drożej, czasem wcale nie znaczy drożej. A biednego (paradoksalnie) nie stać na tanie rzeczy.

  8. Ha, a ja już dawno poprosiłam Mikołaja o tę książkę! Mam nadzieję, że mnie nie zawiedzie (Mikołaj, bo książka to jestem pewna, że nie). Chyba kiedyś było coś na temat tego eksperymentu w Wysokich Obcasach i już wtedy wydał mi się on intrygujący. Także czekam..:) Po Twoim opisie nawet bardziej niecierpliwie.

  9. We mnie od jakiegoś czasu kiełkują pomysły na życie bliższe naturze. Zainspirowała mnie nie książka, a rodzice mojej znajomej, którzy jeżdżą po różnych szkołach i opowiadają dzieciom o zdrowym życiu – o jedzeniu warzyw z ogródka, nie z marketu, o zamianę gier komputerowych, na klasyczne w klasy czy w dom. O prostych rzeczach, których dzieci w dzisiejszych czasach wcale nie są do końca świadome.
    I osobiście uwielbiam zaznaczać kolorami ulubione cytaty w książkach. Czasami po skończeniu książki wygląda ona jak tęcza.

  10. Świetna recenzja książki! Swoją drogą kiedy sama odkryłam, że czytniki są bardzo przydatne ale nadal nie tak praktyczne jak normalna, papierowa książka – zaczęłam bardziej doceniać drukowane wersje. I robię dokładnie to, co Ty. Zakładam wszystko, co mnie zainteresuje.
    Co do minimalizmu – daleko mi jeszcze do określenia mojego stylu życia minimalistycznym, ale od kiedy kupuję, to co mi naprawdę potrzebne mam poczucie wolności – to ja decyduję co jest mi potrzebne, nie daję się zmanipulować, myślę za nim coś kupię. I z tego powodu będę się trzymać takiej filozofii. Mniej gratów = więcej porzątku w głowie, jakie to proste!

    Pozdrowienia!

    1. Dla mnie Kindle jest pod tym względem dużo wygodniejszy, pod każdym innym zresztą też:) Do zaznaczonej treści błyskawicznie można wrócić, nie ma zagrożenia, że karteczka wypadnie albo coś się przegapi. Ja też nie nazwałabym się minimalistką, i wcale do tego nie dążę. Mega jest to Twoje ostatnie zdanie o świadomej konsumpcji:)

  11. Mam tę książkę na wishliście już od dawna. Bardzo bym chciała ją nie tylko przeczytać, ale też mieć na własność. Lubię mieć na własność książki, z którymi się zaprzyjaźniam – a przeczuwam, że ta mogłaby się stać bliską przyjaciółką. Ale – od jakiegoś czasu tkwię w świadomym i drastycznym ograniczaniu konsupmcji wszelakiej, złamanie tego dla książki o anty-konsumpcji byłoby dość głupie ;) Wierzę jednak, że prędzej czy później książka do mnei trafi.

  12. Czytam Cię już od kilku lat i powoli wkręcam się w tematykę minimalizmu… Książkę zamówiłam w tamtym tygodniu – dziś doszła, połowa już przeczytana – jakie było moje zaskoczenie, gdy nagle u Styledigger jest jej recenzja!! :D
    Pozdrawiam i dziękuję za wszystkie wpisy (zwłaszcza te o rozsądnym kupowaniu :))

      1. Jakiś czas temu na Facebooku pojawiła się informacja, że premiera ebookowa „Mniej” przewidziana jest na 28 listopada. Czy ktoś może znalazł gdzieś takową? Szukam i znaleźć nie mogę :(

  13. ublocone huntery? wtf? po Twoim opisie, ksiazki chyba nikt nie kupi , ale mowi sie i to jest wazne. Dzieki za streszczenie!

      1. Szczerze powiedziawszy to musiałam sprawdzić w Google, by upewnić się że pisząc o hunterach autorka ma na myśli kalosze (może tego nie zrozumiała nata). Ja zwykle chodzę w pole w butach sportowych (nawet jak jest trochę mokro), zakładania gumiaków unikam.

  14. Całkowicie popieram, ale zastanawiam sie o co chodzi z tą całą modą na minimalizm? Czy to znak naszej generacji? Wychowaliśmy się w domach, gdzie nasi rodzice przeszli przez transformację. Skutkiem czego było fascynacja kolorowym, bogatym światem zachodu, co w końcu z braku pieniędzy przełożyło się na chiński bubel. Wybudowano tysiące galerii handlowych, supermarketów. Obecnie widzę, że kiedy nasza generacja (mam tu na myśli 25-35 latki) dorosla do samegodzielnego życia na swoim, nie kopiujemy tych wzorców z domu. Nie gromadzimy „na potem”, nie mówimy, że „jeszcze się przyda”, nie stawiamy wielkich meblościanek. Może prowadzimy inny styl życia, gdzie przeprowadzka to nie problem, gdzie posiadanie dużo jest w złym guście. Myślę, że przeczytam tę pozycję, bo ufam twoim recenzjom. Chociaż osobiście nie lubię czegoś co staje się zbyt modne, w tym przypadku jest to minimalizm.

    1. Myślę, że 25-35 latki charakteryzuje raczej szafa z Ikei zapchana mnóstwem ubrań „na potem”, których się nigdy nie nosi:) Minimalizm to chyba bardziej reakcja na nieograniczoną konsumpcję początku XXI w., tak jak piszesz – jak najbardziej działa to jak sinusoida.

      1. Nasze pokolenie to raczej stawia na jakość i wyjątkowość ( wg badań socjologow) no i własnie na odwrócenie się od konsumpcjonizmu. Swiadome przeżywanie i lokalność . Ale jak wiemy Polska ma jeszcze spadek po PRLu i jesteśmy zbyt biedni żeby aż tak celebrować. Moim zdaniem mimo wszystko idzie ku lepszemu ;).

        1. O jakich badaniach mówisz? Często zapominamy, że to, co o minimalizmie czy zamiłowaniu do jakości czytamy w gazetach, na blogach czy obserwujemy na eko organicznym super hiper targu śniadaniowym, to jednak jedynie minimalny procent tej generacji. No i to często pozory i wymówka do jeszcze większej konsumpcji. Myślę, że zdecydowana większość kieruje się przy zakupach jak najniższą ceną, modnym krojem, rozpoznawalnym logo itp.

          1. O typowej charakterystyce generacji( X i Y).
            Większość osób kieruje się jak najniższą ceną bo jesteśmy wciąż biednym społeczeństwem. Dla niektórych minimalizm to szlachetny wybór (Ty) dla innych smutna codzienność. Co nie zmienia faktu, że nawet żyjąc skromnie można żyć dobrze ( Maja i Adam i chyba Lena z książki Marty Sapały).

        2. zagubiony omułek

          nie powiedziałabym że jesteśmy nastawieni na jakość i wyjątkowość. może w pewnym środowisku, ale jakbym miała spojrzeć na całość moich rówieśników (27l.), nie tylko najbliższych znajomych kierujacych się podobnymi wartościami, to wypada to marnie. najtansze jedzenie niskiej jakości, jednorazowe ubrania, i to wcale nie wsrod słabo zarabiających.

        3. sami wyjątkowi w tym pokoleniu, tak bardzo i powszechnie wyjątkowi, że wszyscy wyjątkowo do siebie podobni.
          niestety.

  15. A ja jestem wciąż pod wrażeniem polecanej przez Ciebie jakiś czas temu książki „Luksus. Dlaczego stracił swój blask?”. Mimo, że od dziecka byłam raczej fanką minimalizowania liczby nagromadzonych przedmiotów i oczyszczania przestrzeni, ta książka na nowo otworzyła mi oczy i upewniła tylko, że moje podejście jest naprawdę fajne. Z roku na rok odkrywam coraz większą frajdę w minimalistycznym podejściu do życia i już wiem, że to droga, którą zawsze chciałam i zamierzam iść. Oczywiście, nie mam na myśli ascetyzmu, tylko rozsądne wybory.

    A propos grudniowych promocji, do stycznia mam zamiar unikać centrów handlowych. Wystarczy, że co miesiąc dostaję od zaprzyjaźnionego wydawnictwa grubą paczkę pełną popularnych magazynów modowo-lajfstajlowych i zęby mnie bolą na widok świątecznych reklam, które stanowią 1/3 pisma. I te nagłówki: MUSISZ TO MIEĆ, CHCESZ TO, BEZ TEGO TWOJE ŻYCIE BĘDZIE NIEKOMPLETNE. Bzdura, mam własny rozum i wiem, co dla mnie będzie najlepsze. A państwu już dziękuję.

    Karolina

  16. Twoja recenzja wywołała tyle refleksji, że aż nie wiem, gdzie zacząć (ani gdzie skończyć :)).
    Od zawsze i nie do końca zdając sobie z tego sprawę, żyłam według pewnych minimalistycznych i ekologicznych zasad. Początkowo dlatego, że w domu rodzinnym się nie przelewało, ale niedawno odkryłam, że choć od paru lat sama na siebie zarabiam, odruchy mam podobne, tyle że dołączyła do nich refleksja nad galopują konsumpcją. I nie jest tak, że nie zdarza mi się niepotrzebna rozrzutność i nieprzemyślane działanie, ale niektóre rzeczy są dla mnie tak naturalne, że kiedy widzę znajomych odkrywających Amerykę sortowania śmieci, patrzenia na metkę, kupowania marchewek z targu zamiast tych foliowanych pojedynczo w supermarkecie, to trochę zamiast się cieszyć, że coś zmieniają na dobre, irytuję się, że teraz będą mnie atakować tym, jacy są cool i świadomi, i zaleją mnie wydarzeniami na fejsie i przepisami na ciasteczka z przemielonego liścia modnego chwastu (nie mam najmniejszego zamiaru obrażać wegan, tylko nie lubię ostentacji).
    Druga sprawa to poczucie bezradności. Spędzam kilka miesięcy w Azji Wschodniej i tu mocniej gdziekolwiek indziej przytłaczają mnie fast life i fast consumption. W Japonii na przykład konsumpcja prywatna odpowiada za około 2/3 aktywności lokalnej gospodarki. Mam tu poczucie, że moje wysiłki, żeby dbać o swój niewielki skrawek świata, są zupełnie bezwartościowe, że toną i nie mają najmniejszego znaczenia.

    1. Noo, to na pewno jest frustrujące, jedna i druga sprawa. Dlatego ja staram się myśleć raczej o sobie, o tym że będę zdrowsza jedząc dobre jedzenie i szczęśliwsza, mając mniejszą i lepszą szafę – taka motywacja wydaje mi się dużo bardziej trwała i skuteczna, pisałam o tym tutaj.

  17. Idea jest świetna. Polecam stronę: http://www.pumpipumpe.ch/so-funktionierts/
    Sama mam nalepki na skrzynce pocztowej oznaczające co chętnie wypożyczę, ale jak na razie sąsiedzi pożyczają tylko korkociąg. :)

    Trochę się uśmiałam z „ubłoconych hunter’ów” – musiałam „wyguglować”, żeby zobaczyć co to jest. A i trochę zasmuciłam, kiedy okazało się, że ich koszt to miesięczny budżet niektórych z opisanych w książce rodzin. Rozumiem, że to moda i może ktoś z większym miesięcznym budżetem się na nie pokusi, ale chcę tylko powiedzieć, że zwykłe kalosze z targu są świetne. Ja mam moje ponad 10 lat. ;)

    Pozdrawiam i dziękuję za interesujący wpis!
    Gosia

  18. Wcześniej czytałam bloga Marty, a teraz kupiłam książkę. Po raz kolejny zweryfikowałam swoje nie tyle minimum, a to czego naprawdę mi potrzeba. Jedyne czego, uważam, że w książce jest za mało to opisów reakcji otoczenia na ograniczanie konsumpcji.

    1. Reakcja otoczenia na ograniczanie konsumpcji to w ogóle ciekawy temat. Spektrum jest niezwykle szerokie: od akceptacji i pełnego poparcia, przez idealną obojętność po uznawanie za pokręconego hipisa czy takiego, co to chce wracać na drzewa ;-)

  19. Książka jest bardzo wartościowa, szczególnie dla tych którym nie brakuje do 'pierwszego’. Skłania do refleksji. Ja nie zarabiam dużo, a przy okazji ostatnio przeprowadziłam się do Warszawy. W książce podkreśliłam kilka warszawskich adresów i imprez- to jednak miasto bardziej zaangażowane społecznie niż Kraków :). Dla mnie- osoby będącej cały czas na konsumpcyjnym poście, Mniej dodaje otuchy i pokazuje że są jeszcze normalni ludzie w tym strasznym konsumpcyjnym świecie. Uwielbiam wątki związane z 2 rodzinami mieszkającymi na wsi ;)- to mnie mobilizuje że można jeszcze coś zrobić.
    Polecam przeczytanie bloga – pewnych rzeczy nie ma w książce ;). Warto.

      1. Rozbawiło mnie jeszcze to, że na blogu Marta zatrzymuje się w drodze „na popas” a w książce „na pierogi” :D. W ogóle język bloga i książki jest taki melodyjny, że można to czytać po kilka razy!

        Bardzo jestem ciekawa ile osób po lekturze Mniej, zacznie swój własny roczny/miesięczny eksperyment.

      2. A mnie jako mamę najbardziej zainteresowały wątki wiązane z niekupowaniem dla dzieci – o ile „łatwo” zdecydować o niekupieniu kolejnej rzeczy sobie, o tyle podjęcie tej decyzji niejako „za” dziecko, bywa trudne, zwłaszcza, że „wszyscy” na podwórku już mają te lalkę/klocki/hulajnogę etc. Jak rozmawiać z przedszkolakiem o ograniczaniu konsumpcji nie krzywdząc go i nie narażając na społeczne wykluczenie? To bardzo ciekawe wątki i w tej książce również są obecne… Aczkolwiek mądrych odpowiedzi trzeba (jak zwykle) szukać samemu…:)

  20. Caly czas czytam papierowe ksiazki i chyba tak mi zostanie. Tak przekonywujaco i autentycznie to napisalas ze mam ochote siegnac po te ksiazke. Minimalizm to taka modna tendencja. Z jednej strony kusi mnie by zyc prosciej, samodzielnie wszystko przygotowywac (szczegolnie jedzenie bo to zdrowiej i taniej). Ale kiedy ostatnio zobaczylam u Kasi z simplicity (pisze o minimalizmie) taka malusienka torebeczke, to zwatpilam czy mam zadatki na minimalistke. Przeciez ja wszedzie chodze z duza torba i zawsze mi sie wydaje ze i tak czegos najpotrzebniejszego nie bede miala pod reka w chwili potrzeby. Jedni sa minimalistami, inni chomikami. Ja zastanawiam sie jak pogodzic te 2 tendecje zyc prosciej i zdrowiej, a z drugiej strony nie musiec ograniczac sie do malusienkiej torebki, bo przeciez wszystko kiedys moze sie przydac. pozdrawiam serdecznie BEata

  21. O tak słyszałam o tym eksperymencie, super sprawa i niestety prawda jest taka że niesamowicie ciężko jest żyć poza społeczeństwem tzn. ograniczać się do swojej własnej produkcji. To bardzo trudna sztuka, ale myślę że potrafi nam pokazać jak to jest kiedy polegasz tylko i wyłącznie na sobie, na tym co robisz i jak bardzo musisz dbać o to co masz bo w pewnym sensie zależy to od twojego przetrwania…

  22. Zaintrygowałaś mnie tą książką, jest dostępna w wersji na kindla?
    Książek papierowych nie kupuję ostatnio (dla siebie, bo dla dzieci owszem), trochę mam narzucony minimalizm zakupowy (chociaż nigdy nie byłam przesadnym zbieraczem) – mieszkamy za granicą przez jakiś czas i w perspektywie mamy przeprowadzkę do ojczyzny, ze wszystkimi naszymi rzeczami i dwójką dzieciaków… To jest mocno motywujące jeśli chodzi o ograniczanie niepotrzebnych bubli. (a to ostatnie przy dzieciach nie jest łatwe… Swoją drogą, to ciekawy temat jest, ile PRZEDMIOTÓW wmawia się że jest niezbędnych dla dziecka, podczas, gdy ono naprawdę potrzebuje tak niewiele. Dobrze w sumie, że nie mamy tu rodziny zarzucającej nas przy każdej wizycie maskotkami, zabawkami i grzechotkami;) )
    Zaciekawił mnie ten fragment o tym, że gospodarstwa domowe nie produkują tylko konsumują… Zastanowiłam się, i u mnie nie jest źle – jestem trochę zosią-samosią. Piekę chleb i ciasta, robię przetwory, szydełkuję, uczę się robić na drutach i szyć. To daje mnóstwo satysfakcji i sporo oszczędności.

  23. Jestem właśnie na stażu w agencji reklamowej. Obserwuję, jak kreuje się produkty i buduje potrzeby w ludziach, aby mieć te produkty. Trochę mnie to przeraża. Wiele rzeczy traktuje się przy tym stereotypowo i pobieżnie.
    Jedna z koleżanek opowiadała o pisaniu 7-10 tekstów o danej tematyce dziennie. Jaka może być jakość merytoryczna takich tekstów, gdy masz za zadanie zgłębić temat w 2-3 godziny, a potem „trzasnąć” tyle tekstów? Pojawiały się one na różnych „eksperckich” blogach, które prowadziła Pani A. lub super ziomek M. Jednakże te osoby wcale nie istnieją. To agencje i firmy kreują wiele „indywidualnych” blogów, którym ktoś daje twarz. To przeraziło mnie jeszcze bardziej.
    Cieszę się, że Twój blog jest inny. Wiem też, że istniejesz naprawdę, bo kiedyś we Wrocławiu poznałyśmy się przy okazji sesji z Bubble Factory. Mogę czytać Twoje posty ze spokojnym sumieniem… chyba, hihi ;).
    Pozdrawiam Ciebie i Chrupka!
    Gosia

  24. w sprawie „ekspertów” różnej maści, to poczytajcie co ostatnio P.Tusk naopowiadała o nowym trendzie normcore. Chyba nawet researchu nie było.

  25. Świetna sprawa! Ja wciąż uczę się minimalistycznego podejścia do życia, a takich książek czy artykułów nigdy dość – w końcu naprawdę nie jest łatwo przyzwyczaić się do rozsądnego konsumowania czy chociażby oszczędzania pieniędzy. Kiedy wydaje nam się, że wszystko możemy kupić, a najbardziej liczy się dla nas czas, zanikają pewne czynności, jak np. właśnie chodzenie do biblioteki czy tworzenie w kuchni nowych przepisów. Minimalizm i slow life to teraz takie modne tematy, ale nie mam nic przeciwko ich propagowaniu, sama dzięki temu zmieniłam kilka rzeczy w swoim życiu.
    Pozdrawiam :)

  26. Asiu, trafiłaś w samo sedno moich obecnych potrzeb, nie tylko czytelniczych. Mianowicie czegość konketnego, prawdziwego i świeżego. Idea minimalizmu bardzo mi odpowiada, ale na razie głównie teoretycznie i naprawdę potrzebuję przysłowiowego 'kopa w dupę’, żeby przestać tylko o tym gadać a zacząć działać. Tudzież przestać :)

    W ogóle dzięki za mądrego bloga. To takie rzadkie i takie potrzebne…

  27. Strasznie zaciekawiłaś mnie tą recenzją :) A autorka pomysłu i książki musi być bardzo odważną kobietą:)
    Ja natomiast minimalizm rozumiem poprzez po prostu oszczędność i zdrowy rozsadek. Dużo w tym zakresie wyniosłam z domu np. staram się nie marnować żywności, gasić światło po wyjściu z pokoju, zimą zakręcać grzejniki przed wyjściem z domu na cały dzień, oszczędzać wodę, szukać produktów w najniższej cenie. To mam opanowane do perfekcji :) Mój problem to zakupy ubraniowe, choć jestem na dobrej drodze do zmiany. Trudno mi jest nadal przedkładać jakość nad ilość, choć wiem, że to finansowo jest dużo lepszym rozwiązaniem.
    Nie wiem czy jest wersja elektroniczna książki Marty Sapały, ale jeśli przeczytam tę książkę to na pewno będzie to wersja papierowa. Nie wyobrażam sobie czytania z czytnika. Papier to jest to :)
    Daria

  28. Droga Asiu,
    moja Babcia co roku na gwiazdkę kupuje mi piżamę, i w tym roku podsunęłam jej pomysł, że wybiorę sobie taką super piżamkę z internetu i połączę naszą 'tradycje z nowoczesnością’. Piękne zdjęcia, ale oglądając piżamy z Mamą białe spodnie nie szczególnie nam się podobały (za względów praktycznych, że łatwiej ubrudzić i nigdy nie wiem kiedy dostanę okresu a często jest to w nocy -,-) mam nadzieję, że rozpatrzysz stworzenie spodni np. w łączkę czy coś kolorowego :)

    pozdrawiam Cię serdecznie!

  29. Ja kupuję papierowe wersje książek głównie dlatego, że lepiej się je fotografuje ;-) Ale coraz częściej zaczynam myśleć o tym, żeby przerzucić się na czytnik – to o wiele wygodniejsze.

  30. Jak świetnie, że o tym piszesz! Zbiegło się to w czasie z moją nietypową wishlistą świąteczną, mam nadzieję, że ona zadziała na czytelników tak jak Twój wpis.
    Bloga czytałam niemal od początku eksperymentu, dziwiłam się i jednocześnie zachwycałam kolejnymi zmaganiami, powrotem do normy, która dawno przestała nią być, pomysłowości w życiu codziennym i tworzenia samopomocowych kooperatyw. Myślę, że tak można to nazwać.
    Na pewno w tym doświadczeniu jest coś wyzwalającego i kształtującego jednocześnie.
    Chodzi mi po głowie jeden eksperyment związany z przyszłym rokiem, ale ten opisany to dla mnie duże extremum.
    W podobnym klimacie, choć bardziej o samowystarczalności w gospodarstwie domowym jest pisany blog prowadzony przez mężczyznę, głowę rodziny, w tej chwili nie pamiętam adresu, choć sporo pomysłów stamtąd chciałabym kiedyś odgapić, choć bardziej podpatrzeć.

    PS Chleb piekę od 3 miesięcy, bez jakiegokolwiek skoku w bok, wędliny piekę, nie kupuję ich już od dwóch lat, kisiłam w tym roku kapustę i ogórki. Prawie jak kiedyś, tylko ten internet… :)

  31. Adam Mickiewicz w Panu Tadeuszu napisał:
    „Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie,
    Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie.”
    Teraz jest dokładnie to samo – nie napiszą o tym w książce to ludzie nie uwierzą. Nie mam nic do książki, ani tym bardziej do recenzji, ale przeraża mnie fakt, że o czymś co jeszcze 15 lat temu było chlebem powszednim teraz pisze się książki – jakie to odkrycie, eksperyment, przez rok, ileś tam ludzi zaprosiłam, itp.
    Tak naprawdę to większość osób w Polsce to minimaliści. Choć raczej, niestety z konieczności, niż z wyboru. Mam 27 lat, mieszkam w dużym polskim mieście. Telefon mam mocno klasyczny (za to bateria trzyma tydzień!), jeżeli szukam jakieś książki (której nie potrzebuję na własność) to pytam się przyjaciół lub szukam w bibliotece (tak w portfelu noszę karty biblioteczne). Po mieście jeżdżę rowerem. Wiem, czym dysponują moi przyjaciele i co mogę od nich w razie czego pożyczyć – jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby mi czegoś zabrakło. Na zimę mam jedną kurtkę, dwie pary butów (z tym, że kozaki te same od 4 lat, ale o nie dbam i mi służą).
    Według dzisiejszych standardów dzisiejszego świata jestem minimalistką, według moich standardów – prowadzę normalne zwyczajne życie. Nie muszę się dostosowywać do żadnych trendów i nie trendów. I bardzo jest mi z tym dobrze. Pozdrawiam!

    1. Fantastyczny komentarz i zgadzam się w wielu kwestiach, ale absolutnie nie powiedziałabym, że większość ludzi w Polsce to minimaliści. Myślę że najpowszechniejszą postawą jest niestety wydawanie do ostatniej złotówki, byle więcej, byle taniej, niezależnie od zasobności portfela, bez patrzenia na jakość. I życie ponad stan – znów niezależnie od tego, na jakim poziomie ten stan się u nas znajduje. Wystarczy spojrzeć na statystyki dotyczące oszczędzania, zatłoczone supermarkety i galerie handlowe. Pozdrowienia!

      1. bo moim zdaniem zupełnie czego innego powinni nauczyć się tzw. zwykli ludzie, żyjący za zwykłą pensję (czyli oszczędzanie, nie branie kredytów konsumpcyjnych – na święta, na tv itp), a zupełnie czego innego młodzi bogaci z wielkich miast – to im są potrzebne takie eksperymenty jak w książce, żeby im uświadomić gdzie tkwi sedno życia. Ci normalni to wiedzą, czasem tylko chcą zakupami zaaspirować do klasy wyżej niż przynależą.

      2. Masz rację – dzisiaj mnóstwo ludzi kupuje jednorazowe rzeczy, bo są tanie i to jest jedyny argument. Ludzie widzą na plakacie reklamowym, że w Oszołomie są bluzki za 7,99. Co z tego, że ich jakość jest gorzej niż zła i nie nadają się nawet jako ścierka do mycia szyb (zawsze do mycia okien używam zużyte bluzki – są najlepsze!), ale kosztuję TYLKO 7,99 – taka okazja… Przykład z innej beczki – minimalizm (w moim języku normalność) przejawia się w wielu rzeczach. Nie gotuję codziennie, staram się to robić co 2-3 dni, zawsze więcej żeby na drugi dzień móc sobie odgrzać i zjeść (myślę, że robi tak wiele osób) i jeżeli wiem, że czeka na mnie obiad to nie pójdę zjeść na mieście, czy nie zamówię pizzy. Poświęciłam sporo czasu, żeby coś tam upichcić, nie po to, żeby jedzenie wyrzucać. A niestety wyrzucanie jedzenia to też jest tragedia obecnych czasów.

  32. Dobrze, że niedługo święta. :) Przy okazji widzę, że temat minimalizmu i życia w antykonsumpcji przewija się w większości blogów, które czytam. Adamant Wanderer też dorzuciła swoje trzy grosze.

  33. oj, też musiałam sprawdzić co to te huntery i jestem w szoku, że można tyle dać za gumiaki:)
    nie mam tv i mało bywam w galeriach handlowych więc pewnie jeszcze wiele drogich nierozbudzonych pragnień we mnie ;)

    1. Oj Basiek – jaką masz rację z tą nierozbudzona konsumpcją :)). Dostałam ostatnio kilka prezentów, ze względu na okrągła rocznicę, a jeden z nich musiałam sobie kupić sama :). Mam też kupon do wydania. Byłam więc w „galerii” i nagle spostrzegłam, że nie mam wieeelu rzeczy :) Okazało się też, że przedmioty, nawet fajne i użyteczne, generują potrzeby… (dostałam czytnik książek – i oczywiście muszę kupić okładkę, co nie jest takie proste, jakby się wydawało).
      Dlatego – nie idź do galerii – to samo zło!! ;)))

  34. W dużej mierze to blogerzy napędzają to koło mieć a nie być, przedstawianie świata jako pogodni za konsumowaniem, wszechobecna zazdrość o posiadanie, rodzi frustrację, przywiązanie do rzeczy większe niż do ludzi, zanikanie więzi, kontaktów międzyludzkich , skupianie się na gadżetach, na pozornej komunikacji.Wszystko dąży do szybkiego konsumowania myśli, rzeczy, świata a w konsekwencji do zjedzenia samego siebie. To jak łańcuch zależności pokarmowej z tym, że koło się zatacza i na końcu zjemy siebie J

  35. Osobiście jestem świeżo po szkoleniu trenerskim z edukacji globalnej, więc może odwołam się do tamtych zajęć. Wyobraźcie sobie ludzi, którzy wiedzą sporo i mają to poparte badaniami na dużą skalę (tak – mamy ogromne zmiany klimatyczne, tak – dieta mięsna bardzo obciąża naszą planetę, tak – turystyka zawsze będzie się przyczyniać do pewnej degradacji miejsca turystycznego itp. itd) i dyskutują. Temat: jak ograniczyć konsumpcję? Odp: wrócić do rolnictwa! nie, wtedy za dużo ludzi straci pracę! zamieszkajmy w lasach! ale nie każdy ma las w państwie! a może kupujmy jedną parę butów rocznie? skórzaną czy ze skaju?! hodujmy w domu! wspierajmy produkty zrównoważonego rolnictwa FT… Takich tematów było wiele i naprawdę rozumiem dlaczego zwykłego Kowalskiego bardziej obchodzi „ekologia” pod tytułem „Zakręcaj wodę jak myjesz zęby = oszczędność” niż „Zmniejsz spożycie mięsa przyczyniając się do zmniejszenia zużycia wirtualnej wody = zmniejszysz postęp zmian klimatycznych”. Miło, że każdy kto się tutaj wypowiada w jakiś sposób stosuje ograniczenia swojej konsumpcji (z różnych powodów) ale jeśli tzw. Kowalski nie zacznie myśleć globalnie to niewiele zdziała. Tematy i źródła, które mogą Was przybliżyć do sedna sprawy to np.: wirtualna woda, portal naukaoklimacie.pl, ekonsument.pl, post-turysta.pl. Nie myślcie, że jestem jakąś ekoświrką – pracuję od wielu lat w handlu i najzwyczajniej w świecie próbuję to robić bardziej świadomie niż inni :) Pozdrawiam, Marcelina

  36. A propos angielskiego chleba- tez nauczylam sie piec sama bo napompowane tutejsze chleby sa absolutnie dla mnie nie jadalne. Przerosniety konsumpcjonizm do granic mozliwosci tez mnie przeraza.

    A w ramach wymiany dobr, np za ksiazki moge oferowac mini sesje fotograficzna jak tylko Bede w Warszawie!

  37. Bardzo dobra lektura przed świętami. Otwiera oczy na kilka kwestii. W tym temacie minimalizmu i kupowania mniej, nie marnowania i refleksji nad swoim konsumpcyjnym trybem życia polecam również grudniowy „Znak” – w środku genialny tekst Dubravki Ugresić o archiwomanii, który fajnie dopełnia ten temat.

  38. Kilka dni temu znalazłam film o celowym postarzaniu produktów.
    Myślę, że w jakiś sposób nawiązuje do poruszonego tutaj tematu.
    Po jego obejrzeniu nie popadłam nagle w ascezę, ale dał mi do myślenia i utwierdził w przekonaniu, że warto, a nawet trzeba być świadomym konsumentem.
    Polecam.
    https://www.youtube.com/watch?v=QPPW8KM7eEU

  39. Przeczytałam „Mniej” w ciągu kilku dni. O książce słyszałam już wcześniej, więc i tak niezależnie od Twojej recenzji miałam po nią sięgnąć. Jeśli chodzi o sam warsztat pisarski autorki, książka jest dość nużąca, miejscami powtarzają się niektóre stwierdzenia jakby autorka nie wierzyła, że czytelnik czyta całość po kolei a nie tylko wybrane fragmenty. Brakuje usystematyzowania całego „eksperymentu”, podane przykłady są dość wybiórcze. Miałam wrażenie pewnego „surrealizmu” czytając niektóre fragmenty. I nie chodzi o ten przykład z hunterami. Przedstawieni bohaterowie wyglądali jakby żyli w szklanych bańkach, kompletnie nieprzystosowani do świata. Oczywiście wszyscy możemy w imię minimalizmu używać sody do włosów – powstaje tylko pytanie po co? Ponadto nie zastanowiło Cię, że ci ludzie jakby nie mieli żadnych osobistych potrzeb? Książki zbędny wydatek (pewnie zawsze trafi się jakiś „jeleń” co kupi i od którego można pożyczyć), gazety drogie, farbki dla dziecka zbędne, cola szkodzi i oczywiście kosztuje. O podejściu minimalistycznym można dyskutować, ktoś kupi, ktoś nie kupi, ale mam wrażenie, że bohaterowie są przerażająco smutni. Bez zainteresowań, pasji, marzeń. I nie chodzi tu o marzenie o kolejnej sukience. Ponadto, nie patrząc daleko i nie będąc złośliwym – czy firma, która założyłaś nie kreuje potrzeb? Marzenia, że o to w piżamce siedzimy sobie rano przy stoliku, pijemy kawkę i odprawiamy codzienne rytuały? I wyglądamy jak te dziewczyny na zdjęciach, a do tego wszystko ekologiczne, z uczciwą płacą polskich pracownic, z metką do wykorzystania jako zakładka? Sprzedaje się wszystko tylko trzeba do tego dopisać odpowiednią ideologię. W książce jest przykład o ekologicznych dzinsach za 1000 złotych. To działa na tej samej zasadzie. Pozdrawiam Anka
    P.S. wbrew pozorom nie jestem opętana konsumpcją. Książki z biblioteki wypożyczam od czasów dzieciństwa, sama szyje i robię sobie ubrania, odnawiam stare meble, przeczytane gazety oddaje do biblioteki, robię obrazki, biżuterię itp. Tylko nie robię z tego ideologii.

    1. Nie miałam odczucia, że autorka dopisuje do czegoś ideologię. To był roczny eksperyment z ograniczeniem kupowania do minimum – stąd brak coli, farbek itp. Ja miała wrażenie, że uczestnicy zwyczajnie chcą sprawdzić, jak to jest przez rok funkcjonować tak bardzo poza cyklem konsumpcji, jak tylko się da. A warsztat Marty uważam za doskonały, mnie się czytało świetnie:) Pewnie, że każda marka kreuje potrzeby, świadomie czy nie, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, warto sobie jednak zadać pytanie jakie to są potrzeby.

    2. zagubiony omułek

      mi osobiście styl książki odpowiadał, powtórzeń nie odczuwałam, no może tylko takie, że czytałam wcześniej bloga, więc w książce przewijały się niektóre wpisy.
      nie odebrałam tego jako dorabianie ideologii, bo to eksperyment – nawet jeśli niektóre działania bohaterów wydawały się bezcelowe czy absurdalne, to było to w pewnym sensie przekraczanie własnych granic i odnajdywanie się na nowym terytorium. i nie chodzi o to, że potrzeb nie mieli, tylko o to, że je radykalnie ograniczyli. książka dotyczyła głównie tego jak radzili sobie podczas projektu a nie kim są i co robią w życiu (chociaż ja dowiedziałam się wystarczająco i wcale nie uważam, zeby bohaterowie byli oderwani od rzeczywistości, no chyba że za rzeczywistość uznamy drugą skrajność, czyli bezmyślną konsumpcję, to wtedy owszem)

    3. A ja się częściowo zgadzam z Anką (dodam od razu, że całą książkę przeczytałam w 3 dni i generalnie bardzo mnie zainteresowała). Co do warsztatu, to mnie osobiście denerwowało, że autorka kilkukrotnie powtarzała te same informacje o tych samych bohaterach, bez wnoszenia czegoś nowego i kilka literówek (wiem, że zawsze mogą się zdarzyć, ale jednak !). Dodatkowo 3 osoby odpadły z eksperymentu, ale brakowało wytłumaczenia dlaczego (oprócz pierwszej Mai). Poświęcono również nierównomiernie dużo miejsca na różne osoby – mnie np. najbardziej interesowała Aleksandra i Przemysław, a o nich było mało (szczególnie o nim).

      Podobał mi się fragment o Szczecinie i rodzinie, która dzięki eksperymentowi przywykła do swojego mieszkania, brakowało mi właśnie takiego osobistego akcentu w przypadku innych osób i myślę, że o to częściowo chodziło Ance – np. czegoś więcej o Marii (nie wiem na ile tak było, ale mam wrażenie, że pochodziła z Warszawy i zdecydowała się przeprowadzić na wieś i prowadzić „proste” życie – ciekawiłoby mnie czemu). Może problemem jest to, że wszystko było pisane z punktu widzenia autorki i ona pisała o tym co ją interesowało – czyli sam przebieg eksperymentu. Ja bym chyba wolała coś bardziej reporterskiego – tak, żeby zrozumieć motywację bohaterów, ich styl życia, dążenia.

      Cała książka wydała mi się natomiast ciekawa i zainspirowała mnie to własnego miesiąca bez zakupów.

  40. Pingback: Tygodniowe Inspiracje 14/12/14 | Moja droga do minimalizmu

  41. Oj, tak, jestem ciekawa tej książki, choć po lekturze bloga Marty treść nie będzie już tak „nowa”, bo mam wrażenie, że duża część eksperymentu opisana jest i tam. Inspirujące i arcytrudne zarazem. Podziwiam ją za konsekwencję.

  42. Słyszałam już coś o tym projekcie w Internecie, ale do tej pory nie wiedziałam, że powstała o nim książka. Rewelacyjna inicjatywa i przede wszystkim świetna okazja do zastanowienia się nad swoim konsumpcjonizmem! Zaczynam się zastanawiać, co byłoby dla mnie największym wyrzeczeniem i – podobnie jak Ty – nie mam pojęcia! Z pewnością sięgnę do tej książki. Dziękuję za polecenie! :)

  43. Przekonałaś mnie! Jestem aspirującą minimalistką, staram się jak najwięcej rzeczy robić sama, przerabiać i ciągle pozbywać się części rzeczy (bo ich ogrom dorpowadza mnie do szewskiej pasji), więc myślę, że ta książka będzie w sam raz i utwierdzi mnie w słuszności mojego stylu życia :)

  44. No to rzeczywiście chyba czas pójść do księgarni skoro jesteś tak zadowolona z tej lektury :) pozdrawiam i dzięki za recenzje i informacje :)

  45. Pingback: Bez nadmiaru | minimal plan

  46. Też zdążyłam już przeczytać „Mniej”. Nawet 2 razy. I właśnie posyłam swój egzemplarz dalej. Info o elektronicznej wersji książki można znaleźć na facebookowej stronie „Mniej”. Widzę, że wydawnictwo wywołało sporą dyskusję: są zachwyty i są gromy. Osobiście uważam, że największą zaletą tej pozycji jest wywołanie w czytelniku UWAŻNOŚCI przy robieniu codziennych zakupów. Nieważne, czy są one niezbędne i podyktowane faktyczną potrzebą, czy spełniają zwykłą zachciankę. W końcu każdy kroi minimalizm na własną miarę, a rasowy minimalista podobno powinien być oszczędny – zwłaszcza w osądzaniu innych ;-)

  47. Asiu, zdarzyło Ci się kiedyś reklamować bluzkę z powodu poprzekręcanych szwów? Jeśli tak, to jak to się skończyło? Ostatnio kupiłam dwie bluzki tego samego modelu – jedna po kilku praniach wygląda jak nowa, druga po pierwszym jest do wyrzucenia…

  48. Pingback: Kiedy mniej znaczy więcej | PANI POCZYTALNA

  49. Nie interesowały mnie nigdy poradniki, książki o minimalizmie wliczając. Ta mnie zainteresowała. Nie znam się na temacie, więc może to pytanie zabrzmi głupio, ale co osoby żyjące wedle tych zasad sądzą o trzymaniu w domu książek i kupnie książek w ogóle?

  50. przeczytalam zalinkowany wywiad w WO z autorka ksiazki i mam mieszane uczucia.
    z jednej strony zgadzam sie z wiekszoscia komentarzy pod tym artykulem (czyli problemy bogatych i zabawa bogatych:” zyje dostatnio, nie musze sie martwic o pieniadze, to sie pobawie w niewydawanie”, generalnie w WO coraz czesciej pojawiaja sie artykuly i wywiady pisane z pozycji osob, ktore zdaja sie nie wiedziec , w jakim kraju zyja – ile u nas ubostwa, biedy, trudnosci wiazania konca z koncem, i taka niewiedza jest po prostu zenujaca)
    z drugiej strony padlo wiele sensownych wypowiedzi w tym wywiadzie, chociazby takich ze czesc z nas (nawet tych cienko przedacych) odruchowo kupuje za duzo – w lidlach, biedronkach. kupimy 2 wina i 3 serki, zamiast jednego – bo tanio! w kazdym razie taniej, niz w polskich sklepach (np. spolem). potem efekt taki ze jedno wino wylejemy, bo niepijalne, a dwa serki wywalimy bo sie przeterminowały.
    mysle, ze nawazniejsze jest znalezienie zlotego srodka. przykrecenie kupowania do minimum dla samej zasady, jest dla mnie troche dziwne, jawi sie jako nowa zabawa wynikajaca z nudy. mądrzejsze kupowanie – kupowac tylko to, z czego faktycznie bedziemy korzystac – to ma sens. ale pamietajmy – z jednej strony „konsumpcjonizm nadmierny jest be”, a z drugiej strony handel trzyma gospodarke. jesli duza grupa ludzi nagle (czy tez stopniowo) ograniczy swoje zakupy ucierpia sklepy, pracownicy, producenci wszelakich dobr. o tym tez trzeba pamietać.

    1. Albo zwyczajnie będą się musieli przeorganizować, podobnie jak cały system – bo taka szaleńcza konsumpcja, jaką mamy teraz, to droga do katastrofy – naturalnej albo wywołanej przez człowieka. W efekcie wszyscy ci ludzie i tak ucierpią.

    2. „Mniej” nie opowiada o zabawie bogatych – niektóre rodziny, biorące udział w eksperymencie, ograniczają konsumpcję z konieczności. Myślę, że wyciąganie wniosków o książce na podstawie wywiadu z autorką jest takim samym ślizganiem się po powierzchni, jak zamykanie oczu na realne ubóstwo przez gazetę, która ten wywiad publikuje.

  51. Pingback: Czy stać Cię na mniej? - Cały Ten Zgiełk

  52. Zbieranie resztek w hunterach przez uprzywilejowanych fejsbookowiczow przebiło wszystko. Chciałaś zachęcić ludzi do tej książki, ale coś poszło nie tak.

  53. Pingback: Kiedy mniej znaczy więcej – PANI POCZYTALNA

  54. Pingback: Kiedy mniej znaczy więcej | Na wolnym biegu

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.