Kilka postów temu chwaliłam się Wam kurtką, którą kupiłam sobie we Francji. Nie była tania, przeanalizowałam też kilka swoich wcześniejszych zakupów z tego roku i dotarło do mnie, że w końcu udało mi się przezwyciężyć największy problem jaki miałam ze „slow fashion”. Wcześniej świetnie wiedziałam, że za dobrze zrobione ubranie trzeba zapłacić. W teorii. To przekonanie jakoś bladło, gdy przychodziło do wyjmowania pieniędzy z portfela. Teraz nie mam z tym większych problemów. Skąd zmiana?
Przez większość swojego życia nie poświęcałam ani minuty miesięcznie na planowanie wydatków. Jeśli akurat pojawiły mi się na koncie jakieś dodatkowe pieniądze, znikały błyskawicznie – a to na trzecią w ciągu roku parę szpilek, a to na tani bilet do Londynu. Żyłam w przekonaniu, że jeżeli nie wydam tych pieniędzy od razu, na coś konkretnego, to rozejdą mi się na jedzenie i rozrywki. Przekonanie było zresztą całkiem słuszne, bo pewnie tak właśnie by się stało – patrząc wstecz, jestem przekonana, że byłabym w stanie przepuścić w ciągu miesiąca nawet całkiem dużą sumę pieniędzy.
Zmiana przyszła, kiedy skończyłam studia, zaczęłam utrzymywać się w pełni samodzielnie i nagle uderzyło mnie, jak trudno zarabia się kwoty, które tak łatwo się wydawało. Zaczęłam zauważać problem, brak kontroli nad finansami bardzo mnie stresował, ale wciąż nie zrobiłam żadnych konkretnych kroków, żeby go rozwiązać. Mam taki syndrom sparaliżowanej jaszczurki – jeżeli jakiś problem mnie przerasta, nie wiem jak się za niego zabrać, to nic nie robię i czekam, aż zniknie. Znika raczej rzadko. W końcu wzięłam się do roboty, przeczytałam kilka postów u Michała Szafrańskiego i na blogu Wolnym Być, i zaczęłam działać.
Pierwszym krokiem było podliczenie wszystkich moich stałych, miesięcznych kosztów. Wiedziałam wcześniej, że powinnam je znać, ale zawsze jakoś bałam się usiąść do stołu z ołówkiem w ręku – miałam zupełnie bezsensowne przekonanie, że ponieważ kwota może okazać się spora, to wolę żyć w nieświadomości i po prostu płacić na bieżąco. Odważnie podsumowałam więc w końcu moje miesięczne stałe wydatki, te duże, jak mieszkanie, ZUS czy księgowość i te mniejsze, jak telefon czy soczewki. Okazało się, że kilka z nich można zmniejszyć bez większych poświęceń. Później dodałam do tego (obliczoną dość orientacyjnie, przyznaję) kwotę na zakupy w sklepach spożywczych, uzupełnianie kosmetyków, jedzenie w restauracjach, kino, książki i inne przyjemności. W efekcie wiedziałam już, ile muszę wydać, żeby „przeżyć” miesiąc. „Przeżyć” wrzuciłam w cudzysłów, bo brzmi dość survivalowo, a moje wyliczenia miały spory margines na kulturalno-kulinarne dogadzanie sobie. W razie kryzysu mogłabym więc tę kwotę drastycznie zmniejszyć.
Sprawa trochę się teraz komplikuje, bo prowadzę własną działalność i nie dostaję comiesięcznej pensji. Wypracowałam sobie jednak system, który dobrze się u mnie sprawdza. Kiedy w danym miesiącu na moje konto trafia przelew, zostawiam na nim moją comiesięczną „pensję”, kwotę, o której pisałam powyżej. Całą resztę przelewam na konto oszczędnościowe, to samo robię z każdym następnym wpływem, który trafi do mnie w tym samym miesiącu. Ma to tę ogromną zaletę, że trzy razy zastanowię się, zanim cofnę z niego pieniądze na bieżące konto, chociaż tak naprawdę wymaga to tylko kilku kliknięć myszką.
Mam konkretne cele oszczędnościowe, która chciałabym w danym okresie osiągnąć. Ze względu na mój tryb pracy, a przy okazji i mój tryb robienia zakupów, stosuję wobec siebie rozliczenie kwartalne. Jeżeli mam jakąś nadwyżkę, a zwykle mam, bo staram się stawiać sobie rozsądne cele oszczędnościowe, bez zbędnego spinania się, zastanawiam się na co by ją tu przehulać. Czasem są to rzeczy, które pozwolą mi się w jakiś sposób rozwinąć, jak nowy aparat czy nowy design bloga. Czasem są to podróże – przekonałam się już nie raz, jak ważna jest zmiana otoczenia i dobrej jakości odpoczynek. Czasem nie jest to nic i pieniądze zostają na koncie. A czasem, zwłaszcza jeżeli jest mój ulubiony sezon jesienny, wybieram się na ubraniowe zakupy, i robię to z przyjemnością.
Tutaj na szybko podzielę się jeszcze małym trickiem, który jakiś czas temu odkryłam – mój bank ma sprytny program oszczędzania, który zaokrągla kwoty z przelewów i płatności kartą i przelewa je na specjalne subkonto. W ogóle tam nie zaglądam i po kilku miesiącach zwykle okazuje się, że bezboleśnie uzbierało się kilkaset złotych – to mój miniaturowy „fundusz torebkowy.” Nie orientuję się w ofertach banków, ale podejrzewam, że większość ma taką usługę. Nie sprawdzi się to oczywiście jako podstawa oszczędzania, ale jest fajnym dodatkiem.
Panowanie nad własnymi wydatkami podniosło mi jakość życia, jak chyba nic innego. Zwróćcie uwagę, że nie mówię o jakimś nagłym wzroście dochodów (choć o tym zawsze warto pomyśleć w kontekście oszczędzania), ale o poczuciu kontroli nad swoimi przychodami i wydatkami. Poza sytuacjami kryzysowymi, gdzie jedynym ratunkiem jest zwiększenie dochodów, jest to do osiągnięcia na każdym pułapie finansowym. I odwrotnie – kojarzę kilka osób, które zarabiają mnóstwo pieniędzy i co miesiąc się zadłużają.
Czemu służył ten przydługi wstęp? Po miesiącach szamotania się między „chcę” a „robię” odkryłam, że ogarnięcie swoich finansów i budowanie rozsądnej garderoby idzie ze sobą w parze. Wcześniej teoretycznie wiedziałam, że warto kupować rzeczy możliwie najlepszej jakości i że wydanie na jedną sukienką kwoty, za którą dotychczas kupowaliśmy trzy, jest jak najbardziej w porządku. Ale gdy przychodziło do płacenia, często nie mogłam się zdecydować.
Kiedyś kupowałam ubrania od przypadku do przypadku, jak coś akurat mi się spodobało. Nie dość, że nie sprzyjało to spójności mojej szafy, to jeszcze miałam wyrzuty sumienia, że znowu coś sobie kupiłam i zakupy zawsze mi się z tym negatywnym uczuciem kojarzyły.
Teraz, dzięki systemowi kwartalnych zakupów i planowaniu budżetu, zakupy wiążą się z dużo większą przyjemnością. Po raz pierwszy w życiu mogę wejść do któregoś z ulubionych sklepów i zwyczajnie kupić sobie coś, co mi się spodoba, bez samobiczowania się kilka godzin później, wydawania wszystkich oszczędności czy jedzenia jogurtów przez resztę miesiąca. Takie właśnie korzyści przynosi odroczona gratyfikacja.
Zwykle trzymam się sklepów z tak zwanej „średniej półki”. Rzadko zaglądam do sieciówek, ale nie wydaję też tysięcy złotych na torebkę, bo uważam, że mnie na to nie stać. Wtedy musiałabym naruszyć swoje oszczędności z „poduszki bezpieczeństwa”, ale przede wszystkim czułabym, że używam czegoś, co kosztowało mnie zbyt dużo wyrzeczeń. Gdybym kupiła sobie teraz torebkę Chanel, pewnie bałabym się wyjść z nią z domu, a w końcu to przedmioty mają służyć nam, nie odwrotnie. Gdzieś ostatnio przeczytałam, że jeżeli w ogóle musimy się zastanawiać, czy nas coś na stać, odpowiedź brzmi „nie”. To prawda, ale w przypadku ubrań trzeba też przyjąć poprawkę na to, że przyzwyczailiśmy się do kupowania dużo za dużo i do skandalicznie niskich cen, za którymi musi iść spadek jakości i głodowe wynagrodzenie dla szyjących je osób. Warto prześledzić, jak zmieniały się ceny odzieży w dwudziestym wieku, ale to akurat temat na zupełnie inny post.
Ogromną zaletą takiego systemu jest to, że gdy kupujemy porządniejsze rzeczy, automatycznie możemy kupić ich mniej – prosta matematyka. Moim zdaniem to kluczowa kwestia, jeżeli chodzi o poprawę sytuacji w branży odzieżowej. Kwestie etyki są ważne, ale to często skomplikowane sprawy, wprowadzenie zmian zajmuje dużo czasu, a efekty są bardzo trudne do zweryfikowania. Za to kupowanie mniej jest czymś, co każdy z nas może zrobić od razu, z bardzo wymiernym efektem. I nie ma tu większego znaczenia, czy droższym, zaplanowanym wydatkiem będzie dla nas bluzka z H&M, z Marc O’Polo czy od Prady – to działa na każdym poziomie finansowym. Jeżeli wciąż będziemy mieli poczucie, że czegoś nam brakuje, albo po prostu ochotę na coś nowego, to do łatania dziury w budżecie świetnie nadają się second handy. Ja najczęściej rozplanowuję to w ten sposób, że największe kwoty przeznaczam na płaszcz, buty i torebkę, a moich bazowych elementów, jak męskie koszule czy ciepłe swetry, szukam w second handach. Zajmuje to trochę czasu, ale tak poskładana garderoba daje mi dużo długotrwałej satysfakcji.
Wracając do samego budżetu – to, że chciałabym coś kupić na nowy sezon i mam na to odłożone środki, nie znaczy że muszę je koniecznie i natychmiast wydać. Zdarza się, że nie znajduję tego czego szukam, nic mnie nie zachwyca i tak mija cała jesień, zima czy lato. I to też jest w porządku. Mam wrażenie, że razem z modą na modę, zasypywanymi barterami blogerkami i programami telewizyjnymi, przyszło przekonanie, że nowe ubrania trzeba regularnie kupować i koniec. Taką postawę na pewno pomogła też wykreować nagła dostępność tanich ubrań z sieciówek. A tymczasem chodzić na zakupy, nawet te kilka razy w roku, wcale nie trzeba, i jest to jak najbardziej w porządku. Jestem pewna, że wiele osób nawet tego nie lubi i nie potrzebuje, ale czuje się zobowiązana przez presję otoczenia. Są różne charaktery, różne potrzeby i różne style życia. Ubranie ma dobrze nam służyć i wyglądać w miarę schludnie. Nie ma nic złego w chodzeniu latami w tym samym swetrze czy koszuli – ja tak robię. Co więcej, rok czy dwa temu przeżywałam wielkie zniechęcenia całą branżą okołomodową, które objawiało się wstrętem zakupowym i nie zaglądałam do sklepów miesiącami. Przeżyłam. Teraz ta niechęć przekuła się w energię do działania, chcę testować różne źródła sensownych zakupów i dzielić się przemyśleniami na blogu. Pomaga mi to też być bliżej problemów, z jakimi borykają się konsumenci – trudno się pisze o zakupach, nie robiąc żadnych zakupów.
Gdybym przeczytała ten tekst będąc jeszcze na studiach, pewnie pomyślałabym: pff, łatwo się pisze, może jak ma się czterdzieści lat, zarabia się kupę kasy i żyje w ascezie, to można sobie taki system wprowadzić. Tymczasem okazało się że da się z tym ogarnąć bez większych problemów, wystarczy poświęcić trochę czasu na planowanie i być w miarę konsekwentnym. Moim zdaniem to bardzo ważne, żeby sobie takie podstawy zarządzania własnymi finansami wypracować, niezależnie od poziomu zarobków. W życiu bywa różnie, czasem pieniędzy jest więcej, czasem mniej i w obu tych sytuacjach warto mieć dobrze przećwiczoną kontrolę nad budżetem.
Nauka oszczędzania i planowania wydatków miała naprawdę zbawienny wpływ na moją szafę. W czasach mojego radosnego zakupowego szaleństwa nigdy nie podliczałam, ile wydaję na ubrania, ale jestem przekonana, że w ogólnym rozrachunku były to większe kwoty, niż teraz – a różnica w jakości i funkcjonalności mojej garderoby jest ogromna.
Pieniądze to drażliwy temat i często wiąże się z nim dużo napięcia. Ja ogarniając swoje finanse poczułam ogromną ulgę, mocno skorzystała też moja szafa, postanowiłam więc całą sprawę opisać, bo staram się, żeby mój blog był jak najbardziej szczery, konkretny i praktyczny. Bardzo chętnie poczytam o Waszych doświadczeniach, ale dajcie też znać jakie inne problemy macie z budowaniem garderoby – na pewno pomoże mi to w tworzeniu kolejnych postów. Dziękuję!
166 thoughts on “Planowanie budżetu a rozsądne zakupy”
Joasiu, z nieba mi z tym postem spadłas! <3
Cieszę się!:)
Kiedy czytam takie – bardzo zresztą ciekawe – wpisy bardzo żałuję, że jak dotychczas moje doświadczenie z budowaniem garderoby ogranicza się do ciągłego powtarzania sobie, że wreszcie zacznę wyglądać jak człowiek. Mam wrażenie, że aby rzeczywiście mieć szafę o sensownej zawartości musiałabym najpierw wyrzucić wszystkie ubrania, a potem wydać jakieś niemożliwe pieniądze na komplet nowych rzeczy, co budzi we mnie po prostu przerażenie, bo po pierwsze raczej nie przepadam za chodzeniem po sklepach z odzieżą, a po drugie uważam, iż po prostu nie umiem się sensownie ubrać. Pogłębiło się to zwłaszcza odkąd mam psa – wiadomo, seter to brudas, więc żeby nie było mi szkoda zniszczonych na spacerach ubrań najlepiej jeżeli wyglądam, jak przysłowiowy pan spod budki z piwem. W ten sposób wpadam w błędne koło wyglądania bardziej jak potwór z bagien (na wzór piesełki, oczywiście), niż jak człowiek.
Przypuszczam, że w tworzeniu kolejnych wpisów raczej tym przydługim wyznaniem nie pomogę – no, chyba, że planujesz kiedyś napisać post pt.: „Tragiczne historie zdesperowanych czytelniczek”. ;)
Też kiedyś myślałam, że nie mogę stworzyć spójnej szafy bez wyrzucenia wszystkiego i wyruszenia do sklepu po nową garderobę. W dodatku mieszkam na wsi i też mam błotolubnego psiaka. U mnie sprawdziło się przejrzenie szafy i drastyczne rozdzielenie szafy na dwie kategorie. Te ładne, w których mogę pójść do pracy (sukienki, koszule, spódnice, szpilki) i te do „życia” (jeansy, flanelowe koszule, powyciągane swetry, kalosze i trampki) Te które nie pasowały mi do żadnej kategorii okazywały się być ubraniami, nad którymi zachwyt skończył się po pierwszym założeniu i których zwyczajnie nie lubiłam. Po paru tygodniach jeszcze raz każdą grupę ujednoliciłam stylistycznie i kolorystycznie wyrzucając to, co nie pasowało do ogółu. Nagle okazało się, że mogę żyć bez połowy rzeczy, które dotychczas posiadałam. Polecam spróbować. Nie musisz ich na początku wyrzucać, ale zapakuj i wynieś np. do piwnicy. Po miesiącu pewnie o nich zapomnisz a po kilku, robiąc porządki odnajdziesz mnóstwo ubrań od których będziesz „uwolniona”.
zrobiłam dokładnie to samo. Tez mieszkam na wsi i musze miec „stare” ubrania do prac ogrodowych. Jedna wskazówka- jeśli coś jest niewygodne wyrzuć to od razu, albo chociaż po miesiącu „żałoby”. Tak przynajmniej oczyścisz swoja szafę z tych ubran których nie lubisz. To nie ubrania tworzą styl, ale my- osoby które je nosimy. Wiec jeśli lubujesz się w bluzach -dobrze! To jest „sensowny” ubiór. Z tym cie ludzie kojarzą – nie próbuj wciskać sie w czarno-białe koszule bo do ciebie nie pasują i będziesz sie zle czuła. Ty jesteś najważniejsza nie naśladowanie jakiegoś konkretnego „sensowego „stylu :)
A’propos psa. Śmieję się sama z siebie, że gdyby porównać czas, który spędzam z psem (min. 3 godziny dziennie, kilkanaście kilometrów), zmiany pogody, potrzebę komfortu w ulewę, mróz, pluchę – i czas, który spędzam w „wyjściowych” ubraniach, wożąc tyłek samochodem, to większość wydatków ubraniowych powinnam przesunąć na te outdoorowe. Jak łatwo się domyślić, jest zupełnie odwrotnie. I dla własnego komfortu psychicznego warto zainwestować w „psie” ubrania, wcale nie muszą być to duże kwoty. Najwięcej oczywiście idzie na kurtkę i buty, ale pozostałe części ubioru – spodnie, bluzy, bieliznę – spokojnie można kupić w Decathlonie czy jak „rzucą” odpowiednią kolekcję w Tchibo.
ja przy droższych zakupach (u mnie „droższe” tzn. np t shirt, bluzka za 70-140zł czy spodnie/sweter/bluza/kurtka/sukienka za 200-300, więcej nie byłabym w stanie wydać) najbardziej boję się, że dana rzecz nie będzie takiej jakości, jakiej się spodziewałam po cenie. zdarzyło mi się już parę takich wpadek i mechacący się po 2 założeniach i jeszcze przed praniem żakiet marki x, który kosztował 200zł, boli zdecydowanie bardziej niż coś z haemu za 79. ktoś może powiedzieć, że taki próg cenowy to jeszcze nie ten etap kiedy cena zaczyna świadczyć o jakości ale zatem skoro mnie nie stać na coś powyżej, to równie dobrze mogłabym wydać pieniądze na bazarku a nie na showrom.pl. jedyne co mnie powstrzymuje, to jednak to, że staram się kupować rzeczy made in poland, które powstały w godziwych warunkach.
Noo, to jest strasznie frustrujące, też tak wiele razy miałam. I nie wiem czy tu pułap ma znaczenie, torebki Marca Jacobsa też się podobno rozwalają. Chyba tylko metoda prób i błędów działa, ewentualnie można poczytać o rozpoznawaniu np bawełny dobrej jakości, ale to też taki łatwe nie jest. I reklamować w razie potrzeby.
Jestem właśnie na studiach i wcale nie powiedziałam 'pfff’! Wręcz przeciwnie, postanowiłam sobie, że za kilka dni jak wrócę na uczelnię i do mojego piernikowego miasta, rozpocznę planowanie wydatków, oczywiście uwzględniając również ten typowo studencki, imprezowy budżet. A nuż mi się uda, trochę zaoszczędzić z miesięcznych przelewów od rodziców i moich pieniędzy. Byłoby świetnie, i może przestanę zagracać swoją szafę nieprzemyślanymi zakupami ;)
Super, trzymam kciuki:)
Ostatnio dużo myślę o tematyce, którą poruszyłaś tutaj dzisiaj. Odkąd przeprowadziłam się do swojego mieszkania wydaje dużo, dużo mniej pieniędzy na ubrania i rożnego rodzaju pierdółki ( remont i urządzanie mieszkania pochłaniają duże kwoty) i czuje się z tym fantastycznie! Daje mi to niesamowita satysfakcje, a wcale nie czuje się gorzej ubrana, niż wcześniej. Po prostu doszło do mnie wreszcie, ze i tak głównie nosze te same, ulubione rzeczy – marynarki, dzinsy, ładne ale proste bluzki, a wszystko okraszam dodatkami, których mam sporo bo kolekcjonuje od lat i robię sobie tez sama. Swiadomosoc ile potrafiłam wcześniej wydawać na ciuchy w każdym miesiącu teraz przyprawia mnie o ból głowy. No ale nic, do tego się po prostu dorasta. Ogarniecie swoich finansów daje niesamowita satysfakcje i radość – bez tych wyrzutków sumienia o których piszesz, ze oto wracasz do domu z kolejna którąś tam bluzka w tym miesiącu. A ze można dzięki temu zakupić lepsze jakościowo i często ładniejsze rzeczy, to inna sprawa. Ja obecnie robię sobie detoks i od takich i od takich :) W moim przypadku było trochę tak, ze po pierwsze po znalezieniu lepiej płatnej pracy oraz pracując jako freelancer wreszcie się „odkułam”, wiec wydawałam więcej. A po drugie – kilka lat temu kiedy zaczęłam czytać blogi modowe, na których dziewczyny codziennie miały nowe szpilki i torby, moje potrzeby, tak trochę sztucznie nakręcane, poszybowały w gore. Pragnęłam mieć wiele rożnych modeli, kolorów, mieszać i miksować. I kupowałam czasami właśnie po to by mieć… Och, szkoda slow :) No ale nic, najważniejsze, ze ta osobista głupawka już za mną :)
Oj też miałam taki okres w życiu kiedy jakoś tak zachłysnęłam się modowymi blogami i ciągle musiałam mieć coś nowego, bo jak to tak można ciągle to samo nosić. Na szczęście potem zaczęło mi przechodzić, trafiłam na kilka odpowiednich blogów (m.in. styledigger :)) i zmieniłam podejście. Już nie mam jakichś sztucznie nadmuchanych potrzeb („bo widziałam coś na blogu i muszę koniecznie to mieć”) i na prawdę dobrze mi z tym. Staram się też planować wydatki. I mam jedną złotą zasadę podczas zakupów: jeśli nie jestem do danej rzeczy przekonana na 100% to jej nie kupuję. Jakoś jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym żałowała, że czegoś-tam nie kupiłam ;)
Ja też tak miałam że wchodząc na blogi modowe czułam że mam stare, niemodne ubrania i muszę szybko kupić coś nowszego, niekoniecznie w moim stylu ale takie modne i blogowe że hoho! Kiedy przestałam śledzić większość z nich to trochę mi przeszło ale nie jest łatwo przeglądać te wszystkie blogi z ciuszkami mając do tego dużo dystansu.
Pozdrawiam! :)
To jest chyba faza, przez którą trzeba przejść:) Ale to czasem u mnie działało i w drugą stronę – nawet jak mi się jakiś hicior podobał, to jak go widziałam na siódmym blogu, to tak mi się już opatrzył, że mi się odechciewało w ogóle nad nim myśleć:)
Ja osobiście nie potrzebuje nowych ciuszków co sezon i wolę rzeczy dobre jakościowo, które kosztują więcej ale w dalszym ciągu są one w zasięgu mojego portfela ( zakładając że tego typu wydatki planuje z wyprzedzeniem). Niestety największym problemem jest dla mnie to, że to co uważam za dobre jakościowo i co jest droższe, bardzo często okazuje się produktem, który mogę nazwać jakościowym badziewiem Wezmę za przykład jeansy-ostatnio zakupione Wrangler w cenie 320zl służyły mi 1,5 roku (mając przy tym kilka innych par) i po tym czasie przetarly się na udzie- a do osób otyłych zdecydowanie nie należę. Producent nie chce ani wymienić spodni, ani oddać mi pieniędzy. Wiec pozostaje pytanie, czy 320 zł to za mało na dobre jeansy? Pomijam firmę Wrangler która jeszcze 10lat temu była dla mnie synonimem dobrej jakości a w tej sytuacji więcej spodni tam nie kupię.
Generalnie wiec trudno planować zakupy porządnej jakościowo odzieży bo mam wrażenie ze kupuje kota w worku a trzysta parę złotych z budżetu ucieka.
Serdecznosci
Miałam identyczną sytuację z jeansami curved id od Levisa. 350 zł i nie przetrwały roku. Kolor wypłowiał i zrobiło się przetarcie na udzie. Dla porównania czarne rurki z H&M za 79 zł noszę już 2 lata.
Moje Levisy z linii Curve ID też się strasznie szybko zniszczyły. A spodnie z Topshopu są niezniszczalne:) Ale z dżinsowych marek lubię jeszcze spodnie Lee, mam parę którą noszę już naprawdę długo i moją dżinsową gwiazdę – spodenki, które kiedyś były długimi spodniami, z Big Stara, są nie do zdarcia, a kupiłam je z 10 lat temu.
Joanna, jeszcze 4lata temu kupowałam spodnie Big Star i były nie do zdarcia. Miałam ich całkiem sporo i była to przez pewien czas moja ulubiona marka z racji doskonałej jakości i dobrej ceny. Teraz ich żywotność nie przekracza dwóch, może trzech sezonów.
ja kupuję spodnie w sklepie new yorker, z linii fishbone, sprwdziły się lepiej u mnie niż big star i lee.
A już miałam plan, żeby z Wrangler przerzucić się na Levisy:(
To może spróbuj poszukać jeansy w Tommy Hilfiger? Ja kupiłam spodnie tej marki w outlecie za ok 350zł i po półtora roku są jak nowe. Dodam, że eksploatuję je minimum 2-3 razy w tygodniu. ;)
Dwa dni płakałam będąc jeszcze na studiach, gdy po 3 miesiącach noszenia (2 bardzo rzadko 3 razy w tygodniu bo byli mu szkoda) przetarły mi się na udzie mój nowe wymarzone , wyczekane (trzeba było odłożyć kasę – 350 pln) mustangi. Drobne przetarcie udało się dobrej krawcowej uratować i podszyte posłużyły mi później rok, ale id tego czadu nie zaufałam żadnej droższej marce. Metodą prób i błędów (bo skoro i tak zaraz się przetrą ti po co wydawać więcej niż 100pln na jeansy – zwykle było to jeszcze mniej) trafiłam na firmę Joyjeans. Polska firma, niestety, albo i stety dostępna lokalnie w rejonie wielkopolski, choć raczej w mniejszych miastach, nawet nie wiem czy jest dostępna w Poznaniu. Do tego obsługa w sklepie w ktorym akurat się zaopatruje w spodnie (naprawdę potrafią doradzić idealny model do sylwetki) sprawia, że mam już tam zniżkę na każde kolejne spodnie, które nie jestem w stanie już zliczyć (myślę, ze zbliżam się do 20 pary). Turkusowego modelu zazdrościły mi wszystkie koleżanki. Po te spodnie dojeżdżam 60 kilometrów z Poznania. Para kosztuje ok 100-130pln. A jakością bija na głowę pamiętne mustangi.
a możesz zdradzić miasto, w którym sie zaopatrujesz? w woj. lubuskim, w Sulechowie jest taki sklep, podobno produkują jeansy i zastanawiam się czy to zbieżność nazw czy to ta sama firma. Dziękuję
Wow !!!!! Asiu wspaniały tekst.Właśnie przeżywam dysonans pozakupowy, mam nadzieję że dzięki Tobie ostatni:) uff
Haha dzięki!
Od niecałego roku spisuje w excelu moje wydatki grupując je na poszczególne kategorie tj. jedzenie, odzież i dodatki, opłaty itp. daje mi to ogólny pogląd ile w każdym miesiącu wydaje i na co idą te pieniądze. Mogę w ten sposób mniej więcej oszacować wydatki na kolejny miesiąc. Dokładniejsze dane będę miała dopiero po roku skrupulatnych notatek, kiedy porównam wydatki w każdym miesiącu w porównaniu do ubiegłego roku. Dodatkowo 10% z każdej zarobionej sumy lub z tego co dostanę np. na urodziny odkładam na podróże:)
a po kilku latach prowadzonych notatek stwierdzisz, że nic to nie daje oprócz świadomości, że na przestrzeni 4 lat żarcie podrożało dwukrotnie ;)
żartuję, sama od dłuższego czasu spisuję wydatki, teraz to już bardziej z przyzwyczajenia, aczkolwiek nigdy mi to nic specjalnego nie dało bo raczej nie widziałam możliwości zaoszczędzenia na czymkolwiek. bardziej przydaje się osobom z zasobniejszym portfelem które stwierdzają że gdyby nie wydały w danym miesiącu 200zł na kawe na mieście i 100 na kolorowe magazyny to by miały torebkę.
A mnie – a właściwie nam, bo tabelki prowadzi moja druga, bardziej zorganizowana połówka – bardzo pomaga takie spisywanie. Zarówno w naszej diecie, jak i w szafie są pozycje, które można by spokojnie odpuścić, a zaoszczędzone pieniądze wydać na coś sensowniejszego :-)
właściwie osobom z małym budżetem tez może się to przydać, obserwując parę osób, które non stop płaczą jakie są biedne i na nic ich nie stać, a przecież nic nie kupują, nigdzie nie chodzą, zauważyłam, że bardzo często ludzie marnują jedzenie (np. kupują chleb, zjadają 2 kromki a reszta idzie do kosza bo czerstwy) kupują dużo słodyczy, przekąsek, kolorowych napojów, alkoholu…a można się bez tego obejść (bez przesady też z ograniczaniem ale takie rzeczy zdecydowanie nie powinny figurować w codziennym menu i to nie tylko ze względów ekonomicznych). prowadzenie zapisków może pozwolić uświadomić sobie gdzie ucieka ta cała kasa.
Ja się do regularnych tabelek właśnie nigdy nie zebrałam, spróbuję i dam znać jak mi poszło:)
Dokładnie o to mi chodziło, Omułku :-)
Nie tak dawno zamieszkałam po raz pierwszy z facetem, a juz zupełnie niedawno wyszłam za niego za maz. I choć wszyscy zgodnym chórem powtarzają, ze życie we dwójkę jest tańsze, to ja mam zupełnie inne doświadczenia. Sama nigdy nie byłam szczególnie rozrzutna, ale mój maz jak najbardziej – klasyczny Polak z kredytami :) Gdy dowiedziałam sie o tym poczułam sie jakbym dostała obuchem – bo come’on nie na to sie pisałam! :) Jednak dało mi to do myślenia, a planowanie slubu i wesela – sprowokowała do działania :) Choc rodzice z obu stron zaoferowali nam wsparcie, zdecydowaliśmy sie choć cześć naszych wydatków pokryć z własnej kieszeni – w związku z tym zaczął sie okres oszczędzania. Oznaczało to dla nas przycięcie rozpasanych wydatków i zacisniecie pasa. Tym samym przez rok nie robiłam prawie żadnych zakupów. Z pomocą przyszedł mi fakt ze sporo schudłam i mieściłam sie z swoje stare ubrania. Ten okres uświadomił mi ze wcale nie potrzebuje tony nowych ciuchów zeby wyglądać i czuć sie dobrze. Jak juz kupowałam cos sobie bałam o to zeby było dobrej jakości. Ten nawyk pozostał mi do dzisiaj – sprawdzanie składu, kroju i skąd pochodzi produkt. Co prawda wciąż kupuje w dużej mierze w sieciowkach ale staram sie omijać te masowe. Dzisiaj weszłam na chwilkę do kulki sklepów i ze zdziwieniem stwierdziłam ze mimo iż mam budżet na żakupy to nic mi sie nie podoba :) i wyszłam bogatsza o kilka stówek. Nie opanowała, jeszcze do perfekcji sztuki oszczędzania i uważam ze wciąż ża dużo wydaje na kawę i taksówki ale jestem na dobrej drodze – plus oszczędność weszła mi w krew i tak jak mówią w reklamie jednego z banków „oszczędności mnie uspokajają” Pozdrawiam
Dokładnie! Ten spokój jest niesamowity. Męża do Michała na bloga wyślij!! Zaintrygowała mnie kwestia pochodzenia produktu – jakie masz kryteria?
Jednego nie rozumiem – jak można sobie wszystkiego odmawiać i zaciskać pasa przez rok po to żeby sobie wyprawić weselicho. To już lepiej te zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na zaopatrzenie nowego wspólnego gniazdka a nie ,,chudnąć z głodu” dla jednodniowej imprezy.
Każdy ma swoje priorytety i cele. Jeśli chcieli wyprawić fajne wesele, zaprosić rodzinę (zapewne też tę dawno niewidzianą), to jest to tylko ich sprawa. Ja jako przyszła PMka rozumiem ten wybór :) Marzy mi się wyprawienie fajnej imprezy dla rodziny, żeby spotkać się z tymi, którzy mieszkają za granicą, zatańczyć i również żeby oni mieli okazję porozmawiać z dawno niewidzianymi krewnymi :)
Podpisuję się pod tym tekstem rękami i nogami! Buziaki, Asiu.
Mój problem w budowaniu garderoby polega na tym, że nie ma własnego stylu. Kupując drogą torebkę (dodam że bardzo trwałą, dużo ze mną przeżyła) byłam pewna, że to ta ale po 3 miesiącach znów wróciłam do stylu sportowego i już nie pasowała do reszty moich ubrań. W moich przypadku (a jestem najbardziej wybredna osobą jaką znam) kupienie uniwersalnej torebki graniczy z cudem. Źródło problemu tkwi chyba w tym, że oglądam za dużo stron z inspiracjami, zachwycam się jakimś zdjęciem i chcę właśnie tak wyglądać, a zdjęć które mi się podobają a są w różnym stylu jest mnóstwo. Dlatego czekam na więcej Twoich postów dotyczących budowania szafy. I byłoby miło, gdybyś poleciła jakieś strony odnośnie domowego budżetu. Gdzieś musiałaś przeczytać jak zacząć ten proces (widziałam w tekście link ale są może jeszcze jakieś inne strony).
Hm, to na pewno jest proces, który musi trwać, mnie z czasem coraz łatwiej było określić, jakie rzeczy lubię, co mi będzie w ubraniu przeszkadzało itp. Tu pisałam o odnajdywaniu swojego stylu: http://joannaglogaza.stronaob.pl/2012/10/how-to-find-your-style.html a Maria z Ubieraj się klasycznie fajnie pisała o korzystaniu z inspiracji: http://ubierajsieklasycznie.pl/jak-inspirowac-sie-zdjeciami/ – nie do końca rozwiązuje Twój problem, ale może się przydać.
Wielkie dzięki. Biorę się za czytanie
Odkąd zaczęłam studia, regularnie robiłam sobie plany wydatków. Co miesiąc pisałam w specjalnym zeszycie, ile muszę przeznaczyć na tzw. stałe wydatki, jak telefon, bilety, a resztę dzieliłam przez ilość dni miesiąca, dzięki czemu miałam jasno określony dzienny budżet na jedzenie, chemię, itd. Nie ukrywam, że bez tego ciężko byłoby mi przeżyć do pierwszego ;-) Nauczyłam się też oszczędzać – z początkowego budżetu odkładałam 50-100zł co miesiąc i starałam się tego nie wydać. Wiadomo, że nie zawsze udaje się utrzymać całą tę kwotę, ale nawet kilkadziesiąt zł co miesiąc to już coś. Uporządkowanie budżetu i oszczędność mają tę zaletę, że dają poczucie bezpieczeństwa. Nawet, gdy wyskoczyła choroba, czy drogie badania, zawsze miałam odłożone parę groszy i nie musiałam się zastanawiać, czy mogę sobie pozwolić na lekarstwa, czy nie. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym się spłukać do zera, albo co gorsza, zadłużyć.
Co do zakupów odzieżowych – wyleczyłam się z zakupoholizmu. Kiedyś co tydzień odwiedzałam sieciówki, zwykle kupując dużo i tanio. Bardzo mnie frustrowało, że po kilku praniach te rzeczy nie nadawały się do niczego albo szybko mi się nudziły. Odcięłam się na jakiś czas od internetu, blogów i zwolniłam. Teraz kupuję, kiedy naprawdę muszę. Wydaję więcej jednorazowo, ale w sumie mniej w skali roku. Zamiast co miesiąc rozwalać 100zł na sieciówkowy chłam, wolę raz na pół roku wydać 200-300zł na potrzebne, dobrej jakości ubrania. Kilka dni temu kupiłam sweter z wełny merynosów z dodatkiem kaszmiru za 130zł – pewnie mogłabym za to kupić dwa akrylowe potworki, ale nie chcę już ubrań na jeden sezon. Stawiam na jakość, nie ilość i moja szafa wygląda coraz lepiej :-)
Gdzie kupiłaś ten sweterek? Zaciekawiłaś mnie.
Pozdrawiam serdecznie :)
W TkMaxx – odkryłam ten sklep kilka lat temu, kupiłam sobie tam najdroższe buty świata (360zł :-O ) ale są skórzane, ręcznie robione w Hiszpanii i po kilku sezonach nie ma na nich śladu zużycia. Teraz kupiłam ten sweter i z pewnością wrócę po następny, mam już upatrzony :-)
Głupie pytanie zupełnie nie na temat – gdzie kupiłaś taki sweter? Moim problemem jest to, że bardzo szukam dobrych jakościowo rzeczy szytych za godziwe wypłaty (a najlepiej w Polsce), ale to co widuję na różnych targach czy stronach z rękodziełem to najczęściej rzeczy zupełnie od czapy, nienadające się do noszenia na ulicy, bo zrobione albo a la Arkadius, albo po wiejsku (typu jakieś torebki z filcu i tego typu klimaty). Obecnie szukam właśnie porządnego swetra, no i klops. Podziel się swoim źródłem, pięknie proszę :)
Oo, zazdroszczę, ja taka mądra na studiach nie byłam:) I też tak teraz mam ze spłukiwaniem się do zera – kiedyś to nie było problemem, ba, to raczej była u mnie normalka. Też jestem ciekawa skąd ten sweter! Większość z moich jest z sh, trzeba się naszukać, ale zdarzają się super wełny, kaszmiry i inne bajery.
Chyba od małego miałam „gen oszczędzania” :-D i raczej wolałam odłożyć sobie pieniądze na coś lepszego i praktyczniejszego, niż od razu rozwalać kasę na głupoty. Teraz też tak mam, że długo oszczędzam, np. na porządne ubrania na zimę i niełatwo mi te oszczędności wydać – mam świadomość, że muszę wybrać coś, z czego będę zadowolona. Nie raz wróciłam z „zakupów” z pustymi rękoma ale wolę jakość niż ilość. Kiedyś idąc ze stówą wracałam z pełnymi siatami z sieciówek, teraz szkoda mi roztrwaniać pieniądze na rzeczy marnej jakości.
Ja Ci zawsze Asiu tych second-handowych łupów zazdrościłam, jakoś nigdy nie miałam szczęścia do lumpów. Kiedyś naprawdę dużo w nich kupowałam, ale były to zwykle rzeczy na jeden sezon, z sieciówek, poliester i akryl. Chyba muszę wybrać się do Bielska na Komorowicką, pogrzebać trochę ;-)
Chyba cie troche ponioslo z tymi pelnymi siatami z sieciowek za stowe…… sieciowki nie sa wcale takie tanie jak sie zwyklo mowic, chyba, ze bierzemy pod uwage wyprzedaze. Z pelnymi siatami za stowe to mozna wyjsc ale z lumpeksu a i z tym co raz trudniej bo moda na sh spowodowala, ze ceny poszybowaly w gore i czasem uzywany ciuch kosztuje wiecej niz nowy.
Największy problem na etapie przejściowym, na którym wciąż jestem – bo budowanie spójnej i sensownej garderoby to proces trwający przecież latami – to kwestia nieznajdowania tego, czego się szuka. Piszesz, że wtedy po prostu nie kupujesz… To rozwiązanie idealne, ale w sytuacji, w której masz już coś, co jeszcze nadaje się do noszenia. Ja natomiast nazbyt często mam odzieżowy nóż na gardle i wtedy w desperacji kupuję coś zaledwie akceptowalnego. Alternatywą jest chodzenie boso lub nago, lub zupełnie nieadekwatnie do pogody (obecnie noszę lżejszy z zimowych płaszczy, bo mój ośmioletni trencz z H&M zasłużył na emeryturę).
Obawiam się jednak, że mój problem jest nierozwiązywalny ;-)
Mam wrażenie, że ten proces to się w ogóle nigdy nie kończy tak w 100%:) Ja mam często tak, że wydaje mi się że muszę cośtam kupić, bo zostanę naga/bosa/bez makijażu, ale jestem takim leniem, że tego nie robię, bo nie chce mi się szukać, i potem się okazuje, że pokruszone cienie dają radę jeszcze przed pół roku – lenistwo w służbie ekologii! Ale wiem o co Ci chodzi i faktycznie brzmi dość nierozwiązywalnie:)
Bez cieni da się przeżyć jesień, ale kiedy przy obecnej temperaturze masz wybór między Emu a sandałami, to zaczyna się problem :-D
Mam syndrom sparaliżowanej jaszczurki! <3 :) Muszę coś z tym zrobić! :)
Ignorowałam planowanie wydatków do momentu kiedy odkryłam, że mam opcję z planowaniem i sumowaniem wydatków w aplikacji mojego banku. Odkrywając to czułam się jak odkrywca Ameryki – na wykresach, w tabelkach było pokazane ile na co wydaję, kiedy, łącznie z domyślną opcją podliczania wyjazdów, bo wrzucało tam wydatki dokonane poza granicami miasta, w którym żyję. Sprawdza się to o tyle, że jestem niewolnicą karty. Nie noszę gotówki przy sobie, portfel mam po to, by mieć w nim karty i jakieś minimum gotówki na bilet, czy smoothie na wynos (a to i co raz rzadziej, bo rozpowszechnia się zbliżeniowe płacenie). Wracając do meritum – przeglądając te wykresy, uświadomiłam sobie jak dużo pieniędzy wydaję na jedzenie i pierdoły kiedy jestem na mieście. Świadomość tego wpłynęła na mnie o tyle, że przestałam i w ten sposób zaoszczędziłam 300 zł na połowę płaszcza zimowego, do którego się przymierzam. Opcja planowania wygląda tak, że aplikacja przelicza mi hipotetyczne wpływy i nadwyżkę w proporcjach wydanych w wcześniejszych miesiącach. Oczywiście nie jest to system idealny, bo nie zna moich planów, ale i tak – fajnie, że coś myśli za mnie. Co do oszczędności – wychodzę z troszkę odwrotnego założenia – kiedy mam wpływ pensji czy stypendium to odliczam najpierw wydatki stałe (rachunki), potem stałą kwotę oszczędności, która idzie na konto oszczędnościowe, a reszta pozostaje na życie. I rzadko kiedy sobie czegoś odmawiam, bo też nie wiele potrzebuję, a przynajmniej mam ograniczenie o tyle, że wiem ile mi zostało z podstawowej kwoty do końca miesiąca. Ekstra wpływy – albo oszczędności, albo zakup z mojej, zapisanej na wewnętrznej okładce kalendarza listy 'TO BUY’, gdzie trafiają już przemyślane i obejrzane, często dokładnie wybrane rzeczy.
Ale fajny system! Muszę sobie ściągnąć bankową aplikację w takim razie, pewnie też coś takiego mam.
święte słowa. jakieś dwa tygodnie temu postanowiłam się trochę spiąć i przypilnować wydatków – okazuje się, że bez przewalania kasy na głupoty można zaoszczędzić całkiem ładne sumki. I rzeczywiście okazuje się, że kupowanie sterty ciuchów co sezon bo tak „w gazecie stajało” też nie ma zupełnie sensu, bo zwykle kończy się z nieciekawymi ubraniami niskiej jakości, które cieszą oko tylko w pierwszy dzień (albo i nie), a później zdycha się z wyrzutów sumienia. Dzięki za ten wpis – rzeczowy, konkretny i jak najbardizej prawdziwy :) pozdrowienia.
Od kiedy tylko pamiętam, zawsze planowałam budżet, czy to kieszonkowe czy kiedy w czasie studiów dorabiałam na umowie zleceniu. Najbardziej naturalna rzecz pod słońcem, po prostu nie chcę wyjść na głupka, bo nie starczyło mi kasy na sieciówkę na następny miesiac. Jednak po wszystkich „obowiazkowych” wydatkach, ubrania zawsze były na drugim miejscu. Nie robię sobie z tego powodu wyrzutów. Wybieranie ubrania na następny dzień to przede wszystkim frajda i zabawa. Kiedy nie mam pojęcia w co się ubrać, nie obwiniam źle skomponowanej garderoby. Zwyczajnie, nie zawsze można mieć wenę. I mimo, że nie zdarzyło mi się nigdy przymierać głodem po zakupach, to jednak po przeczytaniu tego postu (i innych o slow fashion) i komentarzy pod nimi, większość z Was mogłaby stwierdzić, że to już za dużo. I tu jest diabeł pogrzebany. Dziewczyny, ile to dla Was za dużo? Chodzi o ilość wydanych pieniędzy? Ilość sztuk odzieży? Niemożność wynoszenia tych rzeczy? Czym sa te pułapki, które sprawiaja, że zakupy przestały być przyjemnościa?
Ps. Oczywiście skłamałabym, gdybym powiedziała, że nigdy bubla nie kupiłam. Po prostu zawsze upewniam się, że mam paragon i je oddaję. Co ciekawe nigdy nie żałuję zakupów w ciuchlandzie, pewnie dlatego, że wymagaja specjalnej, mega ogarniętej strategii :)
Pozdrawiam!
Super:) Ja mam bardzo proste kryterium – jak w czymś chodzę, to nie mam żadnego problemu z „usprawiedliwieniem” zakupu, jak w czymś nie chodzę, to wyciągam wnioski.
Uwielbiam posty z tej kategorii, najwięcej się z nich uczę. Mając osiemnaście lat też można podchodzić do zakupów w troszkę inny sposób, mimo że jest to jednak trudniejsze, a brak własnych środków nie sprzyja za bardzo:) Nawet nie chce mi się teraz zaglądać do sieciówek wiedząc z czego i w jakich warunkach powstają te ubrania. Wolę poczekać, uzbierać i kupić coś lepszego. Nawet jeśli oznacza to zakupy tylko kilka razy w roku:)
Bardzo fajny tekst. Pewnie gdybym przeczytała go 2 lata temu pomyślałabym właśnie: „łatwo mówić jak się zarabia x0000 i ma się 40 lat”. Jednak odkąd zaczęłam się utrzymywać sama znalazłam bardzo prosty sposób na oszczędzanie.
Po pierwsze: robienie listy zakupów przez cały tydzień i kupowanie w jednym dniu wszystkiego.
„codzienne” wizyty w sklepie po pomidory kończyły się wydaniem na „nie-wiadomo-co” 30pln.
Po drugie: świadomość tego co ile kosztuje.
Przez 2 miesiące spisywałam wszystkie rzeczy kupowane przeze mnie w arkuszu kalkulacyjnym – jedni powiedzą strata czasu, a mi to strasznie pomogło. Zwłaszcza, że mam czarno na białym iż w niektórych marketach ten sam serek wiejski kosztuje o 60gr [!]więcej.
[kupuję przeważnie po 5-6 serków więc różnica jest spora].
Po trzecie: skupienie się na warzywach/owocach sezonowych.
Wiadomo, że jak człowieka „najdzie ochota” to zapłaci za 250g truskawek 20pln w sklepie”eko” zapominając zupełnie o tym iż w sezonie można się nimi objadać do woli za 3zł/kg. [zamroziłam ich wtedy dość sporo na te „kryzysowe dni:D].
Moim zdaniem oszczędzanie zaczyna się właśnie na zakupach spożywczych, bo to właśnie TAM tracimy najwięcej pieniędzy a co za tym idzie i najbardziej da się „przyoszczędzić”.
Oczywiście nie można popadać w paranoje i jechać na drugi koniec miasta po bułki bo są tańsze o 5gr, jednak produkty trwalsze typu oliwki kasze, makarony można zakupić „przy okazji’ robienia większych zakupów, gdy ich cena jest naprawde atrakcyjna. [ba! i wracamy do początku – świadomość ile co kosztuje].
Świetny tekst, sama robię tak od paru miesięcy. I kupuję tylko porządne rzeczy!
Pozdrawiam serdecznie. PS. piżamy cudo!
Joasiu! Wyobraź sobie, że ja również właśnie zmagam się z problemem kontroli i w ogóle świadomości własnych wydatków. Jeszcze sama nie zarabiam i pieniądze dostaję od rodziców, dlatego nigdy nie czułam do końca, że wydaję „swoje”. Dlatego ciężko mi się funkcjonuje, bo wiem, że jak mi trochę zabraknie, to rodzice mnie wesprą… Jednak chciałabym mieć nad tym kontrolę, w końcu jestem dorosła. Zawsze starałam się kupować jak najoszczędniej i to mnie czasami dobijało, bo potrzebowałam jakiejś droższej rzeczy (z jedzenia czy kosmetyków) i miałam dylemat, czy mogę sobie na nią pozwolić, czy nie. Chociaż pieniędzy by mi starczyło.
Spróbuję twojego sposobu z oceną własnych wydatków, oby poskutkowało :)
Największy problem mam właściwie z garderobą – prawie zawsze mam wyrzuty sumienia po zakupach, dodatkowo dlatego, że nie wiem, co kupować i co do mnie pasuje i dobrze wygląda. Jakbym była pewna, że kupiłam coś, co będę lubiła, to bym chyba tych wyrzutów nie miała. Tu moje pytanie – jak kupować? Jak znaleźć rzeczy dla siebie, jak się dowiedzieć, co do nas pasuje? Jak kupować rzeczy, w których się będzie chodziło i które będziemy zakładać bez dylematu „czy to w ogóle się nadaje”?
Pozdrawiam, i dziękuję za ten wpis!
Hej Joanno,
Nie wiesz nawet jak mi serce rośnie, gdy czytam o tym, jak sobie sprawnie poradziłaś z własnym „demonem”.
Gratuluję :) Jest dokładnie tak jak piszesz – chowanie głowy w piach nie pomaga. Wręcz przeciwnie – im szybciej się bierzemy za łeb ze swoimi finansami, tym szybciej możemy osiągnąć jako taki względny spokój i odzyskać poczucie kontroli – a ono z kolei dodaje nam wiary w siebie i swoje możliwości. Powiększa nam się „margines bezpieczeństwa” a to z kolei często działa uskrzydlająco.
Powodzenia :)
Dzięki Michał! Bez Twojego bloga by mi tak łatwo nie poszło. Pamiętam nawet, jak Ci kiedyś na jakiejś imprezie mówiłam, że boję się policzyć jakie mam koszty – ale wstyd:) Myślę, że oprócz mnie są jeszcze tysiące osób, którym poprawiłeś jakość życia, niesamowite to jest.
Znam blog Michała i uważam, że to jeden z najlepszych blogów w Polsce w tej kategorii. Nie czytam go jednak, ponieważ… w ogóle nie interesuje mnie temat oszczędzania. Uważam, że najlepszym sposobem na oszczędzanie jest wziąć się do roboty – po to, by nie musieć oszczędzać, tylko móc pozwolić sobie na każdą zachciankę.
Zgadzam się, lepiej zwiększać dochody niż ciąć koszty, ale jestem przekonana że ja w swojej poprzedniej wersji byłabym w stanie roztrwonić największą nawet kasę, więc ogarnięcie sposobu zarządzania swoimi finansami było mi potrzebne:)
Joanna, a możesz napisać mi jaki to bank, w którym masz konto, bo zaciekawiła mnie ich oferta z tym subkontem? A jeśli chodzi o oszczędzanie, to sam mam problem – pewnie, jak wiele innych osób – z tym duży. Chociaż od pewnego czasu zaczynam świadomie wydawać i próbuję oszczędzać, jak tylko mogę.
Tutaj znalazłam artykuł z podsumowaniem oferty różnych banków w Polsce pod tym kątem: http://www.bankier.pl/wiadomosc/Czy-dla-automatycznej-skarbonki-warto-zmienic-konto-3041396.html :)
Dzięki Asiu :) włączyłam smart saver na moim koncie i po niepełnym tygodniu uzbierało się już 30 zł! żałuje, że wcześniej nie zgłębiłam tajników możliwości mojego banku ;)
Brawo Asia (po raz kolejny:) ) za mądre podejście do życia (i finansów)
Moim obecnym problemem, przy ubieraniu się i ubraniowych zakupach są dzieci…;) I nie chodzi tu o to, że całą kasę wydaje na nich, bo tak nie jest.
Chodzi o to, że te porządne ciuchy, które mają mi starczyć na wiele lat, przy dwójce maluchów może tych wielu lat nie dotrwać… Ba, nawet wielu miesięcy. Mój Pierwszy Kaszmirowy Sweterek został dwie godziny po włożeniu upaprany plasteliną…:/ I tak dalej. Co chwilę starszak wytrze o mnie brudne łapki, albo brudną buzię, a młodszej się uleje… Wiadomo, że nie zamierzam się stroić do zajmowania się dziećmi (ten sweterek to był wyjątek), ale nie chcę też chodzić w jakiś łachmanach i chcę czuć się atrakcyjnie a jednocześnie żeby mi było wygodnie. Generalnie z mozołem szukam mojego złotego środka, w miarę dobrej jakościowo i wygodnej bazy i inwestuję w odplamiacze;)
moje sposoby:
1) co miesiac odkladam stala kwote na konto oszczednosciowe – i robie to w ten sam dzien w ktorym dostaje pensje. Kiedys przyjmowalam zasade odkladania tego, co zostanie mi z danego meisiaca, ale jak sie niterudno domyslic, zwykle nie zostawalo nic.
2) odlozone sumy inwestuje np. w lokaty, zwlaszcza ze sporo ostatnio promocji pt. otworz lokate a dostanie tablet – tablet na allegro + kilka procent od odlozonej kwoty to dosc spory zastrzyk finansowy
3) z wszelkimi niespodziewanymi prezentami pienieznymi (np. prezenty/bonusy/nagrody w firmie/dodatkowe zlecenia) mam zasade ze przynajmniej 20% z kazdej kwoty idzie na konto oszczednosciowe
4) przy kupnie usllug typu bilety okresowe, ubezpieczenie staram sie kupic te na jak najdluzysz okres. Mieszkam w UK i przy kupnie biletu rocznego (400 GBP) oszczedzam 270 GBP (sic!) w stosunku do kupowania biletow na 4 tygodnie. Wiadomo ze ciezko jest poczatkowo wylozyc 400 funtow na bilet, ale z tym poradzilam sobie placac karta kredytowa na ktorej nie doliczano odsetek przez pierwsze 13 mieisiecy uzytkowania i pozniej po prostu splacilam regularnie bilet
5) jesli ktos mieszka w UK to cashback jest dobra opcja – strony typu top cashback albo quidco pozwalaja zaoszczedzic sporo kasy przy regularnym uzywaniu zwlaszcza jesli przez internet kupuje sie telefon, zalatwia ubezpieczenie itd
6) jak czuje ze nie mam sie w co ubrac i musze sobie cos kupic to robie porzadek w szafie – zwykle pomaga ;)
„Zakupy w szafie” zawsze działają:)
Bardzo dziękuję za ten wpis. Absolutnie nie mam problemu z rozrzutnością, jestem niestety po drugiej stronie barykady i mam problem z wydaniem większej kwoty, czego oczywiście potem bardzo żałuję. I nie chodzi u mnie o skąpstwo, tylko o wyrzuty sumienia… Bardzo staram się nad tym pracować i już wiem, że choćby jedną rzecz jak najprędzej wprowadzę w życie: zaokrąglanie przelewów! Trochę potrwało zanim wygooglałam jak nazywa się to w moim banku, co gorsza – okazało się, że tkwi on w średniowieczu i muszę to załatwić osobiście w placówce, ale nic to! Jutro się nie wyrobię, ale pojutrze marsz do banku i może zbieranie oszczędności w taki oszukujący moje sumienie sposób wreszcie nauczy mnie wydawania pieniędzy :)
*żałuję jak NIE wydam pieniędzy; jak wydam to jestem z siebie taka dumna, że mało nie pęknę :D Dodaję sprostowanie żeby nie wyszło, że ze mnie taki centuś, co jak już raz coś wyda to potem spać w nocy nie może ze zgryzoty…
Ja chyba również dojrzałam do decyzji, aby kupic cos „raz a dobrze” jak np porządna skórzana torbe w zamian za skaj z sieciówek.
Jednak w momencie, kiedy jestem już gotowa wyciągnąć kartę kredytową nasuwa mi się pytanie, czy aby na pewno ta rzecz jest porządna? Gdzie szukać ubrań dobrej jakości?
Chyba największym rozczarowaniem byłoby wydanie dużej sumy pieniędzy na coś to po chwili by się rozpadło. Trauma na resztę zakupowego życie murowana.
Pozdrowienia!
Aga
Mnie się tak zdarzyło parę razy i traumy nie mam;) Zawsze można reklamować. Najlepiej po prostu dokładnie każdą rzecz pooglądać przed zakupem, ale na 100% nigdy się nie da powiedzieć.
Chyba ważne w tym kupowaniu raz a porządnie jest to, że Polacy i Polki za bardzo łapią się za głowę jak mają dać za jakieś ubranie ciut więcej. Kwintesencją tego jest rozmowa, którą podsłyszałam w szatni za czasów licealnych. Otóż jedna z dziewczyn zaczęła się żalić, że musi kupić już czwartą(!) parę butów tej zimy, bo wszystkie jej się rozwalają. Co lepsze koleżanki jej powtórowały narzekając, że im też tak się dzieje! Dla mnie i wtedy, i dziś to jakaś abstrakcja. W mojej rodzinie wychodzi się z założenia, że należy raz przeboleć większą kwotę na buty zimowe, a później nosi się jej kilka lat. Zwykle Ryłka, Wojasy czy inne nie luksusowe, ale jednak droższe. Jakby się policzyło i tak wydajemy o wiele mniej niż gdybyśmy kupowały cztery tanie pary. ;) Inna kwestia, że trzeba zadbać: dać do szewca, wypastować, wyczyścić z soli.
Na szczęście robiąc zakupy bywam bardzo „picky”. Chociaż oj, nie zawsze tak bywało. Kupując sobie czy doradzając mojemu chłopakowi zadaje jedno pytanie. Czy jest to POTRZEBNE?Chwile postać, nie śpiesząc się i przemyśleć. Bo jeżeli mamy podobne, nie będzie okazji by założyć, nie pasuje nam do żadnych butów i wcześniej nie wpadliśmy stojąc przed szafą na to, że coś takiego by się przydało, to chyba za miesiąc zapomnimy, że nam się nawet podobało. Ciężko sobie zracjonalizować przekłamaną potrzebę. Sprawdzone!
O właśnie, wydać raz a dobrze, jest kwintesencją. Ja miałam ten sam problem z butami na zimę – kiedy w dwa miesiące rozpadły mi się 2 pary butów po 70zł, w trzecim kupiłam skórzane, no name, za 180zł. Wytarła im się podszewka po pięciu(!) latach, w tym roku szukam nowych.
Dodajmy do tego fakt, że jednak na te droższe buty są zwykle jakieś gwarancje, więc gdyby nawet się rozwaliły po sezonie (zdarza się i to wcale nie tak rzadko, piszę z własnego doświadczenia) to zawsze można je darmowo naprawić, a w najgorszym razie oddają pieniądze lub wymieniają na nową parę… Tak więc jednym ze sposobów oszczędzania na butach powinno być zachowywanie do nich paragonów i tym podobnych świstków ;)
A to prawda, też się spotykam z oburzonymi „cooo, tyle pieniędzy na buty???” ze strony osób, które kupują po kilka par butów i torebek na sezon. Takie myślenie „tu i teraz”.
U mnie raczej ogarnięcie szafy posłużyło ogarnięciom finansów. Bo najpierw wyrzuciłam wszystko czego nie używałam, a potem zadałam sobie pytanie czego chce? :) Teraz prowadzę budżet, co miesiąc w exelu spisuje wszystkie wydatki. Dzieki temu wiem ile mnie kosztuje miesięcznie samochód, ile wydałam pół roku temu na przegląd a ile na opony. Kiedy ostatnio kupiłam waciki, i jak szybko zużywam jedno opakowanie. Dlaczego o tym pisze? Bo promocja promocji nie jest równa, i wiem ze „promocyjny” trój pak w sumie kosztuje mnie więcej niż pojedyncze opakowanie wacików. Dzieki budżetowi nazwałam rzeczy po imieniu, wiem jak budować swoje miesięczne przychody i rozchody. Udało mi się przyciąć niektóre wydatki. Wiadomo , ze to bardzo mozolne zadanie – zwłaszcza na początku kiedy przez pierwsze parę miesięcy nie za bardzo wie sie do czego maja służyć zebrane dane. W datku zbieranie paragonów tez często budzi zaskoczenie. Ale nawet Michał z jakoszczedzać…. pisał kiedyś ze najlepiej zaczynać małymi kroczkami- choćbyśmy mieli spisywać tylko ogólnie ile w danym miesiącu wydajemy na poszczególne kategorie. Ja zaczęłam od razu bardzo dokładnie spisywać markami i nazwami każda poszczególna rzecz – zwłaszcza kosmetyki. Mi to dużo dało bo widziała, ze wydatek pt”Benzyna” wcale nie wynosi 500zł, ale jest zmienna która waha się w granicach 300-700 zł. Dzieki mojemu magicznemu exelowi udało mi sie zbudować poduszkę finansowa i to w przeciągu pół roku, bo lepiej planuje wydatki i jestem świadoma każdej wydanej złotówki. Dlatego każdemu polecam !
Muszę zwrócić uwagę na szmateksy, lubię je ze względu na 3 nastepujące cechy: ubrania są tanie, można ocenić ich jakość – jeśli nie sa zniszczone w szmateksie to znaczy, ze szybko nie minął, i oczywiście unikatowość – nic dwa razy sie nie zdarza;)
Noo:)
Asiu! Bardzo mądry post. Przy okazji, przypomniałaś mi o testach koszulek, które tu przeprowadzałaś. Nie jestem pewna, może śledziłam posty wybiórczo, ale czy testy się już skończyły?
Tak ciezko ruszyc reka i wykonac pare klikniec myszka by przejrzec poprzednie naglowki wpisow??????? Lepiej zadawac bezsensowne pytania i czekac na gotowe. Lenistwo ludzi ostatnimi laty mnie przeraza. Jak wy sobie ludzie radzicie w zyciu, szkole, pracy? :/ nie wstyd wam w ogole tak zawracac komus gitare i okazywac totalny brak szacunku do jego dzialalnosci?
Dziękuję! Nie, zastanawiam się czy mają sens i co dalej robić – mocno mnie zniechęciło to, że w poszczególnych sklepach jakość bardzo różni się pomiędzy poszczególnymi liniami czy seriami i ciężko jest wyciągnąć sensowne, konkretne wnioski. Ale jak wpadnę na jakieś dobre rozwiązanie, to do nich wrócę:)
Mi się przypomniało, że pod którymś z postów na temat wysokiej jakości ubrań była propozycja podania przez czytelników swoich odkryć. W sumie często w komentarzach widze propozycje dobrych/złych wyborów z sieciówek.
Dlatego dopisze, moze komus się przyda. W Simple posiadaja bardzo dobrej jakości bluzki z merylu. Są białe, czarne, granatowe i ecru, występują w klasycznych krojach tank topów, na długi rękaw i 3/4. Myśle że warto się im przyjrzeć, jeśli ktoś szuka czegoś dobrego pod spód. Ponadto meryl dobrze odciąga wilgoć i szybko schnie:) Mają 2 lata gwarancji, dopisuje się pod kmentarzem z trzymaniem w szafach paragonów.:)
Tym tekstem trafiłaś w samo sedno :) Ja narazie jestem na etapie spisywania wydatków i przyznam szczerze, że chociaż czasem baaardzo mi się nie chce, podchodzę do tego z zadziwiającą sumiennością :) Opracowałaś sobie świetny system, myślę że w moim przypadku coś takiego też powinno dobrze działać :) Pozdrawiam!
Bardzo dobrze się czytający post na ważny temat. Dzięki za zamieszczenie go! U mnie regularne oszczędzanie wprowadziłam rok temu i dzisiaj, patrząc na „poduszkę bezpieczeństwa” na koncie wiem, że była to jedna z najlepszych decyzji 2013 :)
Moim sposobem jest posiadanie 2 kont oszczędnościowych. Jedno to „żelazne zabezpieczenie”, na które na początku każdego miesiąca trafia 10% tego, co wpłynęło na moje konto. I tych pieniędzy nie ruszam na nic, czekają na „czarną godzinę”.
Drugie konto to „oszczędności na przyjemności”: tu trafia wszystko, co zostaje na koncie pod koniec miesiąca (a odkąd zaczęłam zwracać uwagę na wydatki potrafi tam zostać bardzo przyjemna sumka ;)) To jest fundusz na wyjazd, większy wydatek ubraniowo-kosmetyczny czy nową lampę do mieszkania.
Bardzo pomaga mi rozdzielenie funduszy oszczędnościowych na dwa. Widzę jak rośnie poduszka bezpieczeństwa, a jednocześnie bez żadnych wyrzutów sumienia mogę nadgryźć drugi fundusz na kupno nowej szminki.
„Warto prześledzić, jak zmieniały się ceny odzieży w dwudziestym wieku, ale to akurat temat na zupełnie inny post” – gdyby kiedyś chciało Ci się o tym napisać, byłoby świetnie. :)
Asiu, dziękuję za poruszenie tego tematu w tak mądry sposób. Sama długo odczuwałam presję otoczenia dotyczącą kupowania coraz to nowych ciuchów – w zmianie podejścia pomogła mi przeprowadzka za granicę – musiałam wtedy znacznie ograniczyć moją garderobę i zastanowić się bez czego nie mogę się obejść. Kilka razy zmieniałam miejsce zamieszkania i żyłam dość skromnie (szczególnie w porównaniu z moimi brytyjskimi rówieśnikami). Dało mi to ogromny komfort jakim było posiadanie oszczędności i możliwości chociażby rzucenia pracy i przeprowadzki w zupełnie inne miejsce. Od kilku lat większość pieniędzy jakie zarabiam inwestuję w edukację i wierzę, że to zaprocentuje w przyszłości (już widzę pierwsze efekty). Często zaglądam do second handów, ale kupuję tylko rzeczy, które kupiłabym w normalnym sklepie – dobre jakościowo i nie zniszczone. Podobnie jak Ty, większe sumy inwestuję w buty, kurtki i płaszcze. Dodam do tego jeszcze ubrania bazowe, które trzeba mieć w szafie – szczególnie te eleganckie.
Warto również – jak wspomniano w innych komentarzach – wyrobić sobie nawyki co do wydatków na jedzenie i niemarnowania go. To wszystko brzmi jak wielkie poświęcenie, ale w momencie, gdy wyrobimy sobie nawyk, to przestajemy na to zwracać uwagę. No i oczywiście we wszystkim należy zachować umiar – nic się nie stanie jeśli od czasu do czasu zjemy na mieście, umówimy się na kawę czy pójdziemy do kina.
Ten komfort jest nie do przecenienia w pracy/negocjacjach itp:)
Doskonały post! Mocno popieram takie podejście do spraw kupowania. Powoli też staram się osiągnąć taki stan, ale przyznam, że ceny ubrań z tych naprawdę fajnych materiałów wciąż mnie trochę mrożą. I brakuje mi takie listy sklepów, gdzie można kupić ubrania ładnie uszyte, z dobrych materiałów za trochę więcej, niż w sieciówkach. Tak długo w nich kupowałam, że nawet nie wiem, gdzie szukać :)
Osobiście mam o tyle łatwo, że z natury jestem oszczędna (ale wtedy, kiedy trzeba) i mam dość ekonomiczne podejście, więc nie potrzebuję tabelek i wyliczeń, żeby wiedzieć, ile wydaję i na ile mnie stać. Niemniej nadal mam problem z zakupami: jedyne, w co „inwestuję”, to dodatki, a w szczególności buty (skórzane lub Melissy, do których mam słabość) i torebki (skórzane, porządne, w większości od polskich producentów, z małych manufakturek), jednak mam dość trudną figurę, powinnam zrzucić kilka kilo i cały czas szkoda mi kupować droższe ubrania, wiedząc, że nie czuję się dobrze w tym rozmiarze. Ciągle więc nie jestem zadowolona z zawartości mojej szafy i nigdy nie wiem, w co się ubrać… ;)
Mam podobne dylematy. Staram się inwestować w klasykę, ale ponieważ też bym chciała zrzucić kilka(naście) kilogramów, to trudno mi się zdecydować na coś naprawdę dobrej jakości i drogiego – dlatego wolę wydać więcej na buty i torebki, czy inne dodatki. Plus to utrudnia decyzję o wyrzuceniu ubrań za małych – a bo się jeszcze przydadzą:) i tak chociaż uporządkowałam swoją garderobę, to nadal mam półkę rzeczy, których nie noszę.
Przekonałam się o dobroci oszczędzania na konkretny cel, kiedy moje wiecznie marznące stopy zaczęły się domagać o UGGi. Nie chciałam zamawiać ich przez Allegro lub podobne serwisy z obawy przed podróbkami, zwłaszcza, że większość cen nie była adekwatna do tych na oryginalnej stronie (tanio=alarm!). No więc zawzięłam się i od stycznia 2013 odkładałam do słoika 50-100zł, w zależności od miesiąca – jednocześnie meblowałam mieszkanie, więc taka kwota była optymalna. Tym sposobem już na Gwiazdkę mogłam zamówić moje ciepluchy, razem z przesyłką wyszło, bagatela, około 1000zł :) w tym roku miałam ślub i odkładamy wszystko co się da na mieszkanie (póki co wynajmujemy – zgroza), ale następnym moim celem będą kalosze Hunter i porządny płaszcz jesienny z podszewką.
A jeśli chodzi o planowanie garderoby, obecnie powoli wychodzę z diety i potrzebne mi są mniejsze ubrania, ale póki co wstrzymuję się z zakupami do osiągnięcia stabilnego rozmiaru i tworzę na komputerze tablice złożone z elementów, jakie chciałabym mieć w szafie. Zwykle ubrania wybierałam dość chaotycznie i później połowy z nich nie nosiłam, bo „nie było z czym” i czułam, że chwilowa radość z zakupów zamienia się w żal do wydanych pieniędzy. Impulsywność wrogiem portfela :) więc już nigdy nie wybiorę się „na zakupy”, teraz będę wybierać się po konkretne rzeczy.
Rozumiem zakup emu, uggi – w koncu to skora i welna, ale litosc – huntery? Toz to zwyczajna guma, ktora do tego oblazi nalotem i trzeba je czyscic specjalnym specyfikiem od huntera…. mam zwykle, proste, czarne, wysokie, elastyczne gumaki ze zwyklego sklepu za 60 zl, chodze juz 4ty sezon i wygladaja tak samo jak w dniu zakupu, pomijajac kilka rysek po wewnetrznej stronie od pocierania butem o but. W hunterach placi sie za plakietke, to nie Meliski, ktore maja opatentowane, pachnace tworzywo.
huntery kupiłam 2 lata temu, po tym kiedy kolejne kalosze za 100 zł zaczęły przemakać właściwie wzdłuż i wszerz całej podeszwy. poprzednich 5 par za 60, 80, 120 zł wyrzuciłam bo pękały w miejscu zginania stopy, przeciekały w miejscu łączenia z podeszwą itp. nigdy nie udało mi się przechodzić w jednej parze całego sezonu.
a czyszczę je specyfikiem z Salamandra za 15- 20 zł. i nie jest to zwykła guma tylko kauczuk – elastyczny i odporny na zmianę temperatur – noszę je głównie w pośniegową zimę. Długo się do nich przekonywałam, ale kosztowały mniej niż wszystkie poprzednie razem wzięte i na razie są bez zarzutu. a jeśli chcesz uniknąć nalotu, to wybierz wersję niebłyszczącą :)
Poczytaj sobie opinie o Huntersach na angielskim Amazonie. Prawdopodobnie zrezygnujesz ;)
Pamiętam ze swoje wydatki musiałam planować juz od gimnazjum. Oszczędzałam na wakacje, wycieczki po Europie i nowe Martensy☺ razem z mężem odlozylismy na nasze wesele praktycznie cała kwotę. Teraz kupujemy mieszkanie i tez oszczędzamy. Tak się przyzwyczaiłam to takiego trybu ze nie odczuwam tych mniejszych kwot do wydawania co miesiąc. Zdecydowanie bardziej cieszą mnie zakupy dla domu albo nowe spodenki na rower niż kolejna, w sumie niepotrzebna, bluzeczka. Planowanie budżetu ma same dobre strony.nie tylko zyskała na tym moja szafa, ale poczułam, że właśnie na tym polega dorosłość. Na podejmowaniu odpowiednich decyzji i odpowiedzialnym dysponowania swoimi dochodami
Mam podobne podejście do zarobków, przyjęłam sobie bardzo przybliżoną kwotę której potrzebuję co miesiąc na „przeżycie”, zaokrągliłam ja sobie w górę i resztę przelewam na konto oszczędnościowe. Ciągle mam świadomość, że muszę wydawać mniej, bo mam mniej na koncie, niby ciągle te pieniądze mam, ale wiem, że jakby były na zwykłym koncie rozeszłyby się szybciej.
„…dajcie też znać jakie inne problemy macie z budowaniem garderoby – na pewno pomoże mi to w tworzeniu kolejnych postów…” świetnie :-) A więc, moje problemy zakupowe są zupełnie inne. Nie specjalnie lubię zakupy jako take. Co nie znaczy, że ich jakos nienawidzę, po prostu preferuję inne sposoby spędzania czasu. Nie zmienia to faktu, że lubię i chcę być dobrze ubrana. Przy tym zwykle na zakupy idę w Szczecinie, i po prostu nie wiem gdzie można kupić fajne polskie marki, w cenach na poziomie 100 – 300 zł (swoją drogą, ktoś wie?). Zakupy internetowe dla mnie odpadają zupełnie… Także ja bym prosiła raczej o radę jak rozsądnie planować zakupy i tworzenia własnego stylu, ale efektywnie, szczególnie pod względem czasowym! To dość generalne pytanie, ale czasem nie wiem jak to rozegrać. Chodzić na zakupy raz na kwartał na wyprzedaże, czy jak wprowadzają nowe kolekcje? Odwiedzać zawsze te same sklepy? Zastanowić się 10 razy zanim coś kupię, choć jest na wyprzedaży i „może się przyda’, bo na zakupy ciuchowe pewnie nie pójdę przez 3 albo 6 miesięcy? Pozdrawiam.
Cudowny post, sama się zbieram do ogarnięcia swoich wydatków. Pracuję jedynie dorywczo, ale i tak często gospodaruję pieniędzmi nierozsądnie i wkurzam się na siebie, a nic z tym nie robię. Myślę, że czas najwyższy się tą sprawą zająć, bo nie jestem już taka młoda, za jakiś czas też zacznę utrzymywać się sama i chyba roztropnie byłoby założyć podwaliny pod mądrą decyzyjność finansową już teraz :)
W temacie przemyślanego kupowania ubrań, muszę zakupić parę tzw. basiców w najbliższym czasie i nie chcę znów tracić gotówki na coś, co posłuży mi dwa miesiące. Bardzo mnie zatem nurtuje sprawa Twojego testu t-shirtów. To jak, warto zainwestować w droższą markę, czy nie zawsze? Kiedy będzie kolejny post z wynikami Twoich obserwacji? :)
Pozdrawiam ciepło!
A’propos t-shirtów. W swoim pierwszym teście Asia opisała m.in. t-shirt z H&M kolekcji Conscious, która wypadła fatalnie. A ja mam z H&M inne doświadczenia, ale t-shirty kupuję na dziale męskim ;) w rozmiarze xs (jeśli jest) lub s. Jeśli ktoś lubi delikatnie luźne ubrania to zachęcam, bo t-shirt za 19.90 (sic!) przez rok użytkowania wygląda wspaniale, materiał jest miękki a szwy na swoim miejscu :)
Też zauważyłam, że jakość ciuchów z sieciówek w dziale męskim jest o niebo lepsza. Z zazdrością patrzę na koszule i T-SHIRTY, które mój chłopak kupił w h&m za grosze, a po wielu praniach nadal wyglądają dobrze.
Ooo to w takim razie dziękuję za informację, może się skuszę! :) Tym bardziej, że nieraz są o niebo fajniejsze od damskich
Ja też polecam dział męski, obecnie mam nawet na sobie męską koszulkę z H&M, póki co nikt nawet nie zwrócił uwagi na to, że to męska :) podkoszulki na lato też kupowałam w męskim dziale :) i torbę też i jestem baaaaaaaaardzo zadowolona, więc polecam :)
Zgadzam sie z twoja filozofia w 100%, naprawde warto kupic lepszej jakosci ciuchy, bo po prostu dluzej nam sluza- szkoda tylko, ze nie zawsze cena ciuchow idzie w parze z jakoscia. Ale moze masz racje i racjonalnymi zakupami uda sie nam zmienic podejscie kocernow do ciuchow. Ja kupujac ciuchy zwracam uwage na kraj pochodzenia ubran, zawsze odkladam z powrotem na polke te z Chin,natomiast tez z Portugalii zyskuja w moich oczach. Pisz wiecej takich postow, moze zmienisz nastawienie osob kupujacych !
Cieszę się:) Chiny mają nieźle rozwinięte procedury, technologie, prawa pracownicze itp., w porównaniu np z Bangladeszem. Będę o tym pisać niedługo:)
Jeśli nie czytałaś, to bardzo polecam zbiór reportaży Petera Hesslera „Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach”. Książka rzetelnie pokazuje kulisy chińskiego przemysłu i wywraca stereotypu o tym kraju do góry nogami. :)
Ja uważam, że istnieje coś takiego jak „niemoralna cena” i działa to w obydwie strony: za wysoka i za niska.
Moja mama mówi zawsze „zastanów się dwa razy czy będziesz w tym chodzić, czy będzie ci to służyło”. W taki sposób oszczędziłam sobie sporo zakupów rzeczy być może pięknych, ale jednosezonowych, takich które leżą w szafie i czekają na swoją kolei, aż w końcu sprzedaje się je na allegro, ebayu, oddaje przyjaciółce itd.
Co jeszcze pomoże oszczędzić nam pieniędzy i nietrafionych zakupów? Znaleźć swój styl, utarte określenie i trochę pretensjonalne, ale definicja jest prosta (powyżej przedstawiłam przykład): są rzeczy i RZECZY. Te drugie różnią się tym, że się w nich po prostu dobrze czujemy. Istnieje rodzaj pięknych rzeczy, a nawet jakościowo świetnych, wygodnych, w których z kolei czujemy się nie ubrani, a przebrani. Jeśli coś kupuję, to muszę w tym czuć się swobodnie i swojsko (sic!), muszę widzieć tą rzecz w swojej szafie i to jak pasuje z innymi, jak zauważę tę spójność to wiem, że będzie nam dobrze.
Czasami myślę, że jeseś moją astralną bliźniaczką, chociaż zupełnie się nie znamy! Twoje problemy/wprowadzane zmiany (oczywiście te, o których piszesz na blogu) i ewolucja tak bardzo pokrywają się z moimi doświadczeniami, że trochę mnie to przeraża. Ostatnio te piżamy i bum! Zaprojektowałaś piżamy, których od lat szukam z uporem maniaka. Przejście do świadomego podejścia slow w dziedzinie mody, no i te kwestie budżetu. Jakbym czytała o sobie! Moim jedynym problemem z budowaniem garderoby jest brak rzeczy, które chciałabym kupić. Sklepy pełne a ja nie migę znaleźć tego, czego mi potrzeba lub brak. Moim ostatnim nadal niezrealizowanym celem jest wełniany szary szalik – szeroki i długi, pasujący do eleganckiego jesiennego płaszcza, cenowo tak do 200 zł, bo uważam, że więcej dać za szalik to przegięcie. Wydawałoby się, że budżet na taki zakup wyznaczyłem sobie realny, oczekiwania też nie są zbyt wygórowane i jestem w tanie pójść na pewne kompromisy (poza składem, ma być wełna i koniec!), ale nigdzie nie mogę znaleźć takiego szalika. I tak mam właściwie z każdą rzeczą. Pozdrawiam i życzę dalszego wspaniałego rozwoju bloga.
Ha! Też tak często mam, ale potem się zdarza że nieoczekiwanie to coś znajduję, na przykład w sh, i radość jest niesamowita:) Dziękuję!
Może w sklepie COS znajdziesz taki szalik? Albo w GAP, najlepiej w męskim dziale. Mozna poszperać w allegro, bo wiem,ze COS nie jest takin, ale właśnie na allegro już mi sie udało tanio cos kupić.
Strawberry, wejdż na pakamerę, dawandę czy inne portale z rękodziełem i poproś kogoś o wydzierganie tego czego chcesz, powinno sie udać.
Polecam szaliki z mypashmina.co.uk – z kaszmiru lub mieszanki kaszmiru/ jedwabiu – taki duży szalik to koszt ok 30-40 funtów.
Wczoraj przeczytałam ten post, a dziś, z racji tego, że mam wolne, poszłam do swojego banku założyć tego sprytnego oszczędzacza-zaokrąglacza, coby sobie po cichutku drobne z moich zakupów odkładał:) jest to w ogóle pierwsza moja jakakolwiek oszczędnościowa inicjatywa w banku i mimo że dopiero od dziś zaczynam, to jestem tak podekscytowana samym podjęciem tej poważnej (w moim przypadku) decyzji, że czuję się, jakbym miała już conajmniej 10 tys. oszczędności;) Także Asiu, bez dwóch zdań jesteś wpływową blogerką;))
Pozdrawiam!
Dziwi mnie, że jedyne propozycje, jakie dostaję z mojego banku dotyczą wzięcia kredytu. Szkoda, że same banki nie wychodzą z inicjatywą właśnie takiego oszczędzania, tylko klient sam musi doszukiwać się takich opcji. Przecież to jest coś fajnego, czemu tego nie widać?
Łuhuu! Super:) Nonkonforma – podejrzewam, że na kredytach banki dużo więcej zarabiają:)
Asiu, nie obraź się, ale jak czytam że dopiero po studiach ludzie ogarniają się ze swoimi finansami to mnie osobiście to przeraża. Czytając ten post mam wrażenie, że wcześniej nie miałaś limitów i nie zarabiałaś na swoje potrzeby samodzielnie. Tym samym nie skupiałaś się na wydawanych kwotach, bo skoro dostaje się pieniądze od rodziców (czyli tak jakby za nic i nic nie trzeba robić aby zarobić) to nie ma potrzeby i poczucia presji, nie zna się też wartości pieniądza. To właśnie rodzice uczą nas zarządzaniem finansami.
Możliwe, że taki problem dotyczy wielu młodych ludzi więc fajnie, że o tym piszesz. najlepiej było by uświadomić też rodziców, aby bardziej świadomie uczyli nas od najmłodszych lat o zażądaniu budżetem. Nie trzeba robić wielkich wyrzeczeń, żeby starczało nam na potrzeby podstawowe i rzeczy ekstra. Tak jak piszesz: warto pójść w jakość a nie ilość.
Cześć Małgorzata, odniosłaś mylne wrażenie. A o edukację finansową na pewno warto dbać, im wcześniej tym lepiej, to nie ulega wątpliwości!
Szczerze to ja miałam odwrotnie, gdy utrzymywali mnie rodzice bardziej uważałam na co i ile wydaje, potem poszłam do pracy i zachłysnęłam się wolnością od swego rodzaju poczucia winy że przepieprza się czyjeś ciężko zarobione pieniądze ;) teraz jestem na etapie szukania pracy i utrzymuje się z oszczędności i znowu stałam sie rozważniejsza i lepiej sie nawet z tym czuje majac ograniczony budzet.
Bardzo lubię Twoje wpisy na temat Slow Fashion. Dzięki Tobie sama zaczęłam mniej kupować i z każdym dniem utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze robię nie kupując co miesiąc masy niepotrzebnych, tanich ciuszków, które potem wiszą w mojej szafie nienoszone, bo mi do niczego nie pasują, albo po pierwszym praniu nadają się tylko do wyrzucenia. Jednak chociaż moja szafa na tym zyskuje, nie mogę tego powiedzieć o portfelu, bo pieniądze jak mi uciekały, tak uciekają nadal :(
Bardzo lubię czytać Twoje teksty, nie tylko ze względu na merytorykę, na płynność i spójność, ale też przez język, jakim operujesz. Twoje teksty, nawet (jak na blogowe i internetowe) warunki są długie, ale przemyślane, przeanalizowane, a nie przegadane. Widać, że zastanowiłaś się nad tym, co chcesz przekazać. Sam temat jest ważny, jednak dziś najbardziej przekonuje mnie bardzo przyjemny i przyjazny czytelnikowi styl Twojego pisania. Po prostu, lubię tu, do Ciebie, wracać:)
Przesyłam uśmiech z Krakowa!
Bardzo dobry tekst. Wreszcie jakiś głos rozsądku w tej całej gonitwie konsumpcjonizmu. Moje myślenie powoli też przestawia się na tory podobne do Twoich. Problem tylko w tym, że nie wiem w które marki tak naprawdę warto inwestować. Niby można ocenić po jakości skóry, szwie, itd. ale nadal mam z tym pewne kłopoty. Czy kiedykolwiek oceniałaś produkty marki massimo dutti? dla mnie są drogie, ale jakość wygląda zachęcająco. Nie wiem czy jest sens się przemęczyć i zaoszczędzić? Może jakiś post o płaszczach na jesień / zimę? trzymam kciuki za bloga bo jest świetny! pozdrawiam
Droga Joasiu,
do tej pory byłam z tych, którzy kupują dużo raczej tanich rzeczy, do tego byłam lokalną królową (samozwańczą… ;)) lumpeksów po każdej dostawie wynoszącą ze sklepu siaty ciuchów, a mimo to wiecznie nie miałam się w co ubrać… Kilka dni temu kiedy otworzyłam szafę i wypadł z niej na mnie potok niepasujących do niczego ciuchów, a potem okazało się, że moje kupione w sieciówce miesiąc temu jeansy nie nadają się do niczego, bo rozlazły się szwy, co we mnie pękło… Pomyślałam sobie: „Dość!”. Dość szajsu, chińszczyzny, szmatek na jeden raz… Postanowiłam, że daję sobie rok na ogarnięcie garderoby na tyle, by nie było w niej przypadkowych rzeczy i żeby wszystko (albo przynajmniej 80%) było dobrej jakości. Dzięki radom zaczerpniętym z Twojego bloga wiem, że jestem w stanie to zrobić. Jestem na etapie wyprzedawania jednych rzeczy na allegro i oddawania innych znajomym. Jak już zrobię czystkę i zostawię tylko to co faktycznie noszę, zacznę poszukiwać rzeczy, które będą podstawą mojej garderoby. Dziękuję za inspiracje i wartościowe rady! :)
Marta
Powodzenia!
Fajny post. Ja wciąż mieszam rzeczy lepszej jakości z tymi tańszymi i zwykle gorszymi gatunkowo. Tanie z sieciówek czy z lumpeksów, bo mogę zaspokoić potrzebę jakiegoś nieklasycznego cuda, modowego hitu sezonu, który akurat mi się bardzo podoba. Wreszcie klasyka typu czarny sweter, płaszcz czy buty. Tu lubię jakość jak Ty, ale cena nadal jest dla mnie ważna. Dlatego kocham wyprzedaże. Jakoś nie umiem wydawać ogromnych pieniędzy na ubrania, a świadomość, że ich cena w ponad 60% to marża sklepu powoduje, że czekam na obniżki. Chciałabym płacić za rzeczywistą wartość ubrania. Moje ostatnie łupy to kaszmirowy sweter i ramoneska z mięciutkiej i oczywiście prawdziwej skóry. Wszystkie za niemal 1/3 pierwotnej ceny. I kupuję mało. Bo niezależnie od tego czy wybieram coś z niższej półki czy wyższej to staram się ocenić czy naprawdę tego potrzebuję/chcę. Z tym nie zawsze tak było, kiedyś moja szafa rosła nadmiernie, a zakupy nie były tak przemyślane jak te dzisiaj. No, ale to przyszło z wiekiem!
Przeczytałam wpis i zachęcona nim przeczytałam też komentarze.
I tyle chciałam napisać w moim, że zabieram się za serię wpisów na moim blogu.
Ale w temacie kupowania rzeczy dobrych i wytrzymałych jakościowo – tyle razy tak świetnie w tej dziedzinie radziły sobie sh, a nie radziły sklepy, że bałabym się wydać kilkaset złotych. Ta bublowatość produktów, które kosztują całkiem spore pieniądze, znacząco naruszyła mój kredyt zaufania dla marek. Nie mam jeszcze pojęcia jak z tego wyjść, nie wiem także, czy tego chcę.
pamietam moment, w ktorym przestalam kupowac w sieciowkach. bylam zdolowana tym, ze ciagle kupuje rzeczy, ktore po dwoch-trzech tygodniach nadawaly sie jedynie do wycierania podlog. najbardziej komiczne – z perspektywy czasu oczywiscie – jest to, ze odczuwalam cos w stylu „glodu” („my dzieci z dworca zoo”, te klimaty). nie mialam pojecia, co moze byc alternatywa dla tego typu sklepow.
na szczescie odwiedzilam krawcowa – taka swietna krawcowa z wizja, ktora „za mlodu” projektowala kostiumy sceniczne dla kory. teraz ubieram sie glownie u niej. ubrania nosze latami, bo krawcowa zawsze doradzi mi, jaki material kupic, a milionow monet za szycie sobie nie zyczy.
nam tez duzo dziwnych rzeczy – za niektore zaplacilam sporo, za niektore wcale. w berlinie kupilam za 40€ okulary z tektury – ale sa wytrzymale (tak jak zarecza producent), w dublinie znalazlam sweter z irlandzkiej welny (pchli targ wycenil go na cale 10€), a na obozie dostalam wlasciwie torebke fossil – gra polegala na wymieniani jajka na przedmioty, ktore pozniej wymienialismy na kolejne. dostalam torebke warta – sprawdzilam to pozniej na stronie fossil – ponad 100€.
odrobina inwencji i mozna nosic ciekawe rzeczy, prawie nic za nie nie placac
Gdy tak sobie czytałam Twój tekst, to kilkakrotnie, niemal kompulsywnie, miałam ochotę wstać i wyrzucić połowę mojej szafy – reprezentację sieciówkowej, niskiej jakości. Wiem, nie do końca o tym był tekst, ale trudno zapanować nad tym, co automatycznie przychodzi do głowy :)
Co do ogromu rzeczy, które tu opisałaś – rozsądnego oszczędzania, planowania wydatków, świadomych zakupów się zgadzam. Zgadzam się również z tym, że nie warto na siłę kupować. Teraz pozostaje mi, jak Tobie jakiś czas temu, przekucie mojej wiedzy w praktykę. Mam świadomość, że nie stanie się to z dnia na dzień. Podejrzewam, że wymiana garderoby – lub szerzej podejście do zakupów- następują stopniowo. Potrzeba mi cierpliwości i konsekwencji. Trzymaj kciuki :)
Asiu skąd ta figurka/świeczka ananasowa?
Pozdrawiam! :)
Z Zary Home, ale kupowałam ją dość dawno:)
Ja próbuję zbudować fajną garderobę za rozsądne pieniądze. Staram się nie wydawać fortuny na ubrania i dodatki. Patrzę przede wszystkim na skład materiału i stanowczo omijam poliester i akryl dostępny nie tylko w sieciówkach, ale też w sklepach ze „średniej półki”. Czytam czasem składy ekskluzywnych, bardzo drogich produktów i dziwię się, że producent pozwala sobie na dodawanie akrylu do swetra za 1500 zł! Lubię polskie marki (Solar, Tatuum, Simple), lubię upolować coś w TKMaxxie i zachodzę do SH. Z tymi ostatnimi niestety mam kiepskie relacje, moje oko nie jest na tyle wprawione, więc zniechęcam się po paru minutach.
Po Twoim poście przyszedł czas na refleksję i podsumowanie wydatków. Nie jest źle! :) Od jakiegoś czasu staram się kupować rzeczy dobrej jakości i przede wszystkim spójne z resztą mojej garderoby. Wprowadziłam sobie zasadę „trójki”. Kupuję na przykład bluzkę, która pasuje do minimum trzech dołów z mojej szafy, i odwrotnie. Przede mną jeszcze sezonowe wietrzenie szafy i pozbywanie się nienoszonych rzeczy.
Akurat kilka dni temu postanowiłam (po raz kolejny w przeciągu kilku lat) zacząć kalkulować wydatki. Moi rodzice nie nauczyli mnie gospodarować pieniędzmi, ale też nigdy nie byłam przesadnie rozrzutna. Teraz, kiedy jeszcze mama mnie utrzymuje chce nauczyć się zarządzać pieniędzmi.
Mój problem z tym związany jest taki, że nigdy nie mam cierpliwości by wszystko zapisać. Najwięcej wydaję na jedzenie, ale niestety kupuję olbrzymie ilości słodyczy. I nie chce mi się przeglądać każdego paragonu, żeby zobaczyć ile mogę na tych słodyczach zaoszczędzić. Kolejnym problemem jest to, że często panie w sklepach nie dają paragonów. Wydaję dużo w sklepie osiedlowym i są to zwykle małe rzeczy, ale powoli się zbiera i ciągle zapominam, ile wydałam. Widać jestem zbyt mało przebojowa, bo jakoś nigdy nie proszę o paragon, gdy płacę 9 zł.
Kilka dni temu zaczęłam jednak zapisywać wydatki i korzystam z aplikacji na telefonie. Ustawiłam sobie na niej miesięczny limit wydatków i codziennie sprawdzam, ile dziennie mogę wydać. Mój miesięczny budżet pokazuje się w widoku baterii, np. teraz wydałam już XX zł czyli 90% miesięcznego budżetu. Do tego ustawiam limity na poszczególne kategorie: np. 100 zł miesięcznie na książki, i limity na tagi: powiedzmy 1000 zł z pieniędzy, które dostaję od mamy, a drugie 1000 z tego, co zarobię sama. Dzięki temu bardziej orientuję się, skąd biorę pieniądze, ile oszczędzam i ile mogę mamie zwrócić.
Droga Asiu, post jak zwykle ciekawy i dobrze napisany, jednak w oczy od dłuższego czasu rzuca mi się, że wiele sentencji/zdań, czasem sprawiających wrażenie, że są identyczne i przywodzące na myśl „przecież to już było”. Wiem, że są one Twoimi ideami i pomysłami, także masz pełne prawo je cytować i stosować w dowolny sposób, jednak mnie, Twoją czytelniczkę i odbiorczynię Twojego bloga trochę to razi gdy czytając wszystkie posty spod etykiety „Slow Fashion” czuję się jakbym czytała jedno wypracowanie napisane na paręnaście razy. Tylko proszę, nie bierz tego za bardzo do siebie, to tylko moje spostrzeżenia, a nie narzekanie!
Ach, i mam jeszcze pytanie, które nie jeden raz mi przemknęło przez głowę gdy przeglądałam Twojego bloga – (wyłączając znany wszem i wobec COS), jakie sklepy ze „średniej półki” polecasz?
Gdy w zeszłym roku zaczęłam nową pracę (oddaloną od domu o 70 km) i po 2,5 miesiącach przeniosłam się na miejsce, przez jakieś pół roku nie oszczędzałam. Starałam się (mając do dyspozycji otwarte konto oszczędnościowe), ale pieniądze na nie przelewane i tak wydawałam. Przyznam, że w pewien sposób nadrabiałam ponad rok problemów z własnymi pieniędzmi, bo 2 razy trafiłam na kiepskie miejsca pracy, które nie potrafiły zapewnić sobie płynności finansowej, a pracownikom regularnych wypłat. ;) Pieniądze od rodziców (kwoty 50-100 zł) pożyczyłam w tym czasie 2 albo 3 razy i zwróciłam po otrzymaniu pensji. Jednocześnie spłacałam jeszcze raty za laptopa i telefon (kredyty ratalne nie były jednak na mnie, ponieważ w momencie zakupu sprzętów nie miałam stabilności finansowej w poprzednich miesiącach, na której mógłby się oprzeć bank). Z końcem 2013 roku zaczęłam jednak dbać o stałe odkładanie pieniędzy na OKO i w miarę możliwości nie ruszanie ich (nie zawsze tak jest ;) ). I tak działa to do tej pory. Tym samym, pomimo 1 roku mieszkania samodzielnie (wynajmowałam pokój), udało mi się odłożyć pewną fajną kwotę (mogłaby być wyższa, gdybym wcześniej się za siebie wzięła :) ) i działam dalej.
Każdego miesiąca w okolicach dnia wypłaty robię plan miesięcznych wydatków. Obecnie znów mieszkam z rodzicami, ale cały czas dojeżdżam do tej samej pracy. Zatem wypisuję po kolei: bilet miesięczny na pociąg, dołożenie się do budżetu, telefon, karnet na siłownię itp. oraz oczywiście oszczędności. W zależności od moich planów wydatków, kwota, którą odkładam, bywa różna. Czasem, jeśli w jednym miesiącu naruszę oszczędności, w kolejnym robię dodatkowy przelew na OKO w celu pokrycia ukradzionej kwoty.
To, że spłaciłam raty za sprzęt, nie oznacza, że całą zaoszczędzoną kwotę zaczęłam odkładać. Dodatkowo mieszkając sama najwięcej pieniędzy przeznaczałam mimo wszystko na jedzenie. Lubię dobre składniki, nie przepadam za byle jakimi, ale tanimi produktami. Mam sprawdzone marki produktów – choć również w dyskontach – i wolę jeść przez tydzień to samo, ale wiedząc, że ugotowałam samodzielnie. Poza tym biorąc moją tendencję do łatwego przybierania na wadze, wolę wiedzieć co jem, więc gotowe jedzenie odpada. Po przeprowadzce do domu wyjścia po pracy ze współpracownikami są już rzadsze, więc na tym też oszczędzam.
Ubrania – nigdy nie byłam maniaczką zakupów. Nie jestem fanką chodzenia po sklepach, chodzę rzadko, poza tym wolę robić zakupy samodzielnie niż z kimś. Zwracam mocno uwagę na to, co kupuję. Staram się szukać ubrań z naturalnych tkanin, choć nie kupuję tylko takich – wiskoza potrafi być ok. Tak jak i inne dziewczyny, trafiłam parę razy na buble, pomimo wydania większej kwoty. Największe kwoty inwestuję w buty. Muszą być skórzane, bo niestety moje nogi w innych od razu cierpią. W przypadku butów mogę wydać max. 300 zł – ale aż taki wydatek robię raczej 1 w roku, pomijając poprzednią zimę, gdzie w jednym miesiącu zakupiłam trzewiki, a w kolejnym botki na koturnie (żeby pasowały do eleganckich ubrań).
Ostatnio zmobilizowałam się i wystawiłam na Allegro książki ze studiów (socjologia na UŚ i UJ – Joasiu, widziałam Cię kilka razy na korytarzach ;) ) oraz parę ubrań. Z ubraniami idzie gorzej, ale i tak sprzedanie paru rzeczy pozwoliło mi na przelanie na OKO dodatkowych 100 zł w tym miesiącu. No i w końcu taka HMS Szackiego nie kurzy się na półce – niech inni się teraz męczą. :P
Obecnie mam większą motywację dla oszczędzania co miesiąc – mam cel, który chcę zrealizować w przyszłym roku, więc nie ma mowy o nieodłożeniu min. tych 10% pensji miesięcznie. Z drugiej strony wiem, że gdybym nagle musiała iść do jakiegoś lekarza specjalisty, to mam z czego to zrobić (choć oczywiście wolałabym tego uniknąć).
(Łoo, komentarz wyszedł mi naprawdę długi.)
Mam 20 lat i od jakiegoś roku staram się panować nad swoimi wydatkami. Nie osiągałam w tym takiego spełnienia jak Ty, ale myślę że jestem na dobrej drodze! Od zawsze miałam problem z drobnymi ( czasem wcale nie tak drobnymi ) kwotami, które zostawały w moim portfelu po zakupach. Kwoty niby niewielkie, ale przez to że są rozmienione, wydawałam je lekką ręką. I tak traciłam mnóstwo pieniążków. Wreszcie położyłam temu kres i po powrocie do domu za każdym razem opróżniam portfel. Oczywiście nie całkowicie zostawiam drobne na resztę czy coś w tym rodzaju. Ale reszta ląduje w moim słoiczku. Zawsze wiem na co przeznaczę nazbieraną sumę i spokojnie mogę spełnić tą zachciankę bez wybierania pieniędzy z konta. Jeszcze jeden sposób to nie rozmienianie banknotów. Jak już rozmienię, wiem że wydam do końca. A jak nie, banknot będzie bezpieczny w moim portfelu :)
Twój post na pewno dużo mi da.
Dziękuję Asiu i pozdrawiam!
Nie wiem czy czlowiek wiecej mysli o pieniadzach jak ich nie czy wlasnie jak je ma. Jak ich nie ma to mysli, ze chcialby je miec, a jak je ma to wtedy trzeba usiasc I pogluwkowac to kupic, czy kolejna pare butow, czy odkladac na dom. Czlowiek spedza duzo czasu na mysleniu!
http://www.allnnothing.com
cierpię na kupowanie impulsywne- coś mi się spodoba bo ma panterkę (którą lubię),kolor czerwony(w ktorym wyglądam super),świeci się(bo lubię błyskotki) ii…w efekcie staję przed szafą w ktorej koszula w panterkę nijak pasuje do błyszczącej torebki i czerwonych skórzanych spodni,a do tego jeszcze wielkie kolczyki …myślę że dużo osób ma problem z budowaniem garderoby i określeniem swojego konkretnego stylu,trzeba trochę znać się na modzie i wiedzieć co komu pasuje
Twój blog ma sens! Bardzo Ci za niego dziękuję!
W tym ogłupiającym świecie mody zdecydowanie brakuje takich prawdziwych ludzi jak Ty, którzy przyznają po prostu że na coś ich nie stać, i nie zachwycają się paskudnymi rzeczami tylko dlatego że są od Prady i Anna Wintour approved :)
Bardzo lubię Cię czytać bo jesteś jakoś tak blisko życia i normalnych problemów.
Tak właśnie przyszło mi do głowy i może to kiepski pomysł żeby pisać w komentarzu, ale może któraś dziewczyna ma podobnie :)
Otóż wielkim moim problemem jest bielizna. Niezbyt popularny rozmiar (65F) sprawia, że kupowanie jej zamiast sprawiać przyjemność staje się torturą. Dodatkowo ceny porażają – ok 400 zł. Znasz może dobry w warszawie sklep z bielizną, gdzie znajdę solidnie wykonane biustonosze na lata?
I powodzenia z piżamami, zamierzam rozsądnie zaplanować wydatki i zaopatrzyć się w jakiś komplet w przyszlym miesiącu :)
Mój komentarz się uciął,albo mi się wydaje :)
Otóż wielkim moim problemem jest bielizna. Niezbyt popularny rozmiar (65F) sprawia, że kupowanie jej zamiast sprawiać przyjemność staje się torturą. Dodatkowo ceny porażają – ok 400 zł. Znasz może dobry w warszawie sklep z bielizną, gdzie znajdę solidnie wykonane biustonosze na lata?
Nie wiem, gdzie do tej pory kupowałaś i jakich marek (wnosząc z ceny to pewnie Freya lub inna brytyjska). Spróbuj Biustokrację na Żelaznej lub Satine na Jana Pawła II. Obydwa mają brytyjskie marki i polskie, które też są niezłej jakości i mają niższe ceny (nawet koło 100 zł).
Wiadomo, że biustonosz nie może być na lata, bo się zużywa, ale spokojnie można coś znaleźć poniżej 200 zł dobrej jakości na dłuższy okres. Faktem jest, że rzadko jest tak, że ma się do wyboru kilkanaście rodzajów, szczególnie jak ma się precyzyjne w miarę oczekiwania, ale zawsze coś się znajdzie;).
Li parie albo Ewa Michalak (do tej pory). Ta ostatnia pani robi dosłownie biustonosze na lata :)
Dzięki za informacje!
jeśli ktoś lubi bardzo proste staniki, to polecam polska Melissę (ja najbardziej lubię te podstawowe modele, bez żadnych koronek, wtedy za stanik płacę 72 zł)
Niestety ja mam problem z doborem ubrań odnośnie jakości. Bo nie dość, że finansowo jest trochę kiepsko to niestety mam tak, że jedynym sklepem sieciowym z którego mi się podobają ubrania mimo, że są szmaciarskiej jakości – jest HM. Szukałam już w wielu innych i nic. W lumpeksach też za bardzo nie mogę nic znaleźć a w Warszawie niestety ceny za ubrania na wagę są zbliżone do cen za nowe rzeczy.
I co ja mam w takim wypadku zrobić?
Ten post chyba spadł mi z nieba :) Kilka dni temu przerażona łatwością z jaką wydaję pieniądze, przede wszystkim na ubrania, oraz tym, że kompletnie nie panuję nad swoimi finansami wróciłam do prowadzenia swojego małego budżetu. Mam nadzieję, że wytrwam w tym dłużej niż ostatnim razem. A pomysł z planowaniem kwartalnym jest super i na pewno go wypróbuję. Pozdrawiam ;)
To ciekawe, ze kiedy już „przerobimy” okres trendów w swoim życiorysie, pojawia sie potrzeba jakościowa, a nie ilościowa. Strach pomyśleć ile środków finansowych sprzeniewierzylam na przypadkowe ubrania… Zauważyłam jednak od pewnego czasu, ze moja nowa pasja stało sie kupowanie ubrań czy dodatków w cenach, które z rożnych powodów zostały obniżone, tzn. nie kupuje dlatego, ze coś jest w promocyjnej cenie, ale dlatego, ze jest bardzo dobrej jakości i w końcu kosztuje tyle ile uważam za słuszne dla mnie i mojego budżetu. Najzabawniejsze jest to, ze większość uważa, ze pewnie jestem próżna kobieta z za droga garderobą, rzeczywistość wyglada zupełnie inaczej. A propos wyżej wspomnianego M. Jacobsa, kupiłam trzy lata temu klasyczna czarna torebkę ze Stanów i sprawuje sie swietnie, dlatego nie wiem skąd ta opinia, poza tym widuje bardzo często używane modele w bardzo dobrym stanie. Pozdrawiam Cię Asiu bardzo serdecznie, dziękuje Ci za wartościowe posty, które kształtują rownież moje podejście do ubrań i zakupów. Dla mnie to taki bardziej powrót do korzeni, niż „odkrywanie Ameryki”, ale jednak bardzo porządkujące kwestie, które od pewnego czasu pozostają w sferze chaosu dla bardzo wielu.
Mam podobne podejście, do którego zmotywował mnie właśnie blog Michała Szafrańskiego ;) Co prawda początkowo też ze strachem zaczęłam zapisywać wydatki, ale rosnące kwoty na koncie oszczędnościowym motywują i pomagają trzymać się tego założonego planu. O zaokrąglaniu kwot przelewów i składania ich na subkonto nie słyszałam, ale z chęcią wykorzystam:) Dziękuję!
Planowanie budżetu na ciuchy przy dwójce małych dzieci to dopiero wyczyn, jak zostaje na ciuchy max 200 zł na miesiąc.
Odkąd wyszłam za mąż bardzo interesuje mnie temat oszczędzania. Blogi Michała i Wolnego przekopałam do cna. Wcześniej byłam przekonana, że z mojej pensji nie da się wiele zaoszczędzić (dopiero zaczęłam pracować i jestem na początku jakiejkolwiek drogi zawodowej). Jestem tu poniekąd anonimowo, więc mogę napisać – zarabiam około 3800zł miesięcznie (pensja plus dodatkowe zlecenia po pracy). Wynajmujemy w Krakowie mieszkanie, więc możecie sobie wyobrazić, jaki to koszt. Okazało się jednak, że przy dobrym gospodarowaniu pieniędzmi, jestem w stanie odłożyć około 2000-2200 zł miesięcznie. Mój mąż podobnie. Sama na razie obracam pieniędzmi na lokatach i uczę się inwestować. Wczoraj sprzątałam szafę i przeraziłam się – mam tyle ciuchów, że nawet nie wiem kiedy ja to wszystko włożę – postanowiłam zatem nie kupować NIC cały rok. Butów naliczyłam 40 par. To samo z książkami – cała ściana, ponad 1000 tomów, z czego połowa nieprzeczytana. A ja jeszcze Kindla mam… Zaczęłam się zastanawiać – SKĄD ja miałam pieniądze na te wszystkie rzeczy???
Gdy „ogarnęłam się” z kasą (wydatki lądują w Excelu w kilku kolumnach: mieszkanie, jedzenie i wydatki konieczne, zachcianki, fundusz na niespodziewane wydatki i prezenty) nagle okazało się, że nie musimy podzielać losu naszych wszystkich znajomych – nie musimy kredytować się na 35 lat, aby kupić mieszkanie – spokojnie możemy wynajmować jeszcze 2-3 lata i kupić małe M2 praktycznie za gotówkę. Oszczędzane pieniądze przy bezpiecznych inwestycjach trochę zamortyzują koszt wynajmu, który jest i tak nieporównywalnie niższy od odsetek, jakie musielibyśmy spłacić przy kredycie.
To bardzo ciekawa tematyka, ja osobiście żałuję, że nie zetknęłam się z nią wcześniej – mam 26 lat i gdybym już w wieku 20 lat zaczęła oszczędzać nawet małe kwoty, dziś byłabym spokojniejsza finansowo. Poza tym – bardzo ważne jest to, by mieć poduszkę finansową. Ja w wakacje zwolniłam się z pracy, która mnie nie satysfakcjonowała – miałam na tyle oszczędności, żeby przetrwać okres wypowiedzenia bezstresowo, nie martwić się i nie rzucać się na pierwszą byle jaką ofertę.
Dzięki za ten komentarz – jeszcze bardziej chce się oszczędzać;)
No właśnie, dzięki – ja mam 19 lat i zaczęłam studia, no i nie da się ukryć, że trochę straciłam kontrolę nad swoimi pieniędzmi… A tu się okazuje, że trochę organizacji i wszystko się da. Twoje rady zostaną więc wykorzystane także w innych wynajmowanych krakowskich mieszkaniach :)
A mogłabyś może podzielić się tym, w jakich sklepach ze „średniej półki” najczęściej kupujesz? Jeżeli chodzi o kupowanie droższej, ale porządnej rzeczy – u mnie zawsze kończy to się nietrafionym zakupem – tak bardzo staram się znaleźć coś wyjątkowego, że zwykle przedobrzę i nic mi po tym. Chyba muszę w tej kwestii jeszcze nabrać doświadczenia :)
Chciałam jeszcze powiedzieć, że Twoje posty, zawsze dodają mi energii i mobilizują do działania – wielkie dzięki! :)
Ojoj, ja teraz zaczęłam studia i właściwie to chyba wkraczam w ten etap szaleństwa modowego i zakupowego w ogóle, a nie da się ukryć, że dałaś mi dość mocno do myślenia..
Warto też, poza jakością ubrania, zwrócić uwagę na jego uniwersalność, ja nie mogę sobie pozwolić na kupowanie co chwilę nowych jeansów a klasyczne, drogie (dla mnie) rurki z big stara były strzałem w dziesiątkę! :) zbierałam na nie trochę czasu, ale ile plusów! :) z mody nie wyjdą, szybko się nie zniszczą, wyszłam na tym o wiele lepiej :) więc warto czasem kupić coś porządniejszego, bo okazuje się że się nieźle zaoszczędziło :)
Pierwsze kilka akapitów to jakbym czytała o sobie. Kiedyś robiłam budżetowe podsumowania systematycznie i znałam swoje miesięczne wydatki. Potem (na studiach) przyszły zachcianki, częstsze zakupy, zainteresowanie kosmetykami i makijażem… I zwyczajnie boję się to ogarnąć. I też mam syndrom jaszczurki (odnośnie wszystkiego, nie tylko wydatków). Bardzo mi pomogłaś tym postem, bo myślałam, że tylko ja się tak „blokuję”, a naprawdę mi to przeszkadza i źle się z tym czuję (tym bardziej kiedy wokół są same hasła „motywuj się”, „ćwicz”, „posprzątaj”, „jedz zdrowo”, „pracuj na sukces”, „zorganizuj swoje życie” – ta moda na motywację jeszcze bardziej mnie chyba blokuje :/ ).
Dziękuję. Trafiłam tu od dziewczyn z LGS – one wspomniały o tym wpisie. No a przy okazji zapoznam się z innymi postami, bo widzę, ze w końcu jest jakiś blog, który mówi o modzie klasycznej dla kobiet :)
Bardzo, bardzo mądry i inspirujący tekst! Jak byłam mała, moja mama przywiązywała wagę do tego by ubrania były przede wszystkim dobrej jakości i kupowała ich niewiele. Miałam więc tę zasadę wpojoną przez długi czas, a w pewnym momencie poczułam w dłoni kartę płatniczą, odkryłam primarka i… mam sporo rzeczy, które albo nie są mi potrzebne, albo wyglądają jak wyjęte psu z pyska, już po pierwszym praniu. Naprawdę, natchnęłaś mnie do wzięcia ołówka w łapkę, dziękuję. ;)
Jestem teraz na takim etapie, że kompletnie nie kontroluję moich wydatków… Nie, żebym kiedyś miała nad nimi jakąś kontrolę (etap wczesnej podstawówki się nie liczy) , ale od kiedy mam dziecko to już zupełnie się pogubiłam. Strasznie mnie to stresuje i wkurza, że taka nieogarnięta jestem… Ostatnio zostało mi 20 zł na koncie i 2 tygodnie do wypłaty, więc postanowiłam wziąć się trochę za siebie.. Dzięki za tego posta, pozytywnie mnie motywuje :)
Jak widać, życie samo często wymusza różnego rodzaju zmiany i czasami na lepsze. Ograniczenie budżetu u mnie wiąże się z powiększeniem rodziny – gdy się ma dzieci, sprawa ciągłego wydawania na własne zachcianki zaczyna inaczej wyglądać. Co nie znaczy, że trzeba od razu wbić się w stary dres i zacząć hodować przedtelewizyjny bandzioch. „Rozsądne” zakupy są moim zdaniem jedynym wyjściem w takich sytuacjach, szkoda tylko, że słowo „rozsądny” tak się źle dzisiaj kojarzy, a to chyba za sprawą konsumpcjonistycznej propagandy. Ponadto mieszkam w Szwajcarii, kraju obrzydliwie bogatym i choć sama nie uczestniczę w konsumpcyjnym szale, który tutaj odbywa się na trochę inną skalę, niż w „dorabiającej się” Polsce, to już samo patrzenie na to sprawia, że czuję przesyt i jakoś spontanicznie pojawia się ochota na samoograniczenie się. Cieszę się, że znalazłam Twojego bloga, który, jak widzę, przeszedł niezłą ewolucję, bo daje jakąś nadzieję na to, że jednak ludzkość całkiem jeszcze nie zgłupiała. Tak trzymać!
Pani Joanno!
Świetny blog.
Chętnie skorzystam z porad, które Pani tu przedstawiła.
Niestety, ale z kupowania tanich ubrań nie mogę zrezygnować, ponieważ zarabiam najniższą krajową i nie byłabym w stanie kupić ubrania od projektanta za całą pensję :(
A tak mogę co jakiś czas kupić bluzkę czy sukienkę.
Pozdrawiam serdecznie,
OLa
Rewelacyjny blog! Idealnie do mnie pasuje, ubrania kupuję rzadko, a idea slow fashion odzwierciedla moje przekonania modowe. Ostatnio (po urodzeniu drugiego dziecka) postanowiłam mimo wszystko rozprawić się ze swoją skromną częścią szafy. Okazuje się, że zastosowałam Twoją zasadę i aktualnie pracuję nad zbudowaniem swojej garderoby od podstaw (szczególnie, że zmieniła sie moja figura – szczęśliwie na korzystniejszą, zmieniłam odcień włosów itd.). Z przyjemnością i zainteresowaniem czytam polecone posty dla początkujących :)
Muszę przyznać, że nie wiem co myśleć o części komentarzy – głównie dziewczyn, które uważają, że 200 zł na ubrania miesięcznie to mało albo że mają 2000 na wydatki nie da się nic zaoszczędzić. Ja utrzymuję się od dwóch lat na 600 zł miesięcznie i miałam przez długi czas ten problem, że wydawałam zbyt wiele – ale ostatnio zrozumiałam, że te 'nadwyżkowe’ pieniądze idą w dużej mierze na słodycze, jedzenie na mieście i tego typu rzeczy, i że spokojnie mogę wydawać tylko 400 zł, a moje zdrowie na tym wcale nie straci, a zyska – udało mi się też wprowadzić to w życie. To ogromna zmiana, bo co miesiąc wydawałam pewnie z 800-1000 zł i potem miałam wyrzuty sumienia, że oszczędności przepadają. Nie mam problemu z kupowaniem ubrań ani kosmetyków – kupuję tylko wtedy, gdy coś jest mi potrzebne, bo poprzednia rzecz się zniszczy albo poczuję, że bardzo chciałabym coś mieć, bo uratuje mi to całą garderobę (to zdarza się maksymalnie raz na pół roku). Mimo tego mam (moim zdaniem) całkiem rozbudowaną garderobę – około 25 swetrów (zdecydowanie moja ulubiona część ubioru), z 5 par spodni, tyle samo spódnic, z 10 koszuli, 10-15 sukienek, a każda z tych rzeczy pasuje do wszystkich pozostałych. Żadnych marynarek, dziwnych, modnych ubrań nie kupuję – praktycznie wszystkie moje ubrania mają podobne kroje, ale różne kolory, zazwyczaj ciemne, intensywne jak z palety malarskiej – i aż mnie trzęsie, jak myślę, że mogłabym coś kupić w dziwnym kroju, którego nie lubię i jeszcze zapłacić za to 80 zł. Myślę, że wiele pomaga to, że nie oglądam blogów, które pokazują nowinki modowe, stron z ładnymi ubraniami, bardzo też lubię filmy z czasów wojennych, gdzie ludzie mają takie porządne rzeczy i inspirują mnie one, podobnie jak spokój, uczciwość wobec siebie, skromność wobec ludzi, nauka, stare budynki czy nawet klimat z książek o Harrym Potterze. Wiara w takie wartości sprawia, że nie mam ochoty chodzić po sklepach – tym bardziej, że jestem osobą bardzo wyczuloną na aspekty wizualnie, więc zawsze szukam inspiracji w otoczeniu – i nie mam na myśli mody tylko np zieleń, przedmioty codziennego użytku.
Co do ubrań, które kupuję – są one często z sieciówek, mam wiele swetrów z akrylu od kilku lat, więc nie ma co tak demonizować, że wszystko się niszczy, ale też są rzeczy, których nie kupuję – tj wyrobów nieskórzane, tanie trampki, szmaciane bluzki. I też miałam etap, w którym kupowałam wszystko co było 'ciekawe’, szczególnie w lumpeksach, a potem nic do siebie nie pasowało – ale wyleczyła mnie chyba z tego moja przyjaciółka z liceum, która miała dużo ubrań, ale w podobnej tonacji kolorystycznej, wszystko obudowane na pewnej bazie i samo patrzenie na nią nauczyło mnie wiele.
Wszystko pokazuje, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia – ja bardzo jestem zadowolona z etapu, do którego doszłam i wcale nie czuję się pokrzywdzona, że nie wydaję więcej – mam wrażenie przez to, że rzeczy, które mam, jem, są bardziej konkretne i panuję nad nimi – szczególnie gdy słucham narzekań moich 2-3-4 razy bogatszych koleżanek, które nigdy nie mają pieniędzy. Czasem czuję żal, że na bieżąco mam tak mało pieniędzy, ale to dlatego, że bardzo chciałabym mieć fundusz na czarną godzinę – drugim moim marzeniem jest także zakup zupełnie własnego mieszkania. Wiem też, że prawdopodobnie to stan przejściowy.
Pozdrawiam :)
Ale fajny komentarz, dzięki Marta i trzymam kciuki:)
Pingback: Kameralne inspiracje - wrzesień | Kameralna
Hej Asia,
Super post! Pytanie – jakie sklepy ze sredniej polki
Wybierasz?
Super komentarz. Jeśli nie planujesz spotkać jedynego na tym spacerze to nie ma jic w tym złego że tak chodzisz ubrana?