Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Szukając Vivian Maier

„Szukając Vivian Maier” to film, na który trafiłam wczoraj trochę przypadkiem.  W piątek przeczytałam post Zwierza Popkulturalnego, o tym, jak fajne jest chodzenie samemu do kina. Ponieważ, jak już pewnie zauważyliście w Hatifantach, uważam blog Zwierza za jeden z najbardziej wartościowych, jakie tylko znam, to postanowiłam przetestować ten tryb oglądania filmów na sobie. Natychmiast, mimo burzy i ulewy – to się nazywa wpływowość blogera! W kinie sama byłam do tej pory tylko raz, i to przez przypadek, bo nie ogarnęłam godziny. Sprawdziłam więc repertuar warszawskich kin i moją uwagę przyciągnął dokument o tajemniczej fotograf ulicy, wyświetlany w Kinie Muranów.

Czytając opis filmu, byłam zaskoczona, że tak mało słyszałam o nim wcześniej – przypomniałam sobie tylko, że mignął mi gdzieś jakiś krótki trailer. Fotografia ulicy to w końcu moja dziedzina ekspertyzy. Brzmi to dość dziwnie, zwłaszcza jeżeli jesteśmy przyzwyczajeni do polskich, raczej ogólnych kierunków studiów. Tymczasem moje studia magisterskie, o których sporo pisałam na blogu, uczyły nas właśnie jak wykorzystywać fotografię do ilustrowania i badania zjawisk i problemów, które w społecznościach miejskich występują. W piątkowe popołudnie szybko się więc zebrałam i przed wieczornym wyjściem zdążyłam jeszcze na popołudniowy seans.

 

Kilka tygodniu temu, podczas wizyty na targu staroci, zastanawialiśmy się z moim chłopakiem czy da się jeszcze znaleźć w takich miejscach coś naprawdę wartościowego, czy może wyspecjalizowani szperacze, wyedukowani sprzedawcy  i możliwość sprawdzenia większości rzeczy w Internecie skutecznie to dzisiaj uniemożliwiają. Jak się okazuje, jak najbardziej się da. A przynajmniej udało się człowiekowi imieniem John Maloof. Ten chłopak o wyglądzie rasowego geeka, pracujący nad książką o jednej z dzielnic Chicago, kilka lat temu wybrał się w poszukiwaniu starych zdjęć, którymi mógłby zilustrować swoją pracę, do znajdującego się naprzeciw jego mieszkania domu aukcyjnego. Kupił pudło pełne negatywów, wystawione po śmierci właścicielki. Co prawda okazało się ono bezużyteczne, jeżeli chodzi o projekt Johna, za to wspaniale ukazywały życie ulic Chicago i Nowego Jorki, zdradzając nie tylko talent, ale i niezwykłą wrażliwość fotografującej. Dalej akcja toczy się błyskawicznie – Maloof odkupuje resztę prac autorki, wchodząc w posiadanie setek tysięcy negatywów i kilkuset rolek niewywołanego filmu. Rozpoczyna tytaniczną pracę skanowania i publikowania w sieci zdjęć Vivian Maier, które spotykają się z ogromnym entuzjazmem odbiorców i wkrótce stają się sensacją fotograficznego światka. Maloof kontaktuje się więc z galeriami, z prośbą o pomoc w skanowaniu, przeglądaniu, a wreszcie i wystawieniu zdjęć, jednocześnie rozpoczyna też próby zdobycia jakichkolwiek informacji o Vivian.

Nie jest łatwo, ale krok po kroku przybliża się do odkrycia zagadki fotografki, albo tak mu się przynajmniej wydaje. Dzięki karteczce z adresem, przyczepionej do jednego z filmów, trafia do byłych pracodawców Maier. Jak się okazało, przez większość życia pracowała jako niania i gosposia, kilkukrotnie zmieniając rodziny. Wbrew pozorom, dawało jej to doskonałe warunki do rozwijania fotograficznej pasji, choć może lepiej pasowałoby tu słowo „obsesji”. Ku uciesze dzieci, którymi się opiekowała i ku absolutnemu przerażeniu ich rodziców, ciągnęła je ze sobą do najgorszych dzielnic Nowego Jorku i Chicago, prowadząc przez rynsztoki, rzeźnie, podejrzane knajpy i inne meliny, by zdobyć kolejne ujęcie z życia miejskiej biedoty.

viv1

Fotografie Maier są wybitnie dobre. Pracownicy galerii w filmie porównują je do dzieł takich klasyków fotografii ulicznej jak Henri Cartier-Bresson czy Diane Arbus. Mnie od razu nasunęło się skojarzenie z mistrzem fotograficznej ironii, Martinem Parrem. Portrety są niesamowicie intymne, oglądając je mam wrażenie, jakby osoba na zdjęciu patrzyła właśnie na mnie. Przypuszczam, że na ten efekt złożyło się kilka czynników. Po pierwsze, Viven używała dwuobiektywowego Rolleiflexa – to średnioformatowy aparat, który wyróżnia się nietypową konstrukcją. Chcąc zrobić zdjęcie, nie przykładamy go do oka, ale spoglądamy na niego z góry. To jak strzelanie z biodra – idealne dla szpiegów i wszystkich innych, którzy chcą pozostać niezauważeni. Po drugie, mimo wysokiego wzrostu i nietypowych wyborów odzieżowych (podobno Vivien kupowała wyłącznie męskie koszule, twierdząc, że są lepiej skrojone – przybijam piątkę!), niezamożna, skromna niania w towarzystwie małych dzieci z pewnością doskonale wtapiała się w uliczny tłum.

viv2

Kiedy przejrzałam dostępne na stronie zdjęcia Vivan, w głowie kołatała mi jedna myśl – jak to możliwe, żeby jednej osobie przytrafiło się tyle sytuacji godnych sfotografowania, tyle naprawdę wyjątkowych kadrów? Szybko sobie jednak odpowiedziałam. Poza oczywistym talentem i bystrym spojrzeniem, Vivian była po prostu niezwykle konsekwentna. Jak wspominają osoby, które ją znały, aparat towarzyszył jej w każdym momencie, spędziła całe swoje życie, spacerując po chodnikach i tropiąc fotograficzne okazje.

Oprócz wytrwałości, zazdroszczę też Vivian umiejętności dostrzeżenia niezwykłych momentów i kompozycji w zupełnie codziennych i zwyczajnych dla niej okolicznościach. Większość starych zdjęć wydaje się nam ciekawych, nawet jeśli nie są szczególnie dobre, dlatego że ilustrują czasy, których nie mieliśmy okazji doświadczyć. Ten sam mechanizm działa w przypadku zdjęć z podróży – robi się je łatwiej, bo wszystko wydaje się nowe, świeże, egzotyczne.

viv4

Fotografowanie w średnim formacie, poza doskonałym odwzorowaniem detali, zapewnia zdjęciom jeszcze jedną, unikatową cechę – kwadratowy kadr. Wzbudziło to u mnie jedno skojarzenie – gdyby Vivien fotografowała dziś, zapewne stałaby się gwiazdą Instagrama. Jestem przekonana, że oko do ciekawych detali i umiejętność komponowania świeżych, wielopoziomowych kadrów zapewniłyby jej setki tysięcy obserwujących. I od razu nasunęła mi się druga, znacznie poważniejsza refleksja. Czy na pewno twórczość Vivian zostałaby przyjęta z zachwytem? Czy internetowa społeczność z obsesją na punkcie wyidealizowanego obrazu świata, gromadząca na swoich profilach przestetyzowane, robione z grubsza według tego samego klucza, zdjęcia, chciałaby oglądać zupełnie prawdziwy brud i trudy codziennego życia?

Produkujemy dzisiaj niesamowite ilości zdjęć i filmów, przyszłe pokolenia będą miały ogrom materiału do badań. Nasi rodzice mają album czy dwa ze zdjęciami z młodości. U nas, w erze Facebooka, Instagrama i selfies, rzadko zdarza się, żeby jakiś dzień przemknął nieudokumentowany. Zwykle są to jednak zdjęcia starannie wystudiowane, jeżeli nie pozowane, to ze skrupulatnie dobraną kompozycją w tle. Wszystko musi być śliczne. Nawet świecący niesamowite triumfy blog Humans of New York przepuszcza nowojorską rzeczywistość przez cukierkowy filtr. Rozumiem oczywiście, że idea jest nieco inna, niż w przypadku klasycznej fotografii ulicy, a pozowane portrety wzbogacone cytatem mają wzruszać i motywować. Jasne jest też dla mnie to, że dzisiejsze social media rządzą się swoimi prawami i estetyczna warstwa wizualna odgrywa kluczową rolę. Mimo wszystko, trochę niepokoi mnie fakt, że blog, u którego korzeni leżała chęć zbudowania „wyczerpującego katalogu mieszkańców Nowego Jorku”, prezentuje taką właśnie lukrowaną wersję „prawdziwego życia”, by nie zniechęcić odbiorców. Jeżeli bezdomny, to czysty i w sumie całkiem stylowy. Jeżeli inwalida wojenny, to pogodzony z losem i skory do wygłaszania motywujących prawd o życiu.

viv5

W tym zalewie zdjęć i innych wizualnych materiałów, trudno mi sobie przypomnieć choćby jedno nazwisko działającego obecnie w Polsce fotografa ulicy (tu małe wtrącenie przy okazji, jeżeli nie znacie twórczości Zofii Rydet, koniecznie nadróbcie!). Zresztą i samo życie trochę się ostatnio z ulic wyniosło. Z drugiej strony, nie dziwię się autorowi wspomnianego wyżej HONY, że przy takiej popularności strony trzyma się wyłącznie pozowanych portretów. Kwestie wykorzystywania wizerunku są dzisiaj dużo poważniej traktowane niż kiedyś, no i co chyba najważniejsze, między uczciwym, szczerym dokumentowaniem, a żerowaniem na cudzym nieszczęściu jest w fotografii bardzo cienka granica, pisałam o tym kiedyś tutaj. W samym filmie pojawiają się zresztą stwierdzenia towarzyszących Vivien dzieci, teraz już dorosłych, w których wspominają, że bohaterowie zdjęć Maier, która uważała się przecież za część życia ulicy, często czuli się wyszydzani.

viv7

Wróćmy jednak do głównego wątku. W miarę odkrywania kolejnych osób znających Vivian, Maloof trafia na mroczniejsze wątki dotyczące jej życia. To, co wydawało się pasją, okazuje się mieć cechy obsesji, niegroźne dziwactwa zaczynają generować coraz więcej stresów i zdradzają początki choroby psychicznej. Odebrałam to jako moment, w którym chłopak zaczyna tracić kontrolę nad swoim eksperymentem. Kiedy wciąż i wciąż nie udaje mu się odkryć, dlaczego Vivian wybrała mozolną pracę opiekunki, nie decydując się na pokazanie światu, czy choćby nielicznym znajomym, swojego niesamowitego talentu, zaczyna przejaskrawiać fakty, by poprzeć nimi swój punkt widzenia. List do pracownika ciemni fotograficznej, w którym Vivien przyznaje się, że uważa swoje zdjęcia za dobre, interpretuje jako głęboko skrywaną chęć pokazania światu swojej twórczości. Jest w filmie kilka scen, w których tłumaczy, jak bardzo chciałby, żeby Vivien dzięki niemu zarobiła na swoich pracach, jednak ze względu na jej niedawną śmierć i brak jakiejkolwiek rodziny zarobi…on.

viv6

Z pośmiertnym pokazywaniem twórczości artysty zawsze wiąże się wiele kontrowersji. Zwłaszcza, jeśli  są to dzieła niedokończone czy niewyselekcjonowane. Sprawa komplikuje się już zupełnie w przypadku osób, które ewidentnie nie chciały się swoją twórczością dzielić. „Szukając Vivien Maier” budzi we mnie dwojakie uczucia, z jednej strony doceniam żyłkę poszukiwacza Maloofa, z drugiej zastanawiam się, jakie mamy prawo do decydowania o wywlekaniu prywatnych tajemnic innych osób, żywych czy nie. Znające Vivian osoby wielokrotnie podkreślają, że byłaby wściekła, gdyby odkryła swoje praca udostępnione publiczności. Maloof jednak w żadnym momencie nie przyznaje, że postępuje wbrew woli fotografki, ale na podstawie mętnych przesłanek stara się usprawiedliwić, zracjonalizować swoje działania.

Absolutnie go jednak nie demonizuję, nie wiem co sama bym zrobiła w takiej sytuacji. Dla mnie to historia nie tylko o wielkim talencie, ale przede wszystkim o samotności. Postawna, mocno krocząca chodnikami miast Vivian, jawi mi się jako mroczna wersja Mary Poppins, z aparatem fotograficznym zamiast parasolki z papuzią główką. Obsesyjne fotografowanie rzeczywistości i maniakalne gromadzenie innych dowodów na zło tego świata wydało mi się formą wołania o pomoc, której nikt nie zdążył, czy po prostu nie chciał, usłyszeć.

viv3

 źródło zdjęć: vivianmaier.com

Na koniec jeszcze trzy słowa o samej formie filmu – to raczej przewidywalnie zbudowany dokument, ale jest porządnie zrobiony, wciąga i ani przez moment nie nudzi. Podobał mi się też sposób dobrania muzyki. No i jestem absolutnie zachwycona doświadczeniem samotnej wyprawy do kina, to pewnie jeden z powodów, dla których film tak mnie wciągnął. Na pewno nie raz je powtórzę. Trochę mi jednak brakuje możliwości przedyskutowania i porównania przemyśleń, dlatego bardzo na Was liczę!

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

46 thoughts on “Szukając Vivian Maier”

  1. W kinie byłam więcej razy sama niż z kimś, no ale ja większość rzeczy wolę robić sama;).
    Nie do końca zgadzam się z tym, że HONY jest lukrowany. Owszem, idea jest nieco inna, niż w przypadku klasycznej fotografii ulicy, ale nie każde zdjęcie niesie ze sobą cytat, który ma motywować czy wygłaszać prawdy o życiu, powiedziałabym, że połowa nie niesie ze sobą żadnego głebokiego przesłania.
    Podziwiam za tekst, Asia.

  2. jeśli jesteś zainteresowana tematem to w Leica Gallery na Mysiej jest właśnie wystawa fotografii Vivian Maier. ja jeszcze nie byłam, ale się wybieram :)

  3. nie wiem, jakim cudem nie słyszałam nic o tym filmie, dopiero w czwartek nagle dowiedziałam się o wystawie zdjęć VM w galerii leica na mysiej. muszę koniecznie nadrobić, bo zdjęcia i historia „przecudna” pod względem emocji, na które zwracam w filmach uwagę.

  4. Tydzień temu byłam w kinie Muranów na Hardkor disko i zaciekawił mnie trailer tego filmu puszczony przed właściwą projekcją, Twój post utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że dokument zdecydowanie warty obejrzenia, dzięki !

    1. Ha! Dzięki wielkie za te link. Kojarzyło mi się, że widziałam trailer, w którym wątek alpejskiego miasteczka odgrywa ważną rolę, ale za nic nie mogłam go teraz znaleźć. I już wiem – ja po prostu czytałam ten artykuł w WO, a trailer widziałam standardowy:) Tak się cieszę, że mi to podrzuciłaś, już zaczynałam myśleć, że mi się przyśnił ten niby trailer:D

        1. Pseudoplagiat (Lem o tym pisał) , nic nie poradzisz.
          Poza tym czy porownanie do Marry Poppins było aż tak odkrywcze? Ile jest znanych niani w kulturze zachodnioeuropejskiej?

    2. pomalujswiat

      Też czytałam ten artykuł w WO parę tygodni temu, a dyskusja o tym filmie, też parę tygodni temu , odbyła się u innej blogerki : babeczkinawybiegu. Dobrze, że takie ciekawe filmy i tematy są poruszane przez blogerki:)

  5. Śledzę sprawę Vivian Maier w zasadzie od jej początku. Reakcja na odkrycie jej twórczości zawsze wydawała mi się przesadzona, ale przez premierę filmu osiągnęła apogeum. Owszem, Vivian Maier zrobiła sporo bardzo dobrych, a może nawet wybitnych fotografii. Jej prace są bezcennym dokumentem epoki.

    Nie można jednak nazwać jej wybitnym fotografem na miarę Cartier-Bressona, a przynajmniej nie mamy dość danych, aby to zrobić. Problem z jej twórczością polega na tym, że nigdy nie zajął się nią profesjonalny kurator (a nie samozwańczy w postaci Maloofa). Przez to wspomniane świetne fotografie gubią się w zalewie przeciętnych, czy nawet słabych (np. autoportrety). To, jak dobrym jest się fotografem, zależy nie tylko od tego, jakie zdjęcia się robi, ale także na publikację jakich się decyduje. Co ważniejsze jednak, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wiele osób patrzy na fotografie Maier przez filtr jej tajemniczej historii i romantycznych, w porównaniu do współczesności, realiów, w jakich działała. Oceniając je obiektywnie, wymiennie nazwiska Maier w jednym rzędzie z klasykami fotografii ulicznej (np. Brassai, Paul Strand, Harry Callahan) to nadużycie.

    A co do tematu publikacji twórczości autora wbrew jego woli – Franz Kafka polecił w testamencie swojemu przyjacielowi spalić swoje rękopisy, dzienniki, listy i rysunki, a nawet zakazał wznawiania utworów już publikowanych. Ot, przyczynek do (ciekawie się zapowiadającej) dyskusji.

    1. pomalujswiat

      Zgadzam się z tą opinią. Zdjęcia na pewno są dobre, ale chyba nie specjalnie wyjątkowe. Wyjątkowa jest natomiast jej historia, historia pasji i samotności.. Historia życia całkowicie podporządkowana pasji. Ciekawa osobowość i niezłomny charakter. Może dobrze, że talent nieodkryty, przynajmniej pozostała wierna sobie i swojej pasji….. do końca. Kto wie jak wiele złego mogła uczynić tej postaci tania, medialna popularność.

    2. Zwróciłaś uwagę na ważne rzeczy! Dla fotografa wybór zdjęć to sprawa dość mozolna i niezmiernie ważna, dlatego też wydaje mi się, że przypadkowe publikowanie wszystkiego autorstwa Mayer robi jej krzywdę… Ja sama pamiętam jak przeczytałam coś o niej w zeszłym roku i artykuł był okraszony wyłącznie tymi 'selfies’ więc szybko odinteresowałam się tematem. Tymczasem mogły to być zdjęcia testowe, czy dla zabawy, które jej decyzją nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Widziałam już niejeden artykuł typu „Vivian Mayer – robiła selfies zanim było to modne” i strasznie mnie to denerwuje… Poza tym, że 'selfies’, jak to rozumiem, tak naprawdę stają się nimi gdy są przez autora/autorkę opublikowane.

      Z trochę innej beczki – ja też wylądowałam w sobotę w kinie sama. Do wyboru miałam ten film oraz coś o casanovie (podstarzały casanova czy jakoś tak). Wybrałam niestety ten ostatni, bo artykuły o Vivian na które natrafiłam wydawały się właśnie wyolbrzymiać fakt, że ktoś kiedyś już sobie robił zdjęcia 'z rąsi’ i obawiałam się nudy. Szkoda, dałam się zmanipulować. Przy okazji – jeśli filmy w kinie oglądacie wybiórczo, oczekując czegoś specjalnego – na tego casanovę szkoda pieniędzy. Film w porządku to obejrzenia w telewizji, w domu, przy pizzy ale naprawdę nic specjalnego. Nie mówię tego złośliwie ale mi było zwyczajnie szkoda wydanych pieniędzy.

      1. Ooo, to ten film, który reklamują Allenem? Właśnie słyszałam, że kiepski! A co do pierwszego akapitu, zgadzam się całkowicie, niedobrze, kiedy kuratorem jest ktoś przypadkowy i działający bez porozumienia z drugą stroną.

  6. Trochę przypomina mi to historię Procesu Kafki. Sama tworzę i wiem jak wyjątkowo intymną rzeczą są niektóre prace, dlatego kiedy słyszę, że na siłę wystawia się pośmiertnie twórczość skrywaną przez artystę, czuję niesmak.

  7. Samotne chodzenie do kina to coś, czego nigdy sobie nie odmawiam i coś, co uwielbiam. Nie robię tego często, bo lubię czekać na przyjemności, poza tym nie zawsze repertuar kin oferuje filmy, które chcę obejrzeć w samotności.
    Natomiast, nawiązując do twoich rozmyślań o tym, czy profil Vivian na Instagramie zyskałby popularność wśród cukierkowych zdjęć, wydaje mi się, że tak. Właśnie przez tę odmienność. Ja bardzo lubię kadry w czarno-białym stylu. Zerknij na profile @zlystarysierzant i @michalmatraszek może przypadną ci do gustu, przedstawiają ludzi i sytuacje z ulic czy autobusów.

  8. Ooo, słyszałam o Vivian w radiowej Trójce, ale tak jakoś jednym uchem w czasie pracy i nie wyłapałam czy mowa o książce, filmie, wystawie.. nawet nazwiska nie zapamiętałam, a sama historia mnie całkiem zainteresowała. Dzięki Twojej notce wiem gdzie szukać ;))

  9. W przypadku Vivian trudno powiedzieć, co jest ciekawsze, jej prace, a może sama historia niani – fotografa. Artykuły o niej czytałam jednym tchem, podobne wrażenie zrobił na mnie film – bardzo porządnie zrobiony dokument. Lubię ładne fotografie, ale zupełnie się na nich nie znam, jednak, gdy weszłam na oficjalną stronę – przejrzałam wszystko od początku do końca. Absolutnie przepiękne. Szkoda, że wystawa prac Vivian jest do zobaczenia jedynie w Warszawie. Myślę, że taki mały tour po Polsce cieszyłby się popularnością.

  10. Wczoraj pierwszy raz zetknęłam się z tą niesamowitą historią… pierwsza moja myśl : jakże to nie dzisiejsze nie chcieć się dzielić ze światem sobą, swoim życiem i pasją :-) druga, ilu na tym świecie jest/było ludzi wyjątkowych niepozornych oraz nieupublicznionych. Film na pewno obejrzę.

  11. I dodam jeszcze, że brakuje mi trochę takich nieperfekcyjnych amatorskich zdjęć.. wszyscy tworzą od razu dzieła…gdzie spontaniczność i zabawa?

  12. Wczoraj ogladalam film o genialnym fotografiku brazylijskim, Sebastião Salgado („Revelando Sebastião Salgado”) i zapragnelam wiecej takich filmow. „Szukając Vivian Maier” zapowiada sie wiec swietnie!

    „moja dziedzina ekspertyzy” – (zgrzyt zebow) paskudna kalka z angielskiego. Ale i tak kocham Twojego bloga, a ten post w szczegolnosci. >

  13. Film już znalazł się na liście 'Zobacz koniecznie’. Jednak to co poruszyło mnie najbardziej to kwestia robienia rzeczy w pojedynkę ;) Cieszę się, że popularyzujesz ideę robienia czegoś samemu, bez oglądania się na innych. Zeszłej wiosny udało mi się pojechać tak do Rzymu, na kilka dni całkowicie samej…. I nie był to mój pierwszy samotny wypad. Wiele osób nie potrafi tego zrozumieć, że można jechać na wakacje/ wychodzić/ iść do restauracji w pojedynkę. Jednak z towarzystwem na pewno bym nie spędziła kolacji ze spotkaną w kolejce włoską rodziną z Wenecji, nie poznałabym wielu miejsc w które dotarłam po prostu podejmując spontaniczną decyzję śledzenia kogoś na ulicy…. Fajnie jest spędzać czas z przyjaciółmi, ale czasami też ciekawie samemu stać się podróżnikiem- nawet jeśli celem naszej podróży jest 'aż’ kino :) Pozdrawiam serdecznie i życzę kolejnych samotnych wypraw!

    1. Oo, dzięki! Jem na mieście często sama w ciągu dnia, ale nigdy nie byłam sama np. na wakacjach, jakoś nie miałam takiej potrzeby, za to Ula z Adamant Wanderer jest mega ogarniaczem i weteranką samotnych podróży – jakbyś jakim cudem nie znała jej bloga, to polecam!

      1. OOO!!! Jakimś cudem nie znałam wcześniej tego bloga :)
        Moje samotne podróże na razie obejmowały Europę- poza nią jeżdżę z Mamą ;D
        ale blog zapowiada się bardzo interesująco
        Ląduje na liście 'do ogarnięcia po oddaniu licencjatu’ ale jeszcze 2 tygodnie i będę wolna :D

  14. Zdjęcia Vivian są doprawdy niezwykłe i wcale mnie nie razi porównanie do H.Cartier-Bresson’a czy Brassai. Nie mogę się tylko przekonać do tych kwadratowych kadrów. Cieszę się, że możemy je odkryć i podziwiać, ale z drugiej strony mam nieodparte wrażenie, że Autorka nie byłaby zachwycona faktem ich upublicznienia, a w końcu to Jej zdanie powinno być tu decydujące. Pewien dziwny niesmak pozostaje.

  15. Czytałam o niej niedawno wywiad w Zwierciadle i bardzo zainteresowała mnie ta postać, jak również pośmiertna sława i jej kupony. Dziękuję za wzmiankę o tym filmie, z przyjemnością obejrzę.

    1. Hej Kasiu! Nie, bo kwiecień był dla mnie wyjątkowo trudnym miesiącem (Polar:() i zupełnie nie miałam do tego głowy. Majowe będą na pewno większe za to, bo dużo rzeczy mi się zdąży nagromadzić.

  16. Wspaniały artykuł(tak,tak-artykuł!)Niesamowite zdjęcia choć myślę,że to co nadaje im smaku,to czasy w których zostały zrobione oraz tajemnica w którą owiana jest cała ta historia.Jeśli chodzi o samotne oglądanie filmów w kinie to jak najbardziej polecam.Robię to od wieeelu lat i zapewniam,że nie ma nic przyjemniejszego nic rozkoszowanie się wspaniałym filmem sam na sam.Wtedy czas wokół się zatrzymuje a ja cieszę się chwilą spędzoną we własnym towarzystwie.Jest tylko jeden warunek:trzeba lubić siebie,a na to trzeba czasem trochę popracować,ale warto :).

  17. Joanna ty się przyznaj chcesz sobie zaklepać prawa do mojego pierworodnego – wchodzę na blog ruch jakiego nie było od czasów króla Ćwieczka wchodzę w statystyki i widzę że znów mi robisz reklamę. Naprawdę bo się w dumę wbiję

  18. Samotny wyprawy gdziekolwiek ogólnie są super :) V. Maier to ostatnio dosyć rozchwytywana postać, ale nic dziwnego – bardzo interesująca historia. Aż sama chciałabym się zabawić w takiego detektywa ;) Nie zgadzam się tylko z Twoim stwierdzeniem o Humans of New York. Moim zdaniem to nie jest cukierkowe, a pozowane zdjęcia pasują do tej idei.

  19. Ania mimimini

    Dyskusje, czy chciała to pokazywać, czy nie, moim zdaniem są niezdrowe i podszyte chorobliwą zazdrością liliputów, którzy martwią się przede wszystkim, by ktoś na tym nie zarobił. Teraz, kiedy jest tyle portali fotograficznych i każdy może puszczać w świat to, co uważa za słuszne powiedzieć innym przez swoje zdjęcia, myślę, że Viv sama publikowałaby swoje społeczne foty pod jakimś pseudo. Ale kiedyś były inne czasy i nie chciała nikomu się tłumaczyć z tego, co robi i po co. rodzice powiedzieliby- na cholerę na to wydajesz cała kasę, a chodzisz w byle czym i dalej takie srutututu, obcy zdziwialiby nad jej poglądami, zaś temat, który pokazywała dalej by nie obchodził. Teraz też, rozumiem, niektórzy mają szklane oko, by nie dostrzec tego, co jest na tych zdjęciach i jak one są klarowne. Kompozycja jest nieskazitelna. Oczywiście błędem jest publikowanie większej ilości autoportretów, bo nie sądzę, by to było celem jej twórczości. Ale ktoś, kto ma wrażliwość, serce, a nie pompę ssąco- tłoczącą, od pierwszych zdjęć da ją w jednej grupie z najlepszymi streetowcami. Uwielbiam dobre street, jak i wszelki bezkompromisowy dokument. Ktokolwiek go próbował, musi docenić odwagę tych ludzi i umiejętności, bo naprawdę łatwo oberwać. Nawet wielkie chłopy o wyglądzie dość niemiłym się boją. Dobry reportaż na przykład Steve McCurry, to rzecz wielkiej odwagi i umiejętności nawiązywania kontaktów z ludźmi. Jak poszukać, to mnóstwo ciekawych zdjęć na necie z różnych krajów, ale ich myśl, to wierność rzeczywistości i własnemu kręgosłupowi moralnemu. Trudno mi to inaczej nazwać, masz jakieś wartości, postawę moralną i ona daje znać o sobie w zetknięciu ze wszystkim, co otacza. Czy masz schować oczy do kieszeni? Przechodzisz, widzisz i to interpretujesz. Czasem pokazujesz na zdjęciu. Zrozumieją ci, którzy nadają na tych samych falach. Inni patrzą i widzą co innego. Jak daltoniści. A na marginesie. Niektórzy młodzi uważają, że dokument w tym się wyraża, że jest czarno- biały. Wcale nie. Świat jest kolorowy. Jednakże kadr czarno- biały wymaga idealnego ładu na planie, w przeciwnym razie jest nieczytelny. Czarno- białe zdjęcia stosuje się celowo wtedy, gdy kolor może odwrócić uwagę od motywu, który w istocie chcemy pokazać. Czasem wystarczy posunąć się do wygaszenia na przykład ostrej czerwieni jakiegoś znaku i to wystarcza, jeśli nie to przekształcenie na czarno- biały. I to jest logiczne. wracając do Vivian, niewątpliwie zazdroszczę jej załapania się na czasy z takim aparatem. Też bym robiła na jej miejscu identycznie to samo. Z tym, ze czasy mamy głupie. jedni chcą być paparazzi, inni bronią się przed tym prawem a w sumie traci na tym dokument. Kogokolwiek się fotografuje, trzeba to robić z szacunkiem i miłością do ludzi. Chociażby była to pasja dokumentalisty. Zbierała ludzi jak kwiaty, albo bursztyny na plaży. Potem leciała po śmieciach, widocznie miała inny aparat i nie dało się po twarzach. Ja tak mam i lecę po artefaktach. Ale one też są dowodami kulturowymi i świadczą o życiu ludzi. Jeśli chodzi o Vivian, interesują mnie w zasadzie tylko jej zdjęcia, a najlepiej wszystkie : P Może nie wchrzaniajmy się w jej życie prywatne, bo pewnie tego właśnie nie chciałaby, nie starajmy się wnikać w związki między nią a fotami, ale patrzmy na to co one mówią, co chciała przekazać i róbmy rzeczy równie dobre i bezinteresowne, a nie bezideową chałę, na którą szkoda czasu. Rzeczywistość zawsze będzie przerastać nasze wyobrażenia i chybione aranżacje. Dajmy jej mówić.

  20. Jestem pod ogromnym wrażeniem filmu. Na ten film chciałam się wybrać od razu jak się o nim dowiedziałam (zajmuję się fotografią więc kojarzyłam historię Vivian). Jednak nie znałam jej mrocznej strony, która została w filmie opisana. Połączenie genialnych, po prostu wspaniałych zdjęć, z jej dziwną, troszkę przerażającą osobowością, a także historia odnalezienia jej zdjęć, negatywów tworzą wspaniałą historię. Uważam też, że film w bardzo fajnie zrobiony. Szczerze mówiąc spodziewałam się po prostu historii odnalezienia negatywów i dociekania kim była Vivian, jednak kiedy jej podopieczni zaczęli opowiadać te mroczne, dziwne historie z jej życia, byłam w szoku. Miałam otwartą buzię (dosłownie). Chociaż nie oszukujmy się, ludzie o tak wspaniałej wrażliwości artystycznej często mają problemu osobowościowo/psychiczne, niestety często to idzie w parze (np. mój profesor od fotografii, stwierdził, że jej nieszczęście po prostu emanuje z jej zdjęć, trudno się z tym nie zgodzić). Także z jednej strony jestem pod ogromnym wrażeniem jej fotograficznej wrażliwości i spostrzegawczości, oraz tajemnicy jaką robiła ze swojej twórczości. Z drugiej strony niesamowicie zdziwiła mnie jej dziwna osobowość. Tak czy inaczej film bardzo polecam, nie tylko koneserom fotografii. A jeśli chodzi o chodzenie do kina w samotności, to nie raz miałam ochotę, ale coś mnie powstrzymywało. Chyba mnie przekonałaś do tego żeby spróbować.

  21. Ania mimimini

    Wróciłam z filmu. Tak w rzeczywistości wolałabym być sama na tym filmie. Niestety na sali i obok mnie siedziały kilkudziesięcioletnie osoby, które się na tym obrazie zaśmiewały głośno zupełnie nie wiem z czego. Czy to miała być niby komedia, czy im się coś pomyliło, czy ja jestem staroświecka i teraz jest trendy naśmiewać się z choroby, kalectwa, biedy czy nieszczęścia albo martwych zwierząt? Nie czaję bazy, może to wycieczka „zakładowa” albo skutki marychy. W każdym razie co do filmu, to każdy ma coś za pazurami. Świętych nie ma a każdy ma swoje problemy. Jedni z nogami drudzy z głową. Najgorzej jednak jak ktoś jest bez serca. uświadamia, jak łatwo ludzi szufladkujemy i gotowiśmy pogardzać każdym, kto zajmuje niższą jakby pozycje społeczną. Jak niania to już nie może mieć talentu. Tu mi się przypomina historia pewnej pasjonatki życia któregoś z wieszczów, która porzuciła pracę lekarki dla bycia sprzątaczką, aby mieć więcej czasu i spokojnej głowy dla swoich studiów naukowych.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *