Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Lekcje Madame Chic

Lekcje Madame Chic to poradnik dotyczący szeroko pojętego stylu życia, napisany przez Amerykankę, na której pobyt w Paryżu na studenckiej wymianie zrobił tak duże wrażenie, że radykalnie zmieniło się jej podejście do codzienności. Kupiłam ją chyba w zeszłym roku, a może niezobowiązująco podesłało mi ją wydawnictwo? W każdym razie, po szybkim przejrzeniu stwierdziłam, że przez tę właśnie amerykańską perspektywę książka sprawia wrażenie mało odkrywczej i odstawiłam ją na półkę.

Ostatnio jednak sięgnęłam po nią po raz kolejny, z dość nietypowego powodu. Zachorowałam na solidną anginę, przez kilka dni nie ruszałam się z łóżka i dotarłam, jak to się mówi, na krańce Internetu. Między innymi na blog autorki, który, wbrew nocie wydawcy na okładce książki, może nie bije „rekordów popularności”(co to w ogóle znaczy?), ale ujmuje bezpośredniością i życzliwością. Można to zaobserwować szczególnie w video, regularnie zamieszczanych przez Jennifer, na których zawsze uroczo się uśmiecha i wygląda jak najlepszy przykład korzyści płynących ze stosowania się do „francuskich” zasad. Sterty aspiryny chyba osłabiły moją czujność, bo poczułam taką sympatię, że postanowiłam dać książce drugą szansę i wspomnieć o niej na blogu – wiem że wiele osób zainteresowanych rozsądną garderobą zastanawia się, czy po nią sięgnąć.


 

Książka zdecydowanie należy do gatunku „jak żyć”, autorka porusza w nim najróżniejsze kwestie w obrębie tak zwanego stylu życia. W przeciwieństwie jednak do Dominique Loreau, o której „Sztuce Prostoty” pisałam tutaj, nie sili się na bycie nieomylnym guru i na każdym roku zaznacza, że jej sugestie to tylko wskazówki, które akurat sprawdziły się u niej i jej francuskich czy amerykańskich koleżanek.

Na początku autorka zapoznaje nas z klamrą, spinającą poszczególne rozdziały książki. Poruszane są rozmaite tematy, jednak ich punktem wspólnym jest tocząca się w tle autobiograficzna opowieść autorki o jej pobycie na wymianie studenckiej w Paryżu. Panią domu w goszczącej ją rodzinie była tytułowa Madame Chic – naturalnie piękna i stylowa, ceniąca dobre jedzenie i spotkania w gronie rodziny i przyjaciół Francuzka. To właśnie ona stała się źródłem inspiracji dla Jennifer.

aas1

 

JEDZENIE

Przyznam, że tytuł tego rozdziału nieco mnie wystraszył. Dietetyka to na tyle poważna sprawa, że czytając amatorskie publikacje na temat diet (znów można przywołać tu wspomnianą wcześniej Sztukę Prostoty) zawsze zastanawiam się, czy autorzy nie boją się odpowiedzialności za swoją pisaninę. Na szczęście Scott skupia się raczej na tym jak jeść, niż co jeść, i poza ogólnie przyjętymi prawdami w stylu „prawdziwe jedzenie jest lepsze niż chipsy” nie znajdziemy tu nic szczególnie szkodliwego.

Autorka skupia się za to na samej sztuce spożywania posiłków. Pisze o tym, jaką różnicę poczuła, gdy przestała ciągle podjadać, i mogła w pełni docenić serwowane w jej rodzinie goszczącej pełne, francuskie obiady. Rozwodzi się też nad wyższością tradycyjnej, oddzielnej kuchni nad taką otwartą na salon, określając tą drugą jako „skłaniającą do podjadania”. Tu zgadzam się w stu procentach – w kwestiach kuchennych jestem tradycjonalistką i uważam, że nie ma nic lepszego, niż oddzielna kuchnia, w której można pić herbatę przy dużym stole, gadać i składować gazety na parapecie. Opowiada, jak zupełnie skreśliła jakiekolwiek jedzenie w biegu czy ruchu, co znacznie ułatwiło jej celebrowanie posiłków i najzwyklejsze cieszenie się z konsumowanych pyszności. Kilkakrotnie podkreśla też rolę odpowiednio estetycznego podawania posiłków – tartę z równo wyłożonymi truskawkami je się dużo przyjemniej, niż tę z owocami rozrzuconymi byle jak.

AKTYWNOŚĆ FIZYCZNA

Kolejny rozdział poświęcony jest aktywności fizycznej i tu chyba najsilniej wychodzi „amerykańskość” podejścia autorki. Jennifer z radością odrywa, że zakupy spożywcze można zrobić również poza superkmarketem, że istnieją piekarnie, rzeźnik czy bazarki z warzywami. Oprócz tego pojawia się obecna chyba we wszystkich od-francuskich poradnikach zasada aktywności fizycznej „przy okazji” – wybierania roweru zamiast samochodu, schodów zamiast windy i tak dalej.

UBRANIA I STYL

W kolejnej części książki Scott dociera w końcu do głównej lekcji wyciągniętej ze swojej paryskiej przygody – tworzenia składającej się z dziecięciu elementów garderoby. Chodzi o słynny, francuski „uniform”, dostosowany oczywiście do stylu i osobowości właścicielki szafy. Pojawia się sporo porad, dotyczących budowania minimalistycznej szafy, jednak moją uwagę zwróciło celne spostrzeżenie, na które nie zwracałam wcześniej uwagi. Na którejś ze stron Jennifer zauważa różnicę w kostiumach filmowach pomiędzy Francją i USA, tych pierwszych ma być oczywiście mniej i mają bardziej układać się w „uniform” danej postaci. I faktycznie, stanął mi przed oczami ostatni francuski film jaki widziałam, „Młoda i piękna” Ozona, i zielona parka głównej bohaterki, noszona na zmianę z ołówkową spódnicą, jedwabną bluzką podkradzioną matce i szpilkami. Dla porównania, żaden z dziesiątków strojów głównej bohaterki „Blue Jasmine” Allena, bo to chyba ostatni film produkcji amerykańskiej, jaki miałam okazję obejrzeć, aż tak nie zapadł mi w pamięć. Mam mgliste wspomnienie klasycznego stylu amerykańskiej elity, morza kardiganów i torebek noszonych na ramieniu, i jednej, szczególnie ładnej, jasnej peleryny – to wszystko.

 

Podoba mi się podejście Jennifer, która przede wszystkim radzi Czytelnikom pozostawać z zgodzie ze sobą, dodawać ekstra elementy w razie potrzeby i cieszyć się całym procesem. Zaznacza też, że ważne są powody, dla których wkładamy na siebie daną rzecz – „dostałam to w prezencie” czy „kupiłam trochę bez sensu, ale noszę” nie należą do tych dobrych.

 

Autorka zachęca nas też do choćby ogólnego zdefiniowania naszego stylu – ma nam to pomóc wskazać projektantów czy sklepy, w których zawsze znajdziemy coś dla siebie. Nie wiem czy uznałabym naklejanie etykietki na nasz sposób ubierania się za niezbędny punkt, ale na pewno po jakimś czasie świadomego robienia zakupów możemy wyodrębnić sobie miejsca, w które warto zaglądać, bo jest spora szansa, że coś znajdziemy, i te, na które nie warto tracić czasu, bo nie są dla nas. I nie chodzi tu nawet o styl czy jakość, ale i same fasony – ja na przykład wiem, że jeżeli chodzi o sukienki czy taliowane płaszcze, to w Simple nie mam czego szukać, bo są krojone na dużo wyższe osoby i po prostu źle na mnie leżą.

LE NO MAKE UP LOOK

Koleiny rozdział, moim zdaniem najsłabszy w całej książce, opisuje sztukę robienia naturalnego makijażu. Nie sądzę, żeby ogólnikowe wymienianie w stylu: na dzień róż i tusz, na wieczór dokładam kredkę, mogło komukolwiek się faktycznie przydać, a niewiele poza tym w tej części znajdziemy. Dodatkowo, autorka przytacza anegdotkę, gdzie opowiada, jak ubóstwiany przez nią profesor historii sztuki na francuskiej uczelni nie mógł się skupić na rozmowie, gdy podeszła do niego na wykładzie, bo rozpraszały go niedoskonałości na jej twarzy. Od tamtego momentu autorka postanowiła więcej uwagi poświęcać pielęgnacji cery. Po przeczytaniu tej uroczej historyjki poczułam się jako czytelnik potraktowana jak straszny głupek, nie wiem czy ktokolwiek łapie się na takie banały. Wiadomo, to lekki poradnik, ale bez przesady.

O BYCIU DAMĄ

Później następuje seria porad dotyczących celebrowania każdego dnia, używania rzeczy „na lepsze okazje” również na co dzień, dbania o rytuały, krótko mówiąc, codziennego ćwiczenia się w sztuce dobrego życia. Ciągnie się ona niemal przez połowę objętości książki, trudno jednak wycisnąć jakieś konkrety, który nie byłyby ogólnikami w stylu „fajnie jest chodzić do kina i słuchać muzyki”.  Autorka dotyka mnóstwa tematów – od urządzania przyjęć po relacje z partnerem, ale po wszystkich prześlizguje się jeszcze bardziej powierzchownie niż w pierwszej części „Lekcji…”.


 

Od razu chciałabym zaznaczyć: to nie jest wyjątkowo dobra książka. Przemyślenia autorki nie należą do najgłębszych, jej inspiracje Francją są bardzo schematyczne (berety! bagietki!), no i trochę sprawdza się tu powiedzenie, że jak coś jest o wszystkim, to jest tak naprawdę o niczym. Pojawia się też kilka irytujących stwierdzeń, typu „każda kobieta musi”, a przytaczane anegdotki są czasem nie najwyższych lotów. Pewnie jest w tym też trochę winy tłumaczenia.

Wciąż jednak jest to jedna z lepszych pozycji, które opowiadają o życiu slow, o tym, jak zostać „koneserem codzienności”, przynajmniej jeżeli chodzi o te utrzymane w lekkim, poradnikowym stylu. Nie świadczy to tak naprawdę o dostępnych tytułach najlepiej. Przejrzałam kiedyś dość popularny w blogosferze „Paryski szyk” – to książka tak bardzo słaba, że żadna angina mnie nie skłoni do sięgnięcia po nią ponownie.

Jestem w stanie sobie wyobrazić, że książka Scott może być dużą inspiracją dla kogoś, kto pierwszy raz styka się z tematem. Na pewno przypadnie też do gustu młodszym czytelnikom, Jeżeli jednak swoje pierwsze kroki w temacie budowania rozsądnej garderoby czy życia w stylu slow macie za sobą, albo jest to dla Was coś zupełnie naturalnego, kupcie sobie lepiej jakąś dobrą powieść – więcej z niej wyniesiecie.

Dajcie znać, czy mieliście okazje przeczytać „Lekcje Madame Chic” i jak Wam się spodobały. A może znacie inne książki o podobnej tematyce, które możecie polecić?

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

49 thoughts on “Lekcje Madame Chic”

  1. To jakaś telepatia! Właśnie opublikowałam post o 3 książkach o Francji, którymi jestem rozczarowana, a na pierwszym miejscu Lekcje Madame Chic ;))
    Dobrego dnia:)

  2. Mam podobne odczucia do Twoich w kwestii tej książki. Zapał neofity, jaki przejawiała autorka, chwilami mocno mnie mierził :-) Myślę, że to z powodu tego, że jestem Europejką – dla mnie amerykański styl życia, jaki opisuje Jennifer, jest i zawsze był czymś równie nieznanym, co dla niej codzienny rodzinny obiad u paryskich gospodarzy.

    Zapamiętałam jednak bardzo dobrze pewien fragment traktujący o garderobie (a gdzie indziej mogłabym o tym napisać, jak nie u Ciebie? :-)). To ten, kiedy autorka mówi, że nie ma absolutnie nic złego w założeniu tej samej sukienki dzień po dniu. Chyba zawsze to wiedziałam, ale miło jest przeczytać, że inni też tak postrzegają tę kwestię :-)

  3. Hej, ja właśnie też czytałam i opublikowałam recenzję z tej książki :) widzę, że paryski weekend wiele z nas ogarnął :)
    Dla mnie główna bohaterka, Madame Chic, była przerażająca. Ale uważam, że całość – mimo słabości, o których piszesz – bardzo warto przeczytać, bo ta pozycja uwrażliwia na wiele drobiazgów dnia codziennego, na które zwykle nie zwracamy uwagi. I choć sama nie zgadzam się zbytnio z ideą „Bądź zawsze super ubrana i super umalowana, bo kiedy wyjdziesz z domu w niechlujnym outficie, na pewno spotkasz byłego lub znienawidzoną koleżankę”, czy „Jedzenie w biegu nie jest chic”, to bardzo dużo myślałam podczas lektury, poczułam się zainspirowana do drobnych zmian.

  4. Ja polubiłam w bohaterce/autorce tej książki, że jest taka … nieidealna podczas wizyty we Francji. Wtedy bardzo przypadła mi do gustu. Mniej jednak polubiłam ją, gdy opowiadała o swojej dorosłości i tych wszystkich złotych radach nt. sprzątania i przyjmowania gości. Jednak czytając tę książkę miło było choć na chwilkę poczuć się jak we Francji :)

  5. Czytałam „Lekcje Madame Chic” i od razu polubiłam :)
    Masz rację, nie ma tam wielu bardzo odkrywczych rzeczy czy przełomowych stwierdzeń. Sądzę że część z nich jest dla nas znana, choćby dlatego że mieszkamy w Europie, a nie w Ameryce – odkrycie typu: „nie muszę przejechać 100 m samochodem, mogę iść na piechotę” ;) Moja siostra po przeczytaniu książki powiedziała: „przecież nasza mama mówiła nam to wszystko i do tego zachęcała!”

    No tak, ale jednak potrzebowałam przypomnienia wielu tych znanych prawd, pokazania ich w innym świetle :) i bardzo przypadł mi do gustu sam klimat książki, taka naturalność autorki. Ona jest zafascynowana Francją, pewnym minimalizmem, ale nie jest w tym nawiedzona ;)

  6. Książkę kupiłam Mamie na święta i do tej pory leży na półce. Masz rację, trzeba było kupić jej jakiś thriller albo nawet książkę kucharską i więcej byłoby z niej pożytku. Ja do tej pory nie spotkałam się z żadnym poradnikiem dla kobiet, który powiedział mi coś, czego nie wiem. „Warzywa możesz kupić w warzywniaku obok Twojego domu” – Naprawdę? O dziękuję za wskazówkę.
    Odnoszę wrażenie, że te wszystkie poradniki pisane są tylko dla ludzi wyrwanych zupełnie z rzeczywistości, ewentualnie tak jak mówisz dla jakichś bardzo młodych osób.
    150 stron zupełnie o niczym, pisane tylko po to by zapchać dziurę w budżecie pisarki (niesamowicie znanej oczywiście) i wydawnictwa. „Lekcje Madame Chic” czy „Paryski Szyk” jak i inne poradniki z serii „jak nauczyć się francuskiego szyku” będę omijać z daleka.

    1. „Paryski szyk” jest faktycznie fatalny: przeglądałam tę książkę w księgarni i w końcu zamówiłam ją w bibliotece (w jagiellonce była na nią kolejka na pół roku czekania, dacie wiarę?). Kiedy w końcu ją przeczytałam, byłam naprawdę dumna z siebie, że jej nie kupiłam. Porady odzieżowe na poziomie: „Miej małą czarną” albo „Łącz elementy stylu wieczorowego i casualu” … serio?
      Jest jeszcze jedna książka z tej linii, „Dlatego Francuzki są takie sexy”.
      Może my nie rozumiemy kontekstu tych książek? Może Amerykanki faktycznie biegają cały boży dzień w tłustych włosach i zaplamionych dresach, mają turbonadwagę i nie wiedzą, skąd się biorą warzywa?

      1. Można by się uczyć zagrywek marketingowych na tych książkach. Jak zarobić miliony na tym, że ktoś Ci mówi, że w szafie powinnaś mieć dżinsy (bo jak nie to spanie na Ciebie śmiertelna klątwa), mówić „dzień dobry” jak wchodzi się do jakiegoś pomieszczenia albo uraczyć gości herbatą, kiedy wpadną w odwiedziny. Sprzedanie w tylu egzemplarzach nic niewartej książki jest naprawdę sztuką.

        1. :D Ja pamiętam, że lata temu czytałam „Dlaczego Francuzki nie tyją”, również pisaną z amerykańskiej perspektywy i wydała mi się dość znośna, muszę ją odgrzebać i porównać. Też się zastanawiam, kto się na te wszystkie banały łapie i jak niesamowitą siłę ma Francja w tytule.

          1. Hej, ale „Dlaczego Francuzki nie tyją” napisała rodowita Francuzka, choć prawda, że mieszkająca w Stanach, lecz francuska do kości ;) Obecnie ukazała się jej kolejna książka: „Kobiety, praca i sztuka savoir-vivre’u”. Zaczęłam ją czytać, po pierwszych stronach nie wydaje mi się szczególnie odkrywcza, ale czyta się ją przyjemnie, no ale na razie za wcześnie na recenzję. Pozdrowienia, Eliza

  7. Bardzo sie „cieszylam”, ze mialam okazje przeczytac ta ksiazke na tablecie bo nie wiedzialabym co z nia po przeczytaniu zrobic. Poczatek strasznie mnie meczyl, czulam sie jakby autorka probowala mi wszystko tlumaczyc wielkimi literami, rozdzialy o makijazu i chodzeniu do kina/teatru, czytaniu itd byly bardzo slabe. Jedyna rzecza jaka wyciagnelam z ksiazki to bylo przyjrzenie sie szafie i stwierdzenie, ze posiadanie wszystkiego z innej parafii chyba nie jest dobrym pomyslem. Lubie blog i kanal autorki na YT ale do ksiazki wracac na pewno nie bede…

  8. Powyższą książkę dostałam w trakcie zimowej choroby, nie przeczytalam jej jednak. Oddałam mamie, która chwilowo narzekała na brak lektury.
    W zwiazku z tym, ze mama przeczytała sztuke prostoty i kilka rad przeniosla na grunt życia codziennego ( szczegolnie do gustu przypadł jej ocet jabłkowy :) , natomiast lekcje madame chic podsumowala zdaniem, co to za bestseller skoro te wszytskie porady od dziecka Tobie wpajałam.

    Przy najblizszej wizycie w domu, zabiore książkę i przeczytam, tylko dla samego wyrobienia sobie zdania :)

  9. P.s. prawdziwego francuski szyku warto rzeczywiscie szukać w prawdziwych francuskich filmach. Bohaterka filmu ozona idealnie go pokazuje, francuzki sa bardzo wyluzowane i rzeczywiscie kiedy ubiora olowkowa spodnice i jedwabna bluzke wyglądają zabonczo z kLsa i nonszalanacja,a nie tak jakby nosily uniform z pracy. Dla mnie francuski szyk to nonszalancja.

  10. Czytałam zaraz po tym jak się ukazała. Trochę mnie rozczarowała ale o francuskim stylu życia i tak czyta się bardzo przyjemnie ;-)

  11. Do wszelkiego rodzaju „poradników” podchodzę bardzo sceptycznie. Powyższej książki nie czytałam i pewnie nie przeczytam. Natomiast z podobnych pozycji zetknęłam się z „Paryskim Szykiem”, który niestety tez mnie rozczarował. Najbardziej podobała mi się jego strona wizualna. Co do treści: niczym nie zaskakuje. Utwierdziłam się w tym, żeby po tego typu pozycje nie sięgać. Wolę czytać o historii mody. Polecam np. „100 ideas that changed fashion”, która jest przeglądem zmian, jakie zaszły w sposobie ubierania się od początku XX w. i zbiorem wielu ciekawostek.

  12. Niesamowite – właśnie w ten weekend przeczytałam tę książkę :) Zwykle staram się nie sięgać po tego typu poradniki, ale miałam w ręku wersję oryginalną, więc pocieszyłam się chociaż tym, że w minimalnym stopniu rozwijam znajomość angielskiego ;)
    Sporo banałów, nie wszystko mi się podobało, ale postanowiłam zrobić szaloną rzecz – wybrałam 13 ulubionych rzeczy z mojej szafy, wygospodarowałam dla nich osobny wieszak i postanowiłam, że będę chodzić tylko w nich w najbliższym, niesprecyzowanym czasie (chociaż miesiąc, później i tak mam nadzieję na zmianę garderoby na jeszcze lżejszą). Stosuję się od trzech dni i już jestem zadowolona, że dałam się przekonać – wybieram tylko wśród moich (subiektywnie) najlepszych rzeczy i robię to z prawdziwą przyjemnością.

    Pozdrawiam,
    Ania

  13. Wygląda na to, że ta książka jest objawieniem przede wszystkim dla Amerykanek. A w różnice kulturowe między Europą i Ameryką jestem skłonna jak najbardziej uwierzyć po goszczeniu przez jakiś czas pewnej milutkiej Amerykanki w małej miejscowości na Podlasiu. Dla niej naprawdę objawieniem było, że śmietanę się ubija, a rzodkiewka z grządki smakuje inaczej niż z supermarketu. Mimo wszystko jej zapał neofitki był bardzo przyjemny i sądzę, że po tych kilku miesiącach wyjechała nieco odmieniona :)
    Prawdę jest, że wiele z tych dobrych rad wpajały nam nasze mamy; natomiast teraz coraz częściej o tym zapominamy i choćby z tego powodu warto sobie czasem zerknąć do takiej książki, żeby sobie o pewnych rzeczach przypomnieć. Nawet o tych oczywistych.
    Co do spostrzeżeń na temat filmów, może faktycznie coś w tym jest – np. styl filmowej Amelii niesamowicie zapadł mi w pamięć, zwłaszcza czerwona sukienka, w której puszczała kaczki na moście – ale w amerykańskich filmach też mogę wskazać postacie, których styl był spójny i genialnie pokazany. To chyba bardziej zależy od filmu.

    1. Ale teraz nabrałam ochoty na śmietanę i rzodkiewkę z grządki:) Z filmami – jasne, ale chodziło mi głównie o liczbę zestawów noszonych przez bohaterki, we francuskich filmach wydaje się ich być mniej.

  14. Czytałam tę książkę w zeszłe wakacje, podrzuciłam też mamie. Moja mama była na tyle wkręcona, że kupiła kilka sztuk i porozdawała kobietom w rodzinie/swoim koleżankom, jednak ja po lekturze Twojego (tak właśnie, nawet napisałam tak w recenzji na portalu lubimyczytac ;)) bloga byłam na tyle już obeznana z tematyką slow life, że pozycja nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Też odstraszyła mnie przede wszystkim ta „amerykańska” perspektywa.

    Niemniej jednak, jako czytadło dla początkujących, albo właśnie taka książka na czas anginy czy wakacji – może być. :)

  15. Do mnie z tego typu poradników przemówiły Isabelle Thomas i Frederique Veysset w „Paris street style. A guide to efortless chic”, nie wiem, czy było przetłumaczone na polski. Oczywiście i tak nie łykam tego w 100%, ale podobało mi się. Jest bardzo praktyczna, z ciekawymi, konkretnymi poradami

    Zresztą, od ponad roku mieszkam we Francji, więc w sumie na co dzień mam taki „Prais street style guide” do francuskiego stylu życia, który do mnie bardzo przemawia. (Po Twoim poście o luksusie, popełniłam taki wpis u siebie, na temat właśnie luksusu we francuskim wydaniu czyli właśnie w całości ich podejścia do życia)

    pozdrawiam serdecznie i dużo zdrowia życzę:)

  16. Czytałam w lipcu i bardzo mi się podobała, ale właśnie był to moje pierwsze spotkanie z taką tematyką i pod wpływem tej książki posprzątałam szafę i wprowadziłam nowe zasady kupowania i porządkowania, a przeniosło się to również na książki i wszelkiego rodzaju pierdółki stojące na półkach, które tylko zbierają kurz. Porządki trwały w sumie kilka miesięcy, ale teraz mam szafę z ubraniami, które lubię i noszę i nie są to przypadkowe zakupy, a na półkach stoją książki do których wiem, że kiedyś wrócę. Nie ma już zbieraczy kurzu ani żadnych zbędnych elementów i moje otoczenie stało się dla mnie samej przyjemniejsze.

    Zgadzam się, że to dobra książka dla kogoś kto dopiero zaczyna swoją przygodę z życiem slow. Potrafi dać kopa i przekonać do zmian, a także sięgnięcia po kolejne książki, z których można czerpać inspirację:)

  17. Dla mnie to była bardzo przyjemna lekturka, momentami nieco absurdalna np kiedy bohaterka uświadamia sobie że noszenie rozciągniętych, dziurawych spodni dresowych, w dodatku w gościnie nie należy do dobrych pomysłów. Wynika to jednak, tak jak wspomniałaś z odmiennej kultury autorki. Wydaje mi się, że my polski plasujemy się gdzieś po środku, między „idealnymi” Francuzkami oraz zupełnie wyluzowanymi, nie przejmującymi się Amerykankami. Mimo wszystko, czasem dobrze jest przeczytać takie banalne stwierdzenia, aby sobie uzmysłowić ich prawdziwość. Wiele z zagadnień poruszonych w tej książce jest dla nas raczej znajoma, ale się nad nimi nie zastanawiamy, a czasem warto :)

  18. Miałam bardzo podobne odczucia po przeczytaniu tej książki – cały czas zastanawiałam się, czy naprawdę dla Amerykanek to odkrywcze, że można „żyć ładnie”, że zamiast podartej piżamy można mieć piękny szlafrok i spoglądać w lustro przed wyjściem z domu? Nie mówiąc już o tych warzywach, wchodzeniu po schodach zamiast jazdy windą czy poradzie „rozwijaj się”. Zafascynowana od zawsze Francją, francuskim stylem, kulturą i sztuką, liczyłam, że to będzie miłe dopełnienie, ale niestety trochę mnie zmęczył przerost formy nad treścią – entuzjazm towarzyszący odkrywaniu banałów i ponadczasowych prawd, język niemalże łopatologiczny, „skakanie” z tematu na temat i powtarzanie niektórych wątków w różnych rozdziałach.
    A, i niesamowicie rozbawił mnie fragment: „Związki uczuciowe”, w którym mowa, żeby nie obcinać paznokci u stóp w obecności swojego partnera: „Zabiegi pielęgnacyjne zawsze wykonuj za zamkniętymi drzwiami. Nie angażuj w to swojego ukochanego. Pozostań dla ukochanego nieco tajemnicza, aby nie wygasł romantyzm w waszym związku.” Kurczę, cóż jest złego w zabiegach pielęgnacyjnych, co odziera kobietę z AURY TAJEMNICY? Czysto subiektywnie, ale nie wyobrażam sobie, że mieszkająca ze sobą, kochająca się para, zamyka się przed sobą w łazience, a po kąpieli, oczywiście każde z nich osobno, zakłada szlafrok, który ściąga dopiero, gdy gaśnie światło, w łóżku. Zresztą z całym francuskim stylem, lekkością i nonszalancją, kojarzą mi się bardziej kobiety, które zupełnie nie muszą ukrywać, tym bardziej przed ukochanym, ze używają zalotki albo robią sobie peeling stóp, a co więcej, nawet obcinając paznokcie u stóp, mają grację i klasę. :)
    + Trafiłam na Twój blog niedawno i od razu się uzależniłam (Francja, minimalizm, Kraków, Slow Fashion), każdy kolejny post mnie przekonywał, że muszę odwiedzać regularnie. I będę!
    Pozdrawiam serdecznie,
    Martyna

  19. Ja byłam książką wręcz rozczarowana. Liczyłam na bardziej odkrywcze wskazówki. To, co autorka zawarła w swojej książce, można znaleźć na niejednym blogu i to dużo bardziej dopracowane. Część z porad jest absurdalna, część – kompletnie niemożliwa do zrealizowania przez normalnego człowieka, który dysponuje „tylko” 24 godzinami doby…

    Pozdrawiam!
    Paulina

  20. Czytałam „Madame Chic” i „Paryski szyk” i jednak ta druga zrobiła na mnie lepsze wrażenie, może przez to, że dotyczyła głębiej tematu ciuchowego, a napisana została przez rodowitą paryżankę, i jakby nie bylo, ikonę paryskiego szyku, więc była dla mnie bardziej wiarygodna.. Nawet popełniłam coś na jej temat na blogu:) Wydaje mi się, że Ines, mimo całej słabości tej ksiązki, w jakis sposób oddała w tych swoich notatkach ducha paryskiego stylu, jego nieoczywistość, luz i nonszalancję, natomiast Jennnifer podeszła do tematu z gorliwością neofity i jak się zafiksowała na tej „dziesięcioelementowej szafie”, tak cały czas jedzie na tym zagadnieniu i odcina kupony. Niestety podchodzi do tematu bardzo dosłownie i solidnie, mieszanie stylów i bawienie się modą jest obce, a stylem bardziej przypomina księzną Kejt, której zresztą jest fanką. Ale spostrzeżenia nt. stylu zycia francuzów są nawet momentami ciekawe, niby oczywiste, ale myślisz – eureka, tak własnie będę robić, niby prosta zmiana, nie wymagająca spinania się i większego wysiłku, ale jaka wartość dodana z tego wynika.. Dla mnie było w sumie najciekawsze zderzenie się tego amerykańskiego i francuskiego stylu życia :)

  21. Czytałam ostatnio pozytywną recenzję poradników Mireille Guiliano, choć sama jeszcze nie zweryfikowałam czy faktycznie warto po jej pozycje sięgać. Z tego co piszesz tematyka jej książek jest bardzo podobna do „Lekcji…”, ciekawa jestem tylko w jakiej formie są tam podane „odkrycia” Francuzek :)

    1. Czytałam jej „Dlaczego Francuzki nie tyją” i wydawała mi się w porządku, ale to było naprawdę wiele lat temu. Poszukam jej, przejrzę i dam znać co myślę teraz:)

  22. Dużo ostatnio słyszę o tej książce, ale twoja recenzja jak na razie jest zdecydowanie najbardziej obiektywna. Nigdy nie rozumiałam zachwytu nad tym co jest francuskie i chyba jestem jedną z niewielu osób które nie wariują na punkcie Paryża (a nawet mogę stwierdzić, że nie lubię tego miasta). Długo zastanawiałam się, co może mieć ta książka takiego ciekawego, że rzuciły się na nią nawet nastolatki. Rozwiałaś moje wątpliwości:) Pozdrawiam:)

  23. W końcu jest ktoś kto, tak jak ja, nie jest zwolennikiem dziwnego tworu, jakim jest kuchnio-salon. Jak kuchnia to kuchnia, jak salon to salon.

  24. Książkę przeczytałam jakieś dwa miesiące temu, ale nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Może dlatego, że nie jestem nastolatką i swój styl mam już wypracowany. Były takie miejsca w książce, gdzie ślizgałam się wzrokiem. Pamiętam, że po przeczytaniu miałam następującą refleksję: ale czemu to ma takie wzięcie? Muszę jednak przyznać, że o ile z tego poradnika ktoś może cokolwiek wynieść na zachętę, to w książce pt.” Jackie czy Marilyn? Ponadczasowe lekcje stylu” znajdzie wyłącznie rozczarowanie. Do dziś jest dla mnie zagadką, czy jakaś normalna kobieta po 30-stce ( w sensie dojrzała), może korzystać z rad zawartych w tej książce.
    Może do tego trzeba amerykańskiej mentalności?

  25. Naczytałam się o niej samych pochlebnych rzeczy w zasadzie i w sumie to w związku z tym, że moje slow wciąż jest za mało slow, chyba jednak ją przeczytam kiedyś przy okazji ;)

  26. Czytałam dość dawno. Jest OK, bez szału.
    Na jej obronę trzeba dodać, że pewne dla Was (nas) oczywistości- mielone na blogach od dawna- są jednak odkryciem, ładnie uporządkowaną i sympatycznie podaną receptą na ładniejsze życie, garderobę, sposób bycia etc. To niewiarygodne, ale – wierzcie! – całe tabuny kobiet nie czytają blogów :)
    Faktem, najbardziej przerażającą postacią tej książki – jest tytułowa Madame Chic. Jest w niej coś dziadowsko-kostycznego. Zapamiętałam ją jako uber-sknerę, a jej styl definiowałabym raczej jako konieczność (przesadnie oszczędnego życia), a nie świadomy wybór.
    A tak mi jeszcze przyszło do głowy. Ten imperatyw wypracowania swojego stylu. OK. Fajnie znać swoje atuty i ograniczenia. Fajnie zharmonizować swoje wnętrze/osobowość z tym co widać. Ale na Bloga! Przecież się zmieniamy! Niech styl się zmienia z nami, ewoluuje, niech sprawia nam radość ta zmiana wizerunku i dostosowywanie go do wieku, nowych ról, etc.
    Nie chcę umrzeć zapamiętana, jako ta, która zawsze nosiła kaszmirowe sweterki, markowe zegarki i czerwoną pomadkę na ustach.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.