Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Weekend w Londynie

Dzień dobry, cześć! Mam nadzieję, że Święta mijają Wam doskonale, odpoczywacie, jecie pyszności i spędzacie czas z najbliższymi Wam osobami. Ja właśnie zakończyłam nicnierobienie i chciałam się z Wami podzielić relacją ze świątecznego Londynu i obiecywanym subiektywnym mini-przewodnikiem. W zeszłym tygodniu miałam okazję wpaść tam na kilka dni razem z moją mamą i choć miałyśmy mocno napięty plan, to udało nam się upchnąć w nim kilka rzeczy, które chciałam zobaczyć.

Pierwszego wieczoru wybrałyśmy się do Southbank Centre. Naszym głównym celem był festiwal czekolady, ale po drodze zahaczyłyśmy o świąteczny targ nad Tamizą.

grad2

Targ sam w sobie był dość nędzny, ale za to tuż obok odkryłyśmy coś naprawdę super – choinkę pod szklanym kloszem, wewnątrz którego padał sztuczny śnieg, kiedy ktoś pedałował na rowerach poustawianych wokół podstawy. Szał!

grad1

W końcu, w ulewnym deszczu, dotarłyśmy na wspomniany czekoladowy festiwal. Były różne dziwne połączenia smaków, nietypowe kształty czekoladek, od kluczy francuskich po buty, ale moim zdecydowanym faworytem zostało naprawdę mocno czekoladowe brownie z prawdziwymi malinami. Udało mi się jeszcze wepchnąć w siebie mój londyński punkt obowiązkowy, czyli red velvet cupcake (wiem, wiem że oryginalnie są ze Stanów!) – nie lubię babeczek, ale te są wyjątkowe, mają naprawdę pyszny krem, który na szczęście jest łatwy do powtórzenia w domu.

grad4

grad3

grad5

grad6

Przy okazji, przechodząc przez jeden z budynków Southbank Centre, trafiłyśmy na popołudniowe, otwarte dla wszystkich tańce. Jednym szło super, innym zdecydowanie gorzej, ale widać było że wszyscy dobrze się bawią i przez dobre kilkanaście minut nie mogłyśmy się oderwać od patrzenia.

grad8

Przy wyjściu zahaczyłyśmy jeszcze o southbankowy sklep z gadżetami, który jest fajny, ale daleko mu do lidera w tej kategorii, sklepu przy muzeum designu, kawałek dalej nad rzeką. Za to jeżeli szukacie kolorowanki z Ryanem Goslingiem, to wiecie już, gdzie się udać.

grad7

Znalazłyśmy też trochę czasu na zakupy. Tak jest! O ile szczerze nie znoszę galerii handlowych i trzymam się od nich z daleka, to spacer po świetnie urządzonych sklepach przy świątecznie udekorowanych ulicach był prawdziwą przyjemnością. Tak jak wspominał autor jednego z artykułów, które polecałam w ostatnim poście, zakupy też mogą, a nawet powinny być sztuką. I wybierając bez pośpiechu świąteczne prezenty, zastanawiając się czy aby na pewno ucieszą osoby, do których są kierowane, czy w końcu odwiedzając ulubione marki w poszukiwaniu tego jedynego portfela czy czapki, miałam dokładnie takie poczucie.

grad10

Na Oxford Street, chyba najbardziej zatłoczoną londyńską ulicę, gdzie zwykle poruszać się można wyłącznie w tempie narzuconym przez tłum, normalnie raczej się nie zapuszczam, ale tym razem skusiły mnie świąteczne wystawy Selfridges, jednego z najsłynniejszych londyńskich domów towarowych.

ldn12

I, jak się okazało, było warto, każda witryna wyglądała imponująco. W połączeniu z podjeżdżającymi co chwilę czarnym taksówkami i padającym wokół sztucznym (!!) śniegiem skojarzyły mi się z klimatem z filmu „Hugo i jego wynalazek”. Z tyłu głowy mignęła mi też oszklona szafa z zabawkami z „Dziadka do orzechów”. Nie do końca wiem dlaczego, ale były to bardzo miłe skojarzenia i pewnie dlatego wystawa tak mi się podobała.

ldn5

ldn4

ldn3

ldn2

ldn1

Skoro już wpędziłam się w taki nastrój, to kolejny punkt programy wydawał się oczywisty – Hamleys przy Regent Street, czyli jeden z najstarszych i największych sklepów z zabawkami na świecie. Na pięciu piętrach można znaleźć chyba każdą z rzeczy, które chcieliśmy mieć w dzieciństwie i mnóstwo takich, o których nawet nam się śniło. Do tego na każdym kroku można spotkać pracowników sklepu, demonstrujących jak to czy tamto działa, otoczonych wianuszkiem zachwyconych widzów w naróżniejszym wieku.

ldn11

Bardzo spodobał mi się pomysł z płaskimi, sflaczałymi misiami stłoczonymi w szufladach, które po zakupie można było sobie własnoręcznie wypełnić pluszak-watą za pomocą specjalnej maszyny.

ldn6

ldn7

Świetne były też podobizny znanych osób (i psów!) zbudowane z klocków Lego…

ldn10

…ale największe wrażenie w tym dziale zrobiły na mnie klocki Lego w wersji 2.0, zaprezentowane z wykorzystaniem ruszających się hologramów. Nie przypuszczam, żeby można było kupić zestaw z takim efektem, ale wyglądały naprawdę niesamowicie.

ldn9

Była też sekcja dla fanów Harry’ego Pottera, specjalna edycja szachów z Władcy Pierścieni za jedyne 200 funtów i wszystkie inne przedmioty, o których szalony kolekcjoner może zamarzyć.

ldn8

No i na koniec – nie widziałam Minionków, bo naprawdę ciężko jest mnie wyciągnąć do kina na bajkę, ale te zdalnie sterowane stwory, sięgające mi prawie do pasa, też robiły bardzo sympatyczne wrażenie. Nawet jeżeli nie macie pod ręką żadnych dzieci, zajrzyjcie przy jakiejś okazji do Hamleysa, warto!

ldn15

A skoro już pojawił się wątek Harry’ego Pottera, to czas na szybkie wyjaśnienie, co właściwie było głównym celem naszego wyjazdu. Jak już pisałam tu czy tu, kończyłam w Londynie studia, i moja uczelnia zaprosiła mnie i moich gości na uroczyste rozdanie dyplomów. W Anglii takie wydarzenia organizowane są z dużym rozmachem, co możecie zobaczyć chociażby po naszych strojach – składały się z trzech części, były koszmarnie niewygodne, kołnierzo-kaptur ciągle się zsuwał, a do ich założenia trzeba było pomocy specjalnie do tego celu zatrudnionego personelu. Żeby było bardziej klimatycznie, sala wyznaczona do przebierania się w szaty przeżywała najazd myszy (znów nawiązanie do Dziadka do Orzechów!) i co chwilę jakaś przecinała parkiet, budząc popłoch wśród co mniej odpornych absolwentów – tu chciałam z dumą dodać, że lata mieszkania z kotami tak mnie zahartowały, że żadna myszka nie robi już na mnie wrażenia.

gryffindor

grad11

Cała ceremonia była z jednej strony bardzo uroczysta, z drugiej naprawdę fajnie i sprawnie zrobiona. Grała uczelniana orkiestra, dziekan i inne szychy wystąpili w strojach jeszcze dziwniejszych niż nasze, a ich przemówienia były przemyślane i rzeczywiście ciekawe, co w świetle moich wcześniejszych szkolno-akademickich doświadczeń było sporym zaskoczeniem.

grad

lon1

Po wysłuchaniu wszystkich rad pozostało nam się tylko dać ustawić w rządek i cierpliwie czekać na swoją kolej. Na zdjęciu Yu-En, Chantal, którą możecie pamiętać z posta z Marsylii, Claudia i Claude.

lon2

lon3

Kiedy dotarłam wreszcie na podwyższenie, udało mi się nie potknąć o szatę i zupełnie bezproblemowo przyjąć gratulację od pani rektor. Przejęłam też upragnioną kopertę, z niecierpliwością rozerwałam papier, żeby w końcu sprawdzić moją finalną ocenę i znalazłam w środku…kartkę świąteczną i informację, że dyplom przyjdzie pocztą. Bardzo mnie to rozbawiło, zwłaszcza w zestawieniu z pompą całej imprezy, ale szybko mi to małe rozczarowanie przeszło, bo dobre wino i jedzenie na późniejszym bankiecie w namiocie na uczelnianym wielkim trawniku zdecydowanie je rekompensowały.

lon4

Na koniec jeszcze mały akcent słodyczowy. Nie wiem czy słyszeliście o cronucie, ciastku, które podbiło w ostatnich miesiącach Nowy Jork i zostało umieszczone przez tygodnik Time na liście najlepszych wynalazków 2013 roku. To, jak wskazuje nazwa, połączenie croissanta z pączkiem, serwowane z kremowym lub owocowym nadzieniem w środku i lukrem na wierzchu. Ich autorem jest właściciel nowojorskiej cukierni, Domenique Ansel. Pewnie zupełnie się nie spodziewał, że na cronuty zacznie się taki szał, że nowojorczycy, łącznie z celebrytami i innymi VIPami, będą po nie stać godzinami w kolejkach – po 7 rano podobno nie ma już po co przychodzić. Zaczął działać czarny rynek sprzedaży wtórnej, gdzie kosztujące oryginalnie 5$ cronuty osiągały ceny zbliżające się do setki (!!!). Ansel postanowił więc wprowadzić reglamentację – po dwie sztuki na głowę.

Całe to szaleństwo dotarło w końcu do Londynu i kolejne wersje cronutów zaczęły pojawiać się w wybranych cukierniach. Żżerała mnie ciekawość, z sześciu dostępnych źródeł wybrałam więc mieszczącą się nieopodal Hyde Parku Cocomaya Bakery, gdzie akurat mi się poszczęściło i trafiłam na świeżo upieczoną partię – sprzedawczymi wspominała, że zwykle rozchodzą się niemal od razu. Kupiłyśmy sobie więc z mamą po najbardziej pożądanym ciastku świata i udałyśmy się do Hyde Parku, żeby triumfalnie je tam pochłonąć. I już po pierwszym gryzie dostałyśmy ataku śmiechu, bo nasze ekskluzywne wypieki smakowały mocno w stylu starego pączka. Nie były złe, ale na pewno nie chciałoby mi się po nie stać w długiej kolejce czy płacić astronomicznych kwot. Możliwe, że to Cocomaya nieudolnie odtwarza nowojorski przepis, ale naprawdę nas nie zachwyciły. Chrupiąca skórka i warstwy, nad którymi rozpływają się recenzje, okazały się być ciężkie i mulące, lukier zupełnie zwyczajny, no i nie jestem fanką jabłkowego smaku nadzienia, ale to już ultra-subiektywne odczucie, po prostu chociaż bardzo lubię jabłka, to nie przepadam za czymkolwiek jabłkowym.

ldn14

No i mały bonus – poniżej znajdziecie link do mapy moich ulubionych miejsc w Londynie, o które często mnie ktoś pyta. Ciągle dodaję nowe elementy, bo co chwilę przypominam sobie kolejne ważne punkty. Korzystajcie i dajcie znać jak było, no i jeszcze raz wszystkiego dobrego, dużo radości!

ldnmapa

 


Nudzi Ci się w podróży? Mam idealne rozwiązanie!

[sc name=”Banner”]

 

 

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

51 thoughts on “Weekend w Londynie”

  1. Interesujący post, szczególnie Festiwal Czekolady brzmi zachęcająco ;) Gratuluję ukończenia studiów i powodzenia !

  2. Świetny przewodnik, a kolorowanka z Ryanem mocno mnie rozbawiła ;-) Przy okazji – polecasz może jakąś sprawdzoną metodę uczenia się nowych angielskich zwrotów? Czytanie książek, czasopism i stron www w tym języku jest dla mnie oczywiste, ale może znasz jakąś ciekawą stronę, na której można poćwiczyć? Pozdrawiam ciepło!

    1. Cześć Zu! Są na pewno strony, które można sobie ustawić jako startowe i wyświetlają po jednym nowym zwrocie czy słowie dziennie i to wydaje się bardzo fajne, ale sama nigdy z żadnych nie korzystałam, więc nie mam do polecenia żadnych konkretów. Oglądanie seriali jest super, jeżeli chodzi o bardziej potoczne zwroty! Pozdrowienia:)

  3. Asiu, a gdzie polecałabyś się wybrać na jednodniowe, duże zakupy w Londynie (lub w Luton)? Zależy mi na wszystkich sieciówkach w jednym miejscu (może jakieś duże centrum handlowe – które?) gdzie byłoby chociaż odrobinę mniej ludzi niż na Oxford Street.

    1. Kurcze Ola, nie pomogę, bo nie znam zupełnie ani Luton, ani londyńskich centrów handlowych, Oxford Street wydaje się największym/najpełniejszym skupiskiem, chociaż faktycznie niesamowicie tam tłoczno. Może ktoś z komentujących będzie umiał podpowiedzieć Ci coś ciekawszego:)

      1. Cześć Ola! Może Westfield na Stratford? Będzie tam odrobinę mniej ludzi niż na Oxford Street, ale Londyn taki już jest, że wszędzie gdzie da się coś kupić są tłumy – taka kultura zakupów :)
        W. to bardzo duże centrum handlowe wybudowane zaraz przed olimpiadą. Jest tam baaaardzo dużo sklepów z różnych półek cenowych (od Primarka i SportsDirect, przez wszystkie popularne sieciówki do Hollistera i designerskich ciuszków dla dzieci!) A jeśli Cię nie usatysfakcjonuje to wsiadasz w metro linii Jubilee i w 20 minut dojeżdżasz na skrzyżowanie Bond Street i Oxford Street i wracasz na śmietankę zakupowego szaleństwa (prawie wszystkie sieciówki plus na Bond Street znajdują się sklepy dzisiątek marek luksusowych – LV, D&G, Hermes – hulaj dusza :)).

        1. Dziewczyny, dziękuję bardzo za podpowiedzi! Byłam kiedyś w tym centrum handlowym na Stratford, ale zupełnie o nim zapomniałam. Nawet jeśli będą tam tłumy to przynajmniej będzie cieplej skakać pomiędzy sklepami :)

  4. Festiwal czekolady, czyli to co Erillki kochają najbardziej :D U nas we Wrocławiu znalazł się mały odprysk takowego, gdyż na Jarmarku było stoisko z przedmiotami wykonanymi z czekolady. Śróbki z wkrętami, nożyczki, buty, torebki i moi faworycie aparaty fotograficzne. Niestety nie zdążyłam ich kupić, ale jestem bardzo ciekawa jaki smak ma ta czekolada. Bedę musiała poczekać rok ;)
    Mimo niewygodny stroju i brak dyplomu troszkę zazdroszczę tej aury kończenia studiów w takim stylu. U nas się je kończy i cześć, a tutaj jest taka trochę magiczna celebracja. Strasznie to fajne :0

  5. Kamila Anczarska

    Uszanowanko!
    W końcu jakiś sycący post w tym świątecznym czasie! Piękne wystawy, cudni studenci-absolwenci i wspaniała atmosfera. Tak się cieszę, że te kilka lat temu odkryłam Cię gdzieś w zaroślach blogowej dżungli! Jesteś na mojej osobistej superekstra liście (śmiem twierdzić, że jest lepsza, niż ta w Time) inspirujących, zaczarowanych osób, które są po tej samej stronie mocy, co ja.
    Worek pełen buziaków dla Ciebie!

  6. Do Oli w sprawie zakupów ;) Proponuje wybrać sie albo na Oxford St, choć rzeczywiście jest zawsze bardzo tłoczno. Wszystkie sieciowego maja tam swoje największe, najbardziej reprezentacyjne sklepy. Ewentualnie centrum handlowe Westfield- jedno jest przy stacji Shepherd’s Bush w drugiej strefie (blisko stad to Notting Hill). Lub drugie, siostrzane we wschodnim Londynie, stacja Stradford. Luton jest malym podlondynskim miasteczkiem, znanym glownie z lotniska. Nie sadze, zeby byl to 'raj’ zakupowy, choc pewnie popularne marki sa prze High St. Udanych zakupów!

  7. Hej Asia! Ja trochę nie na temat, ale jestem strasznie ciekawa Twoich odpowiedzi :)
    1) Czy nadal używasz olejku myjącego z Biochemii Urody? W nowym poście o pielęgnacji twarzy nic o nim nie wspominałaś.
    2) Co z Twoimi lekcjami pole dance? Kiedyś wspominałaś na fb, że na nie chodziłaś.
    3) Czy mogłabyś polecić blogi w stylu Carrie z http://www.wishwishwish.net? Ta dziewczyna jest niesamowita, a ja chcę więcej!

    Dziękuję za odpowiedź i życzę Wesołych Świąt! :) Pozdrawiam serdecznie.

    1. Cześć Magda! Olejku nie używam bo mi się skończył, a jestem leniem i nie chciało mi się zamawiać następnego, jakoś bardzo mi się nie chce ostatnio babrać z Biochemią Urody i innymi podobnymi sklepami.

      Pole dance – skończyłam mój londyński kurs i nawet myślałam ostatnio, czy by się nie zapisać na jakiś kolejny etap w Warszawie, słyszałam że Oh Lala jest spoko, ale mam z rurą taki problem, że denerwuje mnie, że to sport wyłącznie do ćwiczenia, jeżeli nie chce się być superprofesjonalistą i np. startować w zawodach. Tzn jak trenuję grę w tenisa, to mogę potem te umiejętności wykorzystać w grze z kimś znajomym, godziny biegania w deszczu pozwalają mi potem na długi, przyjemny niedzielny bieg w dobrym towarzystwie, dzięki nauce jazdy konnej mogę pojechać na rajd w jakieś piękne miejsce itp. – a pole dance ogranicza się właściwie tylko do tej godziny czy dwóch zajęć w tygodniu i nie bardzo coś z tego wynika. Więc jeszcze nie jestem pewna co zrobię:)

      Blog jak Carrie – może The Cherry Blossom Girl?

      Pozdrowienia!

  8. ojej! Cudny post! Nigdy nie byłam w Londynie i od bardzo dawna marzę żeby się tam w końcu wybrać :)) Festiwal czekolady boski :D Mniam! Tyle pyszności! Świetne zdjęcia. I ta ulica z londyńskim autobusem :)) Pozdrawiam!

  9. Halo, halo :) Uwielbiam Twojego bloga. Zawsze znajduję dla siebie coś interesującego! A, i wszystkie wpisy pt. „slow” czytam zawsze z zaciekawieniem. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości, my – klienci będziemy tak wymagający i rozsądni robiąc zakupy, że niejako wymusimy na producentach, by bardziej się starali i przykładali większą uwagę do jakości swoich produktów (mam na myśli nie tylko urania). Buziaki :)

  10. Twoje „podróżnicze” wpisy to dla mnie kopalnia wiedzy! Niedługo będę mieszkać na północy Francji i mam rzut beretem do UK więc każda ciekawostka i przyjemne miejsce są w cenie, bo niestety u mnie spontaniczne, nieprzemyślane wypady kończą się zupełnym zagubieniem i zmarnowaniem czasu :) Szkoda, że w Polsce nie ma takiej tradycji uroczystego wręczania dyplomów. U mnie na uczelni gala jest tylko dla najlepszych absolwentów, ja odstałam po swój dyplom godzinę przed dziakanatem i cała moja grupa z którą spędziłam 3 lata rozeszła się bez słowa. Smutne :) Pozdrawiam serdecznie!

    1. Ooo, ale fajnie! Pewnie widziałaś „Jeszcze dalej niż północ”?:) Co do dyplomów, zgadzam się w zupełności, ja nawet nie pamiętam jak odebrałam swój licencjacki na UJ, więc zapewne nie było to jakieś szczególnie ekscytujące przeżycie:)

  11. Lubię sposób w jaki przekazujesz swoje myśli.. przyjemnie się czyta.. I gratuluję (póki co nie wiadomo czego) ale tej oceny, która przyjdzie pocztą! :)
    Chciałabym kiedyś odwiedzić Londyn ;)
    Pozdrawiam

  12. Świetny post, tyle myśli mi się po drodze nasunęło, że nie wiem od czego zacząć ;) Po pierwsze, dzięki tobie nabieram ogromnej ochoty wybrać się w końcu do Londynu. Nigdy nie byłam w Anglii, bo nie uważałam jej za szczególnie interesujące miejsce (w sensie, na mojej liście must go wyżej plasuje się Wenecja, czy San Francisco ;)) ale twoje relacje niesamowicie zachęcają mnie do odwiedzenia tego miejsca. Z tego co widzę, i co słyszę od znajomych, niesamowicie dużo dzieje się w Londynie i chyba nie można się tam nudzić (oczywiście dysponując odpowiednią ilością funtów ;)).
    Gratuluję dyplomu i zazdroszczę tak fajnej uroczystości i tych strojów! A festiwal czekolady, o rany… wstyd przyznać, ale nigdy nie jadłam ani brownie z malinami, ani red velvet cake, także rozumiem, że muszę to w końcu nadrobić ;)

    Pozdrawiam i cięższa o pięć kilo ciasta czekoladowego niż trzy dni temu życzę miłej resztki Świąt :)
    Lena Magda Spot

  13. rozdanie dyplomów bardzo uroczyste ale chciałabym nadmienić – dla malkontentów z komentarzy powyżej- że u mnie było równie uroczyście (łącznie z togami i biretami ) a kończyłam polską uczelnię.
    Londyn – piękne miasto -mieszkam 20min od charing cross, ale faktycznie -bardzo tłoczne i mówiąc szczerze – cenię sobie moją „podlondyńską spokojną okolicę’:)
    ten sklep z zabawkami kusi mnie ilekroć go mijam ale myśl o tłumach kupujących skutecznie odciąga mnie od wejścia do wewnątrz:D

  14. Świetny post, przeczytałam go dosłownie od deski do deski, z wielką ciekawością. Naprawdę ciekawy! No i dodatkowo czytając twojego bloga można zwiedzić pół świata… nie ruszając się z kanapy!
    Chociaż to już drugi dzień świąt, to mimo wszystko chciałabym ci życzyć jeszcze więcej motywacji, dużo jeszcze lepszych pomysłów, cierpliwych fotografów i spełnienia marzeń. Wszystkiego najlepszego!

  15. Ja chcę tego sflaczałego misia! I Minionka!
    Jeśli zaś chodzi o cronuta, dla mnie to on nawet ładnie nie wygląda.

    No i oczywiście – gratulacje! :)

  16. Fajny wpis. Ja zwiedzałam zupełnie inne miejsca w Londynie, ale to jest miasto na wieeele wizyt, wiec następnym razem chętnie skorzystam z Twojego przewodnika.

  17. Tyle lat już mieszkam w UK ale w Londynie, wstyd przyznać, jeszcze nie byłam. Jeśli się w końcu wybierzemy, na pewno skorzystam z Twojego poradnika. Gratuluję ukończenia studiów !

  18. Jak cudownie czytać takie ciekawostki tuż po świętach :)
    Zazdroszczę Ci studiowania w Londynie – całkowite przeciwieństwo naszych, polskich uczelni. No i oczywiście za te wszystkie czekoladowe pyszności dałabym się pokroić – może niekoniecznie w tej chwili, ale jakoś za tydzień z chęcią :)
    Pozdrawiam!

  19. Znasz niedrogi hotel lub hostel w dobrej lokalizacji w Londynie, który możesz polecić? (bez luksusów, ale chodzi o 2os pokoj z łazienką)

  20. Świetne zdjęcia! Wystrój witryny, gigantyczna kopertówka – ktoś ma dużą wyobraźnię ;)
    Mam wrażenie, ze jadłam w Polsce takiego „cronuta” ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie :)

  21. Dla wszystkich fanek „sflaczałych” misiów: w Polsce takie pluszaki produkowane są pod znakiem Fabryka Miśków i dostępne w Smyku :)
    Asiu – dziękuję za wspaniały blog :))

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.