Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

3 najważniejsze kroki do dobrze funkcjonującej garderoby

Fascynują mnie zmiany. Często wydaje nam się, że żeby coś w swoim życiu zmienić, musimy tylko zgromadzić jak najwięcej informacji, przeczytać jeszcze jedną książkę, przejrzeć jeszcze jeden artykuł i ciach, zmiana się dokona.

To nie tak działa. Zmiana to proces. U siebie widzę to najlepiej na przykładzie zdrowego jedzenia i aktywności fizycznej albo produktywności. Wydaje mi się, że ciągle się z tym boksuję i z dnia na dzień niewiele się zmienia, ale kiedy porównam siebie sprzed dwóch lat z sobą dzisiaj, widzę ogromną różnicę.

Mogę pisać znacznie więcej i lepiej, udaje mi się zrobić więcej ważnych rzeczy w ciągu dnia (nie mylić z pilnymi!), trafniej szacuję, ile czasu zabierze mi dane zadanie, lepiej się skupiam. Tak samo ze zdrowym trybem życia – znacznie częściej gotuje w domu, dużo więcej się ruszam.

Gdyby rozrysować ten proces na wykresie, ilustracja wyglądałaby mniej więcej tak: zamiast linii wystrzeliwującej prosto w górę, widzimy mozolnie wspinającą się kreskę, która często musi porządnie spaść, żeby znów powoli zacząć się wznosić. Dzień po dniu, wybór po wyborze.

I jasne, są rzeczy, które najlepiej jest zrobić metodą odrywanego plastra. Na przykład zawsze wszystkim polecam, żeby porządkowali szafę nie tylko bezlitośnie, ale też za jednym zamachem. Ale to przecież nie cała zmiana, posprzątanie szafy nie sprawi, że odtąd wszystkie nasze odzieżowe wybory będą trafione i nigdy już nie skusi nas niepotrzebna promocja.

Wiem dzisiaj o slow fashion dużo więcej, niż kiedy zaczynałam pisać na ten temat ponad cztery lata temu. Znam lepiej swoje potrzeby, mam większą wiedzę o materiałach. Ale przede wszystkim dowiedziałam się mnóstwo o tym, z jakimi przeszkodami borykają się osoby, które chciałyby zacząć budować swoją garderobę z rozsądkiem, co jest zwykle dla nich najtrudniejsze.

Jest też kilka rzeczy, w które wtedy wierzyłam, a teraz już nie, ale o tym innym razem.

Dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o trzech filarach budowania rozsądnej garderoby. Jeśli opanujecie te kluczowe zasady, jesteście w domu. Reszta to detale, które można dopracować, ale bez nich też dacie radę zbudować świetnie funkcjonującą szafę.

Bardzo wierzę w upraszczanie wszystkiego, co się da, również tego typu procesów. Kilka razy słyszałam gdzieś, że mój przewodnik po tkaninach i dzianinach jest zbyt podstawowy, że są jeszcze sploty A, B i C, które dzielą się na X, Y i Z, popularny szczególnie w średniowiecznych społecznościach wiejskich Hiszpanii.

Na pewno są, podobnie jak wiele, wiele innych, ale nie o to chodziło w tym tekście, Jego celem nie było przyszpanowanie jak największą specjalistyczną wiedzą. Nie jestem teoretykiem nauk o szafie, ale popularyzatorką idei rozsądnego i strategicznego podchodzenia do swojej garderoby na co dzień.

Gdybym dziś pisała przewodnik po tkaninach i dzianinach, zrobiłabym to jeszcze prościej, mam to zresztą w planie. Zależy mi, żeby na moich tekstach mogło skorzystać w praktyce jak najwięcej osób. Nie sztuką jest zawalenie kogoś wiedzą, sztuką jest sprawienie, żeby podjął działanie i wiedział, jakie są kolejne kroki.

Okej, dość tego przydługiego wstępu! Oto trzy sprawy, które uważam za kluczowe.


3 filary slow fashion


  1. Trzeba zerwać ze stylem życia opartym o konsumpcję

Dla wielu osób zakupy to sposób na spędzanie wolnego czasu, weekendowy rytuał, bez którego trudno sobie wyobrazić tydzień. Inni zaglądają do galerii handlowych od czasu do czasu, zobaczyć co tam się nowego pojawiło.

Żeby zorganizować garderobę, która ułatwia nam życie, zamiast być źródłem stresu, musimy zacząć traktować zakupy jako okazjonalną czynność, służącą uzupełnieniu braków.

To ważne zwłaszcza na początku drogi, dlatego polecam zawsze rozpoczęcie przygody ze slow fashion od długiego detoksu zakupowego. Nie tylko pozwala nam się zorientować, co tak naprawdę nam lubimy i w czym tak naprawdę chodzimy. Pomaga też zbudować nowe nawyki, bo nie mamy wyjścia i musimy zastąpić chodzenie po sklepach jakąś inną aktywnością.

Nie chodzi o podpisane własną krwią zobowiązanie, że już nigdy nie wejdziemy do sklepu poza sezonowymi zakupami. Mnie też zdarza się raz na kilka miesięcy zajrzeć do ulubionego sklepu, kiedy jestem w okolicy. I nie widzę w tym niczego złego. Jednak to “raz na jakiś czas” może się niespostrzeżenie przerodzić w “raz na tydzień”, dlatego początkującym radziłabym zupełne odcięcie, a całej reszcie ostrożność.

To brzmi jak jedna z tych rad z kolorowych magazynów, ale naprawdę bardzo pomaga zrobienie sobie listy rzeczy, które lubimy robić, albo takie, które kiedyś lubiliśmy, a teraz brak nam na nie czasu. I robienie ich, kiedy najdzie nas ochota na zakupy.

Dobrze jest też poczytać książki związane z minimalizmem lub mądrym oszczędzaniem. Jak ktoś nam jasno wyłoży, że kiedy kupujemy mniej, możemy też mniej pracować, od razu inaczej patrzymy na zakupowe wybryki. Bardzo pomaga prowadzenie budżetu domowego i spisywanie wydatków.

  1. Trzeba wiedzieć, co się lubi i nauczyć się kupowania takich ubrań, w których faktycznie będzie się chodzić

To nie jest prosta sprawa! Bardzo łatwo jest się skusić na ubranie ładne samo w sobie, ładne na modelce na zdjęciu, albo nawet ładne na nas, ale kompletnie niedostosowane do naszego stylu życia.

Nawet, jeśli nauczymy się unikać grzeszków typu akrylowy sweterek z wyprzedaży, to wciąż czai się na nas pułapka ubrań teoretycznie świetnych, ale po prostu nie dla nas. Bo co z tego, że płaszcz jest z fantastycznej wełny, jeśli na co dzień chodzimy tylko w kurtkach.

Rozwiązanie? Naprawdę szczerze przyglądajmy się temu, co faktycznie nosimy, świetnie nadają się do tego cosezonowe przeglądy szafy.

To dużo ważniejsze, niż onieśmielająco brzmiące “poszukiwanie swojego stylu”. Albo inaczej – wierzę, że właśnie tym sposobem możemy swój styl odnaleźć w naprawdę autentyczny sposób. I wcale nie potrzebujemy do tego etykietki typu “boho”, “minimal” czy “preppy”.

Ja zauważyłam w ten sposób, że od dłuższego czasu prawie nie chodzę w czółenkach na obcasach, więc przestałam je kupować. Kiedy zimą albo jesienią mam ochotę poczuć się wyższa, wkładam botki na obcasach, latem – sandały.

Została mi tylko jedna para klasycznych, czarnych szpilek, które były mi potrzebne na rzadkie oficjalne okazje, ale po ostatnim weselu musiałam je wyrzucić. Były już tak zniszczone, że żadne ratowanie pastą nie pomagało. Obecnie nie mam więc żadnych i rozglądam się za podobną klasyczną parą, ale bez presji – jak mi gdzieś wpadną w oko, to kupię, jak nie, to też na pewno sobie poradzę jeszcze przez długi czas. Da porównania – kilka lat temu moja szafka z butami składała się właściwie z samych szpilek, a większości nigdy nie nosiłam.

Wiele złego robią tutaj artykuły o “podstawach garderoby, które musisz mieć!”. Nie ma żadnych obowiązkowych podstaw garderoby, każdy powinien zbudować sobie własną bazę, opartą na własnym stylu życia i własnych upodobaniach. Ja nie mam ani trencza, ani balerin, ani białej koszuli, a moja szafa funkcjonuje bez zarzutu.

  1. Trzeba nauczyć się myśleć o swojej szafie jako całości

Dobrze zorganizowana szafa to Wyspy Owcze, źle zorganizowana szafa to Karaiby.

Kupując ubrania czy dodatki bez spoglądania na garderobę całościowo, skazujemy się na odzieżowe frustracje. Ubrania – samotne wyspy uderzają nas po kieszeni, bo trzeba do nich wszystko dokupować i sprawiają, że trudno jest się ubierać czy pakować na wyjazd.

Sytuacja idealna to taka, gdzie wszystko do wszystkiego pasuje, ale to niemożliwe do osiągnięcia przy garderobie większej niż absolutne minimum. Możemy się za to postarać, żeby większość rzeczy pasowała do większości rzeczy.

Są na to dwa dobre sposoby. Po pierwsze, wybieramy paletę kilku kolorów podstawowych i kilku uzupełniających i staramy się jej trzymać podczas zakupów. Po drugie, przed kupieniem czegokolwiek zadajemy sobie pytanie, czy są przynajmniej trzy zestawy z rzeczy, które obecnie mamy w szafie, w którym widzimy swój nowy nabytek. Jeśli nie, lepiej żeby został w sklepie.

Dużo łatwiej jest też zbudować spójną garderobę, jeśli kupujemy głównie gładkie ubrania, albo decydujemy się na wzory tylko na dolnych (spodnie, spódnice) albo tylko na górnych (bluzki, sukienki) częściach garderoby.


Jeśli przeraża Was długość czy stopień skomplikowania procesu uzdrawiania swojej szafy, skupcie się na tych trzech sprawach, osiągnięcie 80% rezultatów. Taki szafowy Pareto.

Oczywiście, jeśli macie z szafą jakiś inny, jasno sprecyzowany problem, to warto się nim zająć, ale dla większości osób podejście skupione na trzech filarach powinno się doskonale sprawdzić.

Dajcie znać, czy się ze mną zgadzacie, czy może u Was wyglądało to inaczej i jakiś inny czynnik okazał się tym kluczowym. A może jest jakiś problem, z którym cały czas nie potraficie sobie poradzić?

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

107 thoughts on “3 najważniejsze kroki do dobrze funkcjonującej garderoby”

          1. Mnie się podobało porównanie. W końcu Wyspy Owcze słyną nie z tego, jak ładnie się układają, lecz z tego, że są doskonale połączone siecią mostów! I to pasuje do myśli przewodniej o szafie.

  1. Myślałam dziś o tym! Jestem w szoku, bo w większości odgadłaś moje myśli:) głównie te dotyczące zmian. Zawsze chciałam wszystko „na już” a slow life uczy mnie, że czasem coś jest procesem i musi trwać, aby się przeobrazić.
    Mimo iż wierzę w slow fashon… popełniłam niedawno akrylowy sweterek;) ale walczę:)
    Pozdrawiam :)

  2. Zanim przeczytałam Twoją książkę o slow fashion nie miałam w zwyczaju sprawdzać metek rzeczy, które kupowałam. Dziś przypominam sobie wiedzę o materiałach, zasłyszaną kiedyś od mojego Dziadka – krawca i decyzję o zakupie podejmuję zawsze po zapoznaniu się ze składem ubrania.

    1. Ja podobnie, metki oglądałam tylko jak etykietka z rozmiarem była oderwana :D dużo mi też pomógł ban zakupowy – przeraziło mnie to, jakie pierwsze tygodnie były ciężkie! Ale dzieki temu wreszcie do mnie dotarło że ja wcale nie lubię zakupów ani chodzenia po galeriach handlowych! Jeszcze muszę popracować nad moją mamą – ona chyba najbardziej przeżywała mój post zakupowy i myślała, że mam po prostu problemy finansowe…

  3. Dzięki zainteresowaniu się minimalizmem i czytaniu Twojego bloga moja szafa wygląda coraz przejrzyściej :) Co jakiś czas robię przegląd ubrań i odkładam do worka te, w których już nie chodzę. Po jakimś czasie do nich zaglądam i jeśli nic nie schowam z powrotem do szafy, to oddaje worek na zbiórkę, która jest organizowana co kilka miesięcy ;) Uważam, że te filary są strzałem w dziesiątkę!

  4. Popieram ideę zakupowego detoksu. Mam za sobą eksperyment – po przeszło roku totalnego zakupoholizmu, nie weszłam do żadnego sklepu odzieżowego przez ponad pół roku. Odcięłam się również od wszelkich bodźców zachęcających do zakupów, jak np. magazynów, blogów i stron internetowych poświęconych modzie. Był to czas, kiedy mogłam przemyśleć, czego naprawdę oczekuję od swojej szafy, co mi się podoba no i okazało się, że jednak można przyjemnie spędzać czas w innych miejscach niż galerie. Polecam. Zaoszczędziłam też sporo pieniędzy, dzięki czemu mogłam kupić coś wymarzonego i przede wszystkim potrzebnego.
    Ograniczenie kolorystyki to również dobra droga do praktycznej garderoby. U mnie królują 4 kolory bazowe, i 1-2 „akcenty”, które się zmieniają w zależności od pory roku – latem uwielbiam fuksję i oranż, zimą idę bardziej w bordo. Z dwóch wypchanych po brzegi szaf po kilku latach zostało mi około 20-30 sztuk ubrań na sezon, wliczając odzież wierzchnią i buty. Paradoksalnie, im mniejszy wybór, tym łatwiej się ubrać, pod warunkiem jednak, że to co mamy, ze sobą współgra i jest przemyślane. Zeszłej zimy miałam dokładnie 12 sztuk rzeczy i wcale mi niczego nie brakowało. W tym roku planuję kupić tylko płaszcz. :-)

    1. Podziwiam i zazdroszczę. Przy moim lenistwie i niechęci do prania ręcznego nie przetrwałabym zbyt długo z 12 sztukami garderoby. Jak Wy sobie dziewczyny z tym radzicie? Przez to nieszczęsne pranie ręczne, chodzę głównie w dżinsach i t-shirtach bawełnianych, które można wrzucić do pralki. Kiedyś mnie odmóżdżyło i sobie uprałam w pralce piękny sweterek z cieniutkiej wełenki. No niestety, potem pasował na mojego pluszowego misia a nie na mnie :) Podobają mi się bardziej eleganckie ubrania, takie trochę w męskim, klasycznym stylu, ale to już zazwyczaj albo pralnia albo właśnie pranie w ręku. Dlatego mój styl przegrywa z leniem :(

      1. Większość mojej garderoby to ubrania łatwe w obsłudze, które można prać w pralce. Nie brudzę się bardzo, więc 30-minutowy cykl w 30 stopniach zdecydowanie wystarczy. A swetry, które trzeba prać w rękach mam tylko 3, zazwyczaj „załatwiam” to jednego dnia. Wełna ma tę zaletę, że nie chłonie brudu ani zapachów, więc piorę ją naprawdę rzadko, co 2-3 tygodnie. Zwłaszcza, że nie noszę tego samego kilka dni pod rząd i na gołe ciało. Dla odświeżenia i rozprostowania wystarczy rozwiesić sweter w zaparowanej łazience.

  5. Ja odkryłam, że tak naprawdę najlepiej się czuję w klasycznych tshirtach, bluzach, do tego czesto marynarka lub botki na przełamanie nieco luźnego looku i obcisłe jeansy! A i paleta kolorystyczna powoli się minimalizuje i klaruje. Ponadto przestałam przejmować się opiniami, że na studiach to już trzeba „poważnie” się ubierać. Są sytuacje, w których elegancki outfit to konieczność, ale przez resztę czasu możemy po prostu czuć się wygodnie i uroczo :)

  6. „Trzeba wiedzieć, co się lubi i nauczyć się kupowania takich ubrań, w których faktycznie będzie się chodzić” – gdy ma się podwójną naturę (czyt. nie mogę się zdecydować, którą siebie lubię bardziej…) to to jest właśnie najtrudniejsze zadanie w całym procesie :) A na detoksie zakupowym jestem od czerwca. Z sukcesem – do tej pory zamówiłam tylko (zaplanowane przy podejmowaniu postanowienia) piżamę Lunaby :) i wełniany sweterek.

    1. Też mi się wydawało, że mam „podwójną naturę”. Przekonanie to potęgował fakt, że praca wymaga ode mnie ubioru eleganckiego ( idobrze się w takim czuję), ale na wyjście ze znajomymi/chłopakiem itp. najchętniej ubieram się w jeansy i trampki. Dopiero jak się nad tym tak naprawdę zastanowiłam, wychodząc poza to pop-poradnikowo-modowe stwierdzenie o „dwóch naturach”i zobaczyłam, jak naprawdę korzystam z moich ubrań, to nagle się okazało, że te natury sprzeczne są pozornie. Tak naprawdę wszystko działa spójnie i się ze sobą łączy. Np. wszystkie spódnice, które mam w szafie, równie dobrze wyglądają z czółenkami na obcasach i z tenisówkami czy sandałami, a do jeansów i trampek najchętniej noszę marynarki albo prostą, skórzaną kurtkę, którą równie dobrze założę do spodni w kant. Więc zamiast się ze sobą siłować i z bólem rezygnować z połowy swojego stylu, po prostu zaczęłam świadomie kupować rzeczy, które w zależności od dodatków mogę ograć na różne sposoby. I – choć nie jestem pewna czy wypada to mówić akurat na tym blogu (z drugiej strony, Styledigger kojarzy mi się raczej z rozsądnym a nie fanatycznym minimalizmem) – przestałam się zadręczać tym, żeby wszystkie moje ciuchy były odpowiednie na każdą okazję. Mam jeansy, choć do pracy w nich nie pójdę i pantofle, w których dobrze siedzi się przy biurku i pokonuje drogę do przystanku tramwajowego, ale których nie założę na randkę, podczas której w planach jest kawa, spacer, kino i obiad.

  7. A ja mam problem, bo kocham modę i lubię sobie kupować ubrania. Fascynuje mnie minimalizm, ale lubię mieć ubrania, żeby…nie zlinczujcie mnie…wisiały w szafie…:( Ma ktoś tak?

    1. Miałam tak. Kupowałam najpiękniejsze „perełki”. które jednak totalnie nie nadawały się do noszenia. Wszelkie tiule, zdobione koronki, frędzle, cekiny, które pięknie prezentowały się w szafie. Otrzeźwiałam, kiedy zaczęłam spisywać wydatki i zobaczyłam, ile wydałam na kompletnie niepraktyczne rzeczy, a wciąż brakowało mi podstawowej bazy.
      To, że kochasz modę, nie znaczy od razu, że musisz ją całą wykupić :-) Może tak naprawdę kochasz ubrania? Byłam w dokładnie tej samej pułapce kilka lat temu.

  8. BARBEO Barbara Maciejewska

    Dziś dzięki Tobie wzięłam się za swoje buty – wyrzuciłam/oddałam/sprzedałam 52 pary! Zostało mi dosłownie kilka, ale też się za nie wezmę ? dzięki za to, że jesteś! ❤

    1. Wow… miałaś 52 pary do wyrzucenia? No nieźle!!!
      Brawo :).

      Ja mam takie coś we krwi, że jak kupię nową parę butów, to czuje potrzebę wyrzucenia jakiejś innej ;).

  9. Zrobiłam sobie ubraniowy detoks, wywaliłam do worków ponad połowę szafy na wiosnę tego roku. Dopiero miesiąc temu (sic!) udało mi się sprzedać ostatnie sztuki. Od marca do mojej szafy dołączyły 3 rzeczy, których mi brakowało i.. nie tęsknię za zakupami. Nadal mam dużo ubrań i mam świadomość, że nie wszystko jest mi potrzebne. Być może teraz, przy okazji wymiany na jesienną, znowu pozbędę się kilku rzeczy. Jest mi lżej, nie wkurzam się już codziennie rano. :) Nadal mam kłopot z postrzeganiem mojej szafy jako całości, mam raczej taki zalążek konkretnego stylu, bo gdzieniegdzie pałętają się jeszcze rzeczy zupełnie z kosmosu. Ale taka zmiana naprawdę przynosi ulgę i pozwala inaczej spojrzeć na zakupy. Jakiś czas temu była w jednej z sieciówek przecudowna, bajeczna kurtka bomberka wyszywana w kwiaty. Byłam tak zakochana, że chodziłam wokół niej kilka razy. Ale stwierdziłam, że… nie będę jej nosić. Bo nie noszę bomberek, to nie mój fason, założę ją ze 3 razy i na tym koniec. Materiał za gruby na lato, za cienki na jesień, taki bez sensu. I odpuściłam. I zdążyłam już o niej zapomnieć. :) Zachcianki rządzą naszym życiem, ale można się im oprzeć i zadbać o równowagę.

  10. Joasiu masz niesamowity dar syntetycznego ujmowania tematu. Twoje posty sa tak przejrzyste, uporządkowane i takie slow, jak Twoja garderoba :).
    Ja mam ogromny problem z dysonansem…w czym mi dobrze, a co mi wypada w moim wieku i miejscu pracy, no ale walczę :).

    Pozdrawiam.

  11. Mnie do zakupowej abstynencji zmusiła ciąża i okres po. Przy takiej ilości zajęć z niemowlakiem zakupy były ostatnią rzeczą, o której myślałam. I dobrze mi z tym!!! Teraz idę do sklepu, gdy mi coś potrzebne. Jak idę po spodnie i spodobają mi się jakieś, mierzę i – jak pasują – kupuję i wychodzę. Kiedyś obeszłabym wszystkie pozostałe sklepy(!), bo „może będą gdzieś jeszcze fajniejsze”?
    To jest niesamowite, że im mniej ubrań, tym żyje się łatwiej. Kiedyś uśmiałabym się z próby tworzenia tak daleko idącej zależności. Bo gdzie ciuchy, a gdzie życie! Jakiś czas temu rozprawilam się z „rarytasami” mojej szafy (satyno żegnaj… ?). Uzmysłowilam sobie też, że nie ma co trzymać milionów ubrań „do sprzątania”, bo żeby je wszystkie wykorzystać, musiałabym sprzątać non stop?
    Moja szafa jeszcze nie jest idealna, ale wreszcie ją polubiłam i nie muszę przegrzebywać jej całej w celu znalezienia białego t-shirtu. Poza tym przy dużej ilości ubrań robił się zawsze taki bałagan, że nawet mi się nie chciało szperać – brałam to z wierzchu, hehe.
    Polecam wszystkim takie zmiany!
    Przy okazji chciałabym podziękować mojej przeuroczej i przekochanej Bratowej za pomoc w rozprawieniu się z w/w „kąskami”? i uświadomienie mi, że trzymanie torebusi wypchanej odzieżą z cekinami i wątpliwej jakości koronką jest, delikatnie mówiąc, bezcelowe. Bo skoro do torebusi nie zaglądam od lat, to MUSI to coś oznaczać?

  12. Dziękuje ci bardzo za Slow Fashion i za wszystkie posty na blogu o tej tematyce! W ciagu ostatniego roku pozbyłam sie niesamowitej liczby ubrań i zaczęłam za każdym razem sprawdzać składy podczas zakupów, na ktore chodzę tylko wtedy kiedy czegos naprawdę potrzebuje. Cześciej jednak robie zakupy przez internet, z racji tego ze mieszkam na Cyprze, gdzie nie ma tylu sklepów i takiego wyboru jak w Polsce (w tym miejscu chciałabym polecić niedawno przeze mnie odkryta stronę Mango Outlet, gdzie mozna znaleźć naprawdę świetne ubrania z dobrymi składami w niskich cenach). Moja mama tez na pewno jest Ci bardzo wdzięczna, ponieważ podczas ostatniej wizyty w domu rodzinnym w koncu zabrałam sie za wyrzucanie zawartości garderoby która tam zostawiłam , a ktora zagracala polowe strychu! Rezultat: 4 wielkie wory ciuchów i butów dla PCK, zostawilam jedynie ciuchy narciarskie i trzy pary butow. Cały czas cieżko pracuje nad tym, zeby moja szafa była jak Wyspy Owcze , a to jest ciężka praca! Pozdrawiam :)

  13. Fajny post! Punkt 1 praktycznie nigdy mnie nie dotyczył, punkt 2 szczęśliwie za mną, nad punktem 3 pracuję. W całości zgadzam się z twierdzeniem, że lepiej nie zawalić wiedzą, a dać narzędzia.

  14. Czasem mimo tego, ze „ma się swój styl” i uporządkowaną, spójną szafę, można wpaść w pułapkę zakupów. I ja jestem tego doskonałym przykładem :D
    Mam słabość do granatowych sukienek i kardiganów, więc jak tylko coś wpadło mi w oko, kupowałam właściwie bez zastanowienia. Kiedyś policzyłam, ze granatowych sukienek do pracy mam 10, a szarych kardiganów 6 – i wszystko właściwie takie samo!
    Ale znalazłam na to sposób. Zrobiłam czystki w szafie, a w notesie listę ubrań, które mam. Dzieki temu, kiedy znowu uśmiecha się do mnie jakiś sweter, sprawdzam, ile podobnych mam w szafie (a kiedyś każdy byl zupełnie inny :D) i nagle przychodzi otrzeźwienie :D z czasem doskonale zapamiętałam zawartość mojej garderoby i nawet nie za bardzo zaglądam do tej listy, a raczej tylko ja odświeżam i uzupełniłam o punkty „rzeczy, które potrzebuje”. I mimowolnie trzymam się tego. No bo w końcu, ile na raz włożymy sukienek, spodni czy marynarek?! :D

  15. Śledzę Twój blog od dawien dawna, od czasów kiedy blogi nie były takie popularne, a stylizacje oglądało się na szafiarce, czy jakoś tak. A dziś zdecydowałam się po raz pierwszy coś napisać w komentarzu ;) Jakiś czas temu zakupiłam „Slow Fashion”. Moja szafa po przeczytaniu Twojej książki wygląda o wiele lepiej, troszkę opustoszała… Ale uświadomiła mi także, czego tam brakuje. Nie jest jeszcze idealnie. Zostało parę rzeczy w stylu „może jeszcze się przyda”, ale powoli nad tym pracuje. Zaczęłam czytać metki. Świadomie myśleć o modzie i produkcji. Namówiłam nawet jedna przyjaciółkę do zmian, następna czeka w kolejce! Będzie mała rewolucja! Dla mnie najważniejszym czynnikiem było uświadomienie sobie jakie kolory najczęściej noszę, jakie materiały najbardziej lubię. Gdybym miała wybiec z domu w 5 minut doskonale wiem co bym na siebie ubrała – i w to właśnie warto inwestować! :D

  16. Droga Asiu. Czytałam twoją książkę Slow fashion ze 100 razy (najbardziej podoba mi się fragment jak opisywałaś historie studentki z Czech), ostatnio zakupiłam Slow life i tylko czeka jak skończę czytać inną książkę („Co widać a czego nie” ; polecam) dziś wchodzę na twojego bloga, czytam i uśmiecham się bo widzę że każdemu zdarzyć się może literówka. To nie złośliwe słowa, ale czysta obserwacja. Pozdrawiam gorąco. Gosia

      1. Asiu, Gosia może miała na myśli podwójne słowo „jak” na początku wpisu: „musimy tylko zgromadzić jak jak najwięcej informacji”? Pozdrawiam z Pragi, Magda.

  17. A ja własnie niedawno zwolniłam się z dobrze platnej pracy! Dobrze płatnej, ale psychicznie mnie wykańczajacej! Atmosfera fatalna, szef psychopata! poszukałam innej, bede pracowała na pół etatu, owszem, pieniędzy mniej, ale podsumowałam swoje wydatki i wyszło ,że jak przestanę regularnie co dwa tygodnie kupować ciuchy (drogie!) , w których i tak nie mam gdzie tyle chodzić, to mi spokojnie wystarczy na zycie i małe przyjemności :)
    No i więcej czasu dla domu, dziecka, rodzinki….. Myslę, że pieniadze to nie wszystko, dlatego Joasia ma rację, mniej wydatkow to też mniej pracy którą trzeba wykonać aby te wydatki zrealizować :)

  18. Zgadzam sie z Toba. U mnie taki zakupowy detoks nastapil samoistnie. Po prostu przy malych dzieciach nie mialam czasu na shopping i okazalo sie, ze wcale tego nie potrzebuje. Teraz jeszcze musze zebrac sie na odwage i przeczesac swoja szafe, by wyrzucic z niej to, czego od lat na siebie nie nalozylam. Ale u nalogowego chomika nie jest to latwe. Ale moze to tez tak jak piszesz jest jakis proces. Musze do tego dojrzec. Pozdrawiam serdecznie Beata

  19. Świetny post Asiu!
    Sprawdzają się u mnie Twoje metody. Konsumpcyjnego stylu życia chyba nigdy nie prowadziłam, zwyczajnie szkoda mi było na to kasy, na weekendy i wolne popołudnia mamy mnóstwo pomysłów (nie bez znaczenia jest też bycie rodzicem małych dzieci)

    Te ubrania w których się będzie faktycznie chodzić to było moje olśnienie. Pracuje w domu, a wcześniej opiekowałam się dziećmi wiec siła rzeczy pewnych rzeczy nie noszę. Miałam trochę problemów żeby pożenić to co mi się podoba i generalnie moja estetykę (trochę hipisujaca i rockową) z tym w czym jest mi wygodnie (czyli dzianinki różne) i faktycznie co najczęściej noszę. Ale w sumie wyszło mi to na dobre bo teraz ten mój styl jest bardziej mój. Dalej zanim kupię cokolwiek zadaje sobie dwa pytania – czy będzie mi w tym komfortowo w domu przed komputerem i czy wpisuje się w 'mojość’ (swoją drogą bardzo mi pomogło polecane przez Ciebie i Marię zrobienie dwóch list tego co jest moim zdaniem fajne i niefajne).

    Ograniczona paleta kolorów zrobiła się jakoś sama:)
    I siła rzeczy wszystko do siebie pasuje.
    Skuteczne jest też to że mam małą szafę i mały budżet na ubrania;)

    Pozdrawiam!

  20. A ja mam zupełnie inaczej i dobrze mi z tym:) Czytam tego bloga i inne o minimalizmie w szafie i po prostu czuję opór przed tym.
    Moja szafa nie jest minimalistyczna. Mam dość dużo rzeczy- może nie jakieś gargantuiczne ilości, ale minimalizm to to na pewno nie jest. Nie dlatego, że bardzo dużo kupuję, ale dlatego, że bardzo długo noszę ubrania i siłą rzeczy je gromadzę. Lubię moją szafę- w takiej ilości i w takim kształcie. Wiem, co mam i gdzie mam. Jak już coś mam, to najczęściej bardzo mi się podoba; staram się chodzić w tym jak najdłużej. Niektóre rzeczy wiszą w szafie od kilkunastu lat i tak, są regularnie noszone. Jedyne ciuchy, których się pozbywam, to nietrafione prezenty (i te zużyte). Nawet jeśli jakiegoś ciucha nie noszę często, to wiem, że mi się przyda (serio, serio- i nie będę musiała planować kolejnego zakupu przy okazji wesela etc.).
    Nienawidzę robić planowych zakupów; wręcz nie cierpię szukać czegoś konkretnego. Dla mnie najlepsze zakupy, to takie, jakie Ty odradzasz- spontaniczne. Nie jestem jakąś fanką galerii handlowych i nie spędzam tam wolnego czasu, którego nie potrafię spędzić inaczej, ale najbardziej cieszą mnie zakupy na zasadzie- wejdę i znajdę coś co mnie chwyciło za serce. Bywają to „podstawowe” ubrania, bywają szalone wzorzyste perełki:)
    Z całego serca popieram dbałość o kupowanie dobrych jakościowo rzeczy.
    Na wszystkich blogach minimalistycznych radzą- wyrzuć, zobaczysz, że nie będzie co tego brakowało. Guzik prawda!:) Zdarzało mi się żałować, że wyrzuciłam ubranie.
    Chciałam to napisać, bo od dłuższego czasu chodzi mi to po głowie, gdy czytam różne wpisy o szafie. Może są tu jakieś osoby, które mają takie podejście jak ja? Nie wstydźcie się:) Nie ma czego:)
    P.S. Mam jedno spostrzeżenie- nie tylko odnośnie Twojego bloga, Asiu. Z jednej strony wzywacie do uporządkowania i zminimalizowania szafy, z drugiej- pojawiają się te posty z kolażami, z linkami do sklepów. Oglądanie takich wpisów to dla osób o słabej woli najprostsza droga do kolejnych niepotrzebnych zakupów. Wiem, że nie da się odgrodzić zupełnie od reklamy. Wiem, że to nie jest Twoją intencją. Dla mnie to jednak jakaś niekonsekwencja.
    Pozdrawiam serdecznie Autorkę i tych, co to przeczytali:) aika.- Kasia

    1. Kasia, jak tylko Twoja szafa Cię nie wkurza, to jakikolwiek by nie był Twój system, na pewno jest dla Ciebie dobry:) A kolaże czy posty z moimi zakupami – są w nich produkty, które moim zdaniem są warte rozważenia, jeśli szuka się sukienki/płaszcza/butów etc, nikomu nie mówię, że trzeba kupić, hit sezonu itp. Kto chce, niech korzysta, kto nie potrzebuje albo stara się odciąć od jakichkolwiek ubraniowych ofert, niech nie wchodzi . Nie chodzi o to, żeby nie kupować nic (chyba że ktoś ma na to ochotę, patrz świetna ksiązka Mniej), ale żeby kupować z głową i wtedy, kiedy się potrzebuje. Ale rozumiem, że może Ci to nie pasować.

    2. Kolaże i poradniki zakupowe są dla mnie czymś fantastycznym. Ktoś odwala za mnie czarną robotę i przesiewa cały badziew, by pokazać mi, gdzie mogę kupić dobre jakościowe ubrania. Dzięki Asiu, za te robotę.

    3. Dla mnie minimalizm (a może raczej slow fashion) nie polega na tym, by wyrzucić większość rzeczy z szafy, zostawić 6 bluzek, 3 pary spodni i 4 skarpetki, tylko po to, by wyrzucić. Dla idei. By zrobić miejsce w szafie. Chodzi wg mnie o pozbycie się tego, co zniszczone, w czym nie chodzę od lat, co jest niewygodne. Myślę, że każdej/każdego z nas szafa wygląda inaczej, bo mamy różne potrzeby, różne zawody, różne style życia. Dla mnie bluzka z cekinami to tylko Sylwester, ale odkąd zauważyłam, że jednak w Sylwestra wybieram delikatne sukienki, a akcent stawiam na biżuterię, to cekinom powiedziałam „adios!”. Ale wiem, że są osoby, które mają to w swojej „bazie” i to jest ok!
      Odnośnie kolaży ubrań – mnie akurat to pomaga, tyle tylko, że nie zwracam szczególnie uwagi na to, co już mam… Omiotę wzrokiem jedynie,pomyślę, że ładne lub nie, ale link do sklepu otwieram tylko wtedy, gdy faktycznie w kolażu jest coś, co mi potrzebne.
      Dużej ilości ubrań oczywiście, że nie ma co się wstydzić! Jeśli wszystko Ci potrzebne, we wszystkim chodzisz, to super. Jakość szafy jest ważna, pojemność już nie, jeśli punkt pierwszy zastosowany!

    4. Dziękuję Wam za odpowiedzi:) Chciałam przedstawić trochę inny punkt widzenia; do czego zachęcała Asia pod koniec postu. Ostatecznie, jak zwykle, wszystko sprowadza się do zdrowego rozsądku.
      Jeszcze wracając do kolaży- nie chcę tego krytykować; jeśli komuś to służy, to wspaniale. Myślę tylko, że wszystkie osoby, które mają problem z zakupoholizmem/ nieogarniętą szafą muszą sobie zdawać sprawę, że to taka sama pokusa, jak newslettery, czy wchodzenie do sklepu. aika.- Kasia

    5. przybijam piątke – mam bardzo dużo ubrań, moja garderoba to największy pokój w domu i … dobrze mi z tym. Wiem, co gdzie jest i w razie niespodziewanej imprezy wystarczy, że zajrze do swojej szafy(pokoju) i nie biegam jak dzika, bo mi sukienki na wesele jak potrzeba. Zakupy robię 'przy okazji’ – głównie on line, np widzę spoddnie, któe mi się podobają, dorzucam do nich fajną sukienke – niech czeka na jakąs okazję. pozdrawiam

    6. Ja mam dość podobnie! Owszem, zauważyłam ostatnio jednak nadmiar ubrań, których nie noszę i na pewno moja szafa potrzebuje porządków, ale taki czysty minimalizm nie do końca mi odpowiada. A to z tego względu, że ja mam „fazy” na swoje ubrania. Mam taki okres, że lubię prostotę i dobrze czuję się w kilku wybranych rzeczach, a potem to przechodzi i mam ochote bardziej poeksperymentować. Zdarza się często, ze na nowo odkrywam wtedy jakieś ubrania, ktore już posiadam, że znajduję dla nich nowe zastosowanie, nowe zestawienia. Mam sporo rzeczy, ktore kupiłam wieeele lat temu i moje podejście do nich się zmienia, bo jakby dojrzewają razem ze mną :) Dlatego zanim się czegoś pozbędę, to musze to porządnie przemyśleć, schować daną rzecz na jakiś czas i zobaczyc, czy faktycznie mi jej nie brakuje.

    7. :D
      O, i czasem jak wyciągnę z szafy coś, co rzadko noszę, bo np. jest mało okazji, to czuję się tak, jakbym miała coś zupełnie nowego. Radość i to za darmo.

    8. Ja też, ja też! Akurat w mojej szafie nie zdarzają mi się niespodzianki, bo jest perfekcyjnie ogarnięta i mogę rezygnować ją z pamięci, ale jest wieeelka. Gdybym miała przestać kupować nowe rzeczy i nie zmieniła rozmiaru to mogłabym to nosić do końca życia, mogę też chodzić przez ponad miesiąc codziennie w czymś zupełnie innym nie robiąc prania i bardzo źle czuje się jeśli jakiś element, elament w ciągu dwuch tygodni się powtarza. Lubię modę i traktuję to jako hobby (właściwie jedyne, które mam bo moja praca zagrania tyle rzeczy, które zazwyczaj są hobby, że ciężko mi robić coś zupełnie beztrosko) i okazję do estetycznych eksperymentów. Nie wydaję na to wcale majątku, bo kupuję właściwie wyłącznie używane rzeczy i 20 zł za ciuch to dla mnie bardzo dużo. Przez to, że moja szafa jest tak rozbudowana nigdy nie kupuję niczego, bo potrzebuję (poza butami, buty to moja udręka, zazwyczaj mam jedne na sezon pasujące do wszystkiego) więc moje zakupy są siłą rzeczy spontanicznie i idę raczej z nadzieją, że coś mnie zaskoczy. Z drugiej strony mam dosyć sztywne ramy tego co w mojej szafie się mieści, a co nie niezależnie od tego jak piękne by było (czyli odpada poliester, ale też np bombery i wszelkie odcienie niebieskiego). No i również nie kupuję ubrań wysp, wszystko musi idealnie pasować do układanki 3 zestawy z daną rzeczą to minimum. Mam też zazwyczaj ze sobą tabele ze swoją szafą i zestawieniami w razie zakupowej amnezji. Nie kupuję też zastępników rzeczy, które mam na wypadek, że będą w praniu, jeśli ten zastępnik jest w czymkolwiek gorszy to i tak będę go unikać i robić wszystko żeby założyć starą rzecz, a jeśli jest lepszy to stare ubranie mogę od razu wyrzucić. Od jakiegoś czasu nie kupuję już basicow i staram się je eliminować ze swojej szafy, czyli robię coś zupełnie odwrotnie niż w przewodnikach po minimaliźmie. Moje myślenie o garderobie skupia się raczej ostatnio na zagadnieniach typu: czym zastąpić tę zwykłą fioletową bluzkę żeby pasowało to do tych samych rzeczy równie dobrze, a było bardziej odjazdowe. Moja szafa składa się, więc z tych wszystkich rzeczy, które w wielu szafach stanowią te samotne wyspy, do których nie ma co założyć i mimo to jest super zgrana i sprawnie funkcjonuje, ktoś w końcu musi nosić te wszystkie cekiny, hafty, frędzle i pióra.

      1. No właśnie o tym pisałam :-) Coś, co dla mnie jest wyspą (Asiu, to słowo jest genialne:-D), dla kogoś innego stanowi bazę. W całej tej idei najważniejszy jest zdrowy rozsądek – ja pozbywam się cekinów, bo tylko leżą, a Ty np. białej bluzki-nudna, więc też zalega,a zatem „pa pa” :-)

      2. O rety, właśnie tego mi potrzeba! Przestać kupować ciuchy bazowe i zacząć komponować wyspy z tym, co już mam. Dzięki za inspirację :-*

        PS. Asiu – czytam komentarze u Ciebie zawsze, bo są bardzo, bardzo przydatne!

  21. A ja mam zupełnie inny problem – samoakceptacja :-) Jestem dość drobną i niską osobą, na której ubrania w rozmiarze xs potrafią wyglądać komicznie, jak na wieszaku. Tak naprawdę to nie mam zielonego pojęcia w czym czuję się dobrze, mam wrażenie że większość ubrań mnie przytłacza i w rezultacie chodzę tylko w kilku rzeczach. Przeważnie są to jeansy i jakaś bluzka albo sweter, i płaskie buty, ogólnie wyglądam jak mała szara myszka. A chciałabym zacząć się ubierać bardziej kobieco, zacząć nosić sukienki…. No i w ogóle nie chodzę do galerii, ani sklepów tylko albo chodzę do ciucholandów albo sobie marzę o tym kobiecym stylu :-) Moją garderobę to chyba jest w stanie uzdrowić tylko jakiś coach od mody :-)

    1. Mi na przybranie w strategicznych miejscach pomagają ćwiczenia z hantelkami: w domu, z youtube, np kanał toneitup. Nie ćwiczymy treningów hiit, tylko te wolniejsze i wybieramy większe obciązenie. Róznica jest bardzo duza, np. dzinsy na pupie nie zwisają smętnie. Szersze ramiona – węzsza talia.
      Poza tym najczęściej dołują nas osoby z nadwagą – moze zazdroszczą? Ja mogę zjeść konia z kopytami i nie przytyję.

    2. Też mam problem z 'małymi’ ubraniami. Ubrania kupuję tylko w sieciówkach i mam wrażenie że sklepy powoli zaczynają szyć mniejsze ubrania, ale był okres że rozmiar xs był tak naprawdę rozmiarem 36! W efekcie mam kilka sprawdzonych sklepów, w których wiem że mam szansę coś znaleźć, a do reszty nie wchodzę.
      Teraz doszedł mi kolejny problem z ubraniami ciążowymi. Niestety większość firm zaczyna swoją rozmiarówkę od 36 a ja nie chcę wyglądać jak bym ubrania starszej siostrze zabrała! Trochę już wątpię czy znajdę ubrania w rozmiarze 32 w tym szczególnym okresie.

      1. Rozumiem problem. Ja w ciąży przestawilam się na oversize, czyli nadal małe, ale w pasie szersze. Spodni nie kupowałam, ewentualnie legginsy.

      2. H&M ma w dziale ciążowym ciuchy od rozmiary 34 :-) I wierz mi, wciskanie się z brzuchem w obcisłe rurki, nawet takie z działu „mama”, nie należy do przyjemności :-D

  22. Zgadzam się w szczególności z pkt 2 i 3. W swojej aktualnie szafie uwielbiam to, że prawie wszystko do wszystkiego pasuje. Mogę z dużą swobodą zamienić np bluzkę z krótkim rękawem na bluzkę z długim rękawem albo sweter, bo zapowiada się chłodniejsza pogoda, a ubrać te same buty :) Dawno też wyrosłam z kupowania czegoś, bo modne/na specjalne okazje/inne dziewczyny kupują/to jest hit kolekcji. Jeśli nie lubię np dużych dekoltów, to się nie zmuszam do noszenia takich bluzek i po problemie. Podziwiam tylko na innych.

  23. Nie wiem czy też tak ktoś ma…. Ja mam wrażenie, że mam za dużo ciuchów w szafie, ale jak dochodzi do przeglądu to okazuje się, że wcale ich tak dużo nie ma, tylko są zupełnie 3 różne style w mojej szafie, w których dobrze się czuje, a to w którym rodzaju chodzę uzależnione jest od okazji. Mam małą półkę z ubraniami sportowymi: z racji tego że chodze na siłownię/basen i dodatkowo tańczę (i to różne style tańca) to nie wystarczą mi jedne spodnie dresowe. I są to ubrania konkretnie użytkowane w tego typu aktywnościach. Drugi „styl”, ten mój ukochany codzienny to sukienki/zwiewne narzutki/ klimat trochę boho, ale głównie sukienki i bardziej kobiece rzeczy. W tym się czuję dobrze, ale np nie mogę tego nosić do pracy. Więc do pracy mam 3 styl: czyli rzeczy w których również dobrze się czuję, ale z racji wykonywanego zawodu i pracy głównie z płcią męską w wieku dziecięco/młodzieńczym noszę się głównie na sportowo, czyli adidasy/bluza/jeansy. W sukienkach, botkach itd raz, że byłoby mało komfortowo (czasem wychodzę ubrudzona farbą, do pracy mam drogę przez łąki, i mam dużo ruchu/ siedzenia niekoniecznie na krześle), dwa że uważam, że byłoby zbyt wyzywająco. I marzy mi się szafa jak Twoja, ale jest to dla mnie nierealne..
    Plus jest taki, że teraz jak coś kupuję to zwracam uwagę na skład (ostatnio będąć w ulubionym sh nie mogłam się nadziwić, że 90% swetrów jest akrylowych, na co kiedyś nie zwracałam uwagi!).

  24. Co do tych „niezauważalnych” zmian to masz rację: ja najbardziej ten szał zakupowy widziałam przed jakimiś wyjazdami, na przykład na wakacje. I ostatnio przed wyjazdem wiedziałam, że potrzebuję tylko słomkowy kapelusz (kupiony na zalando), no i jak się uda jednoczęściowy kostium (udało się, nawet na wyprzedaży, wymarzony!). Szukając botków na jesień znalazłam tenisówko-espadryle na przecenie przeceny (w wakacje miałam plan sobie kupić, ale żadne nie pasowały) – i to były całe moje zakupy. Odgrzebałam „stare” ubrania, niektórym nadałam nowe funkcje i miałam perfekcyjną garderobę na letni wyjazd. Teraz jadę na drugie wakacje i nie mam ciśnienia, żeby kupić sobie cokolwiek. Wprost przeciwnie, nie mogę się doczekać, żeby nałożyć ciuchy, które już mam.

    Co do rzeczy, które się podobają – ja wychodzę z założenia, że jak się coś u mnie sprawdziło, to kupuję to „znowu”. Przykład – okazuje się, że się świetnie czuję w sukienkach „fartuchach” z podwiniętymi rękawkami. Miałam taką jedną ze szmateksu, co prawda kolor nie jest idealny, ale jak ją nakładam to czuję się świetnie. Gdy zobaczyłam w pięknym niebieskim kolorze inną o podobnym kroju – nie wahałam się ani minuty. Podobnie jest ze spódnicami – długo wierzyłam, że ponieważ chodzę do biura, to powinnam wybierać spódnice ołówkowe. Nienawidzę ich, zostawiłam sobie jedną od garnituru, ale nawet ona nie jest idealnie ołówkowa. Natomiast uwielbiam spódnice trapezowe, z wełny, tuż przed kolana – mam taką jedną i mogłabym ją nosić non stop (mam ją nawet teraz na sobie). I teraz szukam podobnej. Nie spocznę, póki nie znajdę. Podobnie jest z wieloma innymi rzeczami, mogłabym wymieniać i wymieniać.

    Nie ukrywam jednak, że gdyby nie ten blog i Twoja książka Asiu, a także inne blogi, które odkryłam przy okazji, nadal poruszałabym się w modowym bałaganie (mentalnym, bo w życiu jestem jednak pedantką).

    Wyszło długo, ale chciałam dodać coś najważniejszego od siebie na koniec. Nie przeginajmy w tym „niekupowaniu”. Chodzi o to, że nie sa się na siłę „nie kupować”. Mi się często zdarza, że przy okazjonalnym wyjściu na zakupy kupię coś nieplanowanego (i wiem, że Ty Asia też tak masz), co później jest hitem (praktycznie codziennie chodziłam w moich tenisówko-espadrylach). Chodzi o umiar i świadomość, co mi się podoba, w czym się dobrze czuję i w czym będę chodzić. Ja zawsze mam wyrzuty sumienia, że moja szafa nadal jest tak duża (kilka par koszul, spódnic, sukienek), ale każdy tworzy taką szafę, jaką sam chce. Grunt, żebyśmy byli z nią szczęśliwi.

  25. A ja chciałam Ci podziękować :) Nigdy nie zwracałam uwagi na skład rzeczy, które kupuję. Kupowałam te słynne ubrania-wyspy i buty nie do chodzenia…. A ostatnio jak kupowałam jeansy to moją pierwszą myślą było „zajrzeć do Asi jaki skład jest optymalny” a na sezonowych zakupach swetrowych doprowadzałam moją mamę do obłędu sprawdzając skład każdego swetra, co mnie uchroniło od zakupu bubli. Także dziękuję za to co robisz i wiedz, że to działa i ma sens. Pozdrawiam ciepło :)

  26. Pomysł ze spisaniem zawartości szafy super. Podkradam. Niestety zdarzyło mi się parę razy kupić coś, np. czarny tiszert (nie noszę czarnego na co dzień) bo akurat potrzebowałam a potem okazywało się, że na dnie szafy leży prawie nie noszony identyczny…
    I tak, odkąd przeczytałam Slow Fashion to zwracam większą uwagę na jakość ubrań ale nie oduczyłam się jeszcze kupować nowych – być może dlatego, że nie do końca pogodziłam się ze swoją szafą…plus jest taki, że kupuję najczęściej w ciuchlandach więc potem mniej mi szkoda oddać nietrafiony ciuch do PCK.
    Generalnie większe szaleństwa zakupowe popełniam jeśli chodzi o kosmetyki…mam łazienkę wypchaną jakimiś „cudownymi” preparatami i ciągle dochodzą nowe. Szczytem był peeling z solą z morza martwego za prawie 200zł. Okazał się być bublem. Nie wyrzuciłam go do tej pory bo za każdym razem jak otwieram szafkę i na niego patrzę robi mi się głupio i wstyd ;)

    1. To tym bardziej wyrzuć!!! Po co się denerwować? Ewentualnie zacznij używać mało oszczędnie, skończy się i wyrzucisz bez wyrzutów sumienia. Rozumiem, że skoro bubel, to kiepsko działa, ale zawsze trochę się oklepiesz, pobudzisz krążenie, zawsze coś tam się zluszczy. Wykończ go, zanim on Cię wykończy!!! Haha!

  27. Dziękuję Ci za ten wpis. Ja swoją szafę bez wymówek uporządkowałam po lekturze Slow Fashion, a takie wpisy czytam tylko dla podtrzymania efektu :)

    Chciałam tylko się pochwalić, że po dwóch zimach poszukiwania płaszcza (zapisałam nawet na kartce 10 rzeczy, które musi spełniać) w końcu na taki trafiłam. Teraz wiem, że mam coś, co będę nosić kilka lat przez kilka miesięcy w roku. Dziękuję za naukę cierpliwości w modzie.

  28. Super post! Ja największy problem miałam do niedawna z kupowaniem ciuchów, które są dobrze zrobione i dobrze na mnie wyglądają, ale nie są dopasowane do mojego stylu życia, bo są zbyt ekstrawaganckie – a potem bardzo mi ciężko było się ich pozbyć, bo co przymierzylam, to się znowu zachwycałam i kladlam z powrotem do szafy w nadziei, że znajdzie się okazja :-)

    Tej nieszczęśliwej skłonności do kupowania wystrzałowych, niepraktycznych ciuchów pomogła mi się oduczyć lektura blogów takich jak Twój, i systematyczne dążenie do pozbywania się nadmiaru rzeczy i konieczność dopasowania garderoby do stylu życia – jako skrzypaczka „freelancerka” dużo czasu spędzam podróżując, więc moje ubrania powinny być wygodne, ciepłe i niegniotliwe, a ponieważ ciągle spotykam się i gram z bardzo różnymi ludźmi, najlepiej czuję się w ciuchach typu nieformalna elegancja – np. wełniany cardigan z COS, o przepięknym bordowym kolorze, jest u mnie w ciągłej rotacji. Na zmianę z nim miałam do niedawna granatowy, bardzo podobny, ale taki, co to należał jeszcze chyba do mojej babci!

    A niezależnie od inspiracji płynących z internetu, w którym minimalizm staje się coraz bardziej popularny… Zaczęłam stosować z żelazną konsekwencją rady mojej mamy. Otóż kiedykolwiek szłam na zakupy z moją mamą, prawdziwą prekursorką slow fashion :-), pierwsze pytanie, które padało w przymierzalni, to: „rzuca cię o ścianę z wrażenia?” (i nie chodziło tutaj o „widowiskowość” ciucha, tylko o szczery nad nim zachwyt, dopasowanie koloru do karnacji, kroju do sylwetki, wstrzelenie się w mój albo jej gust, subtelne podkreślenie osobowości, dobre wykonanie). Jak nie „rzucało”, to szłyśmy dalej, a jak „rzucało”, to pojawiały się następne pytania i wątpliwości: jak często będziesz to nosiła? Gdzie to będziesz nosiła? Z czym to będziesz nosiła? Nie masz już czegoś podobnego w domu? Jak się to czyści? Czy trzeba to często prasować? Czy cena odpowiada jakości? Czy te buty są wygodne? Tu ci coś odstaje, nie przeszkadza Ci to?… i tak dalej, decydującym faktorem była częstość noszenia (na którą oczywiście wpływają te wszystkie „mniejsze” elementy). I rzeczywiście, wszystkie ciuchy, które kupowałam jako dziecko/nastolatka z mamą, służyły mi długo, dobrze, i były noszone często i z przyjemnością, a z każdego nowego cieszyłam się, jak z Bożego Narodzenia :-) (no, prawie wszystkie, w moich nastoletnich czasach mamie w obliczu moich perswazji czasem miękło serce, a ubrania kupione w taki sposób kończyły jako te zalegajace w szafie :-D)

  29. U mnie najwiekszym problemem jest to ze pracuje z domu. Nie czuje potrzeby ubierania się w cos ladnego kiedy jest mi w tym niewygodnie, a przeciez i tak nikt mnie nie widzi. Wiec mimo, że nie lubie jakoś szczególnie chodzic na zakupy i idę dopiero jak juz faktycznie dzinsy obroca sie w strzep i nie mam co na siebie ubrac, to i tak nie mam miejsca w szafie, bo poza normalna garderobą w ktorej mam miliard niepotrzebnych rzeczy ktore kiedys kupiłam i zal mi wyrzucic, bo moze jeszcze kiedys ubiorę, mam tez 5 miliardow bluzek i spodni „roboczych” ktorych przeciez nie wyrzucę bo mogą się przydac, zwlaszcza ze to wlasnie w nich najczesciej chodzę. I jak przychodzi co do czego to nie mam gdzie pochować tych wszystkich ubrań…

  30. szalona ksiazkoholiczka

    A ja dzieki Asi zwłaszcza (bo u Ciebie pierwszy raz przeczytalam konkretne wskazówki jak ogarnac moja szafe) zrobiłam porządek w mojej szafie i juz nie boję się przeprowadzki;) wcześniej miałam masę rzeczy które były w doskonałym stanie więc szkoda wyrzucić ale ja się zmieniłam i juz do mnie nie pasowały. Teraz już nie potrzebuje zakupów przy każdej okazji. To nie tak ze unikam sklepów ale potrafię sie oprzeć ubraniom. Najczęściej jeśli cos mi wpadnie w oko i spełnia wszystkie warunki (pasuje do tego co mam w szafie i do mnie itp) to wychodzę ze sklepu i wracam np. za dwa tygodnie. Jesli tego juz nie ma to widocznie nie było mi pisane;) a jesli jest to czekam na wyprzedaż bo bardzo prawdopodobne że bedzie taniej a skoro nosze rozmiar 36 to prawdopodobne też ze juz się wyprzeda;). Całkowite unikanie sklepów jest w moim przypadku nie do zrobienia bo pracuję w galerii handlowej. Co poradzić, idąc do pracy mijam calkiem sporo sklepów więc trudno nie zajrzeć ale kupuję rzadko. Mam natomiast sprawdzony patent na nie odwiedzanie wszystkich sklepów w calej galerii. Otóż jesli szukam dżinsów to mam trzy sklepy, które maja spodnie idealnie w moim rozmiarze, idealnej długości. Jesli potrzebuje marynarki to mam jeden sklep i jesli tam nie znajdę to trudno. Jak koszule w kratę (uwielbiam) to ciucholand bo szybko mi sie nudzą i oddaję je wtedy siostrze bo na praktykach terenowych niszczy ich duże ilości. Jak buty to dwa sklepy do wyboru a jak torebka to trzy. Tym sposobem nie bola nogi od chodzenia po calej galerii i jednocześnie jak nie znajdę tego czego szukam to trudno. Ale nigdy bym nie zrobiła takich porządków w szafie i nie wiedziałabym jak ogarnąć swoją szafę i swój styl gdyby nie Ty, Asiu. Dziękuję Ci za inspirację i niemal przeprowadzenie mnie za rękę przez cały proces:D

  31. Dziękuję za ten post i za książkę! Dzięki niej i rozsądnemu podejściu mojego męża do kupowania rzeczy dobrych jakościowo z mojej szafy zniknęło co najmniej 150 sztuk ubrań ;D moja szafa nie jest jeszcze taka jakbym chciała, a problemem jest głównie to, że nie potrafię znaleźć w sklepach rzeczy idealnych. Powód to skład ubrań i to że ciężko znaleźć ubrania klasyczne (sukienki są zawsze za krótkie – mam 180cm wzrostu, są udziwnione na wszelkie sposoby; znalezienie klasycznej koszuli, nie mówiąc o żakiecie graniczy z cudem; a znalezienie klasycznych brazowych mokasynów/loafersów bez żadnych frędzelków i klamerek przyprawia mnie o załamanie nerwowe ilekroć idę do centrum handlowego- mam wrażenie, że sklepy się uparły na sprzedawanie ubrań „dziwnych” ;D). Doszłam już do takiego momentu, że jestem w stanie wydać dużo na klasyczny wełniany płaszcz lub porządne skórzane loafersy bądź żakiet i klasyczną sukienke. Problem jest tylko taki, że wyboru w prostych, normalnych krojach ubrań o dobrym składzie NIE MA. Jest jakiś wybór w małych butikach, ale one na przykład prowadzą sprzedaż tylko wysyłkową, a wolałabym jednak przymierzyć wcześniej ubranie, za które zapłacę bardzo dużo pieniędzy. Jedynym rozwiązaniem, które widzę na tą chwilę jest znalezienie dobrej, nie ekstremalnie drogiej, krawcowej i szycie ubrań, bo w sklepach nie jestem w stanie nic wybrać, a każda wizyta w centrum handlowym kończy się tym, że jestem wściekła. Czy któraś z Was dziewczyny ma może sprawdzoną krawcową w Warszawie? Gdyby oprócz sukienek szyła też żakiety i płaszcze to byłoby wspaniale! :)

    Pozdrowienia! :)

  32. Najdroższe koleżanki!
    Gdzie kupić:
    – dobre bawełniane figi (bez smerfów i napisów)
    – dobre skarpetki, które żyją długą i chociaż starają się nie mechacić

    Wiem, że wszystkie rzeczy mają swój cykl życia, szczególnie te, bo nosimy je codziennie, ale… Ostatnio poszłam do hm-u kupić nowy trójpak czarnych majtek (mam już kilka z tego sklepu, od kilku lat to 100% mojej bielizny, ale czas było ją „odświeżyć”). Moja obserwacja, tak myślę, może stanowić dobry przykład tego, jak praktycznie przejawia się szybka moda, gdy już znajdziesz się w sklepie. Otóż hm zrezygnował z trójpaku majtek z bawełny o całkiem przyzwoitej gramaturze, zamiast tego znalazłam czteropak fig wykonanych z o połowę cieńszego materiału za znacznie wyższą cenę. Oczywiście nie nabyłam tych ściereczek.

    Czy mogłabym liczyć na Czytelniczki w sprawie zakupu przyzwoitej bielizny? :)

    1. Polecam intimissimi, bielizna serii natural (nie ma ich na wystawie, tak troche spod lady:) rożne kolory i np. tonacje cielistego oraz rozne modele. Skarpetki kupuje w nike.

    2. Ja od dłuższego czasu majtki kupuję tylko w TKMaxx. Wiadomo- trzeba poszukać; nie ma tam jednej konkretnej marki. Ale można znaleźć dużo fajnych par w dobrych cenach. (Przez fajne rozumiem- bawełniane, porządnie wykonane, nie powycinane za bardzo.) Skarpetki, które kupiłam w HM (takie paki w jednym kolorze) służą mi zwykle dość długo.

    3. A ja polecam figi z Marks and Spencer. Takie w wielopaku, najlepiej podczas wyprzedaży (nie są super-tanie). Występują w wielu krojach (wyższe, niższe, brazylijskie, „normalne” itd.) i wzorach/kolorach. I naprawdę dobrze się trzymają, nawet prane w 60 stopniach. Moje odkrycie :)

    4. Jeśli też zależy komuś na bawełnie, to polecę figi z polskiej firmy Wol Bar. Kolory co prawda klasyczne: czerń, biel, beż, ale dobra jakość i komfort noszenia. Dobre figi mam też z polskiej firmy Emili.

  33. Bardzo spodobal mi sie ten post- mam w swojej szafie spoooro ubran, ktorych nie nosze, a pamietam jak bardzo sie cieszylam z ich zakupu jakis czas temu ;) teraz probuje sie wszystkiego pozbyc, by miec przejrzystą garderobę ;) Do centrów handlowych nie chodzę- nie lubie tego robic, bo to zawsze konczy sie kupieniem czegos, co w praktyce wcale nie jest mi potrzebne :P najczesciej zamawiam przez internet- kilka ubran na raz, ktore wystarczają mi na dluugo ( np. z Denleya bardzo cenię sobie swetry- juz drugi sezon beda mi towarzyszyc zimą).

  34. Jak zwykle bardzo przemyślany i przydatny post :) Dzięki Twojemu blogowi i książce przeorganizowałam swoją szafę, pozbyłam się niepotrzebnych, nienoszonych i nietrafionych ubrań …i odetchnęłam z ulgą. :) Wszystko co wisi w szafie lubię i noszę, dzisiaj robiłam przegląd z myślą o jesieni i zimie i wyszło mi, że potrzebne mi tylko nowe botki i szalik. Znalazłam idealne buty przez internet, zamówiłam i czekam niecierpliwie. A szalik postanowiłam zrobić sama ! Zamówiłam fajną włóczkę, mieszankę wełny z merynosów i kaszmiru i będę działać :) Reszta potrzebnych ubrań wisi w szafie i czeka, a ja się cieszę bo mam spokój i porządek.

  35. strasznie mi się podoba to co napisałas o zmianie – że to codzienna walka i dopiero oceniając z większej odległości widać różnicę :) jakoś mnie to uderzyło, bo ja odczuwam straszną frustrację ze sprzątaniem – chciałam z bałaganiary stać się porządna, a wydaje mi się, że to syzyfowa praca i i tak jest wciąż bałagan… ale jak popatrzę na to co było od razu widzę, że jest jednak lepiej :) dzięki za to inspirujące zdanie :)

  36. Główny problem, jaki mam obecnie z ubraniami, jest taki, że mając ich niewiele, siłą rzeczy muszę stawiać na ciuchy bazowe. A to, mam wrażenie, jest prostą drogą do stroju bezstylowego i nudnego. Który trzeba podkręcać dodatkami, tyle że tych też mam niewiele…

    Potrzebny mi chyba taki ciuchowy święty Graal: kilka „samotnych wysp”, które będą do wszystkiego pasować ;-)

  37. Jestem chyba trochę spóźniona z tym postem… Mnie do abstynencji zakupowej, poza przeprowadzką, zmusiła ciąża. Człowiek naprawdę niewiele potrzebuje. Ja natomiast mam inny problem, którego żaden blog o minimalizmie i żadna książka jeszcze za mnie nie rozwiązały.

    Mam na myśli rzeczy, które zostały po oczyszczaniu szafy np. czarny golf z domieszką jedwabiu. Jest klasyczny, pasuje do wszystkiego, jest dobrej jakości, spełnił wszystkie wymogi aby go zostawić, ale co jesli ja w danym sezonie nie mam ochoty na czarne golfy? Chociaz wiem, że taka ochota mnie najdzie. Tak więc kupić wtedy inny sweter, który też mi się przyda, czy jednak nie ulegać i nosić tylko to, co mamy? Gdzie jest ta granica, kiedy zachcianka jest naturalną koleją rzeczy?

    Tekst jak zawsze w punkt! Podoba mi się u Ciebie brak zbędnej demagogii. Kiedy czytam posty to w głowie dźwięczy mi Twój głos z czasów, w których robilas filmiki na YT.

    1. Jak nie masz ochoty w nim chodzić, to kup sobie inny sweter, jak najbardziej:) Ale jak w następnym sezonie też nie będziesz miała ochoty w nim chodzić, to proponuję się golfu pozbyć.

  38. Dobrze prawisz. Mnie najbardziej cieszy, że ludzie zaczynają się wreszcie zastanawiać nad bezustannym kupowaniem. W Polsce sytuacja jest o tyle inna, że przez dziesięciolecia byliśmy odcięci od większości dóbr konsumpcyjnych, a teraz można poszaleć, no to szalejemy. Całe szczęście, że takie szaleństwo zaczyna wychodzić ludziom bokiem, mam nadzieję, że coraz więcej takich osób będzie.
    Osobiście nigdy nie miałam problemów z nadmiarem, bo wychowałam się w bardzo skromnym domu, więc zawsze wszystkiego miałam mało i nie widziałam w tym nic złego (np. miałam jedne buty na sezon, jeszcze w czasie studiów i naprawdę dało się żyć). Przyznać jednak muszę, że jest duża presja na kupowanie i jeśli się człowiek nie pilnuje, to zawsze cośtam sobie ukręci, szukając wymówki.
    Nie kupujcie, ludziska, bo to niczego nie rozwiązuje! A zabraknąć, to jeszcze długo nie zabraknie. Przynajmniej w tej części świata. I dlatego powinniśmy się czuć naprawdę szczęśliwcami.

  39. Budowanie garderoby trochę u mnie trwało i nie było ani strzelistą linią w górę, ani też spokojnie się wznoszącą kreską. To była raczej szalona sinusoida. Ale dzisiaj jestem już w dobrym punkcie. Chociaż przy sezonowej wymianie zawartości garderoby zawsze znajdzie się coś, czego przez całe lato czy zimę nie założyłam.

  40. Lubię chodzić w sukienkach, to jest dla mnie minimalizm, nie muszę się martwić czy góra pasuje do dołu i czy moja garderoba jest spójna. mały wysiłek, a duży efekt. Ważne jest to co napisałaś, że większość rzeczy powinna do siebie pasować, bo dla mnie wszystko to utopia. nie do każdej mojej sukienki pasują trampki, a potrzebuję i tego i tego.

  41. Zgadzam sie z tym że lepiej inwestować w jakość a nie ilość. Dobrej jakości ubrania i dodatki starczą na dłużej niż kilka podobnych tylko z gorszych materiałów.

  42. Ja chyba jestem odosobnionym przypadkiem, bo główną przyczyną moich problemów z garderobą było nie to, że kupowałam za dużo, tylko to, że kupowałam za mało… Miałam głównie ubrania z drugiej czy trzeciej ręki, które:
    a) nie były w moim rozmiarze
    b) nie były w moim kolorze
    c) nie były w moim stylu
    d) nie były wygodne
    e) nie były dobrej jakości.
    A czasem to wszystko naraz :P
    Tak więc moje porządkowanie szafy polegało na pozbywaniu się tych „złych” rzeczy i równoległym kupowaniu tych „dobrych” ;) Zajęło to naprawdę sporo czasu, ale obecnie mam niemal za sobą kilkuletni czas zakupów (dużych i częstych, jak na mnie, bo np. wybrać się kilka razy w roku do galerii handlowej to dla mnie często :D) i właśnie dochodzę już do całkiem satysfakcjonującego momentu :) Mam jeszcze problem z pozbywaniem się rzeczy, które obiektywnie są ok, ale jakoś mi nie pasują, i przez to nie noszę ich wcale, lub rzadko i niechętnie. Oraz z tym, że jestem bardzo restrykcyjna, jeśli chodzi o zakupy, i nawet jeśli znajdę, coś mi odpowiada i spełnia moje oczekiwania, to np. będę sobie wmawiać, że tak naprawdę tego nie potrzebuję :D
    Jestem bardzo zadowolona ze zmian – szybciej się rano ubieram, porządki w szafie są prostsze i sprawniejsze, mam o wiele mniej ubrań, a wyglądam lepiej, znacznie częściej słyszę komplementy odnośnie mojego wyglądu, jest mi wygodniej, rzadziej się przeziębiam… A wszystko zaczęło się parę lat temu dzięki temu blogowi :)

    1. Co do punktu 2 tych trzech filarów:
      często spotykam się z opinią, żeby zapisywać, robić sobie zdjęcia, itp. tego co się nosi, i tego typu ubrania wybierać na zakupach. Nie do końca się z tym zgadzam – np. ja kilka lat temu nosiłam niemal tylko spodnie, a obecnie niemal tylko spódnice i sukienki ;) I mam w planach jeszcze parę zmian ;) Wydaje mi się, że lepiej na początku konsekwentnie próbować nosić, to, co się podoba (nawet jeśli nie jest się jeszcze przekonanym), a dopiero po pewnym czasie, jeśli to nie będzie trafiony pomysł, z tego zrezygnować.

  43. Nie mam problemów z punktem jeden i trzy, jednak punkt dwa przysparza mi problemów. Nie do końca wiem co lubię, wiem czego nie lubię (spódnice – wyglądam w każdej fatalnie i sukienki) i ok w tym momencie powinnam zaskoczyć na „będę nosić spodnie, bo je lubię” ale aktualnie mieszkam za granicą (w dość ciepłym miejscu (to istotne) ) i noszenie tu spodni w lato jest niemożliwe, no chyba że chcę wyglądać jak bym wyszła spod prysznica, cała zlana potem :( Dodatkowo, lubię marynarki, ale co z tego jeśli nie mam ich gdzie nosić, ciągle się boksuje z moją szafą ale koniec końców wychodzi na to, że powinnam obkupić się w dresy, bo tutaj – na spacer nad morze, na spacer z psem, na zakupy, po domu to najwygodniejsza opcja choć ja nie jestem za sport style. Na okazjonalne wyjścia wieczorne, spodnie lub obcisła sukienka bawełniana (mimo moich grubych ud w takich sukienkach wyglądam do rzeczy) ;) a jak wrócę do PL to chyba będę musiała szafę stworzyć na nowo, sic! Jeszcze cała droga przede mną, chyba skuszę się na książkę.

  44. Jestem na detoksie zakupowym już od dobrych dwóch lat. Co prawda nie było to jakieś konkretne postanowienie, uznałam w pewnym momencie że za dużo wydaję na ubrania, a miałam na horyzoncie inne ważniejsze wydatki. W ten sposób zaczęłam korzystać z rzeczy, które wcześniej leżały nieużywane. Zakupy robię naprawdę rzadko bo nie czuję takiej potrzeby. Na większy shopping wybiorę się dopiero jak pozbędę się większości rzeczy z szafy. Póki co staram się nosić wszystko co mam, choć oczywiście znalazło się sporo rzeczy, których nie ubiorę, bo zrobiły się za małe :) Na szczęście się nie zmarnowały, bo oddałam je na cele charytatywne w akcji Pomaganie przez ubranie. W ten sposób pozbyłam się balastu, a przy okazji pomogłam osobom potrzebującym :)

  45. A ja to jestem taka rozbita.. Chciałabym zażyć detoksu zakupowego, bo nawet na zakupach spożywczych kupuję za dużo.. Już mega ograniczyłam szafę i powoli lecę z rzeczami w domu. Tylko teraz widzę że te moje ciuchy to słabej jakości są, zawsze szłam zdecydowanie na ilość. I sama nie wiem, czy teraz robić zakupy, czy nie robić, czy może jakoś po jednej rzeczy no nie wiem, serio. Póki co chodzę w tym co mam, ale czuję się jakoś tak nie do końca.

  46. A ja mam taki problem że nakupie kwiotków, cipek, kratek i innych kaczorkow bo w sklepie mi się podobają A potem nie mogę na to patrzeć ?

  47. A ja mam taki problem że nakupie kwiotków, ciapek, kratek i innych kaczorkow bo w sklepie mi się podobają A potem nie mogę na to patrzeć ?

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.