Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

O co walczycie?

Tytuł mi wyszedł trochę patetyczny, ale sprawa jest bardzo prosta. Chyba każdy z nas ma coś, na czym mu zależy, a czego inni ludzie często nie są świadomi. I nic dziwnego, mamy codziennie tyle spraw na głowie, że trudno się spodziewać, żebyśmy ogarniali wszystko. Czasem zresztą chętnie byśmy coś zmienili, ale brakuje nam wiedzy.

Opowiem Wam na swoim przykładzie. Zawsze był u mnie w domu jakiś pies (najpierw seter o jakże oryginalnym imieniu Gordon, potem kundelek Kajtek, wreszcie mój ukochany Polar), więc wydawało mi się, że w temacie psów niewiele może mnie zaskoczyć (to chyba zresztą przekonanie wielu osób). Dopóki nie przygarnęłam Chrupka i nie trafiłam na psie blogi, jak Pies do kwadratu czy Biały Jack. Dopiero tam dowiedziałam się, że zaczepianie obcych psów, czyli na przykład “zagadywanie” ich w tramwaju, nie jest wyrazem sympatii, a dość nieodpowiedzialnym zachowaniem. Wcześniej zdarzało mi się próbować nakłonić siedzącego koło mnie psa, żeby przyszedł się poczochrać, teraz już tego nie robię, a przynajmniej nie bez wcześniejszego zapytania właściciela.

Każdy z Was toczy pewnie mikrokampanię w jakiejś sprawie, ale nie zawsze mamy możliwość ten problem poruszyć, czasem brakuje nam też po prostu śmiałości. Pomyślałam więc, że skoro mam już taką internetową platformę, to zróbmy to tutaj! Ja bardzo chętnie dowiem się, co mogę zrobić, żeby nam wszystkim żyło się lepiej, poczytam o problemach, o których nie miałam pojęcia – jestem pewna, że inne czytelniczki też. Jeśli chociaż jedna sprawa zyska jednego nowego zwolennika, to warto.

Zdaję sobie sprawę, że interesy różnych grup są często sprzeczne, dlatego chciałabym Was poprosić o umiar w dyskusji i raczej rozmowę, niż wykrzykiwanie swoich racji – nie, żebym się tego po Was spodziewała, ale przez przykład, jaki dają dyskusje w mediach, pomyślałam że warto jednak to zaznaczyć.

Ja zaczynam!

Ubrania z głową

Po pierwsze, slow fashion. Kto by się spodziewał! Nie wylewam wiadrami swojej filozofii na Bogu ducha winnych ludzi, chociaż czasem mnie kusi, kiedy w przymierzalni obok słyszę “za wąska, ale muszę ją mieć” albo “nie mam gdzie w tym pójść, ale taka piękna, że niech chociaż wisi w szafie”. Hit dosłownie z dzisiaj, koleżanka do dziewczyny zastanawiającej się nad ewidentnie źle leżącą sukienką: „no wiesz, ale jeśli idziesz na wesele w czymś, w czym już wcześniej gdzieś byłaś, to to jest tak jakby brak szacunku do młodej pary”. Pięć minut zbierałam szczękę z podłogi.

Ale jeśli ktoś mnie spyta o zdanie, chętnie opowiadam o tym, że to nieprawda, że każda kobieta marzy o wielkiej garderobie i że problem “nie mam się w co ubrać” leży w kobiecej naturze. Że z ubraniami, które się lubi i które pasują do siebie nawzajem, żyje się lepiej i wygląda piękniej. Że nie istnieją żadne “must have’y” i warto wypracować swoją własną bazę, ani beżowy trencz, ani mała czarna nie są obowiązkowe. Że warto nauczyć się kupować porządne ubrania, a w razie problemów korzystać ze swoich praw.

Psi savoir vivre

Po drugie, psie sprawy. Konkretnie dwie. Po pierwsze, sprzątanie po psach. Chodzę z Chrupkiem po miejskich trawnikach kilka razy dziennie i mniej więcej raz na tydzień zdarza mi się w coś wdepnąć – chociaż teraz już rzadziej, to Muranów był pod tym względem jakoś wyjątkowo niewyedukowany. Po drugie, nie podoba mi się, że przechodnie krzywo na mnie patrzą, kiedy Chrupek drepcze w kółeczko, szukając idealnego nachylenia terenu do załatwienia się, bo ja akurat zawsze po nim w mieście sprzątam. Nigdy jednak nie zdarzyło mi się do nikogo “niezauważającego” problemu zagadać czy zaoferować psiego woreczka – nie mam śmiałości, głupio by mi było kogoś upominać. Staram się o tym jednak od czasu do czasu pisać na blogu.

I teraz pro-tip – jeśli zdarzy Wam się wyjść w innej kurtce niż zwykle i zapomnieć woreczków, oprócz innych właścicieli psów warto też spytać starsze panie – ich torebki niemal zawsze skrywają jakiś foliowy woreczek.

Druga sprawa to zostawianie psów pod sklepem. Ciągle powszechne, a bardzo niebezpieczne. Pies, pozbawiony drogi ucieczki, może: ugryźć człowieka lub psa, nawet jeśli nigdy dotąd tego nie zrobił, zostać pogryziony przez innego psa, zostać ukradziony albo przeprowadzony trzy ulice dalej przez jakiegoś żartownisia, zerwać się, wpaść w panikę i uciec, wpaść pod samochód. Może się wydarzyć milion złych rzeczy, nie mówiąc już o takich ekstremalnych warunkach jak upał albo mróz. No i bardzo często psy się po prostu boją – widok piszczącej kulki, czekającej aż pani wybierze sobie w drogerii nowy kolor lakieru, to norma. A już najbardziej ze wszystkiego irytują mnie sklepy, które wychodzą klientom naprzeciw i stawiają specjalne uchwyty do przywiązywania psów. C’mon!

Ostatnio, kiedy o tym pisałam, pojawiły się pytania, co w takim razie zrobić z psem, kiedy idzie się do sklepu – no zostawić w domu! A potem go zabrać na porządny spacer. Jestem jeszcze w stanie zrozumieć zostawianie psa na minutę przed oszklonym warzywniakiem, do której wchodzimy i wychodzimy z marchewką w ręce, cały czas mając go na widoku, ale za zostawianie psa samego i radosne oddawanie się zakupom powinny być mandaty.

Sztuka stania w kolejkach

I ostatnia rzecz, czyli sztuka stania w kolejkach i używania schodów ruchomych. Wydaje mi się, że to pozostałość po PRL-u, nie znajduję innego wytłumaczenia. Nic mnie tak nie irytuje, jak ludzie wchodzący mi na plecy, byleby tylko się przesunąć, choć kolejka nie zmniejszyła się o ani jedną osobę (tzw. ruchy pozorne) albo tłum pędzący do nowo otwartej kasy, tratujący po drodze osoby starsze, kobiety w ciąży i, oczywiście, osoby z początku kolejki.

No i schody ruchome, na których powinno stać się po prawej, lewy pas zostawiając osobom, które się spieszą, dokładnie tak, jak na drodze szybkiego ruchu. Wiele osób wciąż ma to w poważaniu albo po prostu nie wie. I znowu – nikomu nigdy nie zwróciłam uwagi, ale jeśli jadę z kimś znajomym, to zawsze delikwenta przesuwam z odpowiednim wytłumaczeniem.

To trzy rzeczy, które pierwsze przyszły mi do głowy – ale mam ich w zanadrzu trochę więcej. Jestem bardzo ciekawa, co jest ważne dla Was? Los wyburzanych zabytkowych domków w miejscowości obok, składy kosmetyków, dobrze dopasowana bielizna, a może poziom lekcji wf-u w szkołach? Nie ma zbyt błahych spraw, jeśli do tej pory się wahałyście, czy wyrażać swoje zdanie, to to jest właśnie ten dzień i to miejsce.

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

426 thoughts on “O co walczycie?”

  1. Super temat!
    Mam dwie takie sprawy :
    1) Z perspektywy rowerzystki miejskiej – podobnie jak w wypadku ruchomych schodów na ścieżkach i ciągach rowerowych obowiązuje ruch prawostronny! I naprawdę nie mam nic przeciwko poruszającym się na rolkach/ hulajnogach czy z wózkami o ile ta zasada jest zachowana.
    2) Z perspektywy kierowcy (głównie międzymiastowo-wiejskiego) nieodpowiednio oświetleni, pozbawieniu odblasków i najczęściej ubrani na czarno rowerzyści na drogach. Naprawdę stosuję się do zasad prędkości, a już szczególnie w terenie zabudowanym, ale w złych warunkach i po zmroku nieoświetlony delikwent wywołuje u mnie skok ciśnienia – nie z irytacji, a ze strachu że coś mogłabym mu zrobić.
    Także „walczę” o : zachowanie dobrych manier na ścieżkach i ciągach rowerowych w mieście oraz o odpowiednie oświetlenie i „doodlblaszczenie” rowerzystów na drogach :)

    1. Dokładnie tak! Jako kierowcę zawsze krew mnie zalewa, kiedy rowerzysta jedzie nieoświetlony w nocy lub wieczorem. Odblaskowa kamizelka i porządne światło to nie żadna fanaberia, to podstawa.

      1. Co do tych kolejek, to podobnie jak się jedzie samochodem w dużym mieście, zawsze jakiś samochód za Tobą, będzie siedział Ci wręcz na tablicy rejestracyjnej, by być o te 20 cm bliżej celu….

      2. Z punktu widzenia kierowcy – oświetleni nie tylko rowerzyści – ale przede wszystkim osoby piesze. Nie tylko w miastach (bo tu zwykle jakieś światło jak nie z latarni ulicznej to inne – jest) ale w małych miasteczkach gdzie nie ma chodników tylko pobocza. Proszę ! Noście odblaski – bo ja jako kierowca mimo świateł sprawnych i dobrze ustawionych w aucie NIE WIDZĘ pieszego !

        1. W małych miasteczkach maksymalna dopuszczalna prędkość to 50 km/h, a po 23:00 – 60. Jadąc z PRZEPISOWĄ prędkością, każdego w porę zauważysz. Sprawdzone.
          Mój postulat: niech kierowcy wezmą odpowiedzialność za to, że jadą maszyną, która może zabić i nie domagają się od pieszych, by się znakowali, tak jakby kierujący samochodem byli ślepi. Mnie tam krew zalewa, jak widzę w środku miasta, w środku dnia przedszkolaki w kamizelkach odblaskowych.

          1. Nieprawda. Nie zauważysz. Jeżdżę przepisowo, a w porze, gdy jest tzw. „szarówka” oraz po zmroku i tak często w ostatniej chwili zauważam pieszego ubranego w kurtkę w kolorze khaki, w ciemnej czapce i podobnych spodniach – a tak się ludzie ubierają. Dochodzi do tego jeszcze fakt, że czasem lampy uliczne są zepsute, albo są zapalane np. godzinę po zmroku. Do tego dochodzi jeszcze kwestia rowerzystów w takich samych kolorach maskujących. Poza tym ludzie tak ubrani często idą też tak samo ubrani poza terenem zabudowanym.

            1. To nie jest złośliwość z mojej strony, ale jeśli do jazdy samochodem musisz mieć sprawne miejskie oświetlenie i ludzi świecących jak neony, to może kup sobie okulary albo zrezygnuj z prawa jazdy? Jak sobie radzisz na polnych drogach tak w ogóle? Droga hamowania przy 50/h to 30 m. Nie zauważysz nikogo z takiej odległości? Jak sama zauważyłaś, ludzie ubierają się zgodnie z własnymi potrzebami i oczekiwanie, że będą robili wyjątki, by móc wyjść na ulicę, jest dziwne.

              1. Ja trochę nie rozumiem, jaki jest problem z odblaskami – zwiększają bezpieczeństwo, więc po co z nimi walczyć? Wiadomo, że powinno się jeździć uważnie, ale jedno drugiego nie wyklucza, warto zwiększać ostrożność z każdej strony, bo często chodzi o czyjeś życie. Mnie też kilka razy zdarzyło się dostrzec kogoś na poboczu w ostatnim momencie – są różne sytuacje na drodze, różne ukształtowania terenu, zarośla, często wystarczy czyjeś ciemne ubranie i szalik, by stał się niewidoczny na nieoświetlonej drodze.

            2. Styledigger, na Twoja odpowiedź odpisałam poniżej, a tutaj dodam tylko to:
              Jeżeli komuś krzaki, nierówności terenu, zmrok i „różne sytuacje” przeszkadzają brać pod uwagę, że na drodze może pojawić się niespodziewana przeszkoda, to znaczy, że trochę brak mu wyobraźni. Sarnie i jeżowi też zaproponujesz odblaski?
              Co do pobocza, to po nim się nie jeździ. W przypadku braku chodnika piesi jak najbardziej mogą nim chodzić i dla nikogo nie powinni być na nim niespodzianką. Także po zmroku.

              1. Ale tu nie chodzi o czyjąś złą wolę i niechęć zauważenia pieszego, nie wyobrażam sobie kierowcy, który ze stuprocentową pewnością deklaruje, że nic go nigdy na drodze nie zaskoczy, bo tego się po prostu nie da przewidzieć. Poboczem się nie jeździ, ale chodzą nim pijani ludzie, którzy mogą się z niego stoczyć, przepychające się dzieci wracające ze szkoły, no milion potencjalnych sytuacji, a odblaski nikomu przecież krzywdy nie robią, więc naprawdę trudno mi to zrozumieć. To dla mnie po prostu krok w stronę wspólnego dobra, tak samo jak jeżdżenie z głową. I mam nadzieję, że nikt z nas nie będzie się nigdy na żywo musiał przekonywać, czyja racja była słuszniejsza:)

          2. To chyba nigdy nie prowadziłaś/łeś samochodu w terenie górskim lub pagórkowatym. Odblask nikogo nie boli. Ja osobiście ZAWSZE mam odblaskową opaskę na kostce (w dzień „wpięta” w ramę roweru) i nie wyobrażam sobie korzystania z dróg publicznych bez takiego oznakowania. Z resztą mój post dotyczył nie tylko odblasków ale także OŚWIETLENIA – skoro kierowcy samochodów restrykcyjnie muszą przestrzegać oświetlenia pojazdów, to dlaczego inni użytkownicy TYCH SAMYCH dróg mają go nie przestrzegać?

            1. Po trudnym terenie jeździć się zdarzało. Podkarpacie, Słowenia, Chorwacja. Ta ostatnia na górskich drogach miewa ograniczenia prędkości do… 20km/h. I wyobraź sobie, że tam właśnie t o nikogo nie boli. W Polsce niepojęta rzecz, niestety.
              Wiesz, dlaczego kierowcy muszą „restrykcyjnie” przestrzegać przepisów? Bo jako jedyni są w stanie zrobić na drodze realną krzywdę. Trzeba by chyba splotu wybitnie nieszczęśliwych okoliczności, żeby pieszy albo rowerzysta zdołał zabić kierowcę. Bez użycia broni oczywiście.
              I nie wmawiajmy sobie, że piesi użytkują tej samej drogi, co samochody, bo, poza pasami, nie mają na nią nawet prawa wstępu.

          3. Muszę się z Tobą nie zgodzić. Jest wiele miejsc, gdzie mimo przepisowej prędkości łatwo kogoś potrącić. U mnie w okolicy niestety często nie palą się latarnie i osoby w ciemnych ubraniach są jak widmo- pojawiają się znikąd w ostatnim momencie, w dodatku nie idą poboczem, tylko praktycznie jezdnią. Poza tym w wielu miejscach, między miasteczkami dozwolona prędkość to 70-90km/h. Pieszy często nie zdają sobie sprawy z tego, że nie są widziani – chociażby w sytuacji gdy zimą robi się szaro już o 16.00 i nie zadają sobie trudu żeby na siebie uważać, zejść bardziej na pobocze. Warto mieć przy sobie chociaż malutki odblask lub w ostateczności świecić telefonem w stronę samochodu – kierowca zorientuje się, że ktoś idzie :)

          4. no jaaaasne, ktos bedzie zdzierał opony, szarpał samochod i przede wszystkim siebie w nim żeby móc wyhamować w ostatniej chwili, bo jakims modystom odblask nie pasuje do wizerunku! Tacy ludzie jak ty wprowadzaja tylko zamęt, nikt ci nie karze dzwigac ze sobą stu kilowej latarni, zaloz tylko odblask! Sama kierowca nie jestem ale jak cie czytam to krew mnie zalewa, jak mozna byc taka ignorantka i jeszcze sie burzyc, ze pieszy/rowerzysta powinien byc oswietlony? Chcesz narazac swoje życie licząc na to, że kazdy kierowca bedzie sie w 100% stosował do przepisów to powodzenia, ale jesli oczekujesz stosowania sie do przepisów kierowcow to ty rowniez sie stosuj i nos odblaski, moze korona ci z glowy nie spadnie. Nie rozumiem jaki ty masz problem z tymi odblaskami w ogole? nie pasuje do fryzury? Bo do tej pory spotkalam sie z takimi modystkami, ktore za nic w swiecie nie chca korzystac z zadnych odblasków mimo, ze mieszkaja na zadupiach gdzie nawet ksiezyc nie daje swiatla – min duze zadrzewienie (tak samo wysmiewaja kaski rowerowe) bo nie pasuje im to do stroju (tak jakby po ciemku kogos ich stroj obchodzil).

            1. Przede wszystkim „modystka” nie jest synonimem „modnisi”. Jak nie jesteś pewna znaczenia danego słowa, to sprawdź w słowniku? Po drugie to właśnie smutne, że nawet na tych „zadupiach” ludzie muszą się znakować jak krowy, chociaż przejeżdża przez nie coś nie częściej niż raz na godzinę, ale za to jak przejedzie, to zabije (bo nie łaska zwolnić, a „modystki na czarno chodzo”). Po trzecie, nie napisałam nigdzie, że odblaski są „be”, bo nie pasują mi do stroju, więc nie wkładaj, proszę, swoich przemyśleń (bardzo płytkich zresztą) w moje usta. Po czwarte, jeśli nie rozumiesz, „jaki mam problem”, to przeczytaj moje komentarze. Są długie i treściwe.
              Na koniec: ignoranckie to jest właśnie to Twoje podejście „tacy ludzie wprowadzają ZAMĘT”. Bardzo to niepokojący sygnał, gdy drzewo, pieszy, zwierzę zostaje zredukowany do przeszkody na drodze.

          5. Proponuję samej zasiąść za kółkiem i zobaczyć jak się jeździ o tej porze dnia. Prawidłowe zachowanie na drodze wymaga współpracy z obydwu stron. Skoro od kierowców wymaga się prawidłowego ośwetlenia pojazdu to i od pieszych też się tego powinno wymagać. A nie którzy za przeproszeniem „chodzą jak święte krowy” i myślą, że wszystko im wolno na drodze i każdy kierowca ich zauważy .

      3. Jestem ciekawa czy jako pieszy sama zakładasz jakieś odblaski? Zauważam pewną zasadę, że denerwuje nas to u rowerzystów i pieszych, ale sami jako piesi tego nie stosujemy, do niedawna sama tak robiłam, niestety. Choć z drugiej strony znalezienie ładnego odblasku do eleganckiego płaszcza zabrało mi sporo czasu.

        1. Mój kolega upominając kiedyś o brak odblasku przy rowerze powiedział bardzo proste i mądre zdanie, które zawsze powtarzam innym – „Kasia, to 5 złotych kosztuje a życie ratuje!”. I taka jest prawda. Tuż obok naszego domu o zmroku młoda dziewczyna potrąciła śmiertelnie pijaka, który prowadził rower. Oślepił ją kierowca z naprzeciwka i po prostu nie zauważyła gościa w czarnej kurtce z czarnym rowerem. I zniszczyli sobie oboje życie. Bo zabrakło takiej pierdółki. Myślę, że to bezpieczeństwo i sumienie nasze i innych powinno być argumentem, a nie to czy coś pasuje do naszego outfitu czy nie.
          Bardzo często poruszam ten temat, więc po prostu musiałam się odezwać! ;)

          1. Twoja koleżanka zniszczyła sobie życie, bo nie dostosowała prędkości do warunków jazdy i nie zastosowała zasady ograniczonego zaufania. Skoro miała ograniczone pole widzenia, dlaczego odruchowo nie zwolniła i jak mogła zakładać, że nikt jej nie wyskoczy na drogę? Dlaczego oczekujesz od zamroczonej alkoholem osoby z kilkunastokilogramowym pojazdem, żeby była przewidująca, a zwalniasz z myślenia osobę trzeźwą, której pojazd waży ponad tonę?

            1. W każdym mieście są niebezpieczne punkty, źle oświetlone i zakrzaczone. Mam takie przejście dla pieszych niedaleko swojego domu i jak tylko zaczyna się tam ściemniać to kompletnie nikogo nie widać. Samochody z naprzeciwka oślepiają, a drzewa i krzewy obok zasłaniają latarnie. Miejsce jest niebezpieczne i mimo że jeżdżę tam zgodnie z przepisami (40km/h) to zdarzyło mi się gwałtownie hamować. Koczilla – bez urazy, ale jesteś chyba zbyt pewna swoich umiejętności, że z takim przekonaniem uważasz, że dodatkowe zabezpieczenia w postaci odblasku w takich miejscach nie są potrzebne. Ostatnio miałam bardzo niebezpieczną sytuację, kiedy to na skrzyżowaniu niespodziewanie pojawił się rowerzysta. Ubrany na czarno z bardzo wątłym światełkiem (jakby go nie miał, to nie byłoby większej różnicy). Nie było go w ogóle widać, bo zaraz za nim stał samochód ze źle ustawionymi światłami. Tak mnie oślepiał, że mimo iż ruszałam ze skrzyżowania z minimalną prędkością nie widziałam rowerzysty – bo było to fizycznie nie możliwe. Na szczęście nic się nie stało, ale zdaję sobie sprawę, że miałam (mieliśmy) wiele szczęścia ruszając z opóźnieniem.

            2. Rzecz w tym, że moja postawa wynika właśnie z pokory wobec warunków i zdarzeń. Przyjmuję pełną odpowiedzialność za to, co zrobię ze swoim samochodem i podróżuję z nastawieniem, że każdy i zawsze może dosłownie wleźć pod koła. Krótko mówiąc – stawiam na ostrożną jazdę.
              I powtarzam: jeśli komuś przeszkadzają krzaki, inne samochody i potrzebuje latarni, by móc bezpiecznie prowadzić, to znaczy, że prowadzić nie powinien wcale.
              Pytanie: jeżeli coś Cię oślepi, to co tu pomogą odblaski? Pola widzenia nie masz tak czy owak.

            3. W przykładzie z niewidocznym rowerzystom chodziło mi o to, że nawet kiedy jesteś w 100% skupiona, doświadczona, ostrożna i rozważna, są super warunki jazdy a Twoje auto jest w doskonałym stanie to ZAWSZE może wydarzyć się coś niespodziewanego, coś czego nie przewidzisz. A pieszy, rowerzysta i kierowca samochodu są wspólnie odpowiedzialni za bezpieczeństwo na drodze.
              Jak byłam dzieckiem potrącił mnie samochód. Piękny dzień, kierowca jechał przepisowo. Ni stąd ni zowąd wskoczyłam z koleżanką na ulicę. Kierowca koleżankę ominął (i chwała Bogu, bo mogłaby już nie żyć), mnie potrącił. Ale nie mam mu tego za złe, nie mógł tego przewidzieć. Jechał przepisowo, policja dokładnie wszystko sprawdziła, to była moja wina. To doświadczenie nauczyło mnie na całe życie, że WSZYSCY uczestnicy ruchu drogowego o każdej porze dnia i nocy odpowiadają za bezpieczeństwo na drodze. Także ja noszę odblaski, bo wiem, że bardzo łatwo spowodować kolizję czy wypadek.
              Nie życzę Ci, żeby jakiś nawalony idiota zrujnował Ci życie kiedy wpakuje Ci się bezpośrednio pod maskę a wina spadnie na Ciebie. Oczywiście nie dopuszczasz do siebie myśli, że to jest możliwe. Jest jak najbardziej, jedyna 100% bezpieczna sytuacja to taka, kiedy nie siadasz za kierownicą. Tak naprawdę do tej pory mam wyrzuty sumienia za to, co ten biedy facet przeze mnie przeżył, kiedy spowodowałam tamtą kolizję.
              A z Twoim podejściem to zabierzmy wszystkim prawa jazdy i pozamykajmy drogi, bo nikt nie spełnia Twojego nieskazitelnego kryterium.

            4. Trochę z opóźnieniem, no ale muszę to napisać: OK, Koczilla, jesteś świetna. Naprawdę- super. Ale my, gamonie, wolimy pieszych emitujących blask jak supernowa. Nie rozumiem wprawdzie, dlaczego mam zwalniać z myślenia osobę zamroczoną alkoholem, powinnam zapewne brać zupełną odpowiedzialność za jej bezpieczeństwo, mimo, iż oboje jesteśmy pełnoprawnymi uczestnikami ruchu na tej samej drodze, no ale jak już wspomniałam, gamoń jestem. Co do Chorwacji i Słowenii, które przywołujesz, kamizelka odblaskowa jest tam, podobnie jak w większości innych krajów UE, obowiązkowym wyposażeniem auta. Czyli że pieszy na drodze tam też czasem powinien być bardziej widoczny, niż mniej, tak mniemam, no ale ja kiepsko jeżdżę i dlatego oczekuję od pieszych Bóg wie czego, jakiegoś odblasku za 5 ziko, żebym widziała go nie z 20 metrów, tylko z 200m. Chyba faktycznie wrzucę prawko do niszczarki.

            5. Pozwolę sobie dosłownie przekleić fragment artykułu ze strony „dajemyrade.pl” :

              „​Dlaczego warto nosić opaski lub odzież odblaskową?

              Po zmroku w terenie niezabudowanym światła mijania samochodu osobowego oświetlają ok. 40-60 m. Droga hamowania przy prędkości 90 km/h na dobrej i suchej nawierzchni wynosi ok. 50-55 m. Gdy idziesz nocą poboczem drogi w ciemnym ubraniu bez odblasku, jesteś widoczny z ok. 20 metrów! Kierowca nie ma czasu i miejsca na zahamowanie.

              Gdy jesteś ubrany na jasno, kierowcy widzą Cię z 30-40 m. Ale to nadal za mało, by mogli bezpiecznie zareagować, ominąć Cię, zahamować. Jeśli warunki atmosferyczne są złe, wówczas widoczność jeszcze się zmniejsza.

              Gdy masz odblaski, to bez względu na odcień ubrania, jesteś widoczny z odległości 150 do 300 m, a w światłach drogowych nawet z kilometra! Kierowca ma więc czas i miejsce, by bezpiecznie Cię ominąć. „

            6. S, ja byłam świadkiem innego potrącenia. Dziecko przekraczało jezdnię w biały dzień, kilkanaście metrów przed pasami. Pan zapewne tłumaczył, że wtargnęło na drogę. Sam pruł powyżej przepisowych 50 km/h.
              Opisujesz sytuację, kiedy ktoś Ci wyskakuje dosłownie przed maską, a ja pytam: co Ci w tym momencie odblaski pomogą? Jeśli ktoś jest wariatem, to położy się na jezdni, tak jak kładą się na torach. I nic nie zrobisz. Czy będzie je miał, czy nie.
              Tłumaczycie mi tu wszyscy, że jeździcie wystarczająco wolno, macie dobre opony i oczy dookoła głowy. Jeśli pieszy trzyma się pobocza, co Wam przeszkadza go nie zauważyć? I ponawiam pytanie: co ze zwierzętami? One odblasków nie założą. Jak wytłumaczycie to, że potrącona sarna „zrujnowała Wam życie”? (Bo w takiej kolizji ucierpieć może także kierowca.)

            7. Lolek, trochę z opóźnieniem, no ale muszę odpisać: przede wszystkim, mniej emocji. Naprawdę dziwi mnie, gdy gromada ludzi dowodzących, że reprezentują głos zdrowego rozsądku (oświeceni odblaskami zapewne ;)) argumentuje złośliwościami i usiłuje mnie obrazić. Wiesz, nie wystawiacie sobie opinii grupy, która – w przeciwieństwie do nieprzewidywalnych pieszych – kierują się logiką i ma wszystko pod kontrolą.
              O Chorwacji i Słowenii było w kontekście trudnych warunków. Nic nie poradzę, że tamtejsi prawodawcy kierują się przede wszystkim interesem przedsiębiorstw motoryzacyjnych. W tym zapewne przypominają Polaków, ale pod jednym względem (przede wszystkim Chorwaci) się od nich różnią: nie dostają piany, gdy ktoś stosuje się do znaków drogowych i jedzie wolniej niż szybciej. Na wyspie Mljet niektóre odcinki drogi są do przebycia w tempie 20 km/h, na Autostradzie Adriatyckiej, przy trudnych warunkach pogodowych, wprowadza się ograniczenie prędkości nawet do 40 km/h. (Ciekawe, co by rzekła na to pani od „30km/h po mieście nie będę jeździć!” )
              Co do Twojego cytatu, po pierwsze: zalecenia ubezpieczyciela są w tym kontekście szaaalenie bezstronne.
              Po drugie: promują one „zdrowy rozsądek” w wydaniu policyjnego spisu wymówek dla gwałcicieli (do wyguglania). W skrócie: nie chodź w nieodpowiednim stroju, jak gdzieś idziesz, to nie pij, a wieczorem to najlepiej siedź w domu.
              Jak dla mnie to możesz faktycznie wrzucić to swoje prawko do niszczarki. Trochę za szybko ponoszą Cię nerwy, a poprawną jazdę deklarujesz tylko za dnia i przy ładnej pogodzie.

    2. Podpisuję się pod manierami rowerowymi! Na początku byłam po prostu zachwycona kulturą rowerową w mieście, do którego się przeprowadziłam (ok. rok temu), mimo, że sama nie mam roweru… Wszędzie ścieżki, stojaki, ludzie z rowerami transportowymi, z dzieciakami przytroczonymi albo w siedziskach albo w takich przyczepkach—malina! Po jakimś czasie mi przeszło i teraz przysłowiowy szlag mnie trafia na rowerzystów, którzy np. przejeżdżają na rowerze przez przejście dla pieszych, na którym jest gęsto od ludzi i przeciskają się pomiędzy tymi pieszymi.

      1. A mnie jako rowerzystkę denerwują piesi chodzący po wydzielonych na chodnikach ścieżkach rowerowych. Mają 2 metry chodnika przeznaczonego dla nich, ale dość często wybierają ten fragment ze ścieżką i nie widzą w tym problemu.

        1. Analogicznie niedaleko mojego domu rowerzyści jeżdżą po wąskim chodniku, bo ścieżka rowerowa znajduje się po drugiej stronie jezdni, więc nie chce im się przejechać na tę drugą stronę ulicy. I jeszcze do cholery mają czelność mnie upominać, żebym im zeszła z drogi. Ogólnie widzę tendencję do jazdy po chodnikach w miejscu, gdzie brakuje ścieżek, bo rowerzyści się boją. A ja jestem zdania, że jak się boją, to niech nie wsiadają na rowery.

          1. Tak! Jeżdżenie po chodniku, bo po tej stronie jest lepiej (słońce mniej świeci itp). Albo zjeżdżanie ze ścieżki na chodnik tuż pod nogi pieszych, bo akurat się chce zatrzymać rower po drugiej stronie chodnika i się nie patrzy czy ktoś idzie. Dochodzi do tego jeszcze jazda po chodniku OBOK ścieżki rowerowej, bo np. na ścieżce jest za dużo innych rowerów. Albo jazda slalomem, ścieżka-chodnik-ścieżka, bo… Bo nawet nie wiem czemu.

            Nie twierdzę, że piesi są święci. Jest wiele osób, które spacerują po ścieżkach rowerowych—może z nieuwagi, może złośliwie. Ale do diaska—jeśli idę sobie spokojnie chodnikiem i rowerzysta jadący za mną na mnie dzwoni, żebym zeszła z drogi? Albo wspomniane przeciskanie się jadąc na rowerze między pieszymi na przejściu dla—jak sama nazwa wskazuje—pieszych?

            No, ALE! Wina, jak w większości przypadków, leży po obu stronach. Dlatego rewiduję swój pierwszych komentarz: walczmy o maniery rowerowe, ale też i piesze… O dobre stosunki w relacjach rowerzysta-pieszy :)

            1. Jeszcze rowerzyści, których nie obowiązują przepisy i nie zsiadają z rowerów przed przejściem dla pieszych (bez przejazdu rowerowego). Wjeżdżają na pasy nawet nie zmniejszając prędkości. Wieczne próby bycia mądrzejszym od sygnalizacji świetlnej, co, szczególnie na bardziej skomplikowanych skrzyżowaniach (po 3-4 pasy ruchu z każdej strony) może się skończyć tragicznie.

  2. Wsiadanie i wysiadanie ze środków komunikacji miejskiej. No krew mnie zalewa jak wysiadam z tramwaju i już biegnie na mnie staruszka, która teraz-zaraz-natychmiast musi wejść do środka. Nieważne, że jak wyjdziemy, to będzie jej wygodniej wsiąść oraz będzie więcej miejsca. Nie, ona musi wejść, a najlepiej nakrzyczeć na wychodzących. Naprawdę zawsze staram się pomoc i osobom starszym i osobom z niepełnosprawnościami oraz matkom z dziećmi (dlaczego nigdy nie ojcami, to ciekawe :D), bo domyślam się, ze to dla nich spore wyzwanie, ale wszystko ma swoje granice. Kultura, głupcze! :)

    1. Zgadzam się z tym w 100%!!!! Dodam jeszcze od siebie, jak okropnie irytujące jest gnieżdżenie się ludzi tuż przy drzwiach mimo że całe przejście pomiędzy siedzeniami jest puste! Nawet nie da się nawet wysiąść. Sytuacja z dziś, starszy pan wysiada, starsza pani tarasuje wyjście i na uprzejmą prośbę żeby wypuściła ludzi odpowiedziała ”no nie moja wina żeś taki szeroki”. Ręcę opadają… a brak kultury zarzuca się młodym…

        1. Z moich też. Kiedyś obserwowałam takiego chłopaka, który w tramwaju tarasował pół drzwi i nawet na przystankach nie raczył się przesunąć, tak, że wsiadający mieli tylko te pozostałe pół drzwi do dyspozycji. Oczywiście nikt nie zwrócił mu uwagi. I kocham te stanie w drzwiach, a potem na każdym przystanku wysiadanie i wsiadanie z powrotem – czy naprawdę jest to takie wygodne? Nie wspominam już o tym, że w ten sposób wydłuża się też czas stania na przystankach, a zatem podróży, a to już jest nie fair w stosunku do innych pasażerów.

          1. Też nie rozumiałam tego waiadania i wysiadania do dnia, w którym musiałam jechać potwienie dusznym tramwajem i nie mogłam czekać na następny (mała szansa na nowy tramwaj z klimą była), i tylko taka taktyka mnie uratowała. Ale to raczej nie jest reguła ;)

      1. Albo jak ludzie stoją w wąskich (!!!) przejściach między siedzeniami i przy wyjściu, a pełno jest pustych siedzeń. Nie można wtedy dopchać się ani do automatu z biletami, ani do kasowników, ani usiąść, a w autobusie robi się niepotrzebny ścisk. Koszmar. Mam wrażenie, że młodzi ludzie boją się siadać w komunikacji miejskiej, bo zawsze może się pojawić jakaś staruszka, której i tak trzeba będzie ustąpić miejsca.

    2. Podpisuję się pod tym. Ja czasami wysiadając po prostu zatrzymuję się w drzwiach i wymownie przyglądam się towarzystwu które koniecznie musi wejść do autobusu już teraz i spodziewa się że będę się miedzy nimi przeciskać. Nie wiem jak to możliwe ale mieszkam w Warszawie od ponad 30 lat i w tej kwestii jest dużo gorzej teraz niż np. 10 lat temu.

    3. martyna i bułka

      hej. odnośnie matek z dziećmi w komunikacji miejskiej. nadal większość kobiet siedzi na macierzyńskich, w tym ja. kiedy podróżuję sama z bułeczką w wózku, to zwykle narzeczony jest w pracy :) więc w ciągu dnia staram się wybierać niskopodłogowe, o ile to możliwe. zwykle po 16 przemieszczamy się razem i albo to on go wnosi bez problemu, albo wnosimy go oboje ( pół na pół). za pomoc w imieniu wózkowych dziękuję :D

  3. Dla mnie ważną kwestią jest świadoma pielęgnacja ciała i włosów. Zwracanie uwagi na składy kosmetyków, dobieranie ich do indywidualnych potrzeb, a nie kupowanie dlatego, ze były reklamowane. Odpowiednie rytuały i przyzwyczajenia same w sobie mogą być przyjemne i relaksujące, ale też zaprocentują w przyszłości.

    1. Ja powoli też zaczynam bardziej świadomie dobierać kosmetyki kolorowe jak i do pielęgnacji ciała i włosów, głównie za sprawą bloga http://elementzenski.pl/, który wciągnął mnie jak żaden inny. Kiedyś nosiłam tonę tapety, a teraz czasem nawet wyjdę z domu bez mascary i nie robię z tego tragedii, a co więcej- nawet się sobie podobam :)

    2. Przyłączając się do Ady, która nawołuje do świadomej pielęgnacji ciała i włosów – ja walczę z wszechobecnym olejem mineralnym w kosmetykach, a konkretnie z parafiną (Paraffinum Liquidum) – zwracajmy uwagę na skład kosmetyków, bo 70% kosmetyków ma ten olej na drugim (bardzo wysokim ) miejscu. Parafina natłuszcza skórę, ale jej nie odżywia – bo nie ma czym ! nie nawilża – ewentualnie pośrednio tworząc warstwę okluzyjną nie pozwala „uciekać” wodzie ze skóry, ale z drugiej strony nie pozwala wnikać w skórę substancjom odżywczym. Zastosowana w kremach i podkładach powoduje, że cera wygląda gładko, ale blokuje pory i powoduje powstawanie pryszczy. Czytajmy etykiety kosmetyków i używajmy naturalnych olejków, których coraz więcej dostępnych nawet w sieciowych drogeriach.
      A poza tym walczę też ze sztucznymi przyprawami do potraw, które drażnią nasz przewód pokarmowy,
      I jeszcze walczę z wychodzeniem późno z pracy i przesiadywaniem po godzinach – bo w korpo nie wypada wyjść po ośmiu godzinach pracy, chociaż jestem obrobiona, ale to walka z wiatrakami :(

  4. Walką bym może tego nie nazwała, ale wkurzają mnie następujące sprawy (i zawsze staram się edukować wszystkich dookoła):
    1. krzywe parkowanie samochodów (jak nakazano pod ukos – parkujemy pod ukos, itd), albo zostawianie sobie „miejsca” na otwarcie drzwi. W efekcie zmieściłoby się jeszcze parę samochodów.
    2. flejowatość w wyrzucaniu śmieci. Jak komuś coś wypadło przy wrzucaniu do kosza i się nie schyli, aby poprawić. No Ludzie, c’mon!
    3. cwaniactwo ma drodze. Chyba nie muszę opisywać ;)
    4. rowerzyści, którzy nie sygnalizują skrętów, albo wyprzedzają pod prąd(!)
    5. opiekunowie, którzy nie pilnują dzieci/zwierząt na chodniku. Często chodniki graniczą ze ścieżkami rowerowymi, a ryzyko, że najedzie się drugą istotę, skutecznie psuje mi humor na resztę dnia.
    5. opiekunowie, którzy przechodząc z wózkiem przez ulicę nie zatrzymują się(!), żeby sprawdzić czy nic nie jedzie.
    Generalnie to chyba wkurza mnie bezmyślność ;) Po prostu jestem fanką zdroworozsądkowego stylu życia :)

    1. Co do miejsca na otwarcie drzwi- tak teraz uczą. Zdawałam prawko w zeszłym roku, na egzaminie jak staniesz tak, żeby zmieściło się auto, a nie tak, żeby móc swobodnie wysiąść- błąd. Dlatego tu akurat nie ma się co ludzi czepiać, takie teraz są zasady. To samo ze stawaniem w liniach- kierujemy się tym jak stoją auta, a nie tym, jak są linie. Jeżeli jakiś kretyn stanął krzywo, to trzeba tak samo, żeby nie utrudniać wsiadania/wysiadania z auta. Moja mama z kolei zdawała prawko w latach 80. i za najechanie na linię przy parkowaniu się oblewało. Trochę się pozmieniało. Pozdrawiam! :)

  5. Zawsze gdy wchodzę z wózkiem dziecięcym do autobusu, ludzie przede mną tarasuja mi tę zatoczke dla wózka. Zawsze, 100% przypadków, jakby była tam wielka czerwona strzałka „stań tutaj”. Nie rozumiem, nie akceptuje, zawsze krzyczę „przepraszam”. ;)

  6. Joanna Magdalena

    Ja się w kwestii zwierzaków wypowiem. :-) Możliwe, że włożę kij w mrowisko ale doprowadza mnie do szału stanowisko, że kupowanie zwierzaków z hodowli jest nie w porządku, biorąc pod uwagę, że schroniska są przepełnione. Ba! Nawet się kiedyś spotkałam ze zdaniem, że jest to niemoralne. (!) Sama mam rasowego kota i uważam jego zakup za najlepszą decyzję w moim życiu! Oczywiście mocno, mocno kibicuję wszystkim, którzy zaadoptowali psa lub kota ale na Boga, „wmuszanie” komuś adopcji lub komentowanie, że jest się bezdusznym potworem lub nie ma się na co pieniędzy wydawać (bo z tym też się spotkałam, notabene od znajomej wydającej na torebkę tyle ile ja na kota Fryderyka. :-) uważam za totalnie nie na miejscu. Żyjmy i dajmy żyć innym.
    Pozdrowienia
    Asia

    1. Ja np. zostałam zlinczowana na fejsbuku, za to, że przyznałam, że kota kupiłam z hodowli i to jeszcze dla moich rodziców! Jak śmiałam! Zwierze to nie zabawka, to nie prezent! Szkoda tylko, że nikt nie wie o tym, jak bardzo ciężko było mojej mamie pogodzić się ze stratą naszego ukochanego jamniczka (minęły 3 lata, a nadal widzę, że ma łzy w oczach tylko jak ktoś o nim wspomina) i że kot wniósł w życie moich rodziców wiele radości, widzę, że mama zaczyna dostrzegać naszego poprzedniego pupila przez pryzmat świetnych 15 lat jakie spędziliśmy razem, a nie przez długą, wyniszczającą chorobę. Zwierze to skarb, nie ważne czy z hodowli czy znalezione koło śmietnika (bo takiego malucha posiadaczką też jestem :) ) kochamy naszych myszołowów tak samo! Są bardzo różni, ale tak samo wspaniali! Cieszmy się, że mamy fajne, rozbrykane kociaki, a oceniajmy najlepiej samych siebie :)
      Pozdrowienia dla Chrupka od Maluszka i Rabarbara!

      1. Chętnie bym podyskutowała. Absolutnie nie chcę hejtować, każdy ma prawo kupować zwierzaka, po prostu interesują mnie argumenty drugiej strony.
        Sama jestem gorącą zwolenniczką adopcji ze względów „humanitarnych” i wraz z resztą mojej rodziny przygarnęliśmy już w sumie 4 psy „z odzysku” ;) ciekawi mnie jakie są argumenty za hodowlami?
        Czasem słyszę, że ktoś chce mieć psa rasowego, by wiedzieć jakie cechy fizyczne oraz charakteru będzie miał. Sama przed adopcją mojej suczki wieeeeele razy odwiedziałam ją w schronisku, spędziłam z nią wiele godzin przed adopcją, także we własnym domu (schronisko w Gdyni pozwala zabierać psa do domu na kilka godzin) i znałam jej charakter o wiele lepiej myślę, niż ktoś kto zakłada, że charakter jego pupila będzie zgodny z wzorcem.
        Słyszałam też o czynniku zdrowotnym, że kupując z hodowli wiesz, że kupujesz zdrowe zwierzę – nie wiem jak jest w innych schroniskach, ale w Gdyni byli ze mną całkowicie szczerzy co do wieku i zdrowia psów.
        Następny temat to chęć wychowania sobie psa „wg własnego widzimisię” – żaden problem, w schroniskach jest sporo szczeniaków. Najszybciej znikają, to fakt, ale to żaden problem takiego adoptować.
        Ostatnim chyba najczęstszym argumentem jest chęć posiadania psa rasowego, bo taki nam się zwyczajnie podoba. Mam w rodzinie przykład pary, która marzyła o beagle’u i przeczesywała schroniska i fundacje tak długo, aż się swojego beagle’a z odzysku doczekała :D

        Zachęcam do dyskusji, bo jestem bardzo ciekawa argumentów drugiej strony. Rozumiem, że ktoś może zwyczajnie tego chcieć, ale czym się te psy w hodowli wyróżniają, że warto wydać aż takie pieniądze, już nie mówiąc o względach „humanitarnych”??

        1. Mam kota tonkijskiego z hodowli, to bardzo „psia” rasa. Dlaczego?
          Nigdy nie miałam kota, ale mój chłopak miał współlokatorkę z przygarniętym kotem. Ten kot sprawiał sporo kłopotów, sikał gościom na buty, sikał nawet swojej pani do łóżka, kiedy późno wracała. To i kilka podobnych doświadczeń przekonało mnie, że trzeba umieć z kotem postępować z jednej strony i stworzyć mu dobre warunki dla niego z drugiej strony.

          Wybraliśmy kota z przewidzianym charakterem, tzn. takiego, który dobrze czuje się w domu (nasz nigdy nie wychodzi, mieszkamy w bloku na 11 piętrze), dobrze radzi sobie zostając w domu ok. 10 godzin, gdy jesteśmy w pracy, nie wybiera jednego pana, tylko jest kotem ogólnorodzinnym, dobrze adaptuje się do zmian w rodzinie (dzieci :)) oraz lubi wchodzić w interakcje z domownikami, jest taki właśnie psi, towarzyszący nam i gościom, a nie chodzi swoimi ścieżkami odwiedzając nas wedle swojego widzimisie.

          1. Joanna Magdalena

            Ja się podpisuję rękami i nogami za moją imienniczką. :-)
            Przed Maine Coonem był u nas w domu przygarnięty dachowiec, byłam wtedy pewnie 8-12 latką więc niewiele, że tak powiem, obowiązków z nim związanych pamiętam ale całkiem niedawno mojej mamie przypomniał się tamten okres i rozmawiałyśmy długo o tym. Kot sikał wszędzie tylko nie do kuwety, nie dało się go nauczyć. Obsikiwał wszystkie kwiaty, buty, a co gorsza progi – przez co w całym 200m domu roznosił się uroczy zapach kociego smrodku. :) Weterynarz (teraz już wiem że błędnie) powiedział, że wykastrować można go dopiero po ukończeniu roku wiec to co moja mama przeszła do tej pory to byłą gehenna. Mówiła, że spóźniała się do pracy bo ze łzami w oczach pucowała wycieraczkę i ganek. Po kastracji nic prócz zapachu się nie zmieniło. Kot nadal sikał i co gorsza, karał niszczeniem np. butów lub kanapy za nasz wyjazd na wakacje kiedy doglądała go nasza babcia. :/
            Moja mama jak usłyszała, ze chcemy kupić kota (rasowego) była załamana. Teraz jest w nim zakochana, co więcej, mówi że marzy o hodowli tej rasy na emeryturę! :D
            Kiciek jest rzeczywiście cudnego charakteru. Nigdy nam nigdzie nie nasikał, był maleńki jak go kupiliśmy a już śmigał do kuwety. Gdy nas długo nie ma grzecznie sobie czeka. Nie drapie, nie niszczy a co najważniejsze, w naszym domu często są małe (2-6 lat) dzieciaki wujków. Ze stoickim spokojem znosi wszystkie „czułości” dzieci, a wręcz się o nie doprasza. :) Maine Coony są idealne dla posiadaczy małych dzieci. Teraz życie z kotem to przyjemność a nie udręka.
            PS. A na koniec argument mniej istotny ale jakże przyjemny. Do jego długiego, turbo miękkiego futerka można się tulić godzinami. <3

            1. Współczuję wam przeżyć z przybłędami, faktycznie można się zrazić.
              Aczkolwiek moje 3 psy i 2 koty ze schroniska (oczywiście nie na raz i nie w jednym domu :D) nigdy nie sprawiały takich problemów, wręcz przeciwnie, naturalnie wiedziały, że w domu się sika. Tylko jeden piesek robił w domu, ale tego byłam świadoma, biorąc 16-latka ze schroniska :) zresztą uprzedzali mnie, że może być z tym problem. Szczerze mówiąc najgorzej wychowanym zwierzęciem, z jakim miałam styczność, był właśnie pies rasowy, z hodowli, którego mieliśmy jak byłam dzieckiem (nie miałam wtedy wpływu na to czy z hodowli czy ze schroniska).

              Ale ta dyskusja chyba mi coś unaoczniła. Jeśli ktoś ma złe doświadczenia z przybłędami – uderza do hodowli, a jak złe z psami rasowymi, to woli kundelki.

            2. To nie jest reguła.
              Moja ciotka ma Maine Coona, w domu są dzieci, kot chowa się gdzie tylko może, jest nietowarzyski i obrażony na cały świat. A walające się futro mimo regularnego wyczesywania to koszmar.
              Ja natomiast mam kota ze schroniska, wzięłam go, gdy był wielkości mojej dłoni – już wtedy bezbłędnie trafiał do kuwety, ogólnie nie stwarza problemów (czasem coś drapie, ale to kot – musi drapać, ma od tego zresztą drapak), jest przylepą i cierpliwie znosi 10godzinną samotność od poniedziałku do piątku.
              Wszystko zależy od charakteru kota, usposobienia i wychowania :)

        2. Czasem jest po prostu tak, że komuś podoba się bardzo konkretny typ kota, czy psa i taki właśnie wybiera. Jeśli lubisz, załóżmy, przedsiębiorczych mężczyzn, to nie zechcesz iść przez życie z romantycznym marzycielem, choćby i miał złote serce, prawda?
          Co do wartości psów hodowlanych, widziałam kiedyś dokument o jakiejś szczególnej rasie psów pasterskich. Brały udział w zawodach wypasania owiec. Były tak sprytne i podatne na trening, że potrafiły. . . ustawić owce w jednej linii. Cena zwycięzcy konkursu szła w tysiące funtów.
          Cena psów i kotów rasowych najczęściej nie jest motywowana korzyściami, które mogą przynieść, ale kosztami ich chowu. W przyzwoitych hodowlach oczywiście.

          1. Koczilla – argument o tym, że podoba nam się fizycznie konkretna rasa, przekonuje mnie najbardziej, bo rasowe psy/koty faktycznie ciężko znaleźć w schroniskach. Nie przekonują mnie za to zupełnie argumenty o charakterze zwierzaka, bo jak Agata zauważyła, nie ma reguły.

            1. Joanna Magdalena

              Reguły nie ma ale prawdopodobieństwo jednak jest większe, ale tylko w przypadku naprawdę sprawdzonych hodowli. Ja czytałam miliony opinii przed zakupem i nawet niektóre te legalne i niby niepseudo miały niestety opinie fatalne. Moja hodowczyni od małego socjalizowała kotki z dziećmi, innymi kotami i psami, przez co mój odkąd go przywieźliśmy jest odważny i towarzyski. :) (U hodowczyni to w ogóle pełna chata była, 5 osobowa rodzina + mix zwierzaków, nawet papuga – pani Ania zdecydowanie kocha to co robi). A cóż z tego, że hodowla legalna, zwierzaki np. przebadane i utytułowane jeśli kocięta przed sprzedażą są zamknięte z matką cały czas w innym pokoju? Dostaje się potem kota wyobcowanego, nieprzyzwyczajonego do współżycia i chowającego po kątach. Polecam więc czytać, czytać i jeszcze raz czytać opinie ludzi, którzy z danej hodowli kotka już mają. Jest takich komentarzy w internecie mnóstwo. :)

            2. Joanna Magdalena

              A co do fizyczności oczywiście też się zgadzam. :) Mnie się np. dachowce (ale i wiele innych ras sfinxy, persy) w ogóle nie podobają. W pełni się do tego przyznaje, mimo że z argumentami, że na „wygląd zwierzęcia zwracają uwagę tylko pustaki” teeeż się spotkałam. Zawsze mam ochotę wtedy zapytać, czy taka osoba dobierając sobie np.partnera na całe życie też nie zwróciła ani w 1% uwagi na jego wygląd? ;-)

            3. Tak jak napisała Joanna Magdalena, pewności nie ma, jest prawdopodobieństwo. No i poważni hodowcy powinni zadbać, by zwierzę przed adopcją było ułożone. Między innymi tym wysiłkiem motywowana jest jego cena.

        1. Nie chce nikogo atakować i to ma być bardziej żart niż taka poważna wypowiedzieć. Ale jak słyszę walki co lepsze co gorsze to zawsze się zastanawiam czy osoby banujące hodowlane zwierzaki, banują też rodzenie dzieci na rzecz dzieci do adopcji;)

          Moja rodzina ma psa z hodowli. To jest nasze pierwsze zwierze i chcieliśmy określoną rasę, z określonymi wymaganiami i bez obciążeń nie wynikających z tytułu rasy. Uważam źe wolność przede wszystkim.

          Co do wkurzających rzeczy to przede wszystkim irytuje mnie brak myślenia. W każdej formie bo i ci rowerzyści bez oświetlenia i brak wypuszczania wychodzących przed wejściem to chyba głównoe bral myślenia;)

          Piękny mamy dziś dzień (mam ma myśli pogode)

          1. Też nie chcę wywoływać burzy, bo adopcja psa, a dziecka to zupełnie inny kaliber, ale chyba jest pewna mała analogia :) Zwłaszcza w przypadku ludzi, którzy mogą mieć biologiczne dzieci, a decydują się na adopcję z potrzeby serca. Nigdy bym się tego nie podjęła, ale szczerze podziwiam takie osoby.
            Inna sprawa, że ja po prostu naprawdę, naprawdę nie widzę wyższości psa z hodowli nad tym ze schroniska, dlatego to dla mnie takie niepojęte, po co płacić grubą kasę za zwierzaka, zamiast przygarnąć przyjaciela za darmo, przy okazji robiąc coś dobrego :)

      1. Jedna z moich koleżanek ma hodowlę psów, od lat jeździ po wystawach, zdobywa tytuły itd. W moim odczuciu ma ogromne doświadczenie i wiedzę (nie jestem w stanie tego zweryfikować, bo nie jeżdżę za nią po świecie). Wiecie jakie są jej obserwacje? Że niejednokrotnie psy z pseudohodowli są lepiej traktowane niż z tych „dobrych”. Że chęć wyprodukowania najlepszych okazów, z najlepszą pulą genową, o najlepszym wyglądzie osiąga często zatrważające efekty. W pseudo po prostu mają mniejsze ciśnienie na osiągi dotyczące szczeniaków. To tak na marginesie, bo nie chcę ani zachęcać, ani zniechęcać kogokolwiek do kupowania / przygarniania – sama jestem fanka kotów o rasie europejskiej (czytaj: dachowiec) także tematy psie zostawiam specjalistom ;)

        1. A ja miałam zarówno rasowego psiaka – konkretnie Basseta – i teraz mam trzy psiaki z odzysku i wiem jedno – każde psie serducho kocha tak samo. I to powinno być dla nas najważniejsze. Nieważne czy z hodowli czy ze schroniska – ważne, żeby dla nas był tym najlepszym, najbardziej wypieszczonym, wyprzytulanym (dziwne słowo :D), ukochanym zwierzakiem na całym swiecie.
          Pozdrowienia dla wszystkich! ;-)

    2. Bez żadnej prowokacji – ja mam bardzo złe doświadczenia z hodowlami zwierząt rasowych. Mam wrażenie, że standardem jest brak pojęcia o genetyce, a kryteria doboru rodziców zbyt często ograniczają się do ich urody. Mówię to jako właścicielka dwóch leciwych już rodowodowych psów, parokrotnie zlinczowana przez środowisko hodowców za próbę upowszechniania wśród potencjalnych właścicieli wiedzy o chorobach genetycznych. Gdybym te dwanaście lat temu wiedziała to, co wiem dzisiaj, nigdy nie zapłaciłabym babie, która wyhodowała moje psiska – mimo mojej bezkresnej miłości do nich.

      Nie zrozumcie mnie źle – nie twierdzę, że hodowcy nie kochają psów i że nie mają dobrych intencji. Tyle że samymi dobrymi intencjami można złamać życie i zwierzęciu, i właścicielowi – widziałam takich przypadków naprawdę sporo. Dlatego jestem przeciwna hodowlom, przynajmniej w aktualnej formie, i przynajmniej dopóki kryterium dopuszczenia do krycia są medale z wystaw, a nie to, czy hodowca wie co robi.

      To tak w temacie mojej małej krucjaty.

    3. Myślę, że może tu chodzić o podejście do hodowli zwierząt domowych jako takiej. Do tego, że hodowcy od kilkuset lat modyfikują cechy psów i kotów tylko po to, aby uzyskać określony, wymyślony przez siebie wygląd. W wielu przypadkach modyfikacje ras skończyły się tym, że zwierzakom po prostu ciężej się żyje przez choroby „załatwione” im przez ingerujących w geny ludzi. Przez to np. rasowe owczarki niemieckie są często skazane na problemy z biodrami, a mopsy – ze względu na zredukowaną przez hodowlę selektywną kufę – problemy z oddychaniem i gałkami ocznymi (i również problemy z biodrami).

      W opiekowaniu się zwierzętami jest dużo dobra. Ale rozmnażanie ich dla własnych zysków i na dodatek świadome powielanie w ten sposób wad genetycznych – to już rzecz, obok której ciężko jest przejść obojętnie.

  7. Nie wiem, co jest łatwiejsze do zmienienia – system edukacji czy problem sweatshopów; czyjeś zachowanie czy marnowanie jedzenia. Najbardziej wkurza mnie propaganda polityków, mediów i wielkich koncernów. Właśnie piszę licencjat o tego typu sprawach i nie mogę się nadziwić, o ilu rzeczach nie wiemy. Marnowanie jedzenia? Tak, tak, nie wyrzucaj, bo dzieci w Afryce głodują. To nie do końca tak działa, ale faktem jest że od stycznia tego roku wyrzucono już 215 milionów ton jedzenia. A licznik nadal zwiększa te liczbę. Ale to jest jedna z wielu spraw. Globalne ocieplenie, Afryka naszym śmietnikiem etc. Najbardziej mnie chyba zszokowało, że aż 19 mln ludzi musiało opuścić swoje wioski i miasta, bo przez globalne ocieplenie je zalało! Najgorzej, że ci ludzie są zawieszeni w próżni, bo nikt nie przyznaje statusu uchodźcy ze względu na klimat. Do 2020 roku takich uchodźców może być aż 50 milionów. Chcę móc edukować ludzi, chcę walczyć o tych, którzy głosu nie mają, ale również o przyszłe pokolenia i tych, którzy przez brak edukacji lub obojętność nic nie robią z losem ludzkości. A to jest o wiele poważniejsze, niż nam się wydaje.

      1. Dorzucę jeszcze (wprawdzie nie jako źródło do potwierdzenia informacji w tym konkretnym komentarzu, a jako odrębne źródło w temacie zmian środowiskowych) książkę Naomi Klein „This Changes Everything”.

        W wielkim skrócie: jeśli ludzie nie zmienią swojego podejścia, to czeka nas zagłada, i to znacznie szybciej niż nam się wydaje (oczywiście, uprzywilejowani dłużej będą w stanie „wytrzymać” skutki globalnego ocieplenia). I nie chodzi tu tylko o to, czy segregujemy śmieci i oszczędzamy wodę… Chodzi o zrewolucjonizowanie społeczeństwa pod względem socjo-politycznym.

    1. No to ja się przyłączę, bo też prowadzę swoją prywatną krucjatę na rzecz ochrony środowiska, choć w sumie uważam, że to i tak nic nie da, bo większością ludzi rządzi egoizm, który zwycięża troskę o środowisko. Podam taki mały przykład ode mnie z pracy: od lat staram się oszczędzać papier, drukować na „brudach”, w ogóle nie drukować jak nie muszę… do tej pory nikt się tym u nas nie przejmował, aż nagle się okazało, że wprowadzamy normę środowiskową i nagle wszyscy zaczęli mówić o tym, co ja robię nawykowo, od lat…

    2. Fakt, przemysł spożywczy marnuje kosmiczne ilości jedzenia i to jest naprawdę nie do pojęcia, że nikt nie jest z tym nic w stanie zrobić. No i co mnie też zadziwia, że są jeszcze ludzie, którzy nie wierzą w globalne ocieplenie i nie widzą w nim nic złego…

  8. Moja prywatna kampania odnosi się do podejścia „jak to zrobić, żeby się nie narobić”.
    Jestem na V roku niełatwych studiów dziennych, od wakacji między I a II rokiem pracuję (zaczynałam od kelnerowania 5zł/h) i mam super pracę, na normalną umowę, w „międzyczasie” zostałam instruktorką tańca. I wkurza mnie, jak moi rówieśnicy, którzy te 5 lat przebimbali mówią „a bo tobie tak wszystko wychodzi”. Nie, nie wychodzi – na wszystko ciężko zapracowałam.
    I jak te same osoby nie chcą pracować za „mniej niż 10zł na rękę i nie w odzieżówce i żeby mi dali miesiąc urlopu w wakacje”.
    Ludzie – na sukces, czy chociażby „okej życie” trzeba sobie zapracować!

    I jeszcze jedno – bardzo mądry TED w temacie :)
    https://www.ted.com/talks/meg_jay_why_30_is_not_the_new_20

    1. Ot, co! U mnie się przez pięć lat większość burzyła, jak można chodzić na darmowe staże i praktyki? Jak można pracować za 7 pln za godzinę (w zawodzie na dodatek)? Wyzysk młodego człowieka w biały dzień!
      I zgadnijcie, kto teraz narzeka na brak pracy i pieniędzy (podpowiem, że nie ja;)) ?

  9. Ja jestem szczególnie wyczulona na jedną rzecz: ludzie, którzy stoją w kolejce do kasy/punktu ksero/kiosku ze słuchawkami na uszach. To jeszcze nie jest problem, ale nie jestem w stanie pojąć, że gdy przychodzi ich kolej nie zdejmują ich, „bo przecież dobrze Panią słyszę” (przynajmniej tak sobie tłumaczę tą sytuację). Najpierw myślałam, że to jednorazowy przypadek, ale coraz częściej obserwuję tego typu sytuacje. Zawsze mi się wydawało, że taką podstawową zasadą dobrego wychowania jest to, że nie rozmawiamy z innymi ze słuchawkami na uszach, nawet jeśli jest to tylko pani kasjerka z marketu (swoją drogą fakt, że taki kontakt wygląda często: wyłożenie towaru na taśmę, wyłożenie pieniędzy, zabranie reszty, zabranie towaru – żadnego dzień dobry, dziękuję czy miłego dnia, o co też walczę, bo to taka mała rzecz a umila dzień ;) )

    1. Hehe mistrzostwo! Przypomina mi się, mój, oczywiście już bardzo EX chłopak, który na randki ze mną potrafił przychodzić z jedną słuchawką w uchu. Sama rozmowa ze mną go nużyła, czy co, że sobie szukał dodatkowych rozrywek? :)

    2. Mam nadzieję, że wyrażenie”nawet jeśli jest to tylko pani kasjerka z marketu” zostało użyte niefortunnie i jeżeli nieświadomie, to i tak trochę przykro
      Ale może się czepiam niepotrzebnie?
      Z resztą komentarza-zgadzam się bardzo.

  10. Moją pierwszą „słuszną sprawą” jest odpowiedzialne i świadome kupowanie, począwszy od problemu nieekologicznych i pozyskiwanych w dewastujący środowisko sposób produktów spożywczych, kończąc na wynoszeniu ze sklepów setek foliówek. Tematy takie jak masowa produkcja taniego mięsa (w celu zaspokojenia coraz bardziej mięsożernych ludzi) czyni ogromne szkody w środowisku. Mało kto wie, że większość naturalnych ekosystemów, w tym lasy amazońskie, są niszczone właśnie w celu rozbudowywania machiny produkcji mięsa – od obszarów, na których bezpośrednio hoduje się zwierzęta, po uprawy roślin na zwierzęcą paszę. Nie mówiąc już oczywiście o warunkach, w jakich zwierzęta są hodowane. Innym moim problemem z kategorii „spożywczych” są ryby, których połów zaburza morskie ekosystemy. Korzystam z poradnika WWF, jakie ryby można kupować ze spokojną głową i stałam się namiętnym zjadaczem makreli. Doszukuję się także wszędzie oleju palmowego – jak tylko mogę, staram się unikać kupowania produktów, w którym zawarty jest olej palmowy. Zapotrzebowanie na olej palmowy jest główną przyczyną karczowania okołorównikowych lasów i pozbawiania dzikich zwierząt siedlisk. O ogromnych pożarach, które ledwo zwróciły uwagę mediów, już nie wspomnę. Dotąd nie znalazłam żadnej kostki rosołowej bez oleju palmowego. A szukam nieustannie!
    Moją drugą „słuszną sprawą” jest też możliwie świadome i odpowiedzialne podróżowanie. Nie zliczę sytuacji, w których oglądałam zdjęcia swoich znajomych, beztrosko jeżdżących na słoniach czy głaskających „dzikie” tygrysy w Tajlandii. Bardzo mi to podnosi ciśnienie, bo wystarczy krótki research, żeby poznać kulisy takich rozrywek. Celowe odwracanie wzroku czy po prostu kompletna ignorancja?
    Moją trzecią sprawą, o którą walczę jest nasz stary, dobry, polski smog. Jako rowerzystka miejska, przejeździłam cały rok na rowerze, w tym miesiące zimowe w masce przeciw-smogowej. We Wrocławiu w tej kwestii nie jest zbyt wesoło. Jednak po przeprowadzce w miejsce, skąd mam dalej na uczelnię, jazda na rowerze nie dość, że w smogu, to jeszcze w spalinach, dawała mi w kość i zarzuciłam rower na okres zimowy. Trudno jest mi się pogodzić z faktem, że oddychając naszym powietrzem zafunduję sobie płuca zapylone na miarę prawdziwego palacza, a może i jakieś raczysko, nie wypalając ani jednego papierosa.
    Ojej, ile problemów! I jaki długi komentarz, chyba najdłuższy, jaki popełniłam!
    Pozdrowienia!

    1. Kostki rosołowe, które wynalazłam po długich poszukiwaniach – bez msg i oleju palmowego – Alce Nero – do kupienia w sieci :)
      A poza tym prowadzimy bardzo podobne krucjaty – zwracam też uwagę na sezonowość ryb, żeby kupować je poza okresami rozrodczymi i z odnawialnych łowisk. Turystyka to temat – rzeka, nie wiem co wstępuje w ludzi na wakacjach, zupełnie jakby urlop zwalniał z myślenia, a „ciekawe zdjęcie” usprawiedliwiało wszystko. Dodatkowo walczę też z plagą komórkowców, notorycznie spotykam matki z wózkami przechodzące przez ulice, nie zawsze na pasach, ale najczęściej z nosem w smartfonie, tak samo rowerzyści piszący smsy w trakcie jazdy i inne przykłady podobnej bezmyślności. Jako całoroczna rowerzystka jestem też za zaostrzeniem mandatów za brak działających (i używanych) świateł w rowerach. Ja wiem, że oni zawsze wszystko widzą, ale już wystarczy, że kierowcy traktują nas jak intruzów, dlatego bądźmy dla siebie mili na rowerach i dbajmy o własne bezpieczeństwo :)

      1. Stukrotne dzięki za informację o kostkach! Koniecznie zrobię zapas!
        Rowery to temat wywołujący mnóstwo emocji. Przyznam, że jeszcze nie widziałam rowerzysty piszącego smsa (co za akrobacja!) ale przypomniał mi się dodatkowy problem, z którym walczę za pomocą dzwonka: ludzie bezmyślnie ustawiający się po rowerowej części przejścia przez jezdnię (szczególnie na tych z barierką!) i dosłownie wchodzący pod rowery. Rozumiem oburzenie pieszych w kwestii rowerów na chodnikach, ale piesi niefrasobliwie człapiący po wielkim symbolu roweru lub czerwonej powierzchni to dla mnie dopiero zagwozdka. Natomiast jest to batalia, którą toczy całe środowisko rowerowe, więc w tej kwestii nie czuję się zbyt osamotniona.

        1. Ja kilka razy widziałam takiego hipstera w Warszawie – skrzyżowanie Wilanowskiej z Puławską i Niepodległości (przy metro Wilanowska) – kto kojarzy ten wie, że to ogromne skrzyżowanie, po kilka pasów w kilka różnych stron + np. dwie odnogi w jednym kierunku itd. Normalne jest to, że samochody mają tam problemy i ciągle trąbią. Ale kilka razy widziałam gościa, na hipsterskim rowerku, który jechał sobie środkowym(!!!) pasem, zmieniał go na prawy robiąc przy tym coś na telefonie :D Dodam, że gość bez żadnego kasku czy innych ochraniaczy.

        2. Ja też kupuję kostki Alce Nero, w Łodzi są dostępne w eko-sklepie Las, więc pewnie u siebie też znajdziesz gdzieś stacjonarnie. Bo ja z kolei walczę o to, żeby produkować mniej śmieci (nie zero, w to nie wierzę, ale mniej) i dlatego staram się nie robić zakupów online – do wysyłki trzeba je dodatkowo zapakować, a tak przychodzę ze swoją torbą i jestem zadowolona :)

          1. O tak, śmieci! Co prawda niestety i tak produkuję o wiele więcej śmieci niż bym chciała, ale nigdy nie biorę reklamówek, zazwyczaj mam swoje taszki, a gdy jestem w Lidlu czy Biedronce, zawsze gdzieś znajdę jakiś niepotrzebny, pusty karton. Nie ładuję pomidorów, jabłek czy innych „większych” owoców i warzyw do siatek, już dawno żadna pani w kasie nie popatrzyła na mnie krzywo, gdy przyszło jej kasować cztery niespakowane jabłka. Ale wciąż niestety wszystkie produkty pakowane są w mnóstwo niepotrzebnych warstw plastiku, czego nie da się ominąć. Faktycznie zakupy online to śmieciowa zmora. Jeśli chodzi o kupowanie ubrań lub butów, choć kupuję bardzo rzadko, to zawsze, gdy mogę, wybieram Zalando – przysyłają swoje produkty w jednym, kartonowym pudle. Żadnego plastiku, żadnych taśm, bardzo przyjemnie.

            1. Tak z ciekawości – w co pakujesz śmieci? Bo sama zazwyczaj biorę ze sobą płócienną torbę na zakupy, ale kiedy kończą mi się „worki na śmieci” idę na zakupy i ładuję je w bezpłatne siatki, które później służą mi za owe worki. Nieużywania worków sobie nie wyobrażam, bo taki kubeł trzeba by później myć, co wiąże się z zużywaniem wody i detergentów, więc wcale nie tak eko.

            2. Ja dziś właśnie po raz pierwszy kupiłam przyprawy do własnych słoiczków, nikt mi nie robił z tym problemów, pani po prostu wytarowała wagę. Jestem przeszczęśliwa! Czytałam, że podklejane plastikiem torebki na przyprawy są okropne dla środowiska, bo nijak nie można ich ponownie wykorzystać.
              Co do niepotrzebnego pakowania w warstwy plastiku – pełna zgoda! Zresztą nie mogę też zrozumieć, po co paście do zębów dodatkowy kartonik, który od razu się wyrzuca… Jedyna pasta bez tekturowego opakowania, jaką znalazłam, to Dentix z Biedronki :D

            3. do Ola | Mikmok blog – u mnie w domu nigdy nie używało się worków, stosujemy dawną prlowską metodę wykładania kubła zuzytymi gazetami/gazetkami reklamowymi ;) Papier stanowi barierę miedzy smieciami a koszem, wiadomo nie jest to worek ktory calkowicie separuje. Nalezy tez zwracac uwage na to co sie wyrzuca, czyli nie wyrzucac plynnych substancji. No nie jest to tak super higieniczne i czyste jak worek, ale worki po pierwsze nie są ekologiczne (chyba ze są jakies biodegradowalne ale one z pewnoscią sa drozsze), po 2 są drogie – minimum 3-4 zł za kilka workow (nie mam mowy, nie zaplace za cos tylko po to zeby wyrzucic to do smieci). Wbrew pozorom kosz nie brudzi się tak szybko a jego mycie mozna poczynic w ekologiczny sposob – namoczyć w wodzie po praniu/kąpieli (jesli jest taka mozliwosc), zabrudzenia same odejdą i wystarczy tylko dopicowac ;) Ja mam dodatkowo tę „motywację” do nieuzywania worków, ze mieszkam w wieżowcu w którym są zsypy i smieci w worku zwyczajnie się do nich nie wrzuca – chyba, ze ktos lubi schodzic na dół do pomieszczenia na kontenery na smieci – ale lenie wolą zsypy :)

    2. Jesli chodzi o produkty zwierzece to wcale nie musimy ich sozywac. Ba. Bedziemy zdrowsi jesli przestawimy sie na same rosliny. Czyli owoce. Warzywa. Rosliny straczkowe. Zboza. Skrobie- ziemniaki. Ryz. Kasze. Polecam nutritionfacts.org . Przy okazji uratujemy srodowisko I zaoszczedzimy bolu zwierzetom.

      1. Chciałam to właśnie napisać:) Moją osobistą krucjatą jest środowisko. To, jak nasze odżywianie i to co produkujemy wpływa na naszą planetę. Nie wpycham nikomu do buzi mojego weganizmu, ale bardzo denerwuje mnie, gdy ktoś mówi, że „to, co jem to moja prywatna sprawa!”… :( No własnie nie! Twoimi wyborami konsumpcyjnymi wpływasz na rynek, nie mówiąc już o milionach zwierząt w hodowlach. Temat – rzeka. Marzy mi się, żeby w szkołach weszła kiedyś do kanonu lektur jakaś książka „uświadamiająca” typu „Etyka, a to co jemy” albo „Jeść przyzwoicie”. Nie twierdzę, że każdy wtedy przejdzie na weganizm albo będzie żył w puszczy żywiąc się stokrotkami, ale na pewno bylibyśmy bardziej świadomi mechanizmów, które napędzamy robiąc zakupy w supermarkecie.

          1. Są elementy ochrony środowiska na przyrodzie, później biologii i geografii (czasem również wosu). Z tego co zauważyłam w szkole naucza się przedmiotów tzw bazowych (pure science), no może oprócz wf :), natomiast ochrona środowiska jest dziedziną użytkową, która korzysta z osiągnięć „podstawowych” dziedzin.

    3. Dziewczyny, przeczytałam Wasze komentarze i jestem pod wrażeniem Waszego rozsądku i bycia po prostu fajnymi, mądrymi, świadomymi obywatelami!
      Ja i mój chłopak czasami mamy wrażenie, że stworzyliśmy sobie jakąś mydlaną bańkę: nie wyrzucamy jedzenia, nie używamy jednorazowych reklamówek-zrywek, korzystamy z kultury legalnie, staramy się żyć z innymi ludźmi w dobrej atmosferze. Ale często spotykamy się z dziwnymi i dla nas niezrozumiałymi zachowaniami. Krzyki w nocy na krakowskim osiedlu (a wiadomo, że zarówno dorośli, jak i dzieci w tym czasie śpią), brak odpowiedzialności za części wspólne (czy wytarcie butów o wieeeeelką wycieraczkę przy wejściu do bloku to tak dużo?), ostentacyjne i roszczeniowe zachowanie (zapłaciłem to wymagam, nawet jeśli chodzi o 15 zł w markecie).
      Tymczasem widzimy, że wielu ludziom zupełnie nie zależy na tym, żeby usprawniać społeczne życie i nie robić innym na złość. Prosta sprawa: pracuję z domu, zdalaczynnie, ale czasem męczy mnie siedzenie przy swoim biurku kolejną godzinę z rzędu. Mieszkam w Krakowie, na obrzeżach i mam szczęście (tak mi się wydawało), bo mam obok siebie zakole Wisły, rzadko uczęszczane i bardzo malownicze. Zebrałam więc komputer, książkę i chciałam popracować na powietrzu. Ale znalezienie miejsca, które nie byłoby okupowane (tak, tak) przez psie niespodzianki było wyzwaniem. A przecież to nie wina psów…
      Mam wrażenie, że to, jak zachowujemy się w sprawach najbardziej błahych – jak traktujemy kelnera, czy sprzątamy po psie, czy nie jeździmy na gapę i wyrzucamy pety do kosza, nawet jeśli to wymaga niesienia go w dłoni parenaście metrów – wpływa na sprawy bardziej fundamentalne. Dostrzegam przełożenie tego, jak ktoś zachowuje się w tramwaju, na to, czy chodzi na wybory, włącza się w społeczne inicjatywy albo chociaż nie jest szkodliwy. Wiem, że to spore uogólnienie, ale trudno od kogoś, dla kogo normą jest wrzeszczenie na kelnera, wymagać jakieś głębszej refleksji…
      Ja walczę o świadome, powolne i piękne życie. Kiedyś marzyłam o pięknym mieszkaniu, jak z Pinteresta, doskonałej pracy i wspaniałej figurze. Teraz wiem, że nie tędy droga: urządzam mieszkanie, które będzie funkcjonalne i do którego będziemy chcieli wracać (choć to nie wyklucza jego dopracowanej wizualnej warstwy), w pracy daję z siebie 100%, ale wybaczam sobie słabsze dni i fakapy, a figura… cóż, powoli i bez katowania. :)
      Walczę o to, żeby mnie i moim przyjaciołom się chciało. Po prostu chciało: żyć, pracować, bawić się. Dziwi mnie ta stagnacja wśród ludzi w moim wieku (przed trzydziestką). Jest tyle wspaniałych inicjatyw – dla każdej politycznej strony. Tym bardziej, że jestem z Krakowa i naprawdę wyjście na wiec, spotkanie spółdzielni, sprzątanie osiedla to nic wielkiego…
      I walczę o etykę pracy. Z racji tego, że jestem młoda i mam własną działalność, często traktuje się mnie jako „gorszy sort”. Spłacone po terminie faktury, telefony w piątki o 20… Nie chcę narzekać, to powoduje raczej moje zaskoczenie i niedowierzanie. Wykonuję swoje obowiązki najlepiej jak umiem, często robię coś, co wykracza poza umowę (ale czemu nie, jeśli to wpłynie na kontakt z klientem, pomoże mu zrozumieć takie a nie inne rozwiązanie projektowe).
      Dziewczyny, kto jak nie my? :) Dojrzałam do tego, że termin 'walka o siebie’ to nie tylko ściganie się po awans, ale dbanie o to, co dookoła.
      Drobne rzeczy przekładaja się na rzeczy większe.
      Pozdrawiam!
      Sylwia

  11. Dla mnie w ostatnich tygodniach taką sprawą są psy. A konkretnie prowadzanie ich na smyczach. Mam traumę, trochę już zaleczoną, ale niekoniecznie na tyle, by nie wzdrygnąć się, gdy w parku podbiega do mnie szczeniak owczarka niemieckiego, sięgający mi do biodra, który dla zabawy mnie obszczekuje, skacząc wokół mnie (i wtedy sięga mi do twarzy). Pies powinien być na smyczy. Brak smyczy to zamach na moją – człowieczą – wolność. W efekcie boję się sama wychodzić na spacer, bo takich właścicieli, którzy uważają że ich psy są łagodne i jeszcze nigdy nikogo nie pogryzły, jest na pęczki w parkach. I żadne tłumaczenia nie pomagają, bo gdy zwracam komuś grzecznie uwagę – spotykam się z oburzeniem, że śmiem ograniczać psią wolność. A moja? :(

    1. Doskonale Cię rozumiem i też bardzo z tego powodu cierpię. Z tą różnicą, że kocham psy i mam psa, którego bardzo kocham. Ale mam świadomość, że nie każdy mojego psa musi kochać tak jak ja. I mój pies nie kocha innych psów. I ja obce psy kocham, ale na smyczy. I odkąd ją mam, przez ostatnie 8 lat zostałam kilkanaście razy zaatakowana na spacerze przez psy puszczone luzem. Ze trzy razy byłam sama i biegałam po okolicy, raz szłam na przystanek i wyskoczył do mnie pies z otwartej bramy. Nie wiem już jak z tym walczyć, ręce mi opadają – ale przecież piesek się musi wybiegać, to czemu ma się nie wybiegać na osiedlu? Serio, psie kupy mi nie przeszkadzają, bo nie chodzę po trawnikach, a w mojej okolicy jakoś na chodnikach raczej się kupy nie znajdzie, ale psy bez smyczy to jest absolutna plaga… Jak jestem z moją psiną na spacerze na osiedlu i podbiega do mnie mniejszy od niej pies, który na mnie i na nią warczy i ujada, to najchętniej bym mojemu zdjęła kaganiec, żeby dać właścicielowi nauczkę, ale co pies zawinił jego głupocie… Więc się szarpię z moją, krzyczę na właściciela i słyszę, że to mój pies jest agresywny. No spoko, oba ujadają tak samo i się na siebie rzucają, z tą różnicą, że ja mam nad moim kontrolę, a on nad swoim nie, ale nie przemówisz do rozsądku, no nie przemówisz. Paniusie wychodzą na osiedle, robią trzy okrążenia wokół bloku z telefonem przy uchu, a ich pies podbiega do każdego i szczeka na wszystko co się rusza.

    2. O tak, ja też mam z tym problem. Mam traumę od dzieciństwa, boję się obcych psów, bo jak juz je poznam to moge spędzać na zabawie z nimi godziny. Często mi się zdarza, że spotykam właścicieli z psami puszczonymi luzem i zawsze sie wtedy denerwuję, nieraz zdarza mi się obejść takiego psa biegnącego luzem środkiem chodnika naokoło, trawnikiem, i wtedy nieraz jeszcze zdarzy mi się usłyszeć od właścicielki rzucone pod nosem „nienormalna jakaś…”

      1. pstra matrona

        Ja też ja też! Czuję do psów coś podobnego jak sporo ludzi do pająków i jest mi obojętnie czy to York czy Pitbull. Nawet zdjęcia Chrupka lekko mnie przerażają. Zdarza mi się zmienić trasę na dłuższą kiedy jestem spóźniona na coś ważnego, albo nawet zrezygnować z jakiegoś celu. Nie jest to tylko problem psów bez smyczy. Kiedy idę sobie i podbiega do mnie szczekając pies na smyczy ja staję przerażona nieruchomo, albo powoli uciekam, moja panika jest bardzo widoczna, a właściciel odpowiada „spokojnie on nie gryzie ” i nic nie robi mimo że jestem blada jak ściana to chcę żeby oblazły go wielkie tarantule. Jeśli taki uroczy szczeniaczek trochę tak sobie wokół mnie poskacze ujadając albo nie daj Boże mnie dotknie to muszę potem zjeść końską dawkę leków uspokajających. Dlaczego nikt nie traktuje lęku przed psami poważnie (a one np realnie mogą ugryźć) a dziewczyny które boją się myszy, zaskrońców albo pająków już tak?

        1. @pstra matrona – A nie myślałaś o tym, żeby powalczyć z tym strachem/traumą? Brzmi poważnie. Takich sytuacji nie da się w 100% wyeliminować z życia. Pies z reguły powinien być na smyczy, ale z drugiej strony muszą mieć też możliwość wybiegania się, a nie zawsze ma się możliwość wyprowadzania w lesie, z dala od ludzi. Problem jest siedzi w Twojej głowie (i masz do niego prawo), ale czy nie lepiej byłoby pójść do psychologa i postarać się go wyeliminować zamiast łykać leki i liczyć, że nigdy nie spotkasz na swojej drodze psa?

          1. O nie, nie, nie zgodzę się. Pies musi się wybiegać, to prawda, dlatego żeby mieć psa, trzeba mieć podwórko albo sprawne nogi, żeby biegać za nim na smyczy! Uzasadnienie, że ktoś nie ma takiej możliwości i w związku z tym MUSI psa puszczać wolno na osiedlu czy w parku, to tak jakby powiedzieć, że ktoś musiał przerysować czyjeś auto, bo inaczej by nie zaparkował na miejscu obok.
            Zgodzę się natomiast, że głębokie traumy należy poddawać terapii.

          2. Tak leczę się, ale to nie jest proste a takie sytuacje nie pomagają. Nie u wszystkich da się takie lęki wyleczyć tak jak arachnofobie czy lęk wysokości. Bardzo nie lubię, kiedy właściciele zaczepiających mnie psów stosują ten argument jakby to z czegoś ich zwalniało.

        2. Dokładnie tak! Panicznie boję się psów od dziecka, kilka razy zostałam nawet przez psy zaatakowana, co oczywiście w oczach właścicieli było przecież tylko formą zabawy. Nie boję się żadnych robali czy pająków, które wystarczy pacnąć kapciem w razie potrzeby (chociaż osobiście wolę wywalać je na dwór trzymając za nóżkę ;)), a psy to dla mnie krwiożercze bestie ;) Nie ogarniam ludzi, którzy nie są w stanie tego ogarnąć, a kwiczą ze strachu widząc malutką myszkę…

    3. Też o to walczę, głównie z moim tatą, który nie rozumie, że nietrzymanie jego suczki na smyczy może komuś przeszkadzać. Choć ja się psów nie boję, to rozumiem, że
      – pies ma instynkt i niezależnie jak bardzo jesteśmy przekonani, że go znamy, to tak naprawdę nie wiemy co za chwile zrobi
      – inni ludzie mogą bać się psów
      – pies może „nie ogarnąć”, że wbiega np. na ulicę; sru! – i po psie :(
      – … lub na czyjeś mienie a potem trzeba odpowiadać za połamane kwiatki itp
      – nawet jak piesek jest mały i przyjazny to gdybym miała dziecko wolałabym, żeby nie było lizane/wąchane/obskakiwane przez OBCE psy
      itd itd…

    4. Zdecydowanie popieram psy na smyczy! Mamy psa, który dostaje napadu radości widząc inne psy… Jeśli nie są one na smyczy, mam bankowo wystawiony bark. I nie wynika to z naszego braku ćwiczeń z Kajko – ona po prostu jest jeszcze młoda, a że ze schroniska i nie była socjalizowana jako szczeniak.. To są efekty. Rzuca się do zabawy zapominając o właścicielach. Niestety na wsiach mało kto praktykuje chodzenie z psem na smyczy, jeśli gdzieś wychodzą to zazwyczaj same… Wkurzają mnie też właściciele małych psów, które prawie zawsze są bez smyczy wypuszczane na przysłowiowe „poranne siku”. Nie dość, że obsikają schody, albo murek przy domu, to wbiegają pod auta i drażnią naszą Kajkę, ehhh….

      Mam też własną krucjatę przeciwko trzymaniu psa na uwięzi przy budzie. Ale to ciężka walka, bardzo… Szczególnie własnie na wsiach, gdzie rolnicy mogą mieć po 3 psy i nawet za nie płacą podatków!!
      No, ale to temat na osobny wywód!

  12. Częściowo z racji mojego zawodu (chociaż wolę myśleć, że to kwestia zwykłej uważności i empatii) jestem dosłownie uczulona na rodziców traktujących źle swoje dzieci. Pisząc „źle” mam na myśli matki (tak, głównie są to kobiety), które szarpią swoje dzieci, warczą na nie, okazują zniecierpliwienie i ewidentnie wyładowują swoje frustracje na dzieciach. Wiele razy byłam świadkiem takich zachowań w supermarketach, ale tylko raz zdobyłam się na odwagę, żeby zareagować.
    Zimą byłam w przebieralni w secondhandzie i w sąsiedniej przymierzalni, z rozsuniętą zasłoną matka wrzeszczała (!) na swoją 10-11 letnią córkę, bo tej nie podobały się spodnie jakie dla niej wybrała, wolała inne. Nie miała skrupułów, żeby odsłaniać zasłonkę kiedy ona przymierzała ubrania, mówiła jej tyle gorzkich, poniżających słów, krytykowała jej wygląd. Gdy postanowiłam zwrócić jej uwagę i zaczęłam pośpiesznie się ubierać one zdążyły już wyjść, ale do teraz żałuję, że w jakiś sposób nie okazałam wsparcia tej dorastającej młodej kobiecie, której było mi tak bezbrzeżnie żal.
    Jestem dosłownie wściekła kiedy jestem świadkiem takich zachowań i mam nadzieję, że w przyszłości znajdę w sobie więcej odwagi by zareagować.

      1. ja kilka razy postraszyłam matki w spożywczym, że natychmiast dzwonię na policję po tekście: odłóż to, bo Cię zabiję ! – do dziecka 5-7 lat
        (ps. dużo tu Anek :) )

    1. Rozumiem doskonale o czym mówisz. Jest to jedna z najbardziej istotnych kwestii w moim życiu, właśnie to jak są traktowane dzieci.Jeśli mogę coś Ci podpowiedzieć, zwrócenie uwagi matce, która wrzeszczy na dziecko (nie daj Boże szarpie,popycha itd.)na niewiele się zda. W matce obudzi się odruch obronny w stylu „nie Twoja sprawa,pilnuj swojego nosa”i tym podobne. Jestem blisko związana z organizacjami broniącymi praw dzieci i z rozmów z psychologami oraz z własnego doświadczenia wiem,że czasem działają przerywniki.Jak widzę w supermarkecie matkę tak traktującą swoje dziecko,to podchodzę zapytać która godzina,czy może mi jakiś makaron polecić czy o inną rzecz,która odwróci jej uwagę i będzie miała chwilę,żeby ochłonąć nawet jeśli sama nie wie,że tego potrzebuje.W odzieżowym sklepie pewnie zapytałabym ją o opinię na temat tego co sama przymierzam i kulturalnie acz stanowczo strzeliła komplement dziecku.Chwaląc jednocześnie matkę „bo musi być Pani dumna z takiej córki”.Wiem też,że to działa na krótką metę,ale jak sobie przypomnę podobne momenty z mojego życia, to chciałabym żeby znalazł się ktoś kto choć przez moment zajął by uwagę ludzi,którzy swoje strachy i desperacje wylewali na mnie.Nie bójmy się podejmować takich kroków,nie odbierzemy dziecku matki,ale czasem taki mały gest wystarczy.
      A Tobie Asiu dziękuję za poruszenie tak istotnego tematu. Dla mnie poza wyżej wspomnianą kwestią jest przejrzystość w mediach. Nie znoszę kiedy ktoś publicznie wypowiada się w kwestii o której nie ma bladego pojęcia,najczęściej ferując wyroki.W kwestiach politycznych i prawnych – gdy robi się awantura i każdy ma swoje zdanie ukształtowane na podstawie doniesień radia i telewizji a nie na podstawie przeczytanej regulacji prawnej,projektu ustawy itd.Nie wiem jak można na własne życzenie ucierac sobie w głowie cudze schematy i zawsze zagłębiam się w temat i tłumaczę moim najbliższym, że to co media im do głów wtlaczają to nie zawsze prawda
      Pozdrawiam serdecznie
      Ewelina

      1. Ooo, dzięki wielkie Ewelina za przejrzystą i sensowną instrukcję, ja też nigdy nie wiem, co w takich sytuacjach zrobić, a teraz już będę wiedziała – brzmi naprawdę sensownie.

      2. popieram w 100% Twoją wypowiedź! reagowanie w takich sytuacjach to bardzo delikatna sprawa, bo często gdy zwracamy komuś ostro uwage efekt moze być odwrotny do zamierzonego tj. ta osoba potem odreaguje na dziecku, „że przez ciebie ludzie się mnie czepiają”… absolutnie nie mówię żeby nie reagować i nie zwracać uwagi, ale jeśli ktoś nie czuje się na siłach interwencyjnie podejść do tematu to taki przerywnik jest dużo lepszy niż nic…

      3. Wspaniałe rady! Swoje dziecko staram się wychowywać w duchu rodzicielstwa bliskości, i serce mnie boli, gdy widzę przejawy braku szacunku rodziców/opiekunów do swoich dzieci. Zawsze się wtedy zastanawiam, jak zareagować, by nie odbiło się rykoszetem na dziecku. Teraz juz wiem, bardzo dziękuję!

      4. Ja też dziękuję:) Od razu przekazałam wszystkim w domu i będę się dzielić takimi informacjami dalej. Czuję się teraz dużo pewniej w temacie:)

  13. Jako osobę niejedzącą mięsa- irytuje mnie zwracanie mi uwagi na to, że moja dieta jest zła i wciskanie we mnie kotletów. Denerwuje mnie dociekanie motywów niejedzenia mięsa. Ja nie prowadzę batalii ze znajomymi o ich diety, ale…
    … prowadzę batalie o diety moich pacjentów. Jako lekarza denerwuje mnie fakt, że większość dzieciaków ma nadwagę lub choruje na otyłość, a rodzice albo niewiele sobie z tego robią, albo wręcz są dumni ze swoich małych grubasów. Walczę. Bezskutecznie.
    Walczę również z nieświadomością społeczeństwa dotyczącą sytuacji życiowej młodych lekarzy. Irytuje mnie powiedzenie „pokaż lekarzu co masz w garażu” oraz „jeszcze nie widziałem bezrobotnego lekarza”. Na stażu godzinówka na rękę wynosi 7,20zł (z 40 godzinami dyżurów pensja wynosi około 1800 zł), w trakcie specjalizacji wzrasta do 15zł/h (pensja 2200zł). Kokosy. Mąż co miesiąc ze śmiechem wypomina: w biedronce płacą więcej, a odpowiedzialność nieporównywalnie mniejsza. Ha – bardzo śmieszne.

    1. ooooo! dokładnie tak! W dodatku komentarze ludzi którzy „przebimbali” studia na jakimś kiepskim „uniwersytecie” i teraz wylewają swoją frustrację na wszystkich wokół ;) dodałabym jeszcze mądrości typu- medycyna to powołanie (czytaj- powinniscie wszyscy pracować od rana do nocy za darmo), lekarzom się krzywda nie dzieje itp.
      Denerwuje mnie to tym bardziej, że coraz to nowe rządy tylko utrudniają młodym ludziom start w zawodzie a studia wcale nie robią się prostsze ani przyjemniejsze….

      1. Hej. Nie chcę rozognić dyskusji, ponieważ myślę, że masz sporo racji. Na wstępie powiem, że moje studia były bardzo trudne (właśnie kończę) i również trwają 6 lat (jako jedyne obok medycyny) więc nie jestem osobą, która przebimbała studia, żeby nie było, że wylewam frustrację :) Ale wiem też dobrze, że na każdych studiach jak ciężkie one by nie były znajdą się osoby, które nie do końca lubią swój kierunek a później zawód. Róże pobudki nimi kierowały kiedy starali się o dostanie.
        Rozumiem, że bronisz swojego zawodu ale ja jednak twierdze, z moich negatywnych doświadczeń, że wiele lekarzy nie jest skutecznych, bardzo często idzie utartymi schematami zamiast rzeczywiście słuchać problemów pacjenta. Z Twojego komentarza wynika trochę, że atakujesz tych co krytykują lekarzy, a często ich krytyka właśnie wynika ze złych doświadczeń, których lekarze byli przyczyną. Rozumiem, że medal ma dwie strony, ale ja akurat do podejścia wielu lekarzy mam dużo do zarzucenia.
        A pensje z reguły są tragiczne w Polsce, niestety, i nie tylko lekarze na tym cierpią.

    2. Dokładnie to samo mnie bardzo denerwuje, ogólnie olewanie otyłości. U mnie w domu mama jest otyła, uzależniona niestety od jedzenia, ale my z tatą ciąglę próbujemy jej jakoś pomóc, właściwie reszta rodziny również tłucze jej do głowy rady, ale wiadomo, że jak ona sama tego nie będzie chciała naprawić to my siłą nie zdziałamy.

      W rodzinie narzeczonego wszyscy poza nim są otyli. Mama, tata ma tak wielki brzuch, że najpierw widać brzuch a potem osobę idącą za nim, jego córka oraz zięć są również otyli, bardzo. Mama musi gotować tak jak mąż powie, bo on inaczej by nie zjadłi zrobiłby awanturę. Codziennie musi być dużo mięsa, sosów i innych tłustości, wiele smażonych rzeczy. Wszyscy jedzą na potęgę, rzucają się na jedzeniejakby tydzień nie jedli.

      Raz byliśmy na stypie i aż było nam wstyd, rzucili się na jedzenie, ponakładali dwa razy większe porcje niż każda inna osoba i jeszcze nam wpychali- jedz bo jest za darmo.

      Najgorsze jest to, że rodzice nigdy nie powiedzieli córce, że źle wygląda, że powinna przystopować bo wygląda niezdrowo, za to mojemu facetowi ciągle obrywa się za to, że jest za chudy :), że przesadzamy z tym, że im trujemy żeby mniej jedli mięsa, używali mniejszej ilości soli, czy nie słodzili napojów, nie pili napojów słodkich itd. My im wprost mówimy, że wyglądają niezdrowo i powinni coś z tym zrobić. Oni po prostu zaakceptowali bycie grubaskami, im to nie przeszkadza, nie widzą w tym niczego złego.

      Taka akceptacja otyłości u ludzi dorosłych doprowadza do otyłych dzieciaków i to jest to, co mnie najabrdziej wkurza. Dzieciaki teraz mają uzębienie w fatalnym stanie, są chorowite i strasznie otyłe. Rodzice kupują drożdżówkę i słodki napój do szkoły, potem jakiś gotowy obiadek odgrzewają w mikforali i wędlinkę z podobizną misia, której skłąd jest tragiczny. Wszystko to z powodu lenistwa. Kurcze, powiem chamsko, ale ja kupując psa czytam czym go karmić, co robić żeby był zdrowy i w dobrej formie, a teraz rodzice mają dzieci i karmią je śmieciami, niezdrowym paskudztwem bo nie zadadzą sobie trudu edukacji samych siebie?

      To jest to, co mnie najabrdziej irytuje, nie mogę patrzeć na te grube dzieci i ich grubych rodziców, odrzuca mnie to oraz bardzo irytuje bo robią krzywdę młodemu pokoleniu.

      Inną rzeczą, odbiegając już od tematu żywienia, jest mowienie, że piesek ze schroniska kocha bardziej niż ten z hodowli itp. Mam psa typowego przybłędasa i będziemy mieć psa z hodowli i mam uczulenie na tego typu teksty :).

      1. To smutne własnie, że teraz więcej mówi się o akceptacji swojego ciała aniżeli jego zmianie. Nikt nie każe Ci nosić rozmiaru 34 i chodzić na siłownię, ale jest granica pomiędzy zaakceptowaniem swoich wad a oszukiwaniem siebie.
        Jak jesteś chory to się leczysz, to czemu ludzie nie potrafia zrozumieć, że otyłość to też choroba? Że otyłość jest tak jak uzależnienie od używek?

    3. Jasne, że sytuacja młodych lekarzy jest niewesoła. O walce o miejsce na specjalizację to nawet nie chcę zaczynać, sama wiesz najlepiej jak to jest z układami (8 wolnych miejsc w dobrym szpitalu „czeka na właściwą osobę” itd.). Ale przyznam, że nie rozumiem dlaczego za wizytę u specjalisty ginekologa mam zapłacić 250zł, małą plombę u stomatologa 100zł i każą następną rzecz (od każdego zęba, tu 100, tam 180 za dużą dziurkę…). Po przeanalizowaniu cennika czekając na swoją kolej do wiercenia przestałam się dziwić dlaczego niektórzy idą od razu na rwanie jak zaboli. Bo ich nie stać na leczenie, po prostu. Jestem świadoma, że koszta sprzętu medycznego nie są małe, ale na Boga – przy takich stawkach dawno już się zwróciły. W ciągu ostatniego roku mój ginekolog podrożał o 100zł – niech mi to ktoś wytłumaczy. Także stąd się biorą opinie na temat zamożności lekarzy. Osobiście znam naprawdę wielu i każdy zarabia bardzo dobrze. Moja matka jest pielęgniarką. Nie chcesz wiedzieć ile zarabia po 35 latach pracy. I jaki jest szacunek pacjentów i lekarzy do niższego personelu medycznego.
      A w każdym zawodzie na początku jest cienko. Zapier*** przez sześć lat i razem z koleżankami nie mamy umowy o pracę (pfff, po co, tylko bezsensowne koszty) a pensja ledwo dobija do średniej krajowej. Acha, a w moim zawodzie płacą wtedy, kiedy inwestor zapłaci. Czyli np. jedna z koleżanek nie dostała pensji przez kwartał.

      Co do tego, że nie próbujesz nawracać całego świata na wege – chwała Ci za to. I za Twoją walkę z otyłością. Jak widzę te spaślaki opychające się chipsami trzymając za rękę mamusię, to zawsze mam dylemat czy nie powinnam zwrócić uwagi. Nigdy tego nie zrobiłam, bo spodziewam się dosyć agresywnej reakcji. Ale skoro nawet lekarza nie słuchają to ja raczej nie mam szans na przebicie.

      1. Hymm.. Dużo z rzeczy które mnie denerwują zostało opisanych (co mnie cieszy bo znaczy że to nie ja jestem tylko taka „pokręcona” :-) Ale dorzucę jeszcze coś od siebie:
        1. Palenie na ulicy – ludzie myslą że na ulicy mogą, bo nie w lokalu, nie w budynku. Idę i trafiam na chmurę papierosowego dymu… ohyda! A jeszcze gorzej jak palą na klatkach schodowych. Bo to taka „przestrzeń niczyja”.
        2. Dzwonienie przez różne firmy z tekstem : „Czy mam przyjemność z Panią AB? O jak mi miło. Pani A….” i nawijka o super ofercie kredytowej czy sprzedaży garnków. Po pierwsze – jaka przyjemność? Na to to sobie trzeba zasłużyć. A po drugie – od kiedy jesteśmy po imieniu ?!?
        3. Głośne gadanie WSZĘDZIE przez telefon komórkowy. W autobusie, pociągu, sklepie… To jest dramat. Brak szacunku dla ludzi. Nie chcę wiedzieć nic o życiu ludzi których nie znam, co robili, z kim, kiedy…
        4. Bezmyślny konsumpcjonizm a co za tym idzie zaśmiecanie naszej Planety – produkowanie rzeczy które psują się na drugi dzień po skończeniu się gwarancji (ale to jużwcześniej było poruszone)

        Poza tym zawsze denerwowała mnie głupota ludzka i chamstwo. Ale to już taki standard i chyba już nawet nie mogę powiedzieć „Dziwi mnie to, że mnie to już nie dziwi”.

      2. Koszty sprzętu stomatologicznego i materiałów są bardzo duże, do tego dochodzi pensja asystentki i lekarza. Niestety w większości przypadków konieczniść leczenie zębów wynika z zaniedbań pacjenta, dlatego ja staram się uświadamiać wszystkich, że próchnica to nie coś co ma każdy, ale choroba, której można zapobiegać. Niestety świadomość tego, jest w Polsce bardzo mała.
        A co do ginekologa: jeżeli ma za dużo pacjentów to rzeczą naturalną jest to, że chce zrobić coś żeby było ich mniej i z jego strony najrozsądniejszym posunięciem jest właśnie podwyższenie cen.

  14. Ze schodami ruchomymi też staram się walczyć, ale niestety w Poznaniu jest to skazane na porażkę – praktycznie nikt nie stosuje się do zasady stania po prawej stronie, nawet w takich miejscach, gdzie ludziom często się spieszy – jak na przykład dworzec kolejowy.
    Oprócz tego toczę codzienną walkę z mitami na temat pielęgnacji włosów – sama mam wymagające pukle którym daleko jeszcze do idealnej kondycji, ale kiedy słyszę, że ktoś poleca drogi produkt który do zaoferowania ma jedynie trochę silikonów, chce mi się śmiać.
    Edukuję też znajomych w kwestii tego, że „weganie jedzą tylko trawę”, a „dieta wege jest monotonna i niesmaczna”, jak pewnie większość wegetarian i wegan. Ale tutaj jest już przyjemniej, bo często po prostu zabieram kogoś do moich ulubionych miejsc lub przygotowuję dla nich jedzenie.

    1. Akurat jeśli chodzi o drogie, profesjonalne kosmetyki do włosów, to nie byłabym taka pochopna w ocenie. Być może Twoim włosom nie pomogą, ale komuś innemu już tak, bo ma zdrowe, proste włosy ;) I tacy ludzie pewnie polecają je ze swojej perspektywy, nie patrząc, że Ty masz inny typ włosa, tego już nie da się obejść niestety.
      Zresztą, takie produkty też mogą się przydać do ujarzmienia puchu czy tym podobnych problemów, w końcu silikony wygładzają. Póki nie spróbujesz, nie będziesz wiedzieć :D

      1. Potwierdzam, jestem wlascicielka bardzo mocno wysokoporowatych wlosow, na fali hejtu na silikony probowalam z nimi walczyc kupujac i uzywajac produktów bez zawartosci silikonow. W efekcie moje wlosy coraz bardziej zamienialy sie w wate, robily sie coraz slabsze (oczywiscie wiem, ze taki stan moze wynikać z innych powodow, takze zdrowotnych). Po zmianie szamponu nastapila kolosalna zmiana. Po kilku takich probach juz jest dla mnie jasne: moje wlosy niestety kochaja silikony ;)

  15. Jak dla mnie z perspektywy farmaceuty jest przenajgorsze jest to, jak pacjenci wchodzą do apteki i rzucają mi w twarz receptą nie przerywając rozmowy telefonicznej. Albo w trakcie, kiedy ich obsługuję odbierają telefon, albo dzwonią gdzieś z hiperważną wiadomością: „No, ja już wyszłam od lekarza…No…No, nic…Nic ciekawego…”! Oczywiście na pełnej głośności! Doprowadza mnie to do ostateczności! To straszliwie niekulturalne! Ja nigdy, przenigdy nie odbieram telefonu w trakcie rozmowy z drugą osobą, nawet w hipermarkecie, kiedy mogę się odzywać do kasjerki półsłówkami (Proszę, Dziękuję, Do widzenia) a w aptece?!?! Kiedy ja mam pytania do pacjenta odnośnie leków, muszę go poinformować o pewnych sprawach i przede wszystkim muszę się skupić na tym co wydaję a nie przekrzykiwać się z kimś po drugiej stronie słuchawki! Te głośne rozmowy telefoniczne, to jest w ogóle jakaś straszna plaga w dzisiejszych czasach… :(

    1. Tak…głośne rozmowy, albo w autobusie.
      Ja nigdy tak nie robię w aptece, ale czytając Twój komentarz sobie uświadomiłam, że czasem zdarza mi się rozmawiać przy kasie, a to również bardzo niekulturalne, bo traktujemy drugiego człowieka jak czytnik cen i tyle. Racja… Dzięki!

    2. Rozmowy przez telefon to tylko jedna z wielu naszych przywar. Ja bym tutaj poruszyła temat naszej kultury w obejściu do jakiegokolwiek personelu. Sama pracuję w sklepie i już zupełnie przestało mnie cokolwiek szokować. Rozmowy telefoniczne są nagminne, wchodzenie z jedzeniem zwykle też już nikogo nie dziwi, opryskliwe zwroty i żądania po adresem sprzedawców są na porządku dziennym. Dzieci tarzające się po podłogach, liżące lustra, niszczące wystawę podczas gdy rodzice z zadowoleniem zastanawiają się który kolor lepiej do nich pasuje. Wiem, że nie mogę oczekiwać cudów, ale myślę, że odrobina kultury nikomu nie zaszkodzi. Mówmy dzień dobry, do widzenia, przepraszam, dziękuję, proszę. Pytajmy o zgodę czy nikomu nie przeszkadza wejście do sklepu z jedzeniem, lodem czy innym rarytasem. Utrzymujmy jakąkolwiek kontrolę nad swoim dzieckiem. Wszystko jest dla wszystkich, ale szanujmy się w tym wszystkim nawzajem.

  16. Ja mam w sobie dużą potrzebę edukowania ludzi na temat szkodliwości cukru w diecie. Mam podobnie jak Ty, że często kusi mnie, żeby jednak podzielić się swoją wiedza i doświadczeniem, ale zdaję sobie sprawę, że mogłoby to wywołać skutek odmienny od zamierzonego. Kiedyś zresztą starałam się przemycić jakieś informacje na ten temat w rozmowie, ale zawsze zauważałam cień dezaprobaty na twarzy drugiej osoby. Do szału doprowadza mnie na przykład moja Babcia, która twierdzi, ze jak ktoś ma ochotę na słodkie, to widocznie organizm tego potrzebuje, w końcu organizm wie co dla niego najlepsze. Albo Ciotka, która wciska swojemu pięcioletniemu synkowi( z gigantyczną próchnicą mleczaków) kawał ciasta czekoladowego. Zamiast coli, na widok której mały dostaje szału. Ale przecież to Babcia i Ciotka, więc podwójnie nie mogę się odezwać.
    Sama nie jem produktów z cukrami dodanymi, czyli w praktyce zero słodyczy, przetworzonej żywności, ciast itp. Wiem, że nie każdy musi i chce podjąć tak radykalne kroki, ale chciałabym, żeby ludzie chociaż zdawali sobie sprawę z pewnych rzeczy. Małe dzieci wcale nie muszą opychać się słodyczami, ani dosładzanymi serkami i deserkami, żeby były szczęśliwe. Mogą jeść warzywa i owoce, co chyba wydaje się 90% rodziców wręcz niewiarygodne. No ale żaden rodzic karmiący swoje dziecko danonkami mi w to nie uwierzy, bo po pierwsze nie mam dzieci, a po drugie nie mam prawa się wypowiadać, bo nie mam dzieci.
    Uf, wygadałam się (już drugi raz, bo pierwszy komentarz został pożarty przez chwilowy brak sieci). Dzięki za możliwość!

    1. w 100% zgadzam sie z Tobą odnosnie tego czym rodzice karmią swoje dzieci :/ Jest to wręcz smutne widzac jakie ilosci przetworzonej zywnosci i slodyczy rodzic/inny czlonek rodziny jest w stanie zaserwowac dziecku. Sama jestem dzieckiem, ktore dostawalo slodycze/chipsy wlasciwie bez ograniczen i o ile nie odbilo sie to na mojej wadze o tyle z cholesterolem mam problemy od 11 roku zycia-wtedy po raz pierwszy mialam badany. Poza tym sprawdza sie stare przysłowie: czym skorupka za młodu nasiąknie…… i niestety ale smaki wprowadzone w dziecinstwie najczęsciej zostają z nami na zawsze i po dzis dzien mam ogromne ciągoty do słodyczy, wszelkich słonych przekąsek. Drodzy rodzice-nie róbcie tego swoim dzieciom!
      A tekst „nie masz dzieci więc nie wiesz” jest wręcz smieszny. Nie trzeba miec dzieci by pewne rzeczy wiedziec, z bardzo prostej przyczyny: kazdy z nas był dzieckiem i chociazby na tej podstawie i na podstawie obecnej wiedzy wlasnej może wyciągnąc wiele wnioskow.

      1. ” I niestety ale smaki wprowadzone w dziecinstwie najczęsciej zostają z nami na zawsze” dokładnie o to chodzi. Drugą ważną sprawą jest to, że mózg uzależnia się od cukru i to nie jest widzi mi się naszego organizmu, że potrzebuje słodkiego, tylko zwykłe wołanie o używkę. Jemy słodkie, wydziela się insulina, poziom cukru spada i znowu potrzebujemy się doładować. I tak w kółko. No ale trudno dopuścić do siebie takie informacje, a chyba zwłaszcza jak się wychowuje dzieci.

      2. Sa sposoby na lepsze przekaski dla dzieci. Suszone daktyle, inne owoce. Zblendowane mrozone banany z czeresniami- lody. Zblendowane platki owsiane z bananami I daktylami, mlekiem migdalowym- gofry. Chipsy/ frytki bez oleju z piekarnika. Smoothies- zblendowane owoce z warzywem I woda. Polecam jadlonomie. Nutrictionfacts.org . ZLE karmienie nas samuch I dzieci to pewna forma okrucienstwa

    2. O kurczę, a myślałam, że tylko mnie to tak wkurza…. I jeszcze te komentarze: „bo wy też jedliście i nic się nie stało”… No rozniosłabym normalnie….

      1. Akurat mi nikt nie mówi, że nic się nie stało, bo miałam swego czasu gigantyczny problem z przerostem grzybów w organizmie. Chociaż Babcia i tak stwierdziła, że jestem jakimś wyjątkiem i pewnie jednym przypadkiem na milion, bo niemożliwe, żeby słodycze tak szkodziły :D

    3. Też mnie to doprowadza do szału! Bardzo przemawiający był filmik, gdzie matka nalewała dziecku sok, smarowała kromkę nutellą i wszystke te produkty nagle zamieniały się w cukier. Gdyby działo się w rzeczywistości, może chociaż część społeczeństwa by zmądrzała :D
      To jest właśnie śmieszne, bo ciągnie nas do słodyczy głownie dlatego, że zostaliśmy przyzwyczajeni do nich w dzieciństwie i nauczeni, że zazwyczaj słodycze to nagroda. Najgorsza rzecz, bo takie przyzwyczajenie wyuczone w dzieciństwie może zostać z nami na zawsze – to połączenie nagroda-słodycz.
      Ludzie naprawdę nie zdają sobie sprawy jak szkodliwy jest cukier i jak te wszystkie pseudozdrowe produkty (batoniki owsiane bez wartości odżywczych, słodkie fit jogurty itd) są destrukcyjne dla organizmu. Mało kto potrafi połączyć swoje bóle głowy, zmęczenie czy inne, czasem poważniejsze dolegliwości zdrowotne, ze złym odżywianiem. Każdy zapycha się lekami wierząc, że pomogą i że będą mogli nadal trzymać się swojej superdiety.

      Ostatnio też spotkała mnie sytuacja, że moja wspólpracowniczka która na co dzień je pełno słodkich jogurtów, ciastek, pije słodkie i gazowane napoje zaszła w ciąże . Teraz pije wodę niegazowaną, je ciemne pieczywo itd i była oburzona jak ktoś w telewizji zaproponował kobiecie w ciązy oranzade. I co? Dziecku w brzuchu nie może szkodzić, ale siebie może truć? Nie wspominając już, że jest początek ciązy a ona ma już problemy z hormonami co pewnie wynika ze złego przygotowania organizmu. Zmiana nawyków tylko na 9 miesięcy dużo nie pomoże, kiedy dziecko będzie po urodzeniu zajadać samą chemię :(
      Ręce mi opadają jak próbuje wytłumaczyć znajomym, że to, że nie jem pewnych produktów to żadna uciążliwość, tylko mój własny wybór i że mi to NAPRAWDĘ smakuje. Że zdrowa dieta NIE JEST nudna. To po prostu wybór innych produktów.
      I jak ludzie uważają, że zdrowe jedzenie jest drogie. Od kiedy warzywa, owoce, kasze są superdrogie? Chyba, że wybiera się te wszystkie superfoods, które nie są niezbędne…

      1. No wlasnie, dodam jeszcze, że spotykałam się często z niezrozumienim, gdy przez jakis czas bylam wegetarinką, co więcej wręcz oskarżano mnie, że psuję innym przyjęcie bo muszą przygotować jeszcze jaakięs inne danie. Najgorsze jak ktos krytykuje mój wybór, a ja przeciez nikomu nie narzucam mojego stylu jedzenia. Ach:(

    4. Brawo. Warzywa I owoce. Wcale to nie jest skomplikowane. Ale reklamy robia sieczke z mozgu. Moja ulubiona salata to z sosem/ dressingiem zblendowane mango I seler – pyszota. Zzajadac mozna bez konca. Znalazlam to na youtubie tannyraw. Ona robi rowniez swoje krakeray z marchewki. mango w maszynie co odsysa wode z pokarmu.

      1. hej, a znasz może jakieś inne przepisy na zdrowe dressingi? mam z tym straszny problem, bo lubie sałaty, ale nie zawsze chce dodawać do nich oliwę. często spotykam dressingi na bazie jogurtu, typowo dietetyczne zazwyczaj smakują jak… jogurt. a nie o to mi chodzi kiedy polewam sobie czymś sałatę. wiedziałam, że weganie coś ciekawego wymyślą w tym temacie:d muszę koniecznie zrobić to co poleciłaś (https://www.youtube.com/watch?v=Ep3GitbYi7Y – to ten przepis, jeśli się nie mylę?)

    5. Tak, zgadzam się z Tobą. Niestety wciąż wiele rodzicow i dzaidkow uważa że slodycze nie szkodzą dzieciom („och tylko kawałeczek ciasta, no nie odmawiaj dziecku”) Sama jestem matką dwulatka i denerwuje mnie jak ktos mojemu dziecku wciska cukierki i slodkie soczki, bo przecież to nic takiego. Dodam że w zlobku (prywatnym!) do którego posyłam dziecko jest w jadłospisie ze dwa razy w tygodniu słodka przekąska-z tego powodu sama przygotowuje dziecku podwieczorek (przeważnie owoce). Najbardziej zszokowało mnie jak na zebraniu rodziców gdy podniosłam ten temat, zostałam zakrzyczana, ba, któryś z tatusiów powiedział ze jest dietetykiem i dziecko musi miec slodkie w diecie (sic!). Apotem idzie sie na plac zabaw a tam co trzecie dziecko z nadawgaa albo przeżartymi zębami.

      1. No i sama widzisz po reakcji rodziców na zebraniu jak to wygląda, po prostu masakra. Nie wiem tylko, czy to wyparcie problemu, bo tak jest łatwiej żyć, czy faktycznie niewiedza. Chociaż pewnie gdyby to była niewiedza, to rodzice by się nie denerwowali, tylko wysłuchali tego co masz do powiedzenia :)

      2. Mój syn jadł świetnie dopóki nie poszedł do szkoły. Przedszkole miał dla dzieci z dietami i wszystko było zdrowe, choć podwieczorki zwykle były słodkie (ale np. pieczono ciasta). W pierwszej klasie działał jeszcze okropny sklepik ze słodyczami, a rodzice pakują dzieciom snickersy i inne batoniki do śniadaniówek. Teraz sklepik zamknięty, więc jest lepiej, ale dzieciaki i tak np. przynoszą kilka batoników do szkoły i mojemu dziecku jest przykro, że on nie może. Albo inni go częstują, a on nie może się odwdzięczyć. Jeden z kolegów na takiej diecie jest dzieckiem dwojga lekarzy, pracujących w szpitalu. A na urodzinach zawsze jest cola, żelki i chipsy. Sęk w tym, że za dobrą dietę mój syn płaci wyobcowaniem.

        1. A próbowałaś rozmawiać z synkiem na ten temat? Że to co jedzą inne dzieci nie do końca jest zdrowe z takiego i takiego powodu, a Ty chcesz go przed tym uchronić, że to przecież nie żadna kara. Są na youtube różne uświadamiające filmiki na ten temat, coś odpowiedniego dla dziecka też by się na pewno znalazło.
          Ja spotkałam się kiedyś z siedmiolatkiem, który odmawiał słodyczy, bo mówił, że są dla niego za słodkie i woli owoce. Oczywiście to szkoła rodziców, którzy od małego karmili go wykluczając słodkości. Chłopiec w ogóle nie wyglądał na zasmuconego tym faktem, biła z niego właśnie taka pewność siebie. Ale pewnie to efekt trudny do osiągnięcia, bo rówieśnicy w takim wieku potrafią być okrutni dla „innych” kolegów.

          1. On nie narzeka na brak słodyczy, on ma potrzebę być takim jak inni. W tej klasie w ogóle jest problem z wykluczaniem dzieci, jedzenie to pewien tego element.

            1. a nie możesz dawac synowi od czasu do czasu zdrowego batonika na bazie daktyli/fig? Teraz takie są juz ogolno dostępne np w rossmannie czy biedronce – batoniki daktylowo bananowe/truskawkowo bananowe bez dodatku cukru. Albo zrobic samemu na bazie miodu, płatkow owsianych i bakalii?

        2. Mój syn też nie dostaje słodyczy do szkoły. Jego śniadanie składa się z kanapek, warzyw i owoców. Do picia herbata owocowa bez cukru. Nie czuje się wyobcowany. Dzieli z rówieśnikami inne sprawy.
          Faktem jest, że jak idzie do kogoś na urodziny, to nie wnikam już, co tam je i nie zabraniam mu tych chipsów i coli. Wychodzę z założenia, że jak spożyje te produkty raz w miesiącu albo i rzadziej to nic mu nie będzie. Myślę, że przesada w żadną stronę nie jest dobra.

  17. Dla mnie również ważne jest odpowiednie korzystanie z komunikacji miejskiej. Zasada najpierw wychodzący tylko dla pojedynczych jednostek jest nie do ogarnięcia, na szczęście! Ale uwielbiam ten moment, kiedy otwierają się drzwi autobusu i mam wysiąść, a nie mam gdzie! Można oszaleć. Drzwi obstawione z każdej strony, brawo!
    Oraz korzystanie ze ścieżek rowerowych. Rozumiem, naprawdę rozumiem, że można się zamyślić i wejść na ścieżkę, często w porę się ogarniając. Ale kiedy grupka koleżanek idzie środkiem ścieżki, ja przeproszę je (tak, boję się używać dzwonka), żeby móc przejechać, a one zrobią to z łaską. Uhh !
    Frustracjom mogłoby nie być końca!

  18. Hej a tak ogólnie to nie było chyba odkryć miesiąca w marcu i kwietniu? Czy ja nie widzę?? Tak lubię czytać i oglądać z Twojego polecenia najczęściej mi się bardzo podoba :)

  19. Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się ta inicjatywa!!! A przy okazji muszę stwierdzić, że niektóre zachowania nie są zależne od narodowości. Mieszkam w Hiszpanii i tak samo ludzie zachwują się przy kasie i na ruchomych schodach… W metrze i autobusach trochę lepiej. A tego kto po swoim piesku sprząta to ze świeczką szukać (przecież i tak o 3 nad ranem przyjedzie ekipa z maszyną do czyszczenia chodników i posprząta). A co do moich małych walk to…może sprawa wydaje się błaha ale drażni mnie kiedy obcy/prawie obcy/związani tylko zawodowo ludzie zwracają się do kobiet przesadnie zdrobniając imiona np. Gosieńko, Kasiuniu, Anetko itd. (przysięgam, że nie spotkałam się z tym zjawiskiem w stosunku do mężczyzn). Czasem głupio zwrócić uwagę, że ktoś sobie tego nie życzy, żeby nie wyjść na gbura, a zdarzyło mi się nawet mimo wyrażenia sprzeciwu dana osoba kontynuowała.

    1. Zgadzam się, zwłaszcza z ostatnim! Nienawidzę jak ktoś do mnie mówi „pani Madziu”! Jak można używać takich zdrobnień zwracając się do obcej osoby?

      1. Jejku juz nie przesadzajcie dziewczyny! Osoba robiąca to robi to raczej z uprzejmości a nie zeby wam dopiec…. Mnie się to wlasnie podoba, to takie swego rodzaju kruszenie lodów :) i żeby tylko takie problemy na świecie istniały to życie byłoby piękne. Juz naprawde nie czepiajcie sie o byle co, co złego jest w zdrobnieniu poprzedonym Pani?

        1. Nawet „Pani Marto” bez zdrobnienia jest dla mnie niedopuszczalne w sytuacji zawodowej czy wykładowca-student. I to, że intencje nie są złośliwe, nie ma znaczenia, bo ten zwrot jest spoufalający się, a spoufaleniu bliżej do braku szacunku niż uprzejmości. W pewnych relacjach nie chodzi o kruszenie lodów, dystans ma być zachowany i tyle. Zasady etykiety stworzono po to, by tak naprawdę chronić ludzi przed niewłaściwym potraktowaniem drugiej osoby lub byciem niewłaściwie potraktowanym.

          1. Jedna z wykładowczyń na moim wydziale zwraca się do studentów per „pani Marto” albo nawet „Marta” i muszę przyznać, chociaż może to zabrzmi głupio, że to naprawdę pozwala się poczuć swobodniej i zmniejsza stres. Nawet chciałabym, żeby wszyscy wykładowcy się do nas w ten sposób odnosili.
            Rozumiem oczywiście Twój punkt widzenia (czy raczej „Pani punkt widzenia”? ;) ), sama też opowiadam się za pilnowaniem etykiety, ale w tym wypadku zupełnie mi to nie przeszkadza.

      2. Też bardzo tego nie lubię. Jeśli zawodowo już znam się z kimś dłuższy czas, nie przeszkadza mi to tak bardzo, ponieważ czuję, że to z sympatii. Ale jeśli przy drugiej rozmowie ktoś zwraca się do mnie zdrobniale, czuję się trochę lekceważona.. Ma to też związek z tym, że od 22 roku życia mam bezpośredni kontakt z klientami, którzy oczekują starszego doradcy, jakby wiedza, umiejętności i doświadczenie mogły być posiadane tylko przez ludzi po 40.. I to jest kolejny temat, który mnie drażni, ale także zmusza do pracy nad sobą i udowadniania, że mimo młodego wieku jestem profesjonalistą ;)

    2. Gdzie w Hiszpanii? Bo ja w Barcelonie nie widzę ani ludzi stojących po lewej stronie ruchomych schodów, ani drepczących po piętach w kolejce, ani pozostawianych psich kup (chociaż tak naprawdę też bardzo mało psów). Za to tych dosłownie drących się do telefonu w autobusach już niestety tak.

      W ogóle co do schodów ruchomych, to na dobre z metra zaczęłam korzystać mieszkając w Wiedniu, a jako Łodzianka nigdy jeszcze nie używałam tego warszawskiego :) i jak zobaczyłam eventy na fejsbuku w style „stój po prawej stronie na schodach ruchomych w metrze” to byłam dosłownie zdziwiona jak to można stać po lewej, przecież lewa jest do chodzenia po tych schodach xD

    3. Tez mi to przeszkadza. To jest nagminne zwłaszcza w relacjach- starszy meżczyzna-młodsza kobieta. Jakims cudem do znajomych mężczyzn nie zwracają się per ’ Piotrusiu’ czy 'Krzysiu’. Seksizm w czystej postaci.

  20. Jest jedna rzecz, która bardzo często mnie irytuje – rowerzyści, którzy nadużywają swoich przywilejów w trzech sytuacjach. Gdy nie schodzą z roweru na przejściu dla pieszych, gdy zajmują całą szerokość chodnika lub jeżdżą zbyt szybko wymijając pieszych w miejscu gdzie pieszy na bezwzględne pierwszeństwo i wtedy, gdy cyklista jedzie środkiem pasa dla samochodów – ewentualnie „rzuca” nim od boku jezdni do środka pasa na szerokości 2m. ;)

    1. Tak! A mnie też denerwują rowerzyści, którzy jeżdżą po chodniku. Co więcej, rowerzyści nie ustępują pieszym. To ja muszę zejść z drogi. Najgorzej jak wychodzę z psami. Często zauważam ich w ostatniej chwili, jak rozpędzeni jadą na moje psy. Ciągnę psy, te nie rozumieją o co chodzi, stoją w miejscu. A rowerzysta słuchawki w uszach i nic go nie interesuje.

      1. Zgadzam się, że wielu rowerzystom kultury brakuje, jednak często piesi nie zauważają kilku spraw:

        1. Za mało ścieżek rowerowych – w przypadku braku rowerzyści powinni poruszać się po jezdni, ale osobiście w wielu przypadka nie czuję się pewnie na ulicy, kiedy obok mnie kierowca wariat przejeżdża z prędkością 70km/h. Co do rzucania rowerzystą – wszyscy wiemy jakie mamy w Polsce drogi. Często się przejeżdża przez studzienki, jakieś nierówności, dziury itd. Dla samochodu to pikuś, do roweru nie – albo trzeba ominąć albo spróbować przejechać, a niekażdy rower ma odpowiednią amortyzację i pozwoli zachować trajektorię jazdy.
        2. W związku z brakiem ścieżek nie ma też przejazdów na przejściach dla rowerzysty – ciągłe schodzenie z roweru jest wkurzające (chociaż ja akurat schodzę, jeśli nie mam wyjścia tj. przejazdu dla roweru).
        3. Często piesi sami ładują się pod koła. Być może Was dziewczyny to nie dotyczy, ale czy nigdy nie spacerowałyście po ścieżce rowerowej? Albo nie przechodziłyście przez nią bez rozejrzenia się czy rower nie jedzie? Bo ja codziennie spotykam kilka osób, które beztrosko idą sobie ścieżką albo zamiast na przejściu – stoją na przejeździe rowerowym, dwa metry obok.
        4. W temacie psów np. częstym widokiem jest smycz rozciągnięta przez pół chodnika. Albo spacerowicz z psami poruszający się lewą stroną chodnika (czyli dla kogoś jadącego z przeciwka – jego prawą).

        Rozumiem Waszą niechęć, bo sama często widzę bezmyślnych rowerzystów, ale warto też zwrócić uwagę, że często sami piesi uprzykrzają życie rowerzystom, a infrastruktura w naszym kraju wcale nie pomaga.

        1. Aaa piesi na ścieżkach rowerowach to normalność! I zazwyczaj są oburzeni jak się na nich dzwoni (a to ze zwykłej uprzejmości, żeby kogoś najwzwyczajniej w świecie nie przejechać).
          No i ja niestety często jeżdzę po chodniku – szczególnie w dużych miastach kierowcy jeżdzą jak wariaci i naprawdę boję się o swoje życie. Nigdy nie jadę po chodniku jak jest ścieżka rowerowa i szanuję pieszych, wolę czasem jechać 1km/h po chodniku aniżeli po jezdni, gdzie zdaje się być niewidzialna.
          Moja droga do pracy to Aleje Jerozolimskie i od placu Zawiszy do centralnego nie ma dróg rowerowych tylko niebezpieczne jezdnie z dziwnymi skrzyżowaniami – naprawdę to cięzko jest pokonać jak się jest rowerzystą :(

        2. Brak ścieżek i infrastruktury jest dużym problemem, ale nie usprawiedliwia takiego zachowania. To takie samo myślenie jak „nie ma wystarczającej liczby miejsc parkingowych, więc zaparkowałem na środku chodnika”.

          1. Gdy rowerzysta porusza się po chodniku, ma obowiązek zwracać szczególną uwagę na pieszych, bo to piesi mają pierwszeństwo.
          2. Ciągłe schodzenie z roweru jest wkurzające, ale takie są przepisy i tu też nie ma usprawiedliwienia.

          Z resztą się zgadzam.

          1. Od kilku lat jestem kierowcą, od kilkunastu rowerzystą i od zawsze pieszym. To o czym wcześniej wspomniałam to (oprócz zajęcia pasu ruchu – tutaj nie jestem pewna, oraz jazdę po chodniku węższym niż 2m w pewnych okolicznościach m.in. pogodowych, podczas jazdy z dzieckiem itp.) to zwyczajne wykroczenia karane mandatem.
            Jazda na rowerze przez pasy jest zwyczajnie niebezpieczna. Często zielone światła dla pieszych trwają w tym samym momencie co zielona strzałka przy prawoskręcie i jeśli taki rowerzysta jadąc nawet 10-15km/h wjedzie na ulicę kierowca może go nie zauważyć – a nóż, widelec zasłoni go przystanek, pieszy, cień, cokolwiek. Konsekwencje są proste do przewidzenia.
            Odnośnie pytania dotyczącego spacerów po ścieżce rowerowej – chyba jestem ewenementem, ale nie przypominam sobie, żebym to robiła. Owszem, są ścieżki wspólne dla pieszych i rowerów, ale to już inna bajka. Natomiast odnośnie jazdy po chodniku, jak wcześniej wspomniałam chodzi mi o rowerzystów, którzy zajmują całą szerokość chodnika, i tak już jest, że rowerzyści na chodniku są gośćmi nawet w stosunku do pani z pieskiem, która zajmuje pół chodnika – takie jej prawo i ona ma pierwszeństwo, trzeba jej ustąpić.

  21. Mnie denerwują starsze panie, które idą się zapytać u lekarza „na chwilę”, a siedzą pół godziny. Ostatnio wpuściłam panią, która chciała podziękować lekarzowi „dosłownie na sekundę” musiałam stanąć w drzwiach zwinięta w pół (moment, gdy w „dni kobiece” nie pomaga żaden lek, a ma się dwa egzaminy), żeby lekarz ją wyprosił. Oraz kiedy ktoś mi się wpycha w kolejkę niby nie widząc. Trzecią kwestią traktowanie mnie jak dziecko – rozumiem mam dopiero 24 lata, ale są sytuacje (np. biznesowe) kiedy chcę być traktowana poważnie. Pozdrawiam :)

    1. Rozumiem Cie. Ja tez mialam bolesne okresy. Omdlenia ze zdarzaly. Ale przeszlam na diete roslinna. Odrzucilam art zwierzece. I w ciagu 10 m-cy mialam tylko jeden bolesny okres. Polecam nutritionfacts.org . Popatrz na Dr John McDougall – zdrrowie bez recepty / starch solution

  22. A ja prowadzę swoją mini-walkę z dyskontami i super/hipermarketami, które nie płacą w Polsce podatków. Żywność kupuję wyłącznie w osiedlowych sklepikach, lokalnych warzywniakach, piekarniach, sklepach mięsnych/rybnych itp. Kupuję tylko to, co potrzebuję, więc w ogóle nie marnuję żywności.

    1. piąteczka! :) Trochę u mnie to też z tęsknoty, bo pamiętam jak w dzieciństwie, gdy nie było supermarketów, robienie zakupów z mamą było samą przyjemnością :) Małe sklepiki mają klimacik :)
      No i jak robię jakąś imprezę czy coś i w związku z tym naprawdę duże zakupy, to robię wyjątek… bo jednak różnice w cenach są spore i jakbym wszystko miała kupić w osiedlowym sklepie to nie jadłabym do końca miesiąca :D

    2. Ja też! Kupuję tylko w małych lokalnych sklepach, ewentualnie w polskich marketach typu Piotr i Paweł albo Polo Market. I oczywiście staram się kupować tylko polskie produkty.
      Dopiero kiedy potrzebuję konkretnego produktu, którego nie dostanę nigdzie indziej idę do marketu z zagranicznym kapitałem.

  23. Poruszylas ciekawy temat.

    Dorzuce cos od siebie:
    -brak porzadnej edukacji w szkolach w zakresie sztuki (platyka,muzyka,teatr,pisanie). Skutki mozemy obserwowac codziennie (kolorowe bloczki we wzorki,chodniki zaplanowane bez ladu i skladu, wesele tylko przy disco polo, nieumiejetnosc odpisania poprawnie na zwyklego maila itd)
    -brak kultury na drodze,a przede wszystkim „wjezdzanie do bagaznika”- podobnie jak w przypadku deptajacych po pietach niecierpliwcow w kolejkach.
    -bledy jezykowe i tzw mody jezykowe. Mialam na studiach profesora,ktory po prawie kazdym zdaniu mowil „tak?”. Z zakec poza irytacja nie wynioslam nic;)
    Raczej nie poprawiam,chyba,ze to ktos mi bliski.
    -jeszcze raz tematyka samochodowa,tym razem chodzi o zapinanie pasow! Jestem zdziwiona,ze nadal tyle osob uwaza,ze to albo bez sensu, albo,ze siedzac z tylu nie trzeba zapinac pasow i tlumaczenia w stylu „przeciez jade tylko do sklepu”… Tlumacze kazdemu napotkanemu ignorantowi,nawet pokazuje filmiki crash testow!

    1. Mi brakuje wiedzy praktycznej w szkołach – obliczenia rety kredytu, rozliczenia pit, oszczędzania. Akurat z braku plastyki się cieszę, bo nie umiem rysować w ogóle, ale zmysł estetyczny jako taki mam. Mnie jeszcze strasznie denerwują spacje przed znakami przestankowymi i niechlujność w tekście pisanym.

      Z tymi niezapiętymi pasami masz świętą rację :) sama pierwszą rzeczą w samochodzie, którą robię to zapięcie pasów i innych też upominam. Pozdrawiam :)

      1. Ooo, ja toczę o to walkę z moją mamą, która najpierw wyjeżdża z miejsca parkingowego, potem zapina pasy. I zgadzam się co do praktycznych kwestii w szkołach, przydałoby się dużo bardziej niż wkuwanie zasad spółki komandytowej, które pamiętam z przedsiębiorczości.

      2. Wiedza praktyczna-dobra uwaga!

        Jesli chodzi o zajecia plastyczne (skupie sie na nich jako na przykladzie) w mojej podstawowce takie lekcje ograniczaly sie do rysowania na bialej kartce czegos na dany temat. OK,niech bedzie,ale jako dodatek! Mlodsze dzieci moga sie bawic plastyka-malowac na duzych formatach,duzymi pedzlami,robic „cos z niczego”-w ramach kreatywnego rozwoju i rozwijania wyobrazni. Pomyslow jest sporo! Wystarczy chciec cos zorganizowac! Starsze dzieci i mlodziez moga na takich zajeciach dyskutowac i to nie tylko o sztuce w muzeum,ale tez o wlasnej okolicy, o okladce plyty, plakacie, filmie. Pokazac,ze sztuka nie jest nudna!

    2. Podpisuję się pod wszystkim! A jeśli chodzi o nawyki językowe, to w liceum ekonomii uczyła mnie profesor, która każde zdanie kończyła (a czasem wtrącała to w środku) słowem „yes?” (uczyłam się po angielsku). W efekcie zamiast skupiać się na treści, robiliśmy statystyki, ile „yes” przypada na minutę, co ile sekund wypowiedziane jest jedno „yes” itp. Już nawet nie mieliśmy siły się irytować.

    3. Za moich czasów na zetpetach (chyba już nawet nie ma takiego przedmiotu) to się kanapki robiło i guziki przyszywało. To było ogromnie ważne! A potem 10 latek nie potrafi sam zasznurować buta :(

      1. A ja miałam przez jeden rok takie fajne zpt w podstawówce – uczyłyśmy się szyć na maszynach, robić najprostsze wykroje, wiedza o materiałach itp, super były te zajęcia, i pracownia jak na tamte czasy (jestem rocznik 79:) profesjonalna – każda miała swoje stanowisko przy maszynie… swoją drogą, nie pamiętam co w tym czasie robili chłopcy… chyba coś na imadłach:)

        1. Ja 11 lat po Tobie a chłopcy przyszywali guziki z nami ;) Ale jak coś gotowaliśmy to była taka radocha! Potem jakieś zapiekanki czy racuchy po całej szkole się rozdawało :D

    4. Racja! Kilka razy spotkałam się nawet z argumentem, że przecież były takie wypadki samochodowe, w których brak zapiętych pasów uratował komuś życie, bo ktoś nie mógł się z pasów wydostać. Nie miałam siły tego komentować.

  24. Ja też walczę.
    1. Nigdy nie zrozumiem przemocy wobec zwierząt. Ludzie potrafią być tak okrutni, że nawet gdybym chciała, to nie wymyśliłabym tego, co się dzieje na polskich wsiach, zresztą w miastach też bywa. Moją życiową misją jest propagowanie szacunku do zwierząt. Łączę to z postawą wdzięczności do tego co mam na talerzu. Drażni mnie jak ludzie mają szyderczą postawę do zwierząt, które oddały życie, żeby mogli je jeść na obiad. Może to się wydaje niezrozumiałe… jednak zawsze dziękuję Bogu za to co jem i mam do tego szacunek. Dlatego też staram się nie wyrzucać jedzenia. To było czyjeś życie. Poza tym wierzę, że każdy ma emocje i jest indywidualną jednostką. Ganię przedmiotowe, masowe podejście do innych stworzeń.
    2. Razi mnie zaśmiecanie parków/lasów. Uważam, że to wyraz skrajnie niskiego wychowania. Niedbałości o to, co wspólne i brak szacunku do przyjaciół.
    3. Denerwuje mnie ziewanie bez zasłaniania buzi:).
    4. Bluzgi świadczą o klasie człowieka:).

    1. Dokładnie! Bluzgi świadczą o klasie człowieka i dlatego przynajmniej raz dziennie muszę rzucić siarczystą kurwą! Chociaż zdarza się, że pierdolę zasady i łamię nawet te swoje ;) To się nazywa klasa (i skromność).

  25. Mnie doprowadza do pasji wtracanie sie w sprawy innych bez odpowiedniego zaproszenia. My wiemy lepiej co lepsze dla ciebie, dlatego damy ci w prezencie kolejna instytucje, a potem kolejna. Czysta Skandynawia. Yakkkk.
    Mama wrzeszczaca na dzieci nie jest nasza sprawa. Wydaje nam sie, ze juz wszystko wiemy, ze nasze studia upowazniaja nas do kreowania raju na ziemi. Prywatne sprawy ludzi sa ich prywatnymi sprawami.
    Psie, ludzkie czy innych stworzen odchody w miejscach publicznych juz takimi nie sa.

    1. To jest trudna kwestia: czyje są dzieci?
      Można powiedzieć, że społeczeństwa, co skutkuje wtrącaniem się – zwłaszcza osób niemających dzieci – i ich komentarze, czy to potrzebne (kiedy rodzic stosuje przemoc werbalną, psychiczną lub fizyczną), czy nie („a jaki ładny chłopczyk, a gdzie masz czapeczkę, a słuchaj mamy, bo cię zabiorę). Ale też obowiązkiem szkolnym i szczepień.

      Według mnie trzeba ingerować, kiedy ktoś krzywdzi dziecko – kwestia tylko jak. Jeszcze nigdy tego nie zrobiłam, bo każdy sposób, o jakim myślałam, to taki, kiedy dziecko rozumie, że jego rodzic jest krytykowany, robi coś źle. A takie postawienie rodzica jest dla dziecka niedobre. Więc jeśli chodzi o wrzeszczenie na dziecko, to nie ingeruję. Ale to nie jest tylko ich sprawa, zwłaszcza w miejscach publicznych.

  26. Z psich spraw mnie osobiście denerwuje karmienie psów i wyrzucanie resztek pod oknami bloków. Nosz k&@€£$¥a!
    Nie raz już ganiałem Chaukę, bo wyjadały wyrzucone przysmaki.
    I nie raz widziałam zdziwienie na twarzach, gdy mówiłam, że „nie, nie może Pan/i dać tego kawałka kiełbaski/szyneczki/bułeczki mojemu psu”.

      1. Na Starym Mokotowie to jest plaga! Starsze panie wyrzucają resztki z obiadu dla ptaszków. Kto przy zdrowych zmysłach karmi ptaszki spaghetti!
        Jakiś czas temu głośna była sprawa kiełbasy znalezionej i pożartej przez psa na trawniku na Wilanowskiej, która „nadziana” została haczykami na ryby. Co trzeba mieć w głowie, żeby wpaść na taki pomysł. Za każdym razem jak mój Proton znajduje coś w parku, moje serce zatrzymuje się na chwilę.

    1. Zgadzam sie ze takie wyrzucanie jedzenia przez okno to zdecydowanie przejaw bezmyślności. Sama prawie straciłam psa przez taka wyrzucona dla biednych zwierzątek kość która stanęła mu w poprzek jelita. Cudem sie z tego wylizał. Dlatego kiedy moge tłumacze ludziom, ze nie każda kość i nieważna resztka z naszego stołu są odpowiednie dla zwierzaków.

  27. Świetny post! Jak dobrze jest wiedzieć, że nie jestem sama w walce o lepszy świat ;) Żeby się już nie powtarzać dodam jeszcze tylko od siebie trzy drobiazgi: 1-brak poszanowania czasu innych ludzi (szczególnie przez nauczycieli/profesorów w stosunku do uczniów/studentów, 2-wrzucanie śmieci do byle jakiego kosza, mimo że obok siebie stoją trzy oznaczone i przeznaczone do różnych odpadów, 3- marnowanie owoców szczególne tych rosnących na drzewach – jeśli ktoś nie je jakiś owoców lub nie daje rady ich zjeść /przetworzyć, niech pozwoli innym skorzystać z jego drzewka i pozbierać owoce. Jeśli ktoś takie drzewko posiada, proszę o umieszczanie na nim karteczki z informacją, że jeśli ktoś ma ochotę na owoc, to niech się częstuje. Marnowanie jedzenia w każdej formie jest nieodpowiedzialne. :)

    1. Powiem jak to wygląda z drugiej strony: mam drzewa owocowe. Sąsiedzi i inni mieszkańcy wiedzą, że mogą przyjść, zapytać się a ja im nawet dam drabinę, żeby mogli sobie te lepsze z góry zerwać. Przez kilka lat zbierałam owoce do reklamówek, nosiłam sąsiadom, do sklepu do wzięcia, żeby się nie zmarnowało. Albo nie chcieli brać, albo z wielką łaską „i co ja z tym zrobię”. Jak zapraszałam na zrywanie to nikt nie przychodził. A wiesz co się dzieje w nocy albo jak wyjeżdżamy (sytuacja tyczy się domu na wsi, na co dzień mieszkamy gdzie indziej)? Sąsiedzi, dzieci ze szkoły, nauczycielki (!!!) i przechodnie wspinają się po płocie i po gałęziach moich starych drzew kradnąc nasze owoce. W efekcie drzewa są połamane a płot muszę robić od nowa – kilkanaście tysięcy (o ile nie więcej, bo muszę również wzmocnić rów, który przez to się obsunął) i nikt mi za tą bezmyślność nie zwróci. A raz ktoś bezczelnie wjechał na naszą działkę autem z przyczepą, nawrzucał owoców z kompostu i pojechał sprzedać je do skupu. Pół trawnika miałam rozorane.
      Niestety to nie science-fiction, to lata moich doświadczeń. Oto Polska właśnie :(

      1. To nie Polska, takie zachowanie jest typowo ludzkie I jest wszedzie. Prywatna rzecz pozostawiona bez opieki na jakis czas neci innych ludzi. Nawet w krajach ekonomicznie rozwinietych. Polska jest ok.

        1. Osobiście nie słyszałam, żeby gdzieś za granicą ktoś miał taką sytuację, żeby robić sobie z czyjejś prywatnej, ogrodzonej działki parking, kradł i niszczył. I wycinał nielegalnie na czyjejś działce drzewa albo podcinał im korzenie. Albo wrzucał zdechłe szczury do studni. I to nie jest domek na uboczu, główna droga, centrum wsi. Nie słyszałam o sytuacjach za granicą, żeby nauczyciele na przerwie wychodzili z terenu szkoły powspinać się po czyimś płocie. Znasz takie przypadki?

  28. Poprawność językowa! Mamy taki piękny język, a tak często go kaleczymy! Mój najbardziej znienawidzony błąd – „w dwutysięcznym szesnastym”, a przecież był tylko jeden rok dwutysięczny, kolejne to dwa tysiąc pierwszy, drugi itd. Niestety tak jak Ty, Asiu, nigdy nikogo nie poprawiam, bo kiedyś na zajęciach z retoryki prowadzący je psycholog społeczny powiedział nam, że to bardzo niekulturalne i wręcz towarzysko niedopuszczalne wytykać komuś błędy językowe i że takie uwagi powinniśmy zachować dla siebie. Dlatego co najwyżej nieśmiało zwracam czasem uwagę rodzinie i znajomym ;-)

  29. Mam 32 lata, od 7 lat jestem mężatką. Czasem noszę trampki, ale z pewnością wyglądam na więcej, niż 12 lat. Zdarza mi się natomiast np. w sklepie usłyszeć „a dla panienki co podać?” grrrrr!

    1. Skąd ja to znam! Mam 23 lata, ale wyglądam bardzo młodo. Nie wiem dlaczego ludzie myślą, że interesuje mnie na ile lat według nich wyglądam. „Ma pani 23 lata? Myślałem/am, że 16!” Często obracam takie teksty w żart, bo nie chcę być niekulturalna. Ale dlaczego ludzie czują potrzebę mówienia mi o tym na każdym kroku? Nie wyobrażam sobie komentować wyglądu obcej bądź nowopoznanej osoby. To samo tyczy się komentarzy dotyczących szczupłych ludzi. „Aleś ty chudy! Nie chcesz kanapki?” Milion razy usłyszane- czy to w szkole, czy w pracy, można powiedzieć, że społecznie akceptowane. Za to „Aleś ty gruby, idź się odchudzać!”- o zgrozo! Dyskryminacja otyłych, brak tolerancji itp. Szanujmy się, pomyślmy trzy razy zanim powiemy cokolwiek na temat drugiego człowieka.

      1. Też tak mam, przez całe życie słyszę jaka to jestem chuda i powinnam coś zjeść. Rozumiem że to ma brzmieć sympatycznie i jest to przejaw troski ale gdy pada to z ust osoby którą ledwo znam, to nie jest to miłe. Tak samo uwagi typu „ale jesteś blada, wyjdź na słońce/jesteś blada, nie masz czasem anemii?”, po kilku latach tłumaczenia że z natury jestem blada, moja skóra nie lubi się ze słońcem a wyniki krwi są w normie część ludzi odpuściła, ale gdy tylko od kolejnej osoby to słyszę to szybko nabieram kolorów – ale ze złości :)

        1. U mnie podobnie, mam lekką niedowagę i nie wynika ona z jakieś choroby czy niejedzenia tylko takie mam geny :)
          Nie przeszkadza mi jak ktoś sympatycznie powie coś w stylu „jaka ty jesteś szczuplutka”
          Ale już teksty typu szkieletor, szuchelec, auschwitz (!) no mam ochotę lać brudną szmatą po mordzie
          Do tego jestem wege i tylko słucham:
          jak powinnam jeść,
          co powinnam jeść i
          jakie to mięso jest wartościowe i jak ja sobie zdrowie niszczę bo nie jem parówek z MOMu
          Gdybym po każdej takiej złotej radzie pojawiał mi się dodatkowy centymetr w biodrach po miesiącu miałabym pupę jak nicky minaj.

          1. Auschwitz? Matko kochana, niektórzy ludzie to na prawdę nie myślą co mówią. Ja się spotkałam z nazwaniem mnie anorektyczką, przez całkiem obcą osobę, i to tak za plecami – chociaż chyba specjalnie żebym usłyszała.
            Też jestem szczupła. Do tego mam jasną karnację i zwykle bardziej się poparzę niż opalę – więc jakoś specjalnie się nie opalam. Ileż to się nasłuchałam już w życiu dobrych rad, że powinnam wyjść trochę na słońce, bo taka blada, czy ja coś jem, na pewno za mało i mam anemię, albo że pewnie ciągle na diecie jestem.
            Ale i tak najbardziej wkurza to, co było już wyżej wspomniane, że jak się komuś otyłemu zwróci uwagę, że gruby to to jest traktowane jako brak kultury, ale osobie szczupłej to już można nawrzucać od chudzielców i patyczaków i to jest akceptowane społecznie.

      2. Znowu sie musze podpisac pod tym ;) jechalam kiedys w tramwaju, naprzeciwko mnie siedziala dziewczyna tak gruba, ze zajmowala prawie dwa miejsca i w pewnym momencie nachylila sie w moja strone i z autentycznym obrzydzeniem na twarzy powiedziala: „Boze, ja Ty jestes chuda!”. Zaniemowilam.

  30. Oj jest kilka spraw, które do szału mnie doprowadzają (chyba nie do końca o to chodzi, ale jak już zaczęłam… ;) )
    1. Śmiecenie – mieszkam w Zakopanem. To miasto nawiedzane przez tabuny turystów, którzy z roku na rok robią się coraz bardziej ohydni, bezczelni i… i w ogóle. Szczytem były dwa wydarzenia: jak jakiś „miły” przechodzień stwierdził, że ma za daleko do najbliższego kosza na śmieci i papierowy talerzyk po kiełbasie z ketchupem i musztardą wyrzucił… wprost do mojego ogrodu (przez płot. Warto wspomnieć, że mieszkam w pobliżu Wielkiej Krokwi, stąd częste i spore nagromadzenie Januszy i ich stanu umysłu w okolicy). Druga sprawa – szłam z moją suczką na spacer pod reglami (teren Tatrzańskiego Parku Narodowego). Nuda szła „leśną” stroną drogi, coś ją zatrzymało. Udało mi się ją przywołać w trakcie… KONSUMPCJI DZIECIĘCEJ PIELUSZKI, a właściwie JEJ ZAWARTOŚCI. Bo po co zabrać śmieć ze sobą skoro można wyrzucić pampersa w lesie?
    2. Poprawna polszczyzna – nie jestem polonistką. Sama robię furę błędów językowych, ale, ALE staram się je eliminować, biorę sobie do serca kiedy ktoś mnie poprawia. Sama staram się poprawiać w sposób taktowny moich najbliższych (niedawno udało się wyeliminować u mojej mamy włANczanie i wyłANczanie – sukces!), ale już jak słyszę kogoś z tytułem doktora (jestem studentką), kto mówi „w każdym bądź razie” albo „dwutysięczny dwunasty” albo „w cudzysłowiU”, to nie mogę się powstrzymać przed przewróceniem oczami. Ludzie, dbajmy o nasz język!
    3. Sprawa etyki w hodowli psów – często nawet hodowcy zrzeszeni w Związku Kynologicznym w Polsce wyprawiają takie rzeczy, ze głowa mała. Tylko dlatego, że prawo jest ułomne. Nie rozumiem jak można na przykład kryć sukę 5-6 razy w życiu (teoretycznie można kryć sukę tak aby szczenięta z poszczególnych miotach rodzily się w innym roku kalendarzowym /nie wiem czy dobrze to wytłumaczyłam…/), krycie tym samym reproduktorem w kółko, przeprowadzanie wyłącznie wymaganych przez Związek badań (często jest to jedynie RTG bioder, a różne rasy mają również specyficzne dla siebie choroby, na które psa można przebadać i w jakiś sposób dzięki temu uniknąć przekazywania chorób dalszym pokoleniom), podawanie się za hodowcę, który dba o szczenięta, ich socjalizację, podczas gdy wiadomo, że psy z konkretnej hodowli widzą człowieka 3 razy dziennie w porze karmienia (a potem jest „zdziwko”, ze pies lękliwy, siusia pod siebie ze strachu przy najmniejszym ruchu, boi się ciemności, spacerów(!), schodów… tego, czego pies po porządnej socjalizacji nie ma prawa się bać i kropka.).
    Ufffff….
    No.
    I wkurza mnie jak ludzie po psach nie sprzątają. Wiem, że to obrzydliwe (no umówmy się, taka ciepła kupa, od której dłoń dzieli tylko woreczek… fujka). Nawracam kogo mogę, kilka sukcesów już zaliczonych.

    1. Po pierwsze, nie ma znaczenia liczba reproduktorow, moze byc jeden, wystarczy, ze ma dobre geny. Kobieta nie musi dla zdrowia dzieci mieć każdego z innym mężczyzna i na odwrót.
      Za socjalizację szczeniąt odpowiada psia matka- jedyne, co mozna zarzucić w tej kwestii, to sprzedawanie szczeniąt bardzo młodych, idealnie zsocjalizowane szczenie ma 12 tyg! A niektórzy uważają, że taki szczeniak juz nie polubi sie z nowym właścicielem ( przykład dorosłych psów branych ze schronisk temu przeczy).
      Hodowcy, niestety, uczą psy siusiania w domu, na przeklętych matach, potem biedny właściciel tez na matę w domu i pies ma zawsze awaryjna toaletę ( absurd). Poza tym nie wiedza, ze yorki, maltańczyki, shih-tzu i inne mają często chore uszy, a hodowca każe czyścić brudne uszy, bo ” ta rasa tak ma” – nie ma! Nie wolno czyścić psom uszu- zdrowe ucho-czyste ucho.
      Pierwsza wizyta ze szczeniakiem u mnie w gabinecie trwa bardzo długo, bo musze wszystkie zalecenia hodowcy i dr Google tłumaczyć i wybijać z głowy właścicielom.

      1. Moim zdaniem jak chodzi o „pulę genową” z braku lepszego określenia zróżnicowanie reproduktorów ma znaczenie. Nie będę się kłócić bo ani Ty mnie nie przekonasz ani ja Ciebie najwyraźniej.

  31. A ja nie miałam pojęcia o zasadzie panującej na ruchomych schodach i wrecz irytowalo mnie jak ktos sie przeciskał przez 2 osoby ustawione obok siebie :) No ale teraz juz wiem. Ja nienawidzę rowerzystów którzy wiosną wyrastają na CHODNIKACH jak grzyby po deszczu, jeżdzą między ludzmi slalomem, często z taka prędkoscią, że tylko wiatr zawieje a ja nawet dobrze nie zobacze jak ten ktos wyglądał. Do wszystkich osob jezdzacych rowerami po chodnikach: ZACZNIJCIE MYSLEC!!! Od sezonu wiosennego poruszam sie po chodnikach z duszą na ramieniu, że za chwile jakas kierownica wyląduje w moim kręgosłupie (i gdyby nie przesadne panikarstwo zdarzyłoby sie to juz kilkakrotnie, mimo, że sama slalomem nie chodzę). Ja rozumiem, ze niektorzy boją sie jezdzic ulicami wsrod samochodów, bo i ja sama się boję ale ludzie, jesli wjezdzacie na chodnik gdzie idzie mmnóstwo osob to dostosujcie sie do jakichs zasad i zacznijcie PRZEWIDYWAC! Takim rowerzystom powinno sie wlepiac mandaty bo narazają zdrowie jesli nie życie innych osob.

  32. Wybaczcie, ale cały ten temat poniósł te komentarze w jakiś absurdalny teren wylanej żółci i żalów. Doskonale rozumiem potrzebę podzielenia się tym co jest dla nas ważne, ale na boga, nie róbmy z tego festiwalu wynioslosci.

  33. Bitwa 1: O traktowanie pomocy psychologicznej jako czegoś normalnego. Sama nigdy nie byłam u psychologa, ale słyszałam wiele historii ludzi, którym to realnie pomogło, a są ludzie, którzy nadal traktują to jak szamaństwo albo wstyd…

    Bitwa 2: O oszczędzanie – jedzenia, zasobów nieodnawialnych, pieniędzy. Żeby jedzenie się nie marnowało, a zamiast bluzki/gadżetu, które leżą nieużywane, mieć poduszkę bezpieczeństwa na koncie.

    I wkurza mnie traktowanie dzieci, nastolatków i młodych ludzi bez szacunku do ich czasu, poglądów, prywatności, strefy komfortu.

    1. Ja też prowadzę kampanię na rzecz punku pierwszego. :) Niestety, pokutuje jeszcze podejście z gatunku „przecież wystarczy się wygadać przyjacielowi” albo „jakbyś miał/a tyle pracy co ja, nie miałabyś czasu, żeby się przejmować takimi bzdurami.”

      1. Zgadzam się dziewczyny, miałam nawet o tym dyskusję z redaktor mojej nowej książki:) Napisałam we wstępie, że absolutnie nie jest poradnikiem psychologicznym i jeśli ma się jakiś problem, to najlepsze, co można dla siebie zrobić, to wybranie się do psychologa lub psychiatry, Asia mówiła, że to brzmi zbyt ostro, ale się uparłam, tłumacząc to właśnie potrzebą przyzwyczajania ludzi do tego, że to coś normalnego (!) i nie ma się czego wstydzić.

  34. Zawsze zastanawiało mnie to jak wiele jedzenia marnuje się po konferencjach w hotelach i w restauracjach. W szczególności w obliczu głodu wśród tak wielu potrzebujących osób. Wraz ze znajomymi stworzyliśmy projekt społeczny o nazwie FEED Them UP, który inicjuje przekazywanie jedzenia przez lokale gastronomiczne do organizacji pożytku publicznego. Od 2013 r. takie darowizny są pozbawione podatku, wiec nie jest to aż tak trudne. W najbliższą środę odbędzie się spotkanie dla wolontariuszy. Jeśli chcecie się dowiedzieć więcej śledźcie naszego fb.

  35. Ja najbardziej walczę, żeby ludzie zapisywali się do baz dawców szpiku i rozwiewam wszelkie mity z tym związane.
    Z mniej ważnych spraw to nie cierpię jak ktoś nie szanuje pracy innych. Czasem warto wejść w rolę drugiego człowieka i być trochę milszym. Pracowałam w sklepie odzieżowym i nie ma nic bardziej denerwującego jak psucie tego co przed chwilą zostało posprzątane. Ja teraz zawsze odkładam rzeczy tak jak powinny być. A przede wszystkim wyżywanie się na niczego winnych pracownikach.
    Jeszcze mnie denerwują jak mężczyźni plują co chwilę na chodnik.

    1. O, też pracowałam w odzieżówce. Od tamtego czasu odkladam rzeczy na miejsce lub odwieszam ładnie,jeśli nie wiem, skąd je wzięłam. Gdy pracowałam w sklepie, doprowadzało mnie do szału znajdowanie sterty rzeczy w zupełnie innym miejscu niż powinno – już lepiej było zostawić to na przymierzalni, gdzie spokojnie sobie to sortowałam. Nie mówiąc już o rzucaniu rzeczy byle gdzie albo zostawianiu w przymierzalni na ziemii, wraz z pozawijanymi w ciuchy wieszakami…

      1. ja też zawsze staram się odkładać na miejsce, co niestety zostało przez bliską mi osobę wyśmiane, na zasadzie „nie zabieraj ludziom pracy”… no ręce opadają…

    2. Zarejestrowałam się jako dawca szpiku kilka lat temu i żałuję, że mój szpik się do tej pory nikomu nie przydał ;( szkoda, że tak ciężko dopasować parę dawca-biorca.

  36. Poza wieloma komentarzami, z którymi się zgadzam, chciałam dodać coś od siebie. Jedną z moich „misji” jest odczarowywanie „tej całej chemii”, z którą mamy styczność na każdym kroku. Jako chemika, wręcz mnie skręca, kiedy słyszę, kiedy ktoś w ten sposób się wypowiada. Chcemy kupować jedzenie czy kosmetyki, które mają mieć dłuższy okres przydatności do użytku, to nie ma rady, trzeba je jakoś zakonserwować. Same konserwanty, pomimo tej strasznej nazwy, są często zupełnie niewinnymi substancjami, a, tak demonizowane dziś parabeny, są jednymi z najlepiej przebadanych konserwantów, które do kosmetyków dodawane są we wręcz śladowych ilościach i nie są ani trochę szkodliwe dla człowieka. Ale raz ktoś coś na ten temat napisał, ktoś inny to podłapał i zechciał wykorzystać do zarabiania pieniędzy, a potem nikogo już nie interesowało, że pogłębione badania wykazały co innego. W końcu dementi nikt nie czyta. A potem słyszę i czytam, że ten krem taki dobry, bo bez parabenów… O składnikach promowanych na opakowaniach i w reklamach, a potem ciągnących się w ogonach składów na ulotkach, bez szans na ich pożądane działanie nie będę się rozpisywać. Czytanie składów kosmetyków, czy jedzenia to jedno, trzeba je też zrozumieć. Wśród swoich znajomych i rodziny staram się obalać wszystkie te mity, ale to orka na ugorze.

    1. Ooo, to bardzo fajny temat. W kółko pojawiają się listy rakotwórczych kosmetyków itp. Chętnie bym zgłębiła temat, podrzucisz jakieś dobre źródła?

      1. Chętnie bym Ci coś podrzuciła, ale tak naprawdę nie korzystam z kilku określonych źródeł, tylko jeśli chcę coś zgłębić, to przekopuję się przez publikacje naukowe, a część rzeczy wiem jeszcze ze studiów. Warto po prostu weryfikować wszelkie sensacyjne nowinki, polecam szukać raczej po angielsku, niż po polsku i nie ufać artykułom, które nie podają odnośników do konkretnych publikacji i które szafują efekciarskimi zwrotami.

  37. Niesamowicie denerwują mnie ludzie w komunikacji miejskiej. I przez te nieszczęsne schody ruchome, i przez wchodzenie mi na plecy (nawet jeśli stoję np. przy samych drzwiach metra i wysiadam na ostatniej stacji – ktoś zawsze czuje potrzebę wepchania się przede mną), przez ustawianie się murem przed drzwiami i nie pozostawienie miejsca wysiadającym… Można by tak wymieniać w nieskończoność.

    Jest też taka kwestia, w której staram się uświadamiać znajomych – antybiotyki. U dorosłych infekcje gardła to w ok 90-95% infekcje wirusowe i przyjmowanie antybiotyków jest zupełnie bezzasadne. Nie pomogą w żaden sposób, można się tylko nabawić grzybicy i antybiotykooporności. Najsmutniejsze, że wielu lekarzy przepisuje antybiotyki na byle przeziębienie, więc ludzie sami muszą się w tym trochę orientować.

  38. Walczę o zaprzestanie bezmyślnego rozmnażania kotów i psów. Żadne schronisko nie zastąpi godnych warunków życia. Staram się przekonywać, że nasza kilku/kilkunasto godzinna nieobecność to zawsze więcej niż czasami tylko 1 spacer w tygodniu i wyrok za kratami dla takiego zwierzaka – jak o tym myślę to chce mi się płakać :(

  39. Świetny wpis!
    Po pierwsze walczę o świadome dobieranie strojów i kolorów do typu urody. Dla mnie świadomość tego, w czym mi dobrze, jest ważna i daje dużo komfortu i dobrego czucia się we własnej skórze. I życzę takiego komfortu kobietom, które znam i tym, których nie znam :)
    Druga rzecz: lubię, jak ludzie mają bogate słownictwo i stale poszerzają swój słownik. Nawet zaczęłam tworzyć taki cykl różnych ciekawych słówek (pierwsza część tutaj: http://czeremchowa.pl/11-slow-ktore-znaczaco-ubarwia-twoja-wypowiedz/).
    Pozdrawiam!

  40. Kompletnie nie rozumiem tego punktu o NIE zostawianiu psa przed sklepem.
    Rzecz jasna, dla mojego psa to nie jest jedyny spacer w ciągu dnia ale nie widzę powodu by mu nie fundować dodatkowej przebieżki – zwłaszcza, że on to uwielbia – siedzi sobie i obserwuje ludzi i inne psy ;)
    No…. chyba, że ktoś celowo zostawia bardzo agresywnego psa przy wejściu bez kagańca ale z tym się jeszcze nie spotkałam.
    W Trójmieście to norma, że psy czekają na zewnątrz przed sklepem.
    Inna rzecz, że Trójmiasto na tle całego naszego kraju jest wyjątkowo zwierzolubne, widuję czasem pieski latające luzem i też nikt nie robi z tego problemu – trochę podobnie to wygląda jak w Londynie:) wiele zachowań tu nikogo nie dziwi
    Mam nadzieję, że reszta kraju zmądrzeje w końcu :P

    1. Pewnie powinnam wziąć pod uwagę, że są miejsca, gdzie psy nie będą bezpieczne zostawione samopas (mam szczęście, że u mnie jest dosyć bezpiecznie), pomyśleć o ludziach bojących się psów czy takich co ich po prostu baardzo nie lubią…
      ale z drugiej strony ja nie lubię wrzeszczących dzieciaków podczas zakupów a mój pies przynajmniej zostaje na zewnątrz a nie uprzykrza życie innym kupującym;)

      A z czym walczę? Z fanatyzmem religijnym, rasizmem i homofobią. Bo nie widzę powodu by je tolerować w jakimkolwiek stopniu.

      1. Tak, ale domyślam się, że na przykład dziewczyny, które pisały wyżej, że boją się psów, mogą się stresować wejściem czy wyjściem ze sklepu, jak pod drzwiami siedzi psia banda. Zawsze tak jest, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia:)

        1. jesli pies jest przyczepiony to chyba nie mają sie czego bac, rownie dobrze można zakazac ludziom wychodzenia z psami na spacer bo istnieją osoby bojące się ich ;) Osobiscie nie spotkalam sie nigdy z sytuacja by ktos zostawił psa który tarasowałby wejscie do sklepu, zawsze są to bezpieczne odleglosci i o ile wlasciciel psa nie boi sie, ze ktos podprowadzi mu pupila to takie „parkingi” dla psiakow pod sklepem uwazam za swietny wynalazek.

    2. Obawiam że się wszędzie jest normą zostawianie psów pod sklepem, ja mieszkam w Gdańsku i na co dzień widuje takie przestraszone, szczekające czy trzęsące się psiaki. Nikt mi nie powie że to jest normalne i że one to dobrze znoszą- wczuj sie w jego sytuację- jestes przywiązana do jakegoś płotu, nie możesz się samodzielnie odwiązać ani obronić w razie czego i nie masz pojęcia czy i kiedy wróci właściciel. Nie wiem jak jest z poczuciem czasu u zwierzaków, ale one raczej nie rozumieją że wracasz 'za chwile’ i jak stracą właściciela z oczu to pewnie częśc jest przekonana że została porzucona.

    3. M., może i Twój pies to dobrze znosi, ale nie wiesz, co go może spotkać, kiedy zostawiasz go samego bez Twojej opieki, a on nie ma jak uciec. A co, jak podejdzie dziecko i włoży mu patyczek od loda do ucha? Nie wiem co jest niemądrego w przewidywaniu potencjalnie niebezpiecznych sytuacji dla zwierzaka, za którego się odpowiada.

      Wystarczy zerknąć na masę ogłoszeń właścicieli szukających psów zostawionych pod sklepem, które ktoś ukradł. Jest ich masa i nie dotyczą tylko psów rasowych.

      1. Style Digger, taka sama sytuacja jest z kotami wychodzącymi. Ludzie z mojego osiedla pukają się w czoło, kiedy mówię, że dla ich kota to potencjalnie niebezpieczna sytuacja, w której może dojść do zagrożenia jego zdrowia czy życia. Zwłaszcza, że nasze osiedle sąsiaduje z lasem i nie ma dnia, żebym wieczorem czy nocą nie spotkała na nim przebiegającego lisa. Ba, byłam świadkiem sytuacji kiedy lis gonił kota – dla tego drugiego skończyło się to chyba tragicznie. No ale to ja jestem zła, bo swojego Tygrysa trzymam całe życie w zamknięciu, och, takam zła Pani. Konkludując – ostatnio spotkałam właściciela, który mi takim tekstem pojechał. Teraz rozpacza, bo jego kot (ponoć nigdy nie gubiący się i w ogóle posiadający specjalne moce chroniące go od psów, dzikich zwierząt i głupich, okrutnych ludzi) nie wrócił do domu, a po osiedlu krąży plotka, że ktoś truje koty. Mimo ogromnej skali empatii – w tym przypadku żal mi jedynie zwierzęcia.

        1. Ale wiesz, takie chronienie-zamykanie w złotej klatce to tez nie jest idealne rozwiązanie… to tak jakby przestac wypuszczac z domu dziecko bo poza domem czai sie zagrożenie. Ja osobiscie wolałabym by mój zwierzak mógl cieszyc się życiem nawet jesli krótszym, bo nie liczy sie sama dłogosc zycia ale jego jakosc – i te same zasady stosuje wobec siebie, nie izoluje sie na rozne sytuacje tylko dlatego, ze moze mi sie cos stac. Po prostu wg mnie miłość polega na mysleniu o jakosci zycia współtowarzysza a nie tylko swoim (bo kocham mojego zwierzaka i chce by zyl jak najdluzej, niewzne jak nudne to zycie bedzie). Z psami wychodzi sie na spacery, a kot ma przesiedziec cale zycie w domu? Osobiscie jestem na nie.

  41. Ktoś pisał o zapinaniu pasów na tylnym siedzeniu – też widzę taki trend, chociaż każdemu, kto ze mną wsiada do auta od razu mówię „Zapnij pasy”, i jęczenie :” Ojj po co? Przecież siedzę z tyłu (sic!). „Żebyś nie połamała mi kręgosłupa, jak będziesz wylatywać przed przednią szybę” zamyka dyskusję. Szkoda, że zapinanie pasów nie jest normą.
    Druga sprawa: uprzejmość, uśmiech w usługach – dziękuję, proszę, zapraszam. Pracuję w usługach i innych traktuję tak, jak sama chciałabym być traktowana. Rozumiem, że każdy może mieć słabszy dzień, ale nie toleruję i nigdy nie zgodzę się na opryskliwość i nieuprzejmość, czasami zanim zdążę powiedzieć, po co przyszłam.
    I wpychanie się do kolejki starszych osób (zwłaszcza na poczcie, ze względów zawodowych jestem tam kilka razy w tygodniu). Mam ogromny szacunek dla starszych, ale wciskanie się na chama zawsze będzie budzić mój sprzeciw i za każdym razem mówię i będę :”Przepraszam, ale Pani tu nie stała”.

  42. Ania Bąk (dobrarekruterka)

    Ja walczę o wysoką jakość rekrutacji. Promuję PROFESJONALIZM i dobre praktyki (zarówno wśród pracodawców jak i kandydatów do pracy), dzielę się wiedzą o tym, jak budować pozytywny wizerunek siebie jako kandydata. Wierzę, że to ważne w kontekście obecnego rynku pracy. Dlatego promuję świadome kształtowanie swojej kariery, w oparciu o wartości i umiejętności :)

    Dodatkowo promuję SZACUNEK wobec siebie i innych. Niezależnie od roli i obowiązków. A wręcz szanuję bardziej osoby, które robią rzeczy, których ja nie umiem/nie lubię robić. Wierzę, że szacunek należy się każdemu, domyślnie, jako podstawa budowania relacji międzyludzkich.

    Promuję też myślenie i rozwijanie się. Testowanie swoich zainteresowań – działanie zamiast tylko mówienia i marzenia :)
    I otaczanie się pozytywnymi osobami, które wspierają nas w realizacji celów.

  43. Odniosę się do tematu z kolejkami i schodami:

    1. Jest zasada związana z prawdopodobieństwem i innymi wyliczeniami, że naprawdę lepiej jest, kiedy do nowootwartej kasy przechodzą osoby stojące na końcu kolejki – wiem, że dla tych przed nimi to banda cwaniaków, ale w ten sposób cały ruch ma szansę zostać obsłużony szybciej.

    Tratowanie staruszek i kobiet w ciąży to inny temat, podobnie jak słabe działanie kas pierwszeństwa, bo ludzie w takiej kasie i tak udają, że osób uprzywilejowanych nie widzą.

    2. Na schodach ruchomych zaczynam krzyczeć „Przepraszam” ;) Nauczyłam się tego w warszawskim metrze, bo nie raz stałam jak idiotka z lewej strony, bo dwie osoby przede mną stała np. para turystów. Więc głośno i wyraźnie krzyczę „przepraszam” i się ryję – jak ktoś się zaczyna pieklić, że co to za przepychanie wtedy kulturalnie tłumaczę. W zasadzie już nie, bo wyprowadziłam się z Warszawy, ale przyznam, że to miasto nauczyło mnie kilku rzeczy ;)

    Z rzeczy, o które ja walczę to poszanowanie rowerzystów na drogach. W niewielu miastach Polski jest dobry system ścieżek – nawet w Krakowie często muszę jeździć ulicą albo zahaczać o chodnik, a poruszam się rowerem od kwietnia do października włącznie. Najbardziej irytują mnie kierowcy stający na przejazdach rowerowych (przejście dla pieszych widzą, przejazdu już nie).
    Ale walczę też o to, by sami rowerzyści nie irytowali kierowców swoją nieodpowiedzialną jazdą.

    Kolejny punkt to świadome kupowanie – nie mam na myśli ubrań, a raczej produktów. Jem mięso czy jajka, ale staram się wybierać takich dostawców, którzy nie traktują zwierząt czysto przemysłowo. Jest to trudne, wymaga szukania, zapłacenia więcej na zakupach, ale da się.

  44. O co walczę?
    1. Świadomość ekologiczna – recykling, segregowanie śmieci. Uświadamiam kogo tylko mogę, cierpliwie dyskutuję ze znajomymi i nieznajomymi. Mam na tym polu kilka sukcesów. Wkurzają mnie tylko leniwi ludzie, którzy cały mój wywód kwitują „ale mnie i tak się nie chce segregować śmieci”. Wrrr!
    2. Poprawność językowa – czyli słynne grammar nazi. Nie, no żartuję, aż taka zła nie jestem ;) No ale jak ktoś używa „bynajmniej” jako „przynajmniej”, to ciśnienie skacze. Podobnie jest z wciskaniem wszędzie „te” zamiast „to” – „te miejsce”, etc. Jest jeszcze kwestia „ą” i „om” – „dziecią”, „dziwnom”. ;)
    3. Szacunek dla zwierząt. W mieście jest jeszcze z tym jako tako, gorzej na wsi. Staram się edukować, ale spotykam się z niezrozumieniem i wręcz wrogą postawą.
    4. Sytuacja w polskim więziennictwie – mało osób wie jak naprawdę wygląda życie w zakładzie karnym. Z racji swojego wykształcenia (pedagog resocjalizacyjny) i zainteresowań mam wiedzę i wgląd w to, jakie warunki panują w polskich więzieniach. Dlatego każdego, kto uważa, że polskie ZK to sanatoria z TV, internetem, wygodami i pyszniutką strawą zabierałabym na 24h wycieczkę z pobytem w celi.
    5. Nietolerancja, homofobia, seksizm, faszyzm, fanatyzm religijny i nacjonalistyczny. Tego chyba nie muszę tłumaczyć.

    1. Co do poprawności językowej – nie znoszę, kiedy ludzie nie używają wielkich liter. Polskie znaki są, imiona swoich misiaczków potrafią napisać wielką literą, ale już rozpocząć zdania poprawnie nie umieją. Nie wiem, z czego to wynika. Jest to pretensjonalne, wkurzające i utrudnia czytanie.

  45. Ja ostatnio na przykład poznałem osoby, które pomagają bezdomnym i to w taki sposób, że spacerują po całym mieście, szukają ich i próbują pomagać w różny sposób. I tak mnie poruszyli tym co robią, że zrobiłem i małą kampanię o tutaj: http://kimjeststreetworker.pl

    To chyba może liczyć się jako moja walka z edukowaniem ludzi. ;)

  46. Brak kultury zarówno wśród młodych ludzi jak i tych dorosłych. Wszechobecny. Myślę, że takie lekcje kultury, zasad zachowania się, kultury osobistej, poczucia estetyki, savoravivru powinny pojawić się w szkole. Ludzie nie wiedzą jak zachować się przy stole, jak odbierać telefon, gdzie przez niego rozmawiać (właśnie) ! Ludzie nie wiedzą jak stać na ruchomych schodach, o czym pisze Asia. I mam tu na myśli ludzi z wyższego szebla. Jakie było moje zdziwienie, gdy pracowałam z doktorami i profesorami, którzy nie znali podstawowych zasad zachowania się. (picie herbaty z łyżeczką w środku)!
    Ponadto nie potrafimy mówić, wysławiać się. Rozumiem, że młodzież mówi swoim językiem miedzy sobą ale nie potrafię zrozumieć gdy dorośli ludzie co drugie słowo wstawiają mega, zajebisty, tak jakbyśmy w języku polskim mieli ograniczony dostęp do przymiotników. Albo ich używanie było płatne. I tak studentka teatrologi opowiada mi o siłowni w kategoriach mega, mega mega. I ja już nie wiem o co chodzi.

  47. Ja chciałabym jeszcze przypomnieć, że psy także siusiają i to niekiedy porządnie. Moje psisko ma zabronione siusianie na elewacje budynków, ławki i kilka innych rzeczy. Jakoś się pogodził z tym, że ma obsikiwać kępki trawy a nie jak niektórzy koledzy samochody.

        1. mieszkałam przez jakiś czas na takim deweloperskim osiedlu z iglakami i eleganccy ludzie, z wypasionymi wozami bez żenady wyprowadzali swoje pieski przed okna sąsiadów z parteru (mieszkałam właśnie na takim „uroczym” parterze na poziomie ziemi) – całe iglaki obeschnięte… inny temat to grillo-imprezy non stop pod gołym niebem w takich właśnie parterowych ogródkach – ludzie zachowywali się jakby byli na odosobnionej daczy, a nie w środku osiedla…

  48. Dla mnie takimi tematami są:
    – jakość produktów – na każdym kroku trzeba być czujnym, bo dodatki do żywności i cukier pod mnóstwem postaci czai się wszędzie, a już szczególnie w produktach uważanych za zdrowe,
    – kierowcy zatrzymujący się na ścieżkach rowerowych i przejściach dla pieszych – standard,
    – i to o czym pisałaś czyli kolejki, przecież o każdą minutę warto walczyć nawet łokciami ;)

  49. Jedną z niewielu rzeczy, która mnie tak niepokoi i jednocześnie irytuje są niedopilnowane dzieci i ich niefrasobliwi, niczym się nie przejmujący rodzice. Dzieci biegające samopas po ulicy, kopiące gołębie, czy lawirujące między nogami klientów restauracji (można by jeszcze wiele takich sytuacji wymienić). Niestety mam wrażenie, że panuje na to przyzwolenie, a większość osób przygląda się temu z pobłażliwością. Zarówno obniża to mój komfort korzystania z miejsc publicznych, jak i stwarza zagrożenie dla dzieciaków.

    1. Dodam jeszcze małe dzieci w kościele. Nikt mi nie wmówi, że chodzą z nimi same samotne matki, które nie mają z kim zostawić dziecka na 1h w domu. Często to te same rodziny, gdzie dzieci beztrosko kopią w ławkę i biegają przed prezbiterium. Nie wiem kiedy miejsce kultu zmieniło się w plac zabaw, ale grzeczne zwrócenie uwagi na niestosowne zachowanie dziecka (a może przede wszystkim rodziców?) kończy się albo oburzeniem albo ignorancją.
      I z przerażeniem widzę czasem dzieci w sklepach z rodzicami, kiedy to maluch oblizuje szybę chłodni albo tarza się po bardzo brudnej podłodze, a zadowolona mamusia dyskutuje z panią ekspedientką.

      1. Ale czy kościół to nie jest właśnie miejsce dla całych rodzin?
        Chodzi o budowanie wspólnoty, troski o jej wszystkich członków…

        1. Np. w synagogach dzieci biegają w trakcie modlitw, a w kościołach protestanckich mogą chodzić do szkółki niedzielnej.

        2. Tylko że w momencie kiedy dziecko biega prawie pod ołtarzem albo rodzic przez 3/4 mszy próbuje go uspokoić to dla mnie nie jest żadne budowanie wspólnoty. Kiedy dzieci jest więcej (przy jednym to nie jest aż tak odczuwalne) i zaczynają razem ganiać to można zacząć się zastanawiać po co się tam wszyscy spotkali – na zabawie? Też mogę zacząć chodzić wokół i marudzić pod nosem? Są msze szkolne, spotkania w salkach. Da się budować duchowość kilkuletniego dziecka w inny sposób.
          A we wspólnocie wymagamy wszyscy od siebie szacunku. Kiedy przychodzę w niedzielę na mszę to nie chcę, żeby ktoś mnie kopał, kręcił się i przeszkadzał, niezależnie od wieku.

  50. No trafilas z tematem w 10 :)
    To i ja dorzuce cos od siebie. Mnie denerwuje najbardziej znieczulica na krzywdzenie zwierzat. I mam tu na mysli wszekie cyrki, zoo i parki wodne. Ja naprawde nie rozumiem jak mozna tego nie widziec ze te zwierzeta cierpia i dodatkowo swoje dzieci do takiego widoku przyzwyczajac i mowic ze to jest OK. Mam wrazenie ze ludzie traktuja zwioezeta jako rozrywke i zabawki ktorymi mozna sie bezkarnie bawic i wykorzystywac. W tajlandii mozna pojsc ogladac tresowane malpki, tygrysy ktore sa nonstop na srodkach uspokojajacych, widzialam tez parki sloni w ktorych te zwierzeta byly bite przez swoich opiekunow, slonie byly w lancuchach, czesto niedokarmione i chore, a cale rodziny wykstalconych ludzi z Europy szczesliwe ze moga takie biedne zwierzeta ujezdzac. Kolejny absurd to cyrki w Szwajcarii – bardzo tu popularne. Niby taki kraj nastawiony na ekologie, wszystko zeby nie niszczyc natury, a jedna z wiekszych atrakcji sa tutaj cyrki ze zwierzetami jezdzacymi cale lato od miasteczka do miasteczka. Serio – nie rozumiem tej znieczulicy. W stanach znane sa tez parki wodne z orkami i delfinami – to juz w ogole autentycznie nie miesci mi sie w glowie. Jak mozna te piekne ssaki trzymac na uwiezi i zmuszac do nauki glupkowatych sztuczek???

  51. Jak dobrze, że wspomniałaś o zostawieniu psa pod sklepem. Osobiście jestem posiadaczką kota, ale mam łzy w oczach, gdy widzę te biedne pieski patrzące z nadzieją na każdego wychodzącego ze sklepu. Kilka razy widziałam szczeniaki, które wyglądały na bardzo zdezorientowane. Posiadanie zwierzęcia to odpowiedzialność za inne życie, a nie posiadanie zabawki. Dlatego najpierw idzie się do sklepu, a pózniej na spacer z pupilem.

    Jeśli chodzi o to, co mnie gryzie to marzy mi się, by mięsożercy inaczej pytali mnie o moją wegetariańska dietę. Pytanie „co ty właściwie jesz?” nie brzmi zbyt dobrze, zazwyczaj pogardliwie. Jeśli ktoś nie chce mi wciskać swojej kotletowej propagandy, lecz po prostu jest ciekaw/a to da się o to spytać inaczej.

    Kolejna sprawa jest związana z tematem, który poruszyłaś – schodami ruchomymi. Mieszkam w Pradze, gdzie ruchliwe metro nauczyło ludzi stać po prawej stronie schodów. Jednakże na ulicach jest tragedia- turyści, którzy idąc z całą wycieczką nagle wyłączają myślenie, ludzie zajmujący cały chodnik lub po prostu idący lewą stroną chodnika. Uważam, że gdybyśmy na chodnikach zachowywali sie podobnie jak przy prowadzeniu samochodu, zaoszczędzilibyśmy wiele nerwów.

  52. Ja walczę ze skinny-shaming. Ludzie myślą, że wytykanie wagi jest nie na miejscu tylko w przypadku gdy ktoś waży zbyt wiele, ale nie gdy za mało. CIĄGLE spotykam się z komentarzami mojej niedowagi (z którą walczę, a łatwo nie jest i marzę o zdrowym wyglądzie i żeby mieć kształty jakiekolwiek) nawet od lekarzy (!), którzy zawsze ją skomentują, nawet gdy nie ma to w ogóle związku ze sprawą z jaką przyszłam. Ostatnio trafiłam na bardzo fajną panią doktor, która się mną zachwyciła mówiąc, że wyglądam jak baletnica. To było bardzo miłe, ale większość osób woli powiedzieć „Jakaś ty chuda!” albo „boję się, że cię połamię”. Not cool.

    W ogóle komentowanie czyjegoś wyglądu jest strasznie nieprzyjemne. Powinno odbywać się na boku, dyskretnie, jeśli np ktoś ma coś na twarzy lub jakoś odstają mu włosy czy coś. A komentowanie wagi to jest szczyt chamstwa.

    1. Mam dokładnie ten sam problem co Ty. Też mam niedowagę ale co zrobić skoro lubię dobre jedzenie, a jednocześnie mam dobrą przemianę materii ;)
      Nie raz słyszałam, że „ale ty jesteś chuda, mogłabyś przytyć z 5 kilo!”. Mimo że samo komentowanie czyjegoś wygladu jest niekulturalne, to jest naprawde nic w porównaniu co mi mówił mój EX-facet. Nie dość, że zdarzało się usłyszeć od niego że boi się że mnie „połamie” to jeszcze na zakończenie związku powiedział , że jestem tak chuda i słaba, że mógłby z łatwością skręcić mi kark albo złamać kręgosłup :/

      1. Podobnie jak u autorek komentarzy wyżej, uważam komentowanie wagi za wysoce niestosowne. Najgorszym chyba wariantem tego zachowania jest porównywanie- skojarzyło mi się to, Asiu, z Twoim niedawnym postem. Ja od dziecka słyszałam krzywdzące i zupełnie bezsensowne porównania dotyczące mnie i siostry: jedna zawsze „dobrze sobie wygląda”, druga taka chudziutka. (takie zdania zawsze padały na ‘dzień dobry”- świetne powitanie!) Chyba żadnej z nas nie było miło z tego powodu, ale ja nabawiłam się z tego powodu prawdziwej traumy i wykrzywionego obrazu siebie, z którego może już nigdy się nie wyleczę- to bardzo przykre.

        Jestem więc siłą rzeczy wyczulona na takie komentarze i zastanawia mnie, jak ludziom przechodzą przez gardło rzeczy typu: „jak ty przytyłaś!” albo „no, trochę ci się ostatnio przytyło” na rodzinnej imprezie (o zdanie niepytani ani nieproszeni, oczywiście- a ich opinia nikomu do szczęścia niepotrzebna). Smacznego oczywiście do tego! A ty człowieku rób wieczne dobrą minę do złej gry, bo przecież jak rzucisz ciętą ripostą seniorce rodu lub jakiejś ciotce, to tobie się oberwie, żeś niewychowana lub chamska, albo w złym humorze, bo przecież już nic nie można ci powiedzieć? Jestem ciekawa, czy inne czytelniczki też się z tym zetknęły.

        Zauważam też, że na blogach szeroko i krytycznie komentowany jest wygląd dziewczyn i/lub ich waga, dla mnie to szczyt nietaktu – nikomu nic do tego. Apeluję o to, by dwa razy się zastanowić, zanim się coś takiego powie lub napisze, a najlepiej ugryźć się w język. Dlaczego tak bardzo dążymy do oceny innych z miarką w oczach? Czy wartość człowieka mierzy się w kilogramach?

        Rozszerzając to zagadnienie na inne sfery życia- nie właźmy z butami do cudzej prywatności, nie wypytujmy o to: czemu na weselu bez chłopaka? a kiedy ślub? planujecie dziecko? no bo chyba już czas? a kiedy drugie? czemu nie jesz mięsa? itp. – chyba że ta osoba sama zechce z nami o tym porozmawiać.

  53. Haha – świetny pomysł na post! Tylko teraz zasypią Cię komentarze! :)
    Dorzucam i swój:
    1. Wyrzucanie jedzenia na trawniki!!! Zwłaszcza w centrum naszej kochanej stolicy, gdzie każdy skwerek zieleni jest na wagę złota! Wyrzucanie jedzenia to zakwaszanie gleby, niszczenie zieleni miejskiej, zatruwanie zwierząt (domowych i dzikich) i mylne poczucie „niezmarnowanego” jedzenia – którego przecież nie wyrzuciło się do kosza – serio???? Ptaki karmione wiosną i latem (!!!) którym kwas chlebowy rozwala układ trawienny nie będą jadły owadów. Potem musimy opryskiwać teren żeby nas komary nie zagryzły :P W blokach przeprowadzamy deratyzacje…po co? skoro potem dokarmiamy te szczury jedzeniem trawnikowym…ech!
    2. Z psich tematów – tak wiem że małe psy są słodkie, ale bez pytania właściciela lepiej nie dotykajmy, nie zaczepiajmy psów!!! Zawarczał? jaki niewychowany/agresywny! Chcielibyście być dotykani przez obce osoby znienacka? :) I kto tu jest niewychowany?

  54. Pierwsza rzecz to kierowcy: sama zwracam uwagę na to, żeby jeździć prawym pasem, przestrzeganie kodeksu w tym przepuszczanie innych, prawidłowe włączanie się do ruchu, parkowanie. Zwracam innym uwagę na nieprawidłowości ale mało kto powie „sory już poprawiam”, wolą nabluzgać i powiedzieć, ze się nie znam. Wojna trwa.
    Druga rzecz to psie sprawy: sama też nie widziałam nic złego w cmokaniu do psów, dopóki nie stałam się właścicielką Labradora, który wyrywa rękę na spacerze bo chce się przywitać z ciumkaczem. Także skracam wtedy psa dając do zrozumienia, ze na mojej ręce mi zależy a sama na obce psy nie ciumkam (w psich parkach się nie liczy ;))

    1. Nigdy w życiu nie ciumkałam na psy, ale od kiedy jestem właścicielką psa niewidomego, to jestem skłonna bić po twarzy osoby ciumkające na psy. Mój mops na ten dźwięk reaguje, jakby mu ktoś klakson do ucha przyłożył i natychmiast w stronę tego dźwięku się odwraca. A osoba ciumkająca idzie dalej, nawet się nie zatrzyma. To po co cmoka na tego psa, skoro nie zamierza mu poświęcić nawet 30 sekund swojej uwagi?
      Raz taka sytuacja skończyła się prawie tragicznie, bo facet zacmokał, mój pies odwrócił się w jego stronę tak gwałtownie, że prawie wpadł pod koła rowerzysty, jadącego po chodniku., Gdyby nie moje natychmiastowe szarpnięcie za smycz, psa bym już mogła nie mieć.
      Zachowałam się wtedy bardzo paskudnie, prawdopodobnie z poziomu stresu w moim krwiobiegu, bo wrzasnęłam za debilem : ” I po ch** k**a cmokasz??!!”.

  55. Mnie bardzo denerwuje jeżeli inne opinie polityczne/życiowe wpływają na relacje międzyludzkie i ludzie denerwują się na siebie nawzajem. Denerwuje mnie jak osoby publikują swoje opinie na facebooku przy okazji, niby nie wprost ale jednak obrażając ludzi o poglądach przeciwstawnych. Denerwuje mnie wprowadzanie w swój język nienawiści, określeniami „mohery”, „komuchy”, „katole”, „muslimy” itp. a jednocześnie głosząc krytyczne uwagi na temat Polski „jaka to ona nietolerancyjna”. Ludzie nie widzą, że sami nie są tolerancyjni dla siebie nawzajem, „na własnym podwórku”. Smuci mnie to bardzo, ale można się z tym spotkać na każdym kroku w życiu codziennym. A idąc tym tropem, denerwuje mnie jak młodzi ludzie nie starają się myśleć i analizować, tylko powtarzają co im media powiedzą nie starając się spojrzeć na sprawę z dwóch stron.
    A z bardziej błahych spraw to przypomniała mi się sytuacja kiedy wychodziłam z kawiarni z kawą na wynos w ręku i drugą ręką w której miałam zresztą laptopa otworzyłam sobie drzwi. Młody mężczyzna/chłopak korzystając z okazji wszedł sobie przez drzwi, które (może jak mu się wydawało otworzyłam właśnie dla niego), nie zważając (już nie wspomnę o tym,że jestem kobietą) na to, że jednak ja byłam wychodząca a on wchodzący :D

  56. Mnie tez bardzo denerwuje kilka rzeczy, że jak widzę, to aż mi się włos na głowie jeży:

    1) zostawianie psów pod sklepem
    2) parkowanie w miejscach nie do tego przeznaczonych, np. pod wejściem do Biedronki (szkoda, że delikwent jeszcze nie wjedzie do sklepu!)
    3) zajmowanie miejsc dla niepełnosprawnych przez pełnosprawne osoby!!!
    4) wyrzucanie śmieci na ziemię
    5) marnowanie jedzenia – przecież stary chleb można wykorzystać na tyle sposobów!
    6) chamstwo na drogach
    7) nieumiejętność jeżdżenia przez Polaków autostradami – zawsze zajmują lewy i środkowy pas, zamiast bezpiecznie po wyprzedzeniu zjechać na prawy. W Austrii są świetne billboardy „rechts faren, stress sparen”! :)

  57. Wiesz nigdy nie myślałam o schodach ruchomych,że trzeba stać po prawej stronie. Kompletnie o tym nie myślałam,bo dla mnie schody to schody, jak ktoś się spieszy to się przesunę bez problemu. Walczę o równe traktowanie ludzi po studiach. Skończyłam ciężkie studia 5 lat dziennie, a wszędzie chcą kilka lat doświadczenia w zawodzie. Tylko jak miałam pracować kiedy studia dzienne i ciężkie. Praktyki nic nie dają, nie patrzą na to. A jeżeli już znajduję to mówią,żeby chodzić za darmo. Firma prywatna, bogata i na wysokim poziomie, a chcą za darmo żeby ktoś pracował. Człowiek tak na prawdę w Polsce po studiach nie ma nic, albo brak pracy w zawodzie i trzeba iść do Biedronki. Dla Pani, która pisała wyżej,że walczy o zdrowe odżywianie dzieci- w Biedronce płacą mniej niż lekarzowi dokładnie 1430zł, więc niech się Pani cieszy,że praca jest. Nie znoszę ludzi na drodze, co zmieniają pas wjeżdżając mi pod maskę auta w dodatku nie dają kierunkowskazu ( piszę o Krakowie), a i nie znoszę taksówek w Krakowie jeżdżą jak chcą. Nie znoszę sklepu H&M po prostu go nie lubię odkąd obejrzałam filmy. I według mnie nie są w ogóle godni zaufania. Dziwię się jak tam ludzie kupują. Gdyby Ci kupujący przeżyli jeden dzień w fabryce, która szyje dla H&M to może zmieniliby zdanie. Strasznie nie lubię ekspedientek w sklepie, które są nie miłe i wręcz wredne. Czasami mam wrażenie,że pracują tam jak za karę. Rozumiem,że nie każdy lubi taką pracę albo,że ktoś ma ciężki dzień. Ale rzadko spotykam miłe ekspedientki, a najgorsze ekspedientki są w yves rocher. Firma wysyła ulotki, więc co miesiąc za zakup 6,90zł można coś odebrać np szampon, a Pani która wydaję taki prezent jest wręcz obrażona, no ludzie! Nie rozumiem tych ekspedientek, to ich praca i skoro firma ma taką politykę to powinny je szanować, a nie traktować klienta jak złodzieja. Nie lubię kolejek w sklepach, a już najbardziej nie znoszę tych dużych supermarketów, o której tam nie wejdę tak są kolejki. Gdybym mogła to bym kupowała w sklepiku koło domu, problem jedynie taki,że mają ceny za wysokie (takie,że aż przeginają). I ostatnie nie znoszę lekarzy, nie potrafią leczyć i nie znają się na tym co robią. Nie mówię tutaj o wszystkich, mam tu na myśli lekarzy rodzinnych. I nie ważne ile mają lat, czy 30 czy 50 to i tak nie potrafią wyleczyć człowieka. A najgorsze jest to,że leczą w ciemno. Żaden lekarz nie da skierowania na badania, pewnie zastanawiacie się dlaczego. Za każde skierowanie pacjenta na badania lekarz płaci z własnej pensji. To jest chore! Już tak jest wiele lat, lekarz leczy w ciemno,bo szkoda mu pieniędzy na badanie moczu czy krwi. Lekarze kompletnie nie mają pojęcia o badaniach, a genetyki na studiach to mieli takie podstawy jak młodzież w liceum i niestety taka jest rzeczywistość. To chyba na tyle co mi przychodzi do głowy.

    P.S. Asiu mam pytanie wybieramy się na weekend do Bielska co można ciekawego zwiedzić, polecasz jakieś miejsca? Jakąś fajną kawiarnię?

    Pozdrawiam,

    A.

    1. Ojej, ale strasznie generalizowanie! „nie lubię ekspedientek tych, tamtych, nie lubię lekarzy…”, wiem że wspomniałaś magiczne stwierdzenie „nie mówię o wszystkich”, ale lepiej sformułować to tak, że ty spotkałaś póki co tylko takich. Może to kwestia nastawienia, ja w ogóle w życiu nie przypominam sobie żebym gdzięs trafiłą na ewidentnie niemiłą ekspedientkę. Trafiałam na nieco lekceważących lekarzy, ale teraz mam wspaniałą lekarkę rodzinną (w dużej „wiosce” powoli rozrośniętej na miejscowość właściwie), i jest bardzo zaangażowana, daje skierowania, myśli o różnych opcjach, taka opiekuńcza i w ogóle (z tych młodszych). Pozostałe 3 u mnie w przychodzi też na pewno nie są złe ;) Polecam zmienić nastawienie, sama od mojej koleżanki nauczyłam się nie nadużywać twierdzeń „nie lubię, nienawidzę” itp – i naprawdę, naprawdę jest lżej i pogodniej ;)

  58. O to, że można czegoś nie wiedzieć albo powiedzieć „myślę w ten sposób, ale jestem otwarty na argumenty” i, uwaga, ZMIENIĆ SWOJE ZDANIE. Mam wrażenie, że z każdej strony wpajają nam, że trzeba być bardzo jednoznacznym w swoich poglądach, mieć „solidną podstawę” myślową. Ale to nie wyklucza tego, żeby chcieć dyskutować, być otwartym i się zmieniać. Setki razy widziałem dyskusje, w których ludzie bronili swojego zdania jakby to była najświętsza rzecz na świecie, nawet jak siła kontrargumentów i wiedza drugiej strony była druzgocąca. A ja tam lubię powiedzieć „okej, znasz się na tym lepiej i faktycznie dużo dałeś mi do myślenia”. I mój światopogląd w ten sposób ewoluuje, zmienia się, jest piękniejszy.

    W skrócie – walczę o to, żeby rozmawiać, uczyć się od innych i szanować się jak dojrzali ludzie, a nie politycy czy biznesmeni. Otwartość napędza myślenie.

    1. Całkowicie się zgadzam z tym co napisałeś! Mam podobne poglądy, dotyczące otwartości na poglądy innych i często spotykam się z niezrozumieniem, bo przecież „trzeba mieć swoje zdanie”, jakby jedno wykluczało drugie. Czasem słuchając czy uczestnicząc w dyskusji, mam wrażenie, że nie chodzi tyle o wymianę poglądów czy poznanie innego spojrzenia na przedmiot rozmowy, ale na udowodnieniu, że „moja racja jest mojsza”

    2. Też się zgadzam. Mam wrażenie, że rzadko kiedy da się podyskutować po to, aby dotrzeć do jądra problemu albo aby wymyślić jego rozwiązanie, a częściej po to, aby „wygrać’ dyskusję. W szczególności dotyczy to polityki, ale także innych wrażliwych tematów typu wychowywanie dzieci.

  59. Ja wciąż walczę z ludźmi, którzy nie zachowują choć odrobiny ogłady …w kaszlaniu, kichaniu, ziewaniu, ciamkaniu bez zasłonięcia ust. Jest to dla mnie obrzydliwe i niehigieniczne, a tak nagminne w komunikacji miejskiej, w pracy…
    Wirusy i bakterie szaleją (m.in. trochę zapomniana gruźlica żyje i ma się dobrze), a ludzie bez skrępowania z pędem powietrza z płuc robią to prosto w twarze innych. Zwracam uwagę, a jakże, ale oczywiście to na mnie wszyscy patrzą jak na kosmitę/dziwadło.
    W tramwajach siedzę w kapturze, owijam się szalem, czy jakkolwiek, bo niedobrze mi się robi, jak ktoś stojący nade mną się nie osłania.

  60. Sprawa błaha, ale zwracam na nią uwagę: nierozcinanie takiej fastrygi w kształcie krzyżyka przy rozcięciach marynarki/żakietu/płaszcza. Spojrzenie na ulicę – moim zdaniem mniej więcej połowa ludzi tego nie robi. Wiadomo, nikomu żadnej krzywdy to nie wyrządza, ale ubrania ładniej się układają jak nie są zszyte tam, gdzie nie powinny :)

  61. Kolejki – no właśnie! Zawsze stoję z półtora metra za osobą przede mną, a na moje plecy włazi niecierpliwy kolejkowicz. Nie pojmuję dlaczego.

    A co do poruszanych już spraw związanych z ruchem na drogach. Zastanawiam się, co sobie myślał dziś rano kierowca mijający mnie, rowerzystkę, tak blisko, że musiałam (nie, że wolałam, naprawdę musiałam!) zjechać do – ja to nazywam rynsztoka. Pewnie uważa, że to jest miejsce dla jednośladów, że świetnie się tam mieszczą, wara z asfaltu. Pewnie tego bloga nie odwiedzają takie osoby, ale może macie znajomych o podobnie psychopatycznych skłonnościach: po pierwsze, ulica jest również dla rowerzystów (o ile nie ma ścieżki czy pasa), trzeba się z tym pogodzić, szczególnie że jest coraz cieplej i rowerzystów przybywa, po drugie, obowiązkiem kierowcy jest wyprzedzanie w odległości 1 metra! Nie masz miejsca – nie wyprzedasz. :-(

  62. Walczę o to, by dress code i savoir vivre przestały być tylko obco brzmiącymi wyrazami, a stały się zauważalne w codziennym życiu. Od kilku lat obserwuję totalny upadek obyczajów, począwszy od manier, na stroju kończąc. Myślę, że słowo-klucz, to „szacunek” – o to się wszystko rozbija. Z szacunku przepuszczę kogoś w drzwiach, uśmiechnę się, czy powiem „dzień dobry”. Z szacunku nie pójdę w sandałach i szortach na uczelnię, a na wesele przyjaciółki w czarnej czy białej sukience.

    1. oh tak bitwa o białe sukienki na ślubach! Śpiewam w zespole, który organizuje muzyczną oprawę ślubów i nagminnie to widzę, a ostatnio widziałam świadkową w białej sukience! Nie mówiąc już o tym, że większość kreacji jest tak skąpych, że marzę o tym, by wprowadzić zwyczaj z jakim spotkałam się np w Sacre-Coeur w Paryżu i w prawie całym Rzymie: pan kościelny stoi w drzwiach i takim delikwentkom wręcza chusty do opasania się.

    2. Ale jak to „nie pójdę w sandałach i szortach na uczelnię”? A jak jest gorąco? Szorty szortami, ale SANDAŁY? Co niestosownego jest w sandałach?

      1. Jules – ja też to widzę. Często siostry panów młodych zakładają białe kiecki, mam wrażenie, że robią to na złość. O skąpych kieckach już się nie wypowiadam – cienkie ramiączka, dekolt do pasa, dół ledwo zakrywający pupę – tragedia.

        A. – w miejscach publicznych nie odsłaniamy nagiej stopy. To jest elementarna zasada dress code’u. A uczelnia to jednak jest miejsce publiczne. Można nosić buty z odkrytą piętą lub peep toe, ale japonki i rzymianki zostawiamy na plażę. Ta sama zasada obowiązuje w urzędach, kościołach i innych tego typu miejscach. Co do szortów – można, ale nie krótsze niż 4cm nad kolano.

        1. Oj, ni ebyłabym tutaj aż tak ortodoksyjna – mam na myśli sandały głownie (osobiście szorty też nie są dla mnie problemem, ale tu myślę że dużo zalezy od klimatu uczelni/studiów).

          Miejsce publiczne – czyli ulica/tramwaj/sklep/wszędzie, czyli uważasz że nigdzie nie należy nosić sandałów? Zasady zasadami (sama staram się ubierać stosownie do okazji), ale kiedyś też mężczyźni nie pokazywali się bez podkolanówek a kobiety bez rękawiczek czy kapeluszy, trochę obyczaje się jednak zmieniają ;) (mówię ciągle konkretnie o tych sandałach, nie chciałabym być zasypana przykładami kusych przezroczystych ciuchów, bo nie o nie mi teraz chodzi) ;)

          1. Są sandały i sandały, myślę że chodzi tu raczej o typ sportowo-plażowy. Podobnie nie każda bluzka bez rękawów musi oznaczać koszulkę na ramiączkach. Mnie denerwują ludzie chodzący po centrach handlowych w dresach. I nie chodzi o subkulturę dresiarzy ( nie, żebym popierała ale to inny temat) tylko ludzi którzy nie mają problemu żeby ubrać się elegancko do pracy a w sobotę czy o południu jakby ich coś opętało i wszyscy wyglądają jakby wyszli z siłowni

            1. Nie rozumiem… Ludzie po tygodniu noszenia koszul, spódnic, krawatów, marynarek w weekend zakładają wygodne ciuchy i idą na zakupy. Co w tym złego?

            2. Dresy to ubiór przeznaczony do uprawiania sportu. Przecież można ubrać się wygodnie a przy tym nie wyglądać, jakby wyszło się z siłowni ;)

        2. Uczelnia nie jest przestrzenią publiczną, mimo że może mieć takie słowo w nazwie. Żaden budynek nie jest, każdy ma swojego właściciela i zarządcę. Są różne sposoby klasyfikacji przestrzeni: prywatna, półprywatna, prywatna upubliczniona, półpubliczna, publiczna, intymna… Stwierdzenie „w miejscach publicznych nie odsłaniamy nagiej stopy” oznacza, że praktycznie tylko w domu wolno ją odsłonić.
          Generalnie zgadzam się co do stosowności ubioru. Jednakże na uczelnię chodzę jak mi się podoba – uczelnia nie szanuje mnie jako studenta i w związku z tym nie będę się przed nią płaszczyć. A z resztą, mój strój nie odbiega od ubioru wykładowców (od dwóch lat na topie są japonki u mężczyzn i gołe plecy w koszulce na cienkich ramiączkach u kobiet). Wyjątek stanowią egzaminy i zaliczenia, wtedy czuję powinność czarnej/szarej/beżowej spódnicy i białej koszuli. Ale kiedy czekam 5. godzinę na konsultacje (bo pogadychy przy kawie albo „trzeba zawieźć dzieci na dodatkowy angielski”, to był cytat) albo dowiaduję się, ze jechałam 2 godziny w jedną stronę na darmo, bo komuś nie chciało się poinformować, że go nie będzie… To tak studenci traktują uczelnię jak sami są traktowani.

          1. Do Marta – ale co Cię obchodzi czy ktos w wolnym czasie chodzi w dresach czy w jeansach? Jestes jedną z tych osob, które uwielbiają wtykac nos w nieswoje sprawy i chcialyby dyrygowac zyciem innych. Jedni mają sportowy styl i lubią dresy, Ty może lubisz elegancje. Co Cie to obchodzi? Chcesz to sie ubieraj wygodnie ale nie w dresy ale nie czepiaj sie innych, że lubią w nich chodzic poza siłownią. OD razu informuję – nie lubię sportowego stylu u siebie, ale kazdy ma prawo ubierac sie w co mu się podoba, wystarczy aby nie drażnilo to mojego nosa.

            1. Nie przesadzasz? Nie wiem, skąd wniosek, że chciałabym dyrygować życiem innym. Poza tym nikogo się nie czepiam. Uważam po prostu za smutne, że zatarła się różnica między dniem a wieczorem, teatrem a uczelnią, a kulturę szarego dresu uważam zwyczajnie za przykrą.

    3. Jeju, nie przesadzaj. Uczelnia to nie miejsce jakiegos kultu religijnego a szorty czy sandały to nie kostium kąpielowy tylko zwyczajny letni strój. Rozumiem egzaminy. W takim razie w czym Ty w lecie chodzisz na uczelnie? Ja studia mam juz wiele lat za sobą ale normą były i szorty i sandały i trampki, japonki, krótkie spodnice, bluzki na ramiączkach. Nigdy nikt nie robił z tego powodu problemu ani nie patrzył krzywo. Wykładowcy z resztą też często ubierali się na luzie a nie tylko gajery czy garsonki. Wg mnie przesadzasz. Niektore dziewczyny serio przesadzacie, dresy – stroj sportowy, odsłoniete stopy – nie wolno w miejscu publicznym. Dajcie zyć ludziom, to nie dwór Królowej Elżbiety! Oficjalne sytuacje jak najbardziej, praca w ktorej wymagany jest dress code ale cala reszta? Do urzędu nie powinno sie wchodzic w klapkach i szortach? hehhhehe wyluzuj troszkę, serio, o ile jestesmy zwyklymi ludzmi a nie dygnitarzami czy politykami z Brukseli to po co szukac problemu tam gdzie go nia ma? Ubior ma byc przede wszystkim czysty i schludny a cała reszta to sprawa indywidualna. Chcesz osobom lubiącym sportowy styl narzucic ubieranie się w jeansy bo tak nakazuja jakies tam kiedys ustalone wytyczne? W takim razie w sportowym obuwiu tez nie powinno sie chodzic po ulicy bo ono sluzy do uprawiania sportu? Jasne, powinnam chodzic na zakupy w garsonce i obcasach :D:D:D Zluzuj kobieto.

  63. To ja zwracam uwagę na dobre imię chrześcijaństwa – żeby sięgać do źródła – Biblii a nie opierać się na pieniaczach z telewizji, którzy jakieś swoje dziwne pomysły popierają wiarą w Boga. Jest mnostwo cudownych inicjatyw i oddanych Bogu ludzi na świecie, a chrześcijaństwo to mądra i kompletna filozofia, ktora warto poznac zanim się odrzuci z powodu zniechecajacego przekazu.

    Poza tym walczę z bzdurami powtarzanymi przez fanów medycyny alternatywnej, najbardziej z tymi które odwodza ludzi od konwencjonalnego leczenia albo zmuszaja do niepotrzebnych wyrzeczen w imie zdrowia. Warto bazowac na evidence based medicine jesli na szali jest zdrowie nasze lub naszych bliskich!

    Trzecia rzecz – mity na temat karmienia piersią (chude mleko, za malo pokarmu, niepotrzebne narzucanie kobietom eliminacji nabiału . Karmienie piersią jest nie tylko spoko dla dziecka, ale tez po prostu fajne i wygodne, a w naszym kraju trzeba się często uprzec, postawic położnym w szpitalu i potem swojemu pediatrze, zeby sie udało. Sama przez to przeszłam ale tu tez evidence based medicine!!

    1. Ja też staram się ratować wiedzę na temat chrześcijaństwa (dokładniej KK). Najczęściej jak cytuję Biblię i obalam bzdety poprzekręcane przez media lub antyklerykalnych aktywistów to nagle ludzie są w szoku. Warto pokazywać tą „normalną” stronę :)
      Co do medycyny – dzięki ruchom antyszczepionkowym powróciły choroby, o których dawno zapomnieliśmy, że mogą występować, chociażby gruźlica. Nie chcę rozwlekać tematu, ale to chyba dobitnie pokazało, że może jednak warto nie dać się zwariować.

  64. Też zostawianie psów, ale mało tego, w Warszawie na Chmielnej pod Douglasem znalazłam kiedyś samotny wózek z niemowlakiem… Z koleżanką stałyśmy przy dzieciaku z 10 min bo naprawdę widok był przerażający i MY się martwiłyśmy, że ktoś to dziecko może porwać. Po tych 10 min podeszła pani koło 60 i gdy delikatnie jej zwróciłyśmy uwagę, że nigdy nie wiadomo kto będzie przechodził i że to bardzo ryzykowne zachowanie, powiedziała, że „jest taką wyluzowaną babcią” a potem kazała nam pilnować swoich spraw… no po prostu ręce opadają.

  65. Bardzo fajny pomysł na post! Sama mam kilka takich rzeczy w głowie, ale też borykam się z kwestią zwracania na nie uwagi. Dużo osób odczytuje to jako „upominanie” czy „czepialstwo” – szkoda.

    Ja np. mam ogromny problem z nieodpowiednim zachowaniem w przestrzeni publicznej. Nie mówię tutaj o jakichś cudach, ale o zwykłe, dla mnie oczywiste, drobiazgi: wsiadając do bardzo zatłoczonego tramwaju, dobrze by było zdjąć plecak, zamiast wpychać się między ludzi albo machać plecakiem komuś, kto siedzi (nie raz prawie oberwałam). Nie wspomnę o kwestii ewentualnych kradzieży. Bardzo podoba mi się też kampania w krakowskim MPK „Weźże gadaj ciszej” – kiedyś nie zwracałam specjalnie uwagi na to i sama pewnie byłam za głośno (zwłaszcza wsiadając do tramwaju z przyjaciółkami), ale teraz zaczynam coraz lepiej rozumieć, że nie każdy ma ochotę (w tym ja) wysłuchiwać rodzinnych dramatów albo słuchać z kimś muzyki. Przydałaby się też kampania o „zmęczonych torbach”…:)

    Druga sprawa, to właśnie schody ruchome albo siedzenie na schodach. O ile wiem, że np. na dworcach często nie ma wystarczającej ilości krzeseł/ławek, a czasem po prostu trzeba gdzieś przeczekać i usiąść, o tyle nie rozumiem, jak można zająć pół schodów i nie ruszyć się z nich, gdy z gory/z dołu zaczyna iść tłum (jeżdżę pociągami codziennie i to jest prawdziwa zmora). Już kilkakrotnie zwracałam komuś na to uwagę, ale zawsze mam wrażenie, że przez to jestem „niemiła”.. choc przecież to nieprawda, bo gdy wszyscy przejdą, miejsca znów zrobi się sporo.

    Poza tym mam kilka innych, mniejszych spraw, które mnie zajmują, ale ciężko idzie ich tłumaczenie niektórym – np. żeby nie dawać zwierzętom rzeczy z dodatkiem czekolady („Zostało ciasto? a to dam kotu! Nic mu się przecież nigdy nie stało…”), że warto czasem wydać więcej, a kupić lepszą wędlinę itd.

    Mniej poważnie to walczę też z podejściem „po co ćwiczysz, przecież jesteś szczupła” albo „możesz wszystko jeść, przecież nic po tobie nie widać!”. Grrr:) Bardzo podoba mi się trend zdrowszego stylu życia i drażni mnie przekonanie, jeszcze żywione przez duuużo osób, że siłownia, zdrowe odżywianie i ćwiczenia są tylko dla osób z nadwagą, a szczupłe osoby nie muszą nic robić, bo „nie mają tłuszczu” i dobrze wyglądają (w ubraniu;)). Nie lubię też przegięcia z byciem fit w drugą stronę (a teraz sporo takich treści jest w internetach), niemniej jednak wielokrotnie spotkałam się z takimi komentarzami.

    No, to się rozpisałam:D

  66. Ja walczę o szacunek do innych ludzi. Staram się reagować, gdy ktoś kogoś obraża. Jak do tej pory miałam sporo mniejszych „walk”, ale i dwa większe starcia, oba w pociągu:
    1. W przedziale trzech , nieco podpitych Chłopaków, w obrzydliwy sposób odnosiło się do Dziewczyny z obsługi PKP sprzedającej napoje i przekąski. Komentowali jej wygląd, rozważali, czy warto by ją „wziąć”. Dziewczynie wyraźnie się to nie podobało, ale była zakłopotana i nie potrafiła stawić oporu werbalnego. Moje zwrócenie uwagi chłopakom naprawdę ich zawstydziło i zastopowało. Dodam, że podróżujący ze mną mężczyzna nie zareagował na tę sytuację.

    2. W przedziale „otwartym” Pendolino jechało 4 chłopaków ze szkoły oficerskiej. Wszyscy wysocy, przypakowani, bardzo pewni siebie, nie miałam odwagi zwrócić się do czterech naraz, uznając, że spotka mnie – w najlepszym razie – bolesne wyśmianie. Co takiego robił ten młody kwiat oficerski? Głośno i wulgarnie (słychać ich było w całym przedziale) naśmiewali się z „pedałów”, „ciot”, mniejszości narodowych i wielu innych grup. Co więcej, w czasie podróży, dosiadła się do nich jakaś dziewczyna, która śmiała się z ich „żartów”. Jednak gdy tylko nowa towarzyszka wyszła do toalety, chłopaki ze szkoły oficerskiej (!) nie omieszkali wymienić okropnych uwag na jej temat (że fajna figura, ale ta twarz… „torba na głowę i ruchałbym” – dokładnie takie słowa padły). Po tej sytuacji obiecałam sobie, że porozmawiam choć z jednym z nich. Gdy tylko trzech z czterech przyszłych żołnierzy opuściło pociąg na jednej ze stacji, poprosiłam o chwilę rozmowy Chłopaka, który został w przedziale. Wyraziłam przykrość z powodu ich zachowania, odwołując się do honoru oficerskiego (mój Ojczym skończył tę samą szkołę oficerską we Wrocławiu). Chłopakowi zrobiło się strasznie głupio, przeprosił mnie i stwierdził, że to ”takie głupie żołnierskie żarty”. Ba, pogratulował mi odwagi, stwierdzając, że mało kto reaguje w podobnych sytuacjach. Serio!

    Ponadto, na zajęciach, które prowadzę na jednej z uczelni, odmówiłam ocenienia pracy, która obrażała mężczyzn noszących spodnie typu rurki (zadaniem grup, które prowadzę, było przygotowanie projektu kampanii społecznej na wybrany temat, jedna z nich postanowiła wyedukować noszących „pedalskie spodnie”). Grupa przyznała, że się zagalopowała i przygotowała nową pracę.

    Może się ze mną nie zgodzicie, ale uważam, że jeśli tylko nie mamy do czynienia z grupą osób potencjalnie zagrażającą naszemu bezpieczeństwu, warto interweniować w podobnych sytuacjach. Często ludzie obrażają innych w całkowicie bezrefleksyjny sposób. Ważne, by zrobić to taktownie i grzecznie – nie walczyć ich bronię.
    Wierzę, że warto interweniować, a ten rodzaj postawy zakrzewiła we mnie moja Mama, za co jestem jej bardzo wdzięczna.

    Ktoś może napisze, że od wychowywania jest rodzina, ale tu chodzi mi coś innego. O brak zgody na poniżanie innych w przestrzeni publicznej.

  67. Mnie irytuje fakt nieotwierania okien w autobusie / tramwaju podczas goracych dni. Ile razy bylo, ze wsiadlam, autobus zapchany a ani jedno okienko nei bylo nawet uchylone. Nie wierze, ze ludziom nei jets duszno/goraco. Nie wspomne juz o roznych zapachach docierajacych do moich nozdrzy….Nie rozumiem tego zupelnie, ludzie sie boja, wstydza otwierac okno?? I te starsze panie, ktore boja sie lekkiego podmuchu wiatru i na zmiane z otwierajacym zamykaja okno…No tak, lepiej w smrodku niz w chlodku… Aga

    1. Racja, ja mam tak w pociągach. Czasem jest tak duszno, że nie da się wytrzymać, otwieram drzwi/okno… a ktoś zamyka! Wszyscy się rozbierają, pocą, bo głupio otworzyć okno. Z drugiej strony jest też otwieranie okien, gdy w tramwaju jest włączona klimatyzacja….:) Bo komuś się „zimno” zrobiło albo „tyle okien otwartych, a nadal gorąco, otworzę kolejne!” przy komunikacie, żeby tego nie robić…

      1. Mnie w pociągach okropnie przeszkadza hałas przy otwartych oknach ;) Z temperaturą sobie zwykle radzę nieźle, od hałasu szybko boli mnie głowa.

  68. Mnie wkurzają do białości reklamy produktów spożywczych dla dzieci: jogurtów, serków, nutelli, mlecznych kanapek i innych tego typu. Wmawianie rodzicom, że to jest zdrowe i pełnowartościowe pożywienie dla ich dzieci powinno być prawnie zakazane. Od tego powinna się zacząć walka naszego rządu z otyłością i niezdrowym odżywianiem dzieci.
    I jeszcze wszelkiego rodzaju suplementy na wszelkie możliwe dolegliwości prawdziwe czy wyimaginowane. Przekaz płynący z tych reklam mnie doprowadza do szału – zamiast zmienić dietę, rzucić palenie, więcej się ruszać, łykniesz tabletkę i wszystko będzie cacy. Nosz…
    Pal licho jeśli to są suplementy dla dorosłych, którzy sami za siebie podejmują decyzje.
    Ale skandalem już jest reklamowanie suplementów dla dzieci i zwierząt oraz dla seniorów. To jest wręcz niebezpieczne. Ciekawa jestem kiedy ktoś w końcu naprawdę zaszkodzi swojemu dziecku czy psu, bo zamiast iść z nim do lekarza/weterynarza i szukać przyczyny problemu, będzie ładował w niego tabletki. A jak tabletki nie pomogą i w końcu się do tego lekarza pójdzie, to problem będzie już dużo większy i trudniejszy do rozwiązania.

  69. Sprawa, o którą walczę i staram się to robić coraz aktywniej, to edukacja finansowa dzieci i młodzieży. Zupełnie nie rozumiem, jak tak istotny aspekt dorosłego życia jak zarządzanie finansami osobistymi może być pomijany w programie nauczania. Wierzę, że wzorce i nawyki, które wyrabiamy w sobie w dzieciństwie mają później wpływ na naszą dojrzałość finansową. Zarządzanie budżetem, nauka oszczędzania, uczenie się na własnych zakupowych błędach w dzieciństwie są według mnie kluczem do późniejszego mądrego i odpowiedzialnego zarządzania własnymi finansami. Od pół roku prowadzę bloga poświęconego tej tematyce. Jeśli edukacja finansowa i rozwijanie w dzieciach przedsiębiorczości są waszym zdaniem istotną kwestią, to zapraszam na bloga :)

  70. Jeśli o mnie chodzi, to najgorzej znoszę antyszczepionkowców. Doprowadzają mnie do szału ludzie wypowiadający się na ten temat, nie mający nic wspólnego z zawodem lekarza. Wziąłbyś rady dotyczące aktorstwa od lekarza? Nie, więc dlaczego bierzesz rady dotyczące szczepień od Roberta de Niro?
    Szczepiąc siebie i swoje dzieci chronisz tych, którzy szczepić się nie mogą.

    1. Otóż to, nie wszyscy mogą się szczepić. Nikt kto nie jest w sytuacji rodzica, który codziennie rano zastanawia się które zagrożenie jest większe – szczepienie, które może pogorszyć problemy neurologiczne dziecka, czy brak szczepienia i ryzyko ewentualnej choroby, nie powinien się na ten temat wypowiadać. Tu nie ma dobrych decyzji dlatego „mądrości” w stylu „wszystkim rodzicom nieszczepiącym swoich dzieci należy odebrać prawa rodzicielskie” są bardzo krzywdzące i często niesprawiedliwe. Argument „nieszczepiący rodzice w razie choroby powinni płacić za leczenie z własnych środków” uważam za równie nietrafiony, bo kierując się taką logiką rozumiem, że osoby apelujące o szczepienie powinny do końca życia płacić za leczenie i rehabilitację dzieci dotkniętych Niepożądanym Odczynem Poszczepiennym. Nie jestem przeciwnikiem szczepień, ale naprawdę nie znoszę fali hejtu na wszystkich, którzy nie szczepią swoich dzieci i wykrzykiwanie bzdur o lobby antyszczepionkowym (co niby to lobby miałoby zyskać?) – ludzie po prostu obawiają się o zdrowie swoich dzieci – czy słusznie, nie mnie oceniać, najwyraźniej lekarze bardzo często nie umieją tych wątpliwości rozwiać a praktyki koncernów farmaceutycznych nastawione jedynie na zysk (temu chyba nikt nie zaprzeczy) nie zwiększają zaufania w temacie. Szczepienia są potrzebne i tego nie neguję, ale nie przyjmuje bezkrytycznie stwierdzenia że puchnący z roku na rok kalendarz szczepień obowiązkowych w pierwszych miesiącach życia dziecka jest w takiej konfiguracji w 100% bezpieczny, bo nikt tego nie wie! Takich badań nikt nie przeprowadził i rzetelnych nie przeprowadzi przy wyszczepialności w Polsce na poziomie 90%. Obowiązkowych szczepień z roku na rok przybywa i ci co nie chcą szczepić na coś, co jeszcze parę lat temu było szczepieniem jedynie zalecanym oskarża się niemalże o znęcanie się nad własnym dzieckiem! Dlatego życzyłabym sobie mniej zacietrzewienia zarówno ze strony zwolenników jak i przeciwników szczepień – może wowczas możliwe byłoby wymyślenie czegoś konstruktywnego, np. ustalania przez lekarza i rodziców indywidualnego planu szczepień dla każdego dziecka.

  71. Mnie jeszcze denerwują rodzice, niestety zazwyczaj są to kobiety z OZM :) Czyli Odpieluszkowym Zapaleniem Mózgu :D. Sytuacje typu: jestem w restauracji, która nie jest przyjazna dzieciom, nie ma dla nich kącika zabaw itp. przychodzą rodzice i puszczają dzieciaka samopas. Wiadomo co w takiej sytuacji może się stać, wylany wrzątek na dziecko i tragedia gotowa.

    Wkurzają mnie wyjące dzieci w miejscach publicznych a raczej rodzice, którzy to ignorują, nie robią nic. Wkurza mnie to, że nie próbują uspokoić dzieciaka i zasłaniają się argumentem „to tylko dziecko” na sytuacjie, w których dzieciach coś przeskrobie, przeszkodzi komuś, cokolwiek. Ogólnie irytują mnie rodzice, którzy uważają, że ich dziecko jest pępkiem świata i każdy z osobna powinien zachwycać się ich pociechą, słuchać kiedy i jaką kupkę zrobił itp.

    Gdy dzieciak rozrabia/płacze, ale widzę, że rodzić próbuje cokolwiek z tym zrobić, tłumaczyć to mi to nie przeszkadza, bo wiadomo, że dzieci mają lepsze i gorsze dni i nie da się ich zaprogramować :), ale ważne, żeby rodzic działał.

    Dalej: nadmierna nadopiekuńczośc rodziców, czyli podejście, że na dziecko trzeba patrzeć 24/7, a jak jakiś rodzic przyzna się, że np. miał chwilę nieuwagi i dziecko nie wiem, upadło, nabiło sobie guza czy siniaka, to wtedy spada publiczny lincz na niego.

    Dzieci na weselach, ponownie puszczone są samopas, nikt się nimi nie zajmuje.

    Nie, nie przeszkadzają mi ogólnie dzieci, ale zachowanie rodziców ich brak zrozumienia dla innych osób i przyzwalanie dziecku na wszystko.

    1. O o :) ja tutaj jeszcze dodam mylenie siłowni na świerzym powietrzu z placem zabaw.
      Czasem mam ochotę poćwiczyć, ale muszę poczekać bo rodzic aktualnie posadzil swojego 2-latka na siedzeniu i pokazuje, że jak się ruszy dźwignią to się podnosi. Ludzie! Drabinki i huśtawki są kawałek dalej, przy czym naprawdę – nie narzekałabym, ale ostatnio 4 z 6 sprzętów były okupowane przez dzieci poniżej 5 roku życia, oprowadzane przez rodziców…

      1. nie no ludzie, naprawdę możemy tak sobie wszystko wypominać – ja np: często muszę czekać z moją pociechą jak z huśtawek na placu zabaw zejdą młode panienki, które chciały sobie poplotkować, a przecież to jest PLAC ZABAW DLA DZIECI, nie wspomnę że wyrazy przy tym plotkowaniu lecą bardzo dla dzieci nieodpowiednie… ale staram się tak restrykcyjnie nie podchodzić do tego, bez przesady… a jak pokazuję dziecku coś na siłowni na świeżym powietrzu to trwa to dosłownie chwilę! (i w ogóle dodam że 2-latki dość szybko się nudzą i raczej nie będą prosić rodzica o pokazanie ćwiczenia 100 razy:) A poza tym to chyba DOBRZE żeby wpajać dzieciom, że ruch, ćwiczenia to coś fajnego? zwłaszcza w dzisiejszym skomputeryzowanym świecie. I może 2-latek jeszcze nie, ale 5-latek może spokojnie zrobić już parę ćwiczeń samodzielnie… a może seniorzy też nie powinni tam podchodzić bo tylko zabierają niepotrzebnie miejsce?

    2. Jest taki daily vlog ItsJudysLife, polecam czasem podbudować sobie na tej rodzince wiarę w ludzkość, bo główna zasada, którą już znają ich 2- i 3-letnie córki to „bądź cierpliwa”. I w ogóle te dziewczęta są przeurocze! (inna sprawa, że trochę nie rozumiem jak można tak filmować całe swoje życie, ale co kto lubi :))

  72. Ja zawsze walczę o ogólną kulturę, ale ze względu na pracę do szału doprowadza mnie to, jak ludzie zachowują się wobec obsługi/sprzedawców. Rozmowa przez telefon w trakcie całej transakcji (raz zdarzyła mi się podczas zwrotu – pani po prostu bez słowa wyjaśnienia rzuciła we mnie torbą pełną ubrań i paragonem nie przerywając rozmowy przez komórkę). Jestem w stanie zrozumieć, że niektóre rozmowy nie mogą poczekać, ale w 99% przypadków jest to ewidentnie gadka-szmatka. To samo w kwestii snucia się po sklepie po zamknięciu – o, zamykacie? – po czym następuje 20-minutowe oglądanie każdej pojedyńczej rzeczy i wyjście bez zakupienia niczego. Przypadki gdzie ktoś wpadł na ostatnią chwilę bo autentycznie czegoś potrzebował są wybitnie rzadkie i takie osoby zwykle są bardzo grzeczne i przepraszają, w większości przypadków jednak nawet zwykłe „przepraszam, nie zauważyłam/łem że zamykacie” nie pada nigdy. Wyżywanie swoich frustracji jest na porządku dziennym, byłam przywoływana do pomocy gwizdaniem, cmokaniem, wołaniem „hej ty!”, raz nawet pewna starsza, pięknie ubrana pani przez 15 minut powtarzała jak bardzo mnie nienawidzi. Błagam, szanujcie osobę która Was obsługuje – jest dokładnie takim samym człowiekiem jak Wy

  73. I ja mam kilka takich spraw:
    1) Wspomniane już przez Ciebie schody ruchome. Nic mnie tak nie denerwuje jak ludzie rozwaleni na ich całej szerokości. Tym bardziej, że jestem osobą, która często się śpieszy i potrzebuje te schody pokonać w miarę sprawnie i szybko. Zazwyczaj nie zwracam tym ludziom uwagi, chociaż mam wielką ochotę. Po prostu mówię „przepraszam” i próbuję się przepchnąć. Najgorsi są Ci, którzy mają słuchawki, stoją na samym środku i nawet nie da się obok nich przecisnąć, a Twoich próśb przesunięcia się po prostu nie słyszą lub nie chcą słyszeć.
    2) Dress code i ubraniowy savoir vivre. Kiedy widuje na uczelni dziewczyny, w krótkich spodenkach, z ogromnymi dekoltami i generalnie ubrane jak na plaże to jest mi przykro. Tak samo jest mi przykro, kiedy widzę dziewczyny w białych sukienkach na weselach albo tak samo roznegliżowane podczas ceremonii ślubnej w kościele. Martwią mnie też mężczyźni w bardzo źle dobranych garniturach, najczęściej ewidentnie za dużych – pewnie wynika to z niewiedzy, ale wiedzę przecież zawsze można uzupełnić. Nóż mi się otwiera w kieszeni, kiedy widzę chłopców i – z o zgrozo! – także dojrzałych mężczyzn w koszulach z krótkim rękawem pod garniturową marynarką. Albo Panie przychodzące w wzorzystych legginsach i półprzeźroczystych bluzeczkach na rozmowy rekrutacyjne. Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Jak dla mnie dress code powinien być przedmiotem nauczanym w szkole, którego powinno się uczyć tak samo jak historii czy geografii – obowiązkowy na każdym etapie szkolnictwa.
    3) Płacz dzieci w miejscach publicznych i ogólne „darcie mordy”. Ja wiem, że płacz malutkiego dziecka jest czymś nad czym nie da się zapanować (po co zabierać takie malutkie dzieci do sklepów?), ale najczęściej spotykam się z przypadkami, że kilkuletnie dziecko drze się wniebogłosy bo: a) nie chce czegoś b) chce coś c) samo nie wie czego chce. A rodzice nawet nie starają się takiego dziecka uspokoić, chociaż już dano wydawane przez niego dźwięki przekroczyły poziom decybeli szkodliwych dla uszu człowieka.
    4) Głośne rozmowy w komunikacji miejskiej. Zarówno te przez telefon jak i na żywo. Ja wiem, że są sprawy pilne, że jak się już z kimś jedzie to wypada z tą osobą o czymś pogadać, ale po co się aż tak do siebie drzeć? Zwłaszcza przez telefon. Serio, nie mam ochoty wysłuchiwać co dziś na obiad u tej osoby, jego kłótni z partnerem oraz ploteczek z pracy. Ostatnio jechałam w autobusie z grupką nastolatków, sami chłopcy. Już nie wspominam o ich kulturze języka czy problematyce życiowej, ale jak oni się darli! Jakby nie potrafili do siebie mówić normalnie. Cały autobus wiedział o tym, że Aśka to fajna „loszka”, a przeżycia ostatniego wieczoru musiały zostać w ekscytujący sposób wykrzyczane. Po kilkunastu minutach nie wytrzymałam, ostentacyjnie wyciągnęłam telefon i bardzo głośno przeprowadziłam rozmowę z chłopakiem i powiedziałam tak by mnie słyszeli, że ja jadę właśnie autobusem chyba z wycieczką ze szpitala dla głuchoniemych, w sumie trochę szkoda, bo takie młode chłopaki, ale tak się do siebie wydzierają, że na pewno muszą mieć jakieś problemy ze słuchem. Poskutkowało i przez resztę podróży był względny spokój.

    1. Co do punktu drugiego to zgadzam się z Tobą w pełni. Ostatnio w pracy widziałam młodą dziewczynę z innego działu, która na kryjące rajstopy miała założone dżinsowe spodenko-majtki, które nadają się tylko na wakacje, plażę a nie do pracy czy na uczelnię.

    2. Uśmiałam się przy tych chłopakach, propsy!, ale mówiąc o krucjatach – „głuchych”. Jest bardzo mało ludzi na świecie (pewnie jakiś ułamek procenta), którzy są i głusi i niemi jednocześnie. Niemota to osoba z uszkodzonym aparatem mowy, który głusi zazwyczaj mają sprawny (a, jak sama powiedziałaś, chłopaki zdecydowanie mieli :D)
      I to też taka moja osobista krucjata, bo ludzie bardzo mało wiedzą o głuchocie i kulturze Głuchych.

    3. Uwierz mi, że dziecka płaczącego, czy wręcz drącego „ryja” bo a) nie chce czegoś b) chce coś c) samo nie wie czego chce nie da się po prostu uspokoić. Kto ma takie dziecko, ten wie. I nie, nie jest to kwestia wychowania. Mam dwoje dzieci i teraz już wiem, że to kwestia charakteru. Syn jest człowiekiem, z którym można negocjować i ustalać różne rzeczy. Córka jest nieprawdopodobnie uparta i zawzięta.
      Jedyne co można zrobić w takie sytuacji, to próba odizolowania dziecka od reszty społeczeństwa, celem zmniejszenia uciążliwości tych jego występów. Czyli np: jak córka zaczyna się awanturować w kościele, to wychodzimy na zewnątrz itp. Nie zawsze się jednak da. Każda próba uspokojenia takiego dziecka prośbą, groźbą czy jakimkolwiek innym sposobem nasila histerię. Najlepiej pomaga bycie całkowicie zen w tej sytuacji, a nie jest to, bynajmniej, łatwe. Nie raz po takiej awanturze czułam się jak przemielona przez maszynkę. Można spełnić żądanie dziecka celem uspokojenia go, ale po pierwsze żądania czasami bywają nieprawdopodobne (kup mi żywego konia chociażby), a po drugie nie jest to wychowawcze ani trochę.
      Teraz córka awanturuje się dużo rzadziej, z mniejszą intensywnością i szybciej rezygnuje, ale to są długie miesiące mojej ciężkiej pracy, głównie nad sobą.

  74. Wiele rzeczy zostało już wspomnianych. Poprawność językowa, dress code, sovir-vivre….

    Ja wspomnę o opalaniu. Od wielu sezonów opalenizna jest „trendy”. Wszyscy się opalają, często niestety bez filtra, bo po co? Ja jestem osobą bardzo bladą i odpowiada mi moja karnacja (poza sytuacjami gdy najjaśniejszy puder jest za ciemny;) ). Ale co najważniejsze – promienie słoneczne nie są dla nas zdrowe. Gdy chodzę w lato z kapeluszu jestem uważana za wariatkę. Krem z filtrem używam na twarz cały rok w zimę chociaż SPF 10, w wakacje cała jestem w „pięćdziesiątce” nawet gdy tylko idę do sklepu. Moim zdaniem jest to zdrowe. A co słyszę? „Jesteś za blada opal się”, „po co taki wysoki filtr? Ja na cały dzień na plaży smaruję się raz 10 i później kilka godzin na słońcu i nic mi nie jest”. Staram się mówić o tym, tłumaczyć gdy już ktoś sam zacznie ten temat…. Niestety większość woli nie widzieć tego problemu.

    1. O tak! Wymóg opalanej skóry (zwłaszcza po urlopie) bardzo mnie drażni. Gdy zdarzyło mi się spędzić wakacje na Dominikanie i wrócić z wyspy niemal równie bladą jak przed wylotem, spotkałam się z sugestiami, że mój wyjazd był nieudany. :)
      Sprawa jest o tyle dziwna, że większość Polek ma jasną karnację, którą trzeba chronić kremami z wysokimi filtrami. Brakuje mi jakiejś sensownej kampanii edukacyjnej na ten temat.

    2. No niestety ale nie do konca jest to zdrowe. Filtry chemiczne przenikają przez skóry, poczytaj o tym. Poczytaj tez o zależnosci opalania sie a rakiem skóry.

  75. Świetny post :) I bardzo fajna dyskusja pod spodem, uświadomiłam sobie kilka rzeczy, które powinnam zmienić :D

    Nie znosze, jak na moje plany posiadania psa niektórzy reagują „Ale no chyba nie w Warszawie, trzymanie psa w mieście to dla niego katorga!”

    Tak, wiem, najfajniej byłoby mieć domek z ogórdkiem i las do wybiegania się pod ręką, ale jeżeli jestem w stanie zapewnić jakiejś małej duszyczce lepsze warunki, niż ma w schronisku, to przecież nikomu krzywdy nie wyrządzam! Są miejsca mniej lub bardziej przystosowane do zwierząt, oczywiscie trzeba wziąć pod uwagę mieszkanie, czas – i nie brać np. huskiego do kawalerki…

    Miałam psa, u którego zdiagnozowano depresję po tym, jak mój tata zaczał pracować w innym mieście. Depresja objawiałą się tym, że strasznie sobie wygryzał bok i tylną łapę, żal było patrzeć… Dopiero po przeprowadzce się uspokoił i odżył – dla niego mniejsze znaczenie miał rozmiar trawnika pod oknem, a większe to, że byliśmy znowu wszyscy razem :)

  76. Ja jestem wyczulona na punkcie pewnego problemu z toaletami publicznymi czy też w pracy. Otóż, nie wiem jak w męskich toaletach, często jak wchodzę do kabiny to zastaję a to kilka kropel moczu (pominę fakt kilku kropel krwi menstruacyjnej o zgrozo!) albo woda nie jest spuszczona albo na ścianie pozostał ślad po… wiadomo czym, mimo że obok stoi szczotka. Czy to naprawdę taki wielki problem dla ludzi, żeby posprzątać po sobie w toalecie?! Dla mnie jest to totalnie niepojęte i nie wiem skąd to się bierze.

    Druga sprawa… U mnie w pracy (z opowieści rodziców w innych miejscach pracy również) często jest bajzel w kuchni i to nie z winy sprzątaczki. Nie raz zdarzało się zastać zużytą torebkę herbaty w zlewie, choć to nic w porównaniu z gumą do żucia, którą ktoś przykleił do gąbki do mycia!
    I tu kolejny raz pojawia się pytanie – jak to jest, że co poniektorzy w publicznym miejscu czy w pracy zostawiają po sobie bałagan? No bo wyrzucenie torebki herbaty do kosza to chyba nie jest jakiś wysiłek?

    1. No niestety – odkąd poszłam na studia mam wrażenie, że wychowałam się na innej planecie. Przez całą edukację do matury nie spotkałam się z tym problemem. Potem wyprowadziłam się do akademika (wspólna kuchnia i łazienka na piętrze) i chodziłam na uczelnię. Standardem jest nie sprzątanie w kuchni, zostawianie resztek jedzenia na blacie i zapychanie nimi zlewu, góra naczyń w zlewie. + wspomniane sytuacje w sedesie, do kompletu ze zużytym tamponem / podpaską OBOK sedesu (łazienki były koedukacyjne, nie wiem co musieli przeżywać faceci na ten widok). + palenie papierosów na korytarzu pod czyimiś drzwiami, gdzie nie było progów i czynienie z czyjegoś pokoju komory gazowej. Nawet próbowałam zwracać uwagę komu się tylko dało, ale fleje miały przewagę liczebną :/

    2. Sama też walczę z nieporządkiem w toaletach i naprawdę staram się zrozumieć co powoduje, że ktoś nie ma czasu za sobą sprzątnąć, spuścić, domknąć pokrywy kosza, wrzucić papier do toalety czy ręcznik do kosza przy umywalkach, wyczyścić szczotką muszlę i wiele innych drobnych zachowań, które we własnym domu wykonuje się automatycznie. Dlaczego tak wiele osób traktuje toalety publiczne, w centrach handlowych, na uczelniach i w wielu innych miejscach jak gnojowiska…

  77. Walczę o poprawną polszczyznę, o zwracanie uwagi na kobiety w ciąży w kolejkach (jestem w ciąży i naprawdę nie jest mi lekko stać w długiej kolejce, a ludzie zwrócili na mnie uwagę odkąd widać, że jestem ciężarna dwa razy), walczę wśród rodziny i znajomych o lepsze odżywianie się, o eliminację cukru z ich diety, o spokojniejsze, mniej stresujące podejście do życia, zwolnienie tempa życia, o nie marnowanie żywności, wody, prądu.

  78. Zabijanie małych szczeniąt i kociąt. To straszne jak ludzie (szczególnie na wsiach, choć niekoniecznie) są mało wyedukowani w tych sprawach. Wiem, że ojciec mojego chłopaka zabija małe koty, staram się z nim rozmawiać, proponować sterylizację kotki. Niestety słyszę tylko teksty typu: „to jest za drogie”, „i tak ta kotka pożyje pewnie z jakieś 3 lata więc nie opłaca się jej teraz na starość sterylizowć” i najgorsze: „PRZECIEŻ WSZYSCY TAK ROBIĄ”. Nie wiem już jak z nim rozmawiać, nie raz miałam ochotę zadzwonić na policję ale przecież to będzie mój przyszły teść, cała rodzina by mnie znienawidziła…

    1. Niestety też znam ten problem, skończyło się na tym, że sama zabrałam kota rodziców chłopaka do weta, opłaciłam zabieg a teraz doglądam w kwestii odrobaczania i antykleszczowej. Jeżeli masz taką możliwość to zabierz ją na zabieg, w niektórych miastach dostępne są talony lub zniżki na zabieg. Szkoda koteczki.

  79. Fajny temat! Moją główną taką sprawą, o którą walczę jest większa świadomość w kwestii pielęgnacji cery. Rzadko zamęczam ludzi tym tematem, bo nie chce być postrzegana jak jakaś świruska, która nawija cały czas o takich „błahych” sprawach, ale skoro otworzyło się tu takie pole do dyskusji to podzielę się moimi spostrzeżeniami. Mimo, że nie jestem żadnym kosmetologiem ani dermatologiem, ani nie znam się na biologii czy chemii, to bardzo interesuję się kosmetykami, ich składem i badaniami naukowymi na temat składników w kosmetykach. Jest parę mitów/ rzeczy na które kobiety często nie zwracają uwagi.

    1 Używanie kremów z filtrem przez cały rok. Naprawdę- to jest konieczność. Nic nam po drogich kremach przeciwzmarszczkowych w pięknych słoiczkach ( o tym za chwilę), jeśli nie będziemy zabezpieczać skóry przed fotostarzeniem. I to nawet kiedy jest pochmurno i nawet w zimie. Dzisiaj kremy z filtrami są coraz lepsze, dostosowane nawet do tłustej i mieszanej skóry i warto się z nimi zaprzyjaźnić. Bardzo polecam. Robi się też kremy które łączą w jednym filtry i antyoksydanty, a niekiedy nawet też krem BB/ podkład w jednym i wtedy mamy problem kilku kremów na dzień z głowy. Sam podkład czy puder z spf nie wystarczą ponieważ nakładamy ich zbyt mało i nie zawsze równomiernie, a taka aplikacja nie ochroni nas wystarczająco przed słońcem. Na twarz i szyję powinno pójść około 1/4 łyżeczki kremu z filtrem. Jak chcemy nakładać mniej to podbijamy to podkladem spf lub pudrem spf i możemy śmiało ruszać na zewnątrz. Mogłabym nawijać o tym jeszcze dużo, ale zachęcam do lektury: http://www.paulaschoice.com/expert-advice/sun-care/_/how-to-apply-sunscreen#amount

    2 Drogi produkt nie znaczy dobry, a przede wszystkim ładnie opakowany i pachnący produkt nie znaczy dobry. Największą głupotą przy jakiej wciąż trwają producenci kosmetyków ( a nie wierze żeby ludzie pracujący w laboratoriach kosmetycznych nie mieli takiej wiedzy) jest a) pakowanie produktów w słoiczki- automatycznie z otworzeniem takiego kremu w słoiczku nasze cenne pieniążki ulatniają się razem z antyoksydantami i filtrami, które w kontakcie z powietrzem zmieniają swój skład i stają się nieefektywne. Najlepsze opakowania to tubki czy opakowania z pompką, nieprzezroczyste: http://www.paulaschoice.com/expert-advice/skin-care-basics/_/jar-packaging
    b) dodawanie zapachów i olejków eterycznych do kosmetyków pielęgnacyjnych- zasadniczo każdy dodany sztuczny zapach oznacza alkohol, który niszczy naturalną barierę naszej skóry, powoduje stany zapalne i podrażnienia ( nieraz niewidoczne gołym okiem, ale jednak obecne) oraz sprzyja rozwojowi wolnych rodników, czyli szybszemu starzeniu. Dodany zaś naturalny zapach, pochodzący z olejków eterycznych też nie jest dobry, bo wbrew pozorom naturalne nie zawsze równa się dobre. Chociaż ładnie pachnące kremy i maseczki są kuszące, to zapach zarezerwujmy jednak dla naszych perfum.

    3 Naturalne nie zawsze równa się dobre i nie zawsze równa się lepsze niż chemiczne ( zresztą podział na te dwie grupy jest nieraz niejasny i może się mylę, ale chyba nie ma ścisłych regulacji i każdy może sobie napisać na opakowaniu swojego produktu, że jest on naturalny). Nieraz przebadane i opracowane w laboratoriach chemiczne komponenty są bezpieczniejsze dla naszej skóry niż składniki pozyskiwane z roślin. Na dużą ilośc skladników tzw. naturalnych nasza skóra nie reaguje dobrze i tak np. powszechnie dodawane do kosmetyków cytryna, limonka, mięta olejek lawendowy, ekstrakt z róży są dla naszej skóry jedynie podrażniające i dodaje się je (mimo zapewnień o ich cudownym działaniu na opakowaniach) w celu dodania zapachu i zamaskowania prawdziwego, niekiedy nieprzyjemnego zapachu innych składników pielęgnacyjnych. Pamiętajmy więc o tym i analizujmy rzetelnie składy kosmetyków. W internecie istnieje wiele encyklopedii składników i stron z rzetelnymi recenzjami, więc bądźmy rozsądnymi konsumentami. W końcu pokrzywa i jad pszczeli czy węża też są naturalne, a nikt nie powiedziałby, że są dla nas dobre. Z kolei retinol czy witamina c są chemiczne, a bardzo wiele mogą zdziałać w pielęgnacji.

    Ufff.. ale się spisałam! Przepraszam za ten elaborat, ale jest to temat do którego podchodzę bardzo emocjonalnie ( jako nastolatka miałam poważne problemy z cerą trądzikową, a teraz moja cera jest bardzo wrażliwa i muszę o nią bardzo dbać), a jakoś ludzie dookoła zdają się tym nie przejmować. Mojej własnej siostry i mamy nie mogę wyedukować za żadne skarby. To jest tak samo jak powszechne wśród kobiet noszenie złego rozmiaru stanika, ale to temat na kolejny elaborat :D

    1. To jest któryś komentarz apropos używania kremów z filtrem :) Niestety używanie kremów z filtrem jest błędnie uważanym za zdrowe.
      Dzięki słońcu wytwarzamy witaminę D i najlepiej jest ją pobierać w samo południe, kiedy promienie słonca są najmocniejsze. Kiedy ciało zaczyna zmieniać kolor (czyli opalać się) oznacza to, że już nie może przyjąć więcej witaminy i powinniśmy usunąc się w cień.
      Mądrze postępują kultury, które w lato noszą długie spodnie i bluzki z przewiewnych materiałów, co ochrania częściowo przed opalenizną.
      Wlaśnie uzywanie kremow z filtrem, dlugie wystawianie sie na slonce powoduje raka skory.

  80. To ja napiszę kilka rzeczy o sztuce i stosunku do niej.
    1. Ludzie, którzy chodzą do muzeów za karę (nie mówię tu o wycieczkach szkolnych, oni muszą) ale o dorosłych ludziach, którzy chodzą od dzieła do dzieła i narzekają, że to nudne, że głupie, że sam by tak namalował. Nie rozumiem po co się męczą (i przy okazji innych). Poza tym na ostatni argument mam ochotę zaproponować żeby spróbował, bo naprawdę namalowanie jednokolorowego dobrego obrazu nie jest technicznie proste (pomijając, że nie o to chodzi)
    2. Pogardliwy stosunek do sztuki współczesnej najczęściej ludzi wykształconych i mających do czynienia ze sztuką dawną. To dla mnie przerażające, że np w szkołach uczy się dzieci mnóstwo rzeczy o dawnej sztuce, a współczesnej nawet nie pokazuje, wszystko zatrzymuje się na XX wieku, a mimo całej powagi potrzeby rozumienia historii jednak najważniejsze jest to co nas na codzień otacza i co dotyczy naszych czasów. Przez ten system ludzie często nie mają żadnych narzędzi odbiorczych i na swój brak zrozumienia reagują gniewem i agresją. Myślę, że jeśli się czegoś nie rozumie a zostało to przez wykształconych w tym kierunku ludzi oznaczone jako dobre to warto podjąć wysiłek, albo chociaż przyznać się do niewiedzy nie tracąc szacunku.
    3. Dużo się mówi o podnoszeniu jakości tego co jemy, kosmetyków, relacji, a tak mało na temat przyjmowanej przez nas kultury. Myślę, że jest o co walczyć a mechanizm jest podobny do kwestii jedzenia. Jeśli przywykliśmy jeść śmieciowe żarcie wyrobienie sobie smaku do warzyw i owoców albo szlachetnych serów wymaga wysiłku czasem nieprzyjemnego. Efekt jest jednak wart podjęcia wyzwania, pomijając aspekt zdrowia nasze życie staje się po prostu przyjemniejsze i bardziej bogate w smaki. Tak samo jest z kulturą, jest lepsza i gorsza i obcowanie z tą wyższą jeśli całe życie czytamy powieścidła dla kobiet i słuchamy muzyki pop może być na początku trudne i męczące. Jednak zdecydowanie warto bo umiejętność rozkoszowania się operą, klasyczną literaturą, teatrem tańca, malarstwem abstrakcyjnym czy współczesną muzyką poważną są po prostu niezastąpione niczym innym.
    4. Moja ostatnia batalia: teatr lalek to nie tylko teatr dla dzieci! Jest też wspaniały teatr lalek dla dorosłych i warto go oglądać! Polecam w maju festiwal w Bielsku Białej.

    1. Właśnie Banialuka okropnie mnie złości, bo 99% przedstawień mają o 9 i 11, a w weekendy zwykle są sztuki dla dzieci. Bardzo ceniłam sobie przedstawienia przed laty, jakie robili dla dorosłych (choć może dla młodzieży licealnej?), Schulca na przykład. Ale od 13 lat znajomości z moim mężem próbuję mu pokazać, że Banialuka jest świetna i udało nam się pójść do teatru jeden raz, na „Balladynę”.

  81. i jeszcze przypomniało mi się, że ja walczę z dwom plagami:
    1. korzystanie z rehabilitacji dwa razy w roku na NFZ przez leniwe osoby – zasiedziałe w pracy, zasiedziałe po południu przed tv – rehabilitacja dla takich osób powinna być odpłatna, bo takie osoby fundują sobie same kłopoty z kręgosłupem i nie rozumiem, dlaczego mają być „sponsorowane” z moich składek – tu by się przydała reforma i to już z polityką się wiąże, a ja z polityką to raczej na bakier jestem ;) chociaż czasem w desperacji, chodzi po mnie, żeby napisać list do Pani Premier :)
    2. wyjazdy do sanatorium z NFZ osób zdrowych traktujących te wyjazdy jak darmowe wczasy – w moim otoczeniu jest mnóstwo takich osób, które regularnie, co dwa lub trzy lata jeżdżą do sanatoriów – zdrowe, zleżałe osoby – jadą po to, żeby wypocząć za free, pobalować, coś wyrwać … – tu odzew jest taki, że zazdroszczę, bo nie jeżdżę – a nie jeżdżę, bo wstydziłabym się udawać przewlekle chorej.
    Oba te świadczenia z NFZ powinny być tylko dla osób PRAWDZIWIE chorych, po poważnych zabiegach, a nie dla leni, którym nie chce się ruszać, ani świadomie dbać o zdrowie . Niestety jest to bardzo niepopularna opinia, za którą jestem często wyśmiewana, wyszydzana. Dowiaduję się, że ja to nie wiem, co to jest jak boli kręgosłup, ale ja ruszam się i ćwiczę, bo mam świadomość, że mi to służy.
    Pomyślcie ile marnuje się z NFZ pieniędzy na tego typu wydatki, a ile można by zaoszczędzić na tych leniach i przeznaczyć dla osób chorych na raka czy na inne ciężkie choroby !

  82. Moją walką jest uświadamianie innych w temacie karmienia kotów i psów.
    Często jest tak, że ktoś nie zdawał sobie sprawy z tego, że wyrządza krzywdę swojemu pupilowi i po rozmowie wziął sobie moje rady do serca, ale zadziwiają mnie osoby, które angażują dużo swojego czasu na zdrowe odżywianie się, ale nie zadadzą sobie trudu aby dowiedzieć się co jest odpowiednie dla zwierzęcia. Warto też nie podchodzić bezkrytycznie do karm polecanych przez weterynarzy. Najgorzej jest gdy przyjeżdżam do mojej małej rodzinnej wioski i widzę to rzucane jedzenie, które zostało po obiedzie…
    Podbudowuje mnie to, że każdy nawrócony człowiek to szczęśliwszy i zdrowszy koteł/pieseł :).

  83. Dużo już powiedziano, więc dodam tylko to, co nie tylko mnie irytuje, ale coś, przeciw czemu aktywnie działam: ogłoszenia i ulotki na latarniach i przystankach.
    Burzą ład, powodują wizualny chaos i po prostu psują widok/atmosferę, sprawiają, że okolica jest niechlujna.
    Kiedy stoję na przystanku, zdejmuję je, to zajmuje moment. Kurczę i efekt chyba jest, bo kiedy wyjechałam na tydzień, okolica bardzo podupadła ;)

    Nie ma właściwie gdzie wieszać prywatnych ogłoszeń i takie nie budzą mojego oburzenia (szukam mieszkania, zaginął pies, zaopiekuję się starszą osobą), choć kłócą się z moim poczuciem estetyki. Ale takich ogłoszeń właściwie nie widzę, królują przeprowadzki, pranie dywanów i inne firmy.

  84. Raz sto lat temu popełniłam ten błąd i zostawiłam psa pod sklepem. Matko Bosko, istny koszmar. Psina cały czas piszczała i szczekała na zmianę, ja, trzęsąca się ze zdenerwowania biegałam między regałami… Ostatecznie nie wiem, czy cokolwiek udało mi się wtedy kupić, nie było mowy o beztroskich zakupach przy tych psich okrzykach rozpaczy.
    Szkoda mi wszystkich zmarzniętych psiaków czekających pod Tesco na resztę rodziny… Nie ma szans, żebym znowu była taka głupia, jak w wieku nastolatnim i ryzykowała zdrowiem psa, jak i w ogóle jego posiadaniem. Bo niestety kradzieże nie stały się mniej popularne…

  85. genialny temat ! można dać upust frustracji :D
    zawsze, gdy nowo poznanej osobie mówię, że mam terrarium ze ślimakami pada niezmiennie pytanie, czy jak podrosną to je zjem. serio? są lepsze rzeczy do jedzenia ;) tak, jakby ktoś miał gotować zupę rybną z zawartości akwarium…

  86. Chciałabym, żeby zamiast na swoisty fanatyzm religijny lub polityczny, ludzie włożyli starania w kierunku edukacji. Dosłownie każdej. Na pierwszy ogień temat tabu: edukacja seksualna młodzieży i dorosłych. Żyjemy w jakimś zaprzeczeniu społecznym. Wolimy stosować ostracyzm wobec młodych ludzi za antykoncepcje i mieszkanie razem przed ślubem niż podnosić świadomość seksualną wśród młodzieży. Chciałabym kiedyś, żeby seks przestał być postrzegany w Polsce jako grzech albo konieczny sposób na spłodzenie potomka. I te stereotypy…17 letnia ciężarna dziewczyna: głupia puszczalska, kobieta niezamężna uprawiająca seks według swojego uznania: dziwka, dziewczyna mieszkająca z chłopakiem: nieprzyzwoita. W mojej opinii to jest walka z dyskryminacja kobiet na tym polu. Bo to nas czepiają się najbardziej! Chciałabym, żebyśmy byli bardziej akceptującym społeczeństwem.
    Następnie zwróciłabym uwagę na temat konsumpcjonizmu. Nauczyliśmy się kupować tyle rzeczy, towarów i usług, że zamiast myśleć o konsekwencjach tej rozbuchanej produkcji (cierpienie zwierząt, niszczenie środowiska, marnowanie jedzenia, choroby cywilizacyjne) myślimy tylko o nowych rzeczach, których pożądamy.
    Generalnie, chciałabym, żebyśmy byli bardziej świadomi, że niektóre problemy są naszymi, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydaje się, że nas nie dotyczą.

  87. Kolejki bywają stresogenne. Wspomniane już wchodzenie na plecy, czy rzucanie się do nowo otwartej kasy. Mnie swojego czasu też spotkała dziwna sytuacja. W Empiku, w którym robię zakupy jest jedna kolejka do kas, rozpoczyna się w jednym miejscu kilka metrów przed kasami, a przy samej kasie stoi jedna osoba. Kiedyś rozejrzałam się wokół, zobaczyłam tylko jedną osobę przy kasie, kobietę przeglądającą torebki na prezenty i mężyczyznę przy regale. Stanęłam więc jako pierwsza, a gdy już ruszyłam do kasy, przede mną bez słowa stanęła kobieta od torebek, a za nią facet, który przed chwilą oglądał książki. Obydwoje patrzyli na mnie złowrogo, domyśliłam się że „stojąc” w kolejce chcieli poprzeglądać sobie jeszcze inne rzeczy, tylko skąd inni mają o tym wiedzieć? Zrobiło mi się wtedy naprawdę strasznie głupio.
    Co do ruchomych schodów też się zgadzam, podobne sytuacje non stop zdarzają się na chodnikach. Czy to grupa dzieciaków, czy rodzina z wózkiem zajmują całą szerokość, tak że przecisnąć da się tylko idąc trawą.
    No i dziećmi również się zgodzę, kiedyś przede mną w pociągu siedziało dziecko, które co chwilę wychylało się w moją stronę stając na siedzeniu. Pomijając to, że było to niebezpieczne, w końcu dziecko wypluło na moją nogę cukierka :) Było lato, byłam w krótkich spodenkach, więc cała się obkleiłam, dobrze, że chociaż facet, który siedział obok dał mi chusteczkę, rodzice oczywiście w ogóle się nie zainteresowali.
    Kolejna sprawa – nieustępowanie miejsca kobietom w ciąży. Wszystkie miejsca siedząco standardowo zajęte przez trochę starszych ludzi, niektóre zajęte przez ich torby. Zrozumiałabym gdyby były to jeszcze były osoby naprawdę słabsze, ale dziwi mnie, że i te w wieku 50-60 lat pozostają niewzruszone.
    Tyle mi przychodzi do głowy w pierwszej chwili, ale mogłabym jeszcze długo pisać.

  88. Bardzo lubię prać i krew się we mnie gotuje, jak ktoś daje za dużo detergentu. Od tego się lepiej nie wypierze! Czytajmy zalecenia producenta odnośnie do dozowania i dawajmy tyle, ile tam jest napisane, a nie 2x więcej. Przedozowywanie przynosi same szkody: pranie jest droższe, ubrania nie lepiej wyprane, za to gorzej wypłukane i bardziej zniszczone (np. wyblakłe).

  89. Mnie niesamowicie irytują sorbetowe elewacje bloków mieszkalnych. :D No kurczę, dlaczego nie można pomalować budynku na biało? Mierzi mnie ta wszechobecna pstrokacizna. A jak bloki nie są pomalowane jednolicie, tylko w jakieś geometryczne wzory, to to już w ogóle jest horror. :D

    1. Oj tak, bloki nieprzypadkowo powstawały jako szare bryły – miały się zlać z miastem, kolorem nieba, itd. Dlatego wielkie molochy w landrynkowych kolorach doprowadzają mnie do szału, bo zamiast znikać, to krzyczą.

  90. Ja prowadzę swoją cicha walkę z rzucaniem petów gdzie popadnie. Za niejednym znajomym już takiego peta podniosłam i wyrzuciłam do kosza. Za obcymi tez mi sie zdarza – szczególnie jeśli mnie widza. Całego świata w ten sposób nie zmienię, ale pare osob już sie nauczyło, ze miejsce petów jest w koszu i ze wyrzucanie ich do tego kosza nie boli.

    Druga pasująca do tematu sprawa jest edukowanie w kwestii bycia dawca szpiku. Opowiadam na czym polega pobranie, jakie jest ryzyko i nie namawiam, ale pytam – czemu by nie? Zazwyczaj na takie pytanie nie ma odpowiedzi :)

  91. Styledigger, domaganie się od pieszych, by zawsze po zmroku nosili odblaski ,to przerzucanie na nich odpowiedzialności za bezpieczeństwo na drodze, podczas gdy to w gestii kierowcy powinno leżeć by nikogo nie rozjechać.
    Pewnie, że odblaski ułatwiają życie, ale czy powinny je ratować? Nie wydaje Ci się, że coś jest nie w porządku, jeśli ktoś pisze, że rozjechany podchmielony facet, prowadzący rower poboczem drogi, ZMARNOWAŁ KOMUŚ życie? Mimo że działał zgodnie z przepisami (prawo nie zabrania się upijać, ale zakazuje jazdy pod wpływem, także na rowerze) ale nie był DOSTATECZNIE widoczny?
    Jeżeli przyjmiemy taką „zdroworozsądkową” optykę, to po co instruować ludzi, by nie głaskali nieproszeni psa (bo może ugryźć) i nie śmiecili na trawniku? (Bo może zjeść.) Wystarczy założyć psu kaganiec i będzie po sprawie.

    1. Dla mnie jedno drugiego zupełnie nie wyklucza, i dobrze z jednej strony poinstruować ludzi, żeby nie śmiecili, z drugiej nauczyć psa komendy, na którą zostawia starą bułę – i nie uważam tego za przerzucanie odpowiedzialności, ale rozsądek. To mój pies skończy na weterynaryjnym pogotowiu i to ja mogę zostać rozjechana na wiejskiej drodze, więc w moim własnym interesie wolę nie liczyć na rozsądek innych, tylko zrobić co mogę:)

      1. Oczywiście, że lepiej mieć całe narządy i gnaty niż świętą rację, ale pułapką „zdrowego rozsądku” jest wymuszanie nieustannych ustępstw za strony słabszego. Aż do momentu, kiedy ich brak oznacza eliminację tego ostatniego. Tak się bowiem składa, że zawsze „rozsądniejszy” powinien być ten, komu łatwiej zrobić krzywdę. Przechodzień w konfrontacji z bandytą (nie łazić po zmroku po ulicy!), kobieta w konfrontacji z gwałcicielem (nie nosić krótkich spódnic), mieszkaniec bloku w starciu z klubem nocnym, rozkręconym na full (zatkaj sobie uszy). I jasne, bicie, gwałcenie, czy zakłócanie spokoju jest nielegalne, ale spróbuj złożyć skargę. I czy masz jakąkolwiek gwarancję, że za parę lat to nie Ty dostaniesz mandat za „nierozsądne” zachowanie? (Noszenie odblasków poza miastem kiedyś nie było obligatoryjne.)
        Pytasz w tym wpisie, z czym na co dzień walczymy. No więc ja walczę z wykluczaniem z życia miejskiego i odbieraniem prawa do bezpieczeństwa i szacunku pod płaszczykiem „zdrowego rozsądku”.
        Odblaski same w sobie nie są niczym złym, ale powiedzmy sobie szczerze: jeśli kierowca jedzie nieprzepisowo, raczej pieszego nie uratują. Jeśli kierowca jedzie przepisowo – nie będą konieczne.
        Historia ruchu drogowego pokazuje też, że ułatwianie życia kierowcom nie prowadzi do zmniejszenia ilości wypadków. Nie działają ani gładkie szerokie drogi, ani przepisy wykluczające z ruchu miejskiego praktycznie każdego, kto nie porusza się na czterech kółkach. Jakie są koszty społeczne takiego podejścia do tematu, zobaczysz odwiedzając chociażby osławiony warszawski „Mordor”.
        W powyższej dyskusji bulwersuje mnie szczególnie to: Ty i rozmówczynie piszecie, że wypadek, który WY mogłybyście spowodować, to odpowiedzialność pokrzywdzonego. Winny jest „zmrok”, „teren”, „pobocze”, „brak odblasków”, a nie to, że to wy czegoś nie widzicie albo że za szybko jeździcie. (A fakty są takie, że jeśli ktoś się „pojawia w ostatniej chwili” przed maską, tzn. że jechało się za szybko. )
        Polecam Miasto Szczęśliwe, Charlesa Montgomery’ego. Pisze on o tym, co się dzieje z miastem i życiem w nim, gdy stosowana jest polityka schodzenia komuś z drogi, a przestrzeń publiczna projektowana jest pod samochód.

        1. Przeczytam chętnie, dzięki! Ale naprawdę nigdzie nie napisałam, że wypadek to odpowiedzialność pokrzywdzonego, jestem też ostatnią osobą, która promowałaby szybką jazdę. Po prostu wiem, że mogę popełnić błąd, czegoś nie przewidzieć, nawet jadąc przepisowo.

          1. Mam nadzieję, że nie zabrzmiałam w tych komentarzach obcesowo. Jeśli tak, to przepraszam. Pomysł na wpis generalnie uważam za bardzo fajny, wciąż mało widzę w blogosferze takich miejsc, gdzie można podyskutować na poważny temat.
            Po prostu zauważam w dyskusji na ten temat tendencję do czynienia pieszego współwinnym za wypadek, a uważam takie podejście za niedopuszczalne w momencie, gdy ktoś robił to, co mu było wolno i tam, gdzie powinien. (Argument, że rozjechany pijak zmarnował komuś życie, bo był ciemno ubrany, naprawdę mnie rozwalił. A z moją awersją do pijanych ludzi nie spodziewałam się, że stanę w ich obronie.)
            Przy okazji: napisałaś gdzieś na blogu, że poszukujesz archiwalnych egzemplarzy magazynu „Ty i ja”. Odpisałam Ci pod tamtym postem, że ma je w ofercie (o ile to aktualne) antykwariat Kosmos, przy Alejach Ujazdowskich. A przynajmniej tak twierdzą na swojej internetowej stronie.

            1. Nie, absolutnie i otworzyłaś mi głowę swoim punktem widzenia, nigdy o tym w ten sposób nie myślałam. A do antykwariatu zadzwonię, dzięki wielkie, ale miło że pomyślałaś!

        2. Hasło, że odblaski nie są konieczne jest w mojej opinii po prostu zrzucaniem odpowiedzialności na innych za swoje bezpieczeństwo. Pewnie, że odblaski nie są obowiązkowe, tak jak kaski dla rowerzystów albo ochraniacze dla innych sportowców. Ale tak się składa, że nie żyjemy w perfekcyjnym świecie w którym wszyscy są ostrożni i skupieni. Wystarczy moment nieuwagi, załzawione oczy, alergia, albo zmierzch (kiedy wzrok kierowcy nie jest jeszcze przyzywyczajony do ciemna i światła uliczne rażą) i już jest większa szansa, że nie zobaczymy kogos, kto biegnie poboczem albo jedzie na rowerze. Dlaczego uważasz, że odpowiedzialni powinni być wszyscy poza Tobą? Odblaski są dla Twojego bezpieczeństwa. Tak samo jak zapinanie pasów w samochodzie.
          Nawet przepisowo jadący kierowca może kogoś zabić na drodze. I co Ci wtedy będzie po przepisach? Powiesz : Moje dziecko nie żyje, bo wracalo po zmroku od kolezanki na rowerze. Ale kierowca jechal przepisowo. Zły kierowca bo nie mógł widzieć?? Czy wtedy przepisy będą winne? Tylko nie rowerzysta, bo miał prawo jechać bez odblasków? Zawsze szukamy kozła ofiarnego nie tam, gdzie leży wina. Lepiej zapobiegać nieszczęśliwym wypadkom. Odblaski są cool.

          1. Mogłabym odwrócić ten tok myślenia i zapytać: jak wytłumaczysz rodzinie, że kogoś rozjechałaś? „Kichnęłam”, „oko mi się załzawiło”, „było ciemno”, „nie świecił w ciemności”? Jeżeli kierowca nie uważa lub jeździ z zamkniętymi oczami, to co komu pomogą odblaski?
            I czy nie przyszło Ci do głowy, że domagając się odblasków od każdego pieszego, programujesz się na odruchowe zauważanie tylko tych, którzy są dostatecznie „oświetleni”? Bardzo łatwo jest się przyzwyczaić do sytuacji, że jak ktoś nie świeci z daleka, to znaczy, że go tam nie ma. Tyle że to nie rozwiązuje problemu. Są zwierzęta, pijani ludzie, dzieci, które nie będą zawsze i wszędzie pamiętały i odpowiednim stroju. Zapewne w Polsce przejdzie kiedyś przepis o „wtargnięciu na jezdnię przy utrudnionej widoczności”, ale serio, w takim kraju chcesz żyć?
            Kask i ochraniacze służą wyłącznie bezpieczeństwu tego, kto je nosi. Odblaski sygnalizują, że ktoś porusza się drogą i przez to MAJĄ NA CELU OSTRZEC pozostałych, ale jako takie nie zminimalizują efektu zderzenia, a mogą wręcz stępiać wrażliwość na mniej wyraziste bodźce.
            Już o tym pisałam, ale powtórzę: jak ktoś porusza się maszyną, która waży ponad tonę i jest w stanie zabić w kilka sekund, to jednak powinien wziąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo pozostałych użytkowników drogi. Jeśli uważasz inaczej, zastanów się, jakich standardów obsługi i odpowiedzialności oczekujesz od linii lotniczych i pilotów. Wyobrażasz sobie, że ktoś nie zachowuje szczególnej ostrożności, a z niebezpiecznej sytuacji tłumaczy się katarem? Oczywiście w lotnictwie każdy wypadek to tragedia pochłaniająca dziesiątki ofiar, a jednak przy takiej nieuchronności śmierci poszkodowanych jest rocznie mniej niż wśród jeżdżących i przechodniów.

            1. Odblaski stepiaja wrazenia na inne bodzce? Pierwsze slysze takie podejscie. Nie chce sie klocic i rozumiem,ze jestes rozgoryczona roznymi sprawami, o ktorych pisalas wyzej. Jednak mam mieszane uczucia przy porownywaniu jazdy samochodem oraz noszenia odblaskow z bezpieczenstwem strefy powietrznej albo z gwaltem kobiet. Piloci maja systemy naprowadzania i znaczne mniejsze szanse na trafienie w pieszych:) gwaltu nie usprawiedliwia nic. Natomiast z perspektywy kierowcy smochodu osobowego oraz pieszego uwazam,ze odblaski moga zadecydowac o czyims bezpieczenstwie. Wiec je popieram. Uwazam,ze za bardzo pochlonely Cie argumenty o kichaniu,ze nie widzisz z dalszej perspektywy. Nie ma kierowcow idealnch. Nie ma warukow idealnych, zwlaszcza na polskich drogach gdzie brakuje chodnikow i sciezek rowerowych a co druga lampa sie nie swieci. Odblask moze pomoc. I pieszemu i kierowcy.

            2. Uważam, że robienie taniej psychoanalizy („jesteś rozgoryczona”) kiepsko świadczy o możliwościach erystycznych i braku lepszych środków perswazji.
              Jeżeli uważasz, że jakieś argumenty mnie „za bardzo pochłonęły”, to ich nie stosuj. W przeciwnym razie wysyłasz komunikat: napisałam byle co, a ty to potraktowałaś na poważnie. Przepraszam, nie wiedziałam, że poświęcenie uwagi temu, co piszesz, to głupota.
              Mam również mieszane uczucia, gdy czytam, że noszenie odblasków to sprawa życia i śmierci, ale jednak mniejszy kaliber niż gwałt. Uważasz, że tego ostatniego nic nie usprawiedliwia, a coś usprawiedliwia rozjechanie człowieka?
              Piloci mają systemy naprowadzania, ale jeśli nie są odpowiedzialni i zbraknie im w wyobraźni, dostajemy komunikat o tragediach. I temu właśnie miało służyć to porównanie.
              Oczywiście, że nie ma kierowców idealnych, ale chwalenie się pouczaniem „5 zł kosztuje – życie ratuje” i narzekanie, że ktoś nie dał się zauważyć, a więc „zmarnował życie” swemu zabójcy to elementarny brak dobrej woli i totalne niezrozumienie kwestii bezpieczeństwa na drodze.
              Wyobrażasz sobie sytuację, że jedziesz autobusem, w tłoku i ktoś obok mówi: „Słuchaj, nie chcę dla ciebie źle, ale mam tu wyciągnięty nóż. Odsuń się, bo się jeszcze nadziejesz?” Jeśli szanujesz swoje prawo do bycia w tym autobusie, to oczywiście się odsuniesz, ale i zaprotestujesz, powiesz, że to właściciel noża powinien go pilnować, a może nawet wezwiesz odpowiednie służby. Jeśli nie szanujesz swego prawa do tej części przestrzeni, schodzisz z drogi, kiwasz głową, że racja i rezygnujesz z jazdy autobusem, bo można się nadziać i jeszcze komuś życie utrudnić. Krótko mówiąc: przyzwalasz na patologię.
              Nie ma w tym wywodzie niczego emocjonalnego. Czysta logika.

            3. Koczilla, nie wiem czy jesteś kierowcą, ale wierz mi, że jadąc po zmroku, po słabo oświetlonej drodze z DOZWOLONĄ prędkością, nieoświetlony pieszy/ rowerzysta wyłania się przed oczami kierowcy bardzo późno i tutaj zachowanie wszelkich środków ostrożności ze strony kierowcy nie zapewnia rowerzyście/ pieszemu należytego bezpieczeństwa. Piszę to, bo sama jestem kierowcą, jeżdżę ostrożnie, nie przekraczam prędkości, a miałam kilka sytuacji, gdzie rowerzysta czy pieszy wyłonił się w ostatniej chwili, dopiero znajdując się w zasięgu świateł mojego samochodu. Uważam, że rowerzysta bierze udział w ruchu drogowym i musi się stosować do przepisów obowiązujących na drogach i nie rozumiem czemu ma być zwolniony z dbania o swoje i innych bezpieczeństwo. W strefach zamieszkania, na ścieżkach rowerowych czy chodnikach to piesi/ rowerzyści mają pierwszeństwo i wtedy rzeczywiście to kierowcy samochodów muszą uważać na np. przejazdy rowerowe. Z własnego doświadczenia mogę zdementować argument, że „odblaski stępiają wrażliwość”- wręcz przeciwnie, kierowca widząc odblask i rower, który nadjeżdża może bezpiecznie i spokojnie ten rower ominąć. Pozdrawiam

            4. Ola, nie piszę o rowerzystach, piszę o pieszych. A kiedy piszę o niewrażliwości na bodźce, mam na myśli to, że jak ktoś się przyzwyczai do pieszych z odblaskami, przestanie zauważać tych, którzy ich nie mają.
              Miałam w rodzinie wypadek, który na szczęście nie skończył się tragicznie. Kierowca lekko potrącił staruszkę… NA PASACH. Tłumaczenie? Było ciemno i ślisko (listopad, deszczowy wieczór) z naprzeciwka oślepiła latarnia (jak widać, klasyka usprawiedliwiania się), a ponadto… Kobiecina przechodziła po nieoznakowanych pasach, a kilkaset metrów wcześniej były takie z wysepkami i znakami ostrzegawczymi. Zmęczony po całym dniu umysł zignorował niedostatecznie wyrazisty bodziec.
              Kto wie, może to tanie tłumaczenie, ale te, które padły w powyższej dyskusji nie są wcale lepsze. Kobicie nic się nie stało, bo kierowca jechał 60 na h. Przy 50 na h droga hamowania jeszcze by się skróciła.
              Osobiście wolałabym, żeby kierowcy zawsze pamiętali o tym, że mogą się pojawić pasy albo piesi, niż żeby to piesi zawsze pamiętali o odblaskach.

  92. Schody ruchome – absolutnie tak! Jestem ze Śląska i taki dobry zwyczaj widziałam chyba tylko raz na schodach w Warszawskim metrze. Rzecz do przeniesienia na całą Polskę. Sama grzecznie wyjaśniam znajomym i rodzinie, kiedy mam okazję.
    A moja prywatna misja? Poruszając się samochodem po mieście o największym zagęszczeniu rond w Polsce (Rybnik!) zauważyłam, że kierowcy zupełnie zapominają o kierunkowskazie przy zjeżdżaniu z ronda. A to nie dość, że oszczędza wszystkim czasu to jeszcze poprawia bezpieczeństwo. W ogóle z tymi migaczami to ludzie nie bardzo wiedzą chyba, po co im te wajchy w samochodzie. Gwałtowne hamowanie, a potem kierunkowskaz zamiast na odwrót też mnie strasznie irytuje.
    No i tradycyjnie jestem zagorzałą zwolenniczką wyplewiania mizoginii z żartów naszych powszednich (poza tym, że już od liceum bardzo angażuję się w walkę o równość wszystkich ludzi). Od lodówki na ósme piętro po płakanie jak baba. W tych najbanalniejszych zwrotach może się czasem kryć przekaz, który zakorzenia się w świadomości np. dzieci, a mam dwóch siostrzeńców w wieku przedszkolnym, więc wiem jak szybko takie brzdące to łapią.

    1. Z tym językiem i żartami bardzo tak! Ja jeszcze toczę bój o poprawne żeńskie końcówki zawodów (szczególnie, że mojego często ludzie nie odmieniają- wtedy informuję że jestem kobietą) i mikrobatalię o nie używanie słowa judzić (to antysemickie) i Holokaust (takiego określenia na Zagładę mogą używać tylko Żydzi i to o dość specyficznych poglądach) zrobiło się poważnie, ale myślę że język jest ważny i wpływa na nasze myślenie.

      1. Dlaczego określenia Holokaust mogą używać tylko wybrani Żydzi? Wiem, jaki jest źródłosłów tego określenia, co oznacza, ale nigdy nie spotkałam się z taką teorią. Czytałam natomiast, że Żydzi częściej operują określeniem Szoah.

      2. I jeszcze jedno. Nieużywanie słowa „judzić” też mnie zaintrygowało. Sprawdziłam etymologię i to nie ma nic wspólnego z antysemityzmem, więc jak najbardziej jest poprawne polityczne. Może nie doszukujmy się podtekstów tam, gdzie ich nie ma.

        1. Będę tu trochę adwokatem diabła. Nie znam etymologii słowa „judzić”, ale użytkownikowi języka, który też jej nie zna, może się ono właśnie kojarzyć z cechami żydowskimi (bo tak brzmi) a dalej z namawianiem do złego (bo to właśnie oznacza). W umyśle takiego użytkownika powstaje zbitka Żyd – podjudzacz (truciciel studni) i utrwalać negatywny stereotyp. Myślimy (nie wszyscy) słowami.
          Sytuacja podobna jak w przypadku wykorzystania symbolu swastyki. Ktoś może tłumaczyć, że użył sanskryckiego symbolu szczęścia i pomyślności, a Europejczykom kojarzy się ona głównie z nazizmem.
          Konotacje i nacechowanie emocjonalne słów bywa niezależne od ich pochodzenia.

          1. Różne słowa mogą się kojarzyć z różnymi słowami. Jeśli operujemy w grupie języków europejskich, to mimo wszystko mamy ograniczoną pulę sylab, więc mimo że wydaje nam się, że słowa muszą być powiązane, to wcale tak nie musi być. Kur** (=prostytutka) nie ma etymologicznie nic wspólnego z łacińskim curvus (krzywy) i wszelkimi pochodnymi tego słowa w niemieckim, włoskim, angielskim itd. Ma natomiast ten sam źródłosłów co kura. Polska pupa to co innego niż włoska;). Chodzi mi o to, że w imię jakiejś przesadnej poprawności politycznej wylewamy dziecko z kąpielą. Bo nam się coś wydaje, a nawet nie zadajemy sobie trudu, żeby sprawdzić, jak jest naprawdę. Kiedyś czytałam o tym, że w USA na którejś z uczelni grupa kobiet chciała, żeby przedmiot nazywał się herstory a nie history, żeby było sprawiedliwie, bo dlaczego wszystko ma być męskie. A historia to przecież słowo pochodzenia greckiego, bez żadnych szowinistycznych podtekstów (a po angielsku też się może „źle kojarzyć”).
            Gdyby chodziło o takie słowa jak „oszwabić”, „ocyganić”, to tak, ich pochodzenie jest jasne, ale obecnie w potocznej mowie ich nacechowanie emocjonalne nie jest moim zdaniem tak silne, żeby oskarżać kogoś o obrażanie tej konkretnej narodowości (a właściwie, to rzadko się je słyszy). A co do swastyki, to moim zdaniem zupełnie inna historia. Naziści przywłaszczyli sobie ten symbol, dlatego pierwsze i zazwyczaj i jedyne skojarzenie jest, jakie jest.

            1. Istnieje tzw. etymologia ludowa. Nie twierdzę, że nie należy używać słowa „judzić”, ale język nie kieruje się wyłącznie żelazną logiką. Puryści językowi chcieliby tego, ale to nierealne.
              Naziści przywłaszczyli sobie swastykę, ale ona funkcjonuje w innych obszarach kulturowych jako zupełnie odmienny znaczeniowo symbol.
              Moim zdaniem problem leży gdzie indziej: powołujemy się na przeszłość słowa, a lekceważymy jego aktualne konotacje. Nie wszystko da się wytłumaczyć w ten sposób, że coś jest z gruntu neutralne, a jak się komuś kojarzy, to jego problem.
              Twój przykład z kurą i kur*ą nieźle ograło dziecko mojej koleżanki. Wymyślili sobie z kolegami, że będą mówili „kura z W”. Przeklinali, czy nie?
              Co do poprawności politycznej, nie widzę w niej niczego złego. Zwiększa szansę, że się komuś nie zrobi krzywdy, a jedyny argument na jej niekorzyść to konieczność dostosowania się i „psucie zabawy”. Ciekawy wpis o tym jest na blogu Zwierza Popkulturalnego. Polecam.

  93. Ooo super post. Mnie drażni ocenianie zainteresowań, hobby innych. Mam doktorat, odpowiedzialną pracę, Męża, dziecko w drodze i interesuję się modą w wersji slow i kosmetykami. Co w tym dziwnego? Nie lubię, gdy ktoś lekceważąco mnie za to ocenia. Przecież nie mogę być robotem, potrzebuję relaksu, czytania recenzji kosmetyków, tutoriali na YT, przejrzenia kolekcji sklepów. Jak ktoś ogląda kabarety, seriale, to ok, ale kosmetyki to już dno, pustak itd. Aaa i jeszcze komentarze, że chyba mi nie wychodzi, bo nie mam włosów do pasa i cery jak Królewna Śnieżka…

  94. To może ja też się ujawnię, chociaż bardzo nie lubię pisać (będę tu pewnie w mniejszości) i do tej pory tylko czytałam Wasze komentarze. Trzymając się Asi idei, rzeczą, o którą „walczę” od kilku lat jest znoszenie barier dla obecności osób niepełnosprawnych w przestrzeni publicznej. Mój chłopak ma porażenie mózgowe i chodzi o lasce, czasem dwóch. Patrząc na świat z jego perspektywy, uświadomiłam sobie, jak bardzo polskie miasta są nieprzystosowane do potrzeb ludzi, którym chodzenie może sprawiać kłopot (nie tylko niepełnosprawnych, ale też osób starszych, kobiet w ciąży, rodziców z małymi dziećmi, a nawet w pełni sprawnych młodych ludzi z ciężkim bagażem). Zaczyna się to już od planowania przestrzeni miejskiej – przejścia podziemne czy kładki nad ulicami, wymagające pokonywania kilku kondygnacji w górę czy w dół, zbyt często zły stan techniczny wind nw takich miejscach (już nie wspominając o tym, że prawie wszystkie bywają używane jako szalet miejski…), pociągi, do których trzeba się wspinać po stopniach wysokich na pół metra lub wyskakiwać z nich na peron zdecydowanie za daleko odsunięty od ostatniego stopnia… Nie chcę się rozpisywać, bo zmiana nastawienia projektantów i decydentów to sprawa, na którą mamy mały wpływ, ale chciałabym zwrócić uwagę na to, że wiele z tych barier moglibyśmy zniwelować sami, okazując nieco większe zainteresowanie innymi ludźmi, przychodząc im z pomocą. Niestety, dobrzy ludzie zatrzymujący się, żeby nam pomóc, kiedy winda nie działa i muszę jednocześnie wnosić po schodach cały bagaż i asekurować mojego chłopaka, który wchodzi dużo wolniej, więc „tamuje ruch”, czy przepuszczający nas przy wsiadaniu do busa, żeby osoba, która nie da rady się przepychać i walczyć o dobre miejsce, mogła usiąść w miarę blisko drzwi i nie „blokować przejścia” (takie komentarze zdarzało mi się usłyszeć), to ciągle wyjątek i rzadkość, a codziennością jest smutyny brak zrozumienia i empatii. Rozumiem, że każdy z nas ma swoje sprawy, też może się spieszyć czy mieć gorszy dzień, ale próbujmy jednak nie stosować wobec siebie nawzajem prawa dżungli, pokażmy, że stać nas na więcej.

    1. Kasia, to jest bardzo sluszna krucjata! Pamietam, ze na pierwszym roku studiow architektonicznych kazano nam zrobic takie cwiczenie: kazdy przez jeden dzien mial jezdzic na wozku, zawiazac sobie oczy, nie uzywac reki, badz nie mowic, i w takim stanie mial isc pouzywac przestrzeni publicznej. Tyle rzeczy, o ktorych nie ma sie pojecia, mozna zauwazyc, bedac w „czyichs butach”. Moim zdaniem, takie cwiczenie powinno byc planem programu szkolnego, niestety, pewnie tak sie nie stanie. Pamietam, ze z niezrozumialych dla mnie do tej pory przyczyn, wiele osob bylo oburzonych, ze jezdzimy na wozku inwalidzkim przez ten jeden dzien, mimo ze mamy zdrowe nogi.

    2. To niedostosowanie przestrzeni publicznej do ludzi mających problemy ruchowe jest szczególnie dziwne, bo przecież chromi, czy niepełnosprawni na starość funkcjonują w społeczeństwie od zawsze. Nawet największy beton nie może tłumaczyć, że „kiedyś to takich chorób nie było, z Zachodu przywieźli”.

  95. LenaSypniewicz

    Świetny post. Zawsze o coś walczyłam, miałam inne podejście często nierozumiane przez innych. Takim przykładem może być inne (teraz normalne)podejście do zwierząt, poszanowanie czyjejś własności i zachowanie na pasach. Jestem kierowcą i powiem tak, piesi to nie jedyna zmora kierowca. Koszmarem jest drugi kierowca. Wyjeżdżając na ulice mojego miasta mam dość… nazywani kierowcami niedzielnymi lub prędkością patrolową. Jak można jeździć po mieście 30km/h? Litości!!! Mnie uczono na kursie o czymś takim jak prędkość minimalna i żeby nie utrudniać jazdy innym kierowcom.
    Ostatnio jednak coś innego mnie zasmuciło a mianowicie Rodzice, oczywiście niektórzy. Mieszkamy na starym osiedlu, okna wychodzą na podwórko gdzie pakują mieszkancy dwóch ulic. Od dwóch lat nie możemy sobie dać rady z… dziećmi i ich rodzicami. Nadmienię tylko że plac zabaw jest uliczkę dalej z dala od ruchliwych ulic. Dzieci ogólnie robią co chcą i mają całkowite przyzwolenie rodziców. Bawią się miedzy autami, wchodzą na nie, pod nie. Ostatnio chłopiec skaczą na drzewie po prostu je złamał, drzewo aż wyszło z ziemi. Jakby tego było mało spadło na samochód. Gdybym nie stała w oknie to sąsiadka a zarazem mama z jednej z dziewczynek nie zareagowałaby. I tak nie mamy już drzewek (poszły wszystkie 3szt). Na starszą kobietę która zwracała uwagę dzieciom żeby nie bawiły się miedzy samochodami i na drzewie rodzice nasłali policję za zakłócanie spokoju(policja założyła kobiecie kajdanki, starszej kobiecie, byłej policjantce). Nie jestem święta, umię krzyczeć ale mam szacunek do starszych. Ja sie pytam, jak może mama dwójki dziewczynek krzyczeć na 70 letnią kobietę? Jaki przykład dają dzieciom robiac sobię pikniki na wyrwanym drzewie? Dodatkowo matki przyprowadzają swoje córki pod balkony i mówią „A teraz krzycz ile chcesz”. COOO????? LUDZIE nooo jak tak można? Co wyrośnie z takich dzieci? Jakie to społeczeństwo będzie? Tak dla wyjaśnienia to nie mówię o rodzinach patologicznych, normalne rodziny. Nie rozumię jak można dawac taki przykład dzieciom, jak można nie szanować przyrody, starszych ludzi. Widzę to wszystko i się boję, boję się że bedzie jeszcze gorzej niż w „Mechanicznej pomarańczy „. Szanujmy to co żyje i szanujmy życie i przestrzeń innych ludzi i istot żyjących.

    1. Gdzie ty mieszkasz? To, co opisujesz to chyba jakiś element. Ani moje dzieci, ani dzieci moich znajomych się w ten sposób nie bawią i bynajmniej nie jesteśmy jakąś elitą.

      1. LenaSypniewicz

        Nie atakuję matek ani dzieci tylko opisuję akurat taką sytuację w jakiej się znalazłam. Też nigdy nie spotkałam się z czymś takim. Moi znajomi, sąsiedzi też mają dzieci i je ubóstwiam, zresztą z racji zawodu pracowałam jako opiekunka i terapeuta więc nie uważam że wszyscy są tacy sami. Po prostu miałam pecha poznać akurat takich sąsiadów. Mój komentarz nie miał na celu kogoś obrazi. Jeśli ktoś poczuł się dotknięta i obrażony w tymTy Maga to przepraszam.

        1. Ależ nie, nie. Nie poczułam się dotknięta. Bardziej chodziło mi o to, że to, co opisujesz nie jest normalne. Napisałaś, że to nie są rodziny patologiczne, ale dla mnie takie zachowanie dzieci to patologia właśnie.

          1. LenaSypniewicz

            Ufff to dobrze: ) Masz rację, można to już podciągnąć pod patologię. Wolałabym, żeby ludzie na wzajem szanowali swoje własności, innych ludzi i świat wokół siebie. Chyba oczekuję za dużo, ale staram się coś zmienić, więc zaczęłam od siebie.

  96. Denerwują mnie lemingi. Nazywam tak ludzi, którzy podczas zakupów idą jakoś tak nierytmicznie: wolniej, szybciej, trochę w prawo, po chwili zaraz w lewo i nagle… zatrzymują się. Na środku przejścia, bo coś ich zainteresowało na wystawie, szukają czegoś w torbie, albo odbierają komórkę. Już na początku ciężko ich wyminąć bo idą „po całości” i trzeba być czujnym aby się nie zderzyć, kiedy zatrzymują się przed nami.
    Dla jasności dodam, że warto zejść na bok gdy chcemy się zatrzymać.

  97. Bardzo ciekawy temat i super ciekawe wypowiedzi, dowiedzialam sie wielu nowych rzeczy!

    Ja „walcze” starajac sie propagowac umiar, w wielu dziedzinach. Rok temu pozbywam sie karty kredytowej i nie robie juz zakupow poza limitem moich dochodow. Nie podoba mi sie, ze tak czesto wmawia nam sie ze „musimy” cos miec. Pare lat mieszkalam w Holandii, gdzie na kazdym kroku, przy kazdej reklamie karty kredytowej lub pozyczki konsumenckiej wstawia sie wielki znak ostrzezenia z ludzikiem ktoremu ciazy kula u nogi w ksztalcie Euro i napisem „Pozyczanie kosztuje”. Natomiast po przeprowadzce do UK znow to widze, ten szalony konsumpcjonizm i wciskane na kazdym kroku pozyczki, karty, promocje. Chyba lata spedzone w kalwinistycznym kraju, stawiajacym na umiar, zrobily swoje.

    Drugim tematem, tez chyba przez czas spedzony w Holandii, gdyz panuje tam ogromna nieufnosc do wszelkiej masci medykamentow, jest moj negatywny stosunek do suplementow diety we wszelkiej postaci, ale chyba musze poczytac o tym wiecej, zeby zdobyc twarde argumenty jako oreze w tej krucjacie ;)

  98. Czerwono-zielona

    Ja mam jedną walkę – o nie ocenianie innych na podstawie wyglądu.

    1. Ludzie nabijają się ze stron typu „Faszon from Raszyn” (czy jakoś tak) albo z „tapeciar”, „tipsiar” „dresiarzy” etc. – wybaczcie, ale nie każdy ma wpojony dobry gust, nie każdy ma szansę by kupować drogie produkty dobrej jakości, nie każdy wychował się wśród – nazwijmy to – dobrze ubranych ludzi, ma styczność z modą itp. A może dla niektórych po prostu moda i dobry styl to sprawa NIE MAJĄCA ŻADNEGO ZNACZENIA? Tak trudno pojąć, że dla niektórych osób moda i styl jest sprawą drugorzędną ? Oczywiście to nie ironia do autorki ani nic z tych rzeczy. :)

    Druga strona medalu wygląda odwrotnie. Jak się dobrze ubierasz, interesujesz modą itp. uchodzisz w niektórych kręgach za pustą itp. itd. Tutaj mój przykład – słucham od wielu wielu lat niezależnej muzyki (głównie punk rocka i pochodnych) , chodzę na wiele koncertów i festiwali, dyskografie kapel mam w małym palcu – ogólnie mówiąc, „siedzę w temacie” już od kilkunastu dobrych lat.

    Niestety ( lub „stety”;)) ubieram się „normalnie” i „kobieco” – czyli noszę sukienki, kwiatki, falbanki, baletki, maluję usta na różowo, lubię mocny makijaż oka, mam długie włosy. itp. I ile to już razy gadając z ludźmi „ze sceny” byłam z góry traktowana jak ktoś, kto na koncercie zapewne zjawił się przypadkiem i w ogóle „co ja tam wiem” – tylko dlatego, ze nie noszę naszywek kapel, nie mam dreadów, mnóstwa piercingów, i irokeza i wyglądam dla wielu jak jakaś modna hipsterka/panienka ;) ( Oczywiście nic nie mam do wyżej wymienionych elementów ubioru, ba – podobają mi się – tylko, że sama wyglądam inaczej:)) Oczywiście to taki ogólnikowy przykład, odnieść można to do wielu grup społecznych, subkultur itp. :)

    Kolejna rzecz z oceny wyglądu – Ktoś z łupieżem, pryszczami, rozstępami, osoby bardzo szczupłe, otyłe etc etc często uważane są za osoby, które coś robią „źle”, „nie tak” i jest im to wytykane. Jędzą za dużo (bo przecież ma fałdki a akurat widzisz ją z puszką Coli, więc pewnie pije ją 24h na dobę) , jedzą za mało ( bo bardzo szczupła koleżanka z pracy odmówiła po raz kolejny ciasta – pewnie się odchudza i ma anoreksję ) bla bla bla. No błagam – to, że ktoś ma np. trądzik, nie znaczy, że o siebie nie dba, ba – być może dba nawet bardziej ode mnie i Ciebie, chodzi do dermatologa i bierze multum leków; może ktoś kto jest szczupły nie katuje się dietą tylko cierpi na jakąś chorobę itp. itd. Przypadki można mnożyć :)

    I ostatnie – wiek. Raz, że nie powinno interesować obcych osób ile kto ma lat. Dwa – mój przykład. Jestem bardzo niska i bardzo drobna, i mimo,ze zbliżam sie do 30stki, np. kupując piwo zawsze pytają mnie o dowód – i to jeszcze jestem w stanie zrozumieć (sama bym siebie zapytała ;)) ale nie wiem czemu, mam wrażenie, ze jako „młodo wyglądająca” osoba często ludzie traktują mnie z góry, nie traktują poważnie, ale wręcz protekcjonalnie, nieprofesjonalnie ( np. klienci w pracy etc).

    Zawsze ale to zawsze staram się zwracać komuś uwagę, żeby nie oceniał innych w podobny sposób jak wymieniłam. Czasami naprawdę można kogoś urazić, nie wiedząc o pewnych istotnych sprawach z jego życia i tak dalej.

    I wiem, że nie jest to wielce poważny problem, bo w życiu są ważniejsze sprawy :) jednak zakładam, że o takich lekkich tematach miał właśnie traktować ten wpis. :)

    1. Jeśli chodzi o wygląd to jestem w zupełnie podobnej sytuacji! Też wyglądam bardzo młodo i jak pytanie czy mam 18 lat przestało mnie ruszać, to denerwuje mnie kiedy ludzie traktują mnie mniej poważnie niżmoje rówieśniczki.
      Szczególnie dzieje się to wtedy kiedy mamy do czynienia z nowopoznaną osobą i zazwyczaj wtedy ludzie pomimo wiedząc ile mam lat, traktują mnie jak dziecko, z góry i jakbym nic o życiu nie wiedziała :)
      Przykre

    2. Kiedyś z powodu, którego już nie pamiętam, wspomniałam koleżance, że glany są w modzie, bo widziałam je często w gazetach. Koleżanka ta jest zdeklarowaną metalówą, więc zrobiła mi całe kazanie o tym, że to „nie może być w modzie”. Projektanci nie pytają o pozwolenie. W jednym roku szyją koszulki z wizerunkiem kozła-diabła, w drugim bluzy z Jezusem z ikon, więc tym bardziej mogą sobie pozwolić na branie garściami ze stylu metalowego. Z pogardą obeszła się też do znajomej, która założyła białą sukienkę z koronki. Rozumiem, że subkultury mają typowe dla siebie ubiory, lecz nie tylko oni je noszą, a osoba przynależąca do jakiejś grupy młodzieżowej nie musi się również stricte, ba!, w ogóle w danym stylu ubierać. Ja swego czasu też słuchałam metalu, lecz zaledwie raz ubrałam się cała na czarno. Nigdy nie ubrałam czegoś, co ma ćwieki czy nity, nie nosiłam również glanów. Nosiłam się dosyć typowo. Asia pisała w swojej książce, że ma nadzieję, że stereotypów odzieżowych pozbyłyśmy się najpóźniej w szkole średniej. Otóż, po moim wpisie widać, że nie. Jednak minął już prawie rok, odkąd z koleżanką pisałyśmy maturę. Mam nadzieję, że jej podejście się zmieniło (i nie tylko jej!).

  99. moja sprawa nie jest mała ani błaha – feminizm. I mogłabym to rozwinąć ale byłoby to długie i depresyjne. Szeroko pojęte kwestie kobiet z jakiegoś powodu poruszają mnie dogłębnie i wywołują u mnie najpierw złość a potem przygnębienie (niestety) oraz poczucie bezsilności.

  100. Otóż to! Chciało się psa to trzeb o niego zadbać, ja również nie rozumiem jak można zostawić psie odchody na środku drogi, nie mówiąc nawet o tym pozostawianiu psa pod sklepem. Zawsze chwyta za serce widok skamlącego psiaka, który zdezorientowany czeka na właściciela… Sama mam pasa i nie wyobrażam sobie po nim nie posprzątać albo co gorsza kazać mu na siebie czekać, aż łaskawie zrobię zakupy. Czasem ludzka głupota załamuję, dobrze, że wspominasz o tym na blogu, może parę duszyczek się w tej sprawie nawróci ;)

  101. Ruch antyszczepionkowy… I argumenty ktorymi ci ludzie podpieraja swoje wywody. Wiekszosc z nich nie ma podstawowego wyksztalcenia medycznego czy chociaz biologicznego. Ludzie obudzcie sie! Ryzykujecie zycie nie tylko swoich dzieci ale ich rowiesnikow, ludzi z niedoborami odpornosci, chorych na nowotowry,dziadkow, babcie. Argument ze nie szczepie a nie choruje jest niestety nie prawdziwa. Jest cos takiego jak odpornosc populacyjna wiec rozsadni ludzie kprzy szczepia rozlozyli nad wami parasol. Boje sie pomyslec co bedzie gdy i to przstanie dzialac… Po co ryzykowac? Firmy farmaceutyczne wcale nie zbijaja na tym kokosow, zdecydowanie bardziej oplacalne dla nich sa suplementy i inne cuda.. Wystarczy spojrzec kikladziesiat lat wczesniej- polio zbieralo zniwo wsrod dzieci, zapytajcie swoich dziadkow, praktycznie kazdy znal kogos kto chorowal i teraz chodzi o kulach lub jest na wozku. Kto dzis slyszal o znajomym chorym na to dziadostwo? A ospa, odra, rozyczka? Gruzlica?! Szczepienia i antybiotyki to najwieksze osiagniecia medycyny. Jako przyszly pediatra blagam was, nie pogardzajcie ta zdobycza nauki i szczepcie!

  102. Mnie też denerwuje kwestia niezdrowego jedzenia, a konkretnie manipulacji w reklamach – przykładowo reklamy słodkich płatków śniadaniowych piejące o tym, że są takie zdrowe, bo zboże i w ogóle. Nieważne, że miska takich płatków, to jakby dziecko zjadło baton na śniadanie. Z Nutellą jest to samo – przecież mleko i orzechy to przecież najzdrowsze! Nie mówię, że sama nie jem czasem tych rzeczy i ogólnie słodyczy, ale manipulacja nieświadomością ludzi mnie doprowadza do szału. I to, że niektóre matki naprawdę są przekonane, że karmią dzieci super zdrowymi płatkami śniadaniowymi „dającymi energię na caaaaały dzień”.
    Sprawami za które walczę jest też feminizm i równość w ogóle – także sprawy osób LGBT. No po prostu mam po dziurki w nosie szowinistycznych tekstów typu „a ty co taka zła, okres masz?” i tego, że ludzie kompletnie nie zdają sobie sprawy jak bardzo obraźliwe, szkodliwe dla społeczeństwa jest utrwalanie takich stereotypów. A jak zwrócę na coś takiego uwagę to jeszcze usłyszę, że właśnie dlatego wszyscy myślą, że feministki są szalone, bo zajmują się takimi pierdołami!

  103. Hej. Kiedyś na Twoim blogu w Hatifnatach chyba przeczytałam o książce która oprócz drukowanej historii była spisana odręcznymi notatkami przez parę kochanków. Nie mogę ponownie znaleźć tego posta. Pamiętasz może tytuł tej książki?

  104. Przeczytałam wszystkie komentarze. Jedna osoba już to zauważyła – w większości to jeden wielki popis snobizmu i nadęcia. Powstała cała wyliczanka – czytelników denerwują mianowicie:

    a) błędy językowe;
    b) ludzie stojący po złej stronie ruchomych schodów;
    c) małe dzieci pozbawione kontroli rodziców;
    d) małe dzieci w lokalach, gdzie nie ma miejsca dla maluchów;
    e) psy z hodowli;
    f) psy z pseudohodowli;
    g) ludzie przepychający się w kolejkach;
    h) ludzie oceniający nasz wiek;
    i) oraz wagę;
    j) rowerzyści bez odblasków;
    k) piesi bez odblasków;
    l) piesi łażący bez celu po ścieżkach rowerowych;
    m) rowerzyści jeżdżący po chodniku;
    n) i nie zatrzymujący się na przejściu;
    o) oraz beztroscy bezkaskowi rowerzyści-hipsterzy na środkowym pasie jezdni;
    p) wykładowcy, którzy nie przychodzą na zajęcia;
    r) studenci, którzy przychodzą na uczelnię w sandałach;
    s) psy pod sklepem;
    t) psy puszczane luzem i skaczące na ludzi;
    u) antyszczepionkowcy;
    w) ludzie, którzy spacerują po sklepach w wolnym tempie;
    y) otwarte okna w pociągach (bo hałas);
    z) zamknięte okna w pociągach (bo duszno).

    Alfabet chyba mi się skończył… Naprawdę, ludzie, też mnie dużo z tych rzeczy denerwuje, ale chyba najbardziej denerwuje mnie czytanie o nich wszystkich naraz. Pomyślcie, jakie Wasze zachowania mogą denerwować innych i może wtedy będzie mniej się denerwować na resztę świata. A w ogóle, to chyba nie taki miał być temat i efekt tego tekstu?

    1. Brawo! Chciałam napisać to samo. Większość z tych komentarzy zaczyna się od słów „Mnie denerwuje”, a przecież nie o to Asi chodziło. Miało to być miejsce do napisania o co walczymy, na jakie tematy czy problemy chcielibyśmy zwrócić większą, społeczną uwagę, a nie miejsce do krytykowania, mówienia o tym, że najbardziej to byśmy chcieli zmienić ludzi, bo nam się nie podoba jacy są.

    2. To o co/z czym walczymy?Oczywiste jest przecież, że nie walczymy z czymś co nam się podoba i nas nie denerwuje. ;) Jeśli tak się irytujesz tymi narzekaniami to moglas tego wszystkiego nie czytać :) To wlasnie ten komentarz wydaję się nadety. Oczywiście bez obrazy Nino :)

      1. No wiesz, jak już zaczęłam, to przebrnęłam przez całość. I zastanowiłabym się na drugi raz nad argumentem w stylu „Jeśli Ci się nie podoba, to nie oglądaj, nie czytaj, nie słuchaj etc.” ;)

        Narzekania na te wszystkie wymienione sytuacje nie traktowałabym jako walki. Podam Ci przykład – na grupie facebookowej mojego osiedla trwała dyskusja nt. zaniedbanego skwerku. Wszyscy marudzili, że ludzie śmiecą, że to walka z wiatrakami, po czym dwie dziewczyny poszły tam po prostu rano i wszystko posprzątały, czym zawstydziły i zmobilizowały resztę. I to jest inspirująca, POZYTYWNA historia.

        1. fajnie to podsumowałaś:) to jest właśnie różnica między rzucanymi w przestrzeń hasłami: „trzeba by coś z tym zrobić” a zrobieniem…

    3. A ja się bardzo wiele z tych komentarzy nauczyłam i zwróciłam uwagę na parę kwestii, o których nie wiedziałam, że są dla innych tak istotne. Wiem, że chodzi Ci również o to, co te osoby zrobiły, żeby to zmienić, ale może dopiero ten post zmobilizuje, by to zrobić? Inna sprawa, że, to, że część osób nie napisała jak walczy, nie znaczy, że tego nie robi.

  105. oj kilka mamy społecznych wad, które mnie wykańczają.. dwie najgorsze na ten moment: kopcenie papierosów na klatkach schodowych/balkonach i nie sprzątanie po psach.. zarówno jedno i drugie to wybór i widzimisię czyniących i jest to czyn robiony z premedytacją w dodatku oba karalne na dobrą sprawę !
    Chodząc z dziećmi na spacer na place zabaw i do parków w dodatku i zwracając uwagę „psiarzom” pytaniem „czy przyjemnie Panu/Pani brodzić w tych kupach na spacerach z psem?” słyszę głupie wymówki typu zapomnienie woreczka (bezczelnie mam jakiś zawsze i użyczam :) bo przy dzieciach jest czasem potrzeba coś spakować) po wyzywanie mnie od bezczelnych gówniar .. naprawdę to ja jestem bezczelna w końcu łatwiej o dziecko z przypadku niż o psa! zdarzyło mi się kilka razy przy nieprzyjemnej wymianie zdań gdy młodszy synek był niemowlakiem zasugerować, że dysponuję brudną pieluszką mogę podrzucić na balkon bo przecież to też teren wspólny formalnie..
    Palenie na balkonach i to najczęściej gromadne.. „uwielbiam” latem gdy kładę się spać czuć dymek sąsiada, nie wiem czy w tym roku nie podleję akurat źle celując kwiatków na balkonie jakąś lepką mazią jak znów mnie będzie dręczył dymkiem :) w zeszłym roku sąsiad z dołu miał najemców, którzy wieczorami palili nie tylko papieroski dopiero uwaga w windzie, że chciałabym aby moje dzieci samodzielnie za klika lat podjęły decyzję o używaniu bądź nie „trawki”,a nie w wieku 3 lat jako ich bierni palacze zdziałała cud! Ale czy ktoś ma jakiś sposób na to palenie??
    co do odblasków pozwolę sobie wtrącić Koczilla, że reprezentowana tu w Twoich wpisach postawa: „sam o siebie jako pieszy nie zadbam niech kierowca, który może mnie zabić to robi” jest też często bolączką naszej społeczności.. może po prostu wszyscy odpowiadajmy za swoje czyny i po prostu postępujmy odpowiedzialnie ?
    a co do autobusów to przepychanka obok osób stojących ze słuchawkami w drzwiach i nie słyszących „przepraszam” należy do mojej codziennej trasy do przedszkola z trzylatkiem,ale jednak bardziej dokucza mi brak higieny bo mam wzrost „pod męską pachę” więc hurra!!! nadchodzi LATO !!!

    1. Kiniu, jako pieszy mogę poruszać się tylko po wyznaczonych miejscach na drodze i samą drogę przecinam wyłącznie tam gdzie mogę. Co jeszcze powinnam zrobić, żeby „należycie zadbać o swoje bezpieczeństwo”? Założyć neonowy płaszcz? Grzechotać kosturem z dzwonkami? Nie wychodzić z domu po zmroku?
      Jako pieszy dbam o siebie w momencie, gdy stosuję się do przepisów ruchu drogowego. Reszta należy do kierowcy. Postępuj odpowiedzialnie: nie jeździj z nadmierną prędkością, nie zakładaj, że nikt Ci przed maskę nie wyskoczy i jest duża szansa, że nikogo nie rozjedziesz.
      Podobnie jak pozostali adwersarze zignorowałaś argument o zwierzętach, które są znacznie bardziej niesubordynowane niż piesi i odblasków na pewno nie założą. Jaki masz argument dla nich?

      1. Koczilla opisujesz sytuacje jakby po zmroku to ginęli piesi na chodnikach ( wyznaczone miejsce) naprawdę? bo dawno nie słyszałam o takiej sytuacji, sama jeżdżę ostrożnie, kilka razy „wyskoczył” mi niefrasobliwie pieszy na osiedlu gdzie jadę 25-30 wychodząc spomiędzy zaparkowanych aut ( nie na przejściu), dwa razy zimą w poranna szarówkę, pod szkołą gdzie muszę przejechać wybiegły dzieci i pomimo,że są mniejsze i ich łebek nie wystaje spomiędzy aut zauważyłam je sto razy szybciej niż zagadanych przez telefon dorosłych ( zakładam trzeźwych) dlaczego bo dziecięcy plecak ma odblask i odzież najczęściej też.. możesz walczyć z systemem i bojkotować, ale ja swoim dzieciom kupuje odzież z odblaskami i rowerki,hulajnogi też doświetlam, nawet na wózku (mało który producent wózków ma to an uwadze) z dzieckiem zakładałam odblaski choć mieszkam na blokowisku we Wrocławiu, ale nawet w swojej okolicy znam parę niedoświetlonych miejsc, a kierowca to człowiek może być zmęczony, może być spalony adrenaliną bo przed chwilą udało mu się uniknąć cudem potrącenia pijanego bez odblasku, który po prostu wyszedł mu pod koła, ŚWIAT NIE JEST CZARNO-BIAŁY! a co do psów czy innych zwierząt skoro giną na drogach (np w lesie) czy naprawdę musimy iść w ich ślady ??

        1. Skoro piesi na ulicach w zasadzie mogą czuć się bezpiecznie, to w czym problem? Cały czas tu powtarzam: jeśli kierowca jeździ ostrożnie, pieszy nie ma potrzeby zakładać odblasków. Raz pijany Ci prawie wszedł pod koła. Gdyby miał odblaski, zauważyłabyś go w locie?
          Świat nie jest czarno-biały? Dlaczego tylko jedna strona ma to zaakceptować? Dlaczego kierowca ma prawo być „zmęczony” „spalony adrenaliną” i nawet nie przyjdzie mu do głowy, żeby w takim razie ZOSTAWIĆ SAMOCHÓD NA PARKINGU, a pieszy musi co wieczór, NAWET W MIEŚCIE, pilnować, czy się świeci z daleka?
          Dla mnie jest coś bardzo nie tak, że nawet dzieci muszą mieć świadomość, że w każdej chwili może je coś rozjechać, a już kierowcy nie muszą mieć oczu dookoła głowy, mogą mieć gorszy dzień i „odpłynąć” za kierownicą.
          Na co dzień widzę wiele – mniej drastycznych – przejawów arogancji ludzi prowadzących samochody. Nie przepuszczają pieszych na pasach. Do chodzi do absurdów, kiedy nawet na małych uliczkach trzeba ustawiać światła, bo inaczej byłyby nie do przejścia. Z kolei na tych oświetlonych pasach kierowcom zdarza się nie zachować odstępu i wręcz najeżdżają na nie, co by popędzić np. niefrasobliwą babkę z wózkiem. Nad zwiewaniem spod kół tych, którzy mają zieloną strzałkę, nie ma się nawet co rozwodzić. Ilekroć jadę samochodem i przepuszczam pieszych, ci 1. boją się wejść na pasy, 2. przed moją maską zapierniczają szybko, żebym się czasem nie rozmyśliła, 3. za moją maską stają dęba i patrzą, czy czasem coś ich nie rozjedzie (nie bez racji). Jak mam dawać przyzwolenie na TAKI świat, to faktycznie, wolę walczyć z systemem.
          A co do Twojej odpowiedzi odnośnie zwierząt: rozumiem, że na ich „głupotę” lekarstwa nie ma i słabszy gatunek musi ustąpić silniejszemu. My, ludzie, jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że mamy wybór: dostosować się albo zginąć. I to wszystko w XXI wieku.
          Tylko dziwi mnie, że zostawiasz sobie i swoim dzieciom taką alternatywę, bo nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale działasz wbrew swojemu oraz ich interesowi. Tak się bowiem składa, że kierowcą jest nie każdy i nie zawsze. PIESZYMI JESTEŚMY MY WSZYSCY. Czy to więc nie pod pieszych powinno być ułożone prawo i kultywowane obyczaje?

  106. Jechałam dzisiaj tramwajem i tak mi się nasunęło, że od dłuższego czasu zwracam uwagę ludziom, żeby zdejmowali plecaki w zatłoczonej komunikacji miejskiej. Nie dość, że taki wypchany plecak zajmuje sporo miejsca to jeszcze często można nim oberwać.

  107. Pierwszy komentarz = duża trema :)
    Dużo w waszych komentarzach powtarzających się tematów – ścieżki rowerowe, piesi/rowerzyści i odblaski, wsiadanie/wsiadanie z komunikacji miejskiej, mamy źle traktujące dzieci, itd. Sama też mogę powiedzieć, że „krew mnie zalewa, gdy…” , ale nigdy nie zwracam nikomu uwagi. I w tym chyba leży problem – niestety wielu młodych i starszych ludzi nie robi tych wszystkich rzeczy złośliwe, tylko ze zwykłej bezmyślności i niewiedzy. Przydałoby się kilka delikatnie przeprowadzonych akcji społecznych, typu wlepki na drzwiach autobusów, albo czytanych w tramwajach tekstów w stylu: „wiem, że nie uderzyłeś mnie swoim plecakiem specjalnie, może gdybyś go zdjął nie uderzyłbyś nikogo ;)”. I od razu trzeba zaznaczyć, że chodzi mi bardziej o działania długoletnie, nie jednorazowe akcje. Nie każdy uczy się tych samych rzeczy w domu (uczę dzieci i wiem :), wspólnych zasad ludzie uczą się, albo i nie, nawzajem. Nie nabywają ich niestety przez obserwację, osmozę czy logiczne myślenie i wyciąganie wniosków, przynajmniej nie wszyscy ;)

  108. 1) jestem na etapie kampanii-edukacji własnej mamy! „Mamuś, na pewno chcesz kupić tę spódnicę? Tak, ta falbanka mi się trochę nie podoba ale to można odpruć”……
    2) „Może się Pani tak nie przepychać – kolejka nawet nie drgnęła. – Muszę!” :)

  109. Zainspirowana dzisiejszym wieczornym przejazdem night skatingu przez Plac Bankowy, zdecydowałam się napisać komentarz.
    Chociaż uważam, że idea robienia rzeczy razem – dużą grupą – sama w sobie jest bardzo dobra, a w dodatku sama bardzo lubię jeździć na rolkach, to wydaje mi się, że rolkarze (czy też rowerzyści z Masy Krytycznej itp.) powinni bardziej brać pod uwagę inne osoby, które niekoniecznie muszą chcieć uczestniczyć w ich wydarzeniu. Są przecież mniej uczęszczane pory i ulice, niż al. Solidarności o godzinie 21:00. Tymczasem uczestnicy zabawy kompletnie zablokowali ruch drogowy, tamując ruch tramwajów, autobusów, a nawet pieszych, którzy nie mogli swobodnie przejść przez ulicę. Idę o zakład, że były osoby, którym taka akcja mogła zepsuć wieczór, jeśli np. bardzo zależało im na spotkaniu, na które nie mogli dojechać inną trasą, bądź dowiedzieli się o komplikacjach za późno, np. wtedy, gdy już utknęli na dobre w autobusie na skrzyżowaniu. Dlatego mam prośbę do wszystkich nocnych skaterów – przy organizacji następnej akcji postarajcie się jak najmniej angażować tych, którzy mają inne plany na wieczór.

  110. Tego pierwszego wciąż się uczę. Kompletuję swoją szafę, mając na uwadze, że ubrania które tam będą mają się mi podobać, a nie spełniać oczekiwania społeczeństwa, znajomych, rodziny, czy mojego Ukochanego :)
    Jeśli chodzi o psy, to ogólnie za nimi nie przepadam, ale to dlatego, że się ich boję. Tym bardziej denerwuje mnie, kiedy na trawnikach/placach zabaw, gdzie wyraźnie jest napisane: zakaz wprowadzania psów, przechadzają się zwykle paniusie z pieskami, pieski się tam załatwiają, a paniusie nie raczą posprzątać. Później w takich miejscach bawią się dzieci… Ale zauważyłam, że akurat osoby, które nie sprzątają, bardzo często wyżej ponad ludzi stawiają zwierzęta. Czasem zaczepiam takich ludzi i rozmawiam z nimi, stąd widzę, jakie mają podejście.
    O tych schodach dowiedziałam się jakoś w liceum. Kiedy pojechałam do Warszawy (pierwszy raz sama :P ) koleżanka, która mnie oprowadzała po mieście powiedziała mi o tym zostawionym pasie dla spieszących się… Od tamtej pory gdziekolwiek jestem, na jakichkolwiek schodach ruchomych, w jakimkolwiek mieście zwracam na to uwagę i jestem wdzięczna Gosi, mojej znajomej :)

  111. Oszukiwanie w kolejce do lekarza, kto jest ostatni albo kto na którą miał godzinę. NAGMINNE! Nieraz dochodzi nawet do absurdalnych sytuacji, np. czekałam pewnego razu na badanie w bardzo długiej kolejce, oczywiście wszyscy zostali zarejestrowani na tę samą godzinę (hmm…). W końcu przyszedł lekarz i wyczytał pacjentkę z listy wg prawdziwej kolejności. Po zamknięciu drzwi gabinetu zaczęły się komentarze odnośnie tej pacjentki: „Pewnie synowa w rejestracji pracuje”. No ręce opadają!

  112. Parapet Story

    Od prawie półtora roku walczę o wydobycie z pobliskiego cmentarza fragmentu ołtarza z XVIII-wiecznej cerkwi, która niegdyś spłonęła. Na wspomnianym fragmencie widnieją napisy najprawdopodobniej w języku starogreckim. Fragment ołtarza nie jest duży ok. 90×50, ale to jeden z niewielu śladów po czasach, w których mniejszości narodowe żyły tu gdzie mieszkam w zgodzie ze sobą. Nie praktykuję żadnej religii, nie należę do żadnego ugrupowania politycznego i poglądy na wszystko mam raczej ze innej planety, ale bardzo uderzyło mnie to, że ludzie po prostu po tym depczą i nikt z tym nic nie robi. Lokalne muzeum umyło ręce, bo cmentarz jest własnością parafii, parafia pod władaniem księdza, ksiądz pod władaniem kurii, a kuria mówi, że to decyzja księdza, no więc wracamy do księdza, który z kolei nie kryje się ze swoimi uprzedzeniami do innych nacji (a nikt nie chce zadzierać z księdzem) i mamy piękną walkę z wiatrakami. Ogarnia mnie bezsilność i nie wiem, co robić, ale staram się nie poddawać.
    Kolejną rzeczą, która mnie niesamowicie irytuje jest traktowanie stażystów. W moim ostatnim miejscu pracy miałam do czynienia z powszechnym już chyba wszędzie zjawiskiem oglądania biegających tam i z powrotem stażystów, a to po bułeczki dla pani księgowej, a to dziecko z przedszkola wybrać pani kadrowej i plątających się w poszukiwaniu jakiegoś sensownego zajęcia, bo wszyscy mają to gdzieś, że stażyści przyszli na staż przede wszystkim po to, żeby się czegoś nauczyć, a nie układać segregatory kolorami i liczyć spinacze do papieru. Jakby tego było mało, kiedy próbowałam komuś, kto miał „pod sobą” stażystę zwrócić uwagę, że dobrze by było nauczyć go czegoś, to spotykałam się z ironicznym komentarzem, że oni przecież od tego są, żeby biegać. Ręce opadają.

  113. Mieszkam w Norwegii od 3 lat i napisze co mnie irytuje:
    1. To, ze jak człowiek do czegoś w życiu dojdzie ciężka praca (pracowałam juz na studiach dziennych w KFC) i pozniej wyjeżdża za granice uczy sie języka, szuka pracy, oszczędza, żyje na jakim normalnym poziomie wreszcie kupi sobie dom to dużo znajomych tak zazdrości tego wszystkiego ze po katach rozpowiada nieziemskie historie skąd na to wszystko człowiek ma. A sami siedzą w wieku 28 lat bez pracy, a co najważniejsze bez chęci do zmiany w swoim życiu, do nauki czegoś nowego, do rozwijania sie. Nie rozumiem tego!!!
    2. Ustawianie sie Polaków do samolotu czyli kolejki, kolejki i popychanie sie mimo, ze sa numerowane siedzenia :)
    3. Ogólnie zachowanie rodaków za granica. Pewnie oberwę za to ale jesteśmy głośni, wsYstko chcemy i wszystko nam sie należy… A juz na forach Polaków za granica to masakra: kiedys przeczytałam post autentyczny- przygarnę za darmo komodę, najlepiej z darmowym dowozem… Albo młoda dziewczyna robi praktyki fryzjerskie w salonie i proponuje wizytę za pół darmo (trzeba zaplacic tylko za farbę jeśli ktos sie zgodzi na farbowanie) a w odpowiedzi dostaje odpowiedz: ze daleko ten salon i czy zwróci koszty dojazdu….
    4. W Polsce denerwują mnie kupsztale na trawnikach (Wrocław Śródmieście króluje…)- moj pies wychowany w Norwegii gdzie sprzątanie po psie jest na porządku dziennym nie umie sobie znaleźć miejsca.
    5. Brak odblasków u pieszych i rowerzystów w Polsce. W Norwegii to norlmalne ze sie nosi odblaski, kamizelki, psy nawet maja specjalne kamiElki i bez dyskusji. W okresie zimowym kiedy jest wczesniej ciemno jest wręcz nakaz i mozna mandat dostac. Nieważne czy w miescie czy na obrzeżach. Także nawet panie przy Michaelu Korsie maja czasem odblaska doczepionego :)

  114. A ja walczę o dobrą opinię harcerstwa! W sumie każdy pełnoprawny intruktor ze stopniem instruktorskim ma taki obowiązek bo z własnej woli to przysięgał, ale niestety jest jak jets – przy takiej skali wolontariatu, różnorodności i ogólnie wielu wielu czynnikach – ciągle jest mnóstwo drużyn które bardziej szkodą czy pomagają. Ja staram się szczególnie:

    1. Dbać po prostu o to, żeby harcerz kojarzył się z dobrym człowiekiem (jak wszyscy, WSZYSCY moi harcerscy znajomi).

    2. Wygląd harcerek. Jest taki stereotyp o brzydkich harcerskach, który niestety w pewien sposób wychodzi z samego źródła – dziewczyny (instruktorki) w wielu środowiskach nie dbają o swój wygląd np. na zbiókach czy obozie, mają brudne ubrania, tłuste włosy, paznokcie – ogólnie nie wyglądają schludnie (zresztą często w życiu codziennym także). Jest też dziwny „mit”? zwyczaj? że jak harcerka się pomaluje (nawet lekko) na obozie to już coś dziwnego, o spódnicy czy ogólnie dziewczęcych dopasowanych ubraniach to zapomnij. Cóż, przykład znowu idzie z góry – często wszystkie intruktrorki w środowisku chodzą tylko i ciągle w wielkich tshirtach i zadużych Mkach (wojskowych spodniach) – po czym dziewczynki harcerki myślą że tak trzeba (nawet jeśli lubią swoje dziewczęce ubrania, to i tak zaczynają ubierać się inaczej). Nie chcę tutaj pisać że męskie tshirt i spodnie to coś bardzo złego (sama miałam króki okres taki) – ale w skali środowiska jest to co innego, nie są to często indywidualne wybory tylko taki dziwny „trend” w drużynach. Porównanie: w moje drużynie z damska częścią kadry zwracayśmy uwagę żeby ładnie wyglądać nawet na obozie (czyli w lesie i na łodkach, warunki polowe), mieć czyste włosy, mundur zawsze ze spódnicą itp. Skutek? Wszystkie dziewczynki robią to samo, nie wyglądają jak „łajzy” ( ;) ), też noszą spódnice mundurowe itp. Ale! stylówki mają różne – przez słodko-pierdzące po m-ki i tshirty. Ale wciąż są zadbane ;)

    PS. Skala jest duża – raz nowo poznany kolega szczerze się zdziwił, że „jak to jestes harcerką, PRZECIEŻ NIE MASZ NAWET GRUBYCH ŁYDEK!” :P

  115. 1. Sterylizacja zwierząt. Do tej pory są ludzie, którzy mordują kocięta czy szczenięta zaraz po urodzeniu.
    2. Naturalna tolerancja. Jedni tępią inność, drudzy niemal promują. Dwie skrajne i mało ciekawie wyglądające postawy. Jeżeli ktoś się różni, to niech się różni, tak po prostu. Zwykle jednak jest z tego powodu kochany i nienawidzony zarazem. Na przykład czarnoskórzy w Ameryce. Najpierw ich sytuacja to była istna bieda z nędzą, do tej pory są ludzie do nich uprzedzeni. A teraz? Chcieli bojkotować galę rozdania Oscarów. Obrona ich w tej sytuacji też byłaby przesadą. Białym teraz odbija się czkawką ograniczanie im praw w dawnych czasach. Oczywiście, to taki dosyć dobrze widoczny przykład. Innym może być sprawa homoseksualistów, w szczególności gejów. Tu kontrowersje są jeszcze większe. Wygrana Conchity Wurst na Eurowizji 2014 odbiła się szerokim echem. Jedni byli zbulwersowani, inni zachwyceni.

  116. A mi jest przykro kiedy z wózkiem przejeżdżam między regałami w sklepie i widzę miny nastolatek „baba z wózkiem, po co ona do tego Rossmanna przylazła” i słucham nerwowych „wzdechów” kiedy dziewczęciu przyjdzie wyminąć wózek w przejściu. Dodam, że nigdzie i nigdy nie wpycham się na siłę, spokojnie czekam na swoją kolej.

  117. Pingback: Unforgettables 3 – Autumn in Berlin

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.