Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Bieszczadzkie historie, część druga

Dzisiaj mam dla Was drugą część relacji z wyjazdu w Bieszczady – pierwszą znajdziecie tutaj.

Nauczone doświadczeniem dni poprzednich, kolejny poranek rozpoczęłyśmy od solidnego śniadania. W międzyczasie przeprowadziłyśmy się też do położonej w Parku Narodowym Wetliny, będącej bardzo dobrą bazą wypadową do wędrówek po połoninach.

c9

W pierwszej części dnia widoczność nie była najlepsza, a nam zależało na pięknej panoramie gór, zdobywanie szczytów odłożyłyśmy więc na popołudnie i pojechałyśmy do Kalnicy, skąd spacerem ruszyłyśmy do rezerwatu Sine Wiry, ciągnącego się wzdłuż rzeki Wetlinki. Droga, w sporej części niestety asfaltowa, wiodła przez kolejne nieistniejące wioski. Momentami krajobraz sprawiał mocno śródziemnomorskie wrażenie, zdarzały się też piękne łąki pełne kwiatów. Ogólnie trasa była jednak dość monotonna, ma wrażenie, że nadaje się bardziej na rower – nie przeszłyśmy całej, a i tak zrobiłyśmy dobre 15 kilometrów.

c10

c12

c11

c13

Czterogodzinny szybki marsz sprawił że mocno zgłodniałyśmy, wybrałyśmy się więc do Starego Sioła w Wetlinie na pstrąga z rusztu. Był pyszny, zwłaszcza w kombinacji z proziakiem i chwaloną już przeze mnie wcześniej sanocką maślanką.

c14

Późnym popołudniem, po solidnej, porannej rozgrzewce i smacznym obiedzie wyruszyłyśmy na przełęcz Wyżne, z której planowałyśmy wyjść na Połoninę Wetlińską. To krótka trasa, powiedziałabym nawet że obśmiewana w przewodnikach, za to tłumnie oblegana przez turystów. My wchodziłyśmy pod wieczór i ludzi na szczęście było bardzo mało. Wbrew moim obawom, trasa okazała się całkiem ładna, najbardziej spodobały mi się korzenie o dziwacznych kształtach, kojarzące mi się, nie do końca nawet wiem czemu, z Labiryntem Fauna.

c15

c16

Po czterdziestu minutach marszu, momentami dość ostro pod górę, otworzyła się przed nami porośnięta wysoką trawą połonina. Nigdy wcześniej nie byłam w wysokiej części Bieszczadów, teraz już wiem, dlaczego powstało na ich cześć tyle wierszy i piosenek. To naprawdę wyjątkowy widok, od razu zamarzyła mi się porządna, kilkudniowa wędrówka szczytami i dolinami.

 

c17

Chwilę później osiągnęłyśmy nasz cel – najwyżej położone bieszczadzkie schronisko PTTK, zwane Chatką Puchatka. Od niemal pięćdziesięciu lat, z kilkoma przerwami, gospodarzem jest tu pan Ludwik 'Lutek’ Pińczuk – na zdjęciu poniżej widzicie go przed chatką. Razem ze swoją partnerką gości turystów, kiedyś bardzo nielicznych, teraz w sezonie potrafiących przybyć naprawdę tłumnie. Prąd i woda są tu dobrami zdecydowanie deficytowymi, budynek powstał zresztą z zupełnie innym przeznaczeniem. Często zagląda tu z połonin zaprzyjaźniony jeleń Filip, przez lata rezydował koń Caro, ja załapałam się tylko na kilka kotów.

c24

c20

c21

Kto by nie chciał mieć takiego widoku z okna? Chociaż może powinnam postawić to pytanie inaczej. Kto byłby na tyle odważny, żeby zdecydować się na życie w surowych warunkach, wypełnione ciężką pracą, dla tego i wielu innych bieszczadzkich widoków? Jak się okazuje, to miejsce przyciąga tak bardzo, że paru ochotników się znalazło.

c19

Zmęczona po całym dniu chodzenia, piję herbatę z oldschoolowego koszyczka, a panowie goprowcy wypatrują czegoś po stronie ukraińskiej.

c22

c23

Po krótkim odpoczynku zebrałyśmy się do drogi w dół. Trafiłyśmy akurat na zachód słońca, widoki były więc jeszcze piękniejsze niż kilkadziesiąt minut wcześniej.

c25

Wieczorem wpadłyśmy jeszcze na chwilę do Bazy Ludzi z Mgły, znanej wetlińskiej knajpy. Wspominałam tu już kiedyś, że mam taką swoją listę marzeń, regularnie uzupełnianą. Jednym w punktów jest uczestniczenie w prawdziwej barowej bójce, najlepiej w porcie. Takiej z latającymi krzesłami i kuflami. No i w Bazie Ludzi z Mgły miałam wrażenie, że gdybym tylko trafiła na odpowiedni moment, miałabym szanse ten punkt z mojej listy odkreślić.

c27

c26

 

 

 


 

 

Kolejny dzień rozpoczęłyśmy wcześnie. O 10 musiałyśmy być z powrotem w okolicach Ustrzyk Dolnych, w Teleśnicy Oszwarowej nad brzegiem Soliny. Po drodze, ku naszemu zaskoczeniu, zatrzymała nas straż graniczna, dotarłyśmy więc na miejsce z lekkim poślizgiem, za to wyjątkowo bez mylenia drogi.

c28

c29

c30

Umówiłyśmy się tam z panem Krzysztofem Brossem, od trzydziestu lat mieszkającym na terenie dawnej wsi Teleśnica Sanna, która przestała istnieć po utworzeniu Zalewu Solińskiego. Pan Krzysztof przyjechał w Bieszczady ze Śląska, gdzie pracował jako inżynier, i zamieszkał na odludnym półwyspie w pięknej, dzikiej części Soliny. Nie byłoby w tym jeszcze nic aż tak zaskakującego, gdyby nie fakt, że do jego gospodarstwa nie prowadzi żadna droga i da się tam dotrzeć jedynie drogą wodną – chyba, że mamy ochotę na wielokilometrową wędrówkę przez las.

Pan Krzysztof oprócz swojego domu wybudował na półwyspie jeszcze kilka drewnianych domków, dla turystów. Nie wiem, czy znalazłaby się w Polsce agroturystyka umiejscowiona w trudniej dostępnym miejscu. Tego dnia przypłynął do Teleśnicy Oszwarowej, aby odebrać gości, a że ekipa trochę się spóźniała, miałyśmy okazję na spokojnie porozmawiać i zadać dziesiątki pytań. W końcu grupa pojawiła się na brzegu i wszyscy załadowaliśmy się do stalowego, wojskowego pontonu, holowanego przez mającą swoje lata motorówkę.

c47

c34

c32

c31

c33

Po jakichś trzydziestu minutach podróży przez dziką odnogę Soliny, dotarliśmy na miejsce. Pan Krzysztof odstawił gości na pole namiotowe i popłynęliśmy na plażę bezpośrednio pod jego gospodarstwem. Poniżej możecie zobaczyć, jak wygląda konstrukcja do przewożenia ludzi i towarów drogą wodną.

c36

Szybko okazało się, że to jeszcze nie koniec podróży. Od domu pana Krzysztofa dzieliło nas solidne wzniesienie, które pokonaliśmy… traktorem z przyczepą z przodu. Wyobrażam sobie, że wnoszenie tędy zapasów musiało być męczące, nic więc dziwnego, że takie usprawnienie powstało. Czekając na turystów, rozmawiałyśmy zresztą z panem Krzysztofem o tym, ile nowych umiejętności i nietypowych pomysłów wymusza na człowieku mieszkanie w miejscu, gdzie zdanym jest się wyłącznie na siebie. Wbrew pozorom, taka sytuacja nie pozwala stanąć w miejscu i przestać się rozwijać.

c46

c38

Pierwszy ukazał się naszym oczom młody koń. Oprócz niego, pan Krzysztof trzyma jeszcze piętnaście innych. Część koni należy do niego, część przebywa tu na wypasie. Ula, córka pana Krzysztofa, właśnie z końmi związała zresztą swoją przyszłość – studiuje hodowlę i jeździectwo. Wcześniej konno jeździła do podstawówki – zimą jezioro zamarza, co zamyka drogę wodną, był to więc najszybszy sposób, żeby przedostać się przez las. A i tak wstawać trzeba było w okolicach piątej rano.

c45

Na Półwyspie Brossa, bo tak, nawet na oficjalnych mapach, nazywa się to miejsce, nie ma prądu. A przynajmniej takiego dostarczanego tradycyjną drogą. Pan Krzysztof starał się o przeciągnięcie linii, w odpowiedzi dostał jednak ręcznie pisane pismo, gdzie urzędnik tłumaczy, że taka inwestycja nie zwróciłaby się zakładowi energetycznemu nawet za tysiąc lat.

c43

c41

c42

Swoje wspomnienia długich lat osadnictwa, zmagań z naturą i biurokracją, pan Krzysztof spisał w książce „Burza nad Sanną” – na zdjęciu pokazuje mojej mamie stary egzemplarz, z naniesionymi czerwonym długopisem poprawkami. Bardzo żałowałam, że tytuł jest w tym momencie niedostępny. Po tych kilku godzinach odniosłam wrażenie, że pan Krzysztof jest nie tylko „ciekawym człowiekiem”, lokalną ciekawostką. Jest też po prostu bardzo bystrą, oczytaną osobą, a jego celne uwagi nie raz zmuszały mnie do zastanowienia się nad jakąś sprawą z zupełnie nowej perspektywy.

c39

Poniżej widzicie domek dla turystów. Rozmawiałam z panem Krzysztofem o tym, jak zmienił się sposób spędzania wakacji. Kiedyś turyści spędzali na półwyspie minimum dwa tygodnie – pływając, łowiąc ryby, wędrując po górach. Teraz wpadają na kilka dni (ja z moim kilkugodzinnym pobytem nawet do tej grupy nie mogłam się zaliczyć!), zanim zdążą przyzwyczaić się do urlopowego trybu spędzania czasu, już muszą szykować się do wyjazdu. Byle szybciej, byle zaliczyć, bo przecież nie ma czasu. Zgodnie stwierdziliśmy jednak, że takie tendencje działają jak wahadło – musi nadejść odmiana, bo na dłuższą metę nikt by tego nie wytrzymał. Ta zmiana podejścia już w tym momencie jest już zresztą bardzo widoczna, ja zauważam ją w swoim najbliższym otoczeniu.

Przy okazji – jeżeli chcielibyście skontaktować się z Półwyspem Brossa w sprawie noclegów, namiary znajdziecie tutaj.

c40

Robiło się późno, a przed nami była jeszcze długa droga do domu. Podziękowałyśmy więc rodzinie pana Krzysztofa za gościnę i zabrałyśmy się z nim łódką, a wcześniej traktorem, z powrotem do Teleśnicy Oszwarowej, gdzie znów kogoś odbierał. W drodze powrotnej nie wytrzymałam i w końcu zadałam pytanie, które z jednej strony wydało mi się dość głupie, z drugiej bardzo chciałam otrzymać konkretną odpowiedź. Zapytałam pana Krzysztofa, dlaczego właściwie przez tyle lat mieszka na takim odludziu, w surowych warunkach, zmuszających do codziennej, ciężkiej pracy. Odpowiedź była bardzo prosta: „Bo w życiu chodzi o to, żeby być szczęśliwym. A ja akurat jestem tutaj bardzo szczęśliwy”.

 


 

 

Ta wyprawa, choć krótka, była dla mnie wyjątkowo inspirująca. To zabrzmi jak wyświechtany frazes, ale wyjazd w Bieszczady naprawdę pozwala nabrać dystansu do swojego codziennego życia. Kiedy stanęłam na górce na Półwyspie Brossa, mając wodę, las i góry wszędzie, gdzie bym nie spojrzała, a potem przypomniało mi się, jakie problemy zaprzątały moją głowę kilka dni wcześniej w Warszawie, aż zachciało mi się śmiać.

Bieszczady to wyjątkowe miejsce i już zaplanowałam, że szybko tam wrócę. Chciałabym się tym razem wybrać tam zimą, więc planujemy ze znajomymi wyjazd na Sylwestra.

Mam więc nadzieję, że uda mi się wrócić z kolejnymi opowieściami. Na koniec chciałam jeszcze podziękować HBO, za powierzenie mi tego zadania i zainspirowanie do poznawania bieszczadzkich historii – sprawiło mi to naprawdę ogromną przyjemność.

#MagiczneBieszczady to projekt, którego celem jest ukazanie niezwykłości tego regionu, piękna natury i historii mieszkańców. W Bieszczadach rozgrywa się akcja nowego serialu „Wataha”, którego premiera odbędzie się 12 października 2014 w HBO. Więcej na hbo.pl/magicznebieszczady

 


Nudzi Ci się w podróży? Mam idealne rozwiązanie!

[sc name=”Banner”]

 

 

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

55 thoughts on “Bieszczadzkie historie, część druga”

  1. Jeszcze jedno zdjęcie, jedno zdanie, a zaraz spakuję się, wezmę plecak i ruszę znad mojego morza w Bieszczady!
    +marzenie o barowej bójce? haha, to żeś mnie zaskoczyła, ale w takim razie w przyszłe wakacje zapraszam do siebie nad morze! na pewno znajdę Ci jakieś sprzyjające do tego miejsce ;)

    1. Chciałabym też pojeździć na sztucznym byku, iść na prawdziwy bal, mieć osła, pomieszkać właśnie nad polskim morzem… lista jest różnorodna! Hahaa, bardzo dziękuję!

  2. Chciałam napisać jakiś konstruktywny komentarz, czy coś, ale nie mogę…. To po prostu jest piękny wpis, z pięknymi zdjęciami i dziękuję, ze przez te kilka minut czytania mogłam tam z Tobą być ;-)
    Pozdrawiam,
    Karolina

  3. rany, jak fajnie, że zostałaś wybrana do tego cyklu wpisów :) zrobiłaś to perfekcyjnie i poruszyłaś idealnie każdy aspekt, ukazałaś piękno tego miejsca.
    to przykre, ale znam mało osób, które było tam choć raz (za to jeśli ktoś już tam był, najczęściej wraca regularnie, bo tęskni za tym spokojem i chwilą wytchnienia o jaką tam nietrudno).
    dla mnie Bieszczady mają bardzo osobistą wartość. pochodzi stamtąd mój tata. kiedyś jeździłam tam z nim na całe wakacje, w niewielkim domu pod Ustrzykami Dolnymi mieszkała (po przesiedleniu z ziem ukraińskich) przez lata moja babcia, a po jej śmierci dom stał przez cały rok pusty, czekając na nasz powrót za 10 miesięcy. teraz, na emeryturze wrócił tam mój tato, mimo iż nie ma tam już żadnej rodziny. to miejsce ma jednak taki ładunek energetyczny i emocjonalny, że mało kto potrafi bez niego wytrzymać, jeśli mieszkał tam choć przez chwilę. mimo szczerych chęci, bywam tam tylko raz w roku, na góra tydzień. mam do przejechania niewiele ponad 400km, a podróż zajmuje prawie 12 godzin w jedną stronę. pewnie, gdyby ta część Bieszczad była lepiej skomunikowana z resztą świata, opłacało by mi się odwiedzać tatę choć na weekend.
    nie każdemu odpowiada jednak ta dzikość Bieszczad. nie każdy lubi przedzierać się przez chaszcze i pozbawione cywilizacji miejsca, nie każdy potrafi się zmierzyć z taką ilością spokoju i ciszy. ja jednak na zawsze zapamiętam te wszystkie świetne przygody jakich doświadczyłam tam za malucha, podróże autostopem (ludzie są bardzo przyjaźnie nastawieni, nie bałam się nigdy podróżować autostopem w pojedynkę, a w innym miejscu pewnie miałabym przed tym cykora), piękne krajobrazy i autentyczny wypoczynek.
    jeszcze raz dzięki za ten wpis!
    pozdrawiam!

    1. Brzmi naprawdę pięknie! To prawda, jeżeli Bieszczady chciałby stawiać na turystykę na wielką skalę, to lepsze połączenia i lepsze oznaczenia atrakcji pewnie by się przydały. Chociaż i tak jest na pewno dużo lepiej niż kiedyś – moja babcia, pamiętając swój wyjazd w Bieszczady sprzed kilkudziesięciu lat, bała się o nas, że nie będziemy mogły się przedrzeć przez błoto na drogach, jak będzie padało;)

  4. ponownie wspaniale fotografie, zapierające dech! Taki niesamowity klimat w tym artykule stworzyłaś, podobnie jak w części pierwszej. W ubiegłym roku właśnie śmigałam rowerem przez Bieszczady , robiąc sobie przystanek na nabranie wody przy Sinych Wirach – cudowne miejsce!

    1. Kurczę, to może ja do tych właściwych Sinych Wirów nie dotarłam? Doszłyśmy do tablicy informacyjnej w rezerwacie, stamtąd była wytyczona ścieżka nad rzekę, ale ta rzeka wyglądała tak samo, jak na całym poprzednim odcinku, który miał z 7-8 km. Hmm…

  5. A w Łopience byłaś ? Odbudowaną cerkiew w Łopience musowo trzeba zobaczyć, jesienią i w zimie wygląda szczególnie pięknie. Okolice Soliny i sama Solina to najgorsze miejsce w tamtej okolicy a często wyjazdy na Solinę (u mnie, na Podkarpaciu) są nazywane wyjazdem w Bieszczady. No i koniecznie do posłuchania KSU jeśli nie znasz.

  6. Uwielbiam Bieszczady. Byłam tam dwa razy, ale na magiczny Półwysep Brossa nigdy nie trafiłam, niestety. A najbliższa okazja dopiero za rok, jak znowu dostanę jakiś urlop :(
    Dziękuję Ci za opisanie tej historii.

  7. Piękna i poruszająca historia pana Krzysztofa. Zazdroszczę mu i podziwiam. Sama zawsze chciałam zamieszkać w samym środku niczego, może kiedyś się uda. Bazę Ludzi z Mgły znam – fajne miejsce :)

  8. Przepiękne zdjęcia, przepiękne światło! Mam ochotę spakować plecak, który dopiero dziś udało mi się opróżnić i ruszyć zobaczyć w końcu Bieszczady.

  9. Już się nie mogę doczekać kolejnego sylwestra w Bieszczadach. Jak dotąd byłam dwa razy i w tym roku też zamierzam bo zimą jest tam magicznie!

  10. Ten wpis był najlepszym, jaki przeczytałam dotąd na Twoim blogu. Chyba zaraz przeczytam go jeszcze raz, a zdjęcia ukradłam do fapfolderu. Trzymaj się!

  11. Ja chciałabym zapytac jakiego aparatu obecnie uzywasz? Zdjecie są na prawde swietne! Gratuluje wspanialej przygody :-) :-) mnie do wyprawy w Bieszczady na pewno zachecilas!

  12. wstega_moebiusa

    Znam jeszcze dwie cudowne bieszczadzkie postaci, które by Ci się spodobały :) bacę Łapę, który zresztą organizuje u siebie w wetlińskiej chałupie sylwestry (i przygotowuje cudne pierogi z uzbieranych przez gości jagód) oraz pana Piora, który prowadzi od lat (również w Wetlinie) kemping z domkami i nowiusieńkim stylowym schroniskiem, witający gości „Ahoj przygodo!” :)

  13. Jest tylko jedna kwestia, która odstrasza mnie od wyjazdu w Bieszczady – Bieszczadzki Park Narodowy ma w swoim statucie całkowity zakaz poruszania się po jego terenie z psem. Dla mnie sprawa nie do przyjęcia, nie wyobrażam sobie wakacji bez psiego nosa w uchu o poranku, nie i już!

  14. Byłam w Wetlinie na uczelnianym obozie integracyjnym – świetne wspomnienia! W Bazie ludzi z mgły szczególnym powodzeniem cieszyły się mózgojeby, chociaż więcej niż jednego to raczej ciężko polecać ; )

    Spaliśmy właśnie w tych domkach u Niedźwiedzia, jak mówią wszyscy o panu witającym turystów „ahoj przygodo” i dającym burę dziewczynie, która na śniadanie poszła w butach na obcasach „bo w górach jesteś” – genialny człowiek.

    Super wpis, wspaniałe zdjęcie i niesamowita historia pana Krzysztofa : )

  15. A może stworzyłabyś kiedyś taki post z wybranymi punktami z Twojej listy rzeczy do zrobienia w życiu? :) myślę że wiele czytelników jest ciekawych :)

  16. Ludzie często znajdują szczęście w najmniej oczekiwanych miejscach…
    Gdy ja byłam w Bieszczadach, to nie miałam okazji podziwiać tak pięknych widoków, chyba muszę tam wrócić!

  17. Ach, przypomniało mi się jak pare ładnych lat temu, z przyjaciółmi zrobiliśmy sobie camping na dziko po takiej właśnie dziekiej stronie Soliny. Wypożyczyliśmy kajak (taki szerszy) i faceci zrobili parę kursów z bagażami ( oczywiście drżąc, żeby nie zaliczyć wywrotki). I mieliśmy przeuroczy kawałek dzikiej plaży tylko dla siebie.

    Uwielbiam Bieszczady. (chociaż Chatka Puchatka moim zdaniem jest przereklamowana. Jakoś nie czuję tam klimatu). To, że ciągle jeszcze nie ma tam aż takich tłumów, że są takie miejsca, jak ten półwysep nad Soliną, że czuć ten dawny klimat. Dość często tam jeździliśmy, mamy sporo wspomnień. Tam byliśmy na pierwszym wspólnym rajdzie z mężem, tam dowiedziałam się o mojej pierwszej ciąży.

    Pięknie je sfotografowałaś i super, że to akurat Ty zajmujesz się tą promocją.

    Chociaż przyznam, że najbardziej kocham Bieszczady właśnie takie nie do końca wypromowane…

  18. Tęsknię za Bieszczadami… Byłam tam raz, w wakacje rok temu, i ciągle wzdycham do tamtejszych widoków, ludzi, odosobnienia, swoistego przyjaznego spokojnego klimatu… Pamiętam życzliwość miejscowych, spanie pod namiotem i podróżowanie na stopa, dzięki któremu w wieku 30 z hakiem poczułam się jak nastolatka :D :D :D (ok ok, nie jestem jeszcze taka stara :p) Ta wolność i swoboda, dreszczyk emocji, ciekawe samochodowe rozmowy, wspólny śmiech… Na pewno tam wrócę, choć z północy Polski jest to całkiem spora wyprawa ;) Ale planujemy wypad, najchętniej jesienny, żeby zobaczyć góry w całej kolorowej krasie ^_^ Dzięki za relację i zdjęcia, które odświeżyły i przywołały piękne wspomnienia :*
    Pozdrawiam, Yenn

  19. Piękne fotografie. Poza tym, byłam tego lata w Bieszczadach (tylko dwa dni), zaraz po pobycie w wysokich Tatrach, i zakochałam się! Mój partner nie przepada za pieszymi wędrówkami, ale w tym roku dał się namówić, a w Bieszczadach wsiadł nawet na rower. Również był zachwycony widokami i odkrywaniem nowych, pięknych miejsc za prawie każdym zakrętem. Sam motywował mnie nawet do taszczenia roweru pod strome, zabłocone podjazdy w głębi lasu, by zobaczyć widok z góry. Fakt, tereny wysiedlone, nic tam nie ma prócz natury i ruin, czy opuszczonych budynków. Ludzie, których spotykaliśmy, zwyczajowo narzekali na brak pracy i rozwoju terenów okołosolińskich, więc nie znalazłam inspiracji od tej strony wycieczki. Warto pojechać. Tak jak piszesz – człowiek nabiera dystansu do codziennego życia w pośpiechu. Spędziłam tam dwa pełne dni, i mimo to, czułam, że odpoczęłam :)

    Pozdrawiam i życzę udanych powrotów! ;)

  20. Asiu, w piątek jedziemy w Bieszczady i zatrzymujemy się właśnie w Villi Neve – co sprawiło, że nie byłyście z mamą zadowolone? Na co się przygotować? :)
    Ps. A w Bieszczady jedziemy dzięki Twoim relacjom!

  21. Pierwszy portret pana Krzysztofa jest niesamowity… Koniecznie muszę odwiedzić Bieszczady jesienią. Asiu, nie rozważasz czasem poszerzenia oferty Lunaby o szlafroki? Pozdrawiam serdecznie, Malwina

  22. Młośnik czadów i biesów

    Elektrownia jest rzut beretem na zaporze w Solinie a Panu Krzysztofowi urzędnicy odmawiają doprowadzenia prądu

  23. W Bieszczad jedzie się raz …. a potem się tyko wraca. Tak jest ze mną tylko wracam. Teraz wróciłem właśnie z jesiennego wypadu. Pozdrawiam gospodynię Tereskę wraz z rodziną ze Smereka 3. Super miejsce

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.