Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Wiosna w Londynie

Tytuł, który zapisałam wczoraj, trochę się już zdążył zdezaktualizować, bo w Londynie nastało lato z prawdziwego zdarzenia – nic tylko piknikować w parkach! Miałam cudowny weekend i chcę się z Wami podzielić kolejnymi kawałkami miasta, które udało mi się w ostatnich dniach odkryć.

 Zaczynamy po kolei, czyli od śniadania, które w sobotni poranek zjadłam na Brockley Market, cotygodniowym farmerskim targu, na którym wystawia się wszystko co drogie, eko i organic. Warto było jednak szarpnąć się na ekskluzywny bekon i odstać swojego w kolejce, bo prawie wszystko, czego spróbowałam, było absolutnie genialne. Było tego całkiem sporo, bo od kanapki z szynką naszpikowaną pomarańczami płynnie przeszłam do kawałka kolejnej, tym razem z bekonem i jajkiem, do tego pierwszy raz w życiu spróbowałam lemoniady z róży i suszonych gruszek, a na deser wepchnęłam w siebie jeszcze bezglutenowego i bezzbożowego „red velvet” cupcake, który okazał się najsłabszym punktem programu, był potwornie słodki. Można tam też znaleźć podobno świetną kawę i co najważniejsze, prawdziwy, chrupiący chleb, który w Londynie jest rzadkością.

 

 

 

 

 

 

 

 

Brockley Market, Lewisham College Car Park, Lewisham Way, SE4 1UT
Niemal całą resztę dnia spędziłam spacerując po Kew Gardens, królewskim ogrodzie botanicznym, największym jaki kiedykolwiek widziałam. Oprócz imponujących palmiarni największe wrażenie zrobiły na mnie ryby i inne dziwaczne stwory, chociaż tych najbardziej odkręconych nie dało się niestety sfotografować, bo pływały w zaciemnionym akwarium.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Kew Gardens, Kew Road, Richmond, London, Surrey, TW9 3AB
 

I’m wearing Zuzia Górska Bag, Motel dress and Bik Bok jacket
Odkryłam też kolejną naprawdę godną polecenia restaurację – Angels and Gypsies w Camberwell. Serwują hiszpańskie tapas i chociaż nie jest to moja ulubiona kuchnia, to wszystko wyjątkowo mi tam smakowało. W trzy osoby zamówiliśmy królika podanego w marokańskim stylu, z kuminem i ciecierzycą, wołowinę z brzoskwiniami i serem Manchego i jeszcze raz wołowinę, tym razem z czarną fasolą, jajkiem i chrzanem – wszystko było genialne i najedliśmy się mimo niewielkich rozmiarów porcji. Na deser dorzuciliśmy jeszcze churros z czekoladą, ale były mocno średnie – zdecydowanie nie miałam w ten weekend szczęścia do deserów.

 

 

 

 

Angels and Gypsies, 29-33 Camberwell Church Street, SE5 8TR
A skoro już jesteśmy przy jedzeniu, to jeszcze krótka relacja z warsztatów o wdzięcznej nazwie „Insects au Gratin”, w których miałam okazję brać w piątek w Wellcome Gallery. Były poświęcone czemuś, co ostatnio wyjątkowo mnie interesuje, czyli przyszłości jedzenia. Autorka projektu, Susana Soares, wyszła z założenia że wszelkiego rodzaju insekty mogą być doskonałym rozwiązaniem dla problemów z jedzeniem, z jakimi boryka się świat. Są łatwo dostępne i równie łatwe w hodowli, nie tak szkodliwe dla środowiska jak na chociażby hodowla bydła i bardzo wydajne, jeżeli chodzi o składniki odżywcze, uzyskanie z nich danej ilości białka jest dużo tańsze niż w przypadku „tradycyjnego” mięsa czy drobiu.

Problem polega na tym, że mimo że robaki są od wieków jedzone w wielu częściach świata, większość zachodniego społeczeństwa uważa je za mocno obrzydliwe. Susana wyszła z propozycją, żeby użyć drukarek 3D, z którymi wiąże się bardzo duże nadzieje w przeróżnych dziedzinach, do nadania im bardziej przystępnej formy. Jednak mimo że i przemycenie insektów do naszego menu, i drukarki 3D jako takie mają według mnie duży potencjał, to w tym momencie nie widzę sensu łączenia tych dwóch kwestii. Według pomysłu Susany robaki trzeba najpierw ręcznie rozgnieść na proszek, wsypać do drukarki i zaczekać, aż proces drukowania dobiegnie końca (to dobre kilka godzin, już pomijając kwestię kosztów), a na końcu gotowy produkt ugotować. Mam wrażenie, że jest mnóstwo tradycyjnych, mniej skomplikowanych rozwiązań, które lepiej sprawdziłyby się w tej roli. Mimo tego warsztaty były niesamowicie ciekawe, miałam okazję pierwszy raz zobaczyć drukowanie jedzenia w akcji, no i spróbowałam przy okazji kilku insektów – mrówki są dość neutralne i smakują jak brązowe cząstki popcornu, za to białe robaki ze zdjęcia miały dość wyrazisty smak i naprawdę czułam że jem robale – jak możecie się domyślić nie jest to najprzyjemniejsze uczucie na świecie.

 

 

 

 

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

38 thoughts on “Wiosna w Londynie”

  1. Kiedy byłam w Gdyni na ulicy Starowiejskiej razem z siostrą trafiłyśmy na Lavenda Cafe. Skusiłyśmy się, bo lubimy poznawać nowe smaki. Ja piłam właśnie lemoniadę różaną, a moja siostra lawendową. Klimatyczna miejscówka godna polecenia! Gdyby ktoś wiedział, gdzie takową można wypić w Krakowie, będę wdzięczna! Pozdrawiam Joanno :)

  2. ojejku, troche jak „nieustraszeni”! :D skoro zjadlas robaki to 2 „sportowe” kategorie nie bylyby dla Ciebie pewnie żadnym problemem :D pozdrawiam!

  3. O przyszłości jedzenia miałam kilka razy na zajęciach i pamiętam prezentację jednej z dziewczyn na temat przyszłości robaków w naszej diecie. Szczerze w to wierzę, nie obrzydza mnie ani trochę i myślę, że to tylko kwestia oswojenia z nimi ludzi. Na razie naukowcy zastanawiają się nad formą ich podania, ale to co było zawarte w tamtej prezentacji zawierało wiele dobrych pomysłów.

    Nie wiem czy wiesz, ale w Warszawie jest restauracja specjalizująca się w serwowaniu robaków, nazywa się Co To To Je i mam nadzieję, że za szybko nie padnie.

  4. O tak, o tych robakach czytałam ostatnio jakiś artykuł gdzieś, ale tez nie mogę się jakoś do nich przekonać. Świetny post :) Pozdrawiam.

  5. Przepiękny ogród, mam nadzieję też go zobaczyć. Ciekawa ta propozycja z drukarką jako narzędzia do przetwarzania robali, ale zgadzam się że w zwykłej kuchni dałoby się to zrobić skuteczniej. Co nie znaczy, że chciałabym robale wprowadzić na stałe do menu;)

  6. o kurcze, wiedziałam o drukarce 3D – ale że można za jej pomocą drukować jedzenie!? genialne! ;D

  7. Boże, jak wspaniale <3 ja pierwszy raz w Londynie będę w sierpniu, ale już nie mogę się doczekać :)

  8. Do tej pory nie moge sie nadziwic jak przewartosciowal sie swiat. Normalne jedzenie ma etykietki 'bio, 'organic’, 'artisan’, 'healthy’, otylosc nazywana jest 'healthy size/sexy curves’ i mozna by tak wymieniac i wymieniac….

  9. Nie moge sie nadziwic jak przwartosciowalismy sobie swiat. Normalne jedzenie ma etykieki 'bio, organic, artisan, healthy’, otylosc to 'healthy size/ sexy curves’ itp, itd.

  10. oglądałam kiedyś program, gdzie przygotowywano pizze z ziołami i suszonymi świerszczami – wyglądało smakowicie! wydaje mi się, że taki sposób podania jest lepszy niż drukarka 3D :)

    pozdrawiam Barbara

    1. Też oglądałam ten program, taka pizza nie wyglądała źle ;) Zresztą uważam, że wszystko jest kwestią przyzwyczajenia. Wszelkie morskie stwory, które tak pałaszujemy ze smakiem, też czasami wyglądają… specyficznie ;) Mam nadzieję, że zaczniemy wkrótce jakoś wprowadzać te wszystkie „robale” do naszej europejskiej kuchni, w końcu to naprawdę duża dawka białka i witamin ;)
      A co do targu, zdjęcia wyszły obłędnie :)

  11. Musze sie tam wybra kiedys! Piekne zdjecia. Powiedz mi Joanno, podoba Ci sie zycie i studiowanie w Londynie? Ja wlasnie skonczylam rok na King’s i nie za bardzo sie przekonalam to tego miasta i mentalnosci studiowania…Pozdrawiam z drugiej strony Channel Tunnel ;)

  12. Ja ostatnio czytałam artykuł, że niedługo zaczniemy jeść meduzy – było to związane ze zmniejszającą się populacją ryb i innych owoców morza. Fakt, że w niektórych kulturach jedzenie robaków nie jest czymś nadzwyczajnym daje im raczej pierwszeństwo. ;-)

  13. a ja wierzę, że w przyszłości mięso będzie produkowane z komórek macierzystych (gotowa karkówka, wątróbka, flaczki ;)), choć najprostszym rozwiązaniem na pewno byłoby zrezygnowanie z jego jedzenia (mocne ograniczenie). ludzkość jednak chyba nigdy nie postąpiła racjonalnie, więc nie ma się co łudzić.

  14. Jejku te kanapki wygladaja atak aperycznie ze malo nie osliniłam monitora. Pewnie smakowały jeszcze lepiej ;))
    Mega klimatyczny ten targ. Zawsze sie zastanawiam czy w mokm miescie ktore tak „znam” jest takie moiejsce tylko, ze o nim nie wiem bo wydaje mi sie, ze wiem o nim wszystko i nie mam w sobie takiego turystycznego drygu jaki ma sie w innych od swojego miejsca zamieszkania :))

    Co do jedzenia robakow. Jezu no nie umem sie przekonac. Byc moze jakbym nie wiedziala smakowaloby mi i uznalabym ze jest to moja ulubiona potrawa ale sama mysl o tym, ze byl to robal mnie po prostu obrzydza. Z tego samego powodu np. nie jem duzych krewetek bo kiedys w trakcie ich jedzenie ktos mi powiedzial „o zobacz a tutaj maja oczka” ;))

    Na koniec jeszcze musze dodac, ze kocham Twoje foty. Masz niesamowite oko do dobrych reportazowych kadrow :) Takich jakie widz chce ogladac chca zobaczyc jak wyglada naprawde jakies miejsce :)

  15. Ale dużo o jedzeniu :D Ciekawa jestem jak smakuje lemoniada z róży, nigdy nie miałam okazji spróbować ;) O pomyśle z jedzeniem robaków już słyszałam i w ogóle nie jestem do niego przekonana…

  16. Kocham Twojego bloga! Nie ogranicza się tylko do spraw związanych „z Twoją szafą”, ale też do podróży, subiektywnych opinii na różne, bardzo ciekawe tematy! Cieszę się, że jest tutaj naprawdę co czytać i zawsze wraca się z miłą chęcią:)) Mam nadzieję, że studia i praca Ci służą, a Londyn jest wspaniałym miejscem na ziemi! Pozdrawiam, clodijen. blogspot. com :))

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.