Joanna Glogaza

strona główna > artykuły

Londyńskie kanały i The Breakfast Club

Jest wiele rzeczy, z którymi może kojarzyć nam się Londyn, ale podejrzewam że niewiele jest osób, które łączą go z romantycznymi kanałami i życiem na barkach. Tymczasem miasto ma całkiem solidną sieć kanałów wodnych sprzed kilkuset lat, które kiedyś służyły do transportu towarów, a obecnie są ciekawym urozmaiceniem tras spacerowych, ale także i domem dla całkiem sporej grupy osób. Na łodziach i barkach mieszkają głównie miłośnicy życia bliżej natury, którzy nie chcą jednak rezygnować z mieszkania w mieście. Są też oczywiście dość przypadkowi mieszkańcy, albo osoby liczące na zmniejszenie w ten sposób kosztów utrzymania (co wcale nie jest zbyt łatwe, bo o ile nie chcemy przenosić się co chwilę w inne miejsce, musimy liczyć się z dość sporą opłatą za cumowanie), ale przeważa typ nostalgiczno-romantyczny. Z drugiej strony mieszkanie na wodzie staje się coraz popularniejsze i posiadanie barki staje się powoli bardzo modne wśród bogatych biznesmenów i różnej maści celebrytów.

 

 

Kanały ciągną się przez dużą część Londynu, spacerując możemy więc zaobserwować jak zmienia się wygląd zacumowanych barek – od starych, opalanych drewnem łódek we wschodniej części miasta, po barki-apartamenty bliżej centrum, w tzw. Little Venice.

 

 

 

Zmienia się także krajobraz otaczający kanały, od pięknych parków (na pierwszym zdjęciu Victoria Park) i ogromnych willi w rejonie Regent’s Parku, przez pustawe osiedla (jeżeli jesteście ciekawi o co chodzi z portretami w oknach, możecie poczytać o projekcie tutaj), po sypiące się domki w okolicach Old Ford.

 

 

 

Barki zamieszkują nie tylko ludzie – podczas moich spacerów spotykałam całkiem sporo zwierząt. Od kaczek i łabędzi, budzących mieszkańców łodzi waleniem dziobem w drzwi kabiny, przez psy i koty, po nieco bardziej zaskakujące gatunki, takie jak guźce. Jeden z kanałów przechodzi przez ogród zoologiczny w Regent’s Park i wybiegi z widokiem na wodę trafiły się akurat guźcom i drapieżnym ptakom.

 

 

 

Oprócz barek mieszkalnych, dość często można spotkać barki „usługowe” – księgarnie, bary, a nawet trochę mniej typowe usługi ezoteryczne. Rozwinęło się też całe zaplecze usługowe na nadbrzeżu – przystanie z dostępem do bieżącej wody i elektryczności, sklepy, do których można bezpośrednio podpłynąć i zrobić zakupy bez konieczności opuszczania łodzi czy serwisy napraw.

 

 

 

Tutaj na pewno mieszkają John i Karen.

W spacerach nad kanałami wspaniałe jest też to, że w dowolnym miejscu można wyjść z powrotem na ulicę i zjeść coś dobrego. Jednym z takich miejsc, które od kanału dzieli tylko krótki spacer, jest The Breakfast Club w Spitalfields (mają też kilka lokali w innych częściach Londynu). W ostatnią niedzielę wybrałam się tam z Martą i z Ulą, i mimo że przyszłyśmy zaraz po otwarciu, musiałyśmy odstać swoje w najbardziej wystylizowanej kolejce, w jakiej kiedykolwiek zdarzyło mi się stać w niedzielny poranek.

 

 

Kiedy już udało nam dostać się do środka, zamówiłyśmy po owocowym smoothie i konkretnym śniadaniu – Marta zdecydowała się na amerykańskie naleśniki z owocami i syropem klonowym, Ula wzięła burrito z jajecznicą, chorizo i serem, podaną z guacamole, śmietaną i salsą, a ja wybrałam wrapa z falaflem. Wszystko było dobre, a porcje naprawdę solidne.

 

 

 

A na koniec hit – widzicie lodówkę po prawej stronie? Po otworzeniu drzwiczek możemy przez nią przejść do ukrytego w piwnicy baru. Uwielbiam takie dziwaczne miejskie odkrycia!

 

The Breakfast Club, 12-16 Artillery Lane, E1 7LS, London

Dzięki za lekturę!

Jeśli nie chcesz przegapić moich nowych artykułów, odcinków podcastu czy książek, zostaw swój adres e-mail:

43 thoughts on “Londyńskie kanały i The Breakfast Club”

    1. Oj, kiedy? Również wyrażam chęć na takie spotkanie, powtórne, jeżeli jedno już było.
      Post fantastyczny. Również byłam w Canals, ale było wówczas tak strasznie wietrznie, że jak najszybciej maszerowałam do kawiarni, byleby uciec przed wietrzyskiem.
      Pozdrawiam!

  1. Kiedyś szukając hosta w Londynie to znalazłam couchsurferkę mieszkającą na łodzi. Ciekawy pomysł na życie, ale sama bym tak raczej nie wytrzymała. ;)

  2. Haha, super ktoś miał pomysł z tą lodówką! A jest to utrzymane w charakterze „sekretu” czy raczej jeśli ktoś się znajdzie już w The Breakfast Club to się zorientuje?

  3. Nie wiesz o tym, że wg Taatwy robienie zdjęć jedzeniu, szczegolnie w knajpie to taaaaakie obciachowe! No przecież i tak się „nikt nie intersuje co jadłaś” . No ale tak, Ty jesteś Styledigger, to o Tobie nie napisze nic złego;) pewnie jeszcze pochwali wpis tu czy na FB ;)

    A co do takich wodnych tematow to polecam spacer podczas odpływu wzdłuz Tamizy – ja akurat łaziłam od Hammersmitch do Kew. tez troche inna planeta, po ukazaniu sie dna i widoku tych wszyskich łódek przegibanych na jeną stronę;)

    1. haha, dla mnie w ogóle generalizowanie, że coś jest obciachowe, a coś innego superkul jest bez sensu. niektórzy mają jakąś dziwną manię…

    2. Ja chyba zacznę oznaczać wpisy hashtagiem #ironia…

      Nie wiem jak Ty, ale ja jednak widzę różnicę między takimi wpisami, które dla mnie są jak osobisty przewodnik po świecie a zdjęciami na Instagramie przedstawiającymi pizzę i colę w hipsterskiej knajpie w Warszawie albo kubek ze Starbucksa :D Zasadnicza różnica jest taka, że te pierwsze mają wartość poznawczą i na pewno skorzystam z rad Asi, kiedy następnym razem będę w Londynie. Drugie to natomiast obrazkowa masturbacja.

      Btw nie mam problemów z tym, żeby powiedzieć komuś, że się z nim nie zgadzam. Tylko że robię to pod własnym nazwiskiem, pokazując swoją twarz. Na tym polega różnica między Tobą, a mną.

      A Asię uwielbiam za całokształt, nawet jak zapuści wąsy, też będę ją uwielbiać – mimo, że wąsów nie znoszę.

  4. W mieście, w którym mieszkam (malutkie na śląsku) jest knajpa, w której stoi szafa, przez którą przechodzi się do (nie, nie do Narnii) do bardziej kameralnego pomieszczenia, gdzie czasem organizowane są wystawy fotografii i malarstwa. Fajna sprawa :)
    Kasia

  5. Ciekawe jako zjawisko:) ale nie wytrzymałabym w takiej ciągłej wilgoci i rupieciarni, nie dla mnie kloszardowe klimaty:p

  6. Obserwuję twojego bloga od dłuższego czasu i muszę przyznać, że od momentu twojego wyjazdu do Londynu jest on jeszcze ciekawszy. Pozdrawiam i oby tak dalej! (może częściej?byłoby fajnie:))

  7. Joasiu, Twój blog nabrał stylu i klasy. Bardzo pozytywna zmiana, trzymaj tak dalej i dziękuję za to, że mam o czym czytać. Pozdrawiam serdecznie :)
    Magdalena

  8. W Oksfordzie i Bristolu też ludzie pomieszkują na łodziach. Fajnie, że opisujesz wszystkie inspiracje z nowych miejsc, sama żałuję, że się za to zawczasu nie zabrałam. Jak się gdzieś zasiedzisz, to pomału wiele rzeczy przestaje cię dziwić. Kasia

  9. Balwan na barce!
    Jesli bede w Londynie musze koniecznie odwiedzic ta ksiegarnie na wodzie!
    Zawody w jedzeniu… lol^^
    A taka lodowke to chetnie bym kupila… odlot!

    kboo3.blogspot.com

  10. Jak byłam młodsza, to marzyłam, że zamieszkam na barce. Znalazłam nawet koleżankę, która to marzenie ze mną dzieliła i już planowałyśmy, gdzie ustawimy kwiaty w doniczkach i jaki kolor nasza barka będzie miała. Teraz już trochę mniej mi się to podoba (ach ta dorosłość, od razu zauważa się zatęchły zapach wody i wszelkie niewygodny takiego życia), ale wciąż brzmi nad wyraz pociągająco. Miło byłoby na przykład wynająć takiego cudeńko na wakacje i sobie pożyć tak choćby przez chwilę. :)

    Śliczne zdjęcia i wspaniały wpis.

  11. Osobiście polecam Breakfast Club na Angel, maleńki ale chyba najbardziej klimatyczny, no i jeszcze targ staroci wokoło :)a najlepsze smoothie to to z granatem i miętą, nie pamiętam nazwy ;)

  12. Ha! Moja znajoma i jej facet tak mieszkają w Londynie! A ja + mój Mężczyzna wybieramy się do nich za 2 tygodnie :)

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.